Tajemnica zaginionego konia - Marek Stelar - ebook + audiobook + książka

Tajemnica zaginionego konia ebook i audiobook

Marek Stelar

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Chaos – pies mówiący ludzkim głosem oraz Wojtek i Karola na tropie zagadki w stadninie!

 

WCIĄGAJĄCA SERIA DETEKTYWISTYCZNA POPULARNEGO AUTORA KRYMINAŁÓW – MARKA STELARA!

 

Biuro detektywistyczne „Chaos i spółka” założone przez Wojtka, Karolę i Chaosa – emerytowanego psa policyjnego – działa. I to jak!  Właśnie nadarza się okazja, by poprowadzić kolejną sprawę. Jest zima, trwają ferie, które Wojtek z Karolą i oczywiście Chaosem spędzają w „Końskim Gaju”, niewielkiej stadninie prowadzonej przez panią Lilę. Wśród mieszkających tam koni wyróżnia się jeden: piękny ogier o oryginalnym imieniu Espresso. Należy do córki pana doktora Labudy, która zdobyła na nim wiele nagród w zawodach. I oto pewnej nocy Espresso znika w tajemniczych okolicznościach! Nasi bohaterowie stawiają sobie jasny cel: odnaleźć konia i odkryć, kto jest sprawcą jego kradzieży.

 

Sprawa nie jest prosta, bo dzieciom i psom trudno działać w terenie, tak jak wolno dorosłym. Dokąd prowadzą ślady końskich kopyt? Czy naprawdę wszyscy muszą być podejrzani? Czy zło może być mniejsze albo większe? No i co to znaczy „anglezować”?

 

Pełna zwrotów akcji wciągająca opowieść o przyjaźni, odpowiedzialności, współpracy i o tym, że warto przyglądać się wszystkiemu: ludziom i światu.

 

Polecamy również:

Chaos i spółka na tropie

 

Marek Stelar – z wykształcenia architekt, z pasji modelarz architektoniczny oraz autor powieści kryminalnych dla dorosłych. Miłośnik zwierząt, pogłaszcze każde, które mu na to pozwoli, czasem nawet te, które ciężko pogłaskać, bo mają kolce albo łuski. Ponieważ posiada dzieci, doszedł do wniosku, że wypada napisać także coś dla nich, a skoro ma także psa, to należałoby to jakoś połączyć, mimo że psy nie umieją czytać. I tak właśnie narodził się Chaos, pies mówiący ludzkim głosem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 138

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 23 min

Lektor: Janusz Zadura
Oceny
4,7 (34 oceny)
25
7
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
utrwalaczka

Dobrze spędzony czas

Trochę zbyt dużo mocno rozwiniętych opisów, ale dzieciom książka przypadła do gustu.
00
Mirka1950

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna rozrywka nie tylko dla najmłodszych ;). Polecam i czekamy na kolejną cześć ;). Jedna z niewielu książek która po przesłuchaniu audiobooka wyląduje w domowej biblioteczce obok kolekcji pierwszych wydań serii „Pan Samochodzik” , Karola Maya, Anne Stephenson i jeszcze kilku pozycji do których chętnie zaglądają też „większe dzieci” ;). Tak jak poprzednia cześć po prostu zasługuje na to żeby do niej wrócić :). Wspaniały lektor o przyjemnej barwie głosu.
00
Ewaor

Nie oderwiesz się od lektury

Extra, odsłuchana z wnuczkiem :-) sama byłam mega zaciekawiona jak to sobie „ detektywi ” poradzą
00
bery7

Nie oderwiesz się od lektury

Dobry pies...siad
00
szpaczek_czyta1992

Nie oderwiesz się od lektury

⭐RECENZJA⭐ "Chaos i spółka na tropie. Tajemnica zaginionego konia" to drugi tom fantastycznej serii dla dzieci od wybitnego pisarza @marekstelar! 😁 Jestem wdzięczna autorowi, że postanowił napisać taką historię dla dzieci, ale w sumie i nie tylko, bo tego starszego czytelnika też potrafił wciągnąć 🤭 W tej części dalej czytamy o losach Wojtka, Karoli i Chaosa - psa policyjnego na emeryturze. Tym razem ta trójka musi zmierzyć się z zaginięciem cudownego ogiera - Espresso. Są tak zdeterminowani, żeby odzyskać skradzionego konia i dowiedzieć się, kto stoi za jego kradzieżą. Ci młodzi bohaterowie zadziwiają mnie swoją siłą, upartością oraz zaangażowaniem w tym, co sobie założą. Kibicowałam im i wiedziałam, że założone przez nich Biuro detektywistyczne da radę w każdej sprawie! 😁 A pies Chaos to postać, którą uwielbiam najbardziej i cieszę się, że jest o nim stworzona taka historia. W tej lekturze cały czas się coś dzieje, jest mnóstwo akcji i jej zwrotów. Autor @marekstelar w tej części...
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ I

 

Zima

 

 

 

