Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ona twym celem, zbawieniem i zgubą, ona ci marzeniem, straceniem i chlubą. Wieści o upadku Zakonu Inayari i morderstwie jego Najwyższej kapłanki rozchodzą się po Ratrii w tempie błyskawicy. W obliczu tych tragicznych wydarzeń Rayn zostaje zmuszona wybrać stronę w wewnętrznym konflikcie, który trawi jej kraj. Wrzucona w sam środek chaosu, przebywa z dala od Aidena, ale połączone przez Mojry dusze tych dwojga ciągną ku sobie wbrew wszystkiemu. Katastrofalne skutki ich spotkania są tylko kwestią czasu. Czasu, którego nawet boginie przeznaczenia mają mało. Walka o tron, duchy przeklętych sióstr, dworskie konflikty i śmierć ludzi zaplątanych w nici losu to tylko preludium przepowiedni, która lada moment wreszcie zbierze swoje żniwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 520
Samotna wrona siedząca na niskim, wysuszonym krzewie nastroszyła pióra. Gdy tylko rozłożyła czarne skrzydła, niebo nad Szarą Równiną przeciął błysk, a użytkownicy Runy Teleportacji uderzyli boleśnie o twardy grunt. Ptak, oślepiony krótkim, ostrym światłem, zakrakał głośno i w panice wzbił się w powietrze.
Odleciał czym prędzej, a wraz z nim oddalił się dźwięk.
Cisza panująca na rozległym pustkowiu, tak różna od kakofonii, od której właśnie uciekli, wyraźnie zaskoczyła zbiegów z Inayari. Przez krótki moment przebudzenie mocy Sandera oraz rzeź kapłanek Inayari wydawała się dwóm runicznym, adeptce i Odmieńcom nierzeczywista. Choć upadek rozjątrzył ich świeże rany, nawet tak ogromny ból nie był w stanie całkowicie oderwać ich od wspomnień ogromu trupów pośród śnieżycy szalejącej nad górami Fair. Ciągle mieli przed oczami roztrzaskaną bramę zamku i arenę, doszczętnie zalaną przez słoną wodę Martwego Morza. Obraz pływających w niej martwych ciał kobiet, obleczonych w barwne kapłańskie płaszcze, przeplatające się w toni ze stalowymi zbrojami żołnierzy, powracał do nich raz za razem.
I to wszystko na tle echa bijącego na alarm zakonnego dzwonu.
Jego dźwięk Rayn usłyszała jako ostatni; na ułamek sekundy przed tym, jak fioletowa runa rozpadła się przed jej twarzą na tysiące lśniących drobin.
— Udało ci się przenieść nas prawie bezboleśnie, Elys — stęknęła, wciąż lekko oszołomiona, pocierając dłonią obite biodro. W jej uniformie znajdowało się podłużne rozcięcie, a rozpruty materiał otaczający ranę z każdą sekundą przybierał coraz ciemniejszą barwę czerwieni.
Leżąca tuż obok druga runiczna z cichym jękiem podźwignęła się na kolana. Wyraźnie rozdrażniona, rozejrzała się dookoła. Smukłymi dłońmi niedbale strząsnęła ze swoich policzków ciemny pył, który pokrył ją całą, gdy kilkanaście minut temu przywołała na zamkowym korytarzu potężną błyskawicę.
— Przynajmniej żyjesz, więc nie narzekaj — odparła sucho Elys i zwilżyła językiem spierzchnięte usta. — Dzieci, zakryjcie oczy. Słońce może zrobić wam krzywdę.
Odmieńcy, zgodnie z poleceniem kobiety, unieśli chude ręce do twarzy.
Wyzuta z czerwonej energii kapłanka z trudem podniosła się na nogi, wyraźnie się przy tym chwiejąc. Bez skutku próbowała uspokoić swoje serce dziko tłukące się w piersi od nadmiaru emocji należących nie tylko do niej.
Kiedy udało jej się wyprostować, zastygła w bezruchu.
Jeszcze przed chwilą jej skórę smagał mroźny wiatr. Chłód, nieodzowny kompan Inayari, nie opuszczał jej nawet na krok, odkąd się urodziła, a teraz ciepłe promienie wschodzącego słońca wylewały się na nieskalaną lodem równinę u jej stóp. Nie dostrzegłszy dookoła siebie choćby płatka śniegu, pomyślała, że śni. Pierwszy raz w życiu nie ograniczały jej górskie szczyty. Miała przed sobą jedynie pojedyncze, w większości ogołocone z liści, krzaki i drzewa porozrzucane po nieurodzajnym, płaskim terenie.
