64,00 zł
Wciągająca biografia jednego z najwybitniejszych polityków i najbardziej wszechstronnych myślicieli w historii
Benjamin Franklin był nie tylko jednym z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, lecz również prawdziwym człowiekiem renesansu, który pod wieloma względami wyprzedził swój czas. Był genialnym naukowcem, wynalazcą, przedsiębiorcą, dyplomatą, pisarzem, strategiem i jednym z najwybitniejszych myślicieli politycznych w historii.
Osobowość tego skutecznego polityka i ciekawego świata twórcy inspiruje dzisiaj tak samo, jak dwa wieki temu. Jego historia uczy, jak prowadzić życie praktyczne, a jednocześnie uduchowione, jak osiągnąć osobisty sukces i służyć społeczeństwu.
Walter Isaacson, autor bestsellerowych biografii Leonarda da Vinci i Steve’a Jobsa, kreśli fascynujący portret Benjamina Franklina – myśliciela i polityka, który stworzył podwaliny tożsamości narodowej Amerykanów i został wzorem dla przyszłych pokoleń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 825
Jego przybycie do Filadelfii stanowi jedną z najsłynniejszych scen literatury autobiograficznej: wyczerpany, siedemnastoletni uciekinier z domu, bezczelny, choć udający pokornego, schodzi z pokładu statku i idąc Market Street, kupuje trzy słodkie bułeczki. Ale chwila. Jest tu dużo więcej. Zajrzyjmy głębiej – i oto widzimy go jako sześćdziesięciopięcioletniego, pełnego ironii obserwatora, siedzącego w domu na angielskiej prowincji i opisującego tę scenę jako część fikcyjnego listu do syna, syna z nieprawego łoża, który został królewskim gubernatorem z arystokratycznymi pretensjami; któremu trzeba było przypomnieć jego niskie pochodzenie.
Uważne spojrzenie na ten rękopis odsłania jeszcze jedną warstwę. W zdaniu o jego wędrówce pielgrzyma po Market Street umieszczony został na marginesie dopisek, w którym dodaje, że przechodził wtedy koło domu swojej przyszłej żony Deborah Read, i że „ona stała przy drzwiach, spojrzała na mnie i pomyślałem sobie, że stanowię – jak z pewnością wówczas stanowiłem – cokolwiek dziwaczny widok”. I oto mamy, w krótkim urywku, wielowarstwowy charakter znany tak dobrze jego autorowi nazwiskiem Benjamin Franklin. Młody człowiek, widziany oczyma starszej wersji siebie, a następnie poprzez umieszczone dalej wspomnienia jego żony. Wszystko to zwieńcza zmyślne podsumowanie starego człowieka – „jak z pewnością wówczas stanowiłem” – w którym jego skromność ledwie skrywa odczuwaną przezeń dumę ze zrobienia tak niezwykłej kariery w świecie1.
Benjamin Franklin jest jednym z ojców założycieli, który puszcza do nas oko. Kolegom George’a Washingtona trudno było sobie wyobrazić choćby dotknięcie surowego generała w ramię, my dzisiaj wyobrażamy to sobie z jeszcze większym trudem. Jefferson i Adams wzbudzają równy respekt. Jednakże Ben Franklin, ten ambitny mieszczański przedsiębiorca, zdaje się być istotą z krwi i kości, nie zaś z marmuru. Mówi się o nim zdrobniale. Spogląda na nas z kart historii z oczyma skrzącymi się zza, będących wówczas nowinką, okularów. Mówi do nas poprzez swoje listy, imienne i anonimowe, jak i przez swą autobiografię, nie wzniosłymi słowami, ale gawędziarsko i z ironią niekiedy wręcz niepokojąco współczesną. Widzimy jego odbicie w naszych czasach.
W ciągu swego osiemdziesięcioczteroletniego życia był najlepszym amerykańskim naukowcem, wynalazcą, dyplomatą, pisarzem, strategiem biznesowym, był także jednym z najbardziej praktycznych, choć nie najwybitniejszych myślicieli politycznych. Przy użyciu latawca udowodnił, że pioruny były wyładowaniami elektrycznymi, i wynalazł pręt, by je poskromić. Wynalazł dwuogniskowe okulary i piec bezdymny, nakreślił mapy Golfstromu i teoretyzował o zaraźliwym charakterze przeziębienia. Zapoczątkował szereg instytucji pożytku publicznego, takich jak bibliotekę z wypożyczalnią, collage, ochotniczą straż pożarną, towarzystwo ubezpieczeniowe i sposoby prowadzenia skutecznych zbiórek publicznych. Pomógł stworzyć specyficznie amerykański przyziemny humor i filozoficzny pragmatyzm. W polityce zagranicznej stworzył podejście, w którym idealizm przeplatał się z realizmem opartym na równowadze mocarstw. W polityce zaś zaproponował przełomowe plany zjednoczenia kolonii i stworzenia rządu o charakterze federalnym.
Jednakże najbardziej interesującą rzeczą przez Franklina stworzoną i tworzoną nieustannie na nowo był on sam. Ten pierwszy wielki publicysta Ameryki w życiu i w swym pisarstwie świadomie starał się kreować nowy amerykański archetyp. Jednocześnie umiejętnie kształtował swój wizerunek, prezentował go publicznie i szlifował go z myślą o potomnych.
Po części była to kwestia wizerunkowa. Jako młody filadelfijski drukarz woził ulicami bele papieru, by sprawić wrażenie pracowitego. Jako stary dyplomata we Francji nosił futrzaną czapę, by udawać mędrca z głuszy. Pomiędzy stworzył sobie obraz prostego, lecz aspirującego rzemieślnika, pieczołowicie pielęgnującego cnoty – wytrwałość, skromność, uczciwość – dobrego sklepikarza i pożytecznego członka swej społeczności.
Jednakże kreowany przez niego wizerunek był zakorzeniony w rzeczywistości. Urodzony i wychowany jako członek klasy pracującej, Franklin przez większość życia lepiej czuł się wśród rzemieślników i myślicieli niż wśród ówczesnych elit, alergicznie też traktował całą pompę i przywileje dziedzicznej arystokracji. Przez całe życie pisał o sobie: „B. Franklin, drukarz”.
Z takiej postawy wyłania się zapewne najważniejsza wizja Franklina: amerykańska tożsamość narodowa oparta na cnotach i wartościach klasy średniej. Instynktownie lepiej od innych ojców założycieli czuł się z demokracją, brakowało mu też snobstwa, z jakim późniejsi krytycy traktowali jego kupieckie wartości. Wierzył w mądrość zwykłego człowieka i uważał, że nowy kraj będzie czerpał swoją siłę z tych, których nazywał „ludźmi średnimi”. Poprzez swoje porady samodoskonalenia służące kultywowaniu osobistych cnót oraz swoje projekty użyteczności publicznej pomógł stworzyć i uwznioślić nową klasę panującą zwykłych obywateli.
Skomplikowane relacje pomiędzy różnymi cechami charakteru Franklina – jego pomysłowość i bezrefleksyjna mądrość, jego protestancka etyka pozbawiona dogmatyzmu, zasady, których twardo się trzymał i te, co do których dopuszczał kompromisy – oznaczają, że każde nowe spojrzenie na niego odzwierciedla i odbija zmieniające się wartości narodu. Franklin był demonizowany w epokach bardziej romantycznych i kanonizowany w czasach bardziej przyziemnych. Każda epoka ocenia go na nowo, i czyniąc to, zdradza nam pewne wnioski o niej samej.
Franklin szczególnie wybrzmiewa w Ameryce XXI wieku. Ten skuteczny wydawca, doskonały społecznik i ciekawy świata twórca czułby się jak ryba w wodzie w czasach rewolucji informacyjnej, a jego nieokiełznane dążenie do przynależności do bogacącej się merytokracji czyniło go, jak ujął to publicysta David Brooks, „naszym yuppie założycielem”. Możemy łatwo wyobrazić sobie pójście z nim po pracy na piwo, pokazanie mu obsługi najnowszego elektronicznego gadżetu czy omawianie najświeższych politycznych skandali czy projektów. Śmiałby się z najnowszych dowcipów o księdzu czy rabinie, czy o babie u lekarza. Podziwialibyśmy zarówno jego szczerość, jak i jego przenikliwą autoironię. Odnosilibyśmy się także do sposobu, w jaki starał się równoważyć – niekiedy z trudem – dążenie do zdobycia reputacji, majątku, ziemskich cnót i duchowych wartości2.
Niektórzy spośród tych, którzy dostrzegają w dzisiejszym świecie odbicie Franklina, martwią się o płytkość dusz i duchową obojętność, jakie zdają się przenikać kulturę materializmu. Mówią, że uczy nas, jak prowadzić praktyczne i zamożne życie, lecz nie jak żyć wzniośle. Inni widzą to samo odbicie i podziwiają mieszczańskie wartości i demokratyczne przekonania, które mają być obecnie atakowane przez elity, radykałów, reakcjonistów i innych wrogów burżuazji. Uważają Franklina za posiadacza wzorcowych cech charakteru i cnót publicznych, których tak często ich zdaniem brakuje we współczesnej Ameryce.
Wiele tego podziwu ma swoje uzasadnienie, podobnie jak niektóre z obaw. Jednakże nauki płynące z życia Franklina są bardziej skomplikowane od tych, jakie najczęściej wywodzą jego krytycy i jego apologeci. Obie strony nazbyt często mylą go z aspirującym pielgrzymem, jakiego przedstawił w swojej autobiografii. Mylą jego wpadające w ucho maksymy moralne z podstawowymi prawdami, jakie motywowały jego działania.
Jego moralność opierała się na szczerym przekonaniu do prowadzenia cnotliwego życia, służenia ukochanemu krajowi i nadziei na osiągnięcie zbawienia poprzez dobre uczynki. To prowadziło go do utworzenia związku pomiędzy cnotami prywatnymi a cnotami publicznymi oraz do podejrzewania, w oparciu o skąpe obserwowalne dowody na temat woli Boga, że te ziemskie cnoty były powiązane z tymi niebieskimi. Jak napisał w motcie założonej przez siebie biblioteki: „Uczynki dla dobra publicznego są dobrymi uczynkami w niebie”. W porównaniu do jemu współczesnych, takich jak Jonathan Edwards, który uważał, że ludzie są grzesznikami na łasce rozgniewanego Boga, i że zbawienie może przyjść wyłącznie poprzez łaskę, pogląd ten mógł wydawać się oznaką samozadowolenia. Pod pewnymi względami nią był, był jednak także szczery.
Cokolwiek uważamy, warto ponownie zająć się Franklinem, gdyż czyniąc to, mierzymy się z fundamentalną kwestią: jak prowadzić życie użyteczne, cnotliwe, wartościowe, moralne i uduchowione. A ponadto z pytaniem, która z tych cech ma największe znaczenie. Zagadnienia te są istotne zarówno dla epoki zadowolenia z siebie, jak i dla epoki rewolucji.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Boston, 1706–1723
U schyłku średniowiecza we wsiach na angielskiej prowincji wykształciła się nowa klasa: ludzi posiadających majątki, lecz nienależących do arystokracji rodowej. Byli to ludzie dumni, lecz bez nadmiernych aspiracji, świadomi swoich praw jako członków wolnej klasy średniej. Stali się oni znani jako „franklinowie”, od średnioangielskiego słowa „frankeleyn”, oznaczającego ludzi wolnych1.