Nie wszystkie dzieci lubią zimę. To dziwne, ale taka jest prawda i nie ma co z tym dyskutować. Można to lepiej zrozumieć, jeśli spędza się zimę w Szczecinie, w którym ta prawdziwa – śnieżna, mroźna i wypełniona krzykami dzieciarni zjeżdżającej na sankach albo obrzucającej się śnieżkami – zdarza się niezmiernie rzadko. W Szczecinie zima bywa przeważnie smutna, ponieważ nawet jeśli już jakimś cudem pojawi się tam śnieg, to zaraz znika, zostawiając po sobie tylko brudne kałuże i pluchę. Trzeba mieć naprawdę wiele szczęścia, żeby go zobaczyć. Na przykład rano, zanim stopnieje i zanim na ulice wyjadą odśnieżarki. Wtedy, w drodze do szkoły, można porzucać się śnieżkami, choć nie są one zbyt imponujących rozmiarów, bo zwykle, nawet jeśli śnieg spadnie, to i tak jest go bardzo, bardzo mało. Na pewno dużo mniej niż w Świeradowie, gdzie Wojtek spędził ostatnie letnie wakacje i gdzie poznał Karolę.

Tym z was, którzy nie spotkali się wcześniej z Wojtkiem, jego psem Chaosem oraz ich przyjaciółką Karolą, muszę nakreślić sytuację, opowiedzieć trochę o nich i o innych sprawach. Tak przynajmniej by wypadało. A tym, którzy już znają naszych bohaterów, przypomnę szybko, kim oni są.

Zacznijmy od Wojtka. Wojtek jest zwykłym dwunastolatkiem, z takimi samymi problemami, jakie mają inne dzieciaki w tym wieku. Z większych kłopotów, przynajmniej z punktu widzenia Wojtka, można wymienić ograniczenia, jakie rodzice nakładają na używanie przez niego telefonu. Na szczęście to urządzenie nie odgrywa w jego życiu aż tak ważnej roli, jak w życiu niektórych kolegów i koleżanek, bo Wojtek ma hobby – modelarstwo lotnicze. W wolnym czasie z zapałem skleja modele samolotów i śmigłowców, choć czasu ma niestety coraz mniej. Wiadomo, szkoła, basen oraz, wyobraźcie sobie, konie. Wojtek zaczął uczyć się jeździć konno po powrocie z wakacji, tych, na których poznał Karolę. Karola jeździ od lat, a ponieważ tak się składa, że po pierwsze, oboje mieszkają w Szczecinie, a po drugie, bardzo się na tych wakacjach polubili, przekonała Wojtka, by spróbował jazdy w tej samej stadninie. I Wojtek się wkręcił, bo Karola wręcz zaraziła go tą pasją. I to jak się wkręcił! Okazało się, że ma niezłe predyspozycje do tego sportu, jednym słowem: nadaje się. Ma doskonały zmysł równowagi, wyczucie i podejście do koni i do zwierząt w ogóle. Jeśli już jesteśmy przy zwierzętach, to przejdźmy do kolejnego bohatera naszej historii, mianowicie do psa.

 

 

Pies wabi się Chaos i jest doprawdy niezwykłym czworonogiem. Co w nim takiego niezwykłego? Ano przede wszystkim to, że mówi ludzkim językiem, konkretnie po polsku, ale o tym za chwilę. Chaos jest owczarkiem belgijskim i emerytowanym psem policyjnym, a jego przewodnikiem przez dziesięć lat był tata Wojtka – policjant. Razem tropili przestępców, przeważnie złodziei, ale zabezpieczali także imprezy masowe, czyli pilnowali porządku na meczach Pogoni Szczecin albo na koncertach czy Dniach Morza. Kiedy Chaos przeszedł na emeryturę, tata Wojtka zabrał go do domu, bo taki jest zwyczaj, jeśli funkcjonariusz ma możliwość. Tata Wojtka miał, z czego Wojtek bardzo, ale to bardzo się cieszył. O tym, że Chaos nauczył się mówić już daaawno temu, nasz bohater dowiedział się wkrótce po tym, jak pies z nimi zamieszkał. Wie o tym tylko Wojtek i jeszcze jedna osoba, bo tak się umówili. Dorośli nie zawsze muszą o wszystkim wiedzieć i dlatego ani tata Wojtka, ani jego mama, która wreszcie wróciła z półrocznego stypendium naukowego w Japonii, ani babcia nie mają pojęcia, że Wojtek i Chaos potrafią się ze sobą porozumiewać w sposób odmienny niż w przypadku innych psów i ich właścicieli. Owszem, ludzie mówią do swoich pupili, ale te zwykle odpowiadają merdaniem ogona, szczekaniem, piszczeniem, skomleniem, skakaniem, lizaniem po dłoni czy podgryzaniem. Sami przyznacie, że to dość mocno ogranicza możliwości porozumiewania się. Nie dotyczy to na szczęście Chaosa, bo on zamiast robić to wszystko, po prostu mówi. To znaczy oczywiście, że merda, liże, szczeka i tak dalej, ale kiedy nikt nie widzi i nie słyszy, zwyczajnie rozmawia sobie z Wojtkiem. Jak wy z rodzicami czy kolegami i koleżankami. Dlatego Wojtek często chodzi z nim na spacery i zabiera go do stadniny, w której spędzają sporo czasu, nie tylko jeżdżąc, ale również sprzątając czy oporządzając konie. Wtedy, gdy nikt inny ich nie słyszy, mogą się nagadać.

