Włoska robota - Marek Stelar - ebook + audiobook + książka

Włoska robota ebook i audiobook

Marek Stelar

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

87 osób interesuje się tą książką

Opis

„Misiek” Wilkoński nie wie chyba, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Niepomny zdarzeń z ubiegłego roku, kiedy to Szwagier nieomal zrujnował całej rodzinie święta Bożego Narodzenia, decyduje się na jego propozycję wspólnego wyjazdu na narty w myśl zasady, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Szwagier wygrywa bowiem w konkursie radiowym ferie w Dolomitach z kursem nauki jazdy na nartach dla czterech osób. Ekipa w składzie: Szwagier, Misiek, jego żona Bożena i syn Jacek oraz towarzyszący im reporter radiowy Darek Kociborek, który relacjonować ma słuchaczom całą wyprawę wyrusza więc radiobusem do słonecznej Italii. Dosłownie słonecznej: temperatura w Dimaro wynosi grubo ponad zero, a śnieg jest wyłącznie sztuczny i tylko na stokach. W dodatku w okolicy pojawia się osobnik łudząco podobny do Szwagra, wokół którego panuje dziwna zmowa milczenia. Ale prawdziwe kłopoty zaczną się dopiero wtedy, gdy włoska policja ogłosi spektakularny sukces: oto zatrzymany zostaje poszukiwany od piętnastu lat szef liguryjskiej mafii… Misiek i Szwagier powracają w brawurowej komedii pomyłek, w końcu Szwagier to jedna, wielka pomyłka. Jazda po włosku: bez trzymanki i „na krechę”. Efekt może być tylko jeden: totalna katastrofa. W dodatku na żywo! 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 306

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 0 min

Lektor: Jakub Kamieński
Oceny
4,6 (1280 ocen)
862
298
103
16
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martazaprawa

Nie oderwiesz się od lektury

świetna ksiazka.Duzo smiesznych momentow.Polecam wysøychac bo lektor naprawde zrobil swietna robote😊
40
Hellina

Dobrze spędzony czas

Jak zwykle szwagier wymiata...
20
Anetagier

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jeszcze lepsza jak pierwsza. Przebojowa, bawiąca do łez, a oprócz tego zdradzająca kulisy komercji. Polecam.
10
AgnCzajkowska

Całkiem niezła

Akcja trochę mniej wartka niż w pierwszym tomie przygód Miśka i Szwagra, ale za to zakończenie jest zdecydowanie spektakularne. Polecam jako lekką lekturę na zimowe popołudnie
10
milenka577

Dobrze spędzony czas

Zabawna, ale niestety nie aż tak jak pierwsza część. Lekkie rozczarowanie, ale może to dlatego, że bardzo oczekiwałam na tę książkę, albo dlatego, że historia była aż tak bardzo nierealna. Jedno się nie zmienia - Szwagier jest bombowy.
10

Popularność




 

 

Jak do tego doszło

 

 

 

 

 

 

 

Młody stał w drzwiach pokoju i patrzył, jak jego ojciec, zastygły w dziwnej pozycji niczym posąg postmodernistycznego artysty, pochyla się w rozkroku nad gilotyną do cięcia paneli podłogowych. Salon był pusty, meble przenieśli rano do pokoju Młodego, podłogę w połowie pokrywały położone już panele i śmieci z ich cięcia. Grało radio.

– Coś ci wlazło w kręgosłup? – zapytał Młody, słuchając echa własnego głosu.

Misiek, nie zmieniając pozycji, jakby bał się, że najmniejszy ruch coś zepsuje, zerknął zezem na syna.

– Przed chwilą powiedzieli w radiu, że jakiś Zdzisław ze Świeradowa-Zdroju wygrał megakonkurs. Łączą się z nim na żywo.

– Nieee… Myślisz, że to wujek?

– Mam jak najgorsze przeczucia, synu.

– Wyłączyć radio?

– Nie, muszę wiedzieć. Lepsza najgorsza prawda niż zabójcza niepewność.

– Chcesz zostać sam?

– Nie, masz tu ze mną być. Potrzebuję wsparcia psychicznego.

– To może chociaż stań normalnie? – zaproponował Młody. – Długo tak nie wytrzymasz.

Misiek zamrugał, jakby dopiero teraz się zorientował, w jakiej pozycji się znajduje. Wyprostował się i przełożył nogę nad gilotyną. Z radia doszedł ich lekko denerwujący dżingiel, a potem głos spikera.

