Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W trakcie letniego wieczoru Lily i jej mąż jedzą kolację, a ich córeczka śpi spokojnie w wózku stojącym pod klonem na tyłach domu. Kiedy kobieta wychodzi na zewnątrz, przeszywa ją strach. Dziecko jest skąpane we krwi.
Inspektor Sejer zostaje wezwany do szpitala na spotkanie z rodziną. Na szczęście Lily nic się nie stało, ale jej rodzice są do głębi wstrząśnięci tym zdarzeniem. Sejer nie może zrozumieć, dlaczego komuś wpadł do głowy tak złowrogi żart. Rozpoczyna się śledztwo.
Pewnej nocy, tuż przed północą, ktoś dzwoni do domu inspektora. Gdy ten otwiera drzwi, widzi jedynie małą szarą kopertę na wycieraczce. Gdy wraca do salonu, dostrzega przez okno biegnącą postać, która znika w ciemnościach. W kopercie Sejer znajduje kartkę pocztową z krótką wiadomością: „Zaczęło się piekło…”.
Karin Fossum to norweska królowa zbrodni. Największą popularność przyniosła jej seria kryminałów o inspektorze Sejerze. Przetłumaczono ją na kilkanaście języków, a wybrane części otrzymały nagrodę za najlepszą powieść kryminalną w krajach skandynawskich. Autorka w swoich książkach skupia się przede wszystkim na motywacjach morderców i logice stojącej za dokonywanymi zbrodniami. Pisarka obnaża mechanizmy strachu, szaleństwa i cierpienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 338
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Varsleren
Przekład: Ella Hygen
Copyright © Karin Fossum, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Henriette Mørk
Redakcja: Justyna Kukian
Korekta: Maria Zając
ISBN 978-87-0238-058-3
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Dobrze, że istnieje kłamstwo. Jeśli mówilibyśmy tylko samą prawdę, to niech nas Bóg ma w swojej opiece.
Stare przysłowie
Dziecko spało w wózku na tyłach domu. Wózek był marki Brio, a leżała w nim ośmiomiesięczna dziewczynka przykryta szydełkowymkocykiem i w szydełkowej czapeczce, zawiązanej na kokardkę pod bródką. Wózek stał w cieniu klonu, w oddali zaś rozciągał się las, tworząc w tle ciemną ścianę. Matka dziecka przebywała właśnie w kuchni. Nie widziała z okna śpiącej na dworze córeczki, ale ani przez moment się o nią nie martwiła.
Zajęta domem, szczęśliwa ze swojego życia, lekkim krokiem niczym balerina poruszała się po kuchni, a jej serce wolne było od smutku i zmartwień. Miała wszystko to, o czym każda kobieta podobno marzyła. Urodę, zdrowie i miłość. Męża i dziecko, dom i ogród z rododendronami i bujnymi kwiatami. Czuła, że sprawuje kontrolę nad swoim życiem.
Zerknęła do góry na ścianę, gdzie wisiały trzy fotografie. Na jednej z nich stała w kwiecistej sukience pod klonem. Na drugiej jej mąż Karsten stał na werandzie przed domem. Na ostatnim zdjęciu widać był ich oboje, siedzących blisko siebie na sofie i trzymających między sobą dziecko. Dziewczynka miała na imię Margrete. Jeden plus jeden daje w rzeczywistości trzy, to prawdziwy cud, pomyślała. Teraz dostrzegała tę niezwykłość wokół siebie. W promieniach słońca wpadających przez okno i w cienkich białych zasłonach, lekko powiewających w przeciągu.
Stała przy kuchennym blacie i energicznie ugniatała ciasto, które było gładkie i ciepłe. Miała zamiar upiec tartę, nadziewaną mięsem z kurczaka i kurkami. W tym czasie Margrete, z główką okrytą czapeczką, mogła spokojnie spać pod drzewem. Dziewczynka pod kocykiem również była gładka i ciepła. Małe serduszko pompowało niewielką ilość krwi, która zaróżowiała małej policzki. Pachniała mieszanką kwaśnego mleka i mydła. A kocyk i czapeczkę wyszydełkowała jej francuska babcia. Margrete spała głęboko i spokojnie, z rozchylonymi rączkami, tak jak tylko niemowlęta potrafią.
Jej matka wałkowała ciasto na marmurowym blacie. Gdy przesuwała wałkiem, jej ciało się kołysało, a spódnica falowała wokół nóg. Wyglądało to, jakby tańczyła.
Trwało późne lato, było ciepło, a kobieta poruszała się po kuchni na bosaka. Włożyła ciasto do tortownicy, zrobiła widelcem nakłucia na spodzie i odkroiła wystające brzegi. Później położyła zgrillowane mięso z kurczaka na drewnianej desce do krojenia. Ty mały nieboraku, pomyślała, odrywając udka od reszty kurczaka. Lubiła odgłosy kruszenia i łamania chrząstek. Mięso było jasne i miękkie, lekko odchodziło od kości. Uległa pokusie i włożyła kawałek do ust. Pyszne, stwierdziła, dobrze przyprawione i do tego chude. Wypełniła tortownicę po brzegi i posypała wierzch startym cheddarem. Spojrzała na zegarek. Nie martwiła się o dziecko. Wiedziała, że gdyby córeczka kichnęła, ona natychmiast by to usłyszała. Gdyby dziecko zakasłało lub dostało czkawki albo się rozpłakało, ona zaraz by to wyczuła. Ponieważ między nimi istniała więź tak mocna jak lina okrętowa. Najmniejszy ruch dotrze do niej w formie wibracji.
Mam Margrete w swojej głowie, pomyślała, we krwi i w palcach. Mam ją w swoim sercu. Gdyby ktoś chciał ją skrzywdzić, wyczułaby to. Była o tym przekonana. Dlatego spokojnie kontynuowała swoją pracę. Gdy jednak ktoś wyszedł z ciemnego lasu, zaczął skradać się na tył domu, aż w końcu jednym skokiem znalazł się przy wózku i szarpnął za szydełkowy kucyk, matka niczego nie zauważyła.
Tarta się zarumieniła. Ser się roztopił, a na powierzchni ciasta bulgotały niczym lawa bąbelki. Kobieta zerknęła przez okno i ujrzała swojego męża, Karstena, który w tym momencie zajeżdżał na podwórko w swojej czerwonej hondzie cr-v. Na stole stała stara i szacowna zastawa, a w kieliszkach znalazły się białe serwetki złożone w wachlarz.
Kobieta zapaliła świece i cofnęła się o krok, po czym przechyliła głowę, przyglądając się całej aranżacji. Miała nadzieję, że mąż zauważy, jak bardzo się postarała, jak również to, że zawsze się starała. Wygładziła spódnicę, po czym szybko przeczesała ręką włosy. Inne pary mogą się kłócić, pomyślała, inne pary mogą się rozwodzić, ale to nie dotyczy nas, gdyż my jesteśmy o wiele mądrzejszy. Rozumiemy, że miłość jest jak roślina, o którą trzeba dbać. Istnieją ludzie, którzy wciąż powtarzają to idiotyczne powiedzenie, że miłość czyni ślepym. A ona właśnie teraz, jak nigdy wcześniej w swoim życiu, uświadomiła sobie pewne rzeczy. Dopiero teraz zdobyła tę przenikliwość i zrozumiała hierarchię wartości, którymi bezkompromisowo chciała się kierować.
Pobiegła do łazienki i przeczesała szczotką włosy. Miała zaróżowione policzki i błyszczące oczy. Czuła podniecenie wywołane pojawieniem się męża w domu, ciepłem płynącym z piekarnika i lipcowym słońcem, położonym nisko nad horyzontem i wpadającym przez okna do środka. Gdy mąż wszedł do kuchni, ona stała z butelką wody mineralnej Farris w ręce i delikatnie, acz elegancko wyginała biodra. Zauważyła, że trzymał w ręce pocztę i gazety. Odłożył to wszystko na blat, podszedł do piekarnika, przykucnął i zajrzał do środka.
– Wygląda pysznie – odezwał się. – Jest już gotowe?
– Myślę, że tak – odpowiedziała. – Margrete śpi – dodała. – W wózku. Śpi już dość długo. Chyba powinniśmy ją obudzić, bo będziemy mieli problemy w nocy. – Nagle zmieniła jednak zdanie. Spojrzała kokieteryjnie na męża spod gęstych czarnych rzęs. – Albo zjemy sobie w spokoju i zrobimy to po obiedzie. Kurczak i kurki – zachęcała, kiwając głową w stronę piekarnika. Założyła rękawice kuchenne, po czym wyjęła gorącą tortownicę z tartą i położyła do ostygnięcia na ruszcie.
– Na pewno nam wybaczy – odparł mężczyzna. Jego głos był głęboki i chropowaty. Potem się wyprostował, objął żonę w talii i przyciągnął do siebie. Roześmiali się, ponieważ ona miała na rękach rękawice kuchenne, on zaś patrzył na nią wzrokiem, który ona tak lubiła. W ten sposób się z nią przekomarzał, czemu nigdy nie mogła się oprzeć. Poprowadził ją teraz do salonu. Minęli stół i podążali w kierunku sofy.
– Karsten – wyszeptała. Był to jednak słaby protest. Czuła się w jego rękach jak ciasto, ugniatane, wałkowane i nakłuwane.
– Lily – powiedział przytłumionym głosem, naśladując ton jej głosu.
Upadli na sofę. Od strony ogrodu, gdzie pod klonem leżało dziecko, nie dochodził żaden dźwięk.
Później jedli w milczeniu obiad. Mężczyzna nie powiedział ani słowa o posiłku, ani o stole, który tak pięknie udekorowała. Wciąż jednak spoglądał na nią z uznaniem i podziwem. Jego oczy mówiły: Lily, czego ty nie potrafisz. Miał zielone oczy, duże i wyraźne. Próbowała nie jeść za dużo, mimo że tarta bardzo jej smakowała. Lily była szczupła i chciała taką pozostać. Karsten także był szczupły, a uda miał twarde jak kamień. Jego gęste brązowe włosy, zawsze nieco za długie na karku, sprawiały, że wyglądał trochę łobuzowato, a to ją podniecało. Trudno jej było sobie wyobrazić, że mógłby się w przyszłości roztyć i utracić sportową sylwetkę, a później wyłysieć, tak jak to się dzieje u wielu mężczyzn zbliżających się do czterdziestki. Ich oboje proces starzenia jednak nie dotyczył. Nic nie mogło zniszczyć tego, co mieli razem, ani siła ciężkości, ani ząb czasu.
– Posprzątasz ze stołu? – zapytała Lily po obiedzie. – A ja przyniosę Margrete.
Karsten zaczął od razu zbierać talerze i kieliszki. Jego ruchy były szybkie i nieco gwałtowne. Porcelana brzęczała w jego rękach, a Lily wstrzymywała oddech, gdyż zastawa stanowiła spadek po francuskiej babci jej córki. Kobieta wyszła do przedpokoju, żeby włożyć buty. Otworzyła na oścież drzwi i poczuła ciepło promieni słonecznych, lekki wiatr oraz woń trawy i lasu. Udała się za dom i podążała dalej w kierunku klonu. Nagle przeraźliwe uczucie spadło na nią niczym cios.