Dość o nich, teraz kilka słów o Karoli. To sympatyczna dziewczynka, którą Wojtek z Chaosem poznali podczas wakacyjnego pobytu w Świeradowie. Karola jest w wieku Wojtka, również mieszka w Szczecinie, ale chodzi do innej szkoły. To właśnie ona pokazała Wojtkowi stadninę w podszczecińskim Tanowie, w której od kilku lat jeździ konno. Spotykają się tam czasem, choć oczywiście ze względu na stopień zaawansowania uczą się jazdy w różnych grupach. Wojtek jest bardzo początkujący, co po każdych zajęciach odczuwa w udach, łydkach i pośladkach, ale nie poddaje się. Karola jest właśnie tą drugą osobą, która zna tajemnicę Chaosa. Dlaczego właśnie ona? Z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to bardzo fajna, rozsądna i miła dziewczyna. To Chaos do niej zagadał – ku zdziwieniu Wojtka, który nawet poczuł o to lekki żal. Szybko jednak przestał żałować – z drugiego powodu. A jest on taki, że po godzinach dzieciaki i pies prowadzą wspólnie biuro detektywistyczne Chaos i spółka, które powstało właśnie w Świeradowie. Wraz z końcem wakacji i początkiem roku szkolnego biuro co prawda ograniczyło działalność, ale nasza trójka ma już na koncie jedną rozwiązaną sprawę, i to całkiem poważną! Pół roku temu wykryli sprawców napadu na pana Kłopotkę, miejscowego kolekcjonera monet, któremu szajka złodziei ukradła sporo cennych numizmatów, w tym niezwykle rzadką monetę zwaną donatywą gdańską.

Dobrze, skoro wszystko już wiecie, to zacznijmy wreszcie naszą nową opowieść. Akcja rozgrywa się zimą. Ta zima jest nieco inna, bo musicie wiedzieć, że raz na kilka lat do Szczecina potrafi zawitać taka najprawdziwsza, obfita w śnieg i trzaskająca siarczystym mrozem. Zima, którą kochają wszystkie dzieciaki, bez wyjątku. Z dorosłymi jest już trochę inaczej. Przeważnie cieszą się nią przez pierwsze kilka godzin, a potem muszą jechać do miasta coś załatwić i wtedy pojawia się problem, a oni szybko zmieniają zdanie i chcą, żeby zniknęła jak najprędzej. Kto zrozumie dorosłych? Ciężki temat.

Właśnie taka zima trafiła się tego roku w Szczecinie. A wraz z nią afera z kradzieżą Espresso… Nieee, nie chodzi o kawę, tylko o konia – ale nie uprzedzajmy faktów.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ II

 

Nareszcie ferie

 

 

 

Zima, biała i puszysta, przyszła niepostrzeżenie. Najpierw nie działo się nic i kiedy Wojtek z Chaosem szli wieczorem spać, za oknem było jak zwykle, nijako i mokro, bo siąpił deszczyk. Sierść Chaosa wciąż była lekko wilgotna po ostatnim tego dnia spacerze. Nic nie zapowiadało tego, co się stanie w nocy.

Kiedy rano zadzwonił budzik w komórce Wojtka i chłopak otworzył oczy, w pokoju było nienaturalnie biało. Nastał pierwszy dzień ferii i dlatego budzik nastawiony był na ósmą, gdy na zewnątrz jest już jasno. Ale tym razem było jaśniej niż zwykle! Wojtek pomyślał nawet, że poprzedniego wieczoru nie zgasił lampki na biurku, ale nie – lampka była wyłączona. Chłopak przetarł zaspane oczy, zamrugał i wbił wzrok w okno. Z łóżka widział tylko szare niebo, ale w jego głowie zaczęło nieśmiało kiełkować dziwne podejrzenie, że coś jest nie tak. Odkopał się z kołdry, delikatnie przesuwając wciąż śpiącego Chaosa (tak, rodzice pozwolili im spać razem, choć czasem w środku nocy Wojtek prosi psa, żeby przeniósł się na dywan, bo… musi się wyspać), i opuścił nogi na podłogę, wciąż nie śmiąc myśleć, że jego podejrzenia mogą okazać się prawdą.

Kiedy podszedł do okna, jego buzię rozjaśnił szeroki uśmiech, a jasne brwi podjechały niemal pod same rozczochrane po nocy włosy.

– Śnieg!!! – wrzasnął, podskakując z radości. – Chaos, zobacz! Śnieg! Prawdziwy śnieg!

Musicie pamiętać, o czym mówiłem wam na początku. Dzieci mieszkające na przykład w Zakopanem czy Świeradowie w takich przypadkach reagują pewnie z nieco mniejszym entuzjazmem, ale Wojtek mieszkał przecież w Szczecinie!

Chaos otworzył jedno oko, ziewnął i mlasnął jęzorem.

– Widziałem śnieg już kilka razy – mruknął, korzystając z tego, że wrzask Wojtka nie zdążył jeszcze zwabić do pokoju mamy.

– Ale to nie jest zwykły śnieg, sam zobacz! – Wojtek odwrócił się od okna.

– Śnieg to śnieg, prawda?

– Takiego nie widziałeś, zapewniam cię… – W głosie Wojtka był zachwyt.