Gdy na znaczeniu zyskały nazwiska, rodziny z wyższych klas zwykły przyjmować tytuły swych dóbr, jak Lancaster czy Salisbury. Ich dzierżawcy zazwyczaj przywoływali swoje najbliższe okolice, jak Hill [ang. „wzgórze”] czy Meadows [ang. „łąka”]. Rzemieślnicy najczęściej brali sobie nazwiska od swego fachu, jak Smith [ang. „kowal”], Taylor [ang. „krawiec”] czy Weaver [ang. „tkacz”]. Dla niektórych rodzin jednak określeniem najbardziej właściwym wydawało się „Franklin”.
Najwcześniejsze udokumentowane użycie tego nazwiska przez jednego z przodków Benjamina Franklina dotyczy jego praprapradziadka Thomasa Francklyne lub Franklina, urodzonego około roku 1540 we wiosce Ecton w Northamptonshire. Jego nieokiełznany duch wszedł do rodzinnej legendy. „Nasza nieznana rodzina wcześnie znalazła się w nurcie reformacji i niekiedy popadała w kłopoty ze względu na swój zapał w zwalczaniu papiestwa”, pisał później Franklin. Gdy królowa Maria I prowadziła swoją krwawą krucjatę celem przywrócenia Kościoła rzymskokatolickiego, Thomas Franklin trzymał zakazaną angielską Biblię przywiązaną od spodu do stołka. Stołek można było położyć do góry nogami i czytać głośno Biblię, lecz błyskawicznie ją ukryć, gdy w okolicy kręcili się przedstawiciele prawa2.
Silna, ale pragmatyczna niezależność Thomasa Franklina, wraz z jego sprytem i pomysłowością, była jak się zdaje dziedziczna. Rodzina wydała dysydentów i nonkonformistów, gotowych sprzeciwiać się władzy, choć nieposuwających się do fanatyzmu. Byli sprytnymi rzemieślnikami i pomysłowymi kowalami kochającymi się kształcić. Pochłaniali książki i nieźle pisali, mieli niezachwiane poglądy – potrafili jednak wyznawać je bez narzucania się. Towarzyscy z natury Franklinowie bywali zaufanymi doradcami swoich sąsiadów i z dumą przynależeli do średniej klasy wolnych kupców, rzemieślników i rolników.
Jest może jedynie pochodną pychy biografa przekonanie, że światło na charakter opisywanej osoby rzucić może grzebanie się w jej korzeniach rodzinnych i wskazywanie na powtarzające się cechy charakteru, których elegancką kulminacją jest badana postać. Mimo to historia rodziny Franklina wydaje się owocnym punktem rozpoczęcia studium. Dla niektórych ludzi najważniejszym elementem formatywnym jest dane miejsce. By ocenić, przykładowo, Harry’ego Trumana, należy rozumieć pogranicze XIX-wiecznego Missouri; podobnie należy wgryźć się głęboko w teksański region Hill Country, by wyrobić sobie zdanie o Lyndonie Johnsonie3. Jednak Benjamin Franklin nie był tak zakorzeniony. Jego dziedzictwem było dziedzictwo ludzi bez swojego miejsca – najmłodsi synowie wolnych rzemieślników z klasy średniej. Większość z nich osiedliła się w innych miejscowościach niż ich ojcowie. Najbardziej zrozumiały jest zatem jako produkt rodu, nie ziemi.
Co więcej, uważał tak sam Franklin. „Zawsze radością napełniało mnie dowiedzenie się jakiejś choćby drobnostki o moich przodkach”, mówi pierwsze zdanie jego autobiografii. Przyjemności tej miał oddawać się, gdy jako człowiek w średnim wieku udał się do Ecton, by rozmawiać z odległymi krewnymi, badać parafialne księgi i kopiować inskrypcje wyryte na rodzinnych nagrobkach.
Jak odkrył, powtarzający się w rodzinie gen sprzeciwu dotyczył nie tylko kwestii religijnych. Według legendy rodzinnej, ojciec Thomasa Franklina czynnie działał jako rzecznik zwykłych ludzi w sporach związanych z praktyką zwaną „ogradzaniem”, kiedy to arystokracja ziemska ogradzała swoje ziemie, uniemożliwiając biedniejszym rolnikom wypasanie na nich swych stad. Syn Thomasa, Henry, spędził natomiast rok w więzieniu za napisanie kilku wierszy, które – jak wspominał jego potomek – „dotyczyły charakteru pewnej ważnej osoby”. Skłonność do przeciwstawiania się elicie, i do pisania przeciętnych wierszy, także miała przetrwać jeszcze kilka pokoleń.
Syn Henry’ego, Thomas II, także przejawiał cechy, które miały uwidocznić się najmocniej w jego sławnym wnuku. Był on osobą towarzyską, kochał książki, kochał pisać i uwielbiał majsterkować. Jako młodzieniec zbudował od podstaw zegar, który działał do końca jego życia. Jak jego ojciec i dziadek, został kowalem, a w niedużych angielskich wioskach miał w tym fachu sporo pracy. Według jego bratanka, „dla odmiany przyjmował też pracę jako tokarz, rusznikarz, cyrulik czy pisarz. Jego charakter pisma był najpiękniejszym, jaki widziałem. Był kronikarzem, posiadał też pewne umiejętności w astronomii i chemii”4.
Jego najstarszy syn przejął kuźnię, był też właścicielem szkoły i prawnikiem. Jednak jest to historia najmłodszych synów: Benjamin Franklin był najmłodszym synem najmłodszych synów w pięciu pokoleniach. Bycie ostatnim z rodzeństwa często równało się z koniecznością radzenia sobie samodzielnie. Dla ludzi takich jak Franklinowie, oznaczało to najczęściej opuszczenie wiosek takich jak Ecton, gdzie liczba klientów nie pozwalała utrzymać się więcej niż dwóm osobom uprawiającym ten sam zawód, i przeniesienie się do większego miasta, gdzie mieli szansę trafić do terminu.
Nie było niczym niezwykłym – zwłaszcza w rodzinie Franklinów – by młodsi bracia terminowali u starszych. Tak samo było z najmłodszym synem Thomasa II, Josiahem FranklinemI. Po 1670 roku wyjechał on z Ecton do pobliskiego, leżącego już w Oxfordshire, miasteczka targowego Banbury, gdzie uczył się u życzliwego starszego brata imieniem John, który zajmował się tam farbowaniem jedwabiu i płótna. Po ponurych czasach protektoratu Cromwella restauracja Karola II Stuarta doprowadziła do krótkiego rozkwitu przemysłu tekstylnego.
W Banbury Josiaha ogarnęła druga wielka fala religijnego zamętu, jaka nawiedziła podówczas Anglię. Pierwszą uśmierzyła królowa Elżbieta: Kościół Anglii miał być protestancki, nie katolicki. Jednakże ona i jej następcy musieli następnie mierzyć się z presją tych, którzy chcieli posunąć się dalej i „oczyścić” Kościół ze wszystkich pozostałości katolicyzmu. Purytanie, jak zaczęto nazywać tych kalwińskich dysydentów zalecających pozbycie się wszystkiego, co papieskie, byli szczególnie głośni w Northamptonshire i Oxfordshire. Podkreślali samorząd kongregacji, przedkładali głoszenie kazań i samodzielne studiowanie Biblii nad liturgiczne rytuały i gardzili większością anglikańskich ozdobników jako pozostałościami rzymskokatolickiego skażenia. Mimo ich purytańskich poglądów na osobistą moralność, ich wyznanie podobało się niektórym bardziej intelektualnie nastawionym członkom klasy średniej, ponieważ podkreślało znaczenie spotkań, debat, kazań oraz samodzielnego interpretowania Biblii.
Gdy Josiah dotarł do Banbury, miasto było rozdarte sporem o purytanizm. (Podczas jednego z bardziej zaciętych starć, tłum purytanów obalił słynny banburski krzyż). Franklinowie byli także podzieleni, choć mniej zaciekle. John i Thomas III pozostali wierni Kościołowi anglikańskiemu; ich młodsi bracia, Josiah i Benjamin (niekiedy nazywany Benjaminem Starszym celem odróżnienia go od jego słynnego bratanka) zostali dysydentami. Josiah jednak w teologicznych dysputach nigdy nie przybierał fanatycznej postawy. W źródłach nie odnotowano, by kwestia ta spowodowała jakiekolwiek rodzinne niesnaski5.
Franklin miał później twierdzić, że to pragnienie „swobodnego kultywowania swojej religii” pchnęło jego ojca Josiaha do emigracji do Ameryki. W pewnej mierze była to prawda. Koniec rządów purytanów Cromwella i przywrócenie monarchii w roku 1660 przyniosły ograniczenia dla wiernych purytanów, a dysydenckich pastorów zmuszono do opuszczenia swych parafii.
Jednak brat Josiaha, Benjamin Starszy, zapewne miał rację, przypisując wyjazd w większym stopniu przyczynom ekonomicznym niż religijnym. Josiah nie był fanatycznym wyznawcą swej wiary. Żył blisko ze swym ojcem i swym starszym bratem Johnem, którzy pozostali anglikanami. „Wszystkie dowody wskazują, że to duch niezależności połączony ze swego rodzaju żywością intelektu i praktycznym podejściem do życia, nie zaś względy doktrynalne, skłoniły jedynych Franklinów, którzy zostali purytanami, do wybrania tej drogi”, pisał Arthur Tourtellot, autor obszernej książki o pierwszych siedemnastu latach życia Franklina6.
Większą troską Josiaha było utrzymanie rodziny. W wieku 19 lat poślubił przyjaciółkę z Ecton, Anne Child, i sprowadził ją do Banbury. Szybko, jedno po drugim, urodziło im się troje dzieci. Po zakończeniu terminu Josiah został jednym z opłacanych pracowników w kuźni brata. Jednak pracy nie wystarczało dla utrzymania szybko powiększających się rodzin obu Franklinów, prawo zaś zabraniało Josiahowi zajęcie się innym fachem bez odbycia kolejnego terminu. Jak ujął to Benjamin Starszy, „Jako że jego zdaniem nie mogło się mu tam powieść, w roku 1763, pożegnawszy przyjaciół i ojca, wyruszył do Nowej Anglii”.
Historia migracji rodziny Franklinów, podobnie jak historia Benjamina Franklina, dają wgląd w kształtowanie się amerykańskiego charakteru. Wśród wielkich romantycznych mitów Ameryki poczesne miejsce zajmuje ten podkreślany przez szkolne podręczniki, iż głównym motywem kierującym osadnikami było poszukiwanie wolności, zwłaszcza wolności religijnej.
Tak jak większość amerykańskich romantycznych mitów, zawiera on sporo prawdy. Dla wielu uczestników XVII-wiecznej fali purytańskiej migracji do Massachusetts, tak jak i w kolejnych falach migracji budujących Amerykę, przeprawa była głównie religijną pielgrzymką, była ucieczką przed prześladowaniami i szukaniem wolności. Tak samo jednak jak większość amerykańskich romantycznych mitów, pomija on wiele z rzeczywistości. Dla równie dużej liczby purytańskich migrantów, jak i dla wielu uczestników kolejnych fal migracji, przeprawa była głównie szukaniem dobrobytu.
