Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na początku września trójka przyjaciół z dzieciństwa spędza weekend w domku na odludziu nad jeziorem Martwa Woda. W środku nocy, przy blasku księżyca, który oświetla im drogę, wypływają na środek zalewu. Na brzeg powraca tylko dwóch z nich.
Następnego dnia zgłaszają zaginięcie kolegi. Na miejscu pojawia się inspektor Sejer, policja odnajduje zwłoki mężczyzny na dnie jeziora. Oficjalna wersja brzmi: samobójstwo. Inspektor poddaje jednak ją w wątpliwość. Podejrzewa, że dwójka przyjaciół ma coś do ukrycia. Mijają tygodnie, śledztwo trwa, gdy nagle w pobliskim jeziorze zostaje odnalezione ciało innego mężczyzny… Czy istnieje związek między tymi sprawami?
Karin Fossum to norweska królowa zbrodni. Największą popularność przyniosła jej seria kryminałów o inspektorze Sejerze. Przetłumaczono ją na kilkanaście języków, a wybrane części otrzymały nagrodę za najlepszą powieść kryminalną w krajach skandynawskich. Autorka w swoich książkach skupia się przede wszystkim na motywacjach morderców i logice stojącej za dokonywanymi zbrodniami. Pisarka obnaża mechanizmy strachu, szaleństwa i cierpienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 7 godz. 37 min
Tytuł oryginału: Den onde viljen
Przekład: Ella Hygen
Copyright © Karin Fossum, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Henriette Mørk
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Justyna Kukian
ISBN 978-87-0238-056-9
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Małe jezioro, nazywane przez nich Martwą Wodą, leżało niczym studnia między stromymi górami, a gdy ktoś do niego wchodził, zapadał się aż do kolan w grząskim mule. W pobliżu, częściowo zasłonięta przez świerki, stała chata zbudowana z bali ustawionych na zrąb. Axel Frimann wyglądał na zewnątrz przez okno. Wybiła północ trzynastego września. Księżyc rzucał niebieskobiałą poświatę na taflę wody. W całym tym obrazie była jakaś magia. W każdej chwili z głębin może się wychylić wodnik, pomyślał Axel. W momencie, gdy naszła go ta myśl, powierzchnia wody się poruszyła i zmarszczyła, tak jakby coś miało zaraz wypłynąć. Nic więcej się już nie wydarzyło, a na jego twarzy pojawił się i zniknął uśmiech, którego nikt nie widział. Teraz napomknął do pozostałych, że może mogliby popłynąć łódką.
– Widzieliście światło? – zapytał. – Niesamowite.
Philip Reilly siedział z książką przed sobą, odrzucając czasami swoje długie włosy do tyłu.
– A może – odezwał się – rejs po jeziorze? Co na to powiesz, Jon?
Jon Moreno wpatrywał się zamyślony w ogień palący się w kominku. Płomienie sprawiały, że czuł ciepło i senność. W ręce trzymał opakowanie z tabletkami przeciwlękowymi. Co cztery godziny wyciskał jedną przez folię i wkładał do ust.
Czy chciałby popłynąć z nimi? Spojrzał na Axela i Reilly’ego. Pomyślał, że w ich oczach się coś kryło, tak jakby unikali jego wzroku. Ale przecież nie jestem całkiem sobą, jestem chory, mam lęki, nie mogę się denerwować, oni są moimi przyjaciółmi, chcą dla mnie dobrze.
Jon nie chciał pływać, nie w środku nocy, nie w zimnym świetle księżyca. Nie ufał tak do końca samemu sobie. Tu, w chacie, przy kominku czuł się bezpiecznie, tu między ścianami z belek, razem z dobrymi przyjaciółmi. Bo chyba oni byli dobrymi przyjaciółmi? Próbował uchwycić wzrok Reilly’ego, który właśnie wstał i szukał czegoś na półce.
– To bardzo ważne, żebyś się ruszał – odezwał się Axel. – Lęk rośnie, gdy siedzisz w bezruchu. Musisz sprawić, aby twoja krew rozprowadzała po ciele tlen. Idziemy!
Jon nie chciał ich rozczarować, zrobili to dla niego, chcieli, aby przeżył coś ciekawego, a tego w szpitalu mu brakowało. Tam podobne do siebie dni ciągnęły się w nieskończoność, a on tylko ciągle chodził po korytarzach wte i wewte. W tej chwili przyjaciele uśmiechali się do niego zachęcająco. Axel ze swoimi ciemnymi oczami, a Reilly z szarymi. Dlatego zerwał się na nogi z krzesła, jednocześnie wkładając tabletki do kieszeni. Bez nich nigdzie się nie ruszał. Wziął do ręki komórkę, która leżała na stole, zaraz jednak odłożył ją z powrotem. Lęk płynął przez całe ciało niczym prąd elektryczny. Gdzieś siedzi szatan i trzyma za przełącznik, pomyślał, włącza i wyłącza aż do momentu, gdy będę musiał usiąść i złapać oddech.
– Włóż kurtkę – odezwał się Axel. – Jest chłodno.
Jon rozejrzał się w poszukiwaniu kurtki, bo nie mógł sobie przypomnieć, gdzie ją położył. Znalazł ją Axel i szedł z nią przez pokój. Reilly zgasił stojącą w pokoju lampę parafinową i nagle zapadła ciemność. Jon ukląkł, żeby zawiązać sznurowadła w butach z cholewami. Najpierw jeden węzeł i kokardę, potem drugi. Przyjaciele cierpliwie czekali.
– A co z kominkiem? – zapytał Jon.
– Nie będziemy tak długo na zewnątrz, nie musimy się obawiać – stwierdził Axel. – Chodźmy.
– Czy nie powinniśmy ustawić iskrochronu?
Axel wzruszył ramionami.
– Możemy.
Zniknął w kuchni, pozostałych dobiegł jakiś hałas. Wkrótce pojawił się Axel z iskrochronem i ustawił go przed kominkiem. Urządzenie z kutego żelaza zdobiły dwa szczerzące kły wilki.
Jon spojrzał najpierw na nie, a potem na przyjaciół.
– To jesteśmy już gotowi? – zapytał Axel.
Reilly kiwnął głową. Jon włożył ręce do kieszeni, a Axel poklepał go po ramieniu. Ręka była ciepła i dawała poczucie bezpieczeństwa. Uwierz nam, zdawała się mówić, chcemy tylko twojego dobra, jesteś wśród swoich.
Był piątek, trzynastego września. Wyszli na dwór w czarną noc i udali się po leżące w szopie wiosła.
Na brzeg Martwej Wody prowadziła w dół wąska ścieżka.
*
Łódź leżała w szuwarach dnem do góry, zielona i nabrzmiała niczym strąk grochu. Axel i Reilly chwycili ją i odwrócili. W środku było brudno i ślisko, w poświacie księżyca dojrzeli jakiegoś gada, który prześliznął się przez krawędź i zniknął.
– Jaszczurka – orzekł Axel.
Jon stał z rękami w kieszeni kurtki. Wpatrywał się sceptycznie w łódkę, nie mając wcale ochoty, żeby usiąść na brudnej ławce. Axel, czytając w jego myślach, przeciągnął po jej powierzchni rękawem kurtki.
– Usiądź z tyłu – wydał polecenie.
Jon wsiadł posłusznie do łodzi. Popatrzył na ciemną wodę, zamiast dna widział jedynie nieskończony muł. Może dobrze by było zapaść się w nim, pomyślał, zatrzymując już na zawsze strumień lęku płynący przez ciało. Ucisk w głowie i piekący ból w płucach, i wreszcie koniec. Axel i Reilly zaczęli pchać łódkę, która lekko przesuwała się przez szuwary. Jon odczuwał kołysanie. Siedział nieruchomo na ławce, chudy chłopak z małymi dłońmi. Jego wzrok wędrował po okolicy i po stromych górach otaczających jezioro. Przyjaciele zaczęli wiosłować nieporadnie, zanim złapali wspólny rytm. Łódź ruszyła szybko do przodu.
– Spójrzcie na światło – odezwał się Axel.
Księżycowa poświata była zimna i blada, wszystko wokół okrywała metalową powłoką. Reilly koncentrował się na wiosłowaniu, łódź sunęła rytmicznie po wodzie, która ociekała srebrnym strumieniem z piór wioseł. Jon mocno ściskał ławkę obiema rękami. Okrążony ciemnościami i czarną wodą odczuwał niepokój, który tkwił w nim teraz niczym kolec.
Axel przerwał ciszę.
– A twój psycholog, Jon? Możesz z nim rozmawiać?
– Pani psycholog – poprawił Jon. – Nazywa się Hanna Wigert. Tak, z nią mogę rozmawiać.
– Stara? – chciał wiedzieć Axel.
– Chyba czterdziestka – odparł Jon. – Poza tym jest psychiatrą.
– Chyba to na jedno wychodzi – stwierdził Axel.