– A teraz zgodnie z zapowiedzią rozwiązanie naszego megakonkursu „Niezwykłe ferie z niezwykłym radiem, Muzyka-Fakty-Konkursy” i niespodziewany telefon do zwycięzcy, którego numer został wylosowany przez naszą radiową sztuczną inteligencję! Z tej strony Darek Kociborek, witam Zdzisława, mieszkańca pięknego Świeradowa, dzień dobry! Zaskoczyliśmy cię, co, Zdzisławie?

– Tak, jestem niesamowicie zaskoczony, dobry wieczór!

Misiek popatrzył na syna z udręką w oczach.

– A jednak… Teraz się zacznie…

– Eee, Zdzisławie, myślę, że jesteśmy jednak w tej samej strefie czasowej?

– A która u was jest godzina?

– Czternasta piętnaście, a u ciebie?

– U mnie druga piętnaście.

– Mmm, po południu?

– No, tak.

– Czyli jednak „dzień dobry”?

– Aha, nie, bo jak wysłaliście mi pół godziny temu wiadomość, że zadzwonicie, to myślałem, że to będzie wieczorem. A jesteśmy na żywo?

– Ekhm, zgadza się, jesteśmy na żywo, słyszy nas cała Polska i w ten niespodziewany sposób w wyniku drobnego nieporozumienia zdradziliśmy właśnie naszym słuchaczom nieco radiowej kuchni…

– A nie, dziękuję, ja już jestem po obiedzie.

W eterze zapadła chwila ciszy.

– Zwykle w takich sytuacjach puszczają reklamy – zauważył Misiek.

– Kociborek to profesjonalista, nie z takimi dawał sobie radę – odparł Młody.

– Myślisz?

– Mam nadzieję…

– Zdzisławie, może wróćmy do konkursu, naszego megakonkursu „Niezwykłe ferie z niezwykłym radiem MFK”. Główną nagrodą w tymże konkursie jest rodzinny tygodniowy wypad w Dolomity, a konkretnie do Val di Sole, czyli Doliny Słońca. Dodam, że ów wypad połączony jest z kursem nauki jazdy na nartach. Pobyt i skipassy sponsorowane są przez nasze radio, a kurs finansuje szkoła narciarska Folgarida Ski and Snowboard. Przypominamy, że w konkursie wystarczyło w formie esemesa podać odpowiedź na banalnie proste pytanie: jakie miasto jest stolicą prowincji Bolzano-Górna Adyga, czyli inaczej Tyrolu Południowego, wchodzącej w skład autonomicznego regionu Trydent-Górna Adyga.

– Rzeczywiście banalnie proste pytanie.

– Wysłałeś czterdzieści sześć esemesów, Zdzisławie…

– He, he… Chciałem zwiększyć swoje szanse na wygraną.

– Niestety, ponieważ wysłałeś je z tego samego numeru, potraktowaliśmy je jako jedną odpowiedź, albowiem tak stanowi regulamin, z którym zapewne zapoznałeś się na naszej stronie internetowej, akceptując tym samym warunki konkursu.

– A faktycznie, był jakiś regulamin, ale strasznie małe literki były, a ja ostatnio zepsułem okulary.

– Przykro mi, Zdzisławie, gdybyś wysłał esemesy za siedem osiemdziesiąt brutto z różnych numerów, wtedy faktycznie zwiększyłbyś nieco swoje szanse. Trochę cię to kosztowało, ale! Ale Zdzisławie, nie zmienia to faktu, że zostałeś jednak szczęśliwym zwycięzcą, bo sztuczna inteligencja nigdy się nie myli! Jak się z tym czujesz?

– Z inteligencją?

– Nie, z inteligencją to na pewno nie… To znaczy, miałem na myśli, jak się czujesz jako zwycięzca?

– Szczerze mówiąc, jeszcze nie mogę ochłonąć!

– Będziesz miał niedługo znakomitą, niepowtarzalną okazję, żeby ochłonąć na cudownym, bieluśkim śniegu pokrywającym stoki włoskich Alp. Jak więc brzmiała poprawna odpowiedź?

– A przepraszam, jakie było pytanie?

– Stolica prowincji Bolzano-Górna Adyga.

– To będzie… Hm, czuję się trochę jak w szkole… Ja już nie pamiętam, prawdę mówiąc, co tam napisałem w tym esemesie.

– Wysłałeś czterdzieści sześć esemesów, Zdzisławie…

– No, niby tak. Ale to było dość dawno temu.

– Dwa dni temu.