Jednakże konstruowanie tak ostrej dychotomii świadczyłoby o niezrozumieniu purytanów – i niezrozumieniu Ameryki. Dla większości purytanów, od Johna Winthropa do biednego Josiaha Franklina, ich wyprawa w nieznane była motywowana jednocześnie względami religijnymi i finansowymi. Kolonia Zatoki Massachusetts była w końcu założona przez inwestorów takich jak Winthrop, i miała być oficjalnie sankcjonowanym przedsięwzięciem komercyjnym oraz niebiańskim „miastem na wzgórzu”. Ówcześni purytanie nie dokonywaliby rozróżnienia pomiędzy motywami duchowymi i doczesnymi. Nie dokonywaliby, ponieważ pośród użytecznych przekonań, jakie odziedziczyła po nich Ameryka, była etyka protestancka, głosząca, że wolność religijna i wolność ekonomiczna były ze sobą połączone, że pracowitość była cnotą, i że sukces finansowy nie przeszkadzał w zbawieniu duszy7.
Było odwrotnie. Purytanie gardzili dawnym przekonaniem rzymskokatolickich mnichów, że świętość wymagała wyzbycia się troski o doczesne względy ekonomiczne. Nauczali, że bycie pracowitym należało do wymogów tak doczesnych, jak i duchowych. To, co historyk literatury Perry Miller nazywa „paradoksem purytańskiego materializmu i metafizyki”, dla purytanów wcale paradoksem nie było. Robienie pieniędzy było sposobem oddawania czci Bogu. Jak ujął to Cotton Mather w swym sławnym kazaniu pt. „Chrześcijanin i jego powołanie” (A Christian at His Calling), wygłoszonym pięć lat przed urodzeniem Franklina, ważne było zajmowanie się „jakimś stałym zajęciem, przy którym chrześcijanin winien spędzać większość swojego czasu, tak by mógł wychwalać Boga, czyniąc dobro innym i zdobywając dobra dla siebie”. Pan, jak się okazuje, patrzył przychylnie na pracowitych w swym ziemskim powołaniu i, jak później głosił to „Almanach Biednego Richarda”, „pomagał tym, którzy pomagali sami sobie”8.
I w ten sposób purytańska migracja położyła fundamenty pod niektóre cechy charakteru Benjamina Franklina i niektóre cechy samej Ameryki: przekonanie, że zbawienie duszy i doczesny sukces nie muszą być ze sobą niekompatybilne, że pracowitość jest wręcz święta, i że wolność myśli i wolność gospodarcza są ze sobą ściśle powiązane.
Josiah Franklin miał 25 lat, gdy w sierpniu 1683 roku wyruszył do Ameryki z żoną, dwoma małymi synami i kilkumiesięczną córką. Podróż morska, odbyta w ciasnym kadłubie fregaty z setką innych pasażerów, zajęła ponad dziewięć tygodni, i kosztowała rodzinę niemal 15 funtów, czyli około półroczne zarobki rzemieślnika takiego jak Josiah. Była to jednakże rozsądna inwestycja. Zarobki w Nowym Świecie były dwu- lub trzykrotnie wyższe, a koszty życia były niższe9.
Zapotrzebowanie na jaskrawo farbowane tkaniny i jedwabie nie było wielkie w pogranicznym miasteczku, zwłaszcza purytańskim, takim jak Boston. Przeciwnie, noszenie stroju uznawanego za nazbyt strojny było karane przez prawo. Jednak w odróżnieniu od Anglii, w Massachusetts nie było prawa wymagającego od danej osoby odbycia długiego terminu przed podjęciem pracy w danym fachu. Josiah wybrał więc nowy zawód, znacznie mniej widowiskowy i znacznie bardziej przydatny: zajął się przetapianiem zwierzęcego łoju i wyrabianiem z niego świec i mydła.
Był to roztropny wybór. Świece i mydło właśnie zmieniały się z towarów luksusowych w rzeczy codziennej potrzeby. Cuchnące zadanie wyrabiania ługu z popiołu i gotowania go godzinami z łojem było czymś, za co nawet najtwardsze panie domów pogranicza wolały płacić komuś innemu. Bydło, stanowiące niegdyś rzadkość, teraz częściej szło na rzeź, umożliwiając masowe pozyskiwanie łoju. Mimo to nie było wielkiej konkurencji w tym fachu. Spis rzemieślników dokonany w Bostonie tuż przed przybyciem Josiaha wymienia 12 szewców, 11 krawców, trzech piwowarów i tylko jednego mydlarza.
Josiah zamieszkał i otworzył warsztat w wynajętym, dwuipółpiętrowym domu z desek, liczącym ledwie dziewięć na sześć metrów, na rogu Milk i High Street (obecnie Washington Street). Parter był jednym pomieszczeniem; kuchnia mieściła się w maleńkiej przybudówce z tyłu domu. Tak jak inne budynki w Bostonie, dom miał małe okna, był jednak jaskrawo pomalowany, by wydawał się weselszy10.
Po drugiej stronie ulicy znajdował się South Church, należący do najnowszej i (względnie) najbardziej liberalnej spośród trzech purytańskich parafii Bostonu. Josiah został przyjęty do wspólnoty, czyli otrzymał zgodę na „posiadanie przymierza” dwa lata po przybyciu.
Przynależność do Kościoła była, przynajmniej dla purytanów, oznaką awansu społecznego. Choć Josiah był ledwie wiążącym koniec z końcem rzemieślnikiem, dzięki członkostwu w South Church zdołał zaprzyjaźnić się z takimi luminarzami kolonii, jak były gubernator Simon Broadstreet, czy członek zarządu Harvardu, pilny pamiętnikarz i sędzia Samuel Sewall.
Josiah zdobywał sobie zaufanie i uznanie, i szybko piął się w górę w bostońskiej hierarchii purytańskiej i społecznej. W roku 1697 znalazł się wśród kandydatów na dziesiętników, jak nazywano szeryfów moralności, których zadaniem było wymuszanie uczestnictwa i uwagi na niedzielnych nabożeństwach i ochrona społeczności przed „nocnymi markami, pijaczynami, ludźmi łamiącymi posty (…) i czymkolwiek innym, co zbliżałoby do rozpusty, bezbożnictwa, wulgarności i ateizmu”. Sześć lat później został konstablem, jednym spośród jedenastu nadzorujących dziesiętników. Choć stanowiska te były nieodpłatne, Josiah praktykował sztukę, którą jego syn miał doprowadzić do perfekcji: łączenia cnót publicznych z prywatnymi korzyściami. Zarabiał pieniądze, sprzedając świece nocnym strażnikom, których nadzorował11.
W swojej autobiografii Benjamin Franklin zawarł lapidarną charakterystykę swojego ojca:
Był doskonałego zdrowia, niewysoki, średniej budowy ciała, jednak mocny i bardzo silny. Był pomysłowy, potrafił pięknie rysować, miał pewien talent do muzyki i czysty, przyjemny głos; często, gdy wygrywał dźwięk psalmów na swych skrzypcach i śpiewał do nich, jak to zwykł niekiedy czynić po zakończeniu wszystkich prac tego dnia, słuchać go było bardzo przyjemnie. Miał też talent do mechaniki i niekiedy potrafił znakomicie posługiwać się narzędziami przypisanymi do innych fachów. Jednak jego największa doskonałość tkwiła w lotnym rozumie i dobrej radzie w delikatnych sprawach, tak prywatnych, jak i publicznych (…) Dobrze pamiętam odwiedziny składane mu często przez czołowe postaci, radzące się u niego w kwestiach miasta czy Kościoła (…) Bardzo często zwracały się też do niego osoby prywatne, które napotkały trudności w swoich sprawach. Często też wybierano go na rozjemcę pomiędzy poróżnionymi stronami12.
Opis ten był zapewne trochę nazbyt pochlebny. Znalazł się przecież w autobiografii, której celem było między innymi zaszczepienie synowskiego szacunku synowi Benjamina. Jak zobaczymy, Josiah, choć bez wątpienia był człowiekiem mądrym, miał ograniczone horyzonty. Najczęściej hamował edukacyjne, zawodowe, a nawet poetyckie aspiracje swojego syna.
Najbardziej widoczną cechę Josiaha ujęto w słowach, głęboko purytańskich w szacunku oddawanym pracowitości i egalitaryzmowi, jakie jego syn miał wyryć na jego nagrobku: „Biegły w swym zawodzie”. Pochodzi ono z ulubionego przez Josiaha fragmentu ksiąg mądrościowych (Księga Przysłów 22,29), który to fragment miał często cytować swemu synowi: „Widzisz biegłego w swoim zawodzie? Będzie on stał przed obliczem królów”. Jak miał wspominać Franklin w wieku 78 lat, z tą przemyślną mieszanką lekkiej próżności i wesołej pewności siebie, dominującej w jego autobiografii: „Od tamtego czasu uważałem pracowitość za sposób na osiągnięcie majątku i znaczenia, co mnie zachęcało – mimo że nie myślałem, iż kiedykolwiek dosłownie stanę przed obliczem królów, a tak się jednak zdarzyło. Stałem bowiem przed obliczem pięciu, a z jednym z nich – królem Danii – miałem nawet okazję zasiąść do wieczerzy”13.
Josiah prosperował więc, a jego rodzina powiększała się nadal; w ciągu 34 lat miał mieć 17 dzieci. Tak wielka płodność była czymś zwyczajnym pośród żywiołowych i krzepkich purytanów. Wielebny Samuel Willard, pastor South Church, miał ich 20; sławny teolog Cotton Mather 15. Dzieci były raczej wyręką niż obciążeniem. Pomagały w domu i warsztacie, wykonując większość drobnych prac fizycznych14.
Do trójki dzieci, które przybyły z Anglii, Josiah i Anne Franklin szybko dodali dwoje innych, które dożyły dorosłości: Josiaha Juniora, urodzonego w 1685 roku, i Anne, urodzoną w 1687 roku. Potem jednak brutalnie interweniowała śmierć. W ciągu następnych 18 miesięcy Josiah trzykrotnie szedł w kondukcie przez Milk Street na przykościelny cmentarz: najpierw w 1688 roku chował syna, który przeżył pięć dni, potem w roku 1689 żonę Anne, która zmarła tydzień po urodzeniu kolejnego syna, a następnie tegoż syna, który zmarł kolejny tydzień później. (W tym czasie jedna czwarta noworodków w Bostonie nie dożywała tygodnia).
Dla mężczyzn w kolonialnej Nowej Anglii dwu- czy trzykrotne owdowienie nie było niczym niezwykłym. Przykładowo, spośród pierwszych 18 kobiet przybyłych do Massachusetts w 1628 roku, 14 zmarło przed upływem roku. Nie uważano też za niewłaściwe, by owdowiały mąż żenił się powtórnie. Przeciwnie, tak jak w przypadku Josiaha, często okazywało się to ekonomicznie konieczne. Miał 31 lat, pięcioro dzieci do wychowania, swój warsztat i sklep. Potrzebował mocnej żony, i potrzebował jej pilnie.
Tak jak Franklinowie, rodzina Folgerów (dawniej Foulgierów) była buntownicza, ale praktyczna; dzielili tę samą mieszankę religijnego i zawodowego niepokoju. Folgerowie pochodzili z flamandzkich protestantów, którzy w XVI wieku zbiegli do Anglii; należeli do pierwszej fali emigrantów, którzy wyruszyli do Massachusetts w czasie, gdy Karol I i jego arcybiskup Canterbury William Laud zaczęli prześladowania purytanów. Rodzina Johna Folgera, w tym jego osiemnastoletni syn Peter, wyruszyła do Bostonu w roku 1635, gdy miasto liczyło sobie ledwie pięć lat.
