Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy każdy może być winny?
Nastka jest nieszczęśliwie zakochana w Igorze. Odkąd tylko pamięta, darzy go uczuciem. W dodatku przyjaźni się nie tylko z nim, ale też z jego… dziewczyną. Pewnego dnia przez przypadek dostrzega ślady pobicia na ciele chłopaka. Nie ma wtedy jeszcze pojęcia, że rok później na forum szkoły zostanie wraz z nim oskarżona o zabójstwo jednej z nauczycielek.
Czy wydarzenia sprzed kilkunastu miesięcy wyjdą w końcu na jaw?
Gdy chwilę później Nastka wymyka się ze szkolnej auli, trafia na Igora, który zniknął z jej życia tuż po tragicznych wydarzeniach. Koło niego wisi ciało oskarżycielki. Coś jednak powstrzymuje młodych ludzi przed udzieleniem jej pierwszej pomocy…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
czwartek, 27 kwietnia 2023 r.
gabinet terapeutyczny Natalii Sawickiej
teraz
– Co może się zmienić w rok? – powtórzyłam po szkolnej psycholożce bez przekonania. – Skąd mam to niby wiedzieć, co?
Z westchnieniem usadowiłam się wygodniej na kanapie, tyłem do przeszklonej ściany z widokiem na park. Siedząca naprzeciwko pani Natalia, mimo jawnej niechęci w moim głosie i zachowaniu, wyginała usta w lekkim uśmiechu. Jak co czwartek o dziesiątej rano darzyła mnie dość sympatycznym, pozornie pełnym ciepła spojrzeniem. Z fałszywą troską wymalowaną na twarzy czekała, aż rozwinę swoją myśl. W teorii jedynie wtedy mogłaby ją przeanalizować i poprowadzić dalej naszą rozmowę…
By znaleźć w moim zachowaniu jakiś autodestrukcyjny schemat.
By mi pomóc.
Musiałam przyznać, że dziś wyjątkowo sprawiała wrażenie, jakby jej nienawiść względem mnie nigdy nie istniała. Zresztą w ogóle na co dzień całkiem zręcznie udawała profesjonalistkę. Nie bez powodu przecież uchodziła wśród kadry nauczycielskiej za iście niezastąpionego pedagoga, zawsze gotowego ruszyć na ratunek uczniom Skłodowskiej.
Jeśli jednak o mnie chodziło, to nie widziałam w niej nic wyjątkowego.
Była zwykłą, niewyróżniającą się kobietą po trzydziestce, z dyplomem UJ-otu, o czym często lubiła mówić, nawet jeśli nikt jej o to nie pytał. Po godzinach w ramach hobby bawiła się w lokalną dziennikarkę śledczą, a na sesjach zwykle stawiała chybione tezy i zdarzało jej się mylić swoich pacjentów, na których niejednokrotnie projektowała własne lęki i problemy.
Jak mówiłam, nic specjalnego.
Rozejrzałam się niecierpliwie po nowoczesnym gabinecie. Miałam nadzieję, że ta wątpliwej jakości wizyta psychoterapeutyczna zaraz się skończy, ale dzwonek na przerwę milczał jak zaklęty.
A szkoda.
– Co ma pani na myśli, pani Anastazjo? – zapytała pani Natalia, stukając jednostajnie ołówkiem w kajet leżący na szklanym stoliku obok jej fotela.
W oczach kobiety zagościło zainteresowanie większe niż do tej pory. Takie niezdrowe. Poczułam się wyjątkowo niezręcznie, będąc jego powodem. Wszystko dlatego, że ten błysk nie wynikał z troski czy empatii, tylko…
– Pani Anastazjo? – powtórzyła, mocno akcentując ostatnią sylabę mojego imienia, co zawsze zdradzało jej zniecierpliwienie.
Zupełnie nie miałam ochoty na tę rozmowę – szczególnie że ton, którym pani Natalia zadawała kolejne pytania, był coraz bardziej napastliwy, a spojrzenie oceniające. Udawałam jednak, że tego nie zauważam, i dla zabicia czasu patrzyłam na mlecznobiałe szkło za jej plecami, gdzie znajdował się szkolny korytarz. Wyłapawszy za szybą wzmożony ruch ludzkich sylwetek przypominających snujące się cienie, ucieszyłam się pierwszy raz podczas tej wizyty.
Wzięłam ich pojawienie się za zwiastun nadchodzącej przerwy i…
– Pani Anastazjo?
„Zamknij się, typiaro. Nie widzisz, że nie mam zamiaru ci odpowiadać?”.
Zirytowana, przerzuciłam swoje długie jasne włosy na piersi. Opadły na rozpięty suwak czarnej ramoneski, dzięki czemu w końcu przestały ocierać się o kanapę za każdym razem, gdy zmieniałam pozycję.
– Pani Anastazjo.
„Ugh, zabijcie mnie. Niech to się już skończy”.
–Pani Anastazjo?
–No co? – rzuciłam, obserwując, jak kobieta powoli ściąga maskę uprzejmej i opiekuńczej.