Tyle wystarczyło, aby pomyślała, że to najpiękniejszy krajobraz, jaki kiedykolwiek dane było jej ujrzeć.
— Rayn, do cholery, mówię do ciebie po raz trzeci. — Z zamyślenia wyrwał ją zmęczony głos Elys. Eldunarska kapłanka dyszała cicho, ponieważ wciąż nie doszła do siebie po użyciu potężnej runy, za pomocą której przeteleportowała Rayn wraz z Aurorą i Odmieńcami z dala od Inayari.
— Nigdzie dalej nie pójdziemy, dopóki nie wyjaśnisz mi, co tam się stało — ciągnęła.
Rayn zignorowała ją. Głośno wypuściła powietrze z płuc, po czym sztywno i niespiesznie obróciła się w lewo. Powiodła mętnym spojrzeniem po skulonych na ziemi dzieciach. Na ich tle wyróżniał się Sander — wciąż nieprzytomny mimo upływu czasu — oraz Aurora, wpatrzona z przestrachem we własne drżące dłonie. Na mankietach i dolnych krańcach jej szaty powoli zasychały brązowe plamy błota, w którym wylądowała.
— Dlaczego żołnierze Aidena nas nie zaatakowali, Rayn? — Elys ponownie przełamała milczenie, cedząc słowa przez zęby. — Dlaczego nas przepuścili? O czym mi nie powiedziałaś?
Tylko o tym, że zwróciłam komuś życie.
— Powoli, poczekaj. D-daj mi się zastanowić. — Rayn zmarszczyła brwi, próbując zebrać myśli. — Aiden powiedział mi, czemu wydał ten rozkaz, ale…
— Więc to on go wydał, tak?
— No tak.
— Od początku o tym wiedziałaś?
— Oczywiście, że nie.
— Módl się, żeby przekonały mnie twoje dalsze wyjaśnienia — syknęła Elys i zacisnęła pięść, postępując żwawo krok do przodu, przez co pokrywający ją osad wzbił się w powietrze, a ona sama głośno kichnęła.
Bordowa krew zmieszana z pyłem stworzyła na jej skórze brunatną breję.
— To nie moja wina. Sama jeszcze nie do końca rozumiem, co się stało — powiedziała szczerze Rayn, ale to tylko rozzłościło kobietę.
— Nie obchodzi mnie, co rozumiesz, a czego nie! — Elys poczerwieniała na twarzy z wściekłości. — Liczy się fakt, że to wszystko wyglądało tak, jakbyśmy zdradziły zakon i pozwoliły na wymordowanie kapłanek Inayari, więc lepiej mi to wyjaśnij!
— Skąd pomysł, że wiem, jak to zrobić?!
— Byliście w zmowie, jestem tego pewna! Chcesz mi powiedzieć, że Aiden nie przyjechał tam po ciebie?!
— Byłam torturowana i tak jak ty zamknięta w lochach przez cały czas, odkąd widziałam go ostatni raz! — Rayn zmrużyła powieki, coraz słabiej nad sobą panując. — Jak niby miałabym się z nim zmówić, co?!
— Współdzielicie ten sam żywioł, ten sam kolor energii — warknęła gniewnie Elys. — W dodatku potraficie ją między sobą wymieniać… Kto wie, może myśli też?!
Oskarżenie kapłanki zawisło w powietrzu i było powodem, dla którego Rayn nie odezwała się od razu, ale dopiero po dłuższej, pełnej napięcia chwili.
— Stałaś przy mnie, gdy Otchłań nas zaatakowała — zaczęła cicho, zacisnąwszy palce na świeżo otwartej ranie na lewym ramieniu. — Prawie umarłam przed wrotami komnat, i to na twoich oczach. Sądzisz, że zrobiłabym to świadomie?
— Czy ty naprawdę myślisz, że o niczym nie mam pojęcia? — Elys wytrzymała zirytowane spojrzenie Rayn i poluźniła pas opinający jej talię. — Że nie wyczułam na arenie mocy Mojry i Tytana? Że zupełnie nie wiem, czym był ten klejnot?