Na morzu Peter poznał młodą służącą Mary Morrill, która była zakontraktowana na służbę u jednego z purytańskich pastorów. Po przybyciu Peter zdołał ją wykupić za 20 funtów, po czym ją poślubił.
Znalazłszy wolność religijną i osobistą, Folgerowie kipieli chęcią znalezienia okazji gospodarczych. Z Bostonu przenieśli się do nowej osady w górze rzeki nazwanej Dadham, potem zaś do Watertown, by wreszcie osiąść na wyspie Nantucket, gdzie Peter został nauczycielem. Większość mieszkańców wyspy stanowili Indianie, Peter nauczył się więc ich języka, nauczył ich angielskiego, i próbował (z wielkim powodzeniem) nawracać ich na chrześcijaństwo. Buntownik z natury, sam przeszedł nawrócenie i stał się baptystą, co oznaczało, że Indianie doprowadzeni przez niego do chrześcijaństwa musieli teraz, tak jak on, odbyć rytuał wymagający całkowitego zanurzenia się w wodzie.
Wykazując wielki potencjał sprzeciwu wobec władzy, żywy w rodzinach Franklinów i Folgerów, Peter był jednym z buntowników, którzy mieli zmienić kolonialną Amerykę. Jako urzędnik sądowy Nantucket trafił pewnego razu do aresztu za nieposłuszeństwo wobec miejscowego urzędnika w czasie sporów pomiędzy zamożnymi posiadaczami ziemi na wyspie a rosnącą klasą średnią kupców i rzemieślników15.
Napisał także na wpół nieprawomyślny, rymowany pamflet, w którym sympatyzował z Indianami w konflikcie z 1676 roku, który miał stać się znany jako wojna króla Filipa. Wojna, jak pisał, była wynikiem boskiego gniewu przeciwko nietolerancji purytańskich pastorów z Bostonu. Jego talent poetycki nie dorównywał uczuciom: „Niech urzędnicy i pastorzy / przemyślą me słowa / do zmian złego prawa będą skorzy / i porwą je na dwa”. Później jego wnuk Benjamin Franklin miał określić ten wiersz jako napisany z „mężną swobodą i miłą prostotą”16.
Peter i Mary Folger mieli dziesięcioro dzieci, z których najmłodsze, Abiah, urodziło się w 1667 roku. Gdy Abiah miała 21 lat i nadal była panną, przeniosła się do Bostonu, by zamieszkać ze starszą siostrą i jej mężem, należącymi do South Church. Choć wychowywana jako baptystka, Abiah wkrótce po przybyciu dołączyła do parafii. W lipcu 1689 roku, gdy szanowany producent świec Josiah Franklin chował tam swoją żonę, Abiah była już jedną z wiernych zgromadzenia17.
Mniej niż pięć miesięcy później, 5 listopada 1689 roku, wzięli ślub. Oboje byli najmłodszymi dziećmi w licznych rodzinach. Oboje mieli dożyć niezwykle sędziwego wieku – on 87 lat, ona 84. Ich długowieczność należała do wielu cech, jakie mieli przekazać swemu sławnemu najmłodszemu synowi, który sam miał dożyć 84 lat. „On był pobożnym i rozsądnym człowiekiem, ona dyskretną i cnotliwą kobietą”, miał wyryć później Benjamin na ich nagrobku.
W ciągu następnych 12 lat Josiah i Abiah Franklinowie mieli sześcioro dzieci: Johna (ur. 1680 r.), Petera (1692), Mary (1694), Jamesa (1697), Sarah (1699) i Ebenezera (1701). Wraz z dziećmi z pierwszego małżeństwa Josiaha było to 11 dzieci. Żadne z nich nie zawarło jeszcze małżeństwa; wszyscy mieszkali stłoczeni w maleńkim domu przy Milk Street, w którym znajdowały się ponadto zapasy i sprzęt do produkcji łoju, świec i mydła.
W takich okolicznościach dokładne doglądanie tak licznej gromadki wydawałoby się niemożliwe, i historia Franklina dostarcza tragicznego dowodu na to, że tak właśnie było. Gdy miał 16 miesięcy, Ebenezer utopił się w wannie pełnej ojcowskich mydlin. W tym samym, 1703 roku, Franklinowie mieli jeszcze jednego syna, ale zmarł on jako dziecko.
Choć zatem ich kolejny syn, Benjamin, miał spędzić dzieciństwo w domu z dziesięciorgiem starszego rodzeństwa, najmłodsze z nich miało być siedem lat starsze od niego. Miał też mieć dwie młodsze siostry, Lydię (ur. 1708 r.) i Jane (1712).
Benjamin Franklin urodził się i został ochrzczony tego samego dnia, w niedzielę 17 stycznia 1706 rokuII. Boston istniał wówczas od 76 lat. Nie był już purytańską osadą, ale kwitnącym centrum gospodarczym pełnym kaznodziejów, kupców, marynarzy i prostytutek. Liczył ponad tysiąc domów, w jego porcie zarejestrowanych było tysiąc statków, a liczba mieszkańców wynosiła siedem tysięcy i podwajała się co każdych 20 lat.
Jako chłopak dorastający nad rzeką Charles Franklin, jak wspominał, był „zwykle przywódcą wśród innych chłopców”. Jednym z ich ulubionych miejsc zabaw były słone moczary u ujścia rzeki, które z racji ich nieustannego biegania po nim zamieniły się w grzęzawisko. Pod wodzą Franklina chłopcy zbudowali sobie molo przy użyciu kamieni podwędzonych z pobliskiego placu budowy. „Wieczorem, gdy robotnicy rozeszli się do domów, zebrałem grupę moich towarzyszy zabaw i pracowaliśmy pilnie niczym mrówki, czasami dźwigając kamienie po dwóch czy trzech, aż znieśliśmy je wszystkie do budowy naszego małego mola”. Następnego ranka on i pozostali winowajcy zostali ujęci i ukarani.
Franklin wspomina w swej autobiografii tę opowieść, by ilustrowała jedną z maksym jego ojca: „To, co nieuczciwe, jest bezużyteczne”18. Jednakże, jak wiele jego prób umniejszania siebie, anegdota wydaje się mieć na celu w mniejszym stopniu ukazanie, jakim był niegrzecznym dzieckiem, a w większym to, jak dobrym był przywódcą. Przez całe życie wyraźnie odczuwał dumę ze swej zdolności do organizowania zbiorowych przedsięwzięć i projektów pożytku publicznego.
Dzieciństwo Franklina spędzone na zabawie nad rzeką Charles zaszczepiło mu także do końca życia zamiłowanie do pływania. Gdy nauczył pływać siebie oraz swoich kolegów, zaczął eksperymentować ze sposobami na to, by płynąć szybciej. Zrozumiał, że wielkość dłoni i stóp warunkuje ilość odepchniętej wody, a zatem i szybkość pływania. Zrobił więc sobie dwie owalne paletki z otworami na kciuki, i (jak wyjaśniał w liście do przyjaciela), zamontował też „do podeszw stóp coś w rodzaju sandałów”. Z tymi płetwami i łopatkami mógł błyskawicznie sunąć przez wodę.
Latawce, jak miał później ukazać w swym słynnym doświadczeniu, także mogły być przydatne. Franklin puścił latawiec w powietrze, rozebrał się, wszedł do jeziorka, położył się plecami na wodzie i pozwolił latawcowi się ciągnąć. „Zleciwszy innemu chłopcu przeniesienie mojego ubrania wokół jeziorka”, wspominał, „zacząłem płynąć przez jezioro na latawcu, który przeciągnął mnie prawie na drugą stronę bez najmniejszego wysiłku ku mej największej przyjemności, jaką można sobie wyobrazić”19.
Jedna z dziecięcych przygód, jakich nie zawarł w swojej autobiografii, lecz którą miał wspominać po ponad 70 latach ku uciesze swych paryskich przyjaciół, zdarzyła się, gdy napotkał chłopca dmuchającego w gwizdek. Zachwycony urządzeniem dał za niego wszystkie drobniaki, jakie miał w kieszeni. Jego rodzeństwo wyśmiało go, mówiąc, że zapłacił cztery razy tyle, ile gwizdek był wart. „Płakałem z gniewu”, wspominał, „a wspomnienie dawało mi więcej wstydu niż gwizdek radości”. Oszczędność miała stać się dla niego nie tylko cnotą, ale i przyjemnością. „Pracowitość i oszczędność”, opisywał we wstępie do almanachów Biednego Richarda, to „sposoby zdobycia bogactwa i przez to zaskarbienia sobie cnoty”20.
Gdy Benjamin miał 6 lat, jego rodzina przeprowadziła się z maleńkiego dwuizbowego domu przy Milk Street, gdzie wychowywano 14 dzieci, do większego domu ze sklepem w centrum miasta, na rogu Hanover i Union Street. Jego matka miała 45 lat i w tym samym roku (1712) urodziła swe ostatnie dziecko, Jane, która miała stać się ulubienicą Benjamina i dozgonną korespondentką.
Nowy dom Josiaha Franklina, wraz ze zmniejszającą się liczbą dzieci mieszkających z rodzicami, pozwolił mu na podejmowanie gości na kolacjach. Jak wspominał Benjamin, jego ojciec „przy swoim stole lubił mieć tak często jak możliwe któregoś z rozsądnych przyjaciół czy sąsiadów, by z nim rozmawiać. Zawsze starał się podać jakiś mądry lub pożyteczny temat do rozmowy, który mógł dobrze wpłynąć na umysły dzieci”.
Rozmowy były tak zajmujące, twierdzi Franklin w swej autobiografii, że „niewiele lub wcale” zwracał uwagę na to, co podawano na kolację. Takie ćwiczenie zaszczepiło mu do końca życia „doskonałą obojętność” wobec jedzenia, cechę, którą uważał za „bardzo wygodną”, choć jednocześnie zdaje się jej przeczyć liczba przepisów przygotowania amerykańskich i francuskich smakołyków, zachowana wśród jego papierów21.
Nowy dom pozwolił też Franklinom przyjąć pod dach brata Josiaha, Benjamina, który emigrował z Anglii w roku 1715, gdy miał 65 lat, a jego imiennik dziewięć. Tak jak Josiah, Benjamin Starszy nie znalazł w Nowym Świecie popytu na swój fach farbiarza, jednak w odróżnieniu od Josiaha, nie musiał uczyć się nowego. Dlatego przesiadywał w domu Franklinów, pisując marne wiersze (w tym autobiografię w 124 tetrastychach) i użyteczną historię rodziny, wysłuchując i zapisując kazania, bawiąc swych bratanków, i coraz bardziej działając swemu bratu na nerwy22.
Stryj Benjamin mieszkał u Franklinów przez cztery lata, z pewnością nadużywając gościnności brata, jeśli nie bratanka. Wreszcie przeprowadził się do swego syna Samuela, który zajmował się wyrobem sztućców i także wyemigrował do Bostonu. Wiele lat później Benjamin Młodszy miał napisać do swej siostry Jane i z humorem wspominać „spory i nieporozumienia”, jakie narastały pomiędzy ojcem a stryjem. Nauką, jaką jego ojciec wyciągnął z tej sprawy, było to, iż wizyty odległych krewnych „muszą być wystarczająco krótkie, by pożegnać ich w zgodzie”. W „Almanachu Biednego Richarda” Franklin miał ująć to dosadniej: „Ryby i goście po trzech dniach śmierdzą”23.