– Dobra, skupiam się… To było coś z bolcem, prawda?

– Prawie, Zdzisławie, to Bolzano. Ale formalnie wszystko jest w porządku, zatem powiedz nam teraz, kogo zabierzesz na niezwykłe ferie z niezwykłym radiem Muzyka-Fakty-Konkursy, które spędzicie w słonecznej Italii?

– Zaraz, zaraz, a to nie miało być we Włoszech?

– To to samo Zdzisławie.

– Aha, w takim razie zabieram swoją siostrę Bożenę, szwagra Miśka i ich syna Maćka.

– Nieeeee! – Z ust Miśka wyrwał się rozpaczliwy krzyk.

– To ja mam brata? – Młody zdębiał.

I na to wszystko do pokoju wpadła przerażona Bożena, zwabiona rykiem męża.

– Chryste, co się stało? – wydyszała.

– Czemu mi nie powiedzieliście? – jęknął Młody.

– O czym? – Bożena spojrzała na syna.

– Że mam brata!

– Wilkoński? – Lepsza połowa Miśka osłupiała. – Chcesz mi coś powiedzieć?

Misiek wpatrywał się bez słowa w radio.

– Bożena, Misiek i Maciek, czy wyyyy tooooo słyszycie? Czy nas słuchacie? – Słowa, które padły z głośników, były jak przypieczętowanie wyroku. – Jedziecie ze Zdzisławem i radiem MFK na nartyyyyy!

Misiek drgnął, rozczapierzył palce i rzucił się do szafki. Chwycił radio w ręce, podstawił głośnik do ust i wrzasnął:

– Nie słyszymy! Nie mamy zasięgu! Nie ma takiego radia MFK! Nie ma szwagra! Nie ma!

– Tato, oni cię nie słyszą, to jest odbiornik. – Głos i oczy Młodego wyrażały autentyczną troskę.

– Za to my cię słyszymy. I całe osiedle też. – Bożena z kwaśną miną wskazała uchylone okno.

Misiek obejrzał się na żonę i syna jak wyrwany z letargu. Powoli odłożył radio i chrząknął z zawstydzeniem.

– Przepraszam za swój wybryk. Ale nie obiecuję, że to się nie powtórzy.

– To jak to jest z tym moim bratem? – zapytał Jacek.

– Nie masz żadnego brata – odparł zdecydowanie Misiek, patrząc na Bożenę z wyrzutem. – To ty jesteś Maciek. W głowie wujka.

– Pomylił moje imię?

– Wiesz, stres, na żywo i w ogóle. – Misiek poczuł się w obowiązku tłumaczyć szwagra, choć tylko ze względu na dobro syna. – I serio, jeszcze cię dziwią takie rzeczy, jeśli chodzi o twojego wujka?

– Nieważne. – Jacek machnął ręką. – Ważne, że zabiera nas na narty!

– Wykluczone! – zaperzył się Misiek. – Nikt nas nigdzie nie zabiera!

– Jak to „wykluczone”? – Jacek uniósł brwi.

– O czym wy mówicie, do cholery? – Bożena zrobiła to samo. – Czy wy coś palicie?

– My? – Misiek zerknął szybko na Młodego i zdecydowanie pokręcił głową. – Nigdy.

– Jakie znowu narty?

– Wujek właśnie wygrał konkurs w radiu – wyjaśnił Młody matce. – Ferie na nartach we Włoszech. Z rodziną. Czyli z nami. Nie słyszałaś, jak Kociborek nas wymieniał?

– Ja jestem wżeniony, nie jestem jego biologiczną rodziną – miauknął Misiek.

– Żartujesz? – Bożena miała dziwny wyraz twarzy.

– Nie, to fakt. – W głosie Miśka była niezachwiana pewność. – Bezdyskusyjny. Po prostu fakt i musisz się z nim pogodzić.

– Do Jacka mówię. – Nie spuszczała wzroku z syna.

– Naprawdę, przed chwilą mieli wejście na żywo. – Młody wskazał radio. – To było o nas.

– Może po prostu miał podobny głos?

Misiek zarżał.

– Nie tylko głos – wycharczał, bo rżenie zdarło mu lekko gardło. – Iloraz inteligencji też. Nie ma dwóch takich samych egzemplarzy, to był Szwagier. Z siostrą Bożeną, szwagrem Miśkiem i ich synem Maćkiem.

– To… fantastycznie! – Bożena klasnęła w dłonie.