Chaos wstał więc trochę niechętnie – w końcu był na emeryturze i lubił długo pospać – zeskoczył z łóżka, pokręcił głową tak mocno, że aż zafurkotały uszy. Dzięki temu zrzucił z siebie resztki snu. Podszedł do okna, stanął na tylnych łapach, opierając przednie o parapet.

– No? Czyż nie jest pięknie? – sapnął Wojtek.

Chaos rozejrzał się po osiedlu przykrytym białą puchową kołderką. Było nią otulone wszystko – chodniki, ulice, ławki, drzewa i samochody na parkingu.

– Ten śnieg jest idealny do lepienia bałwanów – ocenił fachowo Wojtek. – Lepki i ciężki. Sprawdźmy jeszcze temperaturę powietrza. – Sięgnął po leżącą na biurku komórkę.

Chłopak na temat śniegu wiedział całkiem sporo jak na kogoś mieszkającego w Szczecinie, ale po prostu taki był – dociekliwy. Lubił dowiedzieć się na interesujący go temat wszystkiego, co tylko mógł wyszperać w książkach czy internecie. Wszedł w aplikację pogodową i uśmiechnął się z zadowoleniem.

– Minus trzy – mruknął. – Przez cały dzień. Czyli trochę się utrzyma. Idealnie.

Chaos opuścił łapy z parapetu i wrócił do łóżka.

– Pozwolisz, że zalegnę jeszcze na chwilę? – Bardziej stwierdził, niż zapytał, moszcząc się wygodnie w rozkopanej kołdrze.

Wojtek nie odpowiedział, bo wpatrywał się w telefon ze zmarszczonymi brwiami.

– Mama pyta, co to za wrzaski – odczytał wiadomość Chaosowi. – Bo miała plan dłużej pospać.

Pies spojrzał na swojego pana wesoło.

– No, to tłumacz się.

Wojtek odpisał mamie tylko jednym słowem: „Śnieg”. Okrasił je kilkoma wykrzyknikami oraz emotkami i wysłał, a chwilę później dostał odpowiedź: „Spaaaać”.

Mama miała dziś pracowaćzdalnie z domu, więc nie było przeszkód, żeby trochę dłużej pospała, a nawet zawiozła Wojtka do stadniny. Pierwszy tydzień ferii miał spędzić właśnie tam, razem z Karolą. No i z Chaosem, oczywiście. Chłopak uśmiechnął się tylko, a potem położył palec na ustach, pokazując ten gest Chaosowi.

– Ubiorę się i pójdziemy na spacer – powiedział cicho. – Co ty na to?

– Noo, przydałoby się. – Chaos wstał nagle i zaczął przebierać łapami, ugniatając przy okazji materac. – Właśnie poczułem zew natury.

Wojtek przebrał się szybko i razem z psem wymknęli się cichutko z pokoju. Przy drzwiach wyjściowych Wojtek założył buty, ciepłą kurtkę i czapkę, zapiął Chaosowi obrożę i chwilę później byli na zewnątrz. Patrzyli z zachwytem na zaśnieżony krajobraz. Było cichutko, gruba pokrywa białego puchu tłumiła dźwięki, które zamiast odbijać się od twardych powierzchni, gubiły się w śnieżnym puchu.

– Aleee czaaad… – westchnął Wojtek, a Chaos szczeknął z entuzjazmem.

– Rzeczywiście, czegoś takiego jeszcze nie widziałem – stwierdził, merdając ogonem.

Wojtek odpiął smycz i psisko rzuciło się przed siebie z otwartym pyskiem, zagłębiając go w śniegu. Biegł z pochylonym łbem i wyglądał jak spychacz zgarniający ładunek lemieszem. Przystanął kilka metrów dalej i obejrzał się na swojego pana z wyrazem szczęścia w oczach. Skoczył nagle, obrócił się w powietrzu i przybiegł z powrotem do Wojtka.

– Ulepimy bałwana? – spytał, dysząc z jęzorem na wierzchu.

Na nosie została mu odrobina śniegu, którą zlizał ze smakiem, i wtedy przypomniały mu się szczenięce lata.

– Hmm… – Wojtek wpatrywał się w psa z namysłem.

– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytał Chaos.

– Bo właśnie wpadłem na to, że zamiast banalnego bałwana możemy ulepić coś fajniejszego.

– Fakt! – zapalił się Chaos. – Ludzie robią ze śniegu cuda, zamki, różne figury! Jaki masz pomysł?

– Możemy ulepić ciebie.

– Ale ja już przecież jestem ulepiony!

– Ulepimy cię ze śniegu! Zaraz wyjdą wszystkie dzieciaki i bałwanów będzie wszędzie pełno! I tylko jeden pies! Może to nie zamek, ale też świetnie! Co ty na to?

– Ale ja nie umiem lepić. Przecież wiesz, że mam pewne ograniczenia. – Chaos uniósł jedną łapę, jakby chciał pokazać Wojtkowi, że faktycznie, z lepieniem ze śniegu w jego przypadku może być ciężko.

– Nie szkodzi. – Wojtek nie widział problemu. – Ja będę lepił, a ty będziesz modelem.

– Modelem? Do tego nie potrzeba wybiegu i jakichś ubrań? I być pięknym?