Plan dla młodego Benjamina zakładał, że będzie uczył się na księdza – dziesiąte dziecko Josiaha miało być jego daniną dla Pana. Stryj Benjamin zdecydowanie popierał ten projekt; wśród jego licznych korzyści było i to, że pozwalało mu to wykorzystać do czegoś plik spisanych cudzych kazań. Przez dziesięciolecia wypytywał o najlepszych kaznodziejów i spisywał ich słowa eleganckim pismem, jakie sam wypracował. Jego bratanek później wspominał ironicznie, że stryj „zaoferował się sprezentować mi wszystkie swoje notatki, by służyły, jak sądzę, za kapitał początkowy”.
By przygotować ośmioletniego syna na Harvard, Josiah posłał go do bostońskiej Szkoły Łacińskiej, gdzie uczył się przed laty Cotton Mather, obecnie zaś jego syn, Samuel. Mimo że Franklin należał do najmniej uprzywilejowanych uczniów, pierwszy rok nauki ukończył z doskonałymi notami, awansując ze średniego na najlepszego ucznia w klasie; z tego powodu przeniesiono go o klasę wyżej. Mimo tych sukcesów, Josiah niespodziewanie zmienił zdanie co do posłania syna na Harvard. Jak pisał Franklin, „Mój ojciec, obciążony liczną rodziną, nie był w stanie bez szkody dla pozostałych pokryć kosztów kształcenia w kolegium”.
Wyjaśnienie ekonomiczne nie jest satysfakcjonujące. Rodzina była dość zamożna, a na utrzymaniu rodziców pozostawało mniej dzieci, niż miało to miejsce przez wiele lat (obecnie byli to jedynie Benjamin i jego dwie młodsze siostry). W Szkole Łacińskiej nie było czesnego, a jako najlepszy uczeń w swej klasie z łatwością zdobyłby stypendium na Harvard. Spośród 43 studentów, którzy rozpoczęli kolegium w roku, w którym uczyniłby to Franklin, tylko siedmiu pochodziło z bogatych rodzin; dziesięciu było synami rzemieślników, czterech zaś sierotami. W tym czasie uniwersytet poświęcał na pomoc finansową około 11 procent swego budżetu, czyli więcej niż dzisiaj24.
Najpewniej w grę wchodził jakiś inny czynnik. Josiah doszedł do wniosku, bez wątpienia słusznego, że jego najmłodszy syn nie nadawał się na duchownego. Benjamin był sceptyczny, kpiarski, ciekawy, lekceważący. Był osobą, która przez całe życie miała śmiać się z pomysłu swego stryja, że nowemu kaznodziei przydałby się na początek zestaw używanych kazań. Anegdoty na temat jego dziecięcego intelektu i kpiarskiej natury są liczne; żadna zaś nie ukazuje go jako pobożnego czy religijnego.
Wręcz przeciwnie. Opowieść jego wnuka, niezawarta w autobiografii Franklina, ukazuje go jako kpiącego nie tylko z religii, ale także z długich modlitw charakteryzujących purytańskie wyznanie. „Doktor Franklin jako dziecko odkrył, że długie modlitwy wypowiadane przez jego ojca przed posiłkami i po nich ogromnie go nudziły”, wspominał wnuk. „Pewnego dnia, po zasoleniu zapasów na zimę, Benjamin powiedział: »Sądzę, ojcze, że gdybyś pomodlił się nad całą beczką – raz a dobrze – oszczędziłoby nam to wiele czasu«”25.
Tak więc Benjamin na rok trafił do szkoły pisania i liczenia położonej dwie ulice dalej, kierowanej przez łagodnego, ale konkretnego nauczyciela nazwiskiem George Brownell. Franklin miał świetne oceny z pisania, jednak oblał matematykę. Tej słabości nigdy w pełni nie nadrobił, co w połączeniu z brakiem wykształcenia akademickiego miało uczynić go jedynie najbardziej pomysłowym naukowcem swych czasów, ale uniemożliwić mu wejście do panteonu prawdziwie wybitnych teoretyków, takich jak Newton.
Co by było, gdyby Franklin otrzymał jednak formalne wykształcenie akademickie i ukończył Harvard? Niektórzy historycy, jak Arthur Tourtellot, przypuszczają, że jego „spontaniczny” i „intuicyjny” styl literacki mógłby zaniknąć oraz „zaśmieciłoby” to jego umysł, pozbawiając go „świeżości” i „zapału”. Istotnie, Harvard jest znany z nawet gorszych szkód, wyrządzanych niektórym swym studentom.
Jednakże dowody na to, że Franklin poniósłby te wszystkie szkody na uczelni, wydają się słabe i nie oddają sprawiedliwości ani jemu, ani Harvardowi. Zważywszy na jego sceptyczny umysł i alergię na autorytety, jest mało prawdopodobne, by Franklin rzeczywiście spełnił plany ojca i został pastorem. Spośród 39 studentów, którzy byliby na jego roku, mniej niż połowa została ostatecznie duchownymi. Jego buntownicza natura mogłaby zostać jeszcze wzmocniona, nie osłabiona. Władze uczelni zmagały się wówczas potężnie z przesadnymi zabawami, jedzeniem i piciem, które pojawiały się na uczelni.
Jednym z aspektów geniuszu Franklina była rozległość jego zainteresowań, od nauki, przez formy rządu, po dyplomację i dziennikarstwo, do których podchodził od strony bardzo praktycznej, nie teoretycznej. Gdyby poszedł na Harvard, tak odmienne spojrzenie nie musiałoby zostać stłumione, ponieważ uczelnia kierowana przez liberalnego Johna Leveretta nie znajdowała się już pod niekwestionowanym wpływem purytańskich duchownych. W latach dwudziestych XVIII wieku oferowała sławne kursy fizyki, geografii, logiki i etyki, jak i przedmiotów klasycznych i teologii. Umieszczony na dachu Massachusetts Hall teleskop czynił z uczelni centrum astronomii. Na szczęście Franklin zdobył coś zapewne równie cennego, co dyplom Harvardu: naukę i doświadczenie wydawcy, drukarza i dziennikarza.
W wieku 10 lat, ledwie po dwóch latach nauki, Franklin udał się do pracy w pełnym wymiarze w ojcowskim warsztacie wyrobu świec i mydła, zastępując swego starszego brata Johna, który odsłużył swój termin i wyjechał, by założyć własny warsztat w Rhode Island. Nie była to praca przyjemna – ściąganie wytopionego łoju z gotujących się kotłów tłuszczu było szczególnie odstręczające, a cięcie knotów i napełnianie form było zajęciem całkiem bezmyślnym. Franklin nie ukrywał swej niechęci do tych prac. Co bardziej niepokojące, wyraził swój „silny pociąg do morza”, mimo tego, że jego brat Josiah Junior niedawno zginął w jego głębinach.
Lękając się, że jego syn „wyrwie się i ucieknie na morze”, Josiah zabierał go na długie spacery po Bostonie i odwiedziny u innych rzemieślników, tak by mógł „obserwować moje skłonności w nadziei na znalezienie jakiegoś fachu, który zatrzymałby mnie na lądzie”. Zaszczepiło to Franklinowi dozgonny szacunek dla rzemieślników. Jego powierzchowna znajomość wielu zawodów pomogła mu też osiągnąć sukcesy w majsterkowaniu, co z kolei przysłużyło mu się jako wynalazcy.
Josiah doszedł w końcu do wniosku, że Benjamin najlepiej nadawał się do pracy przy wyrobie noży i ostrzy do mielenia. Przynajmniej przez kilka dni terminował więc u syna stryja Benjamina, Samuela. Jednak Samuel zażądał opłaty za termin w kwocie, którą Josiah uznał za nieuzasadnioną, zważywszy na dawną gościnność i niechęć, jaka narosła pomiędzy nim a starszym Benjaminem26.
Dlatego też niejako naturalnie w roku 1718 dwunastoletni Benjamin zaczął terminować u starszego brata, dwudziestojednoletniego Jamesa, który niedawno powrócił z nauki w Anglii, by założyć drukarnię. Początkowo przekorny Benjamin nie chciał podpisać kontraktu na służbę; był nieco starszy niż chłopcy przystępujący zwykle do terminu, a jego brat zażądał okresu 9 zamiast zwyczajowych 7 lat. W końcu Benjamin podpisał, choć wcale nie miał pozostać na kontraktowej służbie aż do 21 roku życia.
W czasie pobytu w Londynie James widział, jak poeci z Grub Street drukowali masowo swe ody i handlowali nimi w kawiarniach. Dlatego bezzwłocznie kazał Benjaminowi nie tylko składać czcionki, ale i pisać poezję. Zachęcany przez wuja młody Franklin napisał dwa dzieła oparte na wieściach ze świata, oba dotyczące morza: jedno o rodzinie, która zginęła w katastrofie morskiej, drugie zaś o zabiciu pirata znanego jako Czarnobrody. Jak wspominał Benjamin, te wiersze były „koszmarne”, ale sprzedawały się dobrze, co „pochlebiało mej próżności”27.
Herman Melville miał pewnego dnia napisać, że Franklin był „wszystkim, ale nie poetą”. Jego pozbawiony romantyzmu ojciec wolał, by tak było, więc położył kres wierszoklectwu Benjamina. „Mój ojciec zniechęcił mnie, szydząc z moich występów i mówiąc mi, że poeci byli zwykle żebrakami; tak więc nie zostałem poetą, zapewne bardzo marnym”.
Gdy Franklin zaczął swój termin, Boston miał tylko jedną gazetę: „The Boston News-Letter”, którą założył w roku 1704 uznany drukarz nazwiskiem John Campbell, ówcześnie także miejski pocztmistrz. Wówczas, tak jak dzisiaj, w przemyśle medialnym korzystnie było kontrolować zarówno treść, jak i jej dystrybucję. Campbell zdołał połączyć siły z innymi poczmistrzami od New Hampshire po Wirginię. Jego książki i gazety były rozsyłane tą trasą za darmo – w odróżnieniu od książek innych drukarzy – a poczmistrze z jego organizacji posyłali mu regularnie nowe wieści. Ponadto, jako że pełnił oficjalną funkcję, mógł twierdzić, że jego gazeta jest „publikacją władz”, co było ważne w czasach, gdy prasa nie mogła szczycić się niezależnością.
Związek pomiędzy pełnieniem funkcji poczmistrza a publikowaniem gazet był tak naturalny, że gdy Campbell utracił tę pierwszą funkcję, jego następca, William Brooker, zakładał, że przejmie po nim także gazetę. Campbell jednakże zatrzymał ją, co skłoniło Brookera do zapoczątkowania w grudniu 1719 roku wydawania konkurentki pod tytułem „The Boston Gazette”. Do jej wykonania zatrudnił Jamesa Franklina, najtańszego drukarza w mieście.
Jednakże po upływie dwóch lat James utracił zlecenie na druk „Gazette”; uczynił wówczas coś zuchwałego. Założył pierwszą wtedy prawdziwie niezależną gazetę w koloniach, i to pierwszą z ambicjami literackimi. Jego tygodnik „New England Courant” miał zdecydowanie nie być „publikacją władz”28.
