Zła wola - Karin Fossum - ebook + audiobook

Zła wola ebook i audiobook

Fossum Karin

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Na początku września trójka przyjaciół z dzieciństwa spędza weekend w domku na odludziu nad jeziorem Martwa Woda. W środku nocy, przy blasku księżyca, który oświetla im drogę, wypływają na środek zalewu. Na brzeg powraca tylko dwóch z nich.

Następnego dnia zgłaszają zaginięcie kolegi. Na miejscu pojawia się inspektor Sejer, policja odnajduje zwłoki mężczyzny na dnie jeziora. Oficjalna wersja brzmi: samobójstwo. Inspektor poddaje jednak ją w wątpliwość. Podejrzewa, że dwójka przyjaciół ma coś do ukrycia. Mijają tygodnie, śledztwo trwa, gdy nagle w pobliskim jeziorze zostaje odnalezione ciało innego mężczyzny… Czy istnieje związek między tymi sprawami?

Karin Fossum to norweska królowa zbrodni. Największą popularność przyniosła jej seria kryminałów o inspektorze Sejerze. Przetłumaczono ją na kilkanaście języków, a wybrane części otrzymały nagrodę za najlepszą powieść kryminalną w krajach skandynawskich. Autorka w swoich książkach skupia się przede wszystkim na motywacjach morderców i logice stojącej za dokonywanymi zbrodniami. Pisarka obnaża mechanizmy strachu, szaleństwa i cierpienia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 254

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 37 min

Oceny
3,8 (54 oceny)
17
20
8
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aniapie

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
00
Besiag

Nie oderwiesz się od lektury

Intrygujące
00
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Teraz pozostaje czekanie na kolejną powieść. Lubię kryminały kontynujace przygody bohaterów.
00
KEmiliaM

Dobrze spędzony czas

8/10
00
MStrasz53-

Z braku laku…

nudna
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Den onde vil­jen

Prze­kład: Ella Hy­gen

Co­py­ri­ght © Ka­rin Fos­sum, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Hen­riette Mørk

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Ju­styna Ku­kian

ISBN 978-87-0238-056-9

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Małe je­zioro, na­zy­wane przez nich Mar­twą Wodą, le­żało ni­czym stud­nia mię­dzy stro­mymi gó­rami, a gdy ktoś do niego wcho­dził, za­pa­dał się aż do ko­lan w grzą­skim mule. W po­bliżu, czę­ściowo za­sło­nięta przez świerki, stała chata zbu­do­wana z bali usta­wio­nych na zrąb. Axel Fri­mann wy­glą­dał na ze­wnątrz przez okno. Wy­biła pół­noc trzy­na­stego wrze­śnia. Księ­życ rzu­cał nie­bie­sko­białą po­światę na ta­flę wody. W ca­łym tym ob­ra­zie była ja­kaś ma­gia. W każ­dej chwili z głę­bin może się wy­chy­lić wod­nik, po­my­ślał Axel. W mo­men­cie, gdy na­szła go ta myśl, po­wierzch­nia wody się po­ru­szyła i zmarsz­czyła, tak jakby coś miało za­raz wy­pły­nąć. Nic wię­cej się już nie wy­da­rzyło, a na jego twa­rzy po­ja­wił się i znik­nął uśmiech, któ­rego nikt nie wi­dział. Te­raz na­po­mknął do po­zo­sta­łych, że może mo­gliby po­pły­nąć łódką.

– Wi­dzie­li­ście świa­tło? – za­py­tał. – Nie­sa­mo­wite.

Phi­lip Re­illy sie­dział z książką przed sobą, od­rzu­ca­jąc cza­sami swoje dłu­gie włosy do tyłu.

– A może – ode­zwał się – rejs po je­zio­rze? Co na to po­wiesz, Jon?

Jon Mo­reno wpa­try­wał się za­my­ślony w ogień pa­lący się w ko­minku. Pło­mie­nie spra­wiały, że czuł cie­pło i sen­ność. W ręce trzy­mał opa­ko­wa­nie z ta­blet­kami prze­ciw­lę­ko­wymi. Co cztery go­dziny wy­ci­skał jedną przez fo­lię i wkła­dał do ust.

Czy chciałby po­pły­nąć z nimi? Spoj­rzał na Axela i Re­illy’ego. Po­my­ślał, że w ich oczach się coś kryło, tak jakby uni­kali jego wzroku. Ale prze­cież nie je­stem cał­kiem sobą, je­stem chory, mam lęki, nie mogę się de­ner­wo­wać, oni są mo­imi przy­ja­ciółmi, chcą dla mnie do­brze.

Jon nie chciał pły­wać, nie w środku nocy, nie w zim­nym świe­tle księ­życa. Nie ufał tak do końca sa­memu so­bie. Tu, w cha­cie, przy ko­minku czuł się bez­piecz­nie, tu mię­dzy ścia­nami z be­lek, ra­zem z do­brymi przy­ja­ciółmi. Bo chyba oni byli do­brymi przy­ja­ciółmi? Pró­bo­wał uchwy­cić wzrok Re­illy’ego, który wła­śnie wstał i szu­kał cze­goś na półce.

– To bar­dzo ważne, że­byś się ru­szał – ode­zwał się Axel. – Lęk ro­śnie, gdy sie­dzisz w bez­ru­chu. Mu­sisz spra­wić, aby twoja krew roz­pro­wa­dzała po ciele tlen. Idziemy!

Jon nie chciał ich roz­cza­ro­wać, zro­bili to dla niego, chcieli, aby prze­żył coś cie­ka­wego, a tego w szpi­talu mu bra­ko­wało. Tam po­dobne do sie­bie dni cią­gnęły się w nie­skoń­czo­ność, a on tylko cią­gle cho­dził po ko­ry­ta­rzach wte i we­wte. W tej chwili przy­ja­ciele uśmie­chali się do niego za­chę­ca­jąco. Axel ze swo­imi ciem­nymi oczami, a Re­illy z sza­rymi. Dla­tego ze­rwał się na nogi z krze­sła, jed­no­cze­śnie wkła­da­jąc ta­bletki do kie­szeni. Bez nich ni­g­dzie się nie ru­szał. Wziął do ręki ko­mórkę, która le­żała na stole, za­raz jed­nak odło­żył ją z po­wro­tem. Lęk pły­nął przez całe ciało ni­czym prąd elek­tryczny. Gdzieś sie­dzi sza­tan i trzyma za prze­łącz­nik, po­my­ślał, włą­cza i wy­łą­cza aż do mo­mentu, gdy będę mu­siał usiąść i zła­pać od­dech.

– Włóż kurtkę – ode­zwał się Axel. – Jest chłodno.

Jon ro­zej­rzał się w po­szu­ki­wa­niu kurtki, bo nie mógł so­bie przy­po­mnieć, gdzie ją po­ło­żył. Zna­lazł ją Axel i szedł z nią przez po­kój. Re­illy zga­sił sto­jącą w po­koju lampę pa­ra­fi­nową i na­gle za­pa­dła ciem­ność. Jon ukląkł, żeby za­wią­zać sznu­ro­wa­dła w bu­tach z cho­le­wami. Naj­pierw je­den wę­zeł i ko­kardę, po­tem drugi. Przy­ja­ciele cier­pli­wie cze­kali.

– A co z ko­min­kiem? – za­py­tał Jon.

– Nie bę­dziemy tak długo na ze­wnątrz, nie mu­simy się oba­wiać – stwier­dził Axel. – Chodźmy.

– Czy nie po­win­ni­śmy usta­wić iskro­chronu?

Axel wzru­szył ra­mio­nami.

– Mo­żemy.

Znik­nął w kuchni, po­zo­sta­łych do­biegł ja­kiś ha­łas. Wkrótce po­ja­wił się Axel z iskro­chro­nem i usta­wił go przed ko­min­kiem. Urzą­dze­nie z ku­tego że­laza zdo­biły dwa szcze­rzące kły wilki.

Jon spoj­rzał naj­pierw na nie, a po­tem na przy­ja­ciół.

– To je­ste­śmy już go­towi? – za­py­tał Axel.

Re­illy kiw­nął głową. Jon wło­żył ręce do kie­szeni, a Axel po­kle­pał go po ra­mie­niu. Ręka była cie­pła i da­wała po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Uwierz nam, zda­wała się mó­wić, chcemy tylko two­jego do­bra, je­steś wśród swo­ich.

Był pią­tek, trzy­na­stego wrze­śnia. Wy­szli na dwór w czarną noc i udali się po le­żące w szo­pie wio­sła.

Na brzeg Mar­twej Wody pro­wa­dziła w dół wą­ska ścieżka.

*

Łódź le­żała w szu­wa­rach dnem do góry, zie­lona i na­brzmiała ni­czym strąk gro­chu. Axel i Re­illy chwy­cili ją i od­wró­cili. W środku było brudno i śli­sko, w po­świa­cie księ­życa doj­rzeli ja­kie­goś gada, który prze­śli­znął się przez kra­wędź i znik­nął.

– Jasz­czurka – orzekł Axel.

Jon stał z rę­kami w kie­szeni kurtki. Wpa­try­wał się scep­tycz­nie w łódkę, nie ma­jąc wcale ochoty, żeby usiąść na brud­nej ławce. Axel, czy­ta­jąc w jego my­ślach, prze­cią­gnął po jej po­wierzchni rę­ka­wem kurtki.

– Usiądź z tyłu – wy­dał po­le­ce­nie.

Jon wsiadł po­słusz­nie do ło­dzi. Po­pa­trzył na ciemną wodę, za­miast dna wi­dział je­dy­nie nie­skoń­czony muł. Może do­brze by było za­paść się w nim, po­my­ślał, za­trzy­mu­jąc już na za­wsze stru­mień lęku pły­nący przez ciało. Ucisk w gło­wie i pie­kący ból w płu­cach, i wresz­cie ko­niec. Axel i Re­illy za­częli pchać łódkę, która lekko prze­su­wała się przez szu­wary. Jon od­czu­wał ko­ły­sa­nie. Sie­dział nie­ru­chomo na ławce, chudy chło­pak z ma­łymi dłońmi. Jego wzrok wę­dro­wał po oko­licy i po stro­mych gó­rach ota­cza­ją­cych je­zioro. Przy­ja­ciele za­częli wio­sło­wać nie­po­rad­nie, za­nim zła­pali wspólny rytm. Łódź ru­szyła szybko do przodu.

– Spójrz­cie na świa­tło – ode­zwał się Axel.

Księ­ży­cowa po­świata była zimna i blada, wszystko wo­kół okry­wała me­ta­lową po­włoką. Re­illy kon­cen­tro­wał się na wio­sło­wa­niu, łódź su­nęła ryt­micz­nie po wo­dzie, która ocie­kała srebr­nym stru­mie­niem z piór wio­seł. Jon mocno ści­skał ławkę obiema rę­kami. Okrą­żony ciem­no­ściami i czarną wodą od­czu­wał nie­po­kój, który tkwił w nim te­raz ni­czym ko­lec.

Axel prze­rwał ci­szę.

– A twój psy­cho­log, Jon? Mo­żesz z nim roz­ma­wiać?

– Pani psy­cho­log – po­pra­wił Jon. – Na­zywa się Hanna Wi­gert. Tak, z nią mogę roz­ma­wiać.

– Stara? – chciał wie­dzieć Axel.

– Chyba czter­dziestka – od­parł Jon. – Poza tym jest psy­chia­trą.

– Chyba to na jedno wy­cho­dzi – stwier­dził Axel.