Przecież na chwilę wyparła swoją małą córeczkę ze świadomości. Przyspieszyła teraz kroku, żeby naprawić swój błąd i wynagrodzić to dziecku. Zobaczyła wózek i pomyślała, że dzieje się coś dziwnego. Wprawdzie stał tam, gdzie go zostawiła, w pobliżu klonu, ale kocyk był zwinięty niczym poplątany kłębek. Pewnie dziecko się rozkopało, pomyślała. W takim małym ciałku jest tyle energii. Gdy dostrzegła krew, ogarnął ją strach. Zerwała kocyk i zamarła z przerażenia. Jej córeczka też była całe we krwi. Kobieta osunęła się na trawę. Leżała na ziemi i bezradnie próbowała się podnieść. Chciała zwymiotować, bo czuła, że do gardła podchodzi jej coś kwaśnego, po czym wydała z siebie przeraźliwy krzyk.
Karsten wybiegł zza rogu. Zobaczył żonę, a potem dostrzegł krew, oślizgłą i niemal czarną. Czterema susami dobiegł do wózka, z którego wyrwał dziecko, żeby przycisnąć je do piersi. Chwilę później krzyknął do żony, żeby wyprowadziła samochód z garażu.
– Szybko, Lily – wrzeszczał. – Szybko!
Zamiast odpowiedzi wydała jęk. Zaczął krzyczeć jeszcze głośniej, ryczał niczym dziki zwierz i to sprawiło, że zebrała w sobie siły i ruszyła do działania. Podniosła się i pobiegła do garażu, po drodze uświadamiając sobie, że potrzebuje kluczyków. Wpadła do domu i zobaczyła je na małym haku w przedpokoju. Wkrótce znalazła się w aucie za kierownicą i wyprowadziła je tyłem z garażu. Karsten otworzył z hukiem drzwi i wsiadł do pojazdu, trzymając Margrete w ramionach. Niezdarnym ruchem badał ciałko córeczki pod kocykiem.
– Chyba krwawi z ust – powiedział, z trudem łapiąc powietrze. – Nie jestem w stanie zatrzymać krwawienia! Czy możesz jechać szybciej?! Jedź szybciej, Lily!
Później żadne z nich nie było w stanie powiedzieć, jak długo jechali do szpitala Sentralsykehuset. Karsten jak przez mgłę pamiętał, że przebiegł przez recepcję i silnym pchnięciem otworzył szklane drzwi. Szaleńczy bieg po korytarzach szpitala w poszukiwaniu pomocy dla krwawiącego dziecka. Lily nic nie zapamiętała. Ziemia kręciła się z taką prędkością, że przyprawiało ją to o zawrót głowy. Biegła za Karstenem niczym zając uciekający przed myśliwym, który wie, że zbliża się jego koniec.
W końcu zatrzymały ich dwie pielęgniarki. Jedna z nich chwyciła Margrete i zniknęła z nią za drzwiami.
– Proszę tutaj poczekać – zdążyła krzyknąć. Zabrzmiało to jak polecenie.
Drzwi miały matową szybę, przez którą nic nie można było zobaczyć. Na końcu korytarza znajdowała się niewielka sofa i fotele, na których oboje usiedli. Żadne słowo nie mogło wyrazić ich uczuć. Po kilku minutach Karsten podszedł do stojącego pod oknem dystrybutora wody. Wyrwał plastikowy kubek z dozownika, nalał wody i podał Lily, ale ona z krzykiem wytrąciła mu kubek z rąk.
– Wydawała z siebie dźwięki – próbował pocieszyć żonę. – Przecież sama słyszałaś. Ona oddychała, Lily. Jestem tego pewien. Zrobił okrążenie po pomieszczeniu. – Oni muszą zatamować to krwawienie! – krzyknął. – Prawdopodobnie zrobią jej transfuzję krwi. Przyjechaliśmy przecież szybko.
Lily nie odpowiadała. W głębi korytarza krążył tam i z powrotem jakiś chłopiec z ręką na temblaku. Był wyraźnie zaintrygowany dramatyczną sytuacją, która rozgrywała się kilka metrów dalej. Wpatrywał się w nich bez skrępowania.
– Dlaczego nie wracają? – wyszeptała Lily. – Co oni teraz robią?
Czuła się jak w środku bębna, który kręcił się w zawrotnym tempie. To nie było ani życie, ani śmierć. Później będą wspominać te chwile jako wędrówkę przez piekło. Piekło, które nagle się skończyło, gdy pielęgniarka zjawiła się w szklanych drzwiach z Margrete na rękach. Dziecko owinięte było w biały kocyk i ku zaskoczeniu Karstena machało rączkami.
– Jest cała i zdrowa – odezwała się pielęgniarka.
Ojciec wziął dziecko na ręce. Czuł to maleńkie, promieniujące ciepłem ciałko przy swoim ciele.
Nerwowymi ruchami zaczął odchylać poły kocyka. Margrete miała na sobie jednorazową pieluszkę, poza tym była naga.
– Jest zupełnie zdrowa – powtórzyła pielęgniarka. – To nie była jej krew. Zadzwoniliśmy już na policję.
*
Karstena i Lily Sundelinów zaprowadzono do pokoju, gdzie mogli w spokoju i samotności czekać na policję. Kobieta chciała wracać do domu. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Pragnęła wejść do swojej sypialni i tam się zaszyć w jakimś kącie. Pragnęła siedzieć z mężem i dzieckiem na ich szerokim łóżku i już nigdzie nie wychodzić. Jej dziecko nigdy już nie będzie leżało w wózku pod klonem ani nigdy nie będzie spało bez nadzoru. Nigdy nawet na chwilę nie wyprze córeczki ze świadomości. Teraz jednak musieli czekać.
– Ale co mamy im powiedzieć? – zapytała z niepokojem. – W takich sytuacjach bardzo się denerwuje.
Karsten popatrzył zdziwiony na żonę. W przeciwieństwie do Lily, którą przepełniał lęk, on był przede wszystkim wściekły. Jego przyjazne i pełne tolerancji nastawienie do drugiego człowieka wyparowało. Całe to wydarzenie zapierało mu oddech w piersiach i wywołało kipiącą złość. Nigdy nie żywił szczególnej sympatii do policji, mimo że nigdy nie miał z nią kontaktu. W jego wyobraźni byli to nieudolni i dość prości ludzie, stawiający ciężkie kroki w swych czarnych sznurowanych butach i idiotycznych czapkach na głowie. Przypominali mu budowlańców z mnóstwem narzędzi pobrzękujących u pasa. To byli młodzi, niewykształceni ludzie, którzy nic nie wiedzieli o życiu ani jego niuansach. Trzeba zwrócić uwagę na detale, by dostrzec, że doszło do strasznej zbrodni, pomyślał. Oni pewnie tego nie zrozumieją. Uznają to za jakiś wybryk. A jeśli dokonał tego jakiś nastolatek, to dostanie jedynie upomnienie, bo biedactwo z pewnością nie miało łatwego dzieciństwa. Ale ja powiem im kilka słów prawdy, uznał Karsten, siorbiąc cierpką kawę, którą przyniosła mu wcześniej pielęgniarka.
Lily mocno przytulała dziecko i drżała na całym ciele. Nagle zaczęła się przyglądać obrazom na ścianie. Jeden z nich przedstawiał wodne lilie pływające w stawie w pastelowych barwach. Na drugim widać było norweski krajobraz kilku górskich grzbietów. Na stoliku leżała sterta czasopism o zdrowiu. O tym, czego należy w życiu unikać, co trzeba jeść i pić, albo czego nie wolno jeść i pić oraz jak powinno się żyć. Gdy człowiek chce długo żyć.
Karsten zaczął krążyć po pokoju, niecierpliwiąc się niczym rozjuszony byk. Komenda policji znajdowała się w pobliżu szpitala, zaledwie kilka minut drogi, przez opieszały system czekanie trwało jednak całą wieczność.
– Pewnie muszą najpierw sporządzić raport – oznajmił z sarkazmem w głosie. Stał przed Lily na szeroko rozstawionych nogach i z rękami opartymi na biodrach.
– Chyba napiszą go potem – odpowiedziała Lily. Pogładziła dziecko po policzku. Przy całym tym zamieszaniu Margrete spała głęboko i spokojnie.
Wreszcie na korytarzu pojawili się dwaj mężczyźni. Żaden z nich nie miał na sobie munduru. Jeden był wysoki i siwy, prawdopodobnie dobiegał sześćdziesiątki, drugi zaś był młodszy i miał kręcone włosy. Przedstawili się jako Sejer i Skarre. Pierwszy z nich spojrzał na śpiące dziecko, po czym uśmiechnął się do Lily.
– Jak się państwo czują? – zapytał.
– Ona nigdy więcej nie będzie spała w ogrodzie – odezwała się kobieta.
Sejer kiwnął głową.
– Doskonale to rozumiem – odparł. – Ale z czasem znajdą państwo jakieś wyjście.
W tym czasie Skarre wyciągnął z kieszeni notes i znalazł dla siebie krzesło. Lily wydawał się młody, energiczny, pełen zapału i werwy.
– Musimy zadać państwu kilka pytań – poinformował małżeństwo.
– No właśnie – odrzekł Karsten. – Mam nadzieję, że panowie to zrobią. Ponieważ ci, którzy za tym stoją, zapłacą za to. Nawet gdybym miał o to zadbać osobiście.
Słysząc tę wypowiedź, zmieszany Skarre podniósł wzrok, a zdziwiony starszy inspektor brew. Karsten Sundelin był wysoki i dobrze zbudowany, miał silne dłonie, a w jego oczach czaił się temperament, wybijający się również w jego roztrzęsionym głosie. Młoda matka natomiast siedziała skulona na krześle, odcinając się od reszty świata. W ciągu sekundy Skarre ustalił rozkład sił w tym związku. Naga siła wobec kobiecej wrażliwości.
– Czy była pani wcześniej zamężna? – zapytał przyjaźnie i spojrzał na Lily.
Popatrzyła na niego zdumiona, po czym pokręciła głową.
– Były chłopak? Były konkubent?
Pytania te wprawiło ją w lekkie zakłopotanie.
– Miałam oczywiście wcześniej chłopaków – przyznała. – Ale posiadam też zdolność oceny drugiego człowieka.
Z pewnością posiadasz, pomyślał Skarre, lecz w życiu zdarzają się niespodzianki.
– A pan? – zwrócił się teraz do mężczyzny. – Miał pan jakieś problemy w poprzednich związkach? Myślę o takich sprawach jak zazdrość. Lub chęć zemsty.
– Byłem już żonaty – odpowiedział Karsten powściągliwym głosem.
– Rozumiem. – Skarre zanotował coś w notesie, po czym spojrzał ponownie na mężczyznę swoimi niebieskimi oczami. – Czy rozstaliście się w przyjaźni?
– Ona zmarła – odparł Karsten. – Na raka.
Skarre przyjął tę informację ze spokojem. Przeciągnął ręką po włosach, targając je lekko.
– Czy byli państwo z kimś skonfliktowani? – zapytał ponownie. – W ostatnich czasach albo wcześniej?
Karsten oparł się o ścianę. Wydawało się, jakby chciał kurczowo utrzymać swoją przewagę nad resztą grupy. Podobnie jak Sejer był imponująco wysoki i szeroki w ramionach. Spojrzał w dół na Lily i Margrete, na dwie istoty, za które odpowiadał, i poczuł, że w jego ciele coś się pojawiło, coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczył. Polubił to nowe uczucie, to odurzenie. Z pewnością zrobił to jakiś gówniarz, pomyślał, poczekaj tylko, aż cię dorwę.
– Nigdy się z nikim nie kłócimy – stwierdził głośno.
Ktoś tutaj wkrótce wybuchnie, przemknęło Skarremu przez myśl.
