Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życie to teatr. Życie to labirynt. Czasem i z jednego, i z drugiego nie ma ucieczki. Najnowszy utwór Szczepana Twardocha o mężczyźnie z przeszłością, ale bez przyszłości.
Robert Mamok to zmagający się z własną tożsamością pięćdziesięcioletni rozwodnik. Mężczyzna uwikłany jest w wizerunkowy skandal, z którego, jak się zdaje, nie ma dobrego wyjścia. Całości dopełnia rodzinna tajemnica i skomplikowane relacje z bliskimi wynikające z surowego śląskiego wychowania.
Mamok wkracza na scenę i rozpoczyna intensywny monolog, słowo za słowem rozlicza się ze swoją przeszłością, z sobą i całym światem. Z siłą dzikiego zwierzęcia rzuca oskarżenia, zadaje pytania, chce odkryć, co się z nim dzieje. I kim jest.
Yno tyś tak dō mie godoł, Roboczku, pamiyntosz? Nic niy pamiyntosz, nic już we tyj gowie niy mosz, nic. No i Roboczek pokazywał świadectwo, idiota. W liceum zaczęło się „taki zdolny, a taki leniwy”. Ale za świadectwo zawsze były pieniądze od ciebie. Ukradkiem, kiedy nikt nie widział. Yno ōmie niy godej. A potem przychodziła ōma Hilda, i też wciskała mi w dłoń banknoty. Yno ōpie niy godej, pra?
(fragment książki)
Byk to pierwszy utwór napisany przez Szczepana Twardocha z myślą o scenie teatralnej. W formie książkowej ukazuje się z ilustracjami Bartka Arobala Kociemby.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 50
ROBERT
Ōpa, śpicie?
Nikt nie odpowiada. Robert długo milczy, chwieje się na krześle, wstaje, chodzi po pokoju, wyciąga telefon, sprawdza coś nerwowo, wygląda przez okno, znowu siada, znowu wstaje, wychodzi do toalety. Po chwili słychać spuszczanie wody, mycie rąk, Robert wraca do pokoju, wycierając ręce o spodnie. Siada na krześle.
Ōpa?
Odpowiada tylko milczenie.
Terozki to ani słowa ōpa już nie pedzōm. A kedyś to było godane. Kedyś to ci sie pierōnie stary pysk niy zawiyroł. Wszyscy musieli siedzieć cicho i suchać, tōż ōpa godo.
Robert wstaje, podchodzi do biblioteczki, odsuwa szybę, przygląda się książkom, uśmiecha się do siebie, chce wyciągnąć jedną, ale zmienia zdanie. Dzwoni telefon komórkowy, mężczyzna wyjmuje go z kieszeni, długo patrzy na wyświetlacz. Na nim nazwisko OLA MAMOK i zdjęcie ładnej kobiety koło czterdziestki. Nie odbiera. Siada na krześle.
Jakbyś sie dowiedzioł. Jakbyś sie yno dowiedzioł. No, możno niy terozki. Terozki to by cie to nic niy ôbchodziyło, nale tak możno dziesiynć lot tymu nazod, pra? To by było, pierōnie stary, to by haja była fest. Jakbych jo tu prziszoł, jak jeszcze ōma Hilda żyli. Tu byś siedzioł na zeslu, kaj porzōnd, jo bych prziszoł, bo mamulka mie prosiyli, idź do ōpy Paulka, pogodej z nim, ôn sie staro o cia. I jo bych prziszoł, gupek, a ty hned byś zarozki stanōł i było by yno jedno, raus! Raus mi stōnd, giździe, mamlasie! U nos dōma czegoś takigo niy było! Yno gańba do cołkij familje! Raus!
A ja bym, kurwa, stał przed tobą, przerażony. Nikogo nigdy się tak nie bałem, nawet ojca własnego się nie bałem. Stałbym tu jak przestraszone dziecko.
Potem tak samo mówiłem Stasiowi: chodź, synku, pojedziemy do ōpy Paulka, on się martwi, a Staś, słodki taki, to było takie słodkie dziecko, zawsze cierpliwie ze mną jechał do ciebie, siedział tu i wysłuchiwał twoich mądrości. Jego już nie mogłeś zrobić po swojemu, jak nas, byłeś już za stary.
Ale nas zrobiłeś po swojemu. Pamiętasz, jak zlałeś mi dupę, jak kiedyś nakryłeś mnie w łazience, siedmioletniego, jak się oglądałem goły w lustrze? Żadna przemoc, po prostu trzy klapsy na tyłek, co sam robisz, co to mo być, ôblykej sie! No i dobrze. Tak musiało być. Ale sie, kurwa, ciesz, stary pierōnie, żeś mie terozki w tyj telewizyji niy widzioł, starego byka. Ciesz sie, że ci to było ôszczyndzōne.