– Kiedy mówimy o tym konkretnym okresie, ostatnim roku, wydaje się, że czuje się pani nieswojo. Mam rację? – Ton terapeutki z uważnego zmienił się w oskarżycielski. Zdenerwowało mnie to. – Mam rację czy nie? – Pochyliła się ku mnie, aby w końcu zadać pytanie, które trzymała w sobie od wyżej wspomnianego roku. – Nastka, czy nawiązujesz w ten sposób do śmierci pani Nareckiej?
Nie chciałam dać się sprowokować, mimo to zacisnęłam usta i zmrużyłam powieki. Natalia wzięła to za znak. Jeszcze mocniej pochyliła się w moją stronę z dłonią zaciśniętą na oparciu fotela, kontynuując:
– Wydaje się to najbardziej prawdopodobne, zważywszy na to, jaki udział miałaś w jej sprawie.
– Nie chcę o tym rozmawiać – ucięłam, a ona złapała mnie za nadgarstek, co natychmiast sprawiło mi ból.
Spróbowałam odruchowo cofnąć rękę, ale tylko zacieśniła chwyt.
– Może w takim razie porozmawiamy o Igorze, co? – wycedziła.
Drgnęłam, usłyszawszy to pytanie, bo Sawicka właśnie po raz pierwszy, odkąd się spotykamy, złamała naszą niepisaną zasadę. Nigdy wcześniej nie wypowiedziała przy mnie imienia, które jako pierwsze przychodziło mi na myśl, gdy się budziłam, i które ostatnie kołatało mi się po głowie, kiedy kładłam się spać. Dosłownie ani razu nie poruszyła bezpośrednio kwestii Igora.
Co tylko udowadnia, jaka gówniana z niej terapeutka.
Przyjrzałam się jej uważnie. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jej drżące dłonie, przekrwione oczy i skryty w nich żal wycelowany prosto we mnie.
„No jasne. Dziś 27 kwietnia”.
Z uśmiechem wyszarpnęłam nadgarstek z uścisku terapeutki.
„Rocznica”.
– To od niego, od Wernera, wszystko się zaczęło, co nie? Nastka? – ciągnęła, jakby nie zauważyła zmiany w mojej mimice i podejściu. Ołówek, który ściskała w drugiej dłoni, drżał, gdy ja z coraz większą satysfakcją patrzyłam, jak Sawicka, zaraz po zrzuceniu z siebie woalki wstydu, błaga mnie o informacje. – No powiedzże coś wreszcie! To przecież przez Igora rozmawiamy ze sobą co czwartek akurat od roku!
Trzask.
Wraz z pęknięciem ołówka twarz kobiety się zmieniła i wyrażała już tylko czystą pogardę, odsłaniając prawdziwe oblicze Natalii Sawickiej – najlepszej przyjaciółki nauczycielki, która rok temu umarła.
– To, co się stało, to przecież też twoja wina – warknęła. – Twoja i jego. Więc powiedz łaskawie, jak było naprawdę!
Nie miała prawa tak do mnie mówić. Jako psycholog powinna być ostatnią osobą wydającą jakiekolwiek osądy, a tymczasem wyrzucała je z siebie bez zastanowienia. Nie wiedziała, że każdy z nich był niczym obrót widelca wbitego w otwartą ranę gdzieś w okolicy mojej lewej piersi, idealnie na wysokości serca. Właśnie w tym miejscu czułam teraz dziwny, ostry ból, który prawie zmusił mnie do mówienia.
Wtedy jednak Sawicka ponownie się odezwała, wściekle cedząc słowa przez zęby:
– Co jest prawdą, a co plotką? Co? Mów, dziewczyno! Nieprzypadkowo gubisz się zawsze, gdy tylko próbuję do tego nawiązywać!
– Bo może nie chcę ci nic mówić, ty tępa, egoistyczna cipo! – przerwałam jej krzykiem i zerwałam się z kanapy.
Czułam, że moja klatka piersiowa, gdzie od zawsze kumulowałam swoje najgorsze emocje, zaraz eksploduje i wyrzuci na zewnątrz wszystkie te obrzydliwe rzeczy, które tak skrzętnie chowałam do tej pory, i po prostu panią, kurwa, Natalię nimi opluje.
Albo obrzyga.
Jedno z dwóch.
– Przegięłaś – warknęłam i zarzuciłam na ramię swoją skórzaną torbę.
Sawicka wydawała się zdezorientowana, jakby dopiero teraz dotarło do niej to, co powiedziała. Jej oczy nie były już zmrużone i gotowe zniszczyć we mnie wszystko, co pozostawił tam po sobie Igor, a szeroko otwarte. Świadome, że ich właścicielka popełniła błąd.
I bardzo dobrze.
– To nasza ostatnia wspólna sesja – powiedziałam, patrząc z góry na rozchwianą psycholożkę, która jeszcze przed chwilą była gotowa rozpłatać mnie na pół, byle tylko dostać odpowiedzi, jakich ode mnie oczekiwała.
