Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Carmen i Nicolai znajdują ciało swojego synka, chorującego na zespół Downa, w przydomowym stawie. Młodzi rodzice są załamani. Kiedy inspektor Skarre przybywa na miejsce zdarzenia, dowiaduje się od Carmen, że maluch zawędrował do ogrodu, gdy Nicolai pracował w piwnicy, a kobieta sprzątała dom. Sprawa wydaje się nieszczęśliwym wypadkiem.
Skarre zauważa jednak coś dziwnego w zachowaniu matki i dzieli się podejrzeniami z Sejerem. Rozpoczyna się śledztwo. Sekcja zwłok ujawnia nowe zaskakujące fakty: płyn w płucach dziecka zawierał mydło. Co więcej, Carmen okazuje się płytką, zepsutą i przykładającą zbyt wielką wagę do pozorów osobą. Czy skrywa jakąś niewygodną dla siebie tajemnicę?
Karin Fossum to norweska królowa zbrodni. Największą popularność przyniosła jej seria kryminałów o inspektorze Sejerze. Przetłumaczono ją na kilkanaście języków, a wybrane części otrzymały nagrodę za najlepszą powieść kryminalną w krajach skandynawskich. Autorka w swoich książkach skupia się przede wszystkim na motywacjach morderców i logice stojącej za dokonywanymi zbrodniami. Pisarka obnaża mechanizmy strachu, szaleństwa i cierpienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Carmen Zita og døden
Przekład: Joanna Barbara Bernat
Copyright © Karin Fossum, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Henriette Mørk
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Magdalena Bugalska
ISBN 978-87-0238-060-6
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Dlaczego moje dziecko ma rybie oko i ptasi pazur?
Jeśli ofiara wpadnie do wody nieprzygotowana, odruchowo bierze głęboki wdech lub dwa (tak zwany wdech z zaskoczenia), a wówczas woda dostaje się do dróg oddechowych. Wywołuje to silny, uporczywy kaszel. Gdy całe ciało znajdzie się pod wodą, tonący wstrzymuje oddech i w większości przypadków wraca na powierzchnię. Następnie bierze głęboki wdech, często wciągając więcej wody do płuc, co ponownie wywołuje kaszel. W tym momencie ofiara jest całkowicie spanikowana. Krzyczy i gwałtownie uderza rękami i nogami, usiłując chwycić jakikolwiek przedmiot, który akurat znajdzie się w pobliżu. Łódź, wiosło, człowieka.
Głowa ponownie się zanurza, a do płuc dostaje się coraz więcej wody. Tonący może jeszcze wynurzyć się raz czy dwa, niekoniecznie trzy, jak głosi powszechny mit. Potem opada na dno. I koniec. Walka w wodzie trwa od niespełna minuty do kilku minut, w zależności od stanu zdrowia i ogólnej wytrzymałości tonącego. Ale ostatecznie wyczerpany opada na dno. Otwiera usta i wciąga wodę do płuc. W końcu traci przytomność, jego ciałem wstrząsają konwulsje, robi się siny. I wreszcie, po długiej walce o życie, umiera.
*
Zawroty głowy przychodziły gwałtownymi falami i chociaż starał się z nimi walczyć, ostatecznie stracił równowagę. Nie uda mi się, pomyślał rozpaczliwie, to już koniec. Ze wszystkich sił próbował się utrzymać na nogach, podszedł do lustra wiszącego na ścianie i uważnie studiował swoje odbicie. Nie, to się nie uda, nie wyjdę z tego, to chyba guz, pomyślał, może w mózgu, dlaczego mnie miałoby się upiec, nie jestem przecież lepszy od innych, ani trochę. Oczywiście, że to rak. Właśnie na to umieramy, co trzeci człowiek, pomyślał, albo nawet co drugi, powyżej jakiejś granicy wieku. Wkrótce będę przecież stary, jestem w połowie drogi do setki. Chyba czas już na mnie. Umrę na raka jak Elise, tylko ona odeszła po czterdziestce. Powoli, przez długi czas traciła siły. Blada, pożółkła i wychudzona, z niewydolnością wątroby i wszystkim, co się z tym wiąże, w wyniku histerycznego, wymykającego się spod kontroli podziału komórek, ostatnie godziny spędziła w białym i chłodnym łóżku na oddziale Rikshospitalet. Nie, nie myśl teraz o tym, wystarczy tego użalania się nad sobą.
Stał przez chwilę, oparty o ścianę. Próbował oddychać równo i spokojnie, uspokoić się, zebrać się w sobie. Wreszcie do tego doszło, pomyślał, nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałem, że jestem nieprzygotowany. Wiedziałem, że to się tak skończy, żyłem z tą świadomością już o wiele za długo, z tym podświadomym strachem, że mnie też to dotknie. Tak jak dotknęło Elise, jak trafiło w nią niczym piorunem. Zaciekła i agresywna choroba, niezłomna armia komórek rakowych wędrujących po ciele: najpierw zajmiemy płuca, potem szkielet, wreszcie mózg. Rozłożymy ten organizm na części, bo taka jest nasza natura. Przyjmij to z godnością, pomyślał, nie rób wokół siebie zamieszania, to nie przystoi. Może jednak to być drobiazg. Niech Bóg sprawi, by był to tylko jakiś drobiazg. Jaki Bóg, pomyślał zaraz w rozpaczy, nie mam żadnego Boga, a może wkrótce umrę. I wszystko stanie się ciemnością i pustką, nicością, ogłuszającą ciszą. W kieszeni zabrzęczał mu telefon, spróbował się więc pozbierać, mimo całego tego chaosu, znalazł w nim teraz metodę. Podniósł aparat do ucha i usłyszał po drugiej stronie nieco zdenerwowany głos Jacoba Skarrego, swojego kolegi. Znów oszołomił go zawrót głowy. Tym razem tak brutalny, że niemal go powalił. Komórka wypadła mu z ręki, schylił się po nią w pośpiechu. Zamiast jednak ją podnieść, kopnął pod kanapę. Zaklął i padł na kolana, następnie położył się płasko i wczołgał pod mebel. Telefon leżał daleko, pod samą ścianą. Ale było tam też coś jeszcze, coś małego i czerwonego pojawiło się w jego polu widzenia. Ku swemu zdziwieniu rozpoznał klocek lego. Musiał tam leżeć, odkąd Matteus był mały, przez tyle lat udawało mu się uniknąć długiej miotły, można by pomyśleć, że jest kompletnym niechlujem. Czwórka. Piękna, absolutnie idealna, mała czerwona kostka, najbardziej przydatny uroczy klocek, który pasuje wszędzie. Ścisnął go mocno w dłoni, czując ostre krawędzie na swojej skórze. I tak, leżąc na brzuchu pod kanapą, wspominał czasy dorastania w Roskilde, przy Gamle Møllevej. Biały murowany dom z niebieskimi framugami i malwami pod ścianą, stare śliwy wyrastające z trawnika i brązowe, różnobarwne karłowate kury paradujące w bujnym, kwitnącym ogrodzie. Każdego ranka musiał zbierać małe jajka do koszyka. Pamiętał swojego ojca, surowego i siwego, wysokiego i muskularnego jak on, i ceramiczne figurki matki na parapecie w kuchni. Doszedł do siebie, chwycił komórkę i wyczołgał się spod kanapy. Leżał chwilę, ciężko dysząc.
– Jesteś tam? Co się dzieje? Znowu masz zawroty głowy?
Mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi. Był bardzo zawstydzony i zaniepokojony.
– To ty dzwonisz – zauważył. – Ty powinieneś powiedzieć, co się dzieje.
Usiadł, otrzepał się z kurzu i schował klocek Lego do kieszeni koszuli. Zawroty głowy w końcu ustąpiły, na razie.
– Mamy utonięcie – powiedział Jacob Skarre. – W Damtjern, koło Granfoss, wiesz, takie małe jezioro, pamiętasz? Dwadzieścia minut od kościoła Møller. Chłopiec, szesnaście miesięcy. Matka znalazła go przy pomoście, było już za późno. Zespół pogotowia ratunkowego reanimował go trzy kwadranse, ale bezskutecznie. Nie wiadomo, jak znalazł się w wodzie. W dodatku jest zupełnie nagi, nie wiemy, co to znaczy, coś mi tu nie pasuje. Oczywiście mógł sam wejść do jeziorka, mam jednak wątpliwości. Jeśli masz ochotę się przejechać, rozwiążemy to razem. Ostatni dom w Dambråtan, biały z czerwonym budynkiem gospodarczym. Chłopiec leży tutaj na trawie i czeka.