– Nie – odpowiedział Jon. – To nie to samo.
Młodzi mężczyźni wiosłowali zamaszyście.
– Pewnie rozmawiacie o różnych rzeczach – rzucił ponownie Axel.
Jon spojrzał w drugą stronę.
– Tak, rozmawiamy o różnych sprawach. Najczęściej o dzieciństwie – odparł. – Ale w moim dzieciństwie nic złego się nie działo. – Czuł, że kręci mu się w głowie. W świetle księżyca twarz Axela była niebieskobiała, a oczy wyglądały jak czarne otwory.
– Ale przecież ojciec was zostawił – odezwał się. – To chyba musiało być trudne…
Jon zgarbił się na ławce.
– Ludzie odchodzą od swoich partnerów cały czas – odpowiedział. – I mimo to żyją dalej. Ja też żyłem dalej. Wszystko się dobrze ułożyło. Daliśmy sobie radę.
Wiosło Axela przecięło wodę niczym nóż.
– Nie – zaprotestował. – To są chyba jakieś żarty. My wiemy, o co w tym wszystkim chodzi. Jak myślisz, Jon?
Na łodzi zapanowała kompletna cisza.
Jon siedział ze zwieszoną głową, z trudem oddychając. Hanna wyjaśniła mu, co ma robić, gdy znajdzie się w takiej sytuacji. Wstań, radziła mu, tak aby płuca mogły się rozszerzyć. Chłopak jednak nie miał odwagi stanąć w płynącej łodzi, dlatego dalej siedział na ławce, pochylony do przodu, i ledwo łapał powietrze.
– „Gdyby Bóg chciał karać ludzi za to, co popełnili, to nie zostawiłby na powierzchni ziemi żadnej żywej istoty, ale On daje im zwłokę do ustalonego terminu. A kiedy nastąpi ich termin: zaprawdę, Bóg przecież widzi Swoje sługi”.
– O rany! Szacun! – krzyknął Axel. – Umiesz swoją biblię.
– Koran, Axel, Koran.
– To chyba na jedno wychodzi?
– Nie – odparł Reilly. – To nie to samo.
Axel wsadził rękę do kieszeni kurtki i wyjął paczkę marlboro. Płomień zapalniczki rozświetlił jego twarz.
– Dlaczego się zatrzymaliśmy? – zapytał Jon.
– Chcę zapalić – odparł Axel.
Jon wpatrywał się w swoje stopy, czując, że zbiera mu się na wymioty. Znajdował się daleko od chaty i jeszcze dalej od szpitala. Stoję im na drodze, pomyślał, jestem tu najsłabszym ogniwem. Nie potrafię robić tego, co oni potrafią. Wzrok Axela żarzy się podobnie jak jego papieros, nigdy nie zaznam spokoju pod tym wzrokiem.
Reilly wpatrywał się nieruchomo w dno łodzi. On również sprawiał wrażenie, jakby się nie mógł tu odnaleźć, jakby był za duży, a jego nogi i ręce za długie. Jego ogromne dłonie spoczywały na kolanach. Usłyszeli jakiś szelest na brzegu jeziora. Może to był ptak, pomyślał Jon, który zerwał się i odfrunął. Axel ponownie wciągnął dym, a Jon patrzył na powtarzające się ruchy, śledząc wzrokiem żarzący się papieros, wywołujący u niego niemal hipnotyczny efekt. Dlaczego nic nie mówią, myślał, na co czekają? Czy chcą się mnie pozbyć i dlatego przyjechali po mnie i zabrali ze szpitala, a teraz wypłynęli w ciemnościach na jezioro? Powoli zaczął skradać się strach, ale to było przecież głupie, to są jego przyjaciele, nie wrogowie, skarcił samego siebie, siedzi tutaj i boi się niczym jakieś dziecko, do czego to podobne. Weź się w garść, Jonie Moreno.
Jednak nie był w stanie wziąć się w garść. Można przecież poderwać się niczym ptak, pomyślał, i odlecieć, pozostawiając za sobą wszystkie sprawy, lęki i wyrzuty. Podniósł się z ławki, powoli, niczym lunatyk, po czym wypadł przez burtę.
Wszystko wydarzyło się wolno i cicho, rozległ się jedynie przyciszony plusk, po czym na tafli jeziora pojawiły się niewielkie pierścienie.
Reilly się zerwał, łódź się zakołysała, chciał skoczyć do wody, ale Axel pociągnął go w dół.
– Zostaw go! – zawołał. – Nie dasz rady. Nie wciągniesz go z powrotem, ubranie wchłania za dużo wody i obaj pójdziecie na dno. Zostaw go!
– Jon nie potrafi pływać! – krzyknął Reilly.
Axel trzymał go mocno. Łódź się uspokoiła. Tafla jeziora błyszczała teraz spokojnie.
Szybko wyciągnęli łódź na brzeg. Reilly nie zdążył nawet się nad niczym zastanowić, teraz jednak te myśli go dopadły. Jon również pewnie uświadomił sobie, gdy połykał tę zimną, zamuloną wodę i spadał na dno, że to już koniec. To był koniec. Ale ja jestem w dalszym ciągu tutaj i budzę się każdego dnia z gwałtownym szarpnięciem, powiedział do siebie Reilly.
Weszli do środka. Axel zapalił lampę parafinową, ogień w kominku już zgasł, jedynie kilka żarzących się węgli leżało w palenisku. Odsunął iskrochron z dwoma wilkami, wrzucił nowe polano i ogień zapłonął ponownie. Reilly usiadł na jednym z krzeseł i siedział ze zwieszoną głową i rękami opartymi na kolanach. Później szybko sięgnął do kieszeni i wyjął małą butelkę. Przypominała butelkę szamponu z pokoju hotelowego i zawierała przezroczysty płyn. Wlał trochę do korka i wypił.
– Z czym dzisiaj odlatujesz? – chciał wiedzieć Axel.
– Meta.
– Czyli co?
Reilly zamknął oczy.
– Nie ma o czym gadać. To substancja, którą naturalnie produkuje mózg, ja tylko podnoszę jej poziom.
Siedział bez słowa i czekał, aż odurzenie obejmie głowę i ciało. Niebawem poczuł się lekki jak korek, fala uniosła go, a ból, z którym zawsze musiał żyć, ustępował niczym topniejący śnieg.
– Co teraz robimy? – zapytał.
Axel milczał długo, zanim odpowiedział:
– Mam pewną propozycję. Teraz nic nie zrobimy. Poczekamy do jutra rana i dopiero wtedy zadzwonimy. Powiemy, że kiedy spaliśmy, Jon wyszedł na dwór. A kiedy wstaliśmy, jego pokój był pusty. Tak będzie najprościej. Jest środek nocy i przyjazd tutaj zabierze im wiele godzin. I tak by go teraz nie znaleźli. Co ty na to?
Reilly pokręcił głową.
– Musimy zadzwonić – odrzekł. – Ale do kogo? I kto tu przyjedzie?
– Przyjadą nurkowie – stwierdził Axel. – Przyjadą z policji i z Czerwonego Krzyża. I może będą mieli ze sobą psy. Zaroi się tu od ludzi. Poza tym zastanawia mnie coś jeszcze – dodał. – Nie mam ochoty opowiadać Ingerid, że siedzieliśmy i patrzyliśmy, jak Jon się topił. Nie chcę być wciągany w tę sprawę bardziej, niż to absolutnie konieczne. To był wybór Jona.
Ponownie przed kominkiem zapadła cisza. Odurzony Reilly odpłynął w inny świat. Czuł się dobrze z tym, że przyjaciel przejął inicjatywę i podejmował decyzje.
– Musimy wspólnie ustalić pewne ważne szczegóły – oświadczył Axel. – Wstaję pierwszy. Widzę, że nie ma Jona. Wbiegam do pokoju i cię budzę. Biegniemy do lasu i wołamy, po godzinie wracamy do chaty i dzwonimy.
– Oni zapytają, jak Jon się czuł – odezwał się Reilly. – Czy coś zauważyliśmy.
– Nie zauważyliśmy niczego specjalnego – odrzekł Axel. – Jon był taki sam jak zawsze. I nie znaleźliśmy żadnego listu. Musimy rozwinąć jego śpiwór, bo leży w dalszym ciągu w pokrowcu. Powiemy, że położył się o dwunastej i później już go nie widzieliśmy.
Weszli do najmniejszego pokoju, w którym Jon miał zwyczaj spać. Reilly rozwinął śpiwór, położył na łóżku, rozpiął zamek błyskawiczny i rozrzucił rzeczy. Axel położył rękę na ramieniu Reilly’ego.
– Usiądźmy teraz. Napijemy się piwa.
– On od razu poszedł na dno – odezwał się Reilly.
– Wiem – odparł Axel.
Usiedli na swoich miejscach przed palącym się kominkiem. Reilly spotkał w migoczącym świetle wzrok Axela.