W tym samym czasie Sejer przyniósł krzesło, postawił je obok Lily i usiadł. Sprawiał sympatyczne wrażenie i kobieta od razu go polubiła. Był solidny i pewny siebie, ale nie w odpychający sposób. Dawał jedynie poczucie bezpieczeństwa. Tak jakby mówił: biorę sprawy w swoje ręce.
– Gdzie państwo mieszkają? – zapytał.
– W Bjerketun – odpowiedziała Lily. – Na tamtejszym osiedlu.
– Jak dobrze znają państwo sąsiadów?
– Znamy ich dobrze – odparła kobieta. – Rozmawiamy z nimi dosłownie każdego dnia. Znamy też ich dzieci, które bawią się na dworze. Te starsze biorą również Margrete na spacer. Chodzą z wózkiem tam i z powrotem przed domem, dzięki czemu widzę ich przez okno.
Sejer skinął głową. Podniósł dłoń, nachylił się nad Margrete i pogłaskał ją palcem po twarzy.
– Też miałem kiedyś takie maleństwo – rzekł, patrząc na Lily osobliwym wzrokiem. – Ale to było wiele lat temu. Dzieci tak szybko dorastają. Ale proszę ani przez sekundę nie myśleć, że zapomniałem, jak to jest.
W oczach Lily pojawiły się łzy. Polubiła głęboki głos Sejera, powagę i okazane zrozumienie. Uświadomiła sobie, że policjanci też są ludźmi i w ich życiu także pojawiają się żałoba i rozpacz, tak jak u wszystkich innych. Oni również są poruszeni wydarzeniami i muszą brać w nich udział, chociaż inni wycofują się z przerażeniem.
– Gdy pani wróci do domu – mówił dalej Sejer – to proszę o wszystkim napisać. Najlepiej dziś wieczorem, gdy maleństwo będzie już spało. Proszę sobie znaleźć wygodne miejsce i zanotować wszystko, co sobie pani przypomni. Szczegóły z całego dzisiejszego dnia. Od chwili przebudzenia, o tym, co pani myślała i robiła. Czy ktoś przejeżdżał koło domu, czy ktoś zadzwonił, a gdy pani odebrała, odłożył słuchawkę. A może otrzymała pani coś dziwnego pocztą lub ktoś spacerował przed pani domem? Może czuła się pani w taki czy inny sposób obserwowana? Proszę wrócić wspomnieniami do przeszłości, może doszło do jakiejś kłótni czy spięcia. Proszę to wszystko zanotować. Zjawimy się u państwa, ponieważ musimy zbadać teren z tyłu domu. Sprawca mógł zostawić po sobie ślady, a jeśli tak, to trzeba je natychmiast zabezpieczyć.
Podniósł się z krzesła i to samo uczynił Skarre.
– Jak nazywa się malutka? – zapytał inspektor.
– Margrete – odparła Lily. – Margrete Sundelin.
Sejer spojrzał na małżonków. Na Lily pod obrazem z wodnymi liliami, na Karstena pod górskim krajobrazem i na małe zawiniątko w pieluszce.
– Traktujemy to zdarzenie bardzo poważnie – dodał na koniec inspektor. – To był groźny atak. Ale chciałbym coś państwu uświadomić: Margrete nie będzie o tym pamiętać.
*
Jeszcze tego samego dnia, po powrocie na komendę, Sejer i Skarre rozpoczęli pracę nad uszeregowaniem kolejności zdarzeń. Gdyż oczywiście było to poważne przestępstwo, a nie tylko okrutny żart. Był to bezczelny, perfidny i odrażający czyn, niepodobny do niczego, co wcześniej widzieli. Wieści o niemowlęciu znalezionym w kałuży krwi rozprzestrzeniły się na komendzie niczym ogień. I w końcu dotarły do naczelnika Holthemanna. Wkrótce wkroczył on z laseczką w prawej dłoni do biura Sejera. Stojąc na środku pokoju, walił nią porywczo o podłogę, demonstrując swoją odrazę. Nikt na komendzie nie wiedział, dlaczego Holthemann zaczął chodzić z laską. Pewnego razu przyjazna dusza zapytała go, jak długo to potrwa. A może będzie potrzebował laski do końca życia? Będę jej używał tak długo, jak to będzie konieczne, pomyślał. I jeśli będę potrzebował podpory na resztę życia, to mam do tego całkowite prawo.
– Co to za historia z tym dzieckiem? – zapytał z oburzeniem w głosie. – Czy ludzie nie mogą ukraść samochodu albo napaść na bank? Takie rzeczy można przecież zrozumieć. I co z rodzicami? – dodał. – Są zrównoważeni i stabilni czy będziemy ich tu ciągle widywać?
– Ojciec jest silny, oburzony i wściekły – odparł Sejer. – Matka wydaje się lękliwa niczym sarna.
– Sprawcą jest pewnie ktoś, kogo znają – stwierdził jego szef i postukał laską o ziemię. – Ludzie potrafią być okropni. Mobbing, przemoc i temu podobne. Może znajdziecie coś w ich przeszłości? Kto wie, czy nie zapomnieli czegoś lub nie zrozumieli powagi sytuacji.
Złapał krzesło i przeciągnął je po podłodze, po czym ciężko na nie opadł. Naprawdę ich szef miał wyczucie dramaturgii, a teraz znalazł się absolutnie we właściwym miejscu. Przejawianie inwencji przez sprawcę zawsze przyciągało jego uwagę. A o historii z dzieckiem w wózku z pewnością będzie się jeszcze długo mówiło.
– Masz coś do picia w lodówce? – spytał, wskazując laską w tamtym kierunku.
Sejer wyjął butelkę wody mineralnej. W tym czasie Skarre opuścił biuro, żeby wydrukować mapę, którą później powiesił na tablicy. Potem narysował na niej flamastrem pewne oznaczenia. Obaj z Sejerem byli wcześniej na oględzinach w domu Sundelinów i zaobserwowali pewne ciekawe szczegóły. Bjerketun, oddalone od centrum Bjerkås o cztery kilometry, było ładnym i zadbanym osiedlem, które powstało na początku lat dziewięćdziesiątych. Większość z sześćdziesięciu domów posiadała ogród i podwójny garaż oraz szeroką werandę od frontu. Niektóre z nich, te stojące w pobliżu lasu, miały dobudówkę. Lily i Karsten Sundelin nie zdecydowali się jednak na to, bo chcieli zachować otwartą przestrzeń. Uznali, że w przyszłości, gdy Margrete podrośnie, będzie mogła się tam swobodnie bawić. Może popluska się w basenie lub poskacze sobie na trampolinie. Mogłaby też leżeć na kocu i czytać. W oddali, na tyłach ich domu, rósł gęsty las, a po jego drugiej stronie znajdowało się większe osiedle Askelandsfeltet. Było starsze od Bjerketun, zbudowane w latach sześćdziesiątych. Tam stały siedemdziesiąt cztery domy, które przypominały ogromne, zaniedbane budki lęgowe. Gmina przeznaczyła jedną trzecią domów dla klientów pomocy społecznej, co doprowadziło do nieuniknionego i coraz większej degradacji osiedla.
Sejer zaczął dokładnie studiować mapę. Przesuwał palcem wzdłuż drogi krajowej prowadzącej z Bjerkås, liczącego około pięciu tysięcy mieszkańców, dalej do Bjerketun, a stamtąd do Askeland.
– Bardzo prawdopodobne, że sprawca pochodzi z tej okolicy – powiedział i wskazał na dzielnicę Askelandsfeltet. – Mógł iść drogą przez las, a pod kurtką nieść pojemnik z krwią. Albo jakąś butelkę lub torebkę, trudno mi powiedzieć, co on wymyślił i skąd to wziął. Może stał ukryty za drzewem i obserwował wózek z dzieckiem. A później pobiegł z powrotem przez ten sam las. Laboratorium z pewnością zbada, jaki to rodzaj krwi. Coś takiego można kupić w rzeźni, prawda? Zapewne mamy tu do czynienia z osobą dorosłą, z kimś, kto potrafi wyjaśnić, co zamierza z tym zrobić. Miejmy nadzieję, że nie poświęcił żadnej żywej istoty na zrealizowanie swojego planu. Jakiegoś psa lub kota. A ty co sądzisz?
Głęboko zamyślony Skarre również studiował mapę. Ci, którzy go dobrze znali, wiedzieli, że jego ojciec był pastorem, który wychował go według własnych zasad. Sprawiedliwość, solidność i duże wymagania. Mimo to Skarre zachował młodzieńczą skłonność do żartów, co się wszystkim podobało, szczególnie kobietom. Funkcjonariusz nie miał ani żony, ani dzieci, przynajmniej nic o tym nie wiedział. Widział jednak z bliska Margrete Sundelin i jej okrągłe policzki. Zobaczył również, jak dziecko wymachiwało nóżkami w ramionach matki niczym świeżo złowiony dorsz. Wyczuł także zapach mleka i mydła.
– Cała akcja była dokładnie zaplanowana – powiedział do Sejera. – Na pewno obserwował dom, może przez dłuższy czas. Zapamiętał sobie zwyczaje jego mieszkańców. Wiedział więc, o jakich porach dnia Margrete spała na dworze, a może nawet zauważył, jak długo tam spała. Możliwe, że tamtego dnia ukrył się jeszcze za drzewem, gdy Lily wyszła z domu, i jej reakcja sprawiła mu dodatkową frajdę. Wiesz co? – zwrócił się wzburzony do inspektora. – To jest diabelsko okrutne. Brakuje mi słów.
Sejer, który sam miał zarówno córkę, jak i wnuka, był absolutnie tego samego zdania.
– Szefie, może ma pan rację – odezwał się inspektor do Holthemanna. – Małżeństwo Sundelinów mogło nadepnąć komuś na odcisk, nie zdając sobie z tego sprawy. To bardzo sympatyczni i porządni ludzie, ale każdy popełnia jakiś błąd. Od razu dostrzegłem, że Karsten jest uparty i twardo obstaje przy swoim. Ale możemy mieć też do czynienia z chorą psychicznie osobą. Na przykład z kobietą, która straciła dziecko w dramatycznych okolicznościach. Z kimś, kto zobaczył Lily Sundelin na spacerze z córeczką. No wiecie, obraz szczęśliwego macierzyństwa. Może to być zaniedbana, opuszczona istota, która pragnie zemsty i dokonuje jej na zupełnie przypadkowej ofierze. Człowiek, który doznał cierpienia i bólu, chce innym zadać cierpienie i ból. To jest okrutne zjawisko, ale jednak dobrze znane w psychologii. Szczęście innych ludzi może być trudne do zniesienia.
– To prawda – zgodził się Skarre. – Zemsta. Zazdrość. Potrzeba zwrócenia na siebie uwagi. Czasami choroba psychiczna. Albo po prostu dobra, tradycyjna podłość.
– W każdym razie sprawca postępuje metodycznie – stwierdził Sejer. – Nie działa pod wpływem impulsu, on inscenizuje. I to jaką scenę! Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem.
Ich szef siedział w milczeniu i słuchał.
– Ustalcie, co się wtedy stało! – wydał z naciskiem polecenie.
Zaraz potem podziękował za rozmowę i wyszedł z biura. Obaj usłyszeli rytmiczne uderzenie laski o podłogę korytarza i pomyśleli z nostalgią, że naczelnik wkrótce odejdzie na emeryturę.