– Nigdzie nie jadę. – Misiek wpatrywał się w gilotynę.

– Co, proszę? A to dlaczego?

– Ty mnie pytasz dlaczego? – Przeniósł wzrok na żonę i powtórzył pytanie, dobitnie rozdzielając wyrazy i akcentując każdy z nich. – TY-MNIE-PYTASZ-DLACZEGO?

– Tak, wyjaśnij mi to. – Bożena założyła ręce na ramiona, przeniosła ciężar ciała na jedną nogę i skrzyżowała z nią drugą, przybierając wdzięczną pozycję „foch”.

– Zrujnował nam w zeszłym roku święta, przypominam ci! – krzyknął desperacko Misiek.

– Nie przesadzaj, święta były fajne.

– Ale to, co zdarzyło się przed nimi, było katastrofą!

Bożena zmarszczyła brwi i wystawiła kciuk.

– Ciotka Pelagia znalazła dawną miłość – powiedziała, łapiąc go drugą dłonią. – Ja odnalazłam stryja, o istnieniu którego nie miałam pojęcia… – Do kciuka dołączył palec wskazujący. – Od czasu świąt macie z Jackiem relacje na zupełnie innym poziomie… – Zniknął kolejny, środkowy palec. – Ja tu widzę same plusy.

– I te plusy przesłoniły ci minusy, co? – Misiek ukrył twarz w dłoniach.

– Tato, nie przesadzaj, darowanemu koniu nie zagląda się w zęby.

– Koniowi. – Misiek z Bożeną poprawili go odruchowo w tej samej sekundzie.

– Nieważne, nie zagląda się.

– Młody, zrozum, ten koń to chabeta! Cholerny Łysek z pokładu Idy!

– Kto?

– Też nieważne. – Misiek machnął ręką.

– A przepraszam, co ty masz nam do zaproponowania na ferie? – Bożena spojrzała na męża złowieszczo.

Szykowało się spięcie.

– Mam pracę, dziewczyno! Ty też. Tylko dzieci mają ferie! I uczniowie szkół średnich. – Wskazał na Młodego.

– Słyszałeś o czymś takim jak urlop? A nie, ty przecież nie wiesz, co to znaczy, pracoholiku…

– Zrozum, budujemy tunel, najważniejszą inwestycję w regionie od półwiecza!

Bożena pokiwała głową.

– Taak, jasne, a przedtem była ambasada w Berlinie, a jeszcze wcześniej autostrada na Śląsku. – Podeszła do Miśka i chwyciła go za podbródek, kierując jego twarz ku swojej. – Wiesz, kto za dziesięć lat będzie pamiętał, że ciągle siedziałeś w robocie, nie mając czasu dla rodziny? Twój szef? Ludzie, którzy będą jeździć tym cholernym tunelem? Nie: tylko ja i Jacek będziemy to pamiętać. Zrozum, człowieku, twoją najważniejszą inwestycją nie tylko w regionie, ale i na całym świecie, jest twoja rodzina i mam nadzieję, że to w końcu stanie się dla ciebie jasne!

– Nie mów do mnie „człowieku”!

Scysja przeradzała się w otwartą bitwę, kiedy Jacek – o którym Bożena z Miśkiem całkiem zapomnieli – oznajmił nagle:

– Tato, telefon ci dzwoni.

Misiek odsunął delikatnie dłoń Bożeny od swojej twarzy i podszedł do szafki. Zerknął na wyświetlacz i lekko się zgarbił.

– O koniu mowa… – mruknął. – Ja chyba nie jestem psychicznie gotowy na tę rozmowę.

– Ja jestem! – Młody skoczył w kierunku szafki i chwycił telefon, a potem odebrał, przełączając na tryb głośnomówiący.

– Cześć, wujku! – zawołał.

– Cześć, Jacuś! – Twarz Młodego pokraśniała: zerknął triumfalnie na ojca. – Jest tata?

– Tata cię słyszy. – Jacek zignorował ojcowskie rozpaczliwe machanie rękami. – Mama też. Jesteś na głośnomówiącym.

– Dobra, czyli muszę mówić głośno. Jest sprawa…

– Wiemy, wujek, słuchaliśmy radia!

– I co? Jak wypadłem?

– Ty jesteś istne radiowe zwierzę!

Misiek zrobił z dłoni trąbkę i zawołał cicho:

– Iiii-haahaa-a-a.

Bożena spiorunowała go wzrokiem.

– Macie w domu jakiegoś czworonoga? – zapytał zdziwiony Szwagier.