— A wiesz? — Rayn stęknęła z powodu nagłego ukłucia bólu w boku i oparła się o kolana, próbując powstrzymać dygotanie nóg. — Więc mi opowiedz, chętnie się tego dowiem. Jak widzisz, aż drżę z ekscytacji, czekając na te nowiny.
— Nie prowokuj mnie!
— Wystarczy!
Obie kapłanki w tym samym momencie odwróciły się w stronę, z której nadszedł dziewczęcy krzyk. Aurora, choć jej ton zwiastował surową reprymendę, wyglądała na absolutnie zaskoczoną tym, co właśnie zrobiła — mimo trzymanych na biodrach dłoni, które miały sugerować pewność siebie, jej mina wyrażała całkowite zdezorientowanie.
— P-przepraszam! — Adeptka szybko podniosła się z ziemi, wychodząc z błotnej kałuży, po czym skłoniła się sztywno. — P-po prostu nie możemy się teraz kłócić. To naprawdę zły czas na konflikt.
— Zgadzam się — Ina nieśmiało poparła Aurorę. Wychudła dziewczynka przewróciła się niezgrabnie na bok i zwinęła w kłębek, wciąż zakrywając palcami powieki. — Już wystarczająco się boję, bo nic nie widzę, ale jak krzyczycie, to jest jeszcze straszniej.
Elys odgarnęła z twarzy ciemne, splątane włosy i zaczęła chodzić to w lewo, to w prawo, mimo że utykała na jedną nogę. Niespodziewanie uszła z niej resztka energii. Słaba, fioletowa smuga oplotła nadgarstek kobiety, podrygując w rytm uderzeń jej serca.
— Po tak wielkiej teleportacji masz jeszcze moc? — zapytała zaskoczona Rayn.
— Niewiele — odparła niechętnie Elys. — Runa prawie mnie wyczerpała, ale bransolety nie uszkodziły mojej energii. Praktycznie wychowałam się z nimi, dlatego panowałam nad mocą zaraz po tym, jak się ich pozbyłam.
— I to ja ci nie mówię wszystkiego, tak?
— To nie dla mnie jakiś opętany książę wyrżnął cały zakon w pień!
— Cofnij to!
Kłótnię kapłanek przerwało przeciągłe jęknięcie dochodzące zza wciąż zlęknionej Aurory.
— Przessstań… Tak…. Jazgotać… — Leżący na ziemi Sander skrzywił się z bólu i z wyraźną trudnością wyciągnął na ślepo dłoń w kierunku Rayn.
— Jazgotać? — powtórzyła po nim kapłanka z niedowierzaniem.
— T-tak… Jesteś i-irytująca — dodał półprzytomnie z cichym westchnieniem.
— Nie wtrącaj się i odpoczywaj.
Nagle wokół dłoni Sandera pojawiła się granatowa energia, która niebywale szybko pokonała dzielący ich dystans i owinęła się wokół szyi zaskoczonej Rayn.
— Po prostu ćśśś… — szepnął chłopak, znów tracąc świadomość.
Jego głowa bezwładnie opadła na żwir, a ciemnoniebieska moc zniknęła zaraz po tym, jak obok ręki Odmieńca rozsypała się pierwsza, nakreślona przez niego runa.
— Widzisz? — Elys uniosła kącik ust z satysfakcją i spojrzała w niebo. — Nawet on uważa, że pleciesz bez sensu.
— Na Mojry, niech was…
Rayn zastygła, nie słysząc swojego głosu.
Spróbowała odezwać się jeszcze raz, lecz z jej gardła znów nie wydostał się żaden dźwięk. Spanikowana, dotknęła swojej krtani. Nagły ruch naruszył jej rany, ale kapłanka była teraz tak przejęta swoim przymusowym milczeniem, że nie zwróciła na to uwagi.
Zakaszlała. Bezdźwięcznie.
Splunęła, również nic.
— Co się dzieje? — Aurora, otrzepawszy dłonie, prędko wytarła je o szarą szatę. Zaniepokojona, podeszła do kapłanki.
— Nie wierzę. — Elys parsknęła. — Ten chłopak zabrał ci głos, Rayn. W dodatku półświadomie stworzył swoją pierwszą runę.