„Courant” miał być zapamiętany przez historię głównie dlatego, że zawierał pierwszą publikowaną prozę Benjamina Franklina. James zaś miał stać się znany jako surowy i zawistny pan, opisany w autobiografii brata. W rzeczywistości jednak „Courant” powinien być pamiętany również jako pierwsza amerykańska zdecydowanie niezależna gazeta, śmiały, antyestablishmentowy magazyn, który pomógł stworzyć tradycję niespolegliwej prasy. „Była to pierwsza jawna próba przeciwstawienia się normom”, napisał historyk literatury Perry Miller29.
Przeciwstawianie się władzy w ówczesnym Bostonie oznaczało rzucanie wyzwania rodzinie Matherów oraz roli purytańskiego duchowieństwa w życiu doczesnym, co zapowiedział James na pierwszej stronie pierwszego numeru swej gazety. Niestety, obrał sobie za temat kwestię szczepień na ospę, i w swym zapale stanął po niewłaściwej stronie.
Epidemie ospy w ciągu poprzednich 90 lat dziesiątkowały Massachusetts w regularnych odstępach czasu. Epidemia z 1677 roku zabiła 700 osób, czyli 12 procent ludności. W czasie epidemii z 1702 roku Cotton Mather, którego troje dzieci zachorowało, lecz przeżyło, zaczął badać chorobę. Kilka lat później zapoznał się z praktyką szczepienia; opowiedział mu o niej jeden z jego czarnych niewolników, który przeszedł ten zabieg w Afryce i pokazał Matherowi swą bliznę. Mather rozpytał u innych czarnoskórych w Bostonie i dowiedział się, że szczepienie w niektórych częściach Afryki było zwykłą praktyką.
Tuż przed tym, jak James Franklin zaczął wydawać swego „Couranta” w roku 1721, z Indii Zachodnich przybył okręt HMS „Seahorse”, wiozący ze sobą między innymi kolejną epidemię ospy. W ciągu kilku miesięcy zmarło 900 spośród dziesięciu tysięcy mieszkańców Bostonu. Mather, który nim został pastorem, kształcił się na lekarza, posłał do dziesięciu praktykujących w Bostonie lekarzy (z których tylko jeden miał formalne wykształcenie medyczne) list z podsumowaniem jego wiedzy o afrykańskich szczepieniach i zachętą, by zaczęli stosować tę praktykę. (Mather przeszedł długą drogę od czasu, gdy wierzył w przesądy i popierał polowanie na czarownice w Salem).
Większość lekarzy odrzuciła ten pomysł. Podobnie (uzasadniając to prawie wyłącznie chęcią utarcia nosa kaznodziejom) uczyniła nowa gazeta Jamesa Franklina. Pierwszy numer „Couranta” (wydany 7 sierpnia 1721 r.) zawierał esej młodszego przyjaciela Jamesa, Johna Checkleya, zuchwałego, kształconego w Oksfordzie anglikanina. Jako cel swego literackiego wypadu obrał purytańskie duchowieństwo, które „ucząc i praktykując ortodoksję, modli się wytrwale przeciw chorobom, a jednak sprowadza ospę!”. W numerze znalazła się też diatryba dr. Williama Douglassa, jedynego w mieście lekarza z wykształceniem medycznym, który odrzucał szczepienia jako „zwyczaj starych greckich kobiet”, Mathera zaś i innych duchownych określił jako „sześciu pobożnych i uczonych panów, pozbawionych jakiejkolwiek wiedzy w tej kwestii”. Był to pierwszy przypadek, gdy gazeta atakowała – i to bardzo dobitnie – rządowy establishment Ameryki30.
Increase Mather, starzejący się nestor rodu, grzmiał: „Mogę jedynie żałować biednego Franklina, który, choć młody, może niedługo zostać wezwany na sąd przed Boży Tron”. Jego syn, Cotton Mather, napisał list do konkurencyjnej gazety, potępiając „zuchwałą, skandaliczną gazetę zatytułowaną »Courant«, wypełnioną bzdurami i niegodnymi obelgami”, i porównując jej autorów do Klubu Piekielnego Ognia, osławionej grupy heretyckich paniczyków z Londynu. Kuzyn Cottona, kaznodzieja nazwiskiem Thomas Walter, dołączył się swoim gromkim tekstem zatytułowanym Anty-Courant.
James Franklin, doskonale świadom, że ten publiczny spór podniesie sprzedaż gazet, i pragnąc zarabiać na obydwu stronach sporu, z radością przyjął zlecenie opublikowania i kolportażu repliki Thomasa Waltera. Jednakże coraz bardziej personalny charakter sporu zaczął go niepokoić. Po kilku tygodniach ogłosił we wstępniaku, że zamyka łamy swej gazety przed Checkleyem, gdyż ten czynił spór zbyt jadowitym. Od tego czasu, jak obiecywał, „Courant” stanie się „niewinną rozrywką” i będzie publikować opinie popierające obie strony sporu o szczepionki, o ile będą one „wolne od złośliwych uwag”31.
Benjamin Franklin zdołał pozostać poza bitwą o ospę toczoną przez jego brata z rodziną Matherów i nie wspomina o niej w swej autobiografii ani w listach, co jest znaczącym przemilczeniem. Sugeruje to, że nie był dumny ze strony, jaką poparła gazeta. Później został zdeklarowanym zwolennikiem szczepień, szczególnie po tym, gdy w roku 1736 na ospę zmarł jego czteroletni syn Francis. Miał też, jako chłopak z literackimi aspiracjami i jako szukający poparcia wpływowych osób młodzieniec, zostać jednym ze zwolenników Cottona Mathera, a po kilku latach także jego znajomym.
Praca w drukarni była naturalnym powołaniem dla Franklina. „Od dzieciństwa lubiłem czytać”, wspominał. „Wszelkie drobne pieniądze, jakie wpadały mi w ręce, oszczędzałem na książki”. Książki stanowiły najbardziej istotny element formatywny w jego życiu. Miał szczęście dorastać w Bostonie, gdzie troszczono się o biblioteki od czasu, gdy w roku 1630 statek „Arabella” dostarczył wraz z pierwszymi osadnikami 50 książek. Kiedy urodził się Franklin, Cotton Mather miał już prywatną bibliotekę liczącą trzy tysiące tomów, zasobną w wydania klasyki, jak i tomy naukowe, ale również w traktaty teologiczne. Ten szacunek dla książek był jedną z cech wspólnych dla purytanizmu Mathera i oświecenia Locke’a – światów, które miały połączyć się w osobie Benjamina Franklina32.
Około kilometra od biblioteki Mathera znajdowała się półeczka z książkami Josiaha Franklina. Choć z pewnością zbiór był skromny, mimo to było znaczące, że niewykształcony mydlarz w ogóle go posiadał. Pięćdziesiąt lat później Franklin nadal pamiętał tytuły: Żywoty sławnych mężów Plutarcha („w których się zaczytywałem”), An Essey upon Projects Daniela Defoe, Bonifacius: Essays to Do Good Cottona Mathera, oraz sporo „książek o wnioskowaniu polemicznym”.
Gdy zaczął pracować w drukarni brata, Franklin mógł pożyczać książki od uczniów pracujących dla sprzedawców, o ile oddawał je czyste. „Często siadałem w pokoju i czytałem przez większość nocy, tak że pożyczoną wieczorem książkę mogłem oddać następnego ranka, gdyby ktoś zauważył jej brak lub jej potrzebował”.
Do ulubionych książek Franklina należały opisy wojaży, tak ziemskich, jak i duchowych. Najważniejszą z nich była książka o obu tych rodzajach podróży: Postęp pielgrzymaIII Johna Bunyana, czyli saga nieustępliwego człowieka imieniem „Chrześcijanin” zmierzającego do Niebieskiego Miasta, która od publikacji w roku 1678 stała się bardzo popularna wśród purytanów i innych dysydentów. Równie ważny, co jej przesłanie religijne, był – przynajmniej dla Franklina – jej odświeżająco jasny i oszczędny styl, podczas gdy większość ówczesnych książek była wypełniona ozdobnikami modnymi za restauracji Stuartów. „Uczciwy John był pierwszym znanym mi”, pisał trafnie Franklin, „który mieszał narrację z dialogami, tworząc styl pisania bardzo wciągający dla czytelnika”.
Centralnym motywem książki Bunyana – oraz przejścia z purytanizmu do oświecenia, a więc życia Franklina – było słowo z tytułu: postęp, koncepcja, że jednostki oraz cała ludzkość posuwa się naprzód i doskonali w oparciu o stały przyrost wiedzy i mądrości, wynikający z przezwyciężania przeszkód. Słynny pierwszy akapit książki Bunyana zapowiada jej ton: „Gdym szedł przez pustkowie tego świata…”. Nawet dla pobożnych ten postęp nie był wyłącznie wynikiem woli Boga, ale także ludzkich wysiłków, podejmowanych przez jednostki i społeczności, by pokonać piętrzące się na drodze przeszkody.
Podobnie inną ulubioną lekturą Franklina – i tu należy się chwila refleksji nad preferencjami czytelniczymi dwunastolatka – były Żywoty sławnych mężów Plutarcha, które także opierają się na założeniu, że wysiłek jednostek może zmienić bieg dziejów na lepsze. Bohaterowie Plutarcha, tak jak Chrześcijanin Bunyana, są ludźmi honorowymi, którzy uważają, że ich osobiste czyny są powiązane z postępem ludzkości. Franklin doszedł do wniosku, że historia jest opowieścią nie o nieuchronnych siłach, ale o ludzkich działaniach.
Pogląd ten był sprzeczny z niektórymi zasadami kalwinizmu, takimi jak niezmienne zdeprawowanie człowieka i przekonanie o predestynacji, jakie Franklin miał ostatecznie porzucić w miarę zbliżania się do mniej przytłaczającego deizmu, który miał stać się jego poglądem na religię w czasach oświecenia. Mimo to wiele aspektów purytanizmu trwale na niego wpłynęło, szczególnie praktyczność i zorientowanie tego wyznania na kultywowanie stosunków społecznych.
Aspekty te zostały obszernie opisane w książce przywoływanej przez Franklina jako jedno z dzieł, które wywarło na niego największy wpływ: Bonifacius: Essays to Do Good [Bonifacius: Eseje o czynieniu dobra], jeden z niewielu łagodnych traktatów pośród ponad czterystu napisanych przez Cottona Mathera. Jak pisał Franklin synowi Cottona Mathera niemal 70 lat później: „Jeśli byłem pożytecznym obywatelem, społeczeństwo zawdzięcza to tej właśnie książce”. Pierwszy pseudonim literacki Franklina, „Silence Dogood”IV stanowił hołd dla tej książki i dla sławnego kazania Mathera, zatytułowanego Silentiarius: The Silent Sufferer [Silentiarius: Cierpiący w milczeniu].
Traktat Mathera wzywał członków społeczności do dobrowolnego organizowania się dla pożytku publicznego. Sam założył sąsiedzką grupę samodoskonalenia, znaną jako Rodziny Stowarzyszone, do której przystąpił ojciec Benjamina. Wzywał też do utworzenia Stowarzyszeń Młodych Mężczyzn oraz Towarzystw Reformy do spraw tłumienia niepokojów, które miały na celu poprawę praw lokalnych, zapewnienie jałmużny ubogim oraz zachęcanie do pobożnego zachowania33.