– Ty pewnie uważasz, że stało się to w samą porę, prawda? To, że go już nie ma.
Axel zacisnął zęby.
– Ja uważam, że powinieneś trzymać gębę na kłódkę – odpowiedział.
– Wiele razy widziałem, jak na niego patrzysz – odrzekł Reilly. – Sądzę, że Jon uważał cię za zagrożenie. Tak jakbyś cały czas brał go pod lupę.
– Twoja wyobraźnia wymknęła się spod kontroli – stwierdził Axel. – Nie bierz już prochów, przestajesz być racjonalny. Jutro, kiedy pojawią się tu ludzie, musisz być trzeźwy.
Siedzieli przez jakiś czas w milczeniu.
– Czy naprawdę nigdzie nie zadzwonimy? – zapytał Reilly. – Czy naprawdę nie zadzwonimy już teraz i nie poprosimy o pomoc?
Axel wstał i zaczął krążyć po pokoju.
– Każdy sam dokonuje wyboru, czy odebrać sobie życie – oświadczył. – A ja nie mam ochoty być świadkiem takiego czynu.
– Ale my właśnie byliśmy świadkami. I będziemy musieli porozmawiać z jego matką. Ona wypyta nas o różne rzeczy. Będzie nam zarzucała, że go nie przypilnowaliśmy.
– Dlatego chcę przekazać policji inną wersję – wyjaśnił Axel. – Nie mieliśmy na to wpływu, ponieważ leżeliśmy i spaliśmy. Ale my oczywiście jesteśmy kompletnie zdruzgotani, dasz radę sprawiać takie wrażenie?
Reilly spojrzał na niego roztargnionym wzrokiem.
– Tak – odpowiedział. – Tak się składa, że jestem kompletnie zdruzgotany, więc nie muszę udawać.
*
Reilly obudził się wcześnie. Światło wdarło się do pokoju przez nieco odsuniętą zasłonę. Z nagłym dreszczem przypomniał sobie wszystko, co się stało. Pomyślał, że Jon wybrał swoją śmierć dla niego i Axela, wziął winę na siebie, ponieważ był najsłabszy. Był tym ogniwem, które mogło się rozerwać. Ale przecież nie zasłużyliśmy na śmierć, żadne z nas, pomyślał, nie jesteśmy złymi ludźmi. Widoczny przez okno dzień przypominał słup światła, który przygwoździł go do materaca. Jego pierwszym odruchem była chęć przywarcia plecami do ściany i zamknięcia oczu. Żeby już więcej nie wstawać i nie odnosić się do czegokolwiek. Zamiast tego wyczołgał się ze śpiwora, wciągnął na siebie stare sztruksy i otworzył drzwi do pokoju dziennego. Tam stał Axel Frimann i wpatrywał się w przestrzeń za oknem.
– Byłem na dole, nad wodą – odezwał się.
– Dlaczego?
– Musiałem coś sprawdzić. Zobaczyć, czy wszystko jest w porządku.
Reilly popatrzył na niego niespokojnie. Jego długie włosy zwisały splątane od leżenia w łóżku. Przypominał trolla z baśni, z tą wystającą szczęką i ostrym, zakrzywionym grzbietem nosa.
– Nic nie jest w porządku – odezwał się.
– Nie mów takich rzeczy – poprosił Axel.
– Ale taka jest prawda.
Axel rozsiadł się na sofie i położył nogi na stole.
– Już przedyskutowaliśmy temat prawdy – orzekł. – Często prawda powinna pozostać nietknięta. Pomyśl, co by było, gdyby ludzie bez przerwy mówili prawdę. Nic by wtedy nie funkcjonowało. Społeczeństwo by się rozpadło. Każdy dzień musimy budować od nowa – oznajmił. – Ludzie muszą mieć coś, co mogą zobaczyć, tolerować i w co wierzyć.
– Nie możesz mówić w imieniu innych – odezwał się Reilly. – Inni tak nie uważają.
Axel popatrzył na niego zaczepnie.
– To pomyśl o matce Jona, kiedy usłyszy, że go straciła. Pomyśl, jakie to straszne. A gdyby do tego opinia o nim została zszargana w najgorszy sposób, jej syn okazałby się nie tym, za kogo go miała. Jak dałaby sobie z tym radę? Więc nie wyjeżdżaj tutaj z mówieniem prawdy, ludzie nie potrafią jej udźwignąć. A poza tym wcale jej nie chcą. Wierz mi!
Poruszył się gwałtownie, wstał i pobiegł do kuchni. Reilly usłyszał, jak tamten pobrzękiwał czajnikiem do kawy i wlewał wodę z wiadra. Sam zaś udał się do swojego pokoiku włożyć T-shirt. Podszedł do okna i spojrzał na Martwą Wodę przypominającą zielonoczarne lustro. Może na chudym ciele Jona ułożyła się już warstwa mułu i nurkowie nie dostrzegą go w świetle swoich latarek. Był niewysoki i chudy i mógłby uchodzić za jakiś kij, jakieś niewielkie wybrzuszenie na dnie jeziora. Reilly oderwał wzrok od widoku za oknem i wyszedł z chaty, po czym potknął się i upadł na schody zbudowane z dwóch wielkich kamiennych płyt.
Axel wyszedł za nim.
– Nie przejmuj się tak – powiedział. – Jon był od dawna chory. Wiedzieliśmy, że to nadejdzie.
Reilly siedział, podpierając głowę rękami, i nie był w stanie rozmawiać. Bardzo teraz potrzebował czegoś, co by go uspokoiło, ale Axel zabronił mu brać cokolwiek do chwili, aż wszystko zostanie załatwione. Słowo „załatwione” pojawiało się wiele razy w jego głowie, tak jakby dopuścili się czynu karygodnego, jakby to oni wypchnęli Jona za burtę.
– Ja oczywiście mam swoje przemyślenia – odezwał się Axel. – Przyznaję się do tego. Wiesz, co Jon robił na oddziale w szpitalu? Chodził na terapię i rozmawiał. Robił to przez cztery tygodnie. Zachęcano go, by opowiadał o wszystkim, o swoich najgłębszych przeżyciach, o tym, co go dręczyło i co doprowadziło do załamania nerwowego. Prędzej czy później prawda wyszłaby na jaw. To by nas zmiotło z powierzchni ziemi. Nie siedzielibyśmy wtedy tu nad wodą. Słyszysz, co do ciebie mówię?
– Nie wiemy, jak on by sobie ze wszystkim poradził – odpowiedział Reilly. – Ty tylko przypuszczasz. Ludzie radzą sobie z różnymi rzeczami.
Axel znalazł jakiś patyk i zaczął grzebać w ziemi przed schodami.
– Nie sądzę, że to będzie temat rozmów – powiedział. – Jon był hospitalizowany w Ladegården z powodu nerwicy lękowej i depresji. Był też leczony farmakologicznie. Policja szybko dostrzeże faktyczny stan rzeczy. Tymczasem my powinniśmy doceniać naszą wolność.
– Jeśli ta wolność jest cierpieniem, to nie ma specjalnej wartości – odrzekł Reilly. – Ale ty nie odczuwasz bólu tak jak inni ludzie – dodał.
Pozostał na schodach i wpatrywał się w głąb lasu. Z miejsca, gdzie siedział, las z czarnymi świerkami wyglądał mrocznie i tajemniczo. Światło przedzierało się przez korony drzew, tworząc długie skośne słupy. Jedna z sosen leżała na ziemi, wyrwana z korzeniem, który dramatycznie sterczał niczym szpon na tle zieleni. Nagle spostrzegł między drzewami coś, co migotało na biało. Axel śledził wzrokiem rękę przyjaciela.
– Ktoś tam jest – powiedział Reilly.
– Nie, zamknij się – nakazał mu Axel.
Reilly podniósł się i przysłonił dłonią oczy. Ani przez chwilę nie miał wątpliwości, że coś poruszało się między pniami drzew.
– Nic nie brałeś? – zapytał Axel.
– Nadchodzą jacyś ludzie – odparł Reilly.
Ogarnęło go gwałtowne wzburzenie.
– A co, jeśli w nocy ktoś nas widział? Przecież tu jest wiele domków letniskowych, ktoś mógł się obudzić i zobaczyć nas przez lornetkę. W tym cholernym świetle księżyca.
– Wrony nas widziały – stwierdził Axel. – I pewnie naplotkowały srokom i szast-prast, wszyscy w okolicy się o tym dowiedzieli.
– Coś tam pełza – oznajmił. – Tam, we wrzosach, na prawo od sosny. Do diabła, jak to pełza.
Przeszli przez plac przed chatą, minęli jakieś zarośla i zajrzeli między pnie świerków. Reilly przyspieszył, stąpając gdzie popadnie, jego długie włosy falowały na wietrze niczym końska grzywa. Na ziemi, u podnóża jednego z drzew, leżał zdechły kot. A w jego pobliżu cztery małe kociaki, również martwe. Był także piąty, który pełzał przez trawę, oddalając się od tego miejsca.