— Ciekawa umiejętność — szepnęła do siebie Aurora, spoglądając na śpiącego Sandera. — To musi być jego unikalna moc. Tak jak dla ciebie, Rayn, iluzja czy dla Aidena telekineza.
Uczennicę natychmiast przeszył wściekły wzrok mentorki.
— Może powinnam mieć wyrzuty sumienia, że was tu zostawiam, ale na mnie już czas. — Eldunarska kapłanka spojrzała na kompankę, która bez zrozumienia wpatrywała się w nieprzytomnego Odmieńca. — Wcześniej nie chciałaś powiedzieć mi prawdy, teraz nie możesz, więc… żegnam.
— Wiedziałam, że jesteś gówno warta! — wrzasnęła Tarya. Wykrzyczane przed chwilą słowa wyraźnie cisnęły jej się na usta już od jakiegoś czasu. — Opuszczasz nas przy pierwszej lepszej okazji!
Elys odwróciła się plecami do reszty grupy.
— Nie ty jedna jesteś zawiedziona, dziewczyno.
Naprawdę odchodzi, pomyślała Rayn.
Zakrwawiony płaszcz oddalającej się kobiety poruszał się w rytmie jej kroków, gdy pewnie szła przed siebie, przeciwnie do kierunku wschodzącego słońca.
Ani razu nie obejrzała się przez ramię.
— Chyba nie masz zamiaru naprawdę nas tu zostawić?! — Wrzask Taryi znów rozdarł ciszę, a Rayn poczuła, jak opuszczają ją siły.
Zachwiała się i niezdarnie usiadła, mrugając szybko, by pozbyć się zawrotów głowy. Poczuła pod dłońmi żwirową glebę i przez chwilę, zaskoczona, przepuszczała ją przez palce.
Nie przepełniała jej duma z powodu tego, co powiedziała. Nadal sądziła jednak, że wina nie leżała jedynie po jej stronie. Obie powinny bardziej ważyć słowa, tyle że z nich dwóch to Elys wyszła z tej kłótni obronną ręką. Rayn natomiast odebrano głos, a ona sama została pośrodku niczego wraz z nieprzytomnym Sanderem, spanikowaną Aurorą i szóstką niezdolnych do otworzenia oczu dzieci.
— Elys! — zawołała za nią błagalnie adeptka, lecz pochodząca z Eldunari kapłanka nadal dzielnie kroczyła przed siebie, bez choćby cienia wahania.
***
— Zginiemy, wszyscy zginiemy… — jęknęła przeciągle Aurora i przycupnęła obok Rayn, która z trudem wyprostowała nogi.
Tarya ostentacyjnie odwróciła głowę w bok.
— To niezły ratunek.
— Ale ty jesteś głupia — westchnęła Ina bez cienia ironii w swoim dziecięcym głosie. Podarte i przymałe łachmany, które nosiła od lat, miały ten sam brązowy kolor co błotnisty żwir, jakim dziewczynka właśnie niechcący pobrudziła sobie policzek. — Wolę tu umrzeć z głodu, niż wrócić do komnat.
— Tam też byś umarła — warknęła Tarya i usiadła wygodniej, szczególną uwagę zwracając na łydkę. Szpeciło ją paskudne, choć niezbyt głębokie i groźne zadrapanie. — Po prostu inne kapłanki by cię tam zabiły. Śmierć to śmierć. I sama jesteś głupia!
— Hmmm… — Ina zmarszczyła brwi w zastanowieniu. — To wychodzi na to, że jednak umrę tutaj. Przynajmniej na wolności.
— Nikt nie będzie umierał — wtrąciła Aurora, niespodziewanie przejmując dowodzenie nad grupą. Zdała sobie bowiem sprawę z faktu, że jedynie ona była w stanie cokolwiek przekazać i Odmieńcom, i Rayn.
Z cichym westchnieniem przyciągnęła do siebie wielki plecak składający się z otwieranej od góry skrzyni zamontowanej na stelażu. Sprawnie otworzyła jego wieczko i sięgnęła do środka, głośno myśląc.
— Wy na razie nie widzicie, Rayn jest niemową, dopóki Sander nie odda jej głosu, a…
— Świetnie. Ciekawe, co teraz z nami zrobicie…
Lekceważące warknięcie Taryi rozzłościło adeptkę Inayari.