Na idee Mathera wpłynął An Essay upon Projects Daniela Defoe, która to praca także należała do ulubionych książek Franklina. Opublikowana w roku 1697, proponowała dla Londynu wiele przedsięwzięć komunalnych, które Franklin miał później stworzyć w Filadelfii: towarzystw ubezpieczeń od ognia, dobrowolnych stowarzyszeń marynarzy celem ufundowania emerytur, planów zapewnienia pomocy dla starców i wdów, akademii dla kształcenia dzieci z klas średnich, oraz (z pewną nutą humoru Defoe) instytucji dla osób upośledzonych umysłowo opłacanych z podatku nałożonego na pisarzy, jako że ci mieli szczęście urodzić się z umysłem ponadprzeciętnie sprawnym34.
Wśród najbardziej postępowych pomysłów Defoe było przekonanie, że czymś „barbarzyńskim” i „nieludzkim” jest pozbawianie kobiet równego wykształcenia i równych praw; w An Essay upon Projects umieścił diatrybę przeciwko seksizmowi. Mniej więcej w tym czasie Franklin i inny „mały mól książkowy” imieniem John Collins zaczęli prowadzić debaty w ramach intelektualnej rozrywki. Pierwszym poruszonym przez nich tematem była edukacja kobiet, której Collins się sprzeciwiał. „Przyjąłem przeciwną stronę”, wspominał Franklin, nie całkiem z przekonania, ale może „trochę dla potrzeb dyskusji”.
W rezultacie tych rozrywkowych debat z Collinsem Franklin zaczął tworzyć swój wizerunek osoby mniej konfrontacyjnej, który sprawił, że w starszym wieku wydawał się czarujący i sympatyczny – a dla niedużej, acz głośnej grupy wrogów, przebiegły i fałszywy. Lubowanie się w „dysputowaniu” było „bardzo złym nawykiem”, ponieważ sprzeciwianie się ludziom powodowało „niechęć, a może i wrogość”. W dalszym życiu miał mówić ironicznie o debatowaniu: „Ludzie rozsądni, odkryłem, rzadko w nie popadają, poza prawnikami, akademikami, oraz tymi najróżniejszych profesji, którzy wychowywali się w Edynburgu”.
Zamiast tego, po przebiciu się przez książki o retoryce sławiące sokratyczną metodę tworzenia argumentacji poprzez zadawanie pytań, Franklin porzucił styl „bezpośredniego zaprzeczania” w swych rozmowach, przyjmując postawę „pokornego zadawania pytań” z metody sokratejskiej. Zadając, zdawałoby się, niewinne pytania, Franklin miał nakłaniać ludzi do czynienia ustępstw, które z czasem miały udowodnić to, co zamierzał powiedzieć. „Odkryłem, że metoda ta jest najbezpieczniejsza dla mnie i bardzo ambarasująca dla tych, przeciw którym ją stosowałem; dlatego sprawiała mi wielką przyjemność”. Choć później porzucił bardziej irytujące aspekty metody sokratejskiej, nadal podczas prezentacji swego stanowiska wolał łagodną perswazję od bezpośredniej konfrontacji35.
Jego debata z Collinsem na temat edukacji kobiet prowadzona była częściowo w formie wymiany listów, które przypadkiem przeczytał jego ojciec. Choć Josiah nie zajął stron w dyskusji (zachował własne pozory uczciwości, zapewniając nieco formalnej edukacji wszystkim swoim dzieciom obojga płci), skrytykował go za nieprzekonujący i słaby styl. W odpowiedzi ambitny nastolatek opracował dla siebie kurs samodoskonalenia z pomocą znalezionego numeru „Spectatora”.
„The Spectator”, londyński dziennik przeżywający rozkwit w latach 1711–1712, zamieszczał błyskotliwe eseje Josepha Addisona i Richarda Steele’a poruszające kwestie próżności i wartości codziennego życia. Ton pisma był humanistyczny i oświecony, lecz lekki. Jak ujął to Addison, „zamierzam podjąć próbę ożywienia Moralności przy użyciu Dowcipu, a Dowcip kiełznać Moralnością”.
W ramach swego kursu samodoskonalenia Franklin czytał eseje, sporządzał krótkie notatki, i odkładał je na kilka dni. Potem starał się odtworzyć esej własnymi słowami, po czym porównywał go z oryginałem. Niekiedy mylił się w notatkach, musiał więc samodzielnie odtwarzać tok argumentacji z eseju.
Niektóre z esejów zmieniał w wiersze, co pomogło mu (jak uważał) wzbogacić słownictwo, zmuszając go do poszukiwania słów o pokrewnym znaczeniu, lecz odmiennych akcentach i głoskach. Także i je po kilku dniach z powrotem zmieniał na eseje, porównując następnie różnice z oryginałem. Gdy znalazł braki w swojej wersji, poprawiał ją. „Czasami jednak z radością odkrywałem, że w niektórych mało istotnych szczegółach udawało mi się poprawiać sens lub język, a to zachęcało mnie do myślenia, że być może z czasem i ja stanę się w miarę poprawnym autorem, co było moją ogromną ambicją”36.
Franklin nie uczynił się „w miarę poprawnym autorem”, ale najpopularniejszym piórem kolonialnej Ameryki. Styl, który wypracował sam, był godny protegowanego Addisona i Steela; była to zajmująca proza w konwersacyjnej formule, uboga w poetyckie ozdobniki, lecz trafiająca do czytelników dzięki swej bezpośredniości.
Tak narodziła się Silence Dogood. „Courant” Jamesa Franklina, wzorowany na „Spectatorze”, zamieszczał dowcipne eseje pisane pod pseudonimami, a jego drukarnia przyciągała grupkę zmyślnych młodych autorów, którzy lubili się tam spotykać i chwalić nawzajem swe teksty. Benjamin bardzo chciał zostać częścią tego towarzystwa, wiedział jednak, że James, już wówczas zazdrosny o ambitnego młodszego brata, raczej by mu nie pomógł. „Słuchając ich rozmów i ich opowieści o pochwałach, z jakimi spotkały się ich eseje, bardzo chciałem spróbować swoich sił”.
Tak więc pewnej nocy Franklin, zmieniając swój charakter pisma, napisał esej i wsunął go pod drzwi drukarni. Nazajutrz grupka autorów „Couranta” chwaliła anonimowy tekst, Franklin zaś „w wielkim podnieceniu” słuchał, jak postanowili zamieścić go na pierwszej stronie kolejnego numeru „Couranta”, który miał ukazać się w najbliższy poniedziałek, 2 kwietnia 1722 roku.
Fikcyjna postać, jaką stworzył Franklin, była tryumfem wyobraźni. Silence Dogood była nieco pruderyjną wdową z obszarów wiejskich; stworzył ją ambitny nastoletni bostoński kawaler, który nigdy jeszcze nie spędził jednej nocy poza miastem. Mimo nierównej jakości esejów, umiejętność Franklina do przekonującego wypowiadania się jako kobieta była czymś niezwykłym. Dowodziła jego kreatywności i jego szacunku dla kobiecego umysłu.
Od początku widać echa esejów Addisona. W swym pierwszym eseju dla „Spectatora” Addison napisał: „Zauważyłem, że czytelnik rzadko sięga z przyjemnością po książkę, póki nie dowie się, czy napisał ją człowiek czarnoskóry, czy biały, usposobienia łagodnego czy cholerycznego, żonaty czy kawaler”. Franklin podobnie zaczął od autobiograficznego uzasadnienia sięgnięcia za pióro przez swoją postać: „Zauważa się, że ogół ludzi obecnie nie chce chwalić ani krytykować tego, co czytają, póki w pewnej mierze nie dowiedzą się, kim lub czym jest autor, czy jest biedny, czy bogaty, stary czy młody, czy jest uczony, czy też pracuje fizycznie”.
Jednym z powodów, dla których eseje Silence Dogood mają tak wielkie znaczenie historyczne jest to, że stanowią pierwsze przykłady tego, co miało stać się kwintesencją amerykańskiego humoru. Ironiczna, swojska mieszanka ludowych opowieści i bystrych obserwacji, udoskonalona przez następców Franklina takich jak Mark Twain i Will Rogers. W drugim z esejów na przykład Silence Dogood opowiada, jak duchowny, u którego terminowała, postanowił uczynić ją swą żoną. „Po szeregu nieudanych zabiegów kierowanych ku lepszym przedstawicielkom naszej płci, i zmęczony kłopotliwymi podróżami celem składania bezowocnych wizyt, zaczął niespodziewanie patrzeć zakochanym wzrokiem na mnie. (…) Mało kiedy w życiu mężczyzna wydaje się głupszy i śmieszniejszy, niż gdy podejmuje pierwsze próby zalecania się”.
Franklinowski portret pani Dogood zdradza talent literacki niezwykły dla szesnastoletniego chłopca. „Z łatwością można by mnie przekonać do powtórnego zamążpójścia”, kazał jej pisać. „Jestem czarująca i uprzejma, mam dobry humor (chyba że się mnie sprowokuje) i jestem przystojna, a niekiedy dowcipna”. Wprowadzenie słowa „niekiedy” jest szczególnie zmyślne. Opisując swe przekonania i uprzedzenia, Franklin każe pani Dogood przyjąć postawę, która z jego pomocą miała stać się częścią tworzącego się amerykańskiego charakteru: „Jestem (…) śmiertelnym wrogiem arbitralnych rządów i nieograniczonej władzy. Jestem z natury bardzo zazdrosna o prawa i wolności mego kraju; najmniejsza oznaka zakusów na te bezcenne przywileje nieodmiennie napełnia mnie wielkim wzburzeniem. Mam także naturalną skłonność do dostrzegania i krytykowania przywar innych, w czym mam znakomite doświadczenie”. Jest to trafny opis prawdziwego Benjamina Franklina – a także typowego Amerykanina – jaki można znaleźć w wielu pracach37.
Spośród czternastu esejów Silence Dogood, jakie napisał Franklin od kwietnia do października 1722 roku, pod względem dziennikarskim i osobistym wyróżnia się ten, w którym zaatakował uczelnię, na którą nigdy nie wstąpił. Większość kolegów, których wyprzedził w Szkole Łacińskiej wstąpiła właśnie na Harvard; Franklin nie mógł powstrzymać się przed drwieniem z nich i ich instytucji. Użył formy alegorii sennej. Czyniąc to, czerpał, a zapewne trochę też parodiował, Postęp Pielgrzyma Bunyana, który także był alegoryczną podróżą senną. Addison użył tej formy, cokolwiek nieporadnie, w numerze „Spectatora”, który czytał Franklin, gdy przywoływał sen pewnego bankiera o alegorycznej dziewicy nazwiskiem Public Credit38V.
W eseju pani Dogood wspomina, jak zasnęła pod jabłonką, gdy dumała nad wysłaniem swego syna na Harvard. Gdy wędruje w swym śnie ku tej świątyni nauki, dokonuje odkrycia dotyczącego tych, którzy wysyłają tam swoich synów: „Większość z nich sprawdzała stan własnej kiesy, nie zaś zdolności swoich dzieci; zauważyłam, że wielu – ba! – większość udających się tam stanowili Osły i Tumany”. Brama świątyni, jak odkrywa pani Dogood, strzeżona jest przez „dwóch barczystych portierów nazwiskiem Bogactwo i Bieda”, i tylko zaakceptowani przez pierwszego z nich mogli wejść. Większość studentów wolała spędzać czas z postaciami imieniem Bezczynność i Ignorancja. „Uczą się niewiele ponad eleganckie zachowanie się i dostojne wkraczanie do pomieszczenia (czego mogliby równie dobrze nauczyć się w szkole tańca). Stamtąd wracają, po wielkich trudach i kosztach, równie durni jak zawsze, tylko bardziej pyszni i zadowoleni z siebie”.