Dzwoni telefon. Robert patrzy na wyświetlacz, tym razem nieznany numer. Odrzuca połączenie. Wstaje. Podchodzi do okna. Po chwili telefon znowu dzwoni. Znowu inny, nieznany numer. Robert odrzuca, po czym wybiera w telefonie kontakt KAŚKA ASYSTENTKA, dzwoni, czeka chwilę.
Cześć. Słuchaj, cały czas do mnie dzwonią. No. Ani chwili przerwy. No nie wiem, kurwa, zewsząd. Z Wyborczej chyba. A nie wiem, kurwa, czy z Wyborczej Wyborczej, czy z gazeta.pl. Skąd mam wiedzieć. Nie mam ich numerów. Tak, z telewizji też. Nie wiem. No nie odbieram, tak jak się umówiliśmy. No. No. Nie, nie ma mnie w domu. Wiem, widziałem, że tam czekają. U ōpy się zatrzymałem. No u dziadka, u dziadka. Tu mnie nie znajdą. Mogę tu siedzieć, ile chcę. Nie, on już nie wie nic o bożym świecie. Słuchaj, ale nie o tym. Może ja powinienem jednak udzielić jakiegoś wywiadu, wybronić się z tego? Przecież to, kurwa, nie była moja wina! Aha. Aha. No jakby nie wiedziałem. Aha. Czyli uważasz, że nie? No ja wiem, never complain, never explain, ale... Aha. Aha.
Dłuższą chwilę słucha osoby po drugiej stronie telefonu, nie przerywając. Wreszcie odzywa się lekko podniesionym głosem:
Ale czekaj... Kaśka. Czekaj. Jak to, skończony? Serio? Co ty powiedziałaś? Ty mi to mówisz, kurwa? Ty? W takiej sytuacji? No nie, kurwa, że mam się uspokoić. Jestem, kurwa, spokojny, ale serio? Skończony? Ahaaaaa, że przyczaić się, odczekać, zapomną? Wiesz co? Weź spierdalaj, dobra?
Gwałtownie kończy połączenie.
Skończony, kurwa!? Sama jesteś skończona, głupia pizdo. Gówniara jedna.
Ponownie siada przy łóżku. Chowa twarz w dłoniach.
Zobaczymy, kurwa, kto tu jest skończony. Zobaczymy.
Sięga do kieszeni marynarki, wyciąga sporą samarkę z kokainą. Rozgląda się chwilę po pokoju, w końcu przesuwa leki stojące na stoliku nocnym przy łóżku, kładzie na stoliku telefon, na ekran telefonu wysypuje grudkę narkotyku, rozdrabnia go kartą, formuje kreskę, sięga po portfel, szukając banknotu, którego jednak nie ma. Mówi pod nosem, do siebie:
Zawsze, kurwa, coś.
Rozgląda się po pokoju, w końcu bierze ulotkę informacyjną któregoś z leków, oddziera z niej kawałek, zwija w rurkę, wciąga kreskę kokainy.
No! No. O kurwa.
Ściera palcem resztki narkotyku z ekranu komórki, wciera w dziąsła, chowa samarkę do kieszeni, po czym wybiera kolejny numer. Mówi szybko, jak nakręcony:
Dzień dobry, Robert Mamok mówi. Oddzwaniam. Tak. Tak. Tak, jestem zdecydowany opowiedzieć swoją wersję wydarzeń. Możemy chociażby teraz. Tak. Proszę pytać. Słucham? Czy byłem pod wpływem środków odurzających?
Przyjmuje profesorską manierę, jakby wygłaszał wykład.