Skarre oderwał oczy od mapy. Wziął do ręki termos, odkręcił korek, nalał do kubka kawy i wypił łapczywie kilka łyków. Później podszedł do okna i spojrzał w dół na dziedziniec przed komendą. Przed głównym wejściem zebrała się spora grupa ludzi. Dochodził stamtąd szum niczym z gniazda os.
– Dziennikarze już czekają – poinformował inspektora. – Supersprawa dla prasy. Co im powiesz?
Sejer zastanowił się przez chwilę.
– No cóż, powiem, że jesteśmy otwarci na każdą możliwość. I będziemy postępowali metodycznie, podobnie jak winny tego czynu. Mam nadzieję, że uda mi się wykręcić trzema–czterema zdaniami, po czym ukłonię się grzecznie i wrócę do biura. Na razie musimy być oszczędni w reakcjach i informacjach. W przeciwnym wypadku sytuacja może się wymknąć spod kontroli.
– Pewnie zapytają, czy oczekujemy więcej takich ataków – odezwał się Skarre. – Tego samego rodzaju. Jak wtedy odpowiesz?
– Bez komentarza – oznajmił Sejer.
– No dobrze, ale co powiedziałbyś nieoficjalnie? Tak między nami. A pytanie brzmi: kto dokonał tego czynu i co jest nie tak z tym człowiekiem?
– Chyba powinienem trzymać język za zębami – odparł inspektor. – To byłyby tylko moje spekulacje. Zaprowadziłoby to nas donikąd.
– Zdecydowanie nie przyjmę za pewnik żadnej teorii, mimo że będzie za nią stało twoje doświadczenie – przyznał Skarre. – No i twoja intuicja i wiedza o naturze człowieka, której masz pod dostatkiem, o czym wszyscy wiemy. Jak cię znam, już teraz stworzyłeś sobie obraz sprawcy. Pytam tylko z ciekawości. Poza tym ja też mam swoje przemyślenia na temat tego, kto to mógł być. I co to mogło być. – Podniósł ręce do góry i dodał z uśmiechem: – Nic nie będę notował.
– To jest mężczyzna – orzekł Sejer, po czym usiadł w fotelu biurowym.
– A dlaczego mężczyzna? – zapytał Skarre.
– Statystyka – odpowiedział inspektor. W tym momencie podciągnął rękaw koszuli i podrapał się w prawy łokieć. Cierpiał na łuszczycę, która szczególnie się zaogniała, gdy był bardzo w coś zaangażowany lub gdy tak jak teraz panował upał. W tym roku późne lato było gorące. – Już teraz możemy ustalić pewne fakty – kontynuował. – Jest to mężczyzna w wieku od siedemnastu do sześćdziesięciu lat. Zaniedbany i ignorowany przez otoczenie. Zamknięty w sobie i nieufny. Mógł jednak przy kilku okazjach w jakiś niezdarny sposób zrobić coś, co zwróciło uwagę innych. Próbował bez powodzenia zdobyć szacunek. Jest kreatywny, rozgoryczony i czuje się skrzywdzony. Wykonuje dość prostą pracę i relatywnie mało zarabia. Albo jest bezrobotny, a może nawet na rencie. Do tego nie ma bliskich przyjaciół. Jest inteligentny, ale kieruje się też intuicją, a jednocześnie to emocjonalnie bardzo niedojrzały człowiek. Nie pije alkoholu ani nie zażywa narkotyków. Nie wydaje się specjalnie zainteresowany dziewczynami. Mieszka po spartańsku, w kawalerce lub małym mieszkaniu, a może nawet u swojej matki. I możliwe, że trzyma jakieś zwierzę w klatce.
– Co? – odezwał się Skarre z niedowierzaniem. – Zwierzę w klatce?
– Żartowałem – stwierdził z uśmiechem inspektor. – Myślałem, że załapiesz. Ale rzeczywiście mógłbym sobie wyobrazić jakiegoś szczura lub coś podobnego. Przecież prosiłeś mnie, żebym zastosował wszystko to, co mam do dyspozycji – bronił się dalej. – Dlatego sięgnąłem do wyobraźni. – Podszedł do okna i spojrzał na dziennikarzy rojących się przed głównym wejściem. – Wyglądają na żądnych sensacji – skomentował. – Rzucimy im trochę okruchów?
Skarre również podszedł do okna i stanął obok inspektora. Tak samo popatrzył na dziennikarzy, kręcących się z ogromnymi włochatymi mikrofonami. W myślach porównał ich do grupy dzieciaków, z których każdy dostał gigantyczny lizak.
– Nie dziwię się, że tutaj są – dodał. – Ta sprawa ma wszystko. Dramatyczność, oryginalność i element grozy.
– A może popełniamy tutaj jakiś błąd – odezwał się Sejer. – Może społeczeństwo głupieje przy takich zbrodniach. Gazety nagłaśniają sprawę, a przestępca osiąga wszystko, czego pragnął. Chyba lepiej byłoby milczeć.
– Ale co taki człowiek zrobi, jeśli zostanie zignorowany? – zastanawiał się głośno Skarre. – Musimy to też wziąć pod uwagę. Sprawca stanie się jeszcze niebezpieczniejszy i tylko bardziej się wścieknie. Oczywiście w przypadku, gdy chce zwrócić na siebie uwagę, ale nie otrzyma żadnej reakcji. Myślę, że cała ta sytuacja może być źródłem poważnego konfliktu. Mówimy tutaj o maleńkim dziecku. O siedmio- czy ośmiokilogramowym słodziaku, pachnącym mydłem i mlekiem.
– Niewykluczone – odparł Sejer. – Ten człowiek potrzebuje publiczności. Musimy jednak zachować w tym wszystkim równowagę. Przedstawię go jako osobę uczuciową, tak aby poczuł, że go rozumiemy. Mam rację? Nie powinniśmy mu nadeptywać na odcisk.
Inspektor odwrócił się tyłem do okna, po czym usiadł na chwilę przy biurku. Był z natury nieśmiały i nie ciągnęło go na otwarty plac, gdzie świeciło słońce, panował upał i czekał ciekawski tłum chciwych sensacji dziennikarzy. Do jego obowiązków służbowych należało jednak również wygłaszanie oświadczeń dla prasy. Wyważone i spokojne informowanie oraz relacjonowanie spraw dla mediów.
– O czym teraz myślisz? – zapytał Skarre niskim i nieco poufnym głosem.
– W tej chwili myślę o swoim wnuku – wyznał Sejer. – Wiesz, o Matteusie. Chodzi do Szkoły Baletowej przy Operze Narodowej w Oslo. Właśnie się dowiedział, że jeden z uczniów będzie mógł wystąpić gościnnie na głównej scenie opery. Na wiosnę, w kwietniu.
– Weźmie udział w przesłuchaniu? – chciał wiedzieć Skarre.
– Tak – odrzekł Sejer. – Dziesiątego października, do roli Zygfryda w Jeziorze łabędzim.
– Do roli księcia – sprecyzował Skarre.
– Tak – odparł inspektor. – Gra toczy się o dużą stawkę. Matteusowi bardzo zależy na tej roli. Ale konkurencja jest spora.
Sejer zaczął się wpatrywać w podkładkę na biurko, która przedstawiała mapę świata. Potem wskazał palcem przedstawiony w kolorze żółtym kraj. Jego osiemnastoletni wnuk pochodził z Somalii i został adoptowany. Gdy przybył do Norwegii, miał cztery lata. Obecnie był dobrze zapowiadającym się tancerzem w szkole baletowej, dzięki talentowi, imponującemu ciału i twardym jak kamień mięśniom w kolorze kawy.
– Myślisz, że wybiorą ciemnoskórego księcia? – zwrócił się do Skarrego z nutą zmartwienia w głosie. – Są pewne role, do których biorą tylko białych.
– Możesz podać jakieś przykłady? – zapytał Skarre.
– Robin Hood, Piotruś Pan.
– Przejmujesz się uprzedzeniami innych. Ale to są właściwie twoje własne uprzedzenia.
Sejer spojrzał przepraszającym wzrokiem na swojego młodszego kolegę.
– Przez wiele lat martwiłem się o niego i to uczucie nigdy mnie nie opuszcza – odezwał się. – Ani razu nie było łatwo. Matteus często stał samotnie na szkolnym dziedzińcu i bardzo cierpiał. A teraz Jezioro łabędzie i rola księcia. To dla wielu łakomy kąsek. Pożyjemy, zobaczymy. No, ale nie chcę ci dłużej tym zawracać głowy.
W końcu zaczął przygotowywać się do spotkania z przedstawicielami prasy. Wyprostował się i sprawdził węzeł krawata, był ciasny i gładki.
– Pewnie myślisz o tych wszystkich białych łabędzicach – zaczął się droczyć Skarre. – W piórach i tiulu. A poza tym boisz się, że Matteus będzie się od innych odróżniał. Ale nawet łabędzie istnieją w czarnym wydaniu – dodał.
– Naprawdę? – zapytał inspektor.
– W stawie przy katedrze w Palmie pływają czarne łabędzie – wyjaśnił Skarre. – Oczywiście są piękniejsze od białych. A przy tym rzadsze.
Wkrótce Sejer wyszedł na słońce, na spotkanie z dziennikarzami. Po uwadze Skarrego poczuł się lepiej.
Tego samego wieczoru siedział przed telewizorem. W wygodnym fotelu przy oknie, z poduszką pod plecami. Pies shar pei, który wabił się Frank, położył się przy stopach właściciela. Jak przystało na Chińczyka, czworonóg był pełen godności, nieprzystępny i cierpliwy. Miał maleńkie, ciasno przylegające do głowy uszy, przez co dość słabo słyszał. Jego ciało pokrywała płowa, pomarszczona skóra przypominająca ścierkę z irchy. W fałdach tej skóry znajdowały się głęboko ukryte czarne i bystre oczy, co ograniczało mu pole widzenia.
Incydent z niemowlakiem z Bjerketun został należycie omówiony w prasie. Zapewne z powodu dramatyczności zdarzenia i zuchwałości przestępcy, pomyślał Sejer. Cała ta sprawa przeraziła ludzi i prawdopodobnie to sprawca chciał osiągnąć.
Inspektor długo siedział przed telewizorem. Na początku zobaczył samego siebie na kanale TV Norge. Później wiadomości o godzinie siódmej, a na koniec wiadomości wieczorne o dwudziestej trzeciej. W każdym programie powtarzał te same słowa. „Tę sprawę traktujemy bardzo poważnie”.
Jego nazwisko i ranga „inspektor” widniały zawsze na dole, w lewym rogu ekranu. Przyglądał się swoim wystąpieniom z mieszanymi uczuciami. Dostrzegł ślady upływu czasu na swojej twarzy. Włosy mu posiwiały, a sylwetka zrobiła się znacznie chudsza. Rysy, kości policzkowe i szczęka się wyostrzyły, a niebieskoszare oczy zapadły. Mimowolnie pomyślał o śmierci. O tym, że powoli zbliżała się do niego i widać to po jego ciele.
Nadchodzę. Ja, śmierć.