Podchwytując propozycje Mathera i Defoe dotyczące dobrowolnych stowarzyszeń społecznych, Franklin dwa z esejów Silence Dogood poświęcił kwestii pomocy dla samotnych kobiet. Dla wdów takich jak ona sama pani Dogood proponuje program ubezpieczeniowy finansowany przez subskrypcje wykupowane przez małżeństwa. Kolejny esej rozszerzył ten pomysł na stare panny. Miało powstać „przyjacielskie stowarzyszenie”, które miało zagwarantować po 500 funtów „gotowego pieniądza” dla każdej członkini, która osiągnie 30 rok życia i wciąż nie będzie zamężna. Pieniądze, pisze pani Dogood, miały być wręczane pod warunkiem, że: „żadna kobieta, która po zwróceniu się o tę kwotę czy otrzymaniu jej będzie miała szczęście wyjść za mąż, nie będzie zabawiać żadnego towarzystwa [poprzez chwalenie] jej męża dłużej niż przez godzinę za jednym razem, pod karą zwrotu połowy kwoty po pierwszym przewinieniu, po drugim zaś zwrotu reszty”. Eseje Franklina były raczej łagodnie satyryczne niż w pełni poważne. Jak jednak ujrzymy, jego zainteresowanie organizacjami społecznymi miało później znaleźć pełniejszy wyraz, gdy jako młody rzemieślnik osiadł w Filadelfii.
Próżność Franklina została ponownie połechtana latem 1722 roku, gdy jego brat na trzy tygodnie trafił do więzienia bez procesu. Wtrąciły go tam władze Massachusetts za „wielki afront” w postaci zakwestionowania ich kompetencji w zwalczaniu piractwa. Benjamin miał odpowiadać za wydanie trzech kolejnych numerów.
W swojej autobiografii chwali się: „Zarządzałem gazetą, i ośmieliłem się umieścić kilka przytyków wobec naszych władców, co mój brat przyjął bardzo dobrze, podczas gdy inni zaczęli postrzegać mnie w niekorzystnym świetle jako młodego geniusza, któremu zachciało się krytykować i kpić”. W rzeczywistości jednak poza listem do czytelników napisanym przez Jamesa z więzienia, w trzech wydanych przez Benjamina numerach nie ma nic, co byłoby bezpośrednią krytyką władz cywilnych. Najbliżej znalazł się, gdy kazał pani Dogood zacytować w całości esej z angielskiej gazety broniący wolności słowa. „Bez wolności myśli nie może istnieć coś takiego jak mądrość”, pisano w nim, „a coś takiego jak wolność publiczna nie może istnieć bez wolności słowa”39.
Zapamiętane przez Franklina „przytyki” zamieszczono tydzień po wyjściu jego brata z więzienia. Pisząc jako Silence Dogood, wyprowadził frontalny atak na władze, zapewne najbardziej zjadliwy w całej jego karierze. Pytanie, jakie zadawała pani Dogood, brzmiało: „Czy państwo cierpi bardziej na skutek hipokrytów udających pobożność, czy jawnych bluźnierców?”.
Franklinowska pani Dogood rzecz jasna argumentowała: „garść niedawnych przemyśleń tego rodzaju skłoniła mnie do wniosku, że hipokryta jest bardziej z nich niebezpieczny, zwłaszcza jeśli sprawuje stanowisko we władzach”. Tekst uderzał w związek między Kościołem a państwem, który stanowił sam fundament purytańskiej kolonii. Jako jeden z przykładów został wymieniony (choć nie z nazwiska) gubernator Thomas Dudley, który przeszedł z ambony do władzy. „Najbardziej niebezpiecznym hipokrytą w kraju jest ten, kto opuszcza Ewangelię na rzecz prawa. Człowiek złożony z prawa i Ewangelii może zwieść cały kraj w imię religii, a potem zniszczyć go w imieniu prawa”40.
Jesienią 1722 roku Franklinowi kończyły się pomysły na teksty o Silence Dogood. Co gorsza, jego brat zaczął podejrzewać, skąd te teksty się biorą. W trzynastym odcinku pani Dogood przytoczyła zasłyszaną pewnego wieczoru rozmowę, w której jeden dżentelmen oświadczył, że „choć piszę udając kobietę, zna mnie jako mężczyznę; jednak, kontynuował, bardziej potrzebuję dążenia do poprawy samego siebie niż poświęcać swój koncept na kpienie z innych”. Następny tekst miał być ostatnim podpisanym przez panią Dogood. Gdy ujawnił prawdziwą tożsamość pani Dogood, podniosło to jego prestiż wśród czytelników gazety, ale „nie całkiem zadowoliło” Jamesa. „Uważał on, zapewne słusznie, że czyniło mnie to nazbyt próżnym”.
Silence Dogood atak na hipokryzję i religię uszedł na sucho, gdy jednak James napisał coś podobnego w styczniu 1722 roku, ponownie znalazł się w tarapatach. „Ze wszystkich kanalii”, pisał, „najgorsza kanalia pobożna”. Religia była ważna, pisał, ale – używając słów opisujących pogląd utrzymywany przez jego młodszego brata przez całe życie – „zbyt wiele jest gorsze niż jej zupełny brak”. Miejscowe władze, twierdząc, że „gazeta ta ma tendencję do drwienia z religii”, niezwłocznie przyjęły uchwałę wymagającą od Jamesa dostarczenia każdego numeru władzom do zatwierdzenia przed publikacją. James z rozkoszą łamał tę rezolucję.
General Court odpowiedział zakazem publikowania „Couranta” przez Jamesa Franklina. Na tajnym spotkaniu w jego drukarni postanowiono, że najlepszym sposobem na obejście zakazu było wydawanie gazety nadal, jednak bez Jamesa jako wydawcy. W poniedziałek, 11 lutego 1723 r. w nagłówku pierwszej strony „Couranta” pojawił się napis: „Drukowany i sprzedawany przez Benjamina Franklina”.
„Courant” Benjamina był ostrożniejszy od gazety jego brata. Wstępniak w jego pierwszym numerze potępiał „nienawistne” i „złośliwe” publikacje, i oświadczał, że odtąd „Courant” będzie „służył wyłącznie zajęciu i rozrywce czytelnika” oraz „zabawieniu miasta najkomiczniejszymi i najciekawszymi wydarzeniami z ludzkiego życia”. Panem gazety, deklarował wstępniak, będzie rzymski bóg Janus, zdolny patrzeć jednocześnie w dwie strony41.
Jednakże następnych kilka numerów zdecydowanie odbiegało od tych deklaracji. Większość artykułów stanowiły cokolwiek nudne komunikaty zawierające wieści z zagranicy czy dawne przemówienia. Tylko jeden esej został wyraźnie napisany przez Franklina – ironiczne rozważania na temat głupoty tytułów takich jak wicehrabia czy pan (niechęć do dziedzicznych i arystokratycznych tytułów miała cechować go przez całe życie). Po kilku tygodniach James ponownie przejął stery „Coruanta”, choć nieoficjalnie, i ponownie zaczął traktować Benjamina jako ucznia czasami karanego biciem, nie zaś jako brata i kolegę po piórze. Takie traktowanie „poniżało mnie bardzo”, wspominał Franklin, który pragnął iść dalej. Miał w sobie pragnienie niezależności, które miało dzięki niemu stać się jedną z cech amerykańskiego charakteru.
Franklin zdołał uciec, wykorzystując wybieg będący pomysłem jego brata. Gdy James dla pozoru przekazał „Couranta” Benjaminowi, podpisał oficjalnie jego zwolnienie z terminu, by uwiarygodnić przekazanie mu gazety. Potem jednak kazał Benjaminowi podpisać nową umowę terminową, która miała być utrzymana w tajemnicy. Kilka miesięcy później ten zdecydował się zbiec. Benjamin założył – słusznie – że James zrozumie, iż nierozważnym byłoby próbować wymusić na bracie dotrzymanie tajnej umowy.
Benjamin Franklin porzucił brata, którego gazeta miała powoli upadać i ostatecznie stać się tylko krótkim przypisem do wielkiej historii. Ostre pióro miało sprawić, że James został zapamiętany „za razy, jakie jego porywy pasji zbyt często kazały mi wymierzać”. Jego znaczenie w życiu Franklina rzeczywiście znalazło się w suchym przypisie w autobiografii, napisanej w czasie, gdy Franklin był posłem kolonii walczących przeciwko brytyjskiemu panowaniu. „Sądzę, że jego surowe i tyrańskie traktowanie mnie mogło być sposobem wpojenia mi awersji do arbitralnej władzy, którą żywiłem przez całe życie”.
James zasługiwał na coś lepszego. Jeśli Franklin nauczył się swej „awersji do arbitralnej władzy” od niego, nie wynikało to z jego rzekomo tyrańskiego zachowania, ale z przykładu, jakim było odważne rzucenie wyzwania bostońskiej elicie władzy. James był wielkim bojownikiem o wolność prasy w Ameryce i jako dziennikarz wywarł największy wpływ na swego młodszego brata.
Wywarł także poważny wpływ literacki. Silence Dogood mogła być w przekonaniu Benjamina wzorowana na Addisonie i Steele’u, w rzeczywistości bardziej przypominała swym prostym słownictwem i swojskimi spostrzeżeniami Abigail Afterwit, Jacka Dulmana i inne postaci stworzone dla „Couranta” przez Jamesa.
Zerwanie przez Benjamina z bratem było korzystne dla jego kariery. Choć dorastanie w Bostonie było wspaniałe, miasto to zapewne stałoby się zbyt ciasne dla wolnego duchem deisty, który nie ukończył Harvardu. „Już uczyniłem się cokolwiek nieznośnym dla grupy rządzącej”, pisał później. „Gdybym pozostał tam dłużej, zapewne znalazłbym się w opałach”. Jego drwiny z religii sprawiały, że na ulicach wytykali go palcami „ze zgrozą dobrzy ludzie, uważając mnie za niewiernego czy ateistę”. Ogólnie biorąc, był to dla niego dobry czas, by zostawić swego brata i Boston za sobą42.
Było tradycją amerykańskich pionierów, że gdy ich społeczności stawały się zbyt ciasne, ruszali na pogranicze. Franklin był jednak innym rodzajem amerykańskiego buntownika. Nie ciągnęło go w głuszę. Wabiły go natomiast nowe centra komercyjne, Nowy Jork i Filadelfia, które oferowały szanse na osiągnięcie sukcesu własnymi siłami. John Winthrop poprowadził swych purytanów na wyprawę w nieznane; Franklin jednakże należał do nowego gatunku tych, którzy udawali się na wyprawę do dzielnic handlowych.
Lękając się, że brat będzie chciał go zatrzymać, Franklin poprosił przyjaciela, by ten skrycie zarezerwował mu miejsce na slupie płynącym do Nowego Jorku; podróżnym miał być chłopak, który musiał uciekać „ze względu na kontakt z dziewczyną o złej reputacji” (albo, jak ujął to Franklin we wcześniejszej wersji, „zrobił dziecko niegrzecznej dziewczynie”). Sprzedawszy nieco książek na opłacenie biletu, siedemnastoletni Franklin wyruszył w drogę w środę, 25 września 1723 roku. W następny poniedziałek „New England Courant” zamieścił zwięzłe, nieco smutne ogłoszenie: „James Franklin, drukarz przy Queen Street, przyjmie zdatnego chłopca do terminu”43.