– Nie – od­po­wie­dział Jon. – To nie to samo.

Mło­dzi męż­czyźni wio­sło­wali za­ma­szy­ście.

– Pew­nie roz­ma­wia­cie o róż­nych rze­czach – rzu­cił po­now­nie Axel.

Jon spoj­rzał w drugą stronę.

– Tak, roz­ma­wiamy o róż­nych spra­wach. Naj­czę­ściej o dzie­ciń­stwie – od­parł. – Ale w moim dzie­ciń­stwie nic złego się nie działo. – Czuł, że kręci mu się w gło­wie. W świe­tle księ­życa twarz Axela była nie­bie­sko­biała, a oczy wy­glą­dały jak czarne otwory.

– Ale prze­cież oj­ciec was zo­sta­wił – ode­zwał się. – To chyba mu­siało być trudne…

Jon zgar­bił się na ławce.

– Lu­dzie od­cho­dzą od swo­ich part­ne­rów cały czas – od­po­wie­dział. – I mimo to żyją da­lej. Ja też ży­łem da­lej. Wszystko się do­brze uło­żyło. Da­li­śmy so­bie radę.

Wio­sło Axela prze­cięło wodę ni­czym nóż.

– Nie – za­pro­te­sto­wał. – To są chyba ja­kieś żarty. My wiemy, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Jak my­ślisz, Jon?

Na ło­dzi za­pa­no­wała kom­pletna ci­sza.

Jon sie­dział ze zwie­szoną głową, z tru­dem od­dy­cha­jąc. Hanna wy­ja­śniła mu, co ma ro­bić, gdy znaj­dzie się w ta­kiej sy­tu­acji. Wstań, ra­dziła mu, tak aby płuca mo­gły się roz­sze­rzyć. Chło­pak jed­nak nie miał od­wagi sta­nąć w pły­ną­cej ło­dzi, dla­tego da­lej sie­dział na ławce, po­chy­lony do przodu, i le­dwo ła­pał po­wie­trze.

– „Gdyby Bóg chciał ka­rać lu­dzi za to, co po­peł­nili, to nie zo­sta­wiłby na po­wierzchni ziemi żad­nej ży­wej istoty, ale On daje im zwłokę do usta­lo­nego ter­minu. A kiedy na­stąpi ich ter­min: za­prawdę, Bóg prze­cież wi­dzi Swoje sługi”.

– O rany! Sza­cun! – krzyk­nął Axel. – Umiesz swoją bi­blię.

– Ko­ran, Axel, Ko­ran.

– To chyba na jedno wy­cho­dzi?

– Nie – od­parł Re­illy. – To nie to samo.

Axel wsa­dził rękę do kie­szeni kurtki i wy­jął paczkę marl­boro. Pło­mień za­pal­niczki roz­świe­tlił jego twarz.

– Dla­czego się za­trzy­ma­li­śmy? – za­py­tał Jon.

– Chcę za­pa­lić – od­parł Axel.

Jon wpa­try­wał się w swoje stopy, czu­jąc, że zbiera mu się na wy­mioty. Znaj­do­wał się da­leko od chaty i jesz­cze da­lej od szpi­tala. Stoję im na dro­dze, po­my­ślał, je­stem tu naj­słab­szym ogni­wem. Nie po­tra­fię ro­bić tego, co oni po­tra­fią. Wzrok Axela ża­rzy się po­dob­nie jak jego pa­pie­ros, ni­gdy nie za­znam spo­koju pod tym wzro­kiem.

Re­illy wpa­try­wał się nie­ru­chomo w dno ło­dzi. On rów­nież spra­wiał wra­że­nie, jakby się nie mógł tu od­na­leźć, jakby był za duży, a jego nogi i ręce za dłu­gie. Jego ogromne dło­nie spo­czy­wały na ko­la­nach. Usły­szeli ja­kiś sze­lest na brzegu je­ziora. Może to był ptak, po­my­ślał Jon, który ze­rwał się i od­fru­nął. Axel po­now­nie wcią­gnął dym, a Jon pa­trzył na po­wta­rza­jące się ru­chy, śle­dząc wzro­kiem ża­rzący się pa­pie­ros, wy­wo­łu­jący u niego nie­mal hip­no­tyczny efekt. Dla­czego nic nie mó­wią, my­ślał, na co cze­kają? Czy chcą się mnie po­zbyć i dla­tego przy­je­chali po mnie i za­brali ze szpi­tala, a te­raz wy­pły­nęli w ciem­no­ściach na je­zioro? Po­woli za­czął skra­dać się strach, ale to było prze­cież głu­pie, to są jego przy­ja­ciele, nie wro­go­wie, skar­cił sa­mego sie­bie, sie­dzi tu­taj i boi się ni­czym ja­kieś dziecko, do czego to po­dobne. Weź się w garść, Jo­nie Mo­reno.

Jed­nak nie był w sta­nie wziąć się w garść. Można prze­cież po­de­rwać się ni­czym ptak, po­my­ślał, i od­le­cieć, po­zo­sta­wia­jąc za sobą wszyst­kie sprawy, lęki i wy­rzuty. Pod­niósł się z ławki, po­woli, ni­czym lu­na­tyk, po czym wy­padł przez burtę.

Wszystko wy­da­rzyło się wolno i ci­cho, roz­legł się je­dy­nie przy­ci­szony plusk, po czym na ta­fli je­ziora po­ja­wiły się nie­wiel­kie pier­ście­nie.

Re­illy się ze­rwał, łódź się za­ko­ły­sała, chciał sko­czyć do wody, ale Axel po­cią­gnął go w dół.

– Zo­staw go! – za­wo­łał. – Nie dasz rady. Nie wcią­gniesz go z po­wro­tem, ubra­nie wchła­nia za dużo wody i obaj pój­dzie­cie na dno. Zo­staw go!

– Jon nie po­trafi pły­wać! – krzyk­nął Re­illy.

Axel trzy­mał go mocno. Łódź się uspo­ko­iła. Ta­fla je­ziora błysz­czała te­raz spo­koj­nie.

Szybko wy­cią­gnęli łódź na brzeg. Re­illy nie zdą­żył na­wet się nad ni­czym za­sta­no­wić, te­raz jed­nak te my­śli go do­pa­dły. Jon rów­nież pew­nie uświa­do­mił so­bie, gdy po­ły­kał tę zimną, za­mu­loną wodę i spa­dał na dno, że to już ko­niec. To był ko­niec. Ale ja je­stem w dal­szym ciągu tu­taj i bu­dzę się każ­dego dnia z gwał­tow­nym szarp­nię­ciem, po­wie­dział do sie­bie Re­illy.

We­szli do środka. Axel za­pa­lił lampę pa­ra­fi­nową, ogień w ko­minku już zgasł, je­dy­nie kilka ża­rzą­cych się wę­gli le­żało w pa­le­ni­sku. Od­su­nął iskro­chron z dwoma wil­kami, wrzu­cił nowe po­lano i ogień za­pło­nął po­now­nie. Re­illy usiadł na jed­nym z krze­seł i sie­dział ze zwie­szoną głową i rę­kami opar­tymi na ko­la­nach. Póź­niej szybko się­gnął do kie­szeni i wy­jął małą bu­telkę. Przy­po­mi­nała bu­telkę szam­ponu z po­koju ho­te­lo­wego i za­wie­rała prze­zro­czy­sty płyn. Wlał tro­chę do korka i wy­pił.

– Z czym dzi­siaj od­la­tu­jesz? – chciał wie­dzieć Axel.

– Meta.

– Czyli co?

Re­illy za­mknął oczy.

– Nie ma o czym ga­dać. To sub­stan­cja, którą na­tu­ral­nie pro­du­kuje mózg, ja tylko pod­no­szę jej po­ziom.

Sie­dział bez słowa i cze­kał, aż odu­rze­nie obej­mie głowę i ciało. Nie­ba­wem po­czuł się lekki jak ko­rek, fala unio­sła go, a ból, z któ­rym za­wsze mu­siał żyć, ustę­po­wał ni­czym top­nie­jący śnieg.

– Co te­raz ro­bimy? – za­py­tał.

Axel mil­czał długo, za­nim od­po­wie­dział:

– Mam pewną pro­po­zy­cję. Te­raz nic nie zro­bimy. Po­cze­kamy do ju­tra rana i do­piero wtedy za­dzwo­nimy. Po­wiemy, że kiedy spa­li­śmy, Jon wy­szedł na dwór. A kiedy wsta­li­śmy, jego po­kój był pu­sty. Tak bę­dzie naj­pro­ściej. Jest śro­dek nocy i przy­jazd tu­taj za­bie­rze im wiele go­dzin. I tak by go te­raz nie zna­leźli. Co ty na to?

Re­illy po­krę­cił głową.

– Mu­simy za­dzwo­nić – od­rzekł. – Ale do kogo? I kto tu przy­je­dzie?

– Przy­jadą nur­ko­wie – stwier­dził Axel. – Przy­jadą z po­li­cji i z Czer­wo­nego Krzyża. I może będą mieli ze sobą psy. Za­roi się tu od lu­dzi. Poza tym za­sta­na­wia mnie coś jesz­cze – do­dał. – Nie mam ochoty opo­wia­dać In­ge­rid, że sie­dzie­li­śmy i pa­trzy­li­śmy, jak Jon się to­pił. Nie chcę być wcią­gany w tę sprawę bar­dziej, niż to ab­so­lut­nie ko­nieczne. To był wy­bór Jona.

Po­now­nie przed ko­min­kiem za­pa­dła ci­sza. Odu­rzony Re­illy od­pły­nął w inny świat. Czuł się do­brze z tym, że przy­ja­ciel prze­jął ini­cja­tywę i po­dej­mo­wał de­cy­zje.

– Mu­simy wspól­nie usta­lić pewne ważne szcze­góły – oświad­czył Axel. – Wstaję pierw­szy. Wi­dzę, że nie ma Jona. Wbie­gam do po­koju i cię bu­dzę. Bie­gniemy do lasu i wo­łamy, po go­dzi­nie wra­camy do chaty i dzwo­nimy.

– Oni za­py­tają, jak Jon się czuł – ode­zwał się Re­illy. – Czy coś za­uwa­ży­li­śmy.

– Nie za­uwa­ży­li­śmy ni­czego spe­cjal­nego – od­rzekł Axel. – Jon był taki sam jak za­wsze. I nie zna­leź­li­śmy żad­nego li­stu. Mu­simy roz­wi­nąć jego śpi­wór, bo leży w dal­szym ciągu w po­krowcu. Po­wiemy, że po­ło­żył się o dwu­na­stej i póź­niej już go nie wi­dzie­li­śmy.

We­szli do naj­mniej­szego po­koju, w któ­rym Jon miał zwy­czaj spać. Re­illy roz­wi­nął śpi­wór, po­ło­żył na łóżku, roz­piął za­mek bły­ska­wiczny i roz­rzu­cił rze­czy. Axel po­ło­żył rękę na ra­mie­niu Re­illy’ego.

– Usiądźmy te­raz. Na­pi­jemy się piwa.

– On od razu po­szedł na dno – ode­zwał się Re­illy.

– Wiem – od­parł Axel.

Usie­dli na swo­ich miej­scach przed pa­lą­cym się ko­min­kiem. Re­illy spo­tkał w mi­go­czą­cym świe­tle wzrok Axela.

– Ty pew­nie uwa­żasz, że stało się to w samą porę, prawda? To, że go już nie ma.

Axel za­ci­snął zęby.