Pochylił się i poklepał Franka po głowie, odsuwając na bok posępne myśli. Teraz wrócił do rozważań o swoim tańczącym w balecie wnuku. Piękne sceny z baletu Jezioro łabędzie, które kilka razy oglądał w telewizji, przesuwały się w jego wyobraźni. Małe baletnice z piórami na głowie w lekkich podskokach, melancholijna muzyka. I czarny Zygfryd. No cóż, pomyślał, jeśli ma talent i jest dobrym tancerzem, to chyba otrzyma rolę. Tak to zwykle funkcjonuje. Istnieje sprawiedliwość na świecie, przynajmniej jeśli chodzi o nasz rejon, ponieważ stać nas na to, a sprawiedliwość kosztuje. Są tacy, którzy dostają to, na co zasłużyli. Wiele lat więzienia dla tych, którzy dopuścili się najcięższych przestępstw. Albo rolę księcia w Jeziorze łabędzim na głównej scenie opery dla utalentowanego tancerza. A takim był jego wnuk. Przynajmniej tak o nim myślał Sejer. Czarny, silny i egzotyczny, pełen pogardy dla śmierci i świetny w tym, co robił.
Inspektor wciąż siedział w fotelu i odpoczywał przez dłuższą chwilę, z głową opartą o podgłówek i rękami na poręczach. Jego myśli krążyły teraz wokół sprawy Margrete Sundelin. Ktoś to wszystko dokładnie zaplanował, pomyślał Sejer, wprawiając matkę i ojca dziecka w przerażenie. Wstrząs, który przeżyli i który zapamiętają na zawsze. Ale dlaczego padło na Margrete i jej rodziców?
O północy Sejer podniósł się z fotela i zaczął gasić wszystkie światła. Po kolei ciemność zalała salon, jadalnię, kuchnię i na koniec łazienkę. Przez moment stał w mroku i przyglądał się konturom ciężkich mebli z dębowego drewna. Dostał je po swoich rodzicach. Przypominały mu starych, cierpliwych przyjaciół, którzy zawsze tam byli. Czasami, gdy stał tak samotnie w środku swego mieszkania, grał w pewną grę, o której nikt inny poza nim nie wiedział. Wyobrażał sobie, że to jego żona Elise siedziała w tym wysokim fotelu przy oknie i szeptała do niego: „Połóż się, ja zaraz przyjdę”. Ale minęło wiele czasu od chwili, kiedy Elise siedziała tam ostatni raz. Zmarła na raka, a on w młodym wieku został wdowcem. Życie ułożyło się inaczej, niż to sobie wyobrażał. Sporo lat upłynęło, zanim obrał nowy kierunek i odnalazł nową drogę. Ale przecież dotyczy to wielu ludzi, pomyślał. Frank towarzyszył mu w każdym pokoju. Pies szedł powoli i rozważnie, jak jego właściciel, zachowując przy tym swoją elegancką nieprzystępność. Kiedy w całym mieszkaniu zapadła ciemność, poczłapał na swoich dość krótkich nogach do sypialni i położył się na macie. Później spał przez całą noc i strzegł swego pana z czujnością, jaką posiadają tylko chińskie psy bojowe.
Sejer stał dalej w mroku i nasłuchiwał. Zdawało mu się, że usłyszał warkot z oddali. To może być jadąca winda, przemknęło mu przez myśl, ale przecież było już bardzo późno i o północy niewiele się w bloku działo. Nagle przypomniał sobie, że Elna, sąsiadka z naprzeciwka, często pracowała wieczorami. Całymi dniami ciężko harowała, sprzątając na Aker Brygge. Po chwili Sejer udał się do sypialni i rozpiął kołnierzyk białej koszuli. W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Frank natychmiast zerwał się na nogi, potruchtał do przedpokoju, usiadł przed drzwiami i zaczął szczekać, przyjmując w mig rolę strażnika granicznego. Inspektor od razu pomyślał, że może coś się stało jego córce Ingrid i Matteusowi i potrzebują pomocy. Ale oni chyba zadzwoniliby wcześniej. Zawahał się przez chwilę. Nigdy jednak nie przyszłoby mu do głowy, żeby nie otworzyć drzwi. Ktoś go potrzebował, a on chętnie dawał komuś oparcie, bo taką miał naturę. Okazało się, że przed drzwiami nikogo nie było. Ujrzał jedynie pusty korytarz z szarymi kamiennymi ścianami, szafkę przeciwpożarową z toporkiem i poręcz schodów z kutego żelaza. Słyszał, jak winda zjeżdża teraz na dół, i śledził wzrokiem żółte światełko. Raptem dostrzegł, że coś leżało na jego wycieraczce. Była to niewielka szara koperta. Chwycił ją, szybko wszedł do środka, natychmiast pobiegł do okna w salonie i wyjrzał na zewnątrz. Po niecałej minucie zobaczył jakąś postać, która teraz biegła przez parking. Ktoś młody i szybki, pomyślał. Definitywnie wątłej budowy mężczyzna. Przed czterdziestką, a może nawet przed trzydziestką. Postać dotarła do chodnika i wkrótce zniknęła w panujących dookoła ciemnościach. Sejer miał pewność, że to ten biegnący człowiek położył kopertę przed drzwiami. Poszedł teraz do kuchni i zapalił światło, po czym zaczął badać przesyłkę. Papier był z recyklingu, rozmiar C 5, brak nadawcy. Wysunął szufladę, wyjął ostry nóż i rozciął kopertę. W środku znalazł kartkę ze zdjęciem jakiegoś zwierzęcia. Brązowoczarne zwierzę z wielkim puszystym ogonem. Sejer trzymał ostrożnie kartkę, następnie odwrócił ją i przeczytał widniejący tam tekst.
„Norweski drapieżnik. Rosomak. Fotograf Gøran Jansson”.
Zaraz potem przebiegł wzrokiem krótką wiadomość:
„Zaczęło się piekło”.
Spojrzał na Franka, który podążał za nim jak cień.
– No proszę, rosomak – powiedział głośno.
Zgasił światło w kuchni. Pies poczłapał na powrót do sypialni i położył się spokojnie obok łóżka. Sejer oparł kartę o lampę na nocnym stoliku.
Leżał przez dłuższy czas z otwartymi oczami i wpatrywał się w rosomaka.
Moja twarz na ekranie, na trzech kanałach, rozmyślał. Moje nazwisko w lewym dolnym rogu. Bez problemu można mnie znaleźć. Widnieję w książce telefonicznej.
Wreszcie po jakimś czasie zgasił światło. Myślami powędrował do maleńkiej Margrete i tego wszystkiego, co zdarzyło się w związku z całą sprawą. Ale zastanawiał się również, co może się zdarzyć w przyszłości.
„Zaczęło się piekło”.
*
Matka piła przez cały dzień, a teraz leżała na sofie i spała. Miała otwarte usta, mógł zatem zobaczyć jej blade i suche podniebienie. Ubrana była w szlafrok z gładkiego, podobnego do jedwabiu materiału, który rozchylił się z przodu, dojrzał więc jedną z jej piersi. Brązowa brodawka przypominała mu małe wyschnięte gówno.
Nazywał się Johnny Beskow i nie był zbyt dobrze zbudowany. Bardziej pasowało do niego określenie chuderlak. Posiadał jednak wyrafinowany talent do czynienia zła, który zamierzał teraz wykorzystać. Jego oczy były zimne i wyraziste, gdy przyglądał się matce. Budziło się w nim obrzydzenie, ponieważ w takim momencie doznawał silnych emocji, dzięki czemu czuł, że żyje, a krew płynie szybciej. Nieustannie wpatrywał się z pogardą w śpiącą na sofie kobietę. Pogarda zaś powodowała, że miał ciężki oddech i robiło mu się gorąco. Dotyczyło to całej jej postaci, tego, kim była, jak wyglądała i jak się zachowywała. Odgłosów, które wydawała, i jej zapachów. Matka była chuda, blada i zniszczona. Wyglądała na zaniedbaną, żałosną i przepitą istotę, co tylko wzmacniało jego odrazę. Myśl o tym, że pochodzi od niej, wzbudzała w nim dyskomfort. Pewnego dnia, wiele lat temu, wycisnęła go z siebie, wydając długi i charczący krzyk. Bez poczucia szczęścia i bez jakichkolwiek oczekiwań.
Matka miała długie ciemne włosy i blade ciało. Żyły wyraźnie zarysowane pod skórą przypominały zieloną siatkę na skroniach i dłoniach. Jej krótkie i wąskie stopy, pokryte suchą i twardą skórą, tworzącą na piętach grubą szarobiałą skorupę.
– Gdzie jest mój ojciec? – odezwał się. – Powiedz to teraz.
Oczywiście matka nie słyszała jego pytania, ponieważ znajdowała się w głębokim zamroczeniu alkoholowym, które z pewnością utrzyma się przez wiele następnych godzin. Dopiero kiedy będzie się zbliżała noc, wstanie z sofy, zamruga kilkakrotnie powiekami i spojrzy na niego ze zdziwieniem. Tak jakby zapomniała, że mieszka z siedemnastoletnim synem.
Johnny przeniósł wzrok na ścianę, gdzie wisiała biało-czarna fotografia matki z okresu, gdy była młoda. Zawsze kiedy patrzył na to zdjęcie, a potem przenosił spojrzenie na nią, zadawał sobie pytanie, gdzie podziała się tamta osoba. Ta śmiejąca się na fotografii, z błyszczącymi oczami.
Gdy dorastał, wiele razy pytał o ojca.
– Gdzie on jest? Gdzie jest mój ojciec? – chciał wiedzieć. – Za granicą?
– Twój ojciec? – odpowiadała z goryczą w głosie. – Nie męcz mnie wciąż tym pytaniem. On jest za górami, za lasami.
Czasami wyobrażał sobie taki krajobraz. Widział oczami wyobraźni mężczyznę, który biegnie przez porośniętą trawą górę, po czym znika za nią i pojawia się ponownie na kolejnej. W ten sposób wbiegał coraz dalej w głąb obrazu, przeskakując z jednego szczytu na drugi, aż w końcu przepadał za horyzontem.
Johnny siedział nieruchomo w fotelu i w dalszym ciągu wpatrywał się zimnym wzrokiem w matkę. Albo bardziej podobało mu się takie stwierdzenie: nieruchomym rybim wzrokiem. Właściwie mógłbym cię obudzić, gdybym chciał, pomyślał. Pewnego dnia, gdy przekroczysz granicę, szybko cię obudzę. Wtedy zerwiesz się z sofy, krzycząc i łapiąc się za głowę. Mógłbym zagotować garnek wody i wylać wrzątek na twoją twarz, snuł dalej swoje wizje. Albo może coś innego. Gorący smalec byłby oczywiście efektywniejszy. Przykleiłby się na dłużej i palił skórę, bo nie paruje tak szybko jak woda. Chyba jednak nie mamy smalcu, przypomniał sobie. Wstał, po czym udał się do kuchni i otworzył lodówkę. W jej drzwiach znalazł butelkę oleju, która na pewno przyda się w przyszłości. Gdy pewnego pięknego dnia będzie chciał, żeby zerwała się z sofy i usłyszała, co on ma jej do powiedzenia. Ponieważ ja też mam granice wytrzymałości i jeśli ona je przekroczy, otrzyma to, na co zasłużyła, pomyślał. O Boże, zemsta będzie okrutna.
Później wrócił do salonu i stanął przy oknie. Wyjrzał na podwórze przed domem. Nikt nie ma takiego bałaganu jak my, uświadomił sobie. Inni mieszkańcy rozmawiają o nas. O tej niechlujnej kobiecie i jej chuderlawym synu. Na zewnątrz stały plastikowe torby ze śmieciami i jakieś wiadra ze starymi farbami. Do tego zardzewiałe taczki pełne deszczowej wody i stos drewna przykryty czarną plandeką. Krzaki i chwasty rozrastały się coraz bliżej ścian domu, zgodnie z siłą natury. Obraz zaniedbanego budynku, który z wolna ulegał rozpadowi.