– Nieee, nie takim modelem. – Wojtek się roześmiał. – Będziesz mi po prostu pozował. Zamiast bałwana zrobimy chaosana. A piękny jesteś, bez wątpienia.

Wybrali miejsce koło ławki. Wojtek zaczął zbierać śnieg, Chaos mu pomagał, kopiąc tylnymi łapami, i już wkrótce mieli gotową sporą górę białego budulca, którą Wojtek zaczął formować w kształt przypominający siedzącego psa.

– Siad… To znaczy usiądź – poprosił Chaosa.

Chaos spełnił polecenie.

Musicie wiedzieć, że jako pies policyjny Chaos reagował na konkretne komendy wydawane przez swojego przewodnika, czyli tatę Wojtka, i jeszcze przez jakiś czas po przejściu na emeryturę odczuwał potrzebę stosowania się do nich. Na szczęście mu przeszło, choć Wojtek czasem jeszcze z przyzwyczajenia mówił „siad”, „stój” albo „weź”. Bo Chaos jako policjant nigdy nie wziął niczego w zęby bez pozwolenia.

Chaos siedział dumnie wyprężony, a Wojtek lepił jego podobiznę ze śniegu, krzątał się wokół niej, tu dolepił, tam wygładził, a w jeszcze innym miejscu coś poprawił.

– Już? Pupa mi marznie – powiedział w którymś momencie Chaos.

– Jeszcze chwila, zaraz skończę.

Wojtek wygładził ostatnie fragmenty białego sobowtóra Chaosa, odszedł kawałek i z satysfakcją pokiwał głową.

– Zrobione – powiedział z dumą.

 

 

Chaos wstał i podszedł do chaosana, obwąchując go nieufnie.

– To mam być ja? – zapytał, przekrzywiając lekko łeb.

– A co, niepodobny? – zdziwił się Wojtek.

– Niby podobny, ale ja chyba nie mam takich wielkich uszu, co?

Wojtek przyjrzał się krytycznie swemu dziełu, a potem Chaosowi.

– No, może rzeczywiście wyszły zbyt duże – przyznał po chwili.

– Nie szkodzi – stwierdził Chaos. – I tak mi się podoba. Masz talent, chłopaku.

Wojtek z zadowoleniem pogłaskał psa po łbie, podrapał za uchem nieco mniejszym niż u chaosana, a potem wyciągnął komórkę z kieszeni i sprawdził godzinę.

– Dobra. Wracamy na śniadanie, budzimy mamę i jedziemy do Końskiego Gaju.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ III

 

Koński Gaj

 

 

 

Koński Gaj to nazwa stadniny, w której Wojtek i Karola jeżdżą konno. Znajduje się niedaleko Szczecina, w Tanowie, na samym końcu wsi, tuż pod lasem. Nie ma tam krytej ujeżdżalni, jest otwarta, czyli na świeżym powietrzu, jest też kilka padoków, na których konie wypoczywają, oraz budynki stajni, w których mieszkają, kiedy jest brzydka pogoda. Jest też siodlarnia i suszarnia czapraków i popręgów oraz kilka innych pomieszczeń niezbędnych, by wszystko działało jak należy. Właścicielką stadniny jest pani Lila, jej dom też znajduje się na terenie ośrodka. Pani Lila sama jeździ konno, co jest chyba oczywiste, skoro uczy tego innych. Kocha konie i poświęciła im życie, a zna się na nich jak mało kto. Oprócz koni należących do pani Lili w Końskim Gaju przebywają również wierzchowce innych miłośników jazdy. Są tam otoczone troskliwą opieką – wyprowadzane, utrzymywane w czystości, pod okiem weterynarza, mają dobrą paszę i towarzystwo. Właściciele przyjeżdżają do nich często, żeby na nich pojeździć albo z nimi poprzebywać. Wojtek nie marzy jeszcze o własnym koniu, na razie wystarcza mu to, że może pojeździć na Szansie, Irytku albo nawet na Anagramie – olbrzymim karym koniu rasy śląskiej. Karym, czyli czarnym, bo w świecie koniarzy obowiązują specjalne określenia maści końskiej sierści. Jest ich tyle, że aż ciężko spamiętać, a niektóre bardzo zabawne, jak na przykład maść jabłkowita, hreczkowata czy, uwaga, srokata.

W stadninie pani Lili jest wiele koni, ale oprócz nich są też inne zwierzęta. Najwięcej jest jaskółek, które lepią sobie gniazda pod okapem dachu albo pod stropem wewnątrz budynków stajni. Drzwi są przeważnie otwarte, więc ptaki nie mają problemu z dostaniem się do środka. Wiosną i latem wszędzie rozlega się pisk młodych i ćwierkanie ich rodziców, a jaskółki śmigają wte i wewte jak maleńkie skrzydlate drony. Na szczęście dla ptaków w Końskim Gaju nie ma kotów. W przeciwieństwie do saren, lisów czy zajęcy, podchodzących czasem do ogrodzenia, koty jakoś omijają to miejsce. Być może dlatego, że nad spokojem jaskółek czuwa Ruda. Ruda jest psem, a w zasadzie suką, i możecie się sami domyślić, jakiego koloru jest jej sierść. Nie jest psem rasowym jak Chaos, tylko mieszańcem, czyli – jak niektórzy mawiają – wielorasowcem. W jej żyłach płynie krew owczarka niemieckiego, co widać na pierwszy rzut oka. Ras pozostałych przodków w zasadzie nie da się określić, ale nic nie szkodzi, bo nie zmienia to faktu, że Ruda jest przesympatyczną psiną, choć w razie potrzeby potrafi pokazać lwi pazur, czyli na przykład obszczekać przejeżdżające samochody.