W stresie skóra na policzkach Sawickiej przyjęła ten sam różowy odcień co jej pieprzony fotel, szczególnie gdy ta poprawiła mankiet swojej białej koszuli, jąkając się w panice:
– Ale pani Anastazjo, ja…
Sięgnęłam do kieszeni kurtki. Pokazałam jej odblokowany ekran telefonu. Na jego środku dumnie migała czerwona kropka oznaczająca nagrywanie. Zegar wskazywał czterdzieści cztery minuty i dziesięć sekund.
Sawicka w mgnieniu oka wróciła do swojego prawdziwego „ja”.
– Ty głupia dziewucho… – syknęła. – Nie możesz mnie szantażować.
Uśmiechnęłam się kpiąco pod nosem, wreszcie odzyskując nad sobą kontrolę. Nie musiałam już niczego udawać. To ona pierwsza się zdradziła, a ja miałam na to niepodważalny dowód.
Ostentacyjnie nacisnęłam palcem na ekran komórki i zakończyłam nagrywanie.
– Nie mogę? – Zrobiłam krok do przodu, a moja długa do ziemi plisowana spódnica poruszyła się nieznacznie przy tym ruchu. Pochyliłam się, aby nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości, po czym powiedziałam: – Oczywiście, że mogę. Pamiętaj, że mam w tym wprawę.
Na korytarzu rozbrzmiał dzwonek na przerwę.
– Nie macie wstydu… – wyszeptała. Sposób, w jaki poruszały się jej ramiona, wskazywał, że zaraz targnie nią szloch. Że się rozryczy, by wziąć mnie na litość. – Jesteście we dwoje odpowiedzialni za jej śmierć! Macie jej krew na rękach!
Wyprostowałam się, poprawiłam torbę. Bez słowa, ale za to z uniesionym cynicznie kącikiem ust wyminęłam ją i ruszyłam do drzwi. Obcasy moich botków stukały rytmicznie o podłogę, dopóki nie przystanęłam przy samym progu, słysząc:
– Życzę ci, Anastazjo, abyście z Wernerem cierpieli kiedyś tak jak ona z waszego powodu.
Nacisnęłam klamkę i pociągnęłam ją do siebie, aby wyjść na szkolny korytarz ogarnięty harmidrem przerwy.
„My już wycierpieliśmy swoje. Trust me, darling”.
sobota, 12 marca 2022 r.
jacht rodziców Damiana Mazeranta
rok temu
Wpis z pamiętnika Nastki:
Czasem chciałabym, żeby świat zniknął.
Żeby dał mi wkońcu spokój.
Atak naprawdę, to żeby dał mi Igora icały czas na ziemi tylko dla nas.
Kiedyś sądziłam, że to wcale nie tak dużo. Dopiero ostatnio zrozumiałam, że było to wygórowane marzenie, nawet jak na mnie. Jak możecie się spodziewać, rzeczywistość go nie spełniła. Od zawsze zresztą przynosiła mi tylko rozczarowania, itym razem nie było inaczej. Zamiast nieskończonych godzin dostałam dzisiejszy wieczór, azamiast Igora– Igora iKarinę, jego dziewczynę. Zupełnie nieświadomą, że nigdy nie wyrosłam zmiłości do Wernera– nieważne, czy miałam lat siedem, jedenaście, czy szesnaście, jak teraz.
Odkąd tylko Karina dołączyła do naszej klasy na początku liceum, bacznie obserwowałam jej próby wpasowania się wtowarzystwo, od którego wręcz skrajnie odstawała. Wychowana wciasnym mieszkaniu socjalnym wrozlatującej się kamienicy na Polesiu, absolutnie najgorszej dzielnicy miasta, nie pasowała do nas– córek prawników, lekarzy ipolityków. Wchodząc wekipę, doskonale zdawała sobie ztego sprawę.
Zbiegiem czasu przyglądałam się coraz mocniej, jak intuicyjnie dobiera swój nastrój do sytuacji, wjakiej się znajduje, jak zmienia zdanie inastawienie wzależności od tego, co bardziej jej się wdanym momencie opłaca. Nie wyłapałam tego od razu, przyznaję. Szczerze mówiąc, zajęło mi to kilka tygodni. Teraz jednak, po trzech latach szkoły średniej, doskonale wiedziałam, kiedy mówiła coś szczerze, akiedy naginała prawdę albo po prostu kłamała.
Dlatego niedobrze mi się robiło od samego patrzenia na nią iIgora…
Zirytowana, zamknęłam pamiętnik.
Siedziałam skulona na beżowej kanapie na pokładzie jachtu ojca Damiana. Szczelnie owinięta płaszczem, spoglądałam na chowające się za horyzontem, różowopomarańczowe słońce. Jego ostatnie na dziś promienie tańczyły nieśmiało po tafli jeziora, delikatnie załamywanej przez ledwie widoczne fale. W zamyśleniu bawiłam się kolczykiem; złotym kółkiem, których parę dostałam od Igora na piętnaste urodziny – czytaj: robiłam teraz dosłownie wszystko, żeby nie skupiać się na wtulonej w Wernera Karinie.