I wtedy z Philipem Reillym coś się stało. Widok małego kociaka, który bezradnie przedzierał się przez wrzosy, głęboko nim poruszył. Nigdy wcześniej nie widział czegoś tak małego, czegoś tak zagubionego jak to stworzonko. Zdarzenie z tej nocy sprawiło, że stał się wrażliwszy i zmiękł niczym masło na słońcu.
– Widziałeś? – odezwał się. – Co za biedactwo.
Zdziwiony Axel stał i tylko się przyglądał. Reilly ze swoimi ogromnymi dłońmi nachylił się i podniósł kociaka. Był biały z kilkoma szarymi plamkami. Z bezzębnego pyszczka wydobywał się słaby pisk. Oczy, zadziwiająco niebieskie, były ledwo widoczne, cienki ogonek wyglądał jak nitka kikuta.
– Wezmę go do domu – oznajmił Reilly. – Musi coś zjeść.
Axel wyciągnął rękę, żeby nim potrząsnąć.
– Słuchaj! – powiedział. – Mamy co nieco do zrobienia, musimy zadzwonić. Nie możesz teraz zajmować się tym kotem. Chyba zwariowałeś.
Reilly go odtrącił. Pobiegł truchtem w stronę schodów do chaty z kotkiem ważącym zaledwie kilka gramów. Ścisnął nieco dłoń, czuł w środku łaskotanie.
– Czy mamy mleko?
– Nie – odpowiedział podążający za nim Axel. – A poza tym koty nie powinny dostawać mleka, powinny pić wodę, bo inaczej będą tłuste, krowie mleko jest ciężkie do strawienia.
– Tłuste?
Reilly otworzył ściśniętą dłoń.
Axel minął go i wszedł do środka. Reilly poszedł za nim, trzymając stworzonko niczym świeżo zniesione jajko. Cała jego długa, tykowata postać skupiona była na tym małym kotku. Otworzył jedną z szafek i zaczął szperać między pudełkami i torebkami.
– Mleko w proszku? – zapytał.
– Nie ma – odparł Axel.
– Mleko skondensowane?
– Nie mamy.
Reilly wyglądał na przybitego.
– Nie zdołaliśmy uratować Jona – odezwał się. – Ale kotka uratujemy. Jedno życie rekompensuje drugie życie. Tak czytamy w Koranie. Potrzebujemy pudełka na buty i ręcznik – dorzucił. – Mamy pudełko?
– Odłóż go – nakazał Axel. – Musimy porozmawiać. Musimy wspólnie ustalić pewne fakty. Czy możesz się skupić na pięć minut? Dlaczego zabrałeś kota do środka, nie możesz się tak zachowywać. Brałeś coś?
Reilly puścił jego słowa mimo uszu.
– Woda – powiedział. – Znajdź jakąś miseczkę. Mogę zrobić kaszkę z okruchów chleba. Wziąłeś chyba ze sobą białe pieczywo?
Postawił kociaka na kuchennym blacie, zwierzątko stanęło na trzęsących się nóżkach. Na najwyższej półce szafki Reilly znalazł puszkę na ciastka udekorowaną motywami ze świata Disneya. Rozpoznał tam zarówno Kopciuszka, jak i Królewnę Śnieżkę oraz Pinokia.
– Ta puszka świetnie się nadaje – stwierdził – i dopomina o nowego mieszkańca.
Axel stał z komórką w ręce. Wyglądał na zestresowanego.
– Pytanie jest takie: gdzie powinniśmy zadzwonić – powiedział. – Na policję czy do szpitala? Albo do matki. Jak sądzisz, Reilly? Hej! Czy możesz się trochę ogarnąć? Próbuję ratować twoją skórę!
– Ratować moją skórę? – zapytał Reilly.
– Mogłeś trzymać język za zębami z tym swoim islamskim cholerstwem – odezwał się Axel. – Powiedziałeś przecież, że wkrótce mija termin. Powiedziałeś, że zbliża się wyrok.
– Ale to ty chciałeś wypłynąć na jezioro – odpowiedział Reilly i odwrócił się tyłem do przyjaciela. Zadbał o to, żeby kotek się napił. Później znalazł na haczyku ścierkę kuchenną i wyścielał nią puszkę, tworząc w ten sposób małe gniazdo. Następnie włożył ostrożnie kociątko do środka. Wkrótce zwierzątko zwinęło się w kłębek. Przez chwilę patrzył z zachwytem na to maleństwo, które ugasiło swoje pragnienie, i się uspokoił. Nie wiedział, że potrafi się kimś opiekować. Dało mu to pewną satysfakcję.
– Co powinniśmy zrobić z kocicą? – zapytał. – I z nieżywymi małymi?
– A musimy coś robić? – Axel wskazał na komórkę. – – Czy możesz bardziej włączyć się w sprawę?
– Lis je zabierze – powiedział Reilly zmartwionym głosem.
– Oczywiście. Przecież tym się żywi.
– Moglibyśmy czymś je przykryć. Albo zakopać.
– Jeśli chcesz wiedzieć, to lis ma nos do wąchania – odrzekł Axel.
Reilly cały czas zachwycał się kociakiem w puszce. Szary i biały kłębuszek na kraciastej ścierce. Małe futrzane cudo.
– Ty rozmawiaj – wymamrotał pod nosem. – Wiesz przecież najlepiej.
Axel wystukał numer oddziału, gdzie Jon przebywał przez ostatnie cztery tygodnie. Jego głos był pełen troski, gdy zaczął wyjaśniać, co się stało.
– Wstaliśmy o godzinie dziewiątej – mówił do komórki. – I wtedy zobaczyliśmy, że jego pokój był pusty.
*
Gdy tak czekali, krążyli po ścieżkach. Reilly obserwował Axela i jego sposób chodzenia. Tamten stąpał energicznie, jakby zbierał siły na przedstawienie, które wkrótce go czekało. Odegrać rolę rozważnego, ale też pełnego troski kolegi Jona Moreno.
– Ja może byłbym w stanie wyciągnąć go na brzeg – odezwał się Reilly. – Jeśli ty byś mnie nie zatrzymał.
Axel zaprotestował.
– Jon biłby się i szamotał niczym wariat. Miał na sobie dwurzędową marynarską kurtkę i grube sznurowane buty z cholewami, a ty miałeś wełniany sweter, gruby jak kaftan. Do brzegu była kosmiczna odległość. To by się nie udało. Nie da się wciągnąć człowieka do małej łodzi, utopilibyśmy się wszyscy. Zamknij za sobą furtkę – dodał. – Tu pasą się owce. Słyszę dzwonki.
Reilly zamknął furtkę pętlą skręconą ze stalowego drutu, po czym ruszył ciężkim krokiem za Axelem. Jezioro o czarnej, gładkiej powierzchni znajdowało się po ich prawej stronie, a na jego dnie leżał Jon z płucami wypełnionymi wodą. Później Reilly pomyślał o kotku i tak jego myśli krążyły w głowie na przemian od zwierzaka do Johna i z powrotem.
Philip Reilly mierzył prawie dwa metry wzrostu i był dość chudy. Miał długie włosy piaskowego koloru, które rosły, jak chciały. Tego dnia włożył długi płaszcz z dużymi kieszeniami.
– Gdybym miał sad, dostałbyś u mnie pracę jako strach na wróble – odezwał się Axel.
Reilly nie zareagował na te obraźliwe słowa. Zupełnie mu nie przeszkadzało, że według Axela przypominał stracha na wróble. Nie przejmował się takimi sprawami. A poza tym był wzburzony. Szedł i kopał w grunt, piasek i grudki ziemi unosiły się wokół jego nóg. Jon, pomyślał. Jon, mały Jon.
– Nie ciągnij mnie w dół – odezwał się Axel. – Nie jestem łajdakiem i ty też nim nie jesteś. Musisz się nauczyć patrzeć w przyszłość i stawiać na swoim. – Mówiąc, gestykulował gwałtownie. – I ruszaj się. Bądź rekinem, do cholery.
Reilly nie odpowiedział. Zresztą nie miał nic do powiedzenia. I było mu z tym dobrze, że to Axel prowadził rozmowę.
Doszli do spróchniałego ogrodzenia.
– Coś tam wisi – powiedział Axel. – Stary kostium kąpielowy. Widzisz?
– Jest pokryty pleśnią – odparł Reilly. – Zostawmy go.
– Kostium kąpielowy – powtórzył Axel.
Był żółty i miał czarną lamówkę. Axel chwycił go, zatrzymał się i zaczął rozciągać elastyczny materiał.
– To po prostu kostium osy – stwierdził.
W dalszym ciągu rozciągał materiał.
– Możesz to sobie wyobrazić, Reilly? Ekstraduża osa krążyła dookoła plaży i straszyła ludzi.