No cóż, sprawa jest skomplikowana. Nie, proszę pana, nie na wszystko można odpowiedzieć prostym tak, tak, nie, nie, życie to nie Ewangelia. Rzeczywistość nie poddaje się tak... Proszę mi nie przerywać. Rzeczywistość nie poddaje się tak prostym konceptu... Ja wiem, że to jest proste pytanie, ale odpowiedź na nie taka nie jest... Proszę mi nie przerywać. Aha. Te zdjęcia są zmanipulowane. Słucham? Nie, to nie fotomontaż, to jest bardziej wyrafinowana forma manipulacji, obraz jest prawdziwy, manipulacja odbywa się na poziomie interpretacji tegoż. Co? Czy to ja znajduję się na tych fotografiach? No proszę pana, ale proszę zdefiniować „ja”, to wbrew pozorom nie jest takie proste... Znowu mi pan przerywa. Dlaczego znowu pan pyta o środki odurzające? Jakby to było najważniejsze... W Afganistanie ludzie... uchodźcy... a pan tylko czy Mamok... Nie, nie odpowiem na to pytanie, są ważniejsze... A zresztą, wie pan co... Jakie to ma znaczenie, czy ja jestem pod wpływem?! Co, kurwa, komu do tego?! To jest wolny kraj!!! To jest moje ciało! Moja sprawa! Mogę się zabijać powoli! Każdy może... Słucham? Ale że co nielegalne? No ja wiem, no tak, że narkotyki, ale przecież alkohol... przecież ja nie... Proszę pana, ja tylko...
Robert nagle odrywa telefon od ucha, rozłącza się. Chowa twarz w dłoniach.
Co ja narobiłem, co ja narobiłem... Idiota. Ōpa, tego się już nie odkręci, z tego to ja się już nie wyłgam. Nie ma szans. Idiota, idiota, idiota.
Ponownie gdzieś dzwoni.
Słuchaj, Kaśka, przepraszam, że tak do ciebie powiedziałem. Nie no, czekaj... No przecież, kurwa, przeprosiłem! No. Tak. Przepraszam. Słuchaj, ja jednak udzieliłem wywiadu temu z... No telefonicznie. Tak, wiem, że mówiłaś, żebym nie... No miałaś rację, chyba nie wyszło to najlepiej... Co? No wiem. No wiem... Nie, nie, czekaj... No w końcu pracujesz dla mnie, nie?!
Odkłada telefon.
Rozłączyła się. Zrzuciła mnie. Normalnie mnie zrzuciła. Ja pierdolę...
Poradzicie se to forsztelować, ōpa? Siedym lot u mie robi, mo u mie geltak, mo procynt, i co, terozki mie ściepuje?
Wszyscy się ode mnie odwracają, ōpa. Wszyscy. Sam se jestem winien. Idiota. Idiota, idiota. Głupi, stary byk. Gdybyś tylko wiedział, co ja narobiłem...
Tak jak wtedy, jak się nie dostałem na prawo, pamiętasz? Miałem tylko osiemnaście lat. I wcale nie chciałem być prawnikiem. Ale wiadomo, Robert pójdzie na prawo. Robert jest taki mądry. Genialne dziecko. Robert tak ładnie mówi po polsku, w ogóle bez akcentu. Chodź, Robercik, opowiedz tu księdzu proboszczowi wiersz, tak ładnie deklamowałeś, zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń. To takie zdolne dziecko. Daleko zajdzie. A potem przez całe liceum to udawanie, no, Roboczku, pokaż to świadectwo.
Yno tyś tak dō mie godoł, Roboczku, pamiyntosz? Nic niy pamiyntosz, nic już we tyj gowie niy mosz, nic.
No i Roboczek pokazywał świadectwo, idiota. W liceum zaczęło się „taki zdolny, a taki leniwy”. Ale za świadectwo zawsze były pieniądze od ciebie. Ukradkiem, kiedy nikt nie widział. Yno ōmie niy godej. A potem przychodziła ōma Hilda, i też wciskała mi w dłoń banknoty. Yno ōpie niy godej, pra? To żech niy godoł, a broł żech za dwōch. Zdolny, ale leniwy, ale będzie z Roberta pan adwokat. Co byś niy musioł jak jo na grubie robić, Roboczku. Pōn sztajger Paulek Magnor. Sztajger to je ftoś, rozumisz? Sztajger to je pōn. Tak żeś mi godoł za bajtla, za cielika. A potym, cobyś niy musioł jak jo na grubie robić.
Pamiętam, jak czekałem wtedy przed wydziałem, razem z Markiem czekaliśmy, aż wywieszą listy po egzaminach. Marek się dostał.
No a wtedy wróciłem do domu, czterdzieści minut pociągiem do Gliwic, z Gliwic pół godziny pekaesem, potem jeszcze dwa kilometry z buta, wszedłem, mama tylko spojrzała na mnie i już wiedziała, od razu.
No pięknie. Mówiłam. Ucz się, mówiłam. Nie masz taty adwokata, musisz się uczyć. I ani słowa więcej, tylko zaciśnięte usta i chłód. A potem jeszcze tylko przy kolacji, w grobowej ciszy: poczkej yno aże sie ōpa Paulek dowiy...