– Ja uwa­żam, że po­wi­nie­neś trzy­mać gębę na kłódkę – od­po­wie­dział.

– Wiele razy wi­dzia­łem, jak na niego pa­trzysz – od­rzekł Re­illy. – Są­dzę, że Jon uwa­żał cię za za­gro­że­nie. Tak jak­byś cały czas brał go pod lupę.

– Twoja wy­obraź­nia wy­mknęła się spod kon­troli – stwier­dził Axel. – Nie bierz już pro­chów, prze­sta­jesz być ra­cjo­nalny. Ju­tro, kiedy po­ja­wią się tu lu­dzie, mu­sisz być trzeźwy.

Sie­dzieli przez ja­kiś czas w mil­cze­niu.

– Czy na­prawdę ni­g­dzie nie za­dzwo­nimy? – za­py­tał Re­illy. – Czy na­prawdę nie za­dzwo­nimy już te­raz i nie po­pro­simy o po­moc?

Axel wstał i za­czął krą­żyć po po­koju.

– Każdy sam do­ko­nuje wy­boru, czy ode­brać so­bie ży­cie – oświad­czył. – A ja nie mam ochoty być świad­kiem ta­kiego czynu.

– Ale my wła­śnie by­li­śmy świad­kami. I bę­dziemy mu­sieli po­roz­ma­wiać z jego matką. Ona wy­pyta nas o różne rze­czy. Bę­dzie nam za­rzu­cała, że go nie przy­pil­no­wa­li­śmy.

– Dla­tego chcę prze­ka­zać po­li­cji inną wer­sję – wy­ja­śnił Axel. – Nie mie­li­śmy na to wpływu, po­nie­waż le­że­li­śmy i spa­li­śmy. Ale my oczy­wi­ście je­ste­śmy kom­plet­nie zdru­zgo­tani, dasz radę spra­wiać ta­kie wra­że­nie?

Re­illy spoj­rzał na niego roz­tar­gnio­nym wzro­kiem.

– Tak – od­po­wie­dział. – Tak się składa, że je­stem kom­plet­nie zdru­zgo­tany, więc nie mu­szę uda­wać.

*

Re­illy obu­dził się wcze­śnie. Świa­tło wdarło się do po­koju przez nieco od­su­niętą za­słonę. Z na­głym dresz­czem przy­po­mniał so­bie wszystko, co się stało. Po­my­ślał, że Jon wy­brał swoją śmierć dla niego i Axela, wziął winę na sie­bie, po­nie­waż był naj­słab­szy. Był tym ogni­wem, które mo­gło się ro­ze­rwać. Ale prze­cież nie za­słu­ży­li­śmy na śmierć, żadne z nas, po­my­ślał, nie je­ste­śmy złymi ludźmi. Wi­doczny przez okno dzień przy­po­mi­nał słup świa­tła, który przy­gwoź­dził go do ma­te­raca. Jego pierw­szym od­ru­chem była chęć przy­war­cia ple­cami do ściany i za­mknię­cia oczu. Żeby już wię­cej nie wsta­wać i nie od­no­sić się do cze­go­kol­wiek. Za­miast tego wy­czoł­gał się ze śpi­wora, wcią­gnął na sie­bie stare sztruksy i otwo­rzył drzwi do po­koju dzien­nego. Tam stał Axel Fri­mann i wpa­try­wał się w prze­strzeń za oknem.

– By­łem na dole, nad wodą – ode­zwał się.

– Dla­czego?

– Mu­sia­łem coś spraw­dzić. Zo­ba­czyć, czy wszystko jest w po­rządku.

Re­illy po­pa­trzył na niego nie­spo­koj­nie. Jego dłu­gie włosy zwi­sały splą­tane od le­że­nia w łóżku. Przy­po­mi­nał trolla z ba­śni, z tą wy­sta­jącą szczęką i ostrym, za­krzy­wio­nym grzbie­tem nosa.

– Nic nie jest w po­rządku – ode­zwał się.

– Nie mów ta­kich rze­czy – po­pro­sił Axel.

– Ale taka jest prawda.

Axel roz­siadł się na so­fie i po­ło­żył nogi na stole.

– Już prze­dys­ku­to­wa­li­śmy te­mat prawdy – orzekł. – Czę­sto prawda po­winna po­zo­stać nie­tknięta. Po­myśl, co by było, gdyby lu­dzie bez prze­rwy mó­wili prawdę. Nic by wtedy nie funk­cjo­no­wało. Spo­łe­czeń­stwo by się roz­pa­dło. Każdy dzień mu­simy bu­do­wać od nowa – oznaj­mił. – Lu­dzie mu­szą mieć coś, co mogą zo­ba­czyć, to­le­ro­wać i w co wie­rzyć.

– Nie mo­żesz mó­wić w imie­niu in­nych – ode­zwał się Re­illy. – Inni tak nie uwa­żają.

Axel po­pa­trzył na niego za­czep­nie.

– To po­myśl o matce Jona, kiedy usły­szy, że go stra­ciła. Po­myśl, ja­kie to straszne. A gdyby do tego opi­nia o nim zo­stała zszar­gana w naj­gor­szy spo­sób, jej syn oka­załby się nie tym, za kogo go miała. Jak da­łaby so­bie z tym radę? Więc nie wy­jeż­dżaj tu­taj z mó­wie­niem prawdy, lu­dzie nie po­tra­fią jej udźwi­gnąć. A poza tym wcale jej nie chcą. Wierz mi!

Po­ru­szył się gwał­tow­nie, wstał i po­biegł do kuchni. Re­illy usły­szał, jak tam­ten po­brzę­ki­wał czaj­ni­kiem do kawy i wle­wał wodę z wia­dra. Sam zaś udał się do swo­jego po­ko­iku wło­żyć T-shirt. Pod­szedł do okna i spoj­rzał na Mar­twą Wodę przy­po­mi­na­jącą zie­lo­no­czarne lu­stro. Może na chu­dym ciele Jona uło­żyła się już war­stwa mułu i nur­ko­wie nie do­strzegą go w świe­tle swo­ich la­ta­rek. Był nie­wy­soki i chudy i mógłby ucho­dzić za ja­kiś kij, ja­kieś nie­wiel­kie wy­brzu­sze­nie na dnie je­ziora. Re­illy ode­rwał wzrok od wi­doku za oknem i wy­szedł z chaty, po czym po­tknął się i upadł na schody zbu­do­wane z dwóch wiel­kich ka­mien­nych płyt.

Axel wy­szedł za nim.

– Nie przej­muj się tak – po­wie­dział. – Jon był od dawna chory. Wie­dzie­li­śmy, że to na­dej­dzie.

Re­illy sie­dział, pod­pie­ra­jąc głowę rę­kami, i nie był w sta­nie roz­ma­wiać. Bar­dzo te­raz po­trze­bo­wał cze­goś, co by go uspo­ko­iło, ale Axel za­bro­nił mu brać co­kol­wiek do chwili, aż wszystko zo­sta­nie za­ła­twione. Słowo „za­ła­twione” po­ja­wiało się wiele razy w jego gło­wie, tak jakby do­pu­ścili się czynu ka­ry­god­nego, jakby to oni wy­pchnęli Jona za burtę.

– Ja oczy­wi­ście mam swoje prze­my­śle­nia – ode­zwał się Axel. – Przy­znaję się do tego. Wiesz, co Jon ro­bił na od­dziale w szpi­talu? Cho­dził na te­ra­pię i roz­ma­wiał. Ro­bił to przez cztery ty­go­dnie. Za­chę­cano go, by opo­wia­dał o wszyst­kim, o swo­ich naj­głęb­szych prze­ży­ciach, o tym, co go drę­czyło i co do­pro­wa­dziło do za­ła­ma­nia ner­wo­wego. Prę­dzej czy póź­niej prawda wy­szłaby na jaw. To by nas zmio­tło z po­wierzchni ziemi. Nie sie­dzie­li­by­śmy wtedy tu nad wodą. Sły­szysz, co do cie­bie mó­wię?

– Nie wiemy, jak on by so­bie ze wszyst­kim po­ra­dził – od­po­wie­dział Re­illy. – Ty tylko przy­pusz­czasz. Lu­dzie ra­dzą so­bie z róż­nymi rze­czami.

Axel zna­lazł ja­kiś pa­tyk i za­czął grze­bać w ziemi przed scho­dami.

– Nie są­dzę, że to bę­dzie te­mat roz­mów – po­wie­dział. – Jon był ho­spi­ta­li­zo­wany w La­de­går­den z po­wodu ner­wicy lę­ko­wej i de­pre­sji. Był też le­czony far­ma­ko­lo­gicz­nie. Po­li­cja szybko do­strzeże fak­tyczny stan rze­czy. Tym­cza­sem my po­win­ni­śmy do­ce­niać na­szą wol­ność.

– Je­śli ta wol­ność jest cier­pie­niem, to nie ma spe­cjal­nej war­to­ści – od­rzekł Re­illy. – Ale ty nie od­czu­wasz bólu tak jak inni lu­dzie – do­dał.

Po­zo­stał na scho­dach i wpa­try­wał się w głąb lasu. Z miej­sca, gdzie sie­dział, las z czar­nymi świer­kami wy­glą­dał mrocz­nie i ta­jem­ni­czo. Świa­tło prze­dzie­rało się przez ko­rony drzew, two­rząc dłu­gie sko­śne słupy. Jedna z so­sen le­żała na ziemi, wy­rwana z ko­rze­niem, który dra­ma­tycz­nie ster­czał ni­czym szpon na tle zie­leni. Na­gle spo­strzegł mię­dzy drze­wami coś, co mi­go­tało na biało. Axel śle­dził wzro­kiem rękę przy­ja­ciela.

– Ktoś tam jest – po­wie­dział Re­illy.

– Nie, za­mknij się – na­ka­zał mu Axel.

Re­illy pod­niósł się i przy­sło­nił dło­nią oczy. Ani przez chwilę nie miał wąt­pli­wo­ści, że coś po­ru­szało się mię­dzy pniami drzew.

– Nic nie bra­łeś? – za­py­tał Axel.

– Nad­cho­dzą ja­cyś lu­dzie – od­parł Re­illy.

Ogar­nęło go gwał­towne wzbu­rze­nie.

– A co, je­śli w nocy ktoś nas wi­dział? Prze­cież tu jest wiele dom­ków let­ni­sko­wych, ktoś mógł się obu­dzić i zo­ba­czyć nas przez lor­netkę. W tym cho­ler­nym świe­tle księ­życa.

– Wrony nas wi­działy – stwier­dził Axel. – I pew­nie na­plot­ko­wały sro­kom i szast-prast, wszy­scy w oko­licy się o tym do­wie­dzieli.

– Coś tam pełza – oznaj­mił. – Tam, we wrzo­sach, na prawo od so­sny. Do dia­bła, jak to pełza.

Prze­szli przez plac przed chatą, mi­nęli ja­kieś za­ro­śla i zaj­rzeli mię­dzy pnie świer­ków. Re­illy przy­spie­szył, stą­pa­jąc gdzie po­pad­nie, jego dłu­gie włosy fa­lo­wały na wie­trze ni­czym koń­ska grzywa. Na ziemi, u pod­nóża jed­nego z drzew, le­żał zde­chły kot. A w jego po­bliżu cztery małe ko­ciaki, rów­nież mar­twe. Był także piąty, który peł­zał przez trawę, od­da­la­jąc się od tego miej­sca.