– Dobrze, już jadę. Będę za pół godziny. – I po krótkiej przerwie dodał: – Czy coś tu śmierdzi? Dlatego dzwonisz?
– Owszem, coś z matką. Nie potrafię tego dokładnie wyjaśnić, ale myślę, że powinniśmy przyjrzeć się jej bliżej. Wiesz, co mam na myśli.
– Nie dajcie ludziom wszystkiego zadeptać – powiedział Sejer – miejcie na nich oko. Gdzie są teraz rodzice?
– W komisariacie – odrzekł Skarre. – Holthemann ich przejął. Matka wpadła w histerię, a ojciec milczy.
Pies Frank Robert, chiński shar pei, nazywany przez niego po prostu Frankiem, podniósł wyczekująco głowę i spojrzał na niego uważnie. Między fałdami i zmarszczkami, znakiem rozpoznawczym tej rasy, dostrzegł tak go rozczulające intensywne spojrzenie. Oczy, którym nie mógł się oprzeć, gdy przybierały błagalny wyraz – wówczas cały jego autorytet rozpływał się w powietrzu. Pies był jego słabością, z którą nigdy nie walczył, rozpieszczanie tego małego, pomarszczonego zwierzaka radowało go. To z kolei doprowadziło do znacznej otyłości psa.
– Chodź, grubasku – powiedział – idziemy do samochodu.
Frank wstał, podszedł do drzwi i skomlał, nie mógł doczekać się spaceru. Mieszkali na trzynastym piętrze i zawsze szli schodami, a zwierzak zeskakiwał po stopniach w równym, dobrze wyćwiczonym rytmie. Wyszli na plac przed blokiem i skierowali się prosto do samochodu. Pies opadł na tylne siedzenie volvo jak zwykle z ciężkim westchnieniem. Chłopczyk, pomyślał Sejer, szesnaście miesięcy. Wypadek jest zdecydowanie najbardziej prawdopodobny. Ale mogła to też zrobić matka, w depresji, psychozie lub po prostu oszalała z wściekłości na nieposłuszne dziecko. Takie rzeczy się już zdarzały. Albo ojciec, albo razem, tak też bywało. Utonięcie, pomyślał, no cóż, zobaczymy. Włączył kierunkowskaz i wyjechał na drogę. Znowu poczuł lekki zawrót głowy, ale ku jego uldze minął dość szybko. Był w samochodzie, musiał być przytomny. Jak zawsze, gdy objawy ustępowały, znów patrzył z optymizmem w przyszłość. Jeśli zaczynały się podczas jazdy, zwykle zatrzymywał się natychmiast na poboczu. Ale teraz nagle minęły. Jakby to był tylko fałszywy alarm, nie ma się czym martwić, widocznie Bóg go wysłuchał i to tylko jakiś drobiazg.
– Idźże wreszcie do lekarza – powtarzała jego córka, Ingrid, wiele razy, zwłaszcza tego dnia, gdy była świadkiem jego napadu. Stracił wtedy równowagę i upadł przy kuchennym stole.
– Nie sądzę, by lekarz coś na to poradził – odparł – muszę z tym po prostu żyć. Być może naczynia krwionośne w mojej szyi są pełne zwapnień. Krew nie dociera do głowy, co jest podobno powszechne u osób starszych. A czy ci się to podoba, czy nie, jestem starszym mężczyzną. Coraz częściej będą się działy takie rzeczy.
– Tato – powiedziała wtedy zrezygnowanym tonem. – Masz dopiero pięćdziesiąt pięć lat, musisz mnie posłuchać! Porozmawiaj chociaż z Erikiem, jeśli nie chcesz iść do swojego lekarza rodzinnego.
– Ale Erik jest lekarzem medycyny ratunkowej – zaprotestował. – Chyba nie ma pojęcia o zawrotach głowy.
– Nie chcę z tobą rozmawiać, gdy gadasz takie głupoty – odparła, jak zawsze z lekkim śmiechem. Za każdym razem, gdy go słyszał, robiło mu się cieplej na sercu. A teraz… no, to martwe dziecko. Znalezione w małym jeziorze znanym jako Damtjern. Nie wyciągaj pochopnych wniosków, pomyślał, bądź otwarty i rozważny, myśl jasno. Wszystko musi tu być w porządku, wszystko musi być sprawiedliwie. To właśnie napędzało go przez całe dni pracy inspektora w regionie Søndre, towarzyszyło mu, odkąd był małym chłopcem dorastającym przy Gamle Møllevej. Silne i palące pragnienie prawdy i sprawiedliwości.
Na miejscu były już zaparkowane trzy samochody wezwanych służb.
Skarre, technicy i karetka. Ludzie stali oparci o auta, nic więcej zrobić nie mogli. A chłopiec, który utonął w Damtjern, leżał na folii. Sejer spojrzał na ciało. Nagie i gładkie, z widocznymi żyłami. Tylko teraz żadnych zawrotów głowy, pomyślał, absolutnie, nie przy świadkach.
Chłopiec był zdrowy i dobrze odżywiony, na pierwszy rzut oka nie dojrzał w nim żadnej skazy. Wyraźnie widział delikatną niebiesko-zieloną pajęczynę żył na skroniach i blade i szkliste błękitne oczy. Tak, dziecko było całkowicie zdrowe przed wypadkiem. Jeśli doznało jakichkolwiek urazów, nie pozostawiły żadnego śladu.
– Matka twierdzi, że wpadła w szok – powiedział Jacob Skarre. – Była zajęta czymś w łazience, a po powrocie do kuchni zobaczyła, że chłopca nie ma. Wyleciała na podwórko i zbiegła w kierunku jeziorka, podejrzewając najgorsze. Znalazła go przy pomoście. Skoczyła do wody, która w tym miejscu miała około metra głębokości, i wyciągnęła dziecko. Próbowała resuscytacji, ale bezskutecznie. No. To wstępne wyjaśnienie, zobaczymy, czy się utrzyma.
– Żadnych widocznych obrażeń – zauważył Sejer – żadnych ran ani siniaków, był cały i zdrowy.
Spojrzał na zegarek, wpół do trzeciej. Środa dziesiątego sierpnia, piękna pogoda, spokój i dość ciepło. Lato było długie i gorące, prawie bezdeszczowe, dlatego trawa wokół jeziorka pożółkła i wyschła. I to maleńkie ciało z drobnymi dłońmi i okrągłymi policzkami, blade, niebieskawe i chłodne jak gładki marmur.
– Zadzwonisz do Snorrasona? – spytał Skarre.
– Tak. Zawieziemy go prosto do instytutu. Pierwsze odpowiedzi uzyskamy prawdopodobnie dość szybko. Jeśli żył, kiedy wpadł do jeziorka, w płucach będzie woda. Od tego powinniśmy zacząć.
– Smutny widok. – Skarre skinął głową w stronę maleńkiego ciałka.
– To prawda. – Rzeczywiście smutny widok. Poza tym znowu kręci mi się w głowie, pomyślał Sejer, łapiąc oddech. Kucał przy martwym dziecku i teraz wahał się, czy wstać, w obawie przed zdemaskowaniem. Że też musiał nadejść dzień, kiedy on, inspektor, mierzący metr dziewięćdziesiąt sześć centymetrów wzrostu, nie jest już u szczytu formy, tylko w poważnym stanie rozkładu. Że też dogonił go wiek, a może coś innego i znacznie gorszego. Siedział więc i czekał, aż atak minie.
– Mieszkają w białym domu? – zapytał, wskazując na stary budynek z czerwonymi framugami.
– Tak – odparł Skarre – i są bardzo młodzi. Dziewiętnaście i dwadzieścia lat, wcześnie zaczęli. Hej. Czy widzisz w nim coś szczególnego, to znaczy w jego wyglądzie?
Sejer przyjrzał się drobnej twarzyczce o bladych policzkach. Tak, dziecko miało w sobie coś charakterystycznego, coś, co wydawało się znajome.
– Ma zespół Downa – orzekł. – Założę się. Spójrz na jego oczy, tam widać najbardziej. I na dłoniach, taka linia, no wiesz, poprzeczna bruzda. – Podniósł dłoń dziecka, by pokazać. Zimną, gładką i bez życia.
– Na pewno jest wystarczająco duży, by umieć chodzić – dodał. – Mógłby też doraczkować z domu do pomostu.
Skarre przeszedł kilka kroków po suchej trawie. Jego ciało było prężne i szybkie, jakby zawsze w gotowości, koszula munduru czysta i świeżo wyprasowana, buty wypastowane. Jakby mało było tej doskonałości, wierzył też w Boga. Jacob Skarre poświęcił się tej tajemnicy, którą nazywano wiarą.
– Zastanawiam się, dlaczego jest nagi – powiedział Sejer. – To pewnie też coś znaczy, chociaż jest tak gorąco. Niemowlęta pocą się tylko przez głowę. Może jest rozebrany z powodu upału.
– Jest oczywiście całkiem prawdopodobne, że dostał się do jeziorka o własnych siłach – stwierdził Skarre. – To nie jest niemożliwa odległość. Zdecydowana większość dzieci uczy się chodzić około roku. Chociaż ja sam zacząłem dopiero po ukończeniu osiemnastu miesięcy. Moi rodzice nie spali w nocy, myśleli, że jestem niepełnosprawny.
– Kto by pomyślał – zdziwił się Sejer – jesteś przecież taki szybki.
Zwrócił się do techników:
– Zawieźcie go do Snorrasona i przekażcie mu, że czekam na wyniki.
Przeszedł kilka kroków przez trawę. Wpatrywał się w biały dom z ciemnymi oknami. Stelaż huśtawki czerwienił się w słońcu, zauważył też małą piaskownicę z kolorowymi zabawkami. Oparte o ścianę stały trzy stare rowery. Wzdłuż fasady domu ciągnął się zachwaszczony klomb. Obok huśtawki zaparkowano niebieskiego golfa.
– Skoro są tacy młodzi – powiedział – to pewnie nie mają innych dzieci.
– Zgadza się – potwierdził Jacob Skarre. – Mieli tylko jednego synka. Straszna tragedia.
Gdy ciało zabrano, wrócił do samochodu. Wypuścił psa, który wybiegł radośnie na trawę. Skarre spojrzał na grube zwierzę z lekkim samozadowoleniem.
– Nikt ci nie zarzuci, że wziąłeś go ze względu na wygląd – zauważył. – Przypomina wykręcany ręcznik.
– Wszelka piękność przemija – odparł Sejer. – Na pewno o tym wiesz.
Wyszedł na maleńki pomost. Stał wgapiony w niesamowicie nieruchome lustro wody, po którym nie widać było żadnych śladów tego, co się stało.
– Dlaczego dzwoniłeś? – zapytał Skarrego. – Powiedz mi, co myślisz i dlaczego zabrałeś ze sobą dwóch techników do sprawy, która wygląda na zwykły tragiczny wypadek.
– To coś z matką – powiedział Skarre. – Jest taka afektowana. Trudno z nią nawiązać kontakt wzrokowy, jest jakaś nieuchwytna, to uruchomiło mi w głowie alarm, nie chciałem ryzykować. Jeśli to morderstwo – dodał – to mogłaby dość łatwo się wywinąć. Nie rozumiem tu do końca przepisów. Życie to życie, wszyscy jesteśmy tyle samo warci.
– Cóż… Nie wszyscy zgodzą się z tobą w tej kwestii. Między matką a dzieckiem jest jednak zupełnie inna więź psychologiczna. Jej młody wiek też mógłby przyczynić się do łagodnego wyroku. Dziewiętnaście lat, naprawdę wcześnie zaczęła. Obrońcy łatwo będzie znaleźć okoliczności łagodzące. O ile w ogóle będzie jakaś rozprawa. Nie możemy spekulować na tak wczesnym etapie, czy prokurator wniesie oskarżenie. A jakie wrażenie wywarł na tobie ojciec dziecka?
– Jest bardzo cichy i nieśmiały – odrzekł Skarre. – Prawie się nie odzywał, trzymają się od siebie z daleka. A po przewiezieniu na posterunek nie pozwolono im ze sobą rozmawiać. Matka weszła tylko do domu przebrać się w coś suchego. Holthemann ich przyjął i skontaktował się z psychologiem z Unicare, bo oczywiście jest to sytuacja kryzysowa. Wypadek czy nie, stało się, dziecko nie żyje.
Sejer wyłowił z kieszeni torebkę pastylek Fisherman’s Friend i włożył jedną do ust.
– A poza tym? – Skarre wpatrywał się w niego uważnie. – Miałeś znów te swoje napady zawrotów głowy?
– Nie. Nic takiego nie miałem ostatnio. To chyba jakiś wirus, który szybko minął, tak bywa.
– Jesteś naprawdę beznadziejnym kłamcą. – Uśmiechnął się Skarre. – Chodź, przejdźmy kawałek od jeziorka do domu, to może z pięćdziesiąt metrów. To nic takiego dla ciekawskiego malucha.
*
Jej ciało nie chciało się uspokoić, ręce szukały po stole czegoś, czym mogłyby się zająć.
– Co tak naprawdę myślicie? – spytała głosem cienkim ze zdenerwowania. Piszczy jak mysz w kocich pazurach, pomyślał Holthemann.
– Nic nie myślimy – odrzekł. – Jak uprzedziłem, mamy pewne procedury. Chcemy tylko panią przesłuchać, zarejestrować zeznania, a potem będzie pani wolna. Proszę się tym nie przejmować, to zwykłe postępowanie w przypadku nagłej śmierci. Musimy się trzymać przepisów, nie ma powodu do niepokoju.
– Właśnie nauczył się chodzić – powiedziała. – Siedział na podłodze i bawił się na dywanie, nagle zniknął.
– Co pani wtedy robiła?
– Byłam zajęta jakimiś pracami domowymi. Nie do końca pamiętam, mam w głowie chaos. – Przerwała, a na jej czole pojawiła się głęboka zmarszczka. – Chyba coś gotowałam – zdecydowała w końcu.
– Szykowała pani obiad? – zapytał uprzejmie Holthemann.
Pomyślała chwilę. Najwyraźniej próbowała sobie przypomnieć, jak naprawdę wyglądała ta sytuacja. Mówiła cienkim, dziecinnym głosem, Holthemann się uśmiechnął. Uśmiech nieco złagodził jego dotychczas surową twarz.
– Tak, chyba czyściłam rybę. Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie jestem w tym zbyt dobra, więc trochę to trwało. Tak, jestem trochę oszołomiona, ale pamiętam, jak stałam z rybą. A Nicolai naprawiał rower w piwnicy, to jego hobby. Nie rozumiem, jak to się mogło stać! – wykrzyknęła nagle. – Nie rozumiem!
Znów wybuchła płaczem. Ściskając chusteczkę w dłoni, załamała się całkowicie. Miała przerażoną minę, jakby nadal nie mogła pojąć, co się wydarzyło, nie docierało do niej, że synek naprawdę nie żyje, odszedł na zawsze. Że dziecko, które oczywiście kochała, zostało zredukowane do małego pakunku przewożonego teraz do Instytutu Medycyny Sądowej.
– Może coś pani podać? – zapytał naczelnik wydziału. Pomimo swojej zrzędliwej natury czasem starał się być wyrozumiały. – Chce pani coś do picia, przynieść wody?
– Chcę tylko Nicolaia.
Naczelnik wydziału pochylił się i poklepał ją po ramieniu.
– Powinna pani porozmawiać z psychologiem – powiedział. – Pomoże pani uporządkować myśli. Teraz biegają we wszystkich kierunkach, prawda?
Dalej ocierała łzy. Miała zaledwie dziewiętnaście lat, a wydawała się jeszcze młodsza, chuda jak trzcina, z jasnymi, prawie białymi włosami. Długie kolczyki w uszach i różowy lakier na paznokciach. Bluzka była o wiele za krótka, odsłaniała złocisty po słonecznym lecie brzuch, a pępek leżał w zagłębieniu jak matowa, jedwabista perła.
– Tommy ma dopiero szesnaście miesięcy – powiedziała przez łzy. – Próbowałam robić mu sztuczne oddychanie, naprawdę, ale było już za późno. Miał całkiem sine usta. Nie wiem, czy dobrze to wykonałam, wygląda to tak prosto, kiedy ogląda się to w telewizji. Masażu serca nie robiłam, nie odważyłam się. Bałam się, że połamię mu kości, on jest taki mały. Gdybym złamała mu żebra, mogłyby przebić mu płuca, słyszałam o takich sytuacjach.
– Proszę się uspokoić – powiedział Holthemann. – Dokładnie przeanalizujemy wszystko, co się wydarzyło. Porozmawia pani z inspektorem, zarejestruje zeznanie pani i męża. Następnie zbadamy cały incydent, by nic nie pominąć.
Położyła ręce na stole. Zmięła chusteczkę w wilgotną, miękką kulkę.
– Ale powiedziałam już wszystko. – Czknęła. – Nie ma nic więcej, znalazłam go przy pomoście. – Napotkała jego wzrok i dodała zdecydowanie: – Wiem, że to moja wina. Może pan to po prostu powiedzieć, wiem, co pan myśli. Powinnam była bardziej uważać, ale oddaliłam się tylko na kilka minut, musiałam iść do łazienki.
– Do poczucia winy i tym podobnych jeszcze wrócimy – odparł Holthemann. – Ustalimy, czy w ogóle można mówić o winie. Niestety, wypadki zdarzają się każdego dnia i dzisiaj padło na was.
Odsunęła krzesło od stołu i pochyliła się, zbliżając głowę do kolan. Pozostała tak dłuższą chwilę, jakby miała zaraz zemdleć.
– Mam mroczki przed oczami – powiedziała tępo. Jej głos był cienki i chrapliwy, prawie niesłyszalny.
– Tak, to reakcja na stres – wyjaśnił fachowo Holthemann. – Spinają się mięśnie wokół oczu, to nic groźnego. Proszę postarać się uspokoić. Trzeba oddychać spokojnie, to powoli minie.
– Chcę tylko porozmawiać z Nicolaiem – poprosiła. – Czy on siedzi tu gdzieś całkiem sam?
– Nie, jest z nim policjant. Przyniosę pani coś do picia. A potem skontaktujemy się z pani rodzicami. Mieszkają tu, w mieście, prawda?
– Tak, przy Møllergata. Mama tego nie zniesie, tata też nie. Już miał jeden zawał serca, w zeszłym roku. Byliśmy zrozpaczeni. Nie rozumiem, dlaczego muszę tu siedzieć – skarżyła się. – Chcę zobaczyć Nicolaia, nie może mi pan zabronić, do cholery!
Holthemann milczał. Często brakowało mu słów w rozmowach z ludźmi w trudnej sytuacji. Był tu na prośbę Jacoba Skarrego, to on stwierdził, że temu przypadkowemu utonięciu trzeba się bliżej przyjrzeć, tak na wszelki wypadek. Wstał i zostawił ją samą, poszedł do pomieszczenia socjalnego, gdzie stała lodówka z zimnymi napojami. Wyciągnął z niej butelkę wody, w drodze powrotnej zdał sobie sprawę, że zapomniał wziąć kartonowy kubek z uchwytu na ścianie. Wrócił po niego i potem znów do pokoju, w którym siedziała. Podał jej kubek i pomógł otworzyć butelkę.
– Ma pani prawo do wsparcia i zrozumienia i na pewno je tu pani otrzyma. Teraz proszę się napić – powiedział stanowczo. – Rozpacz wywołuje pragnienie.
*
Może został zamordowany, pomyślał Sejer, wrzucony do jeziorka, niechciany przez matkę. Albo przez ojca, albo przez oboje, odmieniec, w oczach niektórych przegrana sprawa. Nagła wściekłość, okrutny impuls, chęć zniszczenia. A może on szuka dziury w całym. Drzwi na podwórko były otwarte, chłopiec został bez nadzoru, wyszedł z domu, przez suchą trawę na krótkich, maleńkich nogach pokonał niewielką odległość do pomostu. Przyciągany przez błyszczącą wodę, migoczącą jak lustro. Nie jestem stronniczy, pomyślał Konrad Sejer, biorę pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze. Pracuję z takimi sprawami od dawna, dlatego tak właśnie rozumuję. Wszystko jest możliwe, to była prosta i jasna zasada. Mam wiele gorzkich doświadczeń, pomyślał, nie lubię być oszukiwany ani prowadzony na manowce. Jadąc, myślał znów o swoich rodzicach i wszystkim, co dali mu w dzieciństwie. Miłość i zrozumienie, uwagę. Zachętę i zaufanie oraz wiedzę o trudnym życiu, na dobre i złe. Ostrożnie, powiedział sobie, prawdopodobnie są niewinni, oboje. Skarrego jednak coś zaniepokoiło. Sejer zastanawiał się, co ten niepokój może oznaczać. Intuicja odgrywała ważną rolę w każdym śledztwie. To przeczucie, dokuczliwe podejrzenie, że coś jest nie tak. Może to być wymijające spojrzenie lub dziwny dystans do tego, co się stało. Ciało, które nie potrafi się uspokoić, nerwowe ruchy rąk, monotonny głos podczas składania zeznań. Przebieg wydarzeń podawany jak wykute na pamięć zadanie domowe, jakaś zaplanowana wersja. Dłonie stale podnoszone do oczu, by otrzeć wyimaginowane lub prawdziwe, jak w tym wypadku, łzy. Bo wszystko poszło nie tak, nieważne, czy ktoś jest winny, czy nie. Albo przerażenie, ponieważ jakiś impuls spowodował katastrofę. Nie mogę już tego znieść, więc teraz cię zabiję. Nie wytrzymam już z tym dzieckiem, nie radzę sobie z tym dzieckiem, poczucie niemocy. I rozmaite oznaki kłamstwa. Wreszcie ta nawracająca, niepokojąca myśl. Dziecko miało zespół Downa. Stąd też to podejrzenie, że coś jest nie tak. Chociaż prokurator był oczywiście zainteresowany wyłącznie faktami, to przeczucie było nadal niezwykle ważne. Wynikało przecież z całego doświadczenia, jakie obaj nabyli podczas tych wszystkich lat spędzonych na służbie. Skarre zauważył pewne podejrzane niuanse, których nie był nawet w stanie ubrać w słowa, ale Sejer zawsze traktował kolegę poważnie i cenił jego bystrość. Jego obserwacje często były trafne. Rodzice siedzieli w komisariacie, płacząc rzewnie. Czy ten płacz wywołały żal i strata, czy też szok, panika i poczucie winy?
Znów zaczął myśleć o swoich zawrotach głowy. Chyba będę musiał zacisnąć zęby i zawlec się do lekarza, pomyślał, całą tę moją zawodną fizjonomię, nie ma innego wyjścia. Muszę jakoś przeżyć mnóstwo badań i dużo stresującego czekania. Może dolega mi coś naprawdę przerażającego. A życie, jakie znałem do tej pory, może się tak po prostu skończyć. Znowu pojawiło się w jego głowie słowo „rak”, ta myśl nie dawała mu spokoju. W przypływie potrzeby moralnego wsparcia wybrał numer swojej córki Ingrid, aby opowiedzieć o incydencie w Damtjern koło wodospadu Granfoss.
– Cześć, Ingrid, to tylko ja. Tak, jestem w samochodzie. Tak, używam zestawu głośnomówiącego, nie wygłupiaj się. Znaleźliśmy małego chłopca. Leżał w jeziorze niedaleko Granfoss, matka znalazła go przy pomoście. Ma ledwie kilkanaście miesięcy, więc jest to dość smutne. Tak, dokładnie, jadę do komisariatu porozmawiać z rodzicami. Może wpadnę do ciebie? W drodze powrotnej, jeśli ci pasuje oczywiście.
Zapewniła, że jej pasuje, i spytała, jak on się czuje.
Chodziło jej o zawroty głowy. Odparł, że pewnie przejdzie mu, musi to tylko przeczekać, ale ta wymijająca odpowiedź jej nie zadowoliła.
– Samo przejdzie? Nie opowiadaj bajek, jestem na to za stara. Znam cię – kontynuowała – nie mówisz mi wszystkiego. Nie musisz mnie oszczędzać, pamiętaj, że byłam na wojnie. Zniosę prawdę.
Miała na myśli pobyt w ogarniętej wojną domową Somalii, pracowała tam jako pielęgniarka z mężem Erikiem, który był specjalistą medycyny ratunkowej. Kiedy wreszcie wrócili do domu, po kilku latach służby, przywieźli ze sobą chłopca. Jedyny wnuk Sejera, obecnie obiecujący tancerz, zatrudniony w Balecie Narodowym.
– Nie – odrzekł. – Przyrzekam, że nie będę cię oszczędzał. I tak, nadal miewam zawroty głowy, od czasu do czasu. Ale obiecuję, że teraz zajmę się tym porządnie. Ciąg dalszy nastąpi – dodał lekkim, swobodnym głosem.
Dojechał do przejazdu kolejowego w centrum, szlaban był opuszczony. Kiedy tak siedział, czekając na przejazd pociągu, znowu pomyślał o chłopcu. To prawda, co powiedział Skarre. Gdyby to, teoretycznie rzecz ujmując, rzeczywiście było morderstwo i stałaby za tym matka, łatwo byłoby jej się wywinąć. Cała ta osobliwa więź między matką a dzieckiem, tak wiele okoliczności łagodzących, tak wiele możliwych wyjaśnień. Nieprzewidywalność, pomyślał, utrata świadomości lub osłabione zdolności kontroli. Zaburzenia osobowości, psychozy, depresje i różne choroby, było tak wiele możliwości do wyboru. W końcu przejechał pociąg towarowy z ciemnoczerwonymi wagonami. Sejer słyszał miarowy rytm sprzęgów, grzechotanie żelaza i metalu i zgodnie z dawnym, ukochanym nawykiem z dzieciństwa liczył wagony.