Wojtek uprosił mamę i tatę, żeby zapisali go na tygodniowy turnus ferii w siodle w Końskim Gaju. Karola spędzała ten czas w taki sposób już od kilku lat, woląc konie nawet od nart. Teraz mieli się spotkać. Karola była już na miejscu, napisała nawet do Wojtka, że śnieg nie przeszkodzi w jeździe. Czasem bywało tak, że pod pokrywą śniegu był lód, a to dla koni niebezpieczne. Na szczęście padający wieczorem deszczyk, który w nocy zmienił się w śnieg, nie zdążył zamarznąć i nic nie stało na przeszkodzie, żeby dziś wszyscy mogli pojechać w teren, do lasu. To głównie dlatego Wojtek już nie mógł się doczekać, żeby dotrzeć do Tarnowa.

Cała trójka, Wojtek, Chaos i mama, po śniadaniu, na które były naleśniki z dżemem truskawkowym, wyszli na zewnątrz. Mama, widząc bieluteńki świat, wydała z siebie dziwny odgłos, coś pomiędzy jękiem a westchnięciem. Po drodze do samochodu Wojtek pokazał jej chaosana, ale ona była jakby nieobecna. Mruknęła jakąś pochwałę pod adresem twórcy i modela i stawiając zamaszyste kroki, ruszyła w kierunku osiedlowego parkingu. Najpierw trzeba było zlokalizować auto, bo wszystkie bez wyjątku pokrywała gruba poducha ze śniegu. Wojtek z mamą mieli kłopot, żeby znaleźć swoje między identycznie wyglądającymi bałwanami w kształcie samochodów. Pomógł im Chaos, bezbłędnie prowadząc ich na właściwe miejsce. Kiedy jeden z bałwanów dzięki użyciu szczotki zmienił się wreszcie w ich samochód, można było jechać.

Auto było w wersji kombi i zostało przystosowane do przewożenia Chaosa. Tata Wojtka zamówił specjalną klatkę, podobną do tych, w jakich psy policyjne wożone są na akcje. Jeśli w tym momencie zakłuło was w sercu, to wiedzcie, że psy nie mają z tym absolutnie żadnego problemu. Są do klatek przyzwyczajone od szczeniaka i mają tam wygodne leże. A przede wszystkim zarówno one, jak i pasażerowie mają zapewnione bezpieczeństwo.

Wojtek otworzył klapę bagażnika i drzwi klatki, a potem zawołał: „Chaos, do wozu!”, i pies wskoczył na swoje miejsce, uwalając się od razu na miękkiej poduszce. Kiedy Wojtek zajął swoje miejsce z tyłu, poprosił:

– Pośpieszmy się, mamo, Karola czeka!

Mama próbowała ruszyć, co nie było łatwe, ale w końcu się udało.

– Robię, co mogę, synku – powiedziała, krzywiąc się lekko. – Robię, co mogę, uwierz mi…

Koła zabuksowały na śniegu i auto obróciło się lekko, prawie zahaczając o samochód stojący obok.

– Psiakrew – wymsknęło się mamie.

Żeby ją trochę usprawiedliwić, powiem wam, że nie ma wprawy w prowadzeniu auta, zwłaszcza w takich warunkach pogodowych, bo zwykle wozi ich tata Wojtka. Dziś jednak ma służbę i nie było go w domu już od szóstej.

– Mamo! – zawołał Wojtek z oburzeniem.

– No co? – Mama obejrzała się za siebie na sekundę.

– Chaos słucha! – odparł Wojtek z wyrzutem. – Byłoby ci miło, gdyby ktoś zaklął przy tobie „ludzkakrew”?

– Przecież on nie rozumie!

– Nieprawda, to bardzo mądry pies! – obruszył się Wojtek.

Wciąż pamiętał burę, którą dostał od Karoli w wakacje, kiedy sam zaklął w ten sposób.

 

 

– Ja nie twierdzę, że on nie jest mądry, ale to tylko pies – powiedziała mama. – Jest mu wszystko jedno, zapewniam cię. Wystarczy, że mówi się do niego miłym tonem i nieważne co, a on jest zadowolony.

– To nie jest „tylko” pies, tylko „aż” pies, mamo – powiedział Wojtek poważnym tonem. – Nie doceniasz go.

– Doceniam, doceniam. – Mama zerknęła we wsteczne lusterko.

Wojtek się obejrzał. Przez metalową kratkę uchwycił spojrzenie Chaosa i puścił do niego oko. Chaos szczeknął króciutko w odpowiedzi.

Jakieś pół godziny później byli już w Końskim Gaju. Główne drogi były odśnieżone, ale tę wąską, prowadzącą bezpośrednio do stadniny, wciąż pokrywał lekko tylko rozjeżdżonym śnieg. Mama przez ostatni odcinek prowadziła auto maksymalnie skupiona, aż wreszcie dotarli na miejsce i mogła odetchnąć z ulgą, choć chwilę później uświadomiła sobie, że czeka ją droga powrotna. A potem, za kilka godzin, będzie musiała znów tu przyjechać, żeby odebrać Wojtka i Chaosa.

Las za stadniną wyglądał pięknie i magicznie, jak w bajce. Pnie drzew przyprószone były śniegiem, który oblepiał je z jednej strony; tej, od której w nocy zawiewał wiatr. Korony sosen uginały się pod ciężarem mokrego śniegu, a gałęzie bezlistnych buków sterczały sztywno, jakby próbowały dosięgnąć zachmurzonego nieba. Po południu znów miało sypać.

Mama zostawiła Wojtka i Chaosa w stadninie. Chaos miał wyjątkowe prawa, bo konie łatwo płoszą się na widok hasających i głośnych psów, ale tutejsze po pierwsze, były przyzwyczajone do Rudej, a po drugie, Chaos był bardzo ułożonym psem i absolutnie nie zachowywał się głośno. Pani Lila po kilku wizytach zgodziła się, żeby mógł zostawać z Wojtkiem. Kiedy szli w teren, Chaos szedł z nimi, a kiedy jeździli w ujeżdżalni na miejscu, siedział i się przyglądał albo bawił się z Rudą.

Pani Lili nie było tego dnia w stadninie. Nie wróciła jeszcze z zawodów, na których była sędzią. Miała przyje­chać następnego dnia nad ranem. Po przygotowaniu koni do jazdy i rozstępowaniu, czyli krótkiej rozgrzewce, cała grupa ruszyła w las pod przewodnictwem pani Malwiny, prawej ręki pani Lili. Jechali stępa, spokojnie, ciesząc się widokami. Na leśnych duktach widać było tropy saren i dzików. Chaos węszył z zainteresowaniem, czasem zostawał gdzieś z tyłu albo brykał w bok, ale nigdy zbyt daleko. Psom nie wolno chodzić samodzielnie po lesie – płoszą dzikie zwierzęta i zdarza się, że mogą natknąć się na myśliwych, którzy czasem mylą je ze zwierzyną łowną. Ale Chaos był karny, uważał na siebie i starał się być zawsze w pobliżu grupy.

Dwie godziny później wszyscy wrócili do stadniny i zaczęło się oporządzanie koni. Kiedy dzieciaki szły z nimi w kierunku stajni, Karola prowadząca Ironię, na której tego dnia jeździła, zatrzymała się na chwilę. Za nią Wojtek zrobił to samo.

– Popatrz. – Karola wskazała gdzieś w bok.

Wojtek spojrzał w tamtym kierunku, ściągając wodze Iliady. Na padoku pod lasem stał Espresso. Espresso był ogierem rasy folblut, czyli pełnej krwi angielskiej, i jeszcze do niedawna startował w prestiżowych zawodach w skokach przez przeszkody. Był trochę narowisty, potrafił skubnąć osobę, która mu się nie spodobała, więc zwykle spędzał wolny czas na osobnym padoku, żeby nie zaczepiał innych, spokojniejszych koni. Tak już miał, ale to pewnie między innymi dlatego odnosił spore sukcesy. Musicie też wiedzieć, że Espresso nie należał do pani Lili, był własnością pana Labudy, sympatycznego lekarza, który często przyjeżdżał do Końskiego Gaju.

– Ależ on jest piękny. – Karola westchnęła. – Mam nadzieję, że kiedyś będę miała podobnego.

– A wy co, ferajna? – Pani Malwina wyjrzała ze stajni. – Zagadani jak zwykle? Do roboty!

– Już idziemy – mruknęła Karola.

Pogłaskała Ironię po chrapach, cmoknęła i ruszyła przed siebie. Wojtek delikatnie pociągnął wodze i Iliada poszła za swoją mamą i Karolą. Pewnie się dziwicie, że tyle koni w Końskim Gaju nosi imiona rozpoczynające się na literę I i w związku z tym łatwo je pomylić, ale tak to już w tym światku jest. Bardzo często źrebakom nadaje się imiona na tę samą literę, od której zaczyna się imię matki, a sporo takich rodzin przebywało w stadninie pani Lili.

Boksy Ironii i Iliady sąsiadowały ze sobą, więc Wojtek i Karola mogli swobodnie rozmawiać, zdejmując uprzęże, siodła i czapraki, a potem czyszcząc sierść swoich podopiecznych. Chaos usiadł w kącie boksu razem z Wojtkiem.

– Dawno nie prowadziliśmy żadnej sprawy. – Karola westchnęła nagle. – Mówię o naszym biurze detektywistycznym. A przydałoby się, bo zapomnimy, jak to się robi.

– To jak z jazdą na rowerze. – Wojtek się roześmiał. – Tego się nie zapomina.

– Powiedz to mojej babci. – Karola mocniej nacis­nęła zgrzebło. – W zeszłe wakacje przyjechała do nas i wsiadła na rower taty.

– I co? – zapytał Chaos z zainteresowaniem.

– Straciła nad nim panowanie, wjechała w krzaki i podrapała sobie twarz o gałęzie. A przy tym zgubiła kolczyk z perłą, który miała jeszcze po prababci. To znaczy mojej prababci, czyli swojej mamie.