I wtedy z Phi­li­pem Re­il­lym coś się stało. Wi­dok ma­łego ko­ciaka, który bez­rad­nie prze­dzie­rał się przez wrzosy, głę­boko nim po­ru­szył. Ni­gdy wcze­śniej nie wi­dział cze­goś tak ma­łego, cze­goś tak za­gu­bio­nego jak to stwo­rzonko. Zda­rze­nie z tej nocy spra­wiło, że stał się wraż­liw­szy i zmiękł ni­czym ma­sło na słońcu.

– Wi­dzia­łeś? – ode­zwał się. – Co za bie­dac­two.

Zdzi­wiony Axel stał i tylko się przy­glą­dał. Re­illy ze swo­imi ogrom­nymi dłońmi na­chy­lił się i pod­niósł ko­ciaka. Był biały z kil­koma sza­rymi plam­kami. Z bez­zęb­nego pyszczka wy­do­by­wał się słaby pisk. Oczy, za­dzi­wia­jąco nie­bie­skie, były le­dwo wi­doczne, cienki ogo­nek wy­glą­dał jak nitka ki­kuta.

– We­zmę go do domu – oznaj­mił Re­illy. – Musi coś zjeść.

Axel wy­cią­gnął rękę, żeby nim po­trzą­snąć.

– Słu­chaj! – po­wie­dział. – Mamy co nieco do zro­bie­nia, mu­simy za­dzwo­nić. Nie mo­żesz te­raz zaj­mo­wać się tym ko­tem. Chyba zwa­rio­wa­łeś.

Re­illy go od­trą­cił. Po­biegł truch­tem w stronę scho­dów do chaty z kot­kiem wa­żą­cym za­le­d­wie kilka gra­mów. Ści­snął nieco dłoń, czuł w środku ła­sko­ta­nie.

– Czy mamy mleko?

– Nie – od­po­wie­dział po­dą­ża­jący za nim Axel. – A poza tym koty nie po­winny do­sta­wać mleka, po­winny pić wodę, bo ina­czej będą tłu­ste, kro­wie mleko jest cięż­kie do stra­wie­nia.

– Tłu­ste?

Re­illy otwo­rzył ści­śniętą dłoń.

Axel mi­nął go i wszedł do środka. Re­illy po­szedł za nim, trzy­ma­jąc stwo­rzonko ni­czym świeżo znie­sione jajko. Cała jego długa, ty­ko­wata po­stać sku­piona była na tym ma­łym kotku. Otwo­rzył jedną z sza­fek i za­czął szpe­rać mię­dzy pu­deł­kami i to­reb­kami.

– Mleko w proszku? – za­py­tał.

– Nie ma – od­parł Axel.

– Mleko skon­den­so­wane?

– Nie mamy.

Re­illy wy­glą­dał na przy­bi­tego.

– Nie zdo­ła­li­śmy ura­to­wać Jona – ode­zwał się. – Ale kotka ura­tu­jemy. Jedno ży­cie re­kom­pen­suje dru­gie ży­cie. Tak czy­tamy w Ko­ra­nie. Po­trze­bu­jemy pu­dełka na buty i ręcz­nik – do­rzu­cił. – Mamy pu­dełko?

– Odłóż go – na­ka­zał Axel. – Mu­simy po­roz­ma­wiać. Mu­simy wspól­nie usta­lić pewne fakty. Czy mo­żesz się sku­pić na pięć mi­nut? Dla­czego za­bra­łeś kota do środka, nie mo­żesz się tak za­cho­wy­wać. Bra­łeś coś?

Re­illy pu­ścił jego słowa mimo uszu.

– Woda – po­wie­dział. – Znajdź ja­kąś mi­seczkę. Mogę zro­bić kaszkę z okru­chów chleba. Wzią­łeś chyba ze sobą białe pie­czywo?

Po­sta­wił ko­ciaka na ku­chen­nym bla­cie, zwie­rzątko sta­nęło na trzę­są­cych się nóż­kach. Na naj­wyż­szej półce szafki Re­illy zna­lazł puszkę na ciastka ude­ko­ro­waną mo­ty­wami ze świata Di­sneya. Roz­po­znał tam za­równo Kop­ciuszka, jak i Kró­lewnę Śnieżkę oraz Pi­no­kia.

– Ta puszka świet­nie się na­daje – stwier­dził – i do­po­mina o no­wego miesz­kańca.

Axel stał z ko­mórką w ręce. Wy­glą­dał na ze­stre­so­wa­nego.

– Py­ta­nie jest ta­kie: gdzie po­win­ni­śmy za­dzwo­nić – po­wie­dział. – Na po­li­cję czy do szpi­tala? Albo do matki. Jak są­dzisz, Re­illy? Hej! Czy mo­żesz się tro­chę ogar­nąć? Pró­buję ra­to­wać twoją skórę!

– Ra­to­wać moją skórę? – za­py­tał Re­illy.

– Mo­głeś trzy­mać ję­zyk za zę­bami z tym swoim is­lam­skim cho­ler­stwem – ode­zwał się Axel. – Po­wie­dzia­łeś prze­cież, że wkrótce mija ter­min. Po­wie­dzia­łeś, że zbliża się wy­rok.

– Ale to ty chcia­łeś wy­pły­nąć na je­zioro – od­po­wie­dział Re­illy i od­wró­cił się ty­łem do przy­ja­ciela. Za­dbał o to, żeby ko­tek się na­pił. Póź­niej zna­lazł na ha­czyku ścierkę ku­chenną i wy­ście­lał nią puszkę, two­rząc w ten spo­sób małe gniazdo. Na­stęp­nie wło­żył ostroż­nie ko­ciątko do środka. Wkrótce zwie­rzątko zwi­nęło się w kłę­bek. Przez chwilę pa­trzył z za­chwy­tem na to ma­leń­stwo, które uga­siło swoje pra­gnie­nie, i się uspo­koił. Nie wie­dział, że po­trafi się kimś opie­ko­wać. Dało mu to pewną sa­tys­fak­cję.

– Co po­win­ni­śmy zro­bić z ko­cicą? – za­py­tał. – I z nie­ży­wymi ma­łymi?

– A mu­simy coś ro­bić? – Axel wska­zał na ko­mórkę. – – Czy mo­żesz bar­dziej włą­czyć się w sprawę?

– Lis je za­bie­rze – po­wie­dział Re­illy zmar­twio­nym gło­sem.

– Oczy­wi­ście. Prze­cież tym się żywi.

– Mo­gli­by­śmy czymś je przy­kryć. Albo za­ko­pać.

– Je­śli chcesz wie­dzieć, to lis ma nos do wą­cha­nia – od­rzekł Axel.

Re­illy cały czas za­chwy­cał się ko­cia­kiem w puszce. Szary i biały kłę­bu­szek na kra­cia­stej ścierce. Małe fu­trzane cudo.

– Ty roz­ma­wiaj – wy­mam­ro­tał pod no­sem. – Wiesz prze­cież naj­le­piej.

Axel wy­stu­kał nu­mer od­działu, gdzie Jon prze­by­wał przez ostat­nie cztery ty­go­dnie. Jego głos był pe­łen tro­ski, gdy za­czął wy­ja­śniać, co się stało.

– Wsta­li­śmy o go­dzi­nie dzie­wią­tej – mó­wił do ko­mórki. – I wtedy zo­ba­czy­li­śmy, że jego po­kój był pu­sty.

*

Gdy tak cze­kali, krą­żyli po ścież­kach. Re­illy ob­ser­wo­wał Axela i jego spo­sób cho­dze­nia. Tam­ten stą­pał ener­gicz­nie, jakby zbie­rał siły na przed­sta­wie­nie, które wkrótce go cze­kało. Ode­grać rolę roz­waż­nego, ale też peł­nego tro­ski ko­legi Jona Mo­reno.

– Ja może był­bym w sta­nie wy­cią­gnąć go na brzeg – ode­zwał się Re­illy. – Je­śli ty byś mnie nie za­trzy­mał.

Axel za­pro­te­sto­wał.

– Jon biłby się i sza­mo­tał ni­czym wa­riat. Miał na so­bie dwu­rzę­dową ma­ry­nar­ską kurtkę i grube sznu­ro­wane buty z cho­le­wami, a ty mia­łeś weł­niany swe­ter, gruby jak ka­ftan. Do brzegu była ko­smiczna od­le­głość. To by się nie udało. Nie da się wcią­gnąć czło­wieka do ma­łej ło­dzi, uto­pi­li­by­śmy się wszy­scy. Za­mknij za sobą furtkę – do­dał. – Tu pasą się owce. Sły­szę dzwonki.

Re­illy za­mknął furtkę pę­tlą skrę­coną ze sta­lo­wego drutu, po czym ru­szył cięż­kim kro­kiem za Axe­lem. Je­zioro o czar­nej, gład­kiej po­wierzchni znaj­do­wało się po ich pra­wej stro­nie, a na jego dnie le­żał Jon z płu­cami wy­peł­nio­nymi wodą. Póź­niej Re­illy po­my­ślał o kotku i tak jego my­śli krą­żyły w gło­wie na prze­mian od zwie­rzaka do Johna i z po­wro­tem.

Phi­lip Re­illy mie­rzył pra­wie dwa me­try wzro­stu i był dość chudy. Miał dłu­gie włosy pia­sko­wego ko­loru, które ro­sły, jak chciały. Tego dnia wło­żył długi płaszcz z du­żymi kie­sze­niami.

– Gdy­bym miał sad, do­stał­byś u mnie pracę jako strach na wró­ble – ode­zwał się Axel.

Re­illy nie za­re­ago­wał na te ob­raź­liwe słowa. Zu­peł­nie mu nie prze­szka­dzało, że we­dług Axela przy­po­mi­nał stra­cha na wró­ble. Nie przej­mo­wał się ta­kimi spra­wami. A poza tym był wzbu­rzony. Szedł i ko­pał w grunt, pia­sek i grudki ziemi uno­siły się wo­kół jego nóg. Jon, po­my­ślał. Jon, mały Jon.

– Nie cią­gnij mnie w dół – ode­zwał się Axel. – Nie je­stem łaj­da­kiem i ty też nim nie je­steś. Mu­sisz się na­uczyć pa­trzeć w przy­szłość i sta­wiać na swoim. – Mó­wiąc, ge­sty­ku­lo­wał gwał­tow­nie. – I ru­szaj się. Bądź re­ki­nem, do cho­lery.

Re­illy nie od­po­wie­dział. Zresztą nie miał nic do po­wie­dze­nia. I było mu z tym do­brze, że to Axel pro­wa­dził roz­mowę.

Do­szli do spróch­nia­łego ogro­dze­nia.

– Coś tam wisi – po­wie­dział Axel. – Stary ko­stium ką­pie­lowy. Wi­dzisz?

– Jest po­kryty ple­śnią – od­parł Re­illy. – Zo­stawmy go.

– Ko­stium ką­pie­lowy – po­wtó­rzył Axel.

Był żółty i miał czarną la­mówkę. Axel chwy­cił go, za­trzy­mał się i za­czął roz­cią­gać ela­styczny ma­te­riał.

– To po pro­stu ko­stium osy – stwier­dził.

W dal­szym ciągu roz­cią­gał ma­te­riał.

– Mo­żesz to so­bie wy­obra­zić, Re­illy? Eks­tra­duża osa krą­żyła do­okoła plaży i stra­szyła lu­dzi.

– Jon nie żyje – przy­po­mniał Re­illy. – Za­cho­wuj się przy­zwo­icie. Już nie cho­dzimy do przed­szkola. Nie wiem, do cho­lery, z czego ty je­steś zro­biony.