„No odklej się już od niego…”.
Z cichym jękiem zwlekłam się z kanapy i ruszyłam w stronę steru.
Wszystko było lepsze niż dalsze gapienie się na nich – szczególnie że Igor raz na jakiś czas spoglądał w moją stronę, aby upewnić się, że patrzę.
„Dupek”.
– Ej, Nastka, wszystko okej? – zapytał Damian, skupiony na powolnym podprowadzaniu jachtu w okolice brzegu.
Jego ciemne włosy targał wieczorny wiatr pełen wilgoci, jakiej nie brakowało w okolicach Jeziora Księżycowego. Bujna roślinność otaczająca okrągły, największy w okolicy zbiornik wodny zaszumiała złowrogo pod naporem porywistego podmuchu, który wprawił jacht w lekkie kołysanie.
– Nastka?
– Tak? – mruknęłam i odwróciłam się przodem do Damiana.
Chłopak, wysoki nawet jak na nastoletniego koszykarza, choć zajęty sterowaniem, spojrzał w moją stronę. Jego oczy wyrażały szczerą troskę.
– Wszystko okej? Jesteś dziś nieobecna.
– Kiepsko się czuję – odparłam.
– To dobrze, że zaraz będziemy w rezydencji. Mam tam chyba jakąś aspirynę.
– Nie trzeba, dziękuję.
Wspięłam się na palce i poprawiłam kołnierzyk jego granatowej polówki wystającej spod dżinsowej kurtki.
– Nauczysz się kiedyś nosić go prosto? – burknęłam.
– To nie moja wina, że Tatiana tak je prasuje, okej?
– Raczej twoi starzy nie płacą jej trzydzieści za godzinę, żeby krzywo prasowała ci koszulki, nie sądzisz?
– Nie mam sumienia jej tego powiedzieć. Wiem, że się stara. W dodatku wojna w Ukrainie to wciąż świeża sprawa, a ona słabo to znosi – mruknął i zacumował jacht przy prywatnym pomoście na terenie działki swoich rodziców.
Jednej z wielu, tak notabene.
Pomost zdobiły dziesiątki lampionów, dzięki czemu nie dość, że łatwo było go znaleźć, to jeszcze z przyjemnością się na niego patrzyło. Aż się prosił, bym go kiedyś narysowała. Złociste, ciepłe światło lamp nadawało miejscu klimat, a przy okazji rozświetlało otoczenie, coraz mocniej pogrążające się w ciemności. Słońce bowiem już prawie w całości zniknęło z nieba, nawet ono wyganiało nas na ląd.
– Ej, jesteśmy! – krzyknął Damian w przestrzeń za sobą.
Naiwnie liczył, że to wystarczy, by pozostała czwórka zebrała się do wyjścia.
– Sądzisz, że Filip cię usłyszał? – parsknęłam, ponieważ doskonale wiedziałam, że ten siedział pod pokładem ze słuchawkami na uszach i od dwóch godzin grał w God of War.
– Lepiej, żeby usłyszał, bo nie chce mi się po niego iść.
– Ja pójdę! – krzyknęła Julka, która nagle pojawiła się na schodach prowadzących na dół.
– O, widzisz? – Poklepałam Damiana po plecach. – Problem rozwiązany.
– To teraz jeszcze zgarnij nasze gołąbeczki i możemy znikać. Są przy barierkach.
Chłopak wskazał za siebie, a ja odruchowo odwróciłam głowę. Natychmiast zwróciłam uwagę na Igora, który… patrzył wprost na mnie.
I to tak, jakby nikogo prócz mnie teraz nie widział.
Przejęta, zastygłam, przez co dopiero po chwili zrozumiałam, że to głębokie, przeznaczone tylko dla mnie spojrzenie nie było przeszkodą, aby Werner w tym samym czasie obejmował wtuloną w niego Karinę.
Zacisnęłam usta, nie wiedząc już, co myśleć.
„Powinnam mu tego zakazać. W takich momentach łudzę się, że coś do mnie czuje i nienawidzę go za to”.
Ocknęłam się, gdy Damian wyłączył silnik i schylił się do małej przenośnej lodówki. Wyjął z niej butelkę kraftowego piwa i otworzył, uderzając kapslem o krawędź steru.
– Ach… Czekałem na to.
Zmarszczyłam brwi.
– Gdybym wiedziała, że jeszcze jakieś masz, to przyszłabym tu wcześniej – bąknęłam.
– A to wypiłaś oba swoje?
„A jak inaczej mogłabym znieść widok Kariny uwieszonej na Igorze? Zresztą radzę sobie z problemami dokładnie tak jak moja matka, więc…”.
– Tak wyszło. – Chrząknęłam, a Damian potargał moje włosy, tak jakby wiatr podczas rejsu wystarczająco nie popsuł mi fryzury.
– Na chacie mam więcej. – Spojrzał na zegarek i wyciągnął z kieszeni telefon. Odblokował ekran. – Nasze sushi raczej jest już na miejscu, wegemakaron Julki też. Zaraz ktoś powinien tu przy…
– Panie Mazerant!