– Jon nie żyje – przypomniał Reilly. – Zachowuj się przyzwoicie. Już nie chodzimy do przedszkola. Nie wiem, do cholery, z czego ty jesteś zrobiony.
Axel odłożył kostium kąpielowy na ogrodzenie.
– Możesz płakać – stwierdził – albo biec ze mną do końca i uratować swoje życie.
Axel szedł przed siebie, lekko się kołysząc, sprężyście i elegancko, a jednocześnie leniwie i efektywnie. Nie można było zaprzeczyć, że jego postać radowała oczy, niezależnie od tego, kto patrzył – mężczyzna czy kobieta. Części ciała harmonijnie ze sobą pracowały, ramiona sprawiały, że ręce poruszały się rytmicznie, biodra kierowały nogami. Reilly kroczył za nim w pewnym oddaleniu, włosy powiewały mu na wietrze, poły płaszcza łopotały niczym żagle. Jego głowa nie wiedziała, co robiły nogi, i nagle wywrócił się na ścieżce, jakby zawadził o coś butem. Axel rozpoczął wywód o dobrej woli. O tym, że to ona na początku nimi kierowała, a reszta zdarzeń to już historia złożona ze zbiegu nieszczęśliwych wydarzeń, które były poza ich kontrolą. Kaprys natury uderzył w nich w chwili ich słabości. Ile on gada, pomyślał Reilly. Moje życie nigdy nie miało ani celu, ani sensu, nigdy też jednak nie wyrządziłem nikomu krzywdy. Ale teraz niczego już nie jestem pewny.
Axel położył rękę na jego ramieniu.
– Repeat jest największym biurem reklamowym w Norwegii – oznajmił. – Zarabiam siedemset pięćdziesiąt tysięcy koron na rok. Całe życie czekałem na taką pracę i nikt mi tego nie odbierze.
Reilly rozłożył ręce, jakby wisiał na krzyżu.
– Nigdy nie zakończymy tej sprawy – sprzeciwił się. – To będzie się za nami wlekło przez całe życie. I nie wiem, czy to wytrzymam.
– Wytrzymasz – odrzekł Axel. – Bo ty nie zachowujesz się jak baba, tak jak Jon.
Reilly był człowiekiem pokoju, ale teraz poczerwieniał z gniewu. Pobiegł z powrotem do chaty i wpadł do kuchni, żeby sprawdzić, co u kotka. Ten w dalszym ciągu oddychał.
*
Samochody stały w rzędzie, zaparkowane na łące w pobliżu chaty. Słońce stało wysoko, promienie odbijały się w szybach pojazdów. Straż pożarna zjawiła się z dwoma nurkami i pomarańczową gumową łodzią na przyczepie. Czerwony Krzyż przybył z psem i ekipą poszukiwawczą. Zwierzak był ogromnym i kudłatym owczarkiem niemieckim o czarnych i inteligentnych oczach. Policja wysłała swoich dwóch ludzi. Pierwszym z nich był inspektor Konrad Sejer, którego wygląd robił wrażenie. Wysoki i szczupły, miał gęste, siwe włosy i wyraźnie zaznaczone rysy. Natomiast drugi z policjantów, Jacob Skarre, był znacznie młodszy i miał jasne loki.
Na łące zaroiło się od kobiet i mężczyzn. Axel szedł im na spotkanie. Wyglądał, jakby przepełniał go ból i lęk, jego głos wyrażał cierpienie i żal. Reilly obserwował to przedstawienie, zaimponowało mu, jednak widział taki pokaz już wcześniej. Jego przyjaciel mobilizował wszystkie siły, gdy sytuacja tego wymagała, i nic go to nie kosztowało.
– Wstaliśmy o godzinie dziewiątej i zobaczyliśmy, że go nie ma – powiedział. – To był szok. Jest w tak złym stanie psychicznym.
Inspektor się przywitał. Axel stracił oddech, gdy poczuł uścisk dłoni policjanta.
– Szukaliście go? – zapytał Sejer.
Axel przytaknął.
– Chodziliśmy owczą ścieżką po terenie i wołaliśmy. Nie znaleźliśmy jednak niczego oprócz starego kostiumu kąpielowego, a ten nie należał do Jona. Jednak najbardziej boimy się o jezioro.
Wskazał w dół na Martwą Wodę.
Reilly milczał. Dziwnie mu było słuchać tych kłamstw. Tak jakby to oni pchnęli Jona za burtę, a teraz próbowali ukryć przestępstwo. Bacznie przyglądał się Sejerowi i Skarremu. Pomyślał, że ich nazwiska wypowiedziane na jednym wydechu cięły jak nożyce ogrodnicze. I chociaż stali twarzą w twarz z przedstawicielami prawa, i chociaż kłamali jak z nut, to teraz myślał tylko o kociaku w puszce na ciastka. Czuł się zdezorientowany. Kotek zawładnął całym jego sercem. Potrzebuję mety, pomyślał.
– Który z was zadzwonił do szpitala? – zapytał Sejer.
– Ja – odpowiedział Axel. – Zadzwoniłem do czwartego oddziału.
– Czy był na przepustce?
– Do niedzieli wieczór. Jesteśmy dawnymi przyjaciółmi. Zabraliśmy go wczoraj po południu, bo pomyśleliśmy, że dobrze mu zrobi zmiana otoczenia.
Młodszy funkcjonariusz Skarre zrobił krok do przodu.
– Czy wiecie, jak się nazywa jego lekarz?
Axel i Reilly spojrzeli na siebie.
– Jak to było? Wigert – odparł Axel. – Hanna Wigert.
Skarre zapisał w notesie. Sprawiał wrażenie szybkiego i energicznego albo – jak by to powiedział Axel – był gorliwy w służbie. Skarre podniósł wzrok i spojrzał na ciemne jezioro.
– Mógł też wybrać się na spacer – rzekł spokojnie. – Taki spacer w lesie jest dobry dla zdrowia. Szczególnie w sytuacji kryzysowej.
Coś było w jego oczach, coś oceniającego, sygnał wskazujący na to, że nie dawał się zwieść i nie przyjmował wszystkiego, co powiedzieli, za pewnik.
Reilly stał się nerwowy. Te nożyce ogrodnicze z pewnością mogą w każdej chwili się odezwać.
– Wstaliśmy o dziewiątej – odezwał się Axel. – On nie chodziłby sam tak długo. Był z natury dość lękliwy.
– Ma komórkę? – zapytał Skarre.
– Została w środku – odrzekł Axel. – I to też jest trochę dziwne. To, że nie włożył komórki do kieszeni, bo zawsze tak robił.
Policjant odwrócił się w stronę nurków, którzy stali, opierając się o samochód operacyjny.
– OK! – zawołał. – Ruszamy do akcji.
Skierował wzrok na Reilly’ego.
– Piliście wczoraj?
Reilly wzruszył ramionami.
– Trochę wina. Jon pierwszy poszedł spać, ale nie był pijany, jeśli pan tak sądzi.
– Ja nic nie sądzę – odparł Skarre.
Zastanowił się przez chwilę, po czym zapytał:
– Czy czegoś brakuje?
– Co pan ma na myśli? – zapytał Axel.
– Czy coś zginęło – doprecyzował Skarre. – Może Jon Moreno coś ze sobą zabrał?
– Nie zauważyliśmy – odpowiedział Axel.
Skarre przekazał ekipie ratowników instrukcje i nurkowie zaczęli znosić sprzęt nad jezioro. Sam zaś wszedł z Sejerem do chaty. Reilly ruszył za nimi, po czym skierował się do kuchni. Tam wyciągnął kociaka z puszki. Jak mawiał Axel, miał dłonie duże jak talerze. Teraz w tych dłoniach leżał zwinięty kotek.
– Gdzie go pan znalazł? – spytał Sejer.
– Przy lesie – odparł Reilly. – Pozostałe były martwe. Kocica też. Tego zabrałam do środka. Lis tu krąży.
– No tak – odrzekł Sejer. – Też coś musi jeść.
– Tego nie zje – odparł Reilly gniewnym głosem.
Usiedli przy kominku. Sejer chciał wiedzieć, jak się nazywają, kiedy się urodzili i gdzie pracują. I czy często przyjeżdżają do tej chaty w pobliżu Martwej Wody. I dlaczego to jezioro tak się nazywa, tak jakby oni je tak nazwali. Czy mieli może mapę okolic? Axel zaprzeczył.
Sejer najwięcej pytał o Jona. Jak długo go znali? Czy był przygnębiony? Czy sygnalizował chęć zniknięcia? Odpowiedzieli, że przez cały wieczór był małomówny, nieco zamknięty w sobie, jakby się zmagał z jakimiś problemami.
– Bierze leki przeciwlękowe – wyjaśnił Axel.
– A czego się boi? – spytał Sejer.
Przez chwilę Axel był zbity z tropu.