Axel odło­żył ko­stium ką­pie­lowy na ogro­dze­nie.

– Mo­żesz pła­kać – stwier­dził – albo biec ze mną do końca i ura­to­wać swoje ży­cie.

Axel szedł przed sie­bie, lekko się ko­ły­sząc, sprę­ży­ście i ele­gancko, a jed­no­cze­śnie le­ni­wie i efek­tyw­nie. Nie można było za­prze­czyć, że jego po­stać ra­do­wała oczy, nie­za­leż­nie od tego, kto pa­trzył – męż­czy­zna czy ko­bieta. Czę­ści ciała har­mo­nij­nie ze sobą pra­co­wały, ra­miona spra­wiały, że ręce po­ru­szały się ryt­micz­nie, bio­dra kie­ro­wały no­gami. Re­illy kro­czył za nim w pew­nym od­da­le­niu, włosy po­wie­wały mu na wie­trze, poły płasz­cza ło­po­tały ni­czym ża­gle. Jego głowa nie wie­działa, co ro­biły nogi, i na­gle wy­wró­cił się na ścieżce, jakby za­wa­dził o coś bu­tem. Axel roz­po­czął wy­wód o do­brej woli. O tym, że to ona na po­czątku nimi kie­ro­wała, a reszta zda­rzeń to już hi­sto­ria zło­żona ze zbiegu nie­szczę­śli­wych wy­da­rzeń, które były poza ich kon­trolą. Ka­prys na­tury ude­rzył w nich w chwili ich sła­bo­ści. Ile on gada, po­my­ślał Re­illy. Moje ży­cie ni­gdy nie miało ani celu, ani sensu, ni­gdy też jed­nak nie wy­rzą­dzi­łem ni­komu krzywdy. Ale te­raz ni­czego już nie je­stem pewny.

Axel po­ło­żył rękę na jego ra­mie­niu.

– Re­peat jest naj­więk­szym biu­rem re­kla­mo­wym w Nor­we­gii – oznaj­mił. – Za­ra­biam sie­dem­set pięć­dzie­siąt ty­sięcy ko­ron na rok. Całe ży­cie cze­ka­łem na taką pracę i nikt mi tego nie od­bie­rze.

Re­illy roz­ło­żył ręce, jakby wi­siał na krzyżu.

– Ni­gdy nie za­koń­czymy tej sprawy – sprze­ci­wił się. – To bę­dzie się za nami wle­kło przez całe ży­cie. I nie wiem, czy to wy­trzy­mam.

– Wy­trzy­masz – od­rzekł Axel. – Bo ty nie za­cho­wu­jesz się jak baba, tak jak Jon.

Re­illy był czło­wie­kiem po­koju, ale te­raz po­czer­wie­niał z gniewu. Po­biegł z po­wro­tem do chaty i wpadł do kuchni, żeby spraw­dzić, co u kotka. Ten w dal­szym ciągu od­dy­chał.

*

Sa­mo­chody stały w rzę­dzie, za­par­ko­wane na łące w po­bliżu chaty. Słońce stało wy­soko, pro­mie­nie od­bi­jały się w szy­bach po­jaz­dów. Straż po­żarna zja­wiła się z dwoma nur­kami i po­ma­rań­czową gu­mową ło­dzią na przy­cze­pie. Czer­wony Krzyż przy­był z psem i ekipą po­szu­ki­waw­czą. Zwie­rzak był ogrom­nym i ku­dła­tym owczar­kiem nie­miec­kim o czar­nych i in­te­li­gent­nych oczach. Po­li­cja wy­słała swo­ich dwóch lu­dzi. Pierw­szym z nich był in­spek­tor Kon­rad Se­jer, któ­rego wy­gląd ro­bił wra­że­nie. Wy­soki i szczu­pły, miał gę­ste, siwe włosy i wy­raź­nie za­zna­czone rysy. Na­to­miast drugi z po­li­cjan­tów, Ja­cob Skarre, był znacz­nie młod­szy i miał ja­sne loki.

Na łące za­ro­iło się od ko­biet i męż­czyzn. Axel szedł im na spo­tka­nie. Wy­glą­dał, jakby prze­peł­niał go ból i lęk, jego głos wy­ra­żał cier­pie­nie i żal. Re­illy ob­ser­wo­wał to przed­sta­wie­nie, za­im­po­no­wało mu, jed­nak wi­dział taki po­kaz już wcze­śniej. Jego przy­ja­ciel mo­bi­li­zo­wał wszyst­kie siły, gdy sy­tu­acja tego wy­ma­gała, i nic go to nie kosz­to­wało.

– Wsta­li­śmy o go­dzi­nie dzie­wią­tej i zo­ba­czy­li­śmy, że go nie ma – po­wie­dział. – To był szok. Jest w tak złym sta­nie psy­chicz­nym.

In­spek­tor się przy­wi­tał. Axel stra­cił od­dech, gdy po­czuł uścisk dłoni po­li­cjanta.

– Szu­ka­li­ście go? – za­py­tał Se­jer.

Axel przy­tak­nął.

– Cho­dzi­li­śmy owczą ścieżką po te­re­nie i wo­ła­li­śmy. Nie zna­leź­li­śmy jed­nak ni­czego oprócz sta­rego ko­stiumu ką­pie­lo­wego, a ten nie na­le­żał do Jona. Jed­nak naj­bar­dziej bo­imy się o je­zioro.

Wska­zał w dół na Mar­twą Wodę.

Re­illy mil­czał. Dziw­nie mu było słu­chać tych kłamstw. Tak jakby to oni pchnęli Jona za burtę, a te­raz pró­bo­wali ukryć prze­stęp­stwo. Bacz­nie przy­glą­dał się Se­je­rowi i Skar­remu. Po­my­ślał, że ich na­zwi­ska wy­po­wie­dziane na jed­nym wy­de­chu cięły jak no­życe ogrod­ni­cze. I cho­ciaż stali twa­rzą w twarz z przed­sta­wi­cie­lami prawa, i cho­ciaż kła­mali jak z nut, to te­raz my­ślał tylko o ko­ciaku w puszce na ciastka. Czuł się zdez­o­rien­to­wany. Ko­tek za­wład­nął ca­łym jego ser­cem. Po­trze­buję mety, po­my­ślał.

– Który z was za­dzwo­nił do szpi­tala? – za­py­tał Se­jer.

– Ja – od­po­wie­dział Axel. – Za­dzwo­ni­łem do czwar­tego od­działu.

– Czy był na prze­pu­stce?

– Do nie­dzieli wie­czór. Je­ste­śmy daw­nymi przy­ja­ciółmi. Za­bra­li­śmy go wczo­raj po po­łu­dniu, bo po­my­śle­li­śmy, że do­brze mu zrobi zmiana oto­cze­nia.

Młod­szy funk­cjo­na­riusz Skarre zro­bił krok do przodu.

– Czy wie­cie, jak się na­zywa jego le­karz?

Axel i Re­illy spoj­rzeli na sie­bie.

– Jak to było? Wi­gert – od­parł Axel. – Hanna Wi­gert.

Skarre za­pi­sał w no­te­sie. Spra­wiał wra­że­nie szyb­kiego i ener­gicz­nego albo – jak by to po­wie­dział Axel – był gor­liwy w służ­bie. Skarre pod­niósł wzrok i spoj­rzał na ciemne je­zioro.

– Mógł też wy­brać się na spa­cer – rzekł spo­koj­nie. – Taki spa­cer w le­sie jest do­bry dla zdro­wia. Szcze­gól­nie w sy­tu­acji kry­zy­so­wej.

Coś było w jego oczach, coś oce­nia­ją­cego, sy­gnał wska­zu­jący na to, że nie da­wał się zwieść i nie przyj­mo­wał wszyst­kiego, co po­wie­dzieli, za pew­nik.

Re­illy stał się ner­wowy. Te no­życe ogrod­ni­cze z pew­no­ścią mogą w każ­dej chwili się ode­zwać.

– Wsta­li­śmy o dzie­wią­tej – ode­zwał się Axel. – On nie cho­dziłby sam tak długo. Był z na­tury dość lę­kliwy.

– Ma ko­mórkę? – za­py­tał Skarre.

– Zo­stała w środku – od­rzekł Axel. – I to też jest tro­chę dziwne. To, że nie wło­żył ko­mórki do kie­szeni, bo za­wsze tak ro­bił.

Po­li­cjant od­wró­cił się w stronę nur­ków, któ­rzy stali, opie­ra­jąc się o sa­mo­chód ope­ra­cyjny.

– OK! – za­wo­łał. – Ru­szamy do ak­cji.

Skie­ro­wał wzrok na Re­illy’ego.

– Pi­li­ście wczo­raj?

Re­illy wzru­szył ra­mio­nami.

– Tro­chę wina. Jon pierw­szy po­szedł spać, ale nie był pi­jany, je­śli pan tak są­dzi.

– Ja nic nie są­dzę – od­parł Skarre.

Za­sta­no­wił się przez chwilę, po czym za­py­tał:

– Czy cze­goś bra­kuje?

– Co pan ma na my­śli? – za­py­tał Axel.

– Czy coś zgi­nęło – do­pre­cy­zo­wał Skarre. – Może Jon Mo­reno coś ze sobą za­brał?

– Nie za­uwa­ży­li­śmy – od­po­wie­dział Axel.

Skarre prze­ka­zał eki­pie ra­tow­ni­ków in­struk­cje i nur­ko­wie za­częli zno­sić sprzęt nad je­zioro. Sam zaś wszedł z Se­je­rem do chaty. Re­illy ru­szył za nimi, po czym skie­ro­wał się do kuchni. Tam wy­cią­gnął ko­ciaka z puszki. Jak ma­wiał Axel, miał dło­nie duże jak ta­le­rze. Te­raz w tych dło­niach le­żał zwi­nięty ko­tek.

– Gdzie go pan zna­lazł? – spy­tał Se­jer.

– Przy le­sie – od­parł Re­illy. – Po­zo­stałe były mar­twe. Ko­cica też. Tego za­bra­łam do środka. Lis tu krąży.

– No tak – od­rzekł Se­jer. – Też coś musi jeść.

– Tego nie zje – od­parł Re­illy gniew­nym gło­sem.

Usie­dli przy ko­minku. Se­jer chciał wie­dzieć, jak się na­zy­wają, kiedy się uro­dzili i gdzie pra­cują. I czy czę­sto przy­jeż­dżają do tej chaty w po­bliżu Mar­twej Wody. I dla­czego to je­zioro tak się na­zywa, tak jakby oni je tak na­zwali. Czy mieli może mapę oko­lic? Axel za­prze­czył.

Se­jer naj­wię­cej py­tał o Jona. Jak długo go znali? Czy był przy­gnę­biony? Czy sy­gna­li­zo­wał chęć znik­nię­cia? Od­po­wie­dzieli, że przez cały wie­czór był ma­ło­mówny, nieco za­mknięty w so­bie, jakby się zma­gał z ja­ki­miś pro­ble­mami.

– Bie­rze leki prze­ciw­lę­kowe – wy­ja­śnił Axel.

– A czego się boi? – spy­tał Se­jer.

Przez chwilę Axel był zbity z tropu.

– To skom­pli­ko­wane – ode­zwał się. – Nie wiemy prze­cież do­kład­nie, co mu do­le­gało.

– On się bał, a wy ni­gdy nie za­py­ta­li­ście, czego się boi?

Axel i Re­illy po­pa­trzyli na sie­bie.