Oboje podnieśliśmy głowy i zwróciliśmy się ku pomostowi, skąd zbliżał się do nas jeden z pracowników ojca Damiana.
– Szybciej państwo przypłynęli niż zwykle. – Szpakowaty mężczyzna w średnim wieku wszedł na pokład i podał chłopakowi rękę. Odkąd pamiętam, opiekował się dobytkiem Mazerantów z należytym temu oddaniem. Jego biała koszula zawsze była wykrochmalona, a spodnie wyprasowane w kant, bez względu na porę dnia. Dokładnie tak jak teraz. – Przepraszam, że musiał pan czekać.
– Nic się nie stało, Robercie. – Damian uśmiechnął się, co robił w sumie zawsze bez względu na to, czy był zadowolony, zrozpaczony, czy szczęśliwy. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek pokazał po sobie smutek. – Jesteś idealnie na czas.
– Czemu już idziemy?
Na schodach prowadzących pod pokład stanął Filip. Rude włosy miał w nieładzie, oczy przekrwione, a na pogniecionej kremowej koszuli widniała plama po keczupie. Przez ramię miał przewieszoną kurtkę i torbę z laptopem cięższym niż dwa moje notebooki. No i w dłoni puszkę po energetyku.
Nigdzie się nie ruszał bez tego gazowanego świństwa.
– Przez was nie zdążyłem skończyć questa… – zaczął.
– Będziesz mógł sobie go dokończyć w środku, zapewniam – odparł Damian, zbierając swoje rzeczy z pokładu.
– Zrobię ci kawunię, odżyjesz w mgnieniu oka! – Za Filipem pojawiła się Julka w kwiecistej kiecce do ziemi, częściowo zakrytej płaszczem i chustką. Długie blond włosy miała splecione w warkocz, który właśnie przerzuciła na piersi. Gdyby tylko nosiła jeszcze wianek na głowie, mogłabym śmiało powiedzieć, że właśnie urwała się z koncertu Florence and the Machine. – Nic się nie bój, postawię cię na nogi.
– Nie musisz, świetnie sobie radzę. – Filip ziewnął. Nawet się nie wysilił, aby zakryć przy tym usta. – W sumie lapek mi pada, więc i tak bym chyba nie skończył tego questa, bo nie wziąłem na pokład łado…
Nagle przerwał mu głośny plusk gdzieś za moimi plecami.
Wszyscy odruchowo spojrzeliśmy w miejsce, skąd dobiegł podejrzany dźwięk.
– Karina, następnym razem cię utopię, przysięgam!
Filip przewrócił oczami, Julka zachichotała, Damian zaśmiał się niezręcznie, a ja jedynie uniosłam brew, z dezaprobatą patrząc na znajdującego się w wodzie, wściekłego Igora.
– Człowiek za burtą! – krzyknęła Karina, starając się opanować śmiech. Długie bordowe włosy spadały jej na twarz, gdy pochylała się, by mieć idealny widok na Wernera, który właśnie uderzył dłońmi o taflę wody i odkrzyknął:
– No wybitny dowcip. Wybitny!
– Och, wiem. – Karina podeszła do nas i wyciągnęła jego komórkę z kieszeni swojej dżinsowej, miejscami przetartej spódniczki. Moja matka, sącząc drina nad basenem w willi w Anglii, pewnie powiedziałaby, że ją pogrubia. – Niech się cieszy, że zadbałam o jego telefon, a nie tylko na mnie krzyczy.
– Laska, wepchnęłaś go do wody – mruknął Damian i oparł łokieć na moim ramieniu. – A mamy marzec.
– Zasłużył sobie!
– A czym takim? – zapytała Julka.
– Powiedział, że Nastka ma szczuplejsze nogi niż ja.
Filip zamaskował śmiech kaszlem.
– Ale to prawda – powiedział.
– Oj wy, faceci… – Julka założyła ręce na piersi. Chustka na jej szyi poruszyła się przy mocniejszym podmuchu wiatru. – To się patrzy na wnętrze, nie na nogi.
– Na nogi trochę też – odparł Damian, na co Filip przybił mu piątkę, po czym we dwóch jako pierwsi ruszyli w stronę pomostu.
Karina poprawiła okulary.
– Ja temu nie przeczę. Nastka jest z naszej trójki najzgrabniejsza, ale dupek mógł mi tego nie mówić prosto w twarz.
– W sumie to mógł – poparł ją Filip i zgniótł puszkę po energetyku. – Teraz przez to nie zarucha.
– Filip! – Julka zdzieliła go dłonią w tył głowy.
– No co? To, że ty jesteś cnotką, nie znaczy, że wszyscy inni też.
– Co za bezczelny mały…
Złapałam Julkę za łokieć, żeby nie pozwolić jej od razu iść za Filipem, który razem z Damianem i Kariną zmierzał już w stronę domu. Kiedy zostałyśmy tylko we dwie, nachyliłam się w jej stronę i szepnęłam na ucho:
– Jak pójdzie do łazienki, to schowamy mu ładowarkę do lapka. Wiem, że zostawił ją na kanapie w salonie. Zapłacze się, zobaczysz.