— To, co będziemy uważały za stosowne. Równie dobrze możemy was tu zostawić. — Uczennica poczuła na sobie uważne spojrzenie Rayn. Prawdopodobnie właśnie wypowiedziała jedne z najbardziej zdecydowanych i władczych słów w swoim życiu; stąd ten zdziwiony wzrok runicznej, który z jakiegoś powodu tylko dodał Aurorze pewności siebie. — Nie chcę zabrzmieć jak inne kapłanki, z jakimi miałaś do czynienia, Tarya, ale jesteście teraz od nas zależni. Ani wam, ani nam to nie pasuje, ale skoro chcemy wam pomóc, to, na litość Mojr, pozwólcie nam na to.
— Pani z krótkimi włosami dobrze mówi. — Ina pokiwała głową, przecierając zamknięte powieki chudym nadgarstkiem. — Już cicho bądź, Tarya.
Rudowłosa warknęła coś gniewnie pod nosem, lecz jej słowa nie dotarły do uszu adeptki.
— Nazywam się Aurora — powiedziała dziewczyna zdecydowanie spokojniej i z większą dozą uprzejmości.
— A ja Ina.
— Inga.
— Tarya.
— Yrish. Ci dwaj podobni do siebie to Kener i Kars. Są niemowami od urodzenia. Im moc Sandera już nic gorszego nie zrobi.
Dwaj drobni chłopcy, niewiele starsi od Iny i Ingi, pokiwali zgodnie głowami.
— Miło mi was poznać — odparła Aurora.
W końcu wyciągnęła dłoń z plecaka. W zaciśniętej pięści dzierżyła nóż o płaskim, podłużnym ostrzu. Ledwie zdążyła unieść rękę, a poczuła, jak Rayn łapie ją za łokieć i pisze coś czerwoną mocą na jej skórze.
— Tylko nim nie rzucaj. To się nigdy dobrze nie kończy.
— Spokojnie. Trzeba zacząć działać, ale obiecuję, że nim nie rzucę — odparła pokornie Aurora i wstała.
Zdjęła swój znoszony płaszcz i podała jego jedną połę Rayn. Z jej pomocą zaczęła metodycznie ciąć go na pasy.
Dźwięk rozrywanego materiału szybko wzbudził niepokój w reszcie grupy.
— Co się dzieje? — Yrish poruszył się nerwowo.
Aurora wzięła jeden z uciętych pasów i stanęła tuż za łysym chłopakiem.
— Teraz cię dotknę, ale nic nie rób — powiedziała z obawą.
— Teraz to ja się tylko bardziej boję.
— S-spokojnie, będzie dobrze.
Z każdą kolejną sekundą Rayn wręcz gasła w oczach. Coraz mniej uważnie obserwowała Aurorę, która próbowała zachowywać się naturalnie, ale jej charakter i wrodzona niepewność na to nie pozwalały. Starała się utrzymać skupienie na uczennicy zawiązującej Yrishowi materiał na oczach, lecz i tak słabła coraz bardziej. Niespodziewanie opadła na łokcie, aż wreszcie całkowicie osunęła się na ziemię. Odpływała w sen.
Resztkami świadomości, na samej granicy jawy wychwyciła śmiech jednego z dzieci.
Wraz z zamknięciem powiek dotarł do niej obraz tej samej co zawsze, bogato wyposażonej sypialni z wysokimi oknami. Mimo że nigdy nie widziała jej na własne oczy, ta coraz częściej nawiedzała ją w snach, dokładnie tak jak teraz.
Rayn rozglądała się po rozległym pomieszczeniu, patrząc na wielkie łoże z puchowymi poduchami, rzeźbione kredensy ustawione pod ścianą oraz ogród rozpościerający się za dwuskrzydłowym oknem balkonowym. Gdy ta sceneria przyśniła się jej po raz pierwszy, jeszcze w zakonnych lochach, sądziła, że to jedynie wytwór jej wyobraźni. Dopiero po pewnym czasie zrozumiała, że wystawna, dworska sypialnia powracała do niej w snach zbyt często, aby był to przypadek.
Runiczna struchlała, gdy nagle w bezpiecznym dotąd pokoju pojawiły się ślady krwi.