– Wy­daje mi się, że pan nie cał­kiem ro­zu­mie, o co cho­dzi z tym lę­kiem – za­czął Axel.

– Ow­szem – ode­zwał się Se­jer. – Ro­zu­miem to za­gad­nie­nie. Jed­nak za­kła­dam, że przy­ja­ciele z dzie­ciń­stwa do­brze się znają. A gdzie są jego ta­bletki? Czy za­brał ze sobą?

Re­illy ode­rwał wzrok od kotka.

– Ma je za­wsze w kie­szeni. Ni­gdy nie wy­cho­dzi bez tych ta­ble­tek. Przy czym ja nie są­dzę, żeby one po­ma­gały. Jon trzę­sie się jak stary czło­wiek. O tak. – Wy­cią­gnął rękę, żeby po­ka­zać.

Se­jer pod­niósł te­le­fon ko­mór­kowy marki No­kia, który le­żał na ster­cie ga­zet.

– Te­le­fon Jona?

Przy­tak­nęli. Wi­dok ko­mórki spra­wił, że Re­illy stał się ner­wowy. Miał uczu­cie, że coś prze­oczyli. Może to do­ty­czy prawdy, po­my­ślał, jej ja­ko­ści nie do pod­ro­bie­nia. Ma swój wła­sny czy­sty dźwięk.

– A wy jak my­śli­cie? – chciał wie­dzieć Se­jer.

– Oba­wiamy się naj­gor­szego – od­po­wie­dział Axel. – Tego, że może rzu­cił się do je­ziora. W nocy. Kiedy my spa­li­śmy.

– A jaki mógłby mieć mo­tyw, żeby to zro­bić?

– Był prze­cież ho­spi­ta­li­zo­wany. Na od­dziale psy­chia­trycz­nym.

– Czy to może być mo­ty­wem?

Axel uśmiech­nął się pro­tek­cjo­nal­nie.

– Pan z pew­no­ścią ro­zu­mie, co mam na my­śli – od­po­wie­dział.

– Czy po­trafi pły­wać? – za­py­tał Skarre.

– Nie – od­parł Axel. – Jon nie po­trafi pły­wać.

Grupa lu­dzi scho­dziła do je­ziora.

Re­illy, idąc, śle­dził wzro­kiem Se­jera i Skar­rego, któ­rzy szli tak, jakby wła­dali ca­łym tym te­re­nem. Chatą, łąką i je­zio­rem. Było coś sys­te­ma­tycz­nego w ich dzia­ła­niu, ja­kaś sta­now­czość, co wzbu­dzało w nim nie­po­kój. Se­jer spoj­rzał na zie­loną łódź, po czym skie­ro­wał wzrok na je­zioro.

– Jaką ma głę­bo­kość? – za­py­tał.

– Nie wiem – od­parł Axel.

– Czy ru­sza­li­ście łódź?

– Nie.

Se­jer przy­kuc­nął.

– Wi­dzę, że ktoś ją prze­su­nął – od­rzekł. – Wcze­śniej le­żała wy­żej na prawo, jest ślad od­ci­sku na tra­wie.

Nie za­uwa­ży­li­śmy tego, po­my­ślał Re­illy, było ciemno. Nie przy­szło nam to do głowy. To źle się dla nas skoń­czy.

Se­jer po­ru­szał się tam i z po­wro­tem nad brze­giem je­ziora. Obok niego szedł Skarre. Na­ra­dzali się ze sobą.

– To je­dyne miej­sce, z któ­rego można wejść do je­ziora – sko­men­to­wał Se­jer. – Je­śli Jon to zro­bił, to wła­śnie stąd. Ten grzbiet góry po dru­giej stro­nie wy­gląda na nie­do­stępny, prawda?

– Jak można wejść na tę górę? – spy­tał Skarre.

– Od tyłu – wy­ja­śnił Re­illy. – To długa droga. I stroma.

Po­wie­dziaw­szy to, za­milk­nął. Naj­le­piej trzy­mać ję­zyk za zę­bami. Niech po­li­cja w spo­koju sama wy­ciąga wnio­ski, a kiedy to całe cho­ler­stwo wyj­dzie pew­nego dnia na jaw, wtedy się do tego usto­sun­kują.

Se­jer za­czął dys­ku­to­wać z nur­kami. Zgo­dzili się co do miej­sca, w któ­rym mógł le­żeć Jon.

– Je­śli w ogóle jest w je­zio­rze. Ist­nieją też inne moż­li­wo­ści – stwier­dził in­spek­tor.

Gu­mowa łódź wy­pły­nęła na je­zioro, a nur­ko­wie mieli za­raz zejść na dno. Ra­tow­nicy z Czer­wo­nego Krzyża szy­ko­wali się do prze­szu­ka­nia lasu oka­la­ją­cego je­zioro. Owcza­rek Abel cią­gnął za smycz, rwąc się do pracy. Nur­ko­wie zna­leźli się już w pew­nym od­da­le­niu od brzegu i je­den z nich z sil­nie świe­cącą la­tarką znik­nął pod wodą.

Gdy roz­po­częła się ak­cja po­szu­ki­waw­cza i ekipa znik­nęła na owczej ścieżce, Se­jer po­pro­sił o po­ka­za­nie miej­sca, gdzie spał Jon. Udali się więc z po­wro­tem do chaty. Po­kój był pra­wie pu­sty, w oknach wi­siały za­słony w czer­woną kratkę, na ma­łym sto­liku noc­nym stała pa­ra­fi­nowa lampa. Na ścia­nie wid­niał por­tret pary kró­lew­skiej. Axel wska­zał na śpi­wór w ko­lo­rze zie­lo­nym z po­ma­rań­czową pod­szewką, który le­żał na gu­mo­wym ma­te­racu w nie­dba­łym zwoju. Przy ścia­nie stała nie­bie­ska ny­lo­nowa torba.

– Czy to torba Jona?

Ski­nęli głową.

– O któ­rej go­dzi­nie po­szedł spać?

– Około pół­nocy. Po­twier­dzasz, Re­illy?

– O pół­nocy – wy­mam­ro­tał Re­illy.

– Mó­wi­li­ście, że był mil­czący cały wie­czór? Bar­dziej niż zwy­kle? – za­py­tał Se­jer.

– Był bar­dzo przy­gnę­biony – wy­ja­śnił Axel. – Był taki od dłu­giego czasu i dla­tego ho­spi­ta­li­zo­wano go w La­de­går­den. Jon jest lę­kli­wym fa­ce­tem, nie wy­trzy­muje zbyt wiele. Nie po­win­ni­śmy po­zwo­lić mu spać sa­memu – do­dał. – Nie ro­zu­miem, dla­czego o tym nie po­my­śle­li­śmy.

Przez jego twarz prze­szedł gry­mas bólu. To oczy­wi­ste, że ma kon­trolę nad każ­dym swoim mię­śniem, po­my­ślał Re­illy.

– Wie­cie, dla­czego się roz­cho­ro­wał? – spy­tał Skarre.

Po­krę­cili prze­cząco głową.

– Lu­dzie cho­rują – od­po­wie­dział Axel. – To się zda­rza.

– Czy stało się to na­gle?

– To ra­czej roz­wi­jało się przez dłuż­szy czas.

– A kiedy cho­roba się za­częła?

Re­illy zdrę­twiał. Oni za­czną py­tać o wszystko. Będą roz­ma­wiać z jego matką, z przy­ja­ciółmi, z per­so­ne­lem w szpi­talu i z jego ko­le­gami w Siby, gdzie pra­co­wał przez ostatni rok. I każdy z nich wnie­sie swoją nie­wielką część. A po­tem po­li­cja złoży te puz­zle ra­zem.

Po­trze­buję mety, po­my­ślał.

– To się za­częło zimą – ode­zwał się Axel.

Po­sta­no­wił trzy­mać się prawdy tak długo, jak to moż­liwe. Inni też będą pa­mię­tali, kiedy to się za­częło. Cho­dziło o to, żeby być pierw­szym.

– Miał pro­blemy ze spa­niem. To było w oko­li­cach Bo­żego Na­ro­dze­nia. Stra­cił na wa­dze. Do­stał zwol­nie­nie le­kar­skie. Na wio­snę stan się po­gor­szył i w końcu nie mógł wy­ko­ny­wać naj­prost­szych czyn­no­ści. Przez całe lato po­zo­sta­wał w łóżku. Od­wie­dza­li­śmy go cza­sami, ale on le­żał od­wró­cony do ściany i nie chciał roz­ma­wiać. Cztery ty­go­dnie temu zo­stał przy­jęty do szpi­tala. Tak bar­dzo się ba­li­śmy – do­dał. – Nie wiemy, co się stało, ale oba­wiamy się naj­gor­szego.

– Pro­szę się nie mar­twić na za­pas – ode­zwał się Se­jer.

– Więk­szość za­gi­nio­nych się od­naj­duje – do­dał Skarre.

Cztery go­dziny póź­niej ciało Jona Mo­reno zo­stało od­na­le­zione.

Wy­cią­gnięto gu­mową łódź na ląd, ekipę po­szu­ki­waw­czą od­wo­łano z lasu. Owcza­rek czuj­nie szedł przez łąkę, strzy­gąc uszami. Axel i Re­illy ze­szli nad je­zioro, żeby zo­ba­czyć ciało. Axel ze śmier­telną po­wagą, tak jak przy­stało na prze­peł­nio­nego smut­kiem czło­wieka, Re­illy ze spusz­czo­nym wzro­kiem i trzę­są­cymi się rę­kami.

Jon le­żał na no­szach. Ni­gdy nie wy­glą­dał na tak ma­łego, tak bez­bron­nego. Re­illy od­wró­cił się i zro­bił kilka kro­ków w głąb lasu. Biedny Jon, ob­wi­nia­jący się i za­wsty­dzony. W tym mo­men­cie Re­illy po­czuł go­rycz, gdyż przez resztę ży­cia bę­dzie mu­siał dźwi­gać tę udrękę. Doj­dzie jesz­cze do tego, po­my­ślał, że In­ge­rid Mo­reno po­prosi ich o nie­sie­nie trumny. Skoro skła­mali, będą mu­sieli kła­mać przez resztę ży­cia, wa­żyć każde słowo, oce­niać każdy fakt i każde spoj­rze­nie.

Za­trzy­mał się i obej­rzał do tyłu. Nie­ła­two się było zo­rien­to­wać, że to Jon le­żał na no­szach. Wła­ści­wie to były ja­kieś chude zwłoki ko­goś nie­zna­jo­mego. Śmierć tak dużo nam za­biera, po­my­ślał, cie­pło, barwy i blask. Po­zo­staje ka­dłub, szara skóra okry­wa­jąca ostre kanty ko­ści. Axel pod­szedł do no­szy. Upadł na ko­lana i wy­mam­ro­tał kilka słów, które po­pły­nęły z wia­trem w kie­runku Re­illy’ego.

– Wy­bacz, Jon, że nie pil­no­wa­li­śmy cię le­piej.

Mu­sieli udać się ra­zem na ko­mendę.

Axel za­mknął wszyst­kie okna w cha­cie, Re­illy po­sprzą­tał we wszyst­kich po­ko­jach. Całą drogę do mia­sta trzy­mał na ko­la­nach puszkę na ciastka, jed­no­cze­śnie wy­ra­ża­jąc za­nie­po­ko­je­nie tym, przez co mieli przejść. Axel wy­ja­śnił, że cho­dzi o for­mal­no­ści. Wszystko za­bie­rze im tylko kilka mi­nut.