W oczach Julki ujrzałam błysk satysfakcji.
– Bardzo, bardzo chętnie.
– I cyk. – Objęłam ją ramieniem i ruszyłyśmy po pomoście w stronę brzegu. – Z frajerami trzeba krótko.
– A jeśli już mówimy o frajerach… – Julka wskazała brodą na Igora stojącego na końcu drewnianej kładki. Chłopak był cały mokry. Woda nieprzerwanie spływała z jego przyklejonych do twarzy jasnych włosów, co nie przeszkadzało mu patrzeć na mnie tak, jakby Julki wcale obok nie było. – Ten tutaj chyba na ciebie czeka.
***
Nic nie mogłam poradzić na to, że uwielbiałam w Igorze wszystko, począwszy od takich samych jak moje niebieskich oczu, przez wysportowaną, nieprzesadnie umięśnioną sylwetkę kickboksera, a skończywszy na dłoniach, których dotyk był dla mnie zawsze delikatny i jednocześnie szorstki od zabliźnionych ran czy zdartej na treningach skóry.
Nie wiedziałam, dlaczego teraz Werner na mnie czekał, a przede wszystkim – dlaczego był tak wściekły. Raczej nie tylko przez tę niezapowiedzianą kąpiel w jeziorze, bo coś nim miotało jeszcze przed wejściem na pokład jachtu. Podczas rejsu skutecznie chował tę nerwowość pod kpiącym uśmiechem i pustym wzrokiem wbitym w przestrzeń. Łatwo kupił nim Karinę.
A wiedziałam to, bo podsłuchiwałam ich rozmowę przez większość czasu, rozłożona na wznak na kanapie, gdzie popijałam swoje piwo. Kraftowe, tropikalne.
Moje ulubione.
Karina dużo opowiadała mu dziś o swoim rodzeństwie. Pośrednio wskazywała je jako powód, dla którego musi tego wieczoru szybciej wrócić do domu.
Stypendium „dla młodych, biednych, uzdolnionych”, jak zwykliśmy je nazywać, kilka lat temu umożliwiło jej naukę w Skłodowskiej i zapewniło wszystko, co mogło. Edukację, pieniądze na życie, prestiż. Nie było jednak w stanie wpłynąć na zapijaczoną matkę, ojca kiblującego w więzieniu trzeci rok za napaść z bronią w ręku czy sześcioro rodzeństwa, które zwykle chodziło po osiedlu głodne i brudne. Karina, chcąc dla nich lepszego życia, dorabiała praktycznie w każdej wolnej chwili. Codziennie, prócz sobotnich popołudni, pracowała na czarno jako kelnerka w pizzerii. Do tego dawała korki i sprzedawała używaną bieliznę przez neta. W pewnym momencie siedziała też na kamerkach, a nawet umawiała się z bogatymi facetami – podobno tylko jako dziewczyna do towarzystwa podczas wykwintnych kolacji. Generalnie imała się czego popadnie, a Igorowi mówiła jedynie, że po godzinach uczy dzieciaki matematyki i dorabia w Italianos.
„Ciekawe, czy Igor serio o reszcie nie wie, czy jedynie odwraca wzrok od tego, co mogłoby mu się nie spodobać?”.
Miałam ochotę zadać mu to pytanie, gdy stał teraz może metr ode mnie i Julki. Na skraju plaży i lasu, którego rozłożyste gałęzie zakryły nocne niebo. Krople wody na jego ciele odbijały światło księżyca oraz lampionów zawieszonych na pomoście, kiedy on, jeszcze zanim w ogóle wypowiedział choćby słowo, patrzył na mnie ze złością.
– To… ja was zostawię – mruknęła Juls, po czym wyminęła nas, dodając pod nosem: – Jest tu z wami jakoś dziwnie…
– Do zobaczenia w środku – uciął Igor z dłońmi włożonymi w kieszenie mokrych dżinsów. Nawet nie spojrzał za dziewczyną odchodzącą w stronę rezydencji.
Odezwałam się do niego, dopiero kiedy Julka minęła linię pierwszych drzew.
– A ty startujesz dziś na dupka roku czy o co chodzi?
– Przyniosłaś to, o co cię prosiłem? – odparł, zupełnie ignorując moje pytanie.
– Czyli co?
– Ana… – Igor wypuścił głośno powietrze z płuc i zaplótł ręce na karku. – Nawet ci o tym przypominałem.
– Raczysz zrobić to też teraz? Czy nadal będziesz robił mi wyrzuty o nic?
Zacisnął szczękę i wzdrygnął się, bo przeszły go dreszcze. Zimno marcowego wieczoru wyraźnie dawało mu się we znaki.
– Kosmetyki. Prosiłem cię o kosmetyki. Przyniosłaś je?