– To skomplikowane – odezwał się. – Nie wiemy przecież dokładnie, co mu dolegało.
– On się bał, a wy nigdy nie zapytaliście, czego się boi?
Axel i Reilly popatrzyli na siebie.
– Wydaje mi się, że pan nie całkiem rozumie, o co chodzi z tym lękiem – zaczął Axel.
– Owszem – odezwał się Sejer. – Rozumiem to zagadnienie. Jednak zakładam, że przyjaciele z dzieciństwa dobrze się znają. A gdzie są jego tabletki? Czy zabrał ze sobą?
Reilly oderwał wzrok od kotka.
– Ma je zawsze w kieszeni. Nigdy nie wychodzi bez tych tabletek. Przy czym ja nie sądzę, żeby one pomagały. Jon trzęsie się jak stary człowiek. O tak. – Wyciągnął rękę, żeby pokazać.
Sejer podniósł telefon komórkowy marki Nokia, który leżał na stercie gazet.
– Telefon Jona?
Przytaknęli. Widok komórki sprawił, że Reilly stał się nerwowy. Miał uczucie, że coś przeoczyli. Może to dotyczy prawdy, pomyślał, jej jakości nie do podrobienia. Ma swój własny czysty dźwięk.
– A wy jak myślicie? – chciał wiedzieć Sejer.
– Obawiamy się najgorszego – odpowiedział Axel. – Tego, że może rzucił się do jeziora. W nocy. Kiedy my spaliśmy.
– A jaki mógłby mieć motyw, żeby to zrobić?
– Był przecież hospitalizowany. Na oddziale psychiatrycznym.
– Czy to może być motywem?
Axel uśmiechnął się protekcjonalnie.
– Pan z pewnością rozumie, co mam na myśli – odpowiedział.
– Czy potrafi pływać? – zapytał Skarre.
– Nie – odparł Axel. – Jon nie potrafi pływać.
Grupa ludzi schodziła do jeziora.
Reilly, idąc, śledził wzrokiem Sejera i Skarrego, którzy szli tak, jakby władali całym tym terenem. Chatą, łąką i jeziorem. Było coś systematycznego w ich działaniu, jakaś stanowczość, co wzbudzało w nim niepokój. Sejer spojrzał na zieloną łódź, po czym skierował wzrok na jezioro.
– Jaką ma głębokość? – zapytał.
– Nie wiem – odparł Axel.
– Czy ruszaliście łódź?
– Nie.
Sejer przykucnął.
– Widzę, że ktoś ją przesunął – odrzekł. – Wcześniej leżała wyżej na prawo, jest ślad odcisku na trawie.
Nie zauważyliśmy tego, pomyślał Reilly, było ciemno. Nie przyszło nam to do głowy. To źle się dla nas skończy.
Sejer poruszał się tam i z powrotem nad brzegiem jeziora. Obok niego szedł Skarre. Naradzali się ze sobą.
– To jedyne miejsce, z którego można wejść do jeziora – skomentował Sejer. – Jeśli Jon to zrobił, to właśnie stąd. Ten grzbiet góry po drugiej stronie wygląda na niedostępny, prawda?
– Jak można wejść na tę górę? – spytał Skarre.
– Od tyłu – wyjaśnił Reilly. – To długa droga. I stroma.
Powiedziawszy to, zamilknął. Najlepiej trzymać język za zębami. Niech policja w spokoju sama wyciąga wnioski, a kiedy to całe cholerstwo wyjdzie pewnego dnia na jaw, wtedy się do tego ustosunkują.
Sejer zaczął dyskutować z nurkami. Zgodzili się co do miejsca, w którym mógł leżeć Jon.
– Jeśli w ogóle jest w jeziorze. Istnieją też inne możliwości – stwierdził inspektor.
Gumowa łódź wypłynęła na jezioro, a nurkowie mieli zaraz zejść na dno. Ratownicy z Czerwonego Krzyża szykowali się do przeszukania lasu okalającego jezioro. Owczarek Abel ciągnął za smycz, rwąc się do pracy. Nurkowie znaleźli się już w pewnym oddaleniu od brzegu i jeden z nich z silnie świecącą latarką zniknął pod wodą.
Gdy rozpoczęła się akcja poszukiwawcza i ekipa zniknęła na owczej ścieżce, Sejer poprosił o pokazanie miejsca, gdzie spał Jon. Udali się więc z powrotem do chaty. Pokój był prawie pusty, w oknach wisiały zasłony w czerwoną kratkę, na małym stoliku nocnym stała parafinowa lampa. Na ścianie widniał portret pary królewskiej. Axel wskazał na śpiwór w kolorze zielonym z pomarańczową podszewką, który leżał na gumowym materacu w niedbałym zwoju. Przy ścianie stała niebieska nylonowa torba.
– Czy to torba Jona?
Skinęli głową.
– O której godzinie poszedł spać?
– Około północy. Potwierdzasz, Reilly?
– O północy – wymamrotał Reilly.
– Mówiliście, że był milczący cały wieczór? Bardziej niż zwykle? – zapytał Sejer.
– Był bardzo przygnębiony – wyjaśnił Axel. – Był taki od długiego czasu i dlatego hospitalizowano go w Ladegården. Jon jest lękliwym facetem, nie wytrzymuje zbyt wiele. Nie powinniśmy pozwolić mu spać samemu – dodał. – Nie rozumiem, dlaczego o tym nie pomyśleliśmy.
Przez jego twarz przeszedł grymas bólu. To oczywiste, że ma kontrolę nad każdym swoim mięśniem, pomyślał Reilly.
– Wiecie, dlaczego się rozchorował? – spytał Skarre.
Pokręcili przecząco głową.
– Ludzie chorują – odpowiedział Axel. – To się zdarza.
– Czy stało się to nagle?
– To raczej rozwijało się przez dłuższy czas.
– A kiedy choroba się zaczęła?
Reilly zdrętwiał. Oni zaczną pytać o wszystko. Będą rozmawiać z jego matką, z przyjaciółmi, z personelem w szpitalu i z jego kolegami w Siby, gdzie pracował przez ostatni rok. I każdy z nich wniesie swoją niewielką część. A potem policja złoży te puzzle razem.
Potrzebuję mety, pomyślał.
– To się zaczęło zimą – odezwał się Axel.
Postanowił trzymać się prawdy tak długo, jak to możliwe. Inni też będą pamiętali, kiedy to się zaczęło. Chodziło o to, żeby być pierwszym.
– Miał problemy ze spaniem. To było w okolicach Bożego Narodzenia. Stracił na wadze. Dostał zwolnienie lekarskie. Na wiosnę stan się pogorszył i w końcu nie mógł wykonywać najprostszych czynności. Przez całe lato pozostawał w łóżku. Odwiedzaliśmy go czasami, ale on leżał odwrócony do ściany i nie chciał rozmawiać. Cztery tygodnie temu został przyjęty do szpitala. Tak bardzo się baliśmy – dodał. – Nie wiemy, co się stało, ale obawiamy się najgorszego.
– Proszę się nie martwić na zapas – odezwał się Sejer.
– Większość zaginionych się odnajduje – dodał Skarre.
Cztery godziny później ciało Jona Moreno zostało odnalezione.
Wyciągnięto gumową łódź na ląd, ekipę poszukiwawczą odwołano z lasu. Owczarek czujnie szedł przez łąkę, strzygąc uszami. Axel i Reilly zeszli nad jezioro, żeby zobaczyć ciało. Axel ze śmiertelną powagą, tak jak przystało na przepełnionego smutkiem człowieka, Reilly ze spuszczonym wzrokiem i trzęsącymi się rękami.
Jon leżał na noszach. Nigdy nie wyglądał na tak małego, tak bezbronnego. Reilly odwrócił się i zrobił kilka kroków w głąb lasu. Biedny Jon, obwiniający się i zawstydzony. W tym momencie Reilly poczuł gorycz, gdyż przez resztę życia będzie musiał dźwigać tę udrękę. Dojdzie jeszcze do tego, pomyślał, że Ingerid Moreno poprosi ich o niesienie trumny. Skoro skłamali, będą musieli kłamać przez resztę życia, ważyć każde słowo, oceniać każdy fakt i każde spojrzenie.
Zatrzymał się i obejrzał do tyłu. Niełatwo się było zorientować, że to Jon leżał na noszach. Właściwie to były jakieś chude zwłoki kogoś nieznajomego. Śmierć tak dużo nam zabiera, pomyślał, ciepło, barwy i blask. Pozostaje kadłub, szara skóra okrywająca ostre kanty kości. Axel podszedł do noszy. Upadł na kolana i wymamrotał kilka słów, które popłynęły z wiatrem w kierunku Reilly’ego.
– Wybacz, Jon, że nie pilnowaliśmy cię lepiej.
Musieli udać się razem na komendę.