– Co jesz­cze mo­żemy po­wie­dzieć poza tym, co już po­wie­dzie­li­śmy – za­sta­na­wiał się Re­illy. – To, że Jon po­szedł spać o pół­nocy, a póź­niej już wię­cej go nie zo­ba­czy­li­śmy. Je­dy­nie upro­ści­li­śmy bieg zda­rzeń. Na czym wła­ści­wie mo­gliby nas zła­pać?

Po­tem po­gła­skał kotka po grzbie­cie. Nie­wiele roz­ma­wiali w dro­dze do mia­sta, w grun­cie rze­czy bra­ko­wało słów na to, co się wy­da­rzyło.

Trzy go­dziny póź­niej za­par­ko­wali sa­mo­chód przed ko­mendą po­li­cji. Mu­sieli za­cze­kać na ławce w re­cep­cji. Re­illy po­now­nie dał wy­raz za­nie­po­ko­je­niu, co może pójść źle.

– Wszystko bę­dzie do­brze – ode­zwał się Axel. – To jest pro­sta hi­sto­ria, nie po­peł­nimy żad­nego błędu.

Re­illy zwró­cił uwagę na dwie osoby, które szły przez re­cep­cję. Jedna z nich wy­da­wała się zna­joma. Szarp­nął Axela za ra­mię.

– To jest In­ge­rid – szep­nął.

Re­illy wie­dział, że bę­dzie mu­siał przez to przejść, ale zda­rzyło się to szyb­ciej, niż się tego spo­dzie­wał. Nie zdą­żył więc się przy­go­to­wać, co w ta­kiej sy­tu­acji ma po­wie­dzieć. In­ge­rid Mo­reno szła ra­zem z funk­cjo­na­riuszką i w pew­nym mo­men­cie ich do­strze­gła. Za­pa­dła się w so­bie i za­częła pła­kać. Axel ze­rwał się z ławki.

– Nie wie­dzie­li­śmy, że czuł się tak źle – ode­zwał się. – Gdy­by­śmy o tym wie­dzieli, le­piej by­śmy go pil­no­wali. I gdyby szpi­tal wie­dział o jego pla­nach, to nie da­liby mu prze­pustki, In­ge­rid. Pro­szę mnie po­słu­chać. Nikt z nas nie mógł tego prze­wi­dzieć.

Ko­bieta kiw­nęła głową i wy­tarła łzy. Re­illy sie­dział na ławce w mil­cze­niu. Wy­da­wało się, że In­ge­rid go nie za­uwa­żyła. Zna­la­zła się w kręgu świa­tła, któ­rym Axel za­wsze się ota­czał. Skoro po­tra­fił się za­cho­wy­wać tak prze­ko­nu­jąco, kła­mać tak wia­ry­god­nie, to jak czę­sto mógł wpro­wa­dzać w błąd sa­mego Re­illy’ego? Na czym opie­rała się ich przy­jaźń? A może to wszystko było jed­nym wiel­kim kłam­stwem, im­po­nu­ją­cym przed­sta­wie­niem?

– Mu­si­cie przyjść któ­re­goś dnia – po­pro­siła In­ge­rid. – Po­roz­ma­wiajmy. Pro­szę was.

– Przyj­dziemy – od­po­wie­dział Axel. – Mamy tak dużo do opo­wie­dze­nia. O tym wszyst­kim, co prze­ży­li­śmy ra­zem z Jo­nem. O tym, o czym pani nie wie.

– Po­wiedz­cie, że był wspa­nia­łym chłop­cem – po­pro­siła In­ge­rid. – Po­wiedz­cie, że był do­bry.

– Tak – od­parł Axel. – Jon był do­brym czło­wie­kiem.

– To moż­liwe, że Jon Mo­reno ode­brał so­bie ży­cie – stwier­dził Se­jer.

Axel i Re­illy po­pa­trzyli na niego zdez­o­rien­to­wani. Sfor­mu­ło­wa­nie pa­dło tak nie­ocze­ki­wane, że nie mo­gli wyjść ze zdu­mie­nia. Czy brał pod uwagę inne moż­li­wo­ści? Jak mo­gło mu to wpaść do głowy? Może od razu uznał ich za kłam­ców, po­nie­waż w swo­jej pracy nie był przy­zwy­cza­jony do ob­co­wa­nia z uczci­wymi ludźmi? Uświa­do­mili so­bie, że dla tego męż­czy­zny nic nie było oczy­wi­sto­ścią, na­wet tak bez­sporne sa­mo­bój­stwo. A je­śli na­wet uzna, że to było sa­mo­bój­stwo, to nie prze­sta­nie do­cie­kać, dla­czego do niego do­szło. I czy można było tego unik­nąć. Czy Jon już wcze­śniej pró­bo­wał tar­gnąć się na wła­sne ży­cie, czy wy­sy­łał ja­kieś sy­gnały ostrze­gaw­cze, czy śmierć była kie­dy­kol­wiek te­ma­tem ich roz­mów i ja­kie Jon miał w związku z tym re­flek­sje? Czuł lęk, ulgę, tę­sk­notę? Czy przyj­mo­wał inne środki oprócz tych prze­pi­sa­nych w szpi­talu, a może tego wie­czoru po­wie­dział coś, co ich za­sko­czyło? Spró­buj­cie so­bie przy­po­mnieć, za­chę­cał ich in­spek­tor. Prze­ana­li­zuj­cie jesz­cze raz bieg wy­da­rzeń. Gdy je­cha­li­ście sa­mo­cho­dem do chaty, stało się coś szcze­gól­nego? Czy za­trzy­ma­li­ście się gdzieś po dro­dze?

Nie prze­wi­dzieli, że Se­jer bę­dzie tak do­cie­kał szcze­gó­łów. Ana­li­zo­wał tok zda­rzeń z nie­zmą­co­nym spo­ko­jem, a Skarre no­to­wał wszystko, co było po­wie­dziane.

– W spra­wach ta­kich jak ta mamy okre­śloną pro­ce­durę, któ­rej mu­simy prze­strze­gać – kon­ty­nu­ował Se­jer. – To kilka eta­pów. Wró­cimy do pa­nów w swoim cza­sie, gdy po­znamy wy­niki ob­duk­cji oraz po­roz­ma­wiamy z in­nymi zna­jo­mymi ofiary i jej naj­bliż­szą ro­dziną.

Skarre przy­su­nął swoje krze­sło do ściany. Ce­cho­wał go pew­nego ro­dzaju chło­pięcy za­pał, tak jakby ta pro­ce­dura nie zdo­łała jesz­cze wpły­nąć na jego za­cho­wa­nie ani go znu­dzić.

– Po­roz­ma­wiajmy na te­mat wczo­raj­szego wie­czoru – rzekł Se­jer. – O ostat­nich go­dzi­nach. Czy pa­no­wał wów­czas ja­kiś szcze­gólny na­strój albo czy w jego za­cho­wa­niu po­ja­wiło się coś no­wego?

– Wie­czór prze­bie­gał w spo­koj­nej at­mos­fe­rze – od­po­wie­dział Axel. – Dys­ku­to­wa­li­śmy na różne te­maty, jak to mają w zwy­czaju przy­ja­ciele.

– Chciał­bym po­słu­chać.

– Cho­dzi panu o to, o czym dys­ku­to­wa­li­śmy?

– Tak.

– Ale dla­czego?

– To jest część py­tań, przez które mu­simy przejść.

Axel uniósł brew.

– Dys­ku­to­wa­li­śmy o fil­mach – od­parł. – Czę­sto cho­dzimy do kina i póź­niej dużo roz­ma­wiamy o tym.

– Czy in­te­re­suje się pan rów­nież ak­tor­stwem?

– Ak­tor­stwo mnie fa­scy­nuje – przy­znał Axel. – Te wszyst­kie role, które mu­simy od­gry­wać. Je­śli je­ste­śmy w tym do­brzy, mo­żemy zajść da­leko.

– A czy pan jest w tym do­bry? – do­py­ty­wał Se­jer.

Axel uśmiech­nął się po­błaż­li­wie.

– Daję so­bie radę – od­po­wie­dział.

Dłu­go­pis Skar­rego biegł po kartce no­tat­nika. Od czasu do czasu pod­no­sił głowę, spo­glą­da­jąc czuj­nym wzro­kiem.

– A jak było z Jo­nem? – do­cie­kał Se­jer. – Czy do­brze od­gry­wał swoją rolę?

Axel się za­wa­hał.

– Jon był dość bez­radny – od­parł w końcu. – Cóż mógł­bym do­dać? Był zdany na ła­skę losu. Bez ochrony. In­nymi słowy: nie, nie od­gry­wał do­brze swo­jej roli.

– Czy mógłby pan opo­wie­dzieć, jak Jon po­strze­gał rze­czy­wi­stość? – za­py­tał Se­jer.

Axel zer­k­nął na Re­illy’ego, szu­ka­jąc u niego wspar­cia, jed­nak ten zwie­sił głowę, a jego dłu­gie włosy za­sła­niały twarz ni­czym za­słony.

– Musi pan spy­tać o to per­so­nel me­dyczny w szpi­talu – do­ra­dził Axel. – Pro­szę za­py­tać jego le­karki. My­ślę, że w ciągu tych kilku ty­go­dni zdo­była o nim ja­kieś in­for­ma­cje.

– Będę jesz­cze z nią roz­ma­wiał – od­po­wie­dział Se­jer. – Mu­szę jed­nak za­py­tać jego naj­lep­szych przy­ja­ciół. By­li­ście so­bie bli­scy, prawda? A o czym jesz­cze roz­ma­wia­li­ście?

– O La­de­går­den. Jon opo­wia­dał hi­sto­rie z od­działu. Było to bar­dzo cie­kawe.

– Jak długo tam prze­by­wał?

– Cztery ty­go­dnie.

– Od­wie­dza­li­ście go tam?

– Tak.

– Po­do­bało mu się tam?

– Nie miał in­nego wy­boru – od­parł Axel.

Roz­ma­wiali o Jo­nie przez go­dzinę. Kiedy spo­tka­nie się za­koń­czyło, Axel wy­cią­gnął do nich rękę.

– Oczy­wi­ście je­ste­śmy do pa­nów dys­po­zy­cji, je­śli zaj­dzie taka po­trzeba – do­dał.

*

– No pro­szę – ode­zwał się Ja­cob Skarre. – Fri­mann, Re­illy i Mo­reno wid­nieją w na­szym sys­te­mie. I są tam od grud­nia ze­szłego roku.

Se­jer po­chy­lił się i za­czął czy­tać tekst na ekra­nie kom­pu­tera.

– Skła­dali ze­zna­nia w spra­wie za­gi­nię­cia – stwier­dził Skarre. – Było to je­dy­nie ru­ty­nowe prze­słu­cha­nie. Oso­bliwy zbieg oko­licz­no­ści. A może to nie jest zbieg oko­licz­no­ści?

– Spro­wa­dzę te ra­porty – od­parł Se­jer. – Ale w tej spra­wie nie było po­dej­rzeń o po­peł­nie­nie prze­stęp­stwa. I mu­simy to przy­jąć do wia­do­mo­ści. Jak na ra­zie – do­dał. – A je­śli wy­stę­puje tu ja­kiś zwią­zek, to na pewno z cza­sem wyj­dzie on na jaw. Prawda?

– To się okaże – od­parł Ja­cob.

Trzy dni póź­niej od­wie­dzili Axela w jego miesz­ka­niu. Męż­czy­zna był prze­ko­nany, że wy­warł na nich do­bre wra­że­nie i że mu uwie­rzyli. Na jego wia­ry­god­ność zło­żyło się kilka rze­czy, a jego atrak­cyjny wy­gląd i sze­ro­kie ra­miona dzia­łały na jego ko­rzyść. Po­tra­fił też skład­nie się wy­po­wia­dać, miał po­czu­cie hu­moru, kon­tro­lo­wał bieg wy­da­rzeń i ogól­nie czuł się pa­nem sy­tu­acji. Ten mały ma­newr z za­ta­je­niem pew­nych szcze­gó­łów w związku z sa­mo­bój­stwem Jona był po to, aby za­osz­czę­dzić In­ge­rid Mo­reno bo­le­snych my­śli. Wska­zał Se­je­rowi i Skar­remu miej­sce na so­fie, sam zaś za­czął cho­dzić wolno po po­koju, dzięki czemu czuł się pa­nem sy­tu­acji. Axel Fri­mann ni­gdy nie tra­cił pa­no­wa­nia.

– Je­śli cho­dzi o śmierć Jona, to pewne szcze­góły nas za­sta­na­wiają. Dla­tego przy­szli­śmy.

Axel spoj­rzał na nich szcze­rym i py­ta­ją­cym wzro­kiem. Po chwili jego twarz wy­ra­żała ła­godną i po­błaż­liwą cier­pli­wość. Zbli­żył się do okna. Zu­peł­nie jakby lep­sze świa­tło miało go uczy­nić nie­win­nym.

– Chcie­li­by­śmy z pa­nem prze­dys­ku­to­wać te szcze­góły – ode­zwał się Se­jer.

Axel za­uwa­żył, że Skarre był już go­tów do ro­bie­nia no­ta­tek.

– W któ­rymś mo­men­cie tam­tej nocy Jon wstał i wy­szedł – po­wie­dział Se­jer. – Wy­mknął się z chaty, gdy pa­no­wie spali. Nic pa­no­wie nie sły­szeli, więc nie wiemy, o któ­rej to było go­dzi­nie.

Axel przy­jął swo­bodną pozę, opie­ra­jąc się o ścianę.

– Je­śli przyj­miemy, że wy­szedł z za­mia­rem uto­pie­nia się w je­zio­rze – kon­ty­nu­ował Se­jer – ro­dzi się kilka kwe­stii, które są trudne do zro­zu­mie­nia.

W po­koju go­ścin­nym Axela za­pa­dła ci­sza. Rzadko się zda­rzało, że męż­czyź­nie za­bra­kło słów, i taka ci­sza go nie­jako de­ma­sko­wała.

– Jon był cie­pło ubrany – mó­wił da­lej Se­jer. – Jakby wy­bie­rał się na spa­cer do lasu.

Axel uśmiech­nął się ze smut­kiem.

– To chyba nie jest ta­kie dziwne, że miał na so­bie kurtkę – sko­men­to­wał. – Wkłada się ją od­ru­chowo, kiedy się wy­cho­dzi na dwór.

– Za­piął wszyst­kie gu­ziki – do­dał Se­jer. – Za­wią­zał sznu­ro­wa­dła na po­dwójny wę­zeł.

Skarre ode­rwał na mo­ment wzrok od no­tesu, który już za­peł­nił no­tat­kami.

– Jon był bar­dzo skru­pu­latny – oświad­czył Axel. – W każ­dej sy­tu­acji. Je­śli cho­dzi o sznu­ro­wa­dła, to czę­sto się z tego na­bi­ja­li­śmy. Za­wsze po­dwójny wę­zeł. Zimą, kiedy by­li­śmy mali, mu­sie­li­śmy na te wę­zły lać cie­płą wodę, żeby można je było roz­wią­zać.

Na chwilę od­wró­cił się do nich ple­cami. Z okna miał wi­dok na rzekę. Wpraw­dzie nie mógł stam­tąd otrzy­mać po­mocy, ale zdą­żył zła­pać od­dech. Czy mu­szą, do ja­snej cho­lery, cze­piać się wszyst­kich tych dro­bia­zgów, tak jakby to on we­pchnął Jona w głę­binę, a te­raz miał im tłu­ma­czyć, że przy­szli sa­mo­bójcy w ostat­niej go­dzi­nie za­cho­wują się tak, a nie ina­czej?

– Nie wiem – ode­zwał się w końcu. – Nie mam po­ję­cia o tych spra­wach. Może le­żał, nie mo­gąc za­snąć, i chciał po pro­stu wyjść na spa­cer, dla­tego ubrał się tak sta­ran­nie. Ale po dro­dze po­ja­wiły się my­śli, które go za­ła­mały, ja­kieś znie­chę­ce­nie lub przy­gnę­bie­nie, i to prze­wa­żyło szalę. Prze­cież miał lęki.

– Tak, to moż­liwe – zgo­dził się Se­jer. – To, że coś nim owład­nęło po dro­dze i że stało się to bar­dzo szybko. Naj­pierw ubiera się z woj­skową pre­cy­zją, a póź­niej wpada w prze­paść.

Axel nie był pewny, co in­spek­tor miał na my­śli. Jego twarz o zde­cy­do­wa­nych ry­sach nie wy­ra­żała nic poza scep­ty­cy­zmem.

Skarre pod­niósł głowę znad no­tat­nika.

– Ist­nieje jesz­cze inny szcze­gół, który nas za­sta­na­wia – ode­zwał się. – Cho­dzi mi o to, że Jon nie po­tra­fił pły­wać. A jed­nak zna­leź­li­śmy go da­leko od brzegu. Mó­wiąc do­kład­niej, sto me­trów od lądu. W jaki spo­sób mógł do­pły­nąć tak da­leko?

Axel nie wie­dział, co po­wie­dzieć.

– Może tam po­nio­sła go woda – od­parł. – Nie po­tra­fię stwier­dzić.

– W tym je­zio­rze nie ma prą­dów, które by po­nio­sły co­kol­wiek – stwier­dził Skarre.

– No tak, ale to nie jest moje za­da­nie, żeby wy­ja­śnić ta­kie rze­czy – po­wie­dział Axel. – Wie­dzą o tym pa­no­wie do­sko­nale. Pra­cuję w fir­mie re­kla­mo­wej. Nie mam po­ję­cia o ta­kich spra­wach.

– To prawda – rzekł Se­jer. – To na­sze za­da­nie. Prawda, Skarre?

– W rze­czy sa­mej – zgo­dził się z nim ten drugi.

Se­jer wy­cią­gnął coś z we­wnętrz­nej kie­szeni i Axel roz­po­znał ko­mórkę Jona. Wie­dział, że Jon miał na ekra­nie zdję­cie ma­łego bia­łego psa.

– Oczy­wi­ście uzy­ska­li­śmy do­stęp do za­war­to­ści ko­mórki – wy­ja­śnił Se­jer. – Za­czął coś wy­stu­ki­wać. – Skrzynka nadaw­cza – od­czy­tał. – Pią­tek, trzy­na­stego wrze­śnia, wia­do­mość wy­słana do Molly Gram na krótko przed go­dziną dzie­siątą wie­czo­rem. Molly była przy­ja­ciółką Jona w La­de­går­den – do­dał. – Czy wie­dział pan, że miał tam przy­ja­ciółkę?

Axel po­czuł, że jego spo­kój osta­tecz­nie się ulot­nił.

– „Hej, Molly. Pró­buję wy­trzy­mać tu w cha­cie. Lęk się na­sila, gdy je­stem da­leko poza od­dzia­łem. Mam na­dzieję, że dam radę. Cie­szę się, że zo­ba­czę cię w nie­dzielę. Po­zdra­wiam, Jon”.

Se­jer wło­żył ko­mórkę z po­wro­tem do kie­szeni.

– Przy­szły sa­mo­bójca nie wy­słałby ta­kiej wia­do­mo­ści – oznaj­mił.

– Może Jon nim nie był w chwili, gdy wy­sy­łał wia­do­mość – ode­zwał się Axel. – Coś mu­siało się stać w nocy.

– Czuł się za­gro­żony?

– My­śli pan, że my mu za­gra­ża­li­śmy? – za­py­tał Axel. – By­li­śmy jego naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi.

– Cie­szył się na nie­dzielę – od­po­wie­dział Skarre. – Jed­nak już do La­de­går­den nie wró­cił. Nie po­ra­dził so­bie. Jak pan są­dzi, co mu się mo­gło przy­tra­fić?

– Jon był nie­zwy­kle im­pul­sywny – wy­ja­śnił Axel. – Jego na­strój zmie­niał się z go­dziny na go­dzinę, przy­po­mi­nał trasę rol­ler­co­astera. Chło­pak był zu­peł­nie za­ła­many. Pa­no­wie nie znajdą żad­nej lo­giki w tym, co się stało.

Se­jer i Skarre spoj­rzeli na sie­bie. Pod­nie­śli się jed­no­cze­śnie z sofy, go­towi do wyj­ścia.

– Z pew­no­ścią roz­wią­żemy tę sprawę – po­wie­dział in­spek­tor. – Bę­dziemy pana na bie­żąco in­for­mo­wali. I je­śli jest w tym ja­kaś lo­gika, to rów­nież panu o tym po­wiemy.

*

Re­illy stał w drzwiach z ko­tem na rę­kach. Na jego skó­rze wi­dać było mnó­stwo cien­kich, czer­wo­nych za­dra­pań.

– Wy­cho­dzimy – po­wie­dział Axel. – Mu­simy od­wie­dzić In­ge­rid.

– Mu­simy?

– Tak, mu­simy. Nie mo­żemy z tym zwle­kać, ona ocze­kuje, że przyj­dziemy. Na pewno ma do nas wiele py­tań, dla­tego mu­simy uło­żyć hi­sto­rię, która bę­dzie się wy­da­wać wia­ry­godna. O na­szym ostat­nim wie­czo­rze. Co Jon po­wie­dział, jak się za­cho­wy­wał, te wszyst­kie drobne rze­czy, o któ­rych chcia­łaby usły­szeć. Jak się czu­jesz? – za­py­tał jesz­cze. – Je­steś trzeźwy?

W od­po­wie­dzi Re­illy je­dy­nie chrząk­nął. Wszedł z po­wro­tem do miesz­ka­nia, ma­łej dziu­pli na czwar­tym pię­trze z anek­sem ku­chen­nym i al­kową. Skłę­biona po­ściel le­żała na ma­te­racu.

– Mu­szę naj­pierw na­kar­mić kota – ode­zwał się.

Axel wszedł za nim, trza­ska­jąc za sobą drzwiami.

– Prze­stań za­nu­dzać z tym ko­tem – po­wie­dział. – Od­biło ci z nim. Wy­cho­dzimy te­raz. Za­czyna się ro­bić go­rąco – do­dał. – Po­li­cja wy­ka­zuje się taką gor­li­wo­ścią, ja­kiej, cho­lera, ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łem. Można by są­dzić, że to my we­pchnę­li­śmy Jona do je­ziora.

– A może to zro­bi­li­śmy? – od­po­wie­dział Re­illy.

Pod­szedł do ku­chen­nego blatu. Na­lał świe­żej wody do mi­seczki, otwo­rzył puszkę z karmą dla kota i roz­gniótł wi­del­cem małe klopsy w so­sie na sza­ro­brą­zową papkę. Wy­ko­ny­wał wszyst­kie te czyn­no­ści z wielką dba­ło­ścią i nie po­zwo­lił Axe­lowi, aby mu w tym prze­szka­dzał.