Nie patrzyła już na wytworne pomieszczenie z góry. Wręcz przeciwnie, znalazła się w nim i mogła po nim poruszać, więc powoli i ostrożnie postawiła krok przed siebie. Od razu poczuła pod bosymi stopami tkaninę miękkiego, czarnego dywanu. Postąpiła dalej, a krew szybko sięgnęła skóry jej palców, zostawiając na niej bordowy ślad.
Rayn spojrzała na swoje dłonie.
Wstrzymała oddech, ujrzawszy w jednej z nich nóż. Zagubiona, prędko podeszła do wysokich, drewnianych drzwi i szarpnęła za mosiężną klamkę, ale wtedy okno balkonowe za jej plecami pękło z trzaskiem, rozsypując drobiny szkła na splamiony posoką parkiet. Kierowana odruchem zacisnęła chwyt na broni, gotowa do ewentualnej obrony.
Wiedziona instynktem, obróciła się w lewo.
Opanowała się dopiero, gdy uświadomiła sobie, że ruch, jaki wyłapała kątem oka, był jedynie jej odbiciem w lustrze. Bez przekonania podeszła do zamkniętego w złotej ramie, czystego jak łza zwierciadła. Spojrzała w nie zaniepokojona.
Wtedy obraz rozmazał się, a ona przestała widzieć w lustrze siebie.
Zdziwiona, zamrugała kilkakrotnie, lecz nadal patrzyła prosto w znajome, błękitne oczy Aidena.
Książę odwzajemniał jej spojrzenie, dłonie miał całe we krwi. W dodatku wyglądał na spokojnego i opanowanego w przeciwieństwie do przeznaczonej mu kapłanki, która chyba jeszcze nigdy nie miała możliwości przypatrywać mu się jednocześnie tak długo i tak bezkarnie.
Choć mijały sekundy, Rayn nie znalazła w sobie siły, aby oderwać od niego wzrok.
Na jego widok czuła jednocześnie radość i żal, szczęście i złość. Wbrew temu, co zrobił, przez krótki moment pragnęła go zrozumieć. Jeszcze raz spojrzeć w głąb jego duszy i już więcej nie wątpić w ich połączone przez bogów uczucia. W poszukiwaniu prawdy wręcz szalenie chciała, by w końcu wysłuchali się i wspólnie poradzili sobie z ogromem niedorzeczności, w jaki wpędziły ich Mojry i Tytani.
Przecież miała do niego tyle pytań…
I jeszcze więcej pretensji.
Aby skonfrontować się ze swoimi wątpliwościami, naiwnie wyciągnęła rękę przed siebie, lecz gdy tylko opuszkami palców dotknęła szklanej tafli, wyraz twarzy księcia zmienił się.
Opanowanie zastąpiła wściekłość, runiczny krzyknął, a lustro pękło.
Rozdzierający gardło wrzask Aidena spowodował, że Rayn w panice odwróciła się tyłem do zwierciadła.
Zamarła, ujrzawszy przed sobą księcia z nożem w dłoni — identycznym jak ten dzierżony przez nią samą. Podskoczyła ze strachu, widząc, że za chłopakiem pojawiła się ranna kobieta w średnim wieku. Wychudłymi palcami obejmowała rękojeść wbitego w swój brzuch ostrza. Kruczoczarne, długie włosy opadały na jej wykrzywioną bólem twarz. Nóż, jeszcze przed momentem skryty w zaciśniętej pięści Aidena, zniknął — teraz znajdował się do połowy wbity w ciało odzianej w białą suknię nieszczęśniczki.
Aiden w rozpaczy rzucił się w stronę rannej kobiety, a Rayn w tym samym momencie poczuła, jak ktoś stuknął ją w ramię.
Odwróciła się gwałtownie.
Zobaczywszy przed sobą konającą na krześle Mirię, zastygła. Miecz, wbity po rękojeść, niezmiennie wystawał z trzewi Najwyższej kapłanki Inayari, kiedy ta ostatnimi siłami uniosła głowę i spojrzała runicznej prosto w oczy.
Spanikowana Rayn znów zwróciła się w kierunku lustra, ale dojrzała tam jedynie siebie. Przerażoną, zdezorientowaną i brudną od krwi. Bez noża w ręce.
Wnętrze sypialni znów przeciął krzyk Aidena, a świat pogrążył się w mroku.