Jej włosy, rozwiane i prawie białe jak śnieg przywodziły mu na myśl przekwitłe dmuchawce z białym puchem. Uderzyło go wtedy, jaka jest wątła, chuda i smukła – jak gałązka. Dziecko urodziło dziecko, pomyślał, nie do wiary, że donosiła ciążę.
– Proszę za mną – powiedział uprzejmie. – Pójdziemy do mojego gabinetu, kilka pokoi dalej.
Wstając, spojrzała na psa. Frank podszedł, żeby się przywitać, a ona pogłaskała go delikatnie po głowie, ale nie wydawała się zbyt zainteresowana. Po tragedii zbladła, pod oczami pojawiły się cienie.
– Jeśli będzie pani przeszkadzał, odprowadzę go do samochodu – powiedział Sejer. – Zwykle leży nieruchomo, nigdy się nie denerwuje.
Potrząsnęła głową bez słowa. Jej wzrok pozostał skupiony na psie, jakby widok zwierzęcia dotknął w niej czegoś, za czym tęskniła.
– Jak ma pani na imię? – zapytał uprzejmie, gdy szli przez korytarz.
– Carmen – odparła. – Nazywam się Carmen Cesilie Zita.
To nazwisko wydawało się znajome. Nim zdążył zapytać, padła odpowiedź.
– Tak, mój ojciec jest właścicielem knajpki przy Torggata, Zita Quick. Prowadzi ją od dziesięciu lat, oboje tam pracujemy. Oczywiście nie teraz, kiedy Tommy jest taki mały. Nicolai pracuje na zmiany, bo mamy otwarte całą noc.
Zamrugała i spojrzała na Sejera niebieskimi oczami o gęstych czarnych rzęsach.
– Ludzie przyjeżdżają aż z Oslo, żeby u nas zjeść – dodała z dumą. Mimo tragedii musiała zaznaczyć swoją ważność.
Otworzył drzwi do gabinetu. Frank wślizgnął się do środka i poszedł prosto na swoje miejsce przy oknie, gdzie położył się na kocu.
– Proszę usiąść gdziekolwiek – powiedział Sejer. Przyglądał się młodej postaci. – Proszę przyjąć moje kondolencje – dodał. – To wielka tragedia. – Wolał być miły. Nie chciał popełnić żadnego błędu, na wypadek gdyby okazała się niewinna.
– Dlaczego nie mogę być z Nicolaiem? – zapytała. Jakby się skarżyła, wydawała się zirytowana. Nie da się włamać do umysłu drugiego człowieka, pomyślał Sejer, trzeba wkradać się ostrożnie i z szacunkiem. Dlatego starannie ważył słowa, był w tym przeszkolony.
– Procedury mówią, że nie powinniście się kontaktować – wyjaśnił cierpliwie. – Rozumiem, że uważa to pani za brutalne traktowanie, ale tak nie jest. Mamy wiele takich zasad i przestrzegamy ich całkowicie automatycznie, co niekoniecznie oznacza, że jest się czym martwić. Porozmawiamy przez dłuższą chwilę, a potem będzie pani mogła wrócić do domu, do Granfoss. Nie zabrała pani wody – zauważył – mam przynieść nową?
Potrząsnęła głową. Usiadła na krześle przy oknie. Widok jej nie interesował, wzrok miała sztywno utkwiony w dłoniach, które złożyła na kolanach. Od czasu do czasu spoglądała na Franka, coś ciągnęło ją w jego kierunku. Pies na szarym kocu najwyraźniej koił jej nerwy.
– Jak ma na imię wasz synek? – zapytał. – Tommy?
Przesunął krzesło po podłodze i usiadł obok niej.
– Tak. Nazywa się Tommy Nicolai.
Nagle zaczęła płakać. Sejer cierpliwie czekał, aż napad się skończy.
– Teraz przejdziemy przez wszystko razem – wyjaśnił. – Krok po kroku. Dokładnie, jak to się stało. Może pani najpierw opowiedzieć po swojemu, jeśli tak pani woli. A jeśli sprawia to pani trudność, będę zadawać pytania.
– Tak – odparła – proszę pytać, ale uprzedzam, że w głowie mam straszny chaos, trudno mi sobie cokolwiek przypomnieć.
– Rozumiem. Mimo wszystko spróbuję. Proszę mi opowiedzieć o tym dniu. Co pani robiła, kiedy odkryła, że Tommy’ego nie ma?
Widział, że przeszukuje pamięć, jej wzrok błądził po pokoju i znów spoczął na Franku, który zasnął na kocu.
– No, wie pan, zbliżała się pora obiadu. Pomyślałam, że przygotuję łososia. Wydaje mi się, że to właśnie robiłam, czyściłam rybę.
– Wydaje się pani? Nie jest pani pewna?
– Oczywiście, że jestem pewna. Proszę nie mówić do mnie jak do gówniary!
A jednak wahała się trochę, wcale nie wyglądała na pewną tej wersji. Sejer przypomniał sobie, że dziewczyna może być w szoku, a w takim stanie pamięć czasem zawodzi, widział już takie przypadki. No i też to, co się stało… W ogniu bitwy mogą paść ostre słowa.
– Nie jest pani pewna? – zapytał ponownie.
– Cały dzień widzę jakby przez mgłę – odparła krótko. Splotła palce. Była czujna, umiał rozpoznać sygnały.
– A tata Tommy’ego? Może pani powtórzyć, jak się nazywa?
– Nicolai Brandt. Tak, jesteśmy małżeństwem. Wiem, co pan sobie myśli. Myśli pan, że jesteśmy młodzi i głupi, że brakuje nam rozsądku.
– Nie, nic takiego nie przyszło mi do głowy. Gdzie był Nicolai, kiedy to się stało? Proszę mi opowiedzieć.
– Naprawiał jakieś stare rowery w piwnicy. Zarabia na prostych naprawach i bierze sporo zleceń, to jego ulubione zajęcie, ta naprawa rowerów, ma fioła na ich punkcie. Nie wiedział nawet, co się dzieje. Byłam sama w kuchni, a Tommy siedział na macie na podłodze. Goły, bo było tak gorąco, chciałam, żeby się trochę ochłodził. Bardzo się poci. Otworzyłam drzwi wyjściowe, żeby zrobić lekki przeciąg.
Sejer obserwował jej mowę ciała i ton głosu. Była teraz całkiem spokojna i skoncentrowana, jakby w końcu przejmowała kontrolę nad sytuacją. Jej głos był nieco monotonny, to mogło oznaczać dystansowanie się. Jakby nie przyjmowała czegoś do wiadomości, czegoś okropnego, na co nie była gotowa.
– Potem musiałam iść do łazienki – kontynuowała. – Musiałam coś zrobić. I zajęło to trochę czasu. Kiedy wróciłam, zobaczyłam, że go nie ma, nie siedział już na swojej macie do zabawy, a salon był pusty. Tommy właśnie nauczył się chodzić – wyjaśniła – i jest naprawdę bardzo energiczny. W minutę potrafił pokonać niezły dystans, a przecież nie było mnie przez jakiś czas. Najpierw pobiegłam do sypialni, zajrzałam nawet pod kołdrę, wiadomo, kompletnie spanikowałam. Potem wyleciałam z domu i szukałam go na podwórku. Ale nigdzie go nie było, ani w piaskownicy, ani za domem, nie chciałam nawet myśleć o jeziorze. Chociaż tam było i stanowiło oczywiste zagrożenie, po prostu nie mogłam o tym myśleć. Wreszcie tam poszłam, musiałam przecież przeszukać wszystko. Zauważyłam go tuż obok pomostu. Leżał na dnie twarzą do dołu. Bez zastanowienia rzuciłam się do wody i wyciągnęłam go na brzeg. A potem zawołałam Nicolaia, ile sił w płucach. Zbiegł z góry, był kompletnie spanikowany. To było takie dziwne, słyszałam krzyk, ale nie rozpoznawałam głosu, mimo że to był mój głos, rozumie pan, o czym mówię?
Zamilkła. Uniesioną dłonią otarła samotną łzę.
– Nie udało nam się go ocucić, już go nie było. Nicolai wezwał karetkę, przyjechali bardzo szybko, próbowali go reanimować, trwało to całą wieczność, może nawet godzinę, musiałby pan zobaczyć, jak się starali. Ale ich wysiłki nic nie pomogły, Tommy już odszedł.
Sejer słuchał jej monotonnego zeznania. Przez cały czas obserwował ją, śledził jej ton głosu, mimikę i gesty. To wszystko coś znaczyło, lata doświadczeń w pracy z ludźmi nauczyły go interpretacji. Z pewnością można ją było uznać za wiarygodną. Najprawdopodobniej stało się tak, jak mówi, takie wypadki zdarzały się nagminnie, utonięcia większych i mniejszych dzieci, zwykle podczas zabawy. Ale istniała też możliwość, że to wszystko z jej strony było grą. Tkwiło w niej coś dramatycznego, coś wymyślonego, bez wątpienia była zaabsorbowana wyglądem i tym, jak odbierają ją inni. Plecy trzymała prosto, a podbródek wysoko.
– Czy Tommy był zdrowym chłopcem? – zapytał.
– O tak – odparła zdecydowanie. – No, ma zespół Downa. Ale poza tym jest absolutnie, całkowicie zdrowy, nigdy nie chorował, nic takiego. A tak, miał kiedyś infekcję ucha. Nagle dostał wysokiej gorączki i musieliśmy jechać na pogotowie w środku nocy. Podali mu tam lekarstwo i od razu wyzdrowiał. No, po paru dniach. Poza tym absolutnie nic.
– A na co dzień czym się przejawiał zespół Downa? Może pani o tym trochę opowiedzieć?
– No, potrzebuje trochę dodatkowej pomocy. Takie dzieci rozwijają się bardzo powoli, nie uczą się tak szybko jak inne – wyjaśniła. – Wie pan, jak to jest.
– Jak wyglądał wasz zwykły dzień w domu? Czy niepokoiło panią to jezioro i zagrożenie z nim związane?
Skinęła głową. Powiedziała, że to było ryzykowne mieszkać z małym dzieckiem tuż obok głębokiego, kuszącego akwenu.
– Ale nie mogliśmy ciągle bać się wszystkiego, co może się wydarzyć – dodała. – Ludzie żyją nad wodą. Dzieci dorastają nad morzem. W ciągu zaledwie kilku ostatnich lat dwójka dzieci utonęła tu na plaży. Wiem, że takie rzeczy się zdarzają. A teraz przytrafiło się to nam.
– No tak. – Skinął głową. – Oczywiście to prawda, co pani mówi, jednak chciałem spytać o coś jeszcze. Jest pani bardzo młodą matką. Czy Tommy był chcianym dzieckiem? Czy był planowany?
– Tak, był chciany. To znaczy… ja niczego nie używałam, Nicolai też nie. Więc nie byliśmy specjalnie zaskoczeni, kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży. Bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam pozytywny wynik testu. Naprawdę się cieszyliśmy. Skakaliśmy i tańczyliśmy po kuchni jak dwójka małych dzieci. To jest odpowiedź na pana pytanie – dodała z bladym uśmiechem. – Tak, oczywiście, że był chciany. Upragniony, z całego serca, musi mi pan uwierzyć.
– A potem – podjął Sejer ze spokojem – Tommy w końcu przyszedł na świat. Może pani opowiedzieć trochę o swojej ciąży, jak się pani czuła? Czy było pani ciężko? Jest pani bardzo drobna, dziecko to pewnie nie lada ciężar do udźwignięcia.
– O nie – zaoponowała szybko, nagle pełna energii. – To było bardzo miłe uczucie. Ciąża przebiegała gładko, byłam w świetnej formie. Wszyscy wokół mówili, że wyglądam bardzo ładnie. I przez cały czas czułam się fantastycznie. Nie przytyłam też za dużo, zresztą Tommy ważył tylko dwa siedemset. Nicolai żartował sobie z tego. Mówił, że Tommy wyglądał jak pudding z kwaśnego mleka, był taki biały i gładki.
– Proszę mi opowiedzieć, jakim był dzieckiem. Czy był wesoły?
– Tak. – Skinęła głową. – Bardzo wesoły. Zdarzało się, że miał problemy ze snem, ale radziliśmy sobie z tym. W nocy wstawaliśmy na zmianę. Czasami się kłóciliśmy, ale ogólnie dobrze się dogadywaliśmy.
– Karmiła go pani piersią?
– Nie. Nie, nie karmiłam piersią.
– Dlaczego nie? Nie miała pani pokarmu?
– Nie chciałam karmić piersią – odparła twardo. – Widzi pan, jak wyglądam, nie nadaję się do tego. – Miała na myśli swoją płaską klatkę piersiową, pod krótkim, obcisłym topem widoczne były dwie bardzo skromne wypukłości.
Nagle zauważył u niej chwilową niechęć, jakby poruszył bolesny temat, o którym nie chciała mówić. Zamknęła się jak ostryga i stała kompletnie niedostępna. Właśnie wtedy, patrząc na wątłą postać siedzącą obok niego w postrzępionych dżinsach, pomyślał, że być może to ona jednak jest odpowiedzialna za śmierć syna. Że zrobiła coś złego, że jest winna zbrodni, nawet najgorszej ze wszystkich. Myślał o tym wyłącznie z przyzwyczajenia, bo taki już był jego zawód. Podejrzliwość. Podawanie cudzych słów w wątpliwość. Niczego nie można brać za pewnik. Jednocześnie starał się nie osądzać. A jeśli to naprawdę było morderstwo, pomyślał zaraz, jak w ogóle mogliby cokolwiek udowodnić, skoro nie było świadków? Skoro matka twierdziła, że chłopiec sam zszedł do wody w chwili jej nieuwagi. Podczas gdy ona sama była zajęta w łazience. A ogromna, pokrojona w plastry ryba leżała na blacie.
– Był żądnym przygód małym chłopcem – podjęła Carmen. – Chciał wszystko odkryć. Raczkował po domu z zawrotną prędkością. Nadążanie za tym było męczące – dodała, ocierając łzę. – Cały czas bardzo się bałam, że coś się stanie.
Teraz pokonała jakąś przeszkodę i widziała wszystko z dystansu, wszystko, co wydarzyło się nad wodą, całą tragedię. Słowa płynęły tak łatwo, wyjaśniała, że Tommy był wszędzie i trudno było się nim opiekować, doprecyzowała, że nie jest niczemu winna i że to wszystko był wypadek. Zobaczył, że zdystansowała się od tragedii, odsunęła ją od siebie na krótką chwilę. To nie potrwa długo, pomyślał, rzeczywistość uderzy ją z gwałtownością sztormu. To, co się stało, będzie powracać wciąż na nowo w całej potworności, każdego dnia. Przez resztę życia. A w dniu, w którym sama umrze, w dniu, w którym nie będzie miała przyszłości, w dniu, w którym będzie mogła tylko wracać pamięcią do przeszłości, wszystko wróci ze szczegółami. Dziecko w ciemnej wodzie, twarzą w dół.
– Od jak dawna mieszka pani z Nicolaiem? – zapytał spokojnie.
– Od dwóch lat. Ale jesteśmy razem od czterech. Miałam tylko piętnaście lat, kiedy się poznaliśmy. Przed nim byłam z kimś innym, ale skończyło się to już po miesiącu, tamten człowiek zawiódł moje zaufanie. Od tamtej pory zawsze byliśmy we dwoje, tak dobrze do siebie pasujemy. Chociaż bardzo się różnimy, to trzeba przyznać.
– Różnicie się? W jaki sposób?
– Nicolai jest bardzo powolny i ostrożny – wyjaśniła – a ja szybka i impulsywna. Rozumie pan, co mam na myśli.
– Czy był dobrym tatą?
– O tak, najlepszym na świecie. Jest o wiele bardziej cierpliwy ode mnie. Nigdy się nie irytuje ani nie denerwuje, jest bardzo miły. Nie jest impulsywny, ma bardzo ostrożną naturę i można na nim polegać.
– On też próbował udzielić pierwszej pomocy?
– Tak, oboje próbowaliśmy. Ale widzieliśmy, że już za późno, że jest siny, to było absolutnie straszne. To Nicolai musiał wezwać pogotowie, ja byłam kompletnie rozhisteryzowana i nie mogłam sobie z niczym poradzić. Czy możemy odmówić sekcji zwłok? – zapytała gwałtownie. – Przepraszam, że pytam, ale nie mogę znieść myśli o tym, wiem, co oni robią, czytałam w gazecie. I nie chcę, by ktoś tak grzebał w ciele Tommy’ego.