Axel zamknął wszystkie okna w chacie, Reilly posprzątał we wszystkich pokojach. Całą drogę do miasta trzymał na kolanach puszkę na ciastka, jednocześnie wyrażając zaniepokojenie tym, przez co mieli przejść. Axel wyjaśnił, że chodzi o formalności. Wszystko zabierze im tylko kilka minut.
– Co jeszcze możemy powiedzieć poza tym, co już powiedzieliśmy – zastanawiał się Reilly. – To, że Jon poszedł spać o północy, a później już więcej go nie zobaczyliśmy. Jedynie uprościliśmy bieg zdarzeń. Na czym właściwie mogliby nas złapać?
Potem pogłaskał kotka po grzbiecie. Niewiele rozmawiali w drodze do miasta, w gruncie rzeczy brakowało słów na to, co się wydarzyło.
Trzy godziny później zaparkowali samochód przed komendą policji. Musieli zaczekać na ławce w recepcji. Reilly ponownie dał wyraz zaniepokojeniu, co może pójść źle.
– Wszystko będzie dobrze – odezwał się Axel. – To jest prosta historia, nie popełnimy żadnego błędu.
Reilly zwrócił uwagę na dwie osoby, które szły przez recepcję. Jedna z nich wydawała się znajoma. Szarpnął Axela za ramię.
– To jest Ingerid – szepnął.
Reilly wiedział, że będzie musiał przez to przejść, ale zdarzyło się to szybciej, niż się tego spodziewał. Nie zdążył więc się przygotować, co w takiej sytuacji ma powiedzieć. Ingerid Moreno szła razem z funkcjonariuszką i w pewnym momencie ich dostrzegła. Zapadła się w sobie i zaczęła płakać. Axel zerwał się z ławki.
– Nie wiedzieliśmy, że czuł się tak źle – odezwał się. – Gdybyśmy o tym wiedzieli, lepiej byśmy go pilnowali. I gdyby szpital wiedział o jego planach, to nie daliby mu przepustki, Ingerid. Proszę mnie posłuchać. Nikt z nas nie mógł tego przewidzieć.
Kobieta kiwnęła głową i wytarła łzy. Reilly siedział na ławce w milczeniu. Wydawało się, że Ingerid go nie zauważyła. Znalazła się w kręgu światła, którym Axel zawsze się otaczał. Skoro potrafił się zachowywać tak przekonująco, kłamać tak wiarygodnie, to jak często mógł wprowadzać w błąd samego Reilly’ego? Na czym opierała się ich przyjaźń? A może to wszystko było jednym wielkim kłamstwem, imponującym przedstawieniem?
– Musicie przyjść któregoś dnia – poprosiła Ingerid. – Porozmawiajmy. Proszę was.
– Przyjdziemy – odpowiedział Axel. – Mamy tak dużo do opowiedzenia. O tym wszystkim, co przeżyliśmy razem z Jonem. O tym, o czym pani nie wie.
– Powiedzcie, że był wspaniałym chłopcem – poprosiła Ingerid. – Powiedzcie, że był dobry.
– Tak – odparł Axel. – Jon był dobrym człowiekiem.
– To możliwe, że Jon Moreno odebrał sobie życie – stwierdził Sejer.
Axel i Reilly popatrzyli na niego zdezorientowani. Sformułowanie padło tak nieoczekiwane, że nie mogli wyjść ze zdumienia. Czy brał pod uwagę inne możliwości? Jak mogło mu to wpaść do głowy? Może od razu uznał ich za kłamców, ponieważ w swojej pracy nie był przyzwyczajony do obcowania z uczciwymi ludźmi? Uświadomili sobie, że dla tego mężczyzny nic nie było oczywistością, nawet tak bezsporne samobójstwo. A jeśli nawet uzna, że to było samobójstwo, to nie przestanie dociekać, dlaczego do niego doszło. I czy można było tego uniknąć. Czy Jon już wcześniej próbował targnąć się na własne życie, czy wysyłał jakieś sygnały ostrzegawcze, czy śmierć była kiedykolwiek tematem ich rozmów i jakie Jon miał w związku z tym refleksje? Czuł lęk, ulgę, tęsknotę? Czy przyjmował inne środki oprócz tych przepisanych w szpitalu, a może tego wieczoru powiedział coś, co ich zaskoczyło? Spróbujcie sobie przypomnieć, zachęcał ich inspektor. Przeanalizujcie jeszcze raz bieg wydarzeń. Gdy jechaliście samochodem do chaty, stało się coś szczególnego? Czy zatrzymaliście się gdzieś po drodze?
Nie przewidzieli, że Sejer będzie tak dociekał szczegółów. Analizował tok zdarzeń z niezmąconym spokojem, a Skarre notował wszystko, co było powiedziane.
– W sprawach takich jak ta mamy określoną procedurę, której musimy przestrzegać – kontynuował Sejer. – To kilka etapów. Wrócimy do panów w swoim czasie, gdy poznamy wyniki obdukcji oraz porozmawiamy z innymi znajomymi ofiary i jej najbliższą rodziną.
Skarre przysunął swoje krzesło do ściany. Cechował go pewnego rodzaju chłopięcy zapał, tak jakby ta procedura nie zdołała jeszcze wpłynąć na jego zachowanie ani go znudzić.
– Porozmawiajmy na temat wczorajszego wieczoru – rzekł Sejer. – O ostatnich godzinach. Czy panował wówczas jakiś szczególny nastrój albo czy w jego zachowaniu pojawiło się coś nowego?
– Wieczór przebiegał w spokojnej atmosferze – odpowiedział Axel. – Dyskutowaliśmy na różne tematy, jak to mają w zwyczaju przyjaciele.
– Chciałbym posłuchać.
– Chodzi panu o to, o czym dyskutowaliśmy?
– Tak.
– Ale dlaczego?
– To jest część pytań, przez które musimy przejść.
Axel uniósł brew.
– Dyskutowaliśmy o filmach – odparł. – Często chodzimy do kina i później dużo rozmawiamy o tym.
– Czy interesuje się pan również aktorstwem?
– Aktorstwo mnie fascynuje – przyznał Axel. – Te wszystkie role, które musimy odgrywać. Jeśli jesteśmy w tym dobrzy, możemy zajść daleko.
– A czy pan jest w tym dobry? – dopytywał Sejer.
Axel uśmiechnął się pobłażliwie.
– Daję sobie radę – odpowiedział.
Długopis Skarrego biegł po kartce notatnika. Od czasu do czasu podnosił głowę, spoglądając czujnym wzrokiem.
– A jak było z Jonem? – dociekał Sejer. – Czy dobrze odgrywał swoją rolę?
Axel się zawahał.
– Jon był dość bezradny – odparł w końcu. – Cóż mógłbym dodać? Był zdany na łaskę losu. Bez ochrony. Innymi słowy: nie, nie odgrywał dobrze swojej roli.
– Czy mógłby pan opowiedzieć, jak Jon postrzegał rzeczywistość? – zapytał Sejer.
Axel zerknął na Reilly’ego, szukając u niego wsparcia, jednak ten zwiesił głowę, a jego długie włosy zasłaniały twarz niczym zasłony.
– Musi pan spytać o to personel medyczny w szpitalu – doradził Axel. – Proszę zapytać jego lekarki. Myślę, że w ciągu tych kilku tygodni zdobyła o nim jakieś informacje.
– Będę jeszcze z nią rozmawiał – odpowiedział Sejer. – Muszę jednak zapytać jego najlepszych przyjaciół. Byliście sobie bliscy, prawda? A o czym jeszcze rozmawialiście?
– O Ladegården. Jon opowiadał historie z oddziału. Było to bardzo ciekawe.
– Jak długo tam przebywał?
– Cztery tygodnie.
– Odwiedzaliście go tam?
– Tak.
– Podobało mu się tam?
– Nie miał innego wyboru – odparł Axel.
Rozmawiali o Jonie przez godzinę. Kiedy spotkanie się zakończyło, Axel wyciągnął do nich rękę.
– Oczywiście jesteśmy do panów dyspozycji, jeśli zajdzie taka potrzeba – dodał.
*
– No proszę – odezwał się Jacob Skarre. – Frimann, Reilly i Moreno widnieją w naszym systemie. I są tam od grudnia zeszłego roku.
Sejer pochylił się i zaczął czytać tekst na ekranie komputera.
– Składali zeznania w sprawie zaginięcia – stwierdził Skarre. – Było to jedynie rutynowe przesłuchanie. Osobliwy zbieg okoliczności. A może to nie jest zbieg okoliczności?
– Sprowadzę te raporty – odparł Sejer. – Ale w tej sprawie nie było podejrzeń o popełnienie przestępstwa. I musimy to przyjąć do wiadomości. Jak na razie – dodał. – A jeśli występuje tu jakiś związek, to na pewno z czasem wyjdzie on na jaw. Prawda?
– To się okaże – odparł Jacob.