Obok schodów Johnny zobaczył swój zaparkowany skuter marki suzuki estilete. Ponownie usiadł. Próbował teraz wyobrazić sobie ojca, którego matka tak skrzętnie ukrywała. Gdyby tylko mogła choć trochę o nim opowiedzieć. Zdradziłaby nazwisko lub jakiś inny szczegół, który pozwoliłby mu nieco przybliżyć jego wizerunek. Albo może miejsce zamieszkania. A jeśli ojciec już nie żył, to chciałby wiedzieć, gdzie został pochowany. Mógłby zobaczyć jego nazwisko na nagrobku. Czy opuściłeś dom przez jej pijaństwo?, rozważał Johnny. Czy może znalazłeś sobie kogoś innego, z kim masz dzieci, które są lepsze ode mnie, dlatego wolisz być z nimi? Czy wiesz, gdzie teraz jestem, czy ignorujesz mnie jak jakiś niewielki ból zęba? Odchylił głowę do tyłu i zamknął na chwilę oczy. Pomyślał o tym niemowlaku leżącym pod drzewem. Pewnie czujesz się teraz dobrze, pomyślał, twoja matka i twój ojciec pilnują cię przez cały czas. Nie spuszczają cię z oczu w dzień i w nocy. Widział ich oczami wyobraźni, przytulonych do siebie. Są niczym trójca święta spowita szczęściem i doskonałością, święte przymierze, odizolowane od reszty świata. Od teraz wszystko może się zdarzyć. Każdy najmniejszy krok stanowi ryzyko, rzeczywistość poza domem to strefa zagrożenia. I to on swoim zachowaniem dał tej rodzinie nową perspektywę. On, Johnny Beskow, pokazał im, jak może wyglądać prawdziwy świat.
Długo tak siedział, rozmyślając o tych sprawach, i odczuwał radość. Przez cały ten czas przyglądał się matce zimnym spojrzeniem.
Tydzień przed zdarzeniem zdjęcie Margrete ukazało się w lokalnej gazecie z podpisem „Nasza księżniczka”. Fotografię wykonał Karsten starym aparatem marki Hasselblad. Córeczka siedziała na stole kuchennym, całkowicie naga, jedynie z białą czapeczką zawiązaną pod brodą. Ciało dziecka miało barwę marcepanu.
Teraz Margrete spała na środku ich małżeńskiego łoża. Wykąpana leżała pod różową kołderką. Przed kąpielą Lily dodała do wody kilka kropli oliwki dla niemowląt i teraz skóra córeczki świeciła się i cudownie pachniała. Matka czuła, że dziecku jest zbyt ciepło, nie była jednak w stanie zabrać kołderki. To maleńkie zawiniątko na środku łóżka przypominało kokon. Lily nigdy nie chciałaby, żeby jej maleństwo odkryło się, wstało i wyszło. Wyszło z pokoju, z domu i zniknęło w szerokim świecie.
Karsten udał się tego dnia na wysypisko śmieci, żeby zostawić tam wózek ich dziecka. Wylana krew spłynęła w dół, wsiąkła w materac i nie dała się tego doczyścić. Wszystko było śliskie niczym olej i śmierdziało obrzydliwie jakimś rybim odorem. A poza tym był to używany wózek, który dostali od sąsiadów. Teraz Karsten kupił nowy. Obity ciemnoczerwonym aksamitem najdroższy model marki Emmaljunga. Wszystko, co najlepsze dla Margrete, postanowili rodzice po tym, co się stało.
– Od teraz może już spać na werandzie – zaproponował Karsten. – Będziesz widzieć ją z okna.
Lily pogłaskała Margrete po policzku. Powieka dziecka zadrgała pod jej dotykiem.
– Zobaczymy – odpowiedziała krótko.
Dziecko leżało między nimi. Oboje podpierali się na łokciach, tworząc w ten sposób ścianę chroniącą ich córeczkę przed światem. Przypominała teraz zielony groszek w strąku. Oddychała szybko i lekko. Była niezwykła.
– Wiesz, co mu zrobię, jak go dorwę? – odezwał się Karsten.
Mówił z zaciśniętymi zębami, ale Lily nie chciała tego słuchać. Wygładziła różową kołderkę i dobrze przykryła nią dziecko. Nie odpowiedziała na pytanie męża. Jakieś zło przyszło do nich od strony lasu, a teraz to zło znalazło drogę do mężczyzny, którego poślubiła.
– Powyrywam mu ręce i nogi – oznajmił. – Takie indywiduum nie jest warte więcej od owada.
Lily położyła się na plecach i zaczęła się wpatrywać w klosz wiszącej na suficie lampy. Dostrzegła tam kilka martwych much.
– A może coś umknęło naszej uwadze? – wyszeptała. – Może zrobiliśmy lub powiedzieliśmy coś nieodpowiedniego?
W tym momencie również Karsten obrócił się na plecy. Na jego ruch Margrete zareagowała westchnieniem. Łóżko nieco zaskrzypiało, bo Karsten był ciężki.
– Co masz na myśli? – zapytał. – Sądzisz, że może zasłużyliśmy na to, co się stało?
Lily przygryzała knykieć. Pierwszy szok minął. Byli już w domu, a od tamtego wydarzenia minęło trochę czasu. Margrete była cała i zdrowa, pełna energii i życia. Teraz jednak pojawiły się myśli, na które Lily się nie przygotowała. Dlaczego właśnie tutaj, na naszym osiedlu?, zastanawiała się. Dlaczego zdarzyło się to nam, w naszym ogródku i naszemu dziecku? Do takiego czynu nie mogło przecież dojść przypadkiem. W przeciwnym razie byłoby to całkowicie niezrozumiałe.
– Nie zasłużyliśmy – odpowiedziała po chwili. – Ale mogliśmy zrobić coś, co zwróciło czyjąś uwagę.
– Żyjemy własnym życiem – odparł Karsten. – Robimy takie same rzeczy jak inni ludzie. Jesteśmy porządnymi obywatelami.
Lily próbowała równo i spokojnie oddychać. Wiedziała, że jeśli będzie kontrolować oddech, to jej serce się uspokoi. Nie była jednak w stanie tego zrobić.
– Może stał i nas obserwował – wyszeptała. – Pomyślałeś o tym? Mógł stać ukryty za drzewem, a ja leżałam na ziemi, nie mogąc wstać. Ani razu nie spojrzałam w kierunku lasu. Tak dalece nie myślałam. – Teraz się podniosła i podparła na łokciu.
– Zauważyłeś coś wtedy? A może coś słyszałeś?
Karsten powrócił w myślach do tych paraliżujących sekund. Analizował swoje wspomnienia z tamtych chwil, zastanawiając się, czy może przeoczył jakiś szczegół, który mógłby naprowadzić go na trop.
– Tak, coś słyszałem – przypomniał sobie. – Jakiś dźwięk w lesie, jakby ktoś uruchomił silnik. Tamtędy biegnie droga do Askeland, z której korzystają pracownicy leśni. To mogła być piła łańcuchowa.
– Piła łańcuchowa? – spytała rozczarowanym głosem. – To nam nic nie pomoże.
Nagle Karsten zmienił zdanie. Pstryknął palcami i się odezwał:
– Nie, to nie była piła. To był chyba dźwięk zapalanego skutera.
*
Pocztówkę, którą Sejer znalazł na wycieraczce przed drzwiami, wykonano z cienkiego, taniego papieru, Kartka miała błyszczącą powierzchnię. Zdjęcie rosomaka przykuło jego uwagę. W regale z książkami trzymał trzynaście tomów norweskiej encyklopedii z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku, wydanej przez wydawnictwa Aschehoug i Gyldendal. Wyszedł z założenia, że znajdzie tam opis tego zwierzęcia wraz z fotografią. Wkrótce odszukał je na stronie czterysta dziewięćdziesiątej piątej.
Rosomak (gulo gulo) – w naszym kraju największy gatunek drapieżników z rodziny łasicowatych. W niektórych regionach północnej i zachodniej Norwegii nosi nazwę górskiego kota. Jest ssakiem stopochodnym. Ma masywną głowę i krótki puszysty ogon. Pokryty jest futrem o brązowoczarnym ubarwieniu, wzdłuż boków ciągną się żółtawe pasy. Osiąga wzrost psa rasy wyżeł i jest bardzo silny. Rosomaki przebywają na terenach wysokogórskich, badacze uważają jednak, że pierwotnie były zwierzętami leśnymi.
Rosomak jest przebiegłym i czujnym myśliwym. Zimą żywi się mięsem reniferów, latem poluje na owce i małe gryzonie. W rzadkich przypadkach również na zające, lisy, pardwy i głuszce. Na przełomie lutego i marca samica rodzi dwoje lub troje młodych. Swoje legowisko znajduje najczęściej w nawisie śnieżnym przy niskich ścianach skalnych na trudno dostępnych terenach. W 1964 roku populację oszacowano na 150 sztuk. W południowej Norwegii aż do rejonu Trøndelag rosomak podlega ochronie.
Po lekturze Sejer zaczął się przyglądać z dużym zainteresowaniem kolorowemu zdjęciu. Zwierzę przypominało trochę psa, trochę kunę i trochę kota. Czy takim chcesz być?, zastanawiał się Sejer. Rzadkim, objętym ochroną i narażonym na wyginięcie drapieżnikiem? Przebiegłym i czujnym myśliwym? Zamknął encyklopedię, postawił na powrót na regale i usiadł przy telefonie. Karsten Sundelin odebrał od razu. Wziął tego dnia wolne w pracy, żeby być razem z żoną i dzieckiem. Zarówno on, jak i Lily czuli się po całym tym zdarzeniu rozbici i mieli zamęt w głowie.
– Jak się państwo mają? – chciał wiedzieć Sejer.
– A jak pan myśli? – odpowiedział Karsten. Jego głos był pełen goryczy i ostry jak dźwięk piły. – Lily nie czuje się już bezpieczna – kontynuował. – I tylko jeden Bóg wie, czy to się kiedyś zmieni. To zdarzenie wiele rzeczy zrujnowało, jeśli mogę tak to ująć.
– A jak dziecko? – zapytał ostrożnie inspektor.
– Sądzę, że na nią to też wpłynęło. W taki czy inny sposób. Nasz niepokój odbija się również na córce. To chyba naturalne, prawda?
Sejer umilkł na chwilę, szukając odpowiedzi.
– Czy mają państwo tu w okolicy jakąś księgarnię? – spytał w końcu.
– Nie, nie mamy tu księgarni – odparł Sundelin. – Musielibyśmy pojechać do galerii handlowej, która znajduje się Kirkeby. Tutaj u nas mamy jedynie duży sklep w pobliżu jeziora Skarvesjø. Mają tam całkiem urozmaicony asortyment. Sprzedają leki, zabawki i inne produkty.
Sejer robił w tym czasie notatki.
– Jak mogę tam dojechać?
– Pojedzie pan do centrum w Bjerkås, po czym skręci w prawo – zaczął tłumaczyć Sundelin. – Gdy dotrze pan do jeziora, zobaczy pan sklep. Wywiesili przed nim kilka idiotycznych flag.
– A co z mieszkańcami Askelandsfeltet? – zapytał inspektor. – Czy oni też tam robią zakupy?
– Oni mieli wcześniej swój własny sklep, który jednak został zamknięty. Teraz przyjeżdżają do nas na zakupy. Chociaż coraz więcej ludzi udaje się do galerii handlowej w Kirkeby, tam mają większy wybór. Dawniej mieliśmy tu wszystko – dodał. – Piekarnię, fryzjera, kawiarnię i bank. Ale stopniowo wszystko zaczęto likwidować. Teraz możemy tu kupować tylko żywność i benzynę. Jest jeszcze mały pub obok stacji benzynowej.
Sejer podziękował za rozmowę i odłożył słuchawkę. Było jeszcze wcześnie rano. Zabrał ze sobą Franka i pojechał do Bjerkås, oddalonego o dwadzieścia pięć kilometrów. Tak jak radził Sundelin, skręcił w prawo i wkrótce dostrzegł powiewające na wietrze flagi nad wodą. Wąska asfaltowa droga wiodła w dół nad piękną plażę. Kiedy jednak Sejer wysiadł z samochodu, okazało się, że nie jest to zbyt atrakcyjne miejsce: mało piasku i wielkie ostre kamienie, które tworzyły barierę nie do pokonania. Może to wyjaśniało, dlaczego sklep otrzymał od gminy pozwolenie na prowadzenie tu działalności. Nie można było się tutaj kąpać. Sejer w pewnej odległości zobaczył zatokę i kilka łodzi wciągniętych na brzeg. Niektóre były odwrócone do góry dnem. Zaczął iść. Wzdłuż brzegu nikt nie spacerował, dlatego spuścił Franka ze smyczy. Pies pobiegł przed siebie, przebrnął niezgrabnie przez duże kamienie i wpadł do wody, z której jednak szybko wyszedł.
– No co, Frank? – zwrócił się do czworonoga. – Trochę za zimno?
Powierzchnia jezioro była gładka jak lustro, żadnych zmarszczek. Sejer usiadł na jednej z odwróconych łodzi i obserwował płynącą nieco dalej rodzinę kaczek. Frank stał na brzegu i warczał na nie. Położył uszy po sobie, a nad pyskiem pojawiła się dodatkowa fałda.
– Przestań – wydał polecenie inspektor. – Zostaw je w spokoju. One tu mieszkają.
W tym momencie kaczki odpłynęły, zostawiając za sobą cienkie smugi.
Sejer wstał z łodzi i spojrzał w górę na główną drogę. Bjerkås liczyło niecałe pięć tysięcy mieszkańców. W dawniejszych czasach działała tutaj mleczarnia. Gdy schodził nad jezioro, mijał podupadły budynek mleczarni z czerwonej cegły. Kiedy zerknął na drugi brzeg, zobaczył na wzgórzu dużą białą budowlę. Wiedział, że to klasztor, w którym mieściła się mała kaplica, gdzie organizowano koncerty i odczyty. Zawołał Franka, po czym wrócili do samochodu. Zostawił w nim psa, a sam zaś poszedł do sklepu. Pachniało świeżo pieczonym mięsem, a on podążał za tą wonią niczym głodne zwierzę. Bez zastanowienia kupił dwa kotlety mielone.
Później krążył po sklepie z ciepłą torebką aluminiową w ręku. Zbliżając się do kasy, dostrzegł to, czego szukał. Stojak z kartkami pocztowymi. Były tam pocztówki z kotkami, szczeniakami i końmi, również małe koperty z kartkami muzycznymi i życzeniami urodzinowymi. Nagle jedna z kart przykuła jego uwagę. Wyjął ją ze stojaka i przeczytał tekst na odwrotnej stronie.
„Norweskie zwierzęta drapieżne. Ryś. Fotograf Gøran Jansson”.
Po tym odkryciu rozejrzał się ponownie. On tutaj był, pomyślał. Mieszka w Bjerkås. Albo może w Askeland. I całkiem możliwe, że robi zakupy w tym sklepie. Sejer położył torebkę z kotletami na taśmie. Zaopatrzył się również w trzy gazety i skinął głową do kasjerki.
– Czy mieliście więcej takich kart? – zapytał. – Z innymi drapieżnikami?
Kobieta spojrzała na zdjęcie rysia i pokręciła głową. Odgarnęła z czoła czarno-białą grzywkę i wtedy ujrzał mały kolczyk w kształcie dzidy w jednej z brwi.
– Nie mam pojęcia. Nie zwracam na nie uwagi – odparła.
– Innymi słowy, nie pamięta pani podobnej pocztówki z rosomakiem? – zapytał ponownie.
– Z rosomakiem?
Nie było wątpliwości, że nie wiedziała, co to za zwierzę. Niepewnie patrzyła na inspektora. Ale to bardzo młoda osoba, pomyślał Sejer. Na jej zielonym fartuchu służbowym widniał identyfikator z imieniem Britt. Zaczęła skanować w kasie jego produkty: gazety i torebkę z kotletami. Za pocztówkę z rysiem zapłacił siedem koron i pięćdziesiąt øre. Kiedy wrócił do samochodu, dał Frankowi jeden z kotletów, sam zaś usiadł i szybko przerzucił strony gazet.
„Zakrwawione dziecko znalezione w ogrodzie”.
„Groteskowy żart w Bjerketun”.
„Śpiące niemowlę skąpane we krwi”.
Sprawca dobrze się czuje w świetle reflektorów, stwierdził w myślach inspektor. Teraz zbiera oklaski.
Sejer odgryzał małe kawałki mięsa, wpatrując się przy tym w wody jeziora. Skarvesjø przypominało lustro. W oddali kołysały się kaczki w niewzruszonym spokoju.
– To diabelsko dobry kotlet, Frank – odezwał się do psa, po czym wyciągnął komórkę z kieszenie i wybrał numer Skarrego. – Będziemy mieli więcej takich ataków – poinformował. – Mamy do czynienia z drapieżnikiem.
*
Johnny Beskow wjechał swoim suzuki na główną drogę. Wrzucił wyższy bieg i ruszył przed siebie z piskiem opon. Miał lekką głowę i czuł się wolny jak ptak. Jego czerwony kask ozdabiały po obu bokach małe złote skrzydła. Za pasek wetknął szwajcarski scyzoryk. Takim narzędziem mógł kłuć i kroić, otworzyć butelkę coli lub wyciąć język z gardła matki, gdyby opanowało go zło. Bez niego nigdzie się nie ruszał. Poczuł ulgę, gdy wyszedł i zostawił smród oraz bałagan panujące w środku i ją pętającą się po domu i bełkoczącą niewyraźnie. Chętnie jeździł na swoim skuterze, lubił szybkość i powiew wiatru na twarzy. Teraz podczas jazdy wyobrażał sobie ludzi czytających o zdarzeniu w Bjerketun. Mógł sobie zwizualizować cały rejestr emocji, od przerażenia i grozy aż po gniew. Wściekli mężczyźni, oburzone kobiety i rozsierdzeni seniorzy. Uśmiechnął się na tę myśl, mknąc dalej na skuterze. Zapragnął zaklaskać w dłonie, uznał jednak, że najmądrzej będzie trzymać ręce na kierownicy. Ludzie nie powinni uważać, że życie jest rzeczą oczywistą, pomyślał. Nie powinni zakładać, że wszystko, co dobre będzie trwało wiecznie. Śmierć przyjdzie do każdego. I ja, kurwa, im to udowodnię.
Zatrzymał się na stacji paliw Shell w Bjerkås i kupił kilka gazet. Obok stacji znajdował się mały pub, gdzie stały stoliki z płyty laminowanej w sąsiedztwie automatów do gry. Lubił tam siedzieć i popijać colę. Podobało mu się, że mógł się swobodnie poruszać, a ludzie nie wiedzieli, kim jest. A był tą osobą, o której obecnie wszyscy mówili, przebywał wśród innych, a mimo to pozostawał anonimowy. Usiadł teraz na ławce przed stacją i przejrzał szybko doniesienia prasowe. Karsten Sundelin z Bjerketun udzielił wywiadu reporterowi z gazety „Verdens Gang”. Oświadczył, że ten, kto stoi za tym ohydnym atakiem na jego rodzinę, nie powinna się czuć bezpiecznie ani przez sekundę.
– Co ma pan przez to na myśli? – zapytał reporter.
– To, co myślę, nie nadaje się do druku – odpowiedział Sundelin.
Johnny złożył gazety i ukrył w schowku pod siedzeniem skutera. Potem uruchomił silnik i pojechał dalej. „Nie nadaje się do druku”. Ha, ha, ha, pomyślał, ale się przestraszyłem! Po kilku kilometrach dotarł do Sparbodam. Skręcił w prawo, przejechał ostatni odcinek drogi wąską leśną ścieżką, zsiadł ze skutera, po czym oparł go o pień świerku. Potem zaczął schodzić w kierunku wody. Sparbodam było zaporą wodną, z otworem, przez który woda wlewała się do czarnej rury. Stamtąd słychać było silne, nieprzerwane dudnienie. Plotki głosiły, że pewnego razu jakiś chłopak balansował na zaporze. Był maj i okres imprez przedmaturalnych, podczas których uczniowie zdawali test na odwagę. Nagle chłopak spadł do wody i został wciągnięty do rury. Później znaleziono jego ciało wiele kilometrów dalej w dolinie. Johnny stał przez dłuższy czas nad brzegiem i przyglądał się krajobrazowi, połyskującej tafli wody i milczącemu lasowi. Potem wszedł ostrożnie na zaporę, która miała czterdzieści centymetrów szerokości. Z początku można było łatwo po niej przejść, w pół drogi zaczynały się jednak poważne trudności. Samo wyjście zabudowano kratą, która zawsze była zamknięta na klucz. Jedynie odpowiedzialni za konserwację zapory pracownicy posiadali ten klucz. Ale można było wspiąć się na kratę i przedostać na drugą stronę zapory. Lecz tylko w przypadku, jeśli ktoś potrafił znieść szum pieniącej się wody pod sobą, nie tracąc panowania nad sobą. Johnny wpatrywał się w czarną wodę. Czuł się podekscytowany na myśl o tym, co rozpoczął. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy, że tak potężna siła tkwi w takim chuderlaku jak on, bo przecież był mały i w zasadzie nieumięśniony, a w dodatku miał jedynie siedemnaście lat. Ale ile talentów posiadał. A przede wszystkim ten do wzbudzania u ludzi gniewu.
Teraz usiadł na zaporze i wpatrywał się w dal. Słuchał, jak woda wlewała się z hukiem do rury. Siedział tak piętnaście minut, po czym się wycofał i znalazł bezpiecznie na suchym lądzie. Wiedział, że Sparbodam stanowiło źródłem pitnej wody, która wpływała do czarnej rury, a kończyła swój bieg w kranach wielu tysięcy ludzi. Dlatego, zanim odjechał, nasikał do wody.
Johnny Beskow miał dziadka w Bjørnstad. Henry Beskow mieszkał w domu na końcu ślepej uliczki, która nosiła nazwę Rolandsgata. W pobliżu budynku, najstarszym w okolicy, wznosił się mały pagórek. Siedziała tam dziewczynka i patrzyła na Johnnego, kiedy jechał z głośnym warkotem na skuterze. Widział ją tam wcześniej wielokrotnie, gdyż często przesiadywała na tym wzniesieniu i zachowywała się przy tym nieznośne wobec wszystkich, którzy mijali to miejsce. Bo to było jej miejsce, jej terytorium. Dziewczyna była drobna, blada i piegowata i miała imponujący płomiennie rudy warkocz, który sięgał pośladków. Przypuszczał, że mogła mieć z dziesięć lat. Teraz szczerzyła do niego zęby wielkości kostek cukru.
– Czerwona borówka! – krzyknęła do niego.
Miała pewnie na myśli jego czerwony kask. Johnny zahamował, zatrzymał się i spojrzał do góry na dziewczynkę zmrużonymi oczami. Próbował posłać jej groźne, intensywne spojrzenie. Wyglądało jednak na to, że dziewczynka niczego się nie bała. Bo ty mnie jeszcze nie znasz, pomyślał. Wrócę jeszcze do ciebie, ty małe piegowate gówienko. Odwrócił od niej wzrok, przejechał ostatni kawałek drogi wiodący do domu dziadka, zaparkował skuter i powiesił kask na kierownicy. Wytarł nogi w wycieraczkę i wszedł do małego domu. Staruszek, który miał chore nogi, siedział teraz przy oknie w fotelu typu uszak. Stopy położył na podnóżku i przykrył się włochatym kocem. Reumatyzm wykręcił mu palce, które zamieniły się w zbolałe pazury.
Johnny znalazł wolny puf i przysunął go do mężczyzny.
– Cześć, dziadku – przywitał się.
Henry odwrócił głowę w stronę wnuka. Jego pokryte popękanymi żyłkami oczy łzawiły.
– Cześć, chłopcze. Jak się cieszę, że przyszedłeś.
– Jadłeś coś dzisiaj? – zapytał Johnny.
Henry skinął głową.
– Dzisiaj rano była u mnie Mai – odparł.
Johnny próbował znaleźć dla siebie wygodną pozycję na miękkim plastikowym pufie.
– Jaka ona jest? Robi wszystko, co do niej należy? Miła?
– Mai to anioł – odpowiedział Henry. – Muszę to powiedzieć. Jest bardzo ciemna i nie mówi dobrze po norwesku, bo pochodzi z Tajlandii. Ale wiesz, Tajowie są zawsze bardzo życzliwi i wszystko robią z uśmiechem. Nie mógłbym znaleźć nikogo lepszego. Często się martwię, że mogę ją stracić – dodał. – Nie można ufać tym urzędnikom w gminie. Cały czas reorganizują. I oszczędzają na wydatkach.
– Wziąłeś dzisiaj lekarstwa? – spytał Johnny.
– Wziąłem – odrzekł staruszek. – No wiesz, jestem takim posłusznym psem. Po prostu nie mam już za wiele sił, żeby protestować. Ktoś, kto jest zależny od innych we wszystkim, co robi, musi być łagodny jak baranek.
Jego zdeformowane ręce błądziły po kocu, pociągając od czasu do czasu za wystające strzępy.
– Chcesz, żebym ci poczytał gazety? – zapytał wnuk i wskazał głową na stolik, gdzie leżała lokalna prasa.
– Tak, bądź tak miły.
Johnny przyniósł jedną z gazet i wygodnie usiadł. Czytał jasnym i wyraźnym głosem jeden artykuł za drugim, spoglądając czasami na staruszka, aby sprawdzić, czy ten słucha. Słuchał. Najpierw historii o pewnym koniu wyścigowym, nad którym dżokej stracił panowanie podczas biegu i który, kiedy próbowano go zatrzymać, ugryzł jednego z tamtejszych pracowników w ramię. Następnie długiego artykułu o złych warunkach pracy Polaków. Kolejny tekst Johnny pominął, ponieważ dotyczyła nieprawidłowości w postępowaniu ze zmarłymi w szpitalu Sentralsykehus. Okazało się, że ciała często leżały miesiąc, zanim zostały poddane kremacji. Potem chłopak odczytał prognozę pogody. Upał jeszcze potrwa, a na wschodzie kraju wzrastało niebezpieczeństwo pożarów lasów. Wnuk podał również kilka tytułów programów telewizyjnych na ten wieczór, przypuszczając, że to może zainteresować dziadka. Na koniec dotarł do tekstu o niemowlaku w wózku. Podczas lektury spoglądał na staruszka, nie mógł jednak odgadnąć, co ten myślał o całym zdarzeniu.
W końcu Johnny złożył gazetę i odłożył na stolik. W pokoju zapanowała cisza.
– Ty też nie masz, mój chłopcze, łatwo w życiu – odezwał się w końcu Henry. – Bóg tylko raczy wiedzieć. Ale jestem przekonany, że przynajmniej wiesz, jak należy postępować wobec innych. Ten idiota, który coś takiego zrobił, zasłużył na mocne baty. Zgodzisz się ze mną, prawda?
– Jasne, dziadku – odpowiedział Johnny potulnie. – A jeszcze lepiej by było, gdybyśmy mu połamali oba małe palce u rąk.
– Moglibyśmy – odparł dziadek. – A jak jest w domu? Powiedz otwarcie, co się dzieje. Nie chcę słuchać kłamstw tylko dlatego, że wolisz mnie oszczędzić.
– Nie ma nic do powiedzenia. Ona leży na sofie. I pije wódkę. Potrzebujesz czegoś ze sklepu? Mogę teraz pojechać na zakupy.
– Dobrze, to zrób listę – zgodził się Henry. – Przynieś ołówek i kartkę papieru. Leżą w szufladzie w kuchni.
– Nie potrzebuję kartki, dziadku. Mam komórkę i tam zapiszę.
– No tak, ty się na tym znasz – odpowiedział staruszek i skinął z wdzięczności głową. Siedział teraz bez ruchu na fotelu, podczas gdy wnuk wstukiwał do telefonu listę zakupów.
Gdy Johnny mijał na skuterze pagórek, dziewczynka nadal tam siedziała.
– Hej, Jacek Placek! – zawołała w jego kierunku.
Gdy wrócił ze sklepu, ułożył wszystko w spiżarni. Było to małe pomieszczenie obok kuchni, w którym dziadek chował przeróżne rzeczy. Johnny dostrzegł tam dużo starych produktów, na przykład słoiki z dżemem pokrytym pleśnią. Przez dłuższy czas porządkował szafki i sortował jedzenie. Zdecydował, co należy wyrzucić i wytarł półki mokrą ścierką. W końcu wszystko wyglądało czysto i porządnie. Nagle jego uwagę przykuło czerwone pudełko w głębi regału. Wyciągnął je, żeby przyjrzeć się bliżej. Z początku myślał, że to nowy rodzaj płatków śniadaniowych, wkrótce się jednak okazało, że w środku znajdowała się trutka na szczury. Zdjął przykrywkę i zaczął badać różowe kulki, które wypełniały pudełko po brzegi. Wyglądały apetycznie, mimo że były śmiertelnie groźne, ale to właśnie ich działanie go fascynowało. Podsunął pakunek pod nos, lecz nie miały żadnego zapachu. Oczywiście ich smaku nie mógł sobie wyobrazić. Może jak granulki czegoś słodkiego lub cukierki? Zaczął czytać dokładnie skład trutki i sposób użycia. Na pudełku widniał napis: „Szczury zasną spokojnie i już więcej się nie obudzą”.
Niezłe to, pomyślał Johnny. Po dłuższej chwili namysłu wymknął się z domu i schował pudełko pod siedzeniem skutera. Ta trutka na szczury może się kiedyś przydać, uznał. Lubił mieć coś w zanadrzu na wypadek przyszłych akcji. Potem wrócił do dziadka, który zasnął w fotelu. Johnny usiadł na pufie i czekał cierpliwie, aż staruszek się obudzi. Nastąpiło to po dwudziestu minutach.
– Zrobić ci kawę do termosu?
– Tak, proszę. Możesz dodać trochę cukru. Ale nie zakręcaj zbyt mocno korka, wiesz, jak to jest z moimi rękami.
Johnny poszedł do kuchni i zaczął przygotowywać kawę. W garnku zagotował wodę, którą potem przelał przez filtr z kawą, do której wsypał kilka łyżek cukru. Następnie wyjął z szafki niebieski kubek z uszkami po obu stronach, z którego zawsze pił dziadek. Zabrał wszystko ze sobą i postawił na stole w salonie. Potem podszedł do okna i wyjrzał.
– Kim jest ta dziewczyna z rudymi włosami? – zapytał.
Henry odchrząknął i zakasłał, bo coś utknęło mu w gardle.
– Pytasz chyba o najmłodszą Meinera. Nazywa się Else. Rodzina mieszka na dole, w tym żółtym domu. Widziałeś wszystkie te wraki samochodów na ich podwórzu? Trzymają je tam już od piętnastu lat. Pewnie Meiner początkowo myślał, że je odrestauruje i sprzeda, ale nic z tego nie wyszło.
– Ona nie jest specjalnie miła – oznajmił Johnny z twarzą przy szybie, która od jego oddechu nieco zaparowała i na której w tym miejscu narysował palcem czaszkę.
– Tak myślisz o Else? Nie, ona jest miła. Jest jak mały pies obronny – odpowiedział Henry. – Kontroluje wszystkich, którzy zjawiają się tutaj, na Rolandsgata. Chce dokładnie wiedzieć, z jaką sprawą tu przychodzą. A potem, jak wyjeżdżają, to siedzi na tym swoim pagórku i wydziera się na nich. Powiem ci jedną rzecz, chłopcze – dodał. – Jeśli ktoś przyszedłby do mojego domu ze złymi zamiarami, Else natychmiast by mnie ostrzegła. Ona ma sokole oko, a do tego skrzeczy jak sroka.
Johnny usiadł ponownie na pufie. Henry umilkł i nie odzywał się przez długi czas.
– Przepraszam cię, że jestem już taki stary – odezwał się w końcu z głębokim westchnieniem. – Przepraszam, że jestem taki powolny, niesprawny i niezdolny do zrobienia czegokolwiek. I już nie będzie lepiej.
– Przestań, dziadku – powiedział Johnny surowym tonem.
– Ja nie boję się śmierci.
– Wiem.
– A może boisz się zasnąć wieczorem, Johnny? Śmierć to nic strasznego. Idziemy do łóżka, zasypiamy i odpływamy w dal.
Podniósł rękę i odgarnął swymi wygiętymi palcami kilka kosmyków z czoła. Jego usta były wąskie i bezbarwne, tak jakby życie z wolna odpływało, zabierając ze sobą kolor i blask.
– Będziesz jeszcze długo żył – odezwał się Johnny z przekonaniem.
Myśl o śmierci dziadka sprawiała mu ból, ponieważ lubił staruszka i nie miał nikogo innego. Nikogo, kto by czekał na niego i kto by czegoś od niego potrzebował. Henry ponownie zapadał w drzemkę. Chłopak chwycił jego zdeformowaną rękę i przycisnął mocno do siebie.
– Dziadku – wyszeptał. – Czy mam przed wyjściem otworzyć okno? Gorąco tutaj i może cię rozboleć głowa.
Staruszek otworzył jedno oko.
– Osa może wpaść do środka.
– Masz szczury w piwnicy? – zapytał Johnny.
– Miałem wcześniej, ale teraz już nie. Mai załatwia takie sprawy.
Chłopak wypuścił rękę dziadka, wstał i poprawił ostrożnie koc.
– Dziadku, kiedy mama zaczęła pić?
– Tuż przed twoimi narodzinami – odpowiedział Henry. – Wiesz, ona nie miała łatwo. Wydarzyło się wtedy tak wiele okropnych rzeczy.
– Ona nie chce mi opowiedzieć o moim ojcu – powiedział pełnym żalu głosem. – Nie mogę się dowiedzieć, skąd się wziąłem na świecie.
– Zostaw tę sprawę – odparł staruszek, po czym odwrócił od wnuka twarz i zamknął oczy. – Prawda nie zawsze jest najlepsza. Uwierz moim słowom.
*