Sejer zwrócił uwagę na słowo „grzebać” i na jej niechęć do dokładnego zbadania ciała, ale nie wyciągnął z tego żadnych nowych wniosków. Spotkał się z tym problemem już wcześniej. Często w związku z samobójstwem lub śmiercią łóżeczkową. Ludzie pragnęli pochować swoich bliskich w całości, było to całkowicie zrozumiałe. Nie chcieli zapadłego ciała wypchanego papierem.
– Sekcja zwłok jest bardzo ważna – zauważył. – Może nam wiele wyjaśnić.
– Przecież znalazłam go w wodzie – nie ustępowała. – Utonął. Przyczyna śmierci jest jasna, nie widzę sensu sekcji.
– Musi pani zrozumieć – powiedział Sejer cierpliwie – że mamy tu do czynienia z nagłym, nieoczekiwanym zgonem. W takich przypadkach procedura nakazuje wykonanie sekcji zwłok. Proszę mi uwierzyć, będziemy bardzo ostrożnie postępować z ciałem.
Od tego momentu stała się mniej chętna do rozmowy. Zamknęła się w sobie i unikała jego wzroku, obracając na palcu srebrny pierścionek z czerwonym kamieniem. Może była zmęczona, a może zdenerwowana, trudno określić. Sejer nabrał teraz pewnych podejrzeń, więc starał się ją nieco przycisnąć. Wiedział, że w przeszłości wiele dzieciobójstw błędnie uznawano za wypadki. Ale dzieci, najsłabsi członkowie społeczeństwa, mają prawo do sprawiedliwości. Po raz kolejny przypomniały mu się jego młodzieńcze ideały. Wszystko to, czego nauczył go ojciec, prawo, prawda i sprawiedliwość.
– Mogę zadzwonić do taty? – zapytała. – Muszę wszystko mu opowiedzieć. Mają tylko mnie – dodała. – A Tommy jest ich jedynym wnukiem.
Znów zaczęła szlochać.
– Miałam siostrę, ale jej już nie ma – dodała. – To będzie dla nich za dużo. Tata ma chore serce, a mama jest taka nerwowa.
– Oczywiście – powiedział spokojnie Sejer – będzie pani mogła zadzwonić. Musi pani być jednak przygotowana na nieprzyjemne rozmowy z nami. Tak to już jest, mimo że zawsze mamy dobre intencje. Proszę się nie bać, razem wyjaśnimy tę sprawę.
Ponownie odszukała wzrokiem Franka. Spał na dywanie. Potem spojrzała Sejerowi prosto w oczy. Zmrużyła oczy.
– Czy jestem o coś podejrzana?
Sejer pozwolił jej chwilę posiedzieć w niepewności. Miał to samo przeczucie, co Skarre – że coś jest nie tak. Że czegoś brakowało w jej zachowaniu, biorąc pod uwagę tragedię, która się wydarzyła. To uczucie sprawiło, że parł dalej.
– Jak uprzedziłem – powiedział – musimy ustalić przebieg wydarzeń. Funkcjonariusz przeszuka wasz dom, to też zwykła procedura, nie musi się pani martwić.
Carmen wgapiła się w niego.
– Co takiego? Dom? Przecież utopił się w jeziorze, nic z tego nie rozumiem!
Znowu wybuchła płaczem. Odgarniała z czoła opadające włosy.
– W domu nic przecież nie ma – upierała się. – Nie mogę zrozumieć, kto dał wam prawo zawracać mi głowę takimi rzeczami. Przeszukać dom?! I co tam chcecie znaleźć?
Sejer wstał z krzesła. Przesunął je tak, że siedzieli twarzą w twarz. Carmen ewidentnie poczuła się niepewnie i spochmurniała.
– Nie chciałam krzyczeć – powiedziała – po prostu to wszystko jest takie dziwne. Trudno mi uwierzyć, że to się stało. Czy to pan będzie przesłuchiwał Nicolaia?
– Tak, ja z nim porozmawiam. Muszę sprawdzić, czy wasze wersje się zgadzają. Rozumie pani, że tak właśnie pracujemy, prawda?
– Ale przecież na pewno będzie się zgadzać. – Znów się rozpłakała. – Nie myśli pan chyba, że kłamię?
*
W przedpokoju wisiało trochę ubrań na rzędzie kołków.
Dwie pary kozaków, jedne kalosze, kilka par innych butów na półce. Zawiązana reklamówka, prawdopodobnie ze śmieciami, które mieli wyrzucić do kosza przy drodze, drzwi do piwnicy, ciemnej i tajemniczej. Większy przedpokój z komodą i lustrem, samotna kurtka z odblaskami na rękawach. Po prawej stronie mały salon, w którym dominował płaski telewizor, dość duży, może pięćdziesiąt cali. Dwa fotele, jeden z podnóżkiem. Regały z wieloma książkami, niektóre w dużym formacie, o ptakach i zwierzętach. Obok pokoju telewizyjnego jadalnia ze stołem i czterema krzesłami oraz biurko z iMakiem.
Skarre chodził od pokoju do pokoju i notował każdy szczegół. Zwiędłe kwiaty w doniczkach, czasopisma na stole. Pilot i pusta puszka po coli, na kanapie koc z czerwonymi frędzlami. Mata do zabawy na podłodze, z dzwoneczkami i kieszeniami. Na ścianie czarno-białe zdjęcie dziecka, zrobione przez dobrego fotografa amatora, być może samego Nicolaia. Zespół Downa był widoczny w oczach dziecka i w niskim, nieco grubym ciele z pulchnymi dłońmi. Chłopiec stał na kwiecistej łące wśród stokrotek i mleczy, miał na sobie tylko pieluchę. Tak, to rzeczywiście było gorące lato, ludzie zrzucali z siebie ubrania, jak tylko mogli. Długo stał i patrzył na fotografię chłopca, ogarnęło go wzruszenie. Oderwał się wreszcie i poszedł do sypialni, zajrzał do środka, stojąc w otwartych drzwiach. Czuł, że narusza czyjąś prywatność, jak zawsze, jakby był podglądaczem. Wtrącał się w życie innych ludzi, ale było to konieczne. Otrząsnął się i podszedł do okna. Z tej części domu nie było widać jeziorka, patrzył prosto na kępę ciężkich drzew, w bezpośrednim sąsiedztwie nie widział żadnych innych domów. Dwa pojedyncze łóżka złączone ze sobą. Jeden stolik nocny był schludny, na drugim stały budzik, spray do nosa, papierowe chusteczki, szklanka wody. Zegarek na rękę, szczotka do włosów i opakowanie paracetamolu na wypadek gorączki lub bólu głowy. Pościel była niebieska w białe chmurki, może z Ikei. Na kołdrze leżał stary pluszowy miś i patrzył ślepo na niego czarnymi szklanymi oczami. A w kącie białe dziecięce łóżeczko z karuzelą – cztery kołyszące się ptaki z czerwonymi piórami. Tu też leżał pluszowy miś, nowszy, wydawał się drogi. Może kupili go dziadkowie, podczas gdy stary pluszak został wygnany do łóżka dla dorosłych. W łazience wisiało kilka wypranych par skarpetek. Poza tym nic ciekawego. Wszedł ponownie do salonu, usiadł na sofie, wybrał numer Sejera.
– Nic godnego uwagi – zameldował. – Żadnych szczególnych znalezisk, zwykły, codzienny bałagan.
– Gdzie jesteś teraz?
– W salonie.
– Musisz iść do kuchni – polecił Sejer. – Zobacz, czy jest tam ryba. Czy nie ma czegoś na blacie, składników szykowanego obiadu?
Skarre wyszedł i rozejrzał się po schludnej kuchni.
– Tak, wygląda jak łosoś, jest częściowo pokrojony. To cię satysfakcjonuje? Poza tym nic. W łazience schną skarpetki, mały bałagan przy łóżku, takie codzienne drobiazgi. Na blacie butelka po whisky. Więc jedno z nich pije, przypuszczalnie Nicolai.
– Dlaczego tak myślisz?
– Dziewczyny w tym wieku nie piją przecież whisky.
– Masz chyba rację – odparł Sejer. – Jak dotąd zeznania Carmen wydają się wiarygodne. Dziwne jednak, że sprawia wrażenie zdezorientowanej co do przebiegu wydarzeń. Daj znać, jeśli znajdziesz coś jeszcze. Tymczasem porozmawiam z Nicolaiem i zobaczymy, czy ich wersje są zgodne.
– Więc co o tym myślisz? – spytał Skarre.