– Serio? – Oparłam dłonie na biodrach. – Od rana warczysz na wszystkich dookoła, prócz Kariny, której wciskasz kit, że nic się nie dzieje, a teraz z miną, jakbyś był gotowy mi wpierdolić, pytasz, czy wzięłam ze sobą kosmetyki?
– Tak – odparł od razu, a szybkość jego odpowiedzi zbiła mnie z tropu. – Dokładnie tak, Ana.
Rozchyliłam lekko usta, zaskoczona taką ripostą.
– To wzięłaś je czy nie?
– Wzięłam.
– Świetnie.
Fakt, poprosił rano, żebym zabrała ze sobą kosmetyki do makijażu. Uznałam to za dziwną prośbę, ale zrobiłabym dla niego wszystko, więc z pewnością mogłam zdobyć się na wzięcie ze sobą kosmetyczki.
– I już? – dopytałam.
– Co: już? – Poirytowany, ściągnął z siebie mokrą bluzę i koszulkę, po czym wycisnął z niej nadmiar wody, nie szczędząc przy tym siły.
– Wiesz, jak irracjonalnie wygląda ta rozmowa z boku?
– No i? Szczerze mówiąc, mam to w dupie.
Wzięłam głęboki wdech. Potem drugi i trzeci. Opuściłam ręce wzdłuż ciała.
„Naprawdę z całych sił próbowałam nad sobą zapanować, okej?”.
A Igora znałam od zawsze. Czułam, kiedy coś było nie tak. Dlatego podeszłam bliżej, mimo że jego mina zdecydowanie mi to odradzała, i powoli, aby go nie wystraszyć, objęłam go za szyję. Zgodnie z moimi przewidywaniami tyle wystarczyło, by zrezygnował z agresywnej postawy i oparł czoło na moim ramieniu.
– Po prostu bardzo potrzebuję, żebyś dziś mi pomogła – powiedział cicho, nie podnosząc głowy. – I nie zadawała za wielu pytań. Po dzisiejszej rozmowie z Kariną nie zniosę ich więcej.
Och, więc zadawała mu jakieś pytania? Pewnie wtedy, kiedy zeszłam pod pokład zobaczyć, czy Filip żyje mimo braku podłączenia jego gamerskiego lapka do światłowodu i czy Juls nie zasnęła podczas swojej medytacji.
– W porządku – odparłam.
Igor, mimo upływających sekund, wciąż trwał w tej samej pozycji. Nie prostował się, choć drżał z zimna.
„Może nie tylko ja chciałam przebywać blisko niego? Może on…”.
– Powinniśmy wracać, bo zmarzniesz – szepnęłam, bo pierwszy raz od dawna nie wiedziałam, co robić.
I to nie tak, że nie chciałam się do niego przytulać – bo chciałam – ale do tej pory żadne z nas nigdy nie przekroczyło otwarcie granicy przyjacielskości naszych gestów i… cóż. Nie zamierzałam robić tego pierwsza, mimo że jedyne, o czym teraz myślałam, to żeby do niego przylgnąć i oddać mu choć trochę swojego ciepła.
Czy to już desperacja?
– Karina wrzuciła mnie do wody, to ona powinna się tym martwić – burknął Werner, po czym w końcu się cofnął.
Ledwo zdążyłam się wyprostować, a on, nie patrząc mi w oczy, ruszył w stronę budynku. Kiedy odwrócił się do mnie tyłem, zaparło mi dech w piersi.
– I-Igor. – Mój głos załamał się i teraz to mnie z naszej dwójki przeszły dreszcze, lecz te nie miały nic wspólnego z chłodem. – Twoje plecy…
– Fuck, masz rację – odparł i zaczął zakładać na siebie przemoczoną koszulkę. – Muszę wejść do środka ubrany.
Niczym w kiepskiej jakości slow motion podeszłam do niego i bez pytania uniosłam kraniec jego koszulki. Bezwiednie dotknęłam fioletowych, rozlanych po lędźwiach siniaków.
Choć zrobiłam to delikatnie, Igor syknął.
– Już? Napatrzyłaś się?
– K-kto ci to zrobił?
Chłopak w odpowiedzi zaśmiał się sztucznie. Miałam nieodparte wrażenie, że zrobiłby to bez względu na to, co bym powiedziała, a to zasmuciło mnie bardziej, niż mogłam się tego spodziewać.
– Wiktor spuścił mi wpierdol na treningu.
Zamrugałam kilkukrotnie, próbując przypomnieć sobie wszystkie inne jego siniaki, które widywałam regularnie na basenie, gdzie chodziliśmy w ramach wuefu. Zdarzały się, jasne. Razem z zadrapaniami czy szramami. Nigdy jednak nie wyglądały w ten sposób.
Nigdy też ich widok nie sprawił mi tyle bólu co teraz.
– Oj, Ana. Nie dramatyzuj. – Igor uśmiechnął się i złapał mnie za nadgarstek. – Nic mi nie jest.
– Nie chcesz, żeby reszta to widziała. – Zaparłam się, ciągle przytłoczona tym, co zobaczyłam. – Na wuefie też cię wczoraj nie było.
– Ana… – mruknął, powoli tracąc cierpliwość. – Prosiłem cię o coś.
Spojrzałam mu w oczy, które zniknęły na tle nocy i lampionów na pomoście za jego plecami.
– Mam nie zadawać pytań. Tego ode mnie oczekujesz?
– Tak. Zaufaj mi i chodź do środka.
– Mam tak po prostu zignorować fakt, że ktoś zrobił ci krzywdę?
– Nikt nie zrobił mi krzywdy, sparingi na treningu były mocne. I tyle.
Kłamał, byłam tego pewna. A mimo to użyłam wszystkich swoich pokładów silnej woli, by uszanować jego prośbę. Wyczuł to po tym, jak spuściłam głowę.
– Dziękuję – powiedział, tak jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o czym myślałam, i przyłożył dłoń mojego policzka. Drgnęłam, zaskoczona, bo wcześniej jeszcze nigdy nie dotknął mnie w ten sposób. – Wiesz już przynajmniej, dlaczego tak zależało mi na tym, żebyś wzięła ze sobą kosmetyki.
Otworzyłam lekko usta, nie rozumiejąc.
– Za godzinę muszę być na mieście – dodał tonem, jakim mówi się do dzieci, gdy coś im się tłumaczy. Powolnym, miłym, sztucznym. – Potrzebuję, żebyś zamalowała to makijażem na tyle, ile to możliwe.
Mimo wyjaśnień jego prośba wydawała mi się irracjonalna.
– Ale Karina…
– Karina nie ma ani twoich kosmetyków, ani twoich umiejętności. A ja naprawdę potrzebuję, żeby nie było widać tych siniaków na pierwszy rzut oka.
„Kto niby miałby patrzeć na dół twoich pleców gdzieś na mieście, i to za godzinę, skoro Karina zaraz pojedzie do pracy?”.
Otworzyłam szerzej oczy, czując, jak wcześniejsza złość odzywa się we mnie jeszcze silniej niż w momencie, kiedy Julka zostawiła nas samych.
– Nie rób tego. – Igor zacisnął mocniej chwyt na moim nadgarstku i bez wahania oraz bardzo nieelegancko pociągnął mnie w stronę domu. – Wiem, o czym teraz myślisz.
– Gówno wiesz – warknęłam.
– Cokolwiek właśnie sobie uroiłaś, jakikolwiek scenariusz właśnie wymyśliłaś w głowie, przestań. Proszę.
– Niby czemu?! – Zatrzymałam się, czym i jego zmusiłam do tego samego. – Karina…
– Karina sobie poradzi, a ja bez ciebie nie! – krzyknął, rozkładając ręce na boki. – Potrzebuję, żebyś teraz zachowała się, jak na przyjaciółkę przystało, i mi pomogła. Możesz to zrobić?!
Uniosłam głowę. Spojrzałam mu w oczy. Dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów, dlatego bez problemu widziałam, jak bardzo starał się powstrzymać swoje emocje, a mimo to nie był w stanie tego zrobić.
– Nie wiem, czy powinnam – odparłam.
Werner zmrużył powieki i odezwał się do mnie dopiero po kilku sekundach. Skupiając się na każdej sylabie po kolei, tak aby ani jedna nie umknęła mi w tym natłoku niedopowiedzeń.
– Więc masz jakieś kilkadziesiąt sekund na to, żeby się zastanowić.
Nagle zerwał nasz kontakt wzrokowy, puścił moją rękę i ruszył samotnie w stronę domu. Byłam w niego tak wpatrzona, że mało brakowało, bym bez zastanowienia zrobiła krok w jego kierunku.
– Będę czekał w łazience – rzucił przez ramię.
Bez słowa, choć z kotłującymi się w sercu sprzecznymi uczuciami patrzyłam, jak znika za szklanymi drzwiami rezydencji.
– Co, do kurwy… – szepnęłam do siebie, widząc przez wysokie na całą ścianę okno, jak zdejmuje mokre buty i w samych skarpetkach idzie długim korytarzem w stronę łazienki.
Nie miałam pewności, czy wiedział, o jak wiele poprosił.
Czy zdawał sobie sprawę, jak trudno było mi przystać na jego prośbę.
„Tfu, żądanie. Nazywajmy rzeczy po imieniu”.
Nie potrafiłam mu jednak odmówić. Dlatego też, wbrew całemu niezrozumieniu, które zjadało mnie od środka, poszłam jego śladem.
„On jest jakiś szalony”, pomyślałam, niezdolna do odcięcia się od ledwo zakończonej rozmowy z Igorem. „A co gorsza, ja mu na to pozwalam”.
Redakcja: Gabriela Niemiec
Korekta: Krystian Gaik, Bartosz Szumowski
Projekt okładki i stron tytułowych, ilustracje wykorzystane na okładce: Ania Jamróz
Skład i łamanie: Łukasz Slotorsz
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-707 Warszawa, ul. Floriańska 14 m. 3
www.wydawnictwomieta.pl
ISBN 978-83-67690-86-7