– Tak, małpę – rzuciła Bożena.

– A to legalne? – zdziwił się Szwagier.

– Nie, mama żartuje, to tylko przeciąg. – Jacek machnął na nich rękami, żeby się uspokoili. – Drzwi zaskrzypiały, nie przejmuj się.

– Aha. W każdym razie trochę ciężko się z tym gościem gadało, jakiś niezbyt bystry jest, no i ja w sumie w te radiowe sprawy to nie bardzo, ale nieważne. Jedziemy na narty!

– Kiedy?

– Ja mam to wszystko zapisane, czekajcie, gdzie to wsadziłem… O, mam: kup kapustę, kalarepę… Nie, to nie to, chwila… Tiramisol, dwie tabletki rano, Bezol, pół tabletki wieczo… Kuźwa, też nie to… Jeszcze chwila… Dobra, mam. Jedziemy pierwszego marca.

– Co? – zawołał Misiek. – Miało być w ferie!

– Widać włoskie ferie są w marcu, Michu, co poradzisz? W każdym razie jedziemy radiowozem.

– Czym? – Cała trójka zdębiała.

– A nie, przepraszam, nabazgrałem jakoś… Radiobusem. W sensie, że busikiem z radia. Tylko, że jest haczyk, a wiecie, że ja jako zapalony wędkarz sporo wiem o haczykach.

– Tak, połknąłeś jeden na rybach… – bąknął Misiek.

– To był wypadek, każdemu zdarza się zły rzut! I nie połknąłem, tylko wbił mi się w wargę.

– To prawie to samo. – Misiek prychnął. – Dobra, dawaj haczyk.

– Tym radiobusem pojedzie z nami ten redaktor od konkursu, Marek Kociżwirek.

– Darek Kociborek – poprawił Młody. – Fajny gość.

– O, właśnie, Darek. Znasz go?

– No, z radia, z audycji. To jest ten haczyk?

– Jeszcze nie, to dopiero żyłka. Ten Darek zawiezie nas tam ze Świeradowa, także będziecie musieli do mnie przyjechać. W każdym razie przez cały czas będzie się przy nas kręcił, bo będziemy mieć wejścia na antenę, na żywo. To znaczy, co jakiś czas. Będą się z nami łączyć z radia i będziemy opowiadać, jak świetnie się bawimy, jak tam postępy w nauce jazdy i będziemy zapowiadać piosenki. I to jest ten haczyk, a poza tym dostaniemy narty i sprzęt, kombinezony narciarskie ze znaczkami tego radia i w ogóle wszystko jest opłacone, rozumiecie? Dla wszystkich!

– Meeegaaaa! – ryknął Młody, a Misiek popatrzył na niego, mrużąc oczy i zaciskając zęby.

– To co, szykujcie się powoli, dam wam znać o szczegółach, jak mi już wszystko powiedzą.

– Jasne Zdzichu! – Od Bożeny też bił entuzjazm. – Pozdrów mamę, powiedz, że zadzwonię do niej wieczorem.

– Jasne Bonia! Trzymajcie się, kochani! – wrzasnął Szwagier i się rozłączył.

Zapadła cisza. Aż dzwoniła w uszach po tych wszystkich dźwiękach, które wypełniały pusty pokój. Misiek uspokoił oddech i spojrzał na syna z wyrzutem.

– To, co zrobiłeś przed chwilą, Młody, to jest normalnie prostytucja, rozumiesz? – Pokiwał smutno głową. – Cieszyłeś się jak głupi, na pokaz, żeby tylko pojechać na te narty. Łasiłeś się. Gdzie twoja godność? Gdzie honor? Nazywasz się Wilkoński! Wilkoński junior!

Jacek spoważniał.

– Tak? – Oblizał usta. – A nie przyszło ci do głowy, senior Wilkoński, że ja się po prostu zajebiście, ale to zajebiście cieszę na ten wyjazd?

Misiek zaniemówił.

– A… a święta? – wyjąkał.

– A święta? – Młody pochylił się w stronę ojca tak, że prawie stykali się nosami. – A w święta też się zajebiście bawiłem!

Misiek zamilkł. Zdał sobie sprawę, że jest sam. I że zostanie sam przez tydzień, jeśli będzie się upierał przy swoim. Z drugiej strony była to całkiem kusząca opcja. Ale z trzeciej wiedział, że po dwóch dniach będzie miał dość samotności. No i te słowa Bożeny, o najważniejszej inwestycji na świecie… Musiał przyznać, że wiedziała, gdzie celnie uderzyć.