– Standardowa sprawa, może jedno z nich kłamie. Jeśli tak jest, to winny nie może nam uciec.
*
– Było już za późno – powiedział Nicolai Brandt – zupełnie zsiniał. Paznokcie i usta miał aż niebieskie, był biały jak płótno. Widziałem, że to Tommy, ale jednocześnie wydawał się taki obcy. I zdałem sobie sprawę, że to już koniec, a Carmen wpadła w kompletną histerię, nie mogliśmy myśleć, chyba wszystko zrobiłem źle. Do niczego się nie nadaję – dodał dramatycznie, ocierając łzę.
– Gdzie pan był, kiedy Carmen wezwała pana na pomoc? – zapytał Sejer.
– W piwnicy. Naprawiałem rower. Zarabiam trochę na takich drobiazgach, to był rower kolegi. Nasmarowałem i wymieniłem łańcuch, i tyle.
– Tak więc – cierpliwie podsumował Sejer – stał pan pochylony nad tym rowerem. Co pan pomyślał, kiedy usłyszał pan krzyk Carmen?
– Ona nie krzyczała, ona wrzeszczała – poprawił Nicolai. – Od razu zdałem sobie sprawę, że Tommy jest w wodzie. Zawsze bałem się tego przeklętego jeziorka. Tommy jest wszędzie, dopiero co nauczył się chodzić, więc jest nieprzewidywalny. Rzuciłem więc rower i pobiegłem tak szybko, jak tylko mogłem, do wody. Carmen go już wyciągnęła. Próbowaliśmy wszystkiego, co się dało, aby go przywrócić do życia, ale nic nie pomogło, już go z nami nie było. Już wtedy, już po kilku minutach, zdałem sobie sprawę, że jest za późno. Zadzwoniliśmy więc na numer alarmowy, szybko przyjechali i podjęli próbę reanimacji. Ale im też się nie udało, chociaż byli w tym lepsi niż my, robili to przecież wiele razy. Widzieliśmy, że się na tym znają. Pewnie uratowali wiele istnień ludzkich. Więc ciągle miałem nadzieję. Czekałem, aż się obudzi i może odkaszlnie trochę wody. Aż kolor wróci na jego twarz i Tommy znów zacznie oddychać.
Nicolai był bardzo blady, mimo słonecznego lata, a oczy miał ciemne z żalu i rozpaczy. Być może po raz pierwszy zobaczył śmierć z bliska, miał dopiero dwadzieścia lat. A śmierć widziana z takiej odległości po raz pierwszy jest zawsze dramatycznym przeżyciem.
– No tak – powiedział po chwili Konrad Sejer. – Czy Tommy schodził już kiedyś sam do jeziorka? To przecież niedaleko, może pięćdziesiąt metrów. Czy wychodził sam z domu na trawnik, czy coś w tym stylu? Pamięta pan takie epizody?
Nicolai splótł ręce na kolanach. Także był wątłym chłopakiem, pasował do smukłej Carmen, a teraz byli jak dwie potępione dusze postawione obok siebie. Miał cienkie, zaczesane do tyłu włosy, które sięgały karku. Na jednej dłoni mały tatuaż, chyba jakiś japoński znaczek.
– Co oznacza pański tatuaż? – zapytał Sejer zaciekawiony.
– Odwagę.
– I co, działa?
– Nie, w ogóle. Zawsze byłem tchórzem. Czy możemy zostać skazani za zaniedbanie?
Sejer zignorował pytanie.
– Dlaczego nazywa się pan tchórzem? – zapytał. – Kto tak powiedział?
– Ja tak mówię. Po prostu to wiem, nie musi mnie pan pocieszać. Bo chyba na to nie zasłużyłem.
– No dobrze – odparł Sejer, bo chciał kontynuować. – Tommy. Czy wcześniej wychodził z domu? Na podwórko czy do ogrodu?
– Tak, zdarzyło się to parę razy. Kiedy dociera do schodów, pokonuje je na czworakach. Mówiłem Carmen, że wszystkie drzwi muszą być zamknięte, bo on jest taki szybki. Ale dzisiaj jest tak gorąco, dlatego drzwi były otwarte na oścież.
– Może pan powiedzieć coś o tym, co robiła Carmen, kiedy zniknął Tommy? Czy wie pan coś o tym?
Pomyślał chwilę. Odgarnął cienkie włosy wytatuowaną dłonią.
– Nie wiem. Pewnie kręciła się po domu. Zajmowała się obiadem czy coś. Dba o dom, lubi go porządkować i upiększać. I przygotowywać jedzenie, prawdziwa z niej gospodyni.
– Gdzie pan pracuje?
– U teścia, w centrum miasta. W jego restauracji przy Torggata, w Zita Quick.
– Dobrze się panu pracuje dla teścia?
– Tak, on jest w porządku. Ale miał rozległy zawał serca, więc nie może się przemęczać, a my z Carmen pomagamy, jak tylko możemy. Nie zarabiamy dużo, na szczęście niewiele nam potrzeba. Od urodzenia Tommy’ego Carmen nie pracuje. Ma wrócić do pracy, jak tylko Tommy…
Nagle przypomniał sobie, co się stało. Frank wstał ze swojego miejsca i podszedł do Nicolaia. Polizał jego dłoń ciepłym językiem.
– Lubi pan psy? – spytał Sejer, by trochę go rozproszyć.
Skinął głową i pogładził pomarszczony łeb.
– Tak, podobnie jak Carmen. Ale nie chcieliśmy mieć psa ze względu na Tommy’ego. To znaczy… czekaliśmy, aż skończy trzy, cztery lata. Odkładanie rzeczy na później to głupota, teraz to widzę. Nagle życie się kończy… i na wszystko jest za późno. Teraz dom będzie taki pusty. Przyzwyczailiśmy się do krzyków i śmiechu dziecka, nie wiem, jak mamy teraz żyć! – Wybuchł płaczem. Siedział bezradnie na krześle i ocierał łzy.
– Otrzymacie pomoc psychologa – zapewnił Sejer. – Jeśli oczywiście ją przyjmiecie.
Nicolai stanowczo potrząsnął głową.
– Nie, nie wierzę w gadanie. Wolałbym, żebyście po prostu zostawili nas w spokoju. Czy możemy już wrócić do domu? Nie rozumiem tych wszystkich pytań, bardzo mnie to denerwuje.
– Tak, wkrótce będziecie mogli wrócić do domu. Czekamy też na sekcję zwłok, będziemy w kontakcie.
Nicolai potrząsnął głową z frustracją.
– Ale przecież nie ma tu czego szukać – powiedział. – Myślę, że moglibyście dać sobie z tym spokój.
– Proszę wybaczyć – odrzekł Sejer – ale biorąc pod uwagę okoliczności, jest to absolutnie niezbędne. I nawet jeśli nie rozumie pan konieczności śledztwa, zapewniam, że leży to w najlepszym interesie Tommy’ego. Wszystko musi się wyjaśnić, może mi pan zaufać?
– To wydaje mi się takie okropne – mruknął. – Ledwie mogę o tym myśleć, otworzą to maleńkie ciałko i powyciągają wszystko ze środka.
– Potem wcale tego nie widać – zapewnił Sejer – ma pan na to moje słowo. Może pan być pewny, że pożegna się z synem bez przerażających widoków. Proszę o tym porozmawiać z domem pogrzebowym, oni pomagają w takich sprawach.
Nicolai długo milczał. Kierując wzrok w stronę okna, Sejer pomyślał o Carmen. Jaki miałaby motyw, żeby świadomie wrzucić Tommy’ego do wody? Czy nie mogła już go znieść? Czy wcale nie był chcianym dzieckiem, jak twierdziła? Czy uczynił ją niewolnicą, czy posiadanie chorego syna było dla niej obciążeniem, zbyt wielkim brzemieniem, przytłaczającym, bez końca, nadrzędnym i męczącym obowiązkiem? Więc dzisiaj, w środę dziesiątego sierpnia, zdecydowała się na ten krok, na pozbycie się go raz na zawsze? Może dlatego, że był inny… Czy naprawdę mogło tak być? Czy może nic z tych rzeczy. Tylko tragiczny wypadek, jakich bywa wiele, niczyja wina?
Kiedy ich wypuścił, była szósta po południu. Jacob Skarre odwiózł Carmen i Nicolaia do domu. Na podwórku się rozejrzał, dom stał dość daleko od sąsiadów, samotnie. Niewątpliwie nad jeziorkiem mogła się wydarzyć jakaś zbrodnia tego sierpniowego dnia. Żywa dusza by tego nie zobaczyła.
*