– To jednak da się zapomnieć? – Wojtek posmutniał.

– Nie wiem, czy to dotyczy wszystkich, czy tylko mojej babci – pocieszyła go Karola.

I siebie trochę też.

– Nigdy nie pojmę, jak można nosić na sobie tak małe i tak wartościowe rzeczy – wtrącił Chaos. – Przecież strasznie łatwo je zgubić!

– Wy, psy, tego nie zrozumiecie. – Karola pokręciła głową. – Ludzie lubią się ozdabiać cennymi rzeczami. Złotem, drogimi kamieniami albo nawet ubraniami drogich marek…

– Ale po co?

– Nie wiem. – Karola wzruszyła ramionami. – Może myślą wtedy, że są piękniejsi? Albo chcą pokazać innym, że ich na to stać? A tak w ogóle, jeśli chciałbyś wiedzieć, to niektórzy bardzo bogaci ludzie kupują swoim psom obroże wysadzane prawdziwymi diamentami!

– Fuj. – Chaos się skrzywił.

– Gdybym miał kupę kasy, to też bym ci kupił taką obrożę, Chaos – stwierdził Wojtek. – Jesteś tego wart!

– Dziękuję, ale wolałbym coś bardziej praktycznego. – Chaos spuścił skromnie wzrok. – Na przykład wielką kość, ale taką, żeby było na niej jeszcze troszeczkę mięska.

Nie wiem jak wy, ale ja właśnie to uwielbiam w zwierzętach. Są bezproblemowe i nie wymagają zbyt wiele – jedynie opieki, miłości i jedzenia. Choć czasem niekoniecznie w tej kolejności.

– No cóż, co kto lubi – westchnął Wojtek, otrzepując zgrzebło z sierści.

Karola utkwiła niewidzący wzrok w otwartych na oścież drzwiach stajni.

– Halo, jesteś z nami? – zapytał Wojtek z rozbawieniem.

– Tak… – Otrząsnęła się z zamyślenia.

– Nad czym tak się zastanawiasz?

– Nad czym? Wciąż nad tym samym: że dawno nic się nie działo. – Puściła do Wojtka oko.

– Co masz na myśli?

– Jak to: co mam na myśli, chłopie! A o czym rozmawiamy?

– Noo… – Wojtek opuścił na chwilę zgrzebło i zastanowił się. – O rowerze, twojej babci, noszeniu biżuterii, diamentach. Praktycznie o wszystkim.

– Ale zaczęło się od naszego biura!

– Ach, to…

– No, to, to! Naprawdę szkoda, że nic się nie dzieje.

– Cóż, nie mamy na to wpływu, prawda? – zauważył nie bez racji Chaos.

– Niby tak… Ale mogłoby się wreszcie coś wydarzyć. – Karola się rozmarzyła. – Jakaś akcja, w której moglibyśmy się znów wykazać, jak wtedy w Świeradowie…

Wojtek tylko westchnął cicho, bo jemu też czasem chodziło to po głowie, choć może nie tak uparcie jak Karoli. Jeszcze przez chwilę czyścili końskie grzbiety, a potem do stajni weszła pani Malwina i musieli zmienić temat.

Kiedy zakładali koniom derki, czyli ubrania chroniące je przed zimnem, na dworze było już prawie ciemno. Powoli kończył się pierwszy dzień ferii zimowych. Dzieciaki były trochę zziębnięte i spocone, ale na pewno szczęśliwe. Chaos też. Zamiast siedzieć cały dzień w domu, jak to zwykle bywało, kiedy Wojtek był w szkole, a rodzice w pracy, mógł wreszcie wyhasać się do woli z Rudą. Nic nie zapowiadało zdarzeń, które miały wkrótce nastąpić, i gdybyśmy jeszcze na chwilę wrócili do życzenia Karoli, to moglibyśmy pomyśleć, że doświadczeni życiem ludzie mawiają czasem: ostrożnie z życzeniami, bo jeszcze się spełnią.

Nie mam pojęcia, czy Karola ma jakieś magiczne zdolności, na przykład umie przewidywać przyszłość, albo ktoś spełnia jej marzenia, a ona nie jest tego świadoma. W każdym razie ani ona, ani Wojtek, ani Chaos nie mogli wiedzieć, że już wkrótce jej życzenie się spełni.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Tekst © Marek Stelar, 2024

Ilustracje © Aleksandra Giemza, 2024

 

Copyright © 2024 by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Wydanie pierwsze, Poznań 2024

 

 

REDAKTOR PROWADZĄCA: Natalia Szenrok-Brożyńska

REDAKCJA: Natalia Słomińska

KOREKTA: Aleksandra Deskur, Małgorzata Kuśnierz

SKŁAD I ŁAMANIE: Monolitera Piotr Przepiórkowski

Druk: EDICA

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-567-4

 

 

Wydawnictwo FRAJDA

Imprint Grupy Wydawniczej FILIA sp. z o.o.

www.wydawnictwofrajda.pl

 

Grupa Wydawnicza FILIA sp. z o.o.

ul. Franciszka Kleeberga 2, 61-615 Poznań

www.wydawnictwofilia.pl