Ostatnie, co zapamiętała z minionego snu, to jej własny, bliźniaczy wrzask pełen bólu, rozbrzmiewający bez końca…
Jak mantra szaleńca.
***
Aurora, by nie popaść w zupełne otępienie, starała się ciągle znajdować sobie zajęcie. Opiekowanie się Odmieńcami było dla niej uciążliwe, lecz dzięki niemu chociaż na chwilę mogła oderwać się od myślenia o zrujnowanym Inayari oraz martwych kapłankach i koleżankach.
Lub o tym, że właśnie uciekła z ostatniego miejsca na ziemi, jakie mogła nazwać domem.
Już dawno przestała postrzegać w tym kontekście rodzinną rezydencję ulokowaną w samym sercu stolicy Ratrii. Lata temu poprzysięgła sobie bowiem, że za żadne skarby świata nie wróci do posiadłości ojca w Namiri. Odeszła z niej w wielkim stylu i ostatnie, czego pragnęła, to powrót do willi rodu Astevrów.
Teraz, kiedy straciła również Inayari, jedyną jej ostoją stała się Rayn.
Ochłonąwszy nieco po burzliwej rozmowie z Elys, zdała sobie sprawę, że nadszedł czas, aby chociaż na moment stała się podporą dla swojej mentorki, która, wyczerpana walką w Inayari, zasnęła wprost na gołej ziemi.
Niedługo później, dzięki działaniom uczennicy, wszyscy Odmieńcy mieli na oczach prowizoryczne opaski. Zostali również nakarmieni — Aurora oddała im cały zapas chleba, jaki posiadała. W celu uchronienia ich wrażliwej skóry od coraz silniejszych promieni słonecznych, okryła ich ubraniami, jakie nosiła w plecaku. Następnie zajęła się Rayn. Zanim przystąpiła do pracy, zwróciła się do Mojr z prośbą o błogosławieństwo. Jako że szczególnie upodobała sobie Mearę, to z myślą o bogini natury, dobra i pokoju oczyściła oraz opatrzyła obrażenia kapłanki. Potem przez długi czas wspomagała przepływ jej energii. Wymagało to od niej dużego skupienia, przez co po pewnym czasie dopadło ją zmęczenie.
— Jak mi się chce pić… — Cichy dziecięcy głosik wydostał się spod dużego swetra, który poruszył się przy tych słowach.
— Mamy mało wody, Ina. Dostałaś już swoją porcję — odparła przepraszająco Aurora.
— Wiem, ale to niczego nie zmienia. Nadal chce mi się pić.
— Szkoda, że Sander śpi. Może znowu by zrobił wielką falę. — Ina wysunęła się spod materiału, kierując twarz przodem do adeptki. — Nie mówił, że tak umie. Sknerus.
— Przebudził moc — wyjaśniła jej adeptka, zerwawszy połączenie z ciałem kapłanki. Niespiesznie rozejrzała się po otaczającym ich pustkowiu. — Pewnie wcześniej o tym nie wiedział.
— I co to znaczy?
— Będzie runicznym.
Inga również wychyliła się zza okrycia chroniącego ją przed słońcem. Choć obie dziewczynki miały opaski na oczach, patrzyły w stronę, z której dobiegał głos Aurory.
— A-ale jak to? Przecież Aravia też…
— Tak, Aravia też jest runiczną.
— I on teraz będzie po jej stronie?
— Wydaje mi się, że cokolwiek by się działo, on akurat zawsze będzie po waszej — odparła uczennica i przyklęknęła przy nieprzytomnym Odmieńcu. — Przecież Rayn też jest runiczną. Każdy decyduje i odpowiada za siebie. Sander będzie musiał po prostu nauczyć się kontroli nad swoją mocą.
Ina zmieniła pozycję i usiadła, krzyżując nogi. Mocniej naciągnęła na czoło wielki sweter chroniący jej skórę przed słońcem.
— To Rayn też umie robić wodospady?
— Nie, ona posługuje się tylko ogniem.
— Ale to ciekawe — odparło dziecko w zamyśleniu. — Hej, słyszycie? Sander będzie nas teraz bronił.
— Zawsze to robił. — Tarya również wypełzła spod swojego materiału.
— Ale teraz będzie mógł tak… magicznie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki