Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autor, znany dziennikarz śledczy, rozmawiał z kilkudziesięcioma oficerami Biura Ochrony Rządu. To ludzie, którzy są najbliżej władzy – prezydentów, premierów, ministrów. Chodzą za nimi jak cień. Chronią, obserwują i…wiedzą o nich najwięcej.
Fascynująca, pełna anegdot i zwrotów akcji opowieść o kulisach pracy ochroniarzy polityków z pierwszych stron gazet.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 165
Copyright © Michał Majewski, Czerwone i Czarne
Projekt okładki FRYCZ I WICHA
Zdjęcie East News
Redaktor prowadząca Katarzyna Litwińczuk
Korekta Agnieszka Wasilewska, Piotr Łukasik
Skład Tomasz Erbel
Wydawca Czerwone i Czarne Sp. z o.o. S.K.A. Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa
Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. sp. j. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki www.olesiejuk.pl
ISBN 978-83-7700-237-7
Oficer Biura Ochrony Rządu z kilkunastoletnim stażem: – Co jest najbardziej specyficzne w BOR? Tak w kilku zdaniach? To, że szkolisz ludzi, by w sytuacji zagrożenia wzięli kulkę na siebie. To odróżnia tę formację od innych służb. Inni mają pokonać przeciwnika. Odbić zakładnika. Ty masz obezwładnić napastnika i oddać go w ręce policji. Masz osłonić swojego VIP-a i jak szybko tylko się da zabrać go z zagrożonego miejsca, i tyle.
Siedzimy w kawiarni i inny mój rozmówca tłumaczy, że BOR jest służbą egoistyczną. Na przykładzie.
– Widzi pan za oknem tego dziadka w towarzystwie chłopca na ławce? Przyjmijmy, że dziadek jest premierem i chciał pogadać ze swym wnuczkiem w tym parku. My i kilka innych osób w pobliżu ochraniamy tę sytuację, tak? I teraz obok dziadka przechodzi dziewczyna z psem, o ta. I przypuśćmy, że ona nagle pada na chodnik, ma atak epilepsji. Co robimy?
– Podbiegacie do niej, żeby ją ratować!
– Błąd. Zawijamy dziadka i spadamy, aż się kurzy. Bo to może być prowokacja.
Biuro Ochrony Rządu, choć to informacje niepodawane publicznie, zatrudnia nieco poniżej dwóch tysięcy ludzi. Chroni, choć to również wiadomości skrywane, około 20-30 osób. Prezydenta, jego małżonkę, premiera, wicepremierów, marszałków parlamentu i osoby wskazane przez szefa MSW ze względu na interes bezpieczeństwa państwa. Średnio wychodzi właśnie taka mniej więcej liczba osób objętych ochroną. Do tego należy dodać jeszcze osłanianie zagranicznych delegacji, które niemal codziennie odwiedzają Polskę. Szczegółowych danych o ochranianych osobach BOR nie zdradza, bo wtedy automatycznie byłoby wiadomo, kto ochrony nie ma.
Znamy ich wszyscy z obrazków telewizyjnych – postawni faceci w garniturach, w ciemnych okularach i ze słuchawką w uchu, w borowskim slangu nazywaną „kroplówką”. Mieszkańcy Warszawy niejednokrotnie złorzeczą, gdy kolumna samochodów Biura Ochrony Rządu pędzi na kogutach przez miasto, spychając na boki inne samochody.
Jaka jest ta formacja? Jak wyglądają kulisy jej pracy? Sprzęt? Zwyczaje i metody działania? Postaram się o tym opowiedzieć na podstawie dziesiątek rozmów, które przeprowadzałem z byłymi i obecnymi funkcjonariuszami Biura Ochrony Rządu.
Zacznijmy od początku, czyli od rekrutacji i tego, jak dostać się do BOR-u. Co trzeba zrobić, by tam pracować, i jak wygląda szkolenie ludzi, którzy zajmują się ochroną najważniejszych osób w państwie.
Opowiada jeden z byłych szefów szkolenia jednostki: – Raz na pół roku szefowie poszczególnych wydziałów zgłaszają zapotrzebowanie na pracowników. Na przykład wydział transportowy na kierowców, pirotechniczny na specjalistów od rozbrajania bomb, sanitarny na lekarzy i tak dalej.
Na dzień dobry trzeba spełnić formalne warunki: polskie obywatelstwo, niekaralność, najmniej średnie wykształcenie. Wytypowanych kandydatów sprawdza Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Co ich interesuje?
Były instruktor w BOR: – ABW sprawdza ich w rejestrach skazanych, rozpytuje o nich w miejscu pracy i zamieszkania. Jeśli jest OK, kandydat jest zapraszany na rozmowę kwalifikacyjną. W jej trakcie pada trochę pytań jak ze szkolnej wiedzy o społeczeństwie. Przykład? Kto jest prezydentem albo ministrem obrony. Po co? No jednak chcielibyśmy unikać w szeregach ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia o życiu publicznym.
Potem jest część sportowa i test psychologiczny. Zaczyna się od testów sprawnościowych.
BOR nie robi z nich tajemnicy i konkretne dane publikuje na swej stronie internetowej. Jest podciąganie na drążku, są brzuszki, bieg na kilometr. Jest też slalom, w trakcie którego trzeba skakać ponad skrzynią gimnastyczną, robić przewroty na materacu, wyciskać hantle, przenosić piłki lekarskie. Oczywiście wszystko na czas.
Jakie trzeba mieć osiągi?
Borowiec z pionu szkolenia: – Jeśli biegasz kilometr poniżej 2 minut 55 sekund, podciągasz się na drążku co najmniej 12 razy i robisz 56 brzuszków w minutę, to masz szansę na celujące oceny przy takiej rekrutacji. Na tym etapie z gry wypada 30% do 50% rekrutów. Potem są testy psychologiczne. Tu znów wylatuje mniej więcej połowa z tych, którym udało się podciągać i zrobić brzuszki na czas. Co jest w tych testach psychologicznych? Są to głównie zadania mające określić umiejętność logicznego myślenia i szybkiej reakcji.
Jeśli przejdziesz te etapy, trafiasz na kurs podstawowy. Ten jest stacjonarny, 30-dniowy i taki sam dla przyszłych szoferów, funkcjonariuszy ochrony czy pirotechników. Niezależnie od przyszłej specjalizacji. Kurs odbywa się w ośrodku szkolenia BOR-u w Raduczu niedaleko Skierniewic. Przy trasie katowickiej, lokalizacja wręcz idealna.
Instruktor z BOR-u: – Autem godzina drogi od Warszawy. Miejsce na uboczu, można hałasować ile wlezie.
W Raduczu znajduje się duży teren powojskowy. Podczas zaborów stacjonowały tam wojska carskie, w trakcie obu wojen światowych oddziały niemieckie. Po II wojnie światowej teren trafił w ręce bezpieki i jednostka należała oficjalnie do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a po jego likwidacji, na fali postalinowskiej odwilży, nadzór nad obiektem przejęło MSW. W Raduczu stacjonowali żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a później Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych. Po zmianach ustrojowych nadal ulokowane były tu koszary „nadwiślańczyków”. Po likwidacji NJW teren trafił w ręce Biura.
Rozmówca z BOR-u: – Teren jest za duży i ponad potrzeby Biura. Były pomysły, żeby został tam usytuowany ośrodek szkolenia całego MSW, ale grzęzły w biurokratycznych konsultacjach. To są takie postpeerelowskie koszary i trzeba by w nie zainwestować grube miliony, żeby to był ośrodek szkoleniowy z prawdziwego zdarzenia.
Ale są też zalety. Na przykład bardzo długa strzelnica, na której można trenować strzelanie na dystansie nawet 300 metrów.
Kolejny z „borowików”: – Niestety, już nie wszystko można tam trenować, bo ktoś w osi strzelnicy, w odległości 3 kilometrów, wydał pozwolenie na postawienie jakichś zabudowań. Przy strzelaniu z długodystansowych karabinów snajperskich ten teren bezpieczeństwa powinien wynosić 5 kilometrów.
Instruktor z BOR-u: – Strzelnica ma jednak taką zaletę, że można na nią wjechać autami i prowadzić zajęcia polegające na strzelaniu z poruszających się samochodów. Ale też nie zawsze. Warunki bywają trudne, bo jak jest śnieg, roztopy, to robi się tam duże błoto.
Łączka w jednostce w Raduczu jest na tyle duża, że mogą tam lądować helikoptery, co przydaje się przy trenowaniu akcji ewakuacyjnych w wykonaniu borowców szykujących się do służby w rejonach konfliktów zbrojnych. Jest sala z matą do treningów i siłownia. Od kilkunastu lat stoi tam również labirynt, jaki znamy z filmów o jednostkach specjalnych lub szkołach policyjnych.
Pułkownik, który szkolił borowców w tej jednostce: – Nie ukrywajmy. Bardzo wiele brakuje. Nie ma toru do treningów dla szoferów, choć wielkość terenu pozwalałaby na stworzenie czegoś takiego. Najlepiej toru z długą prostą, na której można by „urywać silniki”. Nie ma obiektu, w którym można aranżować różne sytuacje przypominające codzienne zajścia. Brakuje tam miejsca do trenowania ewakuacji, napaści w jakimś pomieszczeniu, wtargnięcia agresywnego tłumu do budynku. Profesjonalnie to powinno wyglądać tak, że taki obiekt jest objęty monitoringiem i instruktorzy na bieżąco z innych pomieszczeń mogą obserwować, jak działa grupa – co robi dobrze, gdzie się myli.
Wróćmy do kursu podstawowego, który odbywa się właśnie w opisywanym Raduczu pod Skierniewicami.
Ludzie są na zgrupowaniu w jednym miejscu przez bite 30 dni bez możliwości wyjazdu, można więc intensywnie pracować. Jak wygląda taki kurs podstawowy?
Oficer BOR-u: – Obejmuje on wszystkich, niezależnie od tego, czy chcą pracować w ochronie osobistej, być pirotechnikami, czy szoferami VIP-ów. Chodzi o to, żeby wszystkich, niezależnie od przyszłej specjalizacji, wdrożyć w ogólne zasady działania Biura. Ludzie mają tam tak naprawdę liznąć, czym jest BOR. Odbywają się zajęcia z prawa, protokołu dyplomatycznego, strzelania, taktyki ochrony. Oczywiście to 30-dniowe szkolenie ma charakter wprowadzający. Nikt po nim nie zostaje dopuszczony do pilnowania premiera albo do jeżdżenia prezydencką limuzyną. Po takim kursie zostajesz „krawężnikiem”, czyli trafiasz do zewnętrznej ochrony obiektów, takich jak Kancelaria Premiera czy Pałac Prezydencki. W slangu borowców zostajesz „winklarzem”, czyli pilnujesz budynku na zewnątrz.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.