Trzy dni później odwiedzili Axela w jego mieszkaniu. Mężczyzna był przekonany, że wywarł na nich dobre wrażenie i że mu uwierzyli. Na jego wiarygodność złożyło się kilka rzeczy, a jego atrakcyjny wygląd i szerokie ramiona działały na jego korzyść. Potrafił też składnie się wypowiadać, miał poczucie humoru, kontrolował bieg wydarzeń i ogólnie czuł się panem sytuacji. Ten mały manewr z zatajeniem pewnych szczegółów w związku z samobójstwem Jona był po to, aby zaoszczędzić Ingerid Moreno bolesnych myśli. Wskazał Sejerowi i Skarremu miejsce na sofie, sam zaś zaczął chodzić wolno po pokoju, dzięki czemu czuł się panem sytuacji. Axel Frimann nigdy nie tracił panowania.
– Jeśli chodzi o śmierć Jona, to pewne szczegóły nas zastanawiają. Dlatego przyszliśmy.
Axel spojrzał na nich szczerym i pytającym wzrokiem. Po chwili jego twarz wyrażała łagodną i pobłażliwą cierpliwość. Zbliżył się do okna. Zupełnie jakby lepsze światło miało go uczynić niewinnym.
– Chcielibyśmy z panem przedyskutować te szczegóły – odezwał się Sejer.
Axel zauważył, że Skarre był już gotów do robienia notatek.
– W którymś momencie tamtej nocy Jon wstał i wyszedł – powiedział Sejer. – Wymknął się z chaty, gdy panowie spali. Nic panowie nie słyszeli, więc nie wiemy, o której to było godzinie.
Axel przyjął swobodną pozę, opierając się o ścianę.
– Jeśli przyjmiemy, że wyszedł z zamiarem utopienia się w jeziorze – kontynuował Sejer – rodzi się kilka kwestii, które są trudne do zrozumienia.
W pokoju gościnnym Axela zapadła cisza. Rzadko się zdarzało, że mężczyźnie zabrakło słów, i taka cisza go niejako demaskowała.
– Jon był ciepło ubrany – mówił dalej Sejer. – Jakby wybierał się na spacer do lasu.
Axel uśmiechnął się ze smutkiem.
– To chyba nie jest takie dziwne, że miał na sobie kurtkę – skomentował. – Wkłada się ją odruchowo, kiedy się wychodzi na dwór.
– Zapiął wszystkie guziki – dodał Sejer. – Zawiązał sznurowadła na podwójny węzeł.
Skarre oderwał na moment wzrok od notesu, który już zapełnił notatkami.
– Jon był bardzo skrupulatny – oświadczył Axel. – W każdej sytuacji. Jeśli chodzi o sznurowadła, to często się z tego nabijaliśmy. Zawsze podwójny węzeł. Zimą, kiedy byliśmy mali, musieliśmy na te węzły lać ciepłą wodę, żeby można je było rozwiązać.
Na chwilę odwrócił się do nich plecami. Z okna miał widok na rzekę. Wprawdzie nie mógł stamtąd otrzymać pomocy, ale zdążył złapać oddech. Czy muszą, do jasnej cholery, czepiać się wszystkich tych drobiazgów, tak jakby to on wepchnął Jona w głębinę, a teraz miał im tłumaczyć, że przyszli samobójcy w ostatniej godzinie zachowują się tak, a nie inaczej?
– Nie wiem – odezwał się w końcu. – Nie mam pojęcia o tych sprawach. Może leżał, nie mogąc zasnąć, i chciał po prostu wyjść na spacer, dlatego ubrał się tak starannie. Ale po drodze pojawiły się myśli, które go załamały, jakieś zniechęcenie lub przygnębienie, i to przeważyło szalę. Przecież miał lęki.
– Tak, to możliwe – zgodził się Sejer. – To, że coś nim owładnęło po drodze i że stało się to bardzo szybko. Najpierw ubiera się z wojskową precyzją, a później wpada w przepaść.
Axel nie był pewny, co inspektor miał na myśli. Jego twarz o zdecydowanych rysach nie wyrażała nic poza sceptycyzmem.
Skarre podniósł głowę znad notatnika.
– Istnieje jeszcze inny szczegół, który nas zastanawia – odezwał się. – Chodzi mi o to, że Jon nie potrafił pływać. A jednak znaleźliśmy go daleko od brzegu. Mówiąc dokładniej, sto metrów od lądu. W jaki sposób mógł dopłynąć tak daleko?
Axel nie wiedział, co powiedzieć.
– Może tam poniosła go woda – odparł. – Nie potrafię stwierdzić.
– W tym jeziorze nie ma prądów, które by poniosły cokolwiek – stwierdził Skarre.
– No tak, ale to nie jest moje zadanie, żeby wyjaśnić takie rzeczy – powiedział Axel. – Wiedzą o tym panowie doskonale. Pracuję w firmie reklamowej. Nie mam pojęcia o takich sprawach.
– To prawda – rzekł Sejer. – To nasze zadanie. Prawda, Skarre?
– W rzeczy samej – zgodził się z nim ten drugi.
Sejer wyciągnął coś z wewnętrznej kieszeni i Axel rozpoznał komórkę Jona. Wiedział, że Jon miał na ekranie zdjęcie małego białego psa.
– Oczywiście uzyskaliśmy dostęp do zawartości komórki – wyjaśnił Sejer. – Zaczął coś wystukiwać. – Skrzynka nadawcza – odczytał. – Piątek, trzynastego września, wiadomość wysłana do Molly Gram na krótko przed godziną dziesiątą wieczorem. Molly była przyjaciółką Jona w Ladegården – dodał. – Czy wiedział pan, że miał tam przyjaciółkę?
Axel poczuł, że jego spokój ostatecznie się ulotnił.
– „Hej, Molly. Próbuję wytrzymać tu w chacie. Lęk się nasila, gdy jestem daleko poza oddziałem. Mam nadzieję, że dam radę. Cieszę się, że zobaczę cię w niedzielę. Pozdrawiam, Jon”.
Sejer włożył komórkę z powrotem do kieszeni.
– Przyszły samobójca nie wysłałby takiej wiadomości – oznajmił.
– Może Jon nim nie był w chwili, gdy wysyłał wiadomość – odezwał się Axel. – Coś musiało się stać w nocy.
– Czuł się zagrożony?
– Myśli pan, że my mu zagrażaliśmy? – zapytał Axel. – Byliśmy jego najlepszymi przyjaciółmi.
– Cieszył się na niedzielę – odpowiedział Skarre. – Jednak już do Ladegården nie wrócił. Nie poradził sobie. Jak pan sądzi, co mu się mogło przytrafić?
– Jon był niezwykle impulsywny – wyjaśnił Axel. – Jego nastrój zmieniał się z godziny na godzinę, przypominał trasę rollercoastera. Chłopak był zupełnie załamany. Panowie nie znajdą żadnej logiki w tym, co się stało.
Sejer i Skarre spojrzeli na siebie. Podnieśli się jednocześnie z sofy, gotowi do wyjścia.
– Z pewnością rozwiążemy tę sprawę – powiedział inspektor. – Będziemy pana na bieżąco informowali. I jeśli jest w tym jakaś logika, to również panu o tym powiemy.
*
Reilly stał w drzwiach z kotem na rękach. Na jego skórze widać było mnóstwo cienkich, czerwonych zadrapań.
– Wychodzimy – powiedział Axel. – Musimy odwiedzić Ingerid.
– Musimy?
– Tak, musimy. Nie możemy z tym zwlekać, ona oczekuje, że przyjdziemy. Na pewno ma do nas wiele pytań, dlatego musimy ułożyć historię, która będzie się wydawać wiarygodna. O naszym ostatnim wieczorze. Co Jon powiedział, jak się zachowywał, te wszystkie drobne rzeczy, o których chciałaby usłyszeć. Jak się czujesz? – zapytał jeszcze. – Jesteś trzeźwy?
W odpowiedzi Reilly jedynie chrząknął. Wszedł z powrotem do mieszkania, małej dziupli na czwartym piętrze z aneksem kuchennym i alkową. Skłębiona pościel leżała na materacu.
– Muszę najpierw nakarmić kota – odezwał się.
Axel wszedł za nim, trzaskając za sobą drzwiami.
– Przestań zanudzać z tym kotem – powiedział. – Odbiło ci z nim. Wychodzimy teraz. Zaczyna się robić gorąco – dodał. – Policja wykazuje się taką gorliwością, jakiej, cholera, nigdy wcześniej nie widziałem. Można by sądzić, że to my wepchnęliśmy Jona do jeziora.
– A może to zrobiliśmy? – odpowiedział Reilly.
Podszedł do kuchennego blatu. Nalał świeżej wody do miseczki, otworzył puszkę z karmą dla kota i rozgniótł widelcem małe klopsy w sosie na szarobrązową papkę. Wykonywał wszystkie te czynności z wielką dbałością i nie pozwolił Axelowi, aby mu w tym przeszkadzał.