Skapitulował.

– Dobrze, zrobię to dla was. – Westchnął, unosząc ręce w geście poddania.

– Ależ wcale nie musisz – odezwała się Bożena, wzruszając ramionami. – Możesz zostać, nie ma sprawy, poszalejemy z Młodym sami, poopalamy się na śniegu, popijemy bombardino, zjemy sobie mozzarellę, burratę, prosciutto cotto i crudo, pizzę, spaghetti i inne rzeczy. A ty sobie odgrzejesz zapiekankę w piekarniku, wypijesz piwko i też będziesz zadowolony, prawda?

– Poświęcę się, dobra? Już podjąłem decyzję. Poza tym…

– Co „poza tym”?

– Przecież nie puszczę was z nim samych.

– Będzie Darek – stwierdził lekko, zbyt lekko jak na gust Miśka, Młody.

Misiek spojrzał smutno na żonę i syna.

– Naprawdę nie chcecie, żebym jechał?

Bożena zerknęła na Młodego, a on na nią.

– No, doooobra! – Oboje się roześmieli i przybili piątkę, aż Misiek przez chwilę poczuł ukłucie zazdrości.

– Ale że on znał poprawną odpowiedź? – Pokręcił ze zdumieniem głową. – Kto Kto normalny wie, co to jest Bolzano albo Trydent-Górna Adyga?

– Babcia Malwina mu podpowiedziała, przecież to jasne. – Młody prychnął. – Pewnie sprawdziła mu w Wikipedii, każdy by tak zrobił.

– Każdy oprócz Szwagra. On myli Wikipedię z komedią. – Misiek wziął się pod boki i rozejrzał po pokoju. – Dobra, muszę skończyć tę podłogę. Za miesiąc jedziemy.

– Będziesz się z tym grzebał tak długo? – zapytał ze zdziwieniem Jacek.

Misiek sapnął.

– Jak mi pomożesz, to skończymy za dwie godziny, co ty na to?

– A potem pojedziemy na zakupy – zdecydowała Bożena.

– Jakie zakupy? Przecież lodówka jest pełna!

– Do sportowego, Michał. – Bożena popatrzyła na niego kpiąco. – Ciepłe gacie, skarpety, plecaczki, kaski, gogle, kominiarki. Same tu nie przytuptają. – Rozejrzała się sceptycznie po pokoju. – Kończcie, chłopaki. Potem obiad i sklep.

 

Dzień zero

 

Piątek

 

 

 

 

 

 

 

Wilkońscy dotarli do Świeradowa późnym popołudniem. Willa Malwa, piękny stary dom na stoku Sępiej Góry, który należał do matki Bożeny, świecił pustkami. Ferie się skończyły, wiosna jeszcze nie zaczęła, więc z kilku pokoi, które babcia Malwina wynajmowała gościom, zajęty był tylko jeden.

Wieczorem, o dwudziestej drugiej, miał podjechać po wszystkich radiobus z Darkiem Kociborkiem za kierownicą. Plan był prosty: nocny przejazd do Dimaro, niewielkiej miejscowości w Dolinie Słońca, gdzie mieli zarezerwowany hotel. To stamtąd mieli codziennie przemieszczać się na stoki w położonej nieopodal i nieco wyżej Folgaridzie. Droga miała zająć im jakieś dziesięć godzin, na miejsce mieli przybyć rano, ogarnąć się i od razu ruszyć na stok, tyle na razie wiedzieli. Resztę miał opowiedzieć im po drodze Kociborek.

Misiek zaparkował na podjeździe, wszyscy wysiedli i przywitali się z babcią Malwiną, panią Janeczką – jej serdeczną przyjaciółką, która mieszkała w willi od dziesięcioleci – i Szwagrem, czekającymi na zewnątrz, a potem z marszu usiedli do obiadu, który przygotowała Janeczka. Szwagier był wyraźnie podekscytowany, czemu dawał wyraz na wiele sposobów, głównie werbalnie oraz nadmierną gestykulacją uzbrojonych w sztućce rąk.

– Szwagier, nie pomyl mnie z mielonym, dobra? – poprosił Misiek, gdy zęby widelca kolejny raz przeleciały niebezpiecznie blisko jego policzka.

Dla własnego bezpieczeństwa śledził ruchy Szwagra niczym radary izraelskiego systemu obrony antyrakietowej, gotów do natychmiastowej reakcji.

– Bo ja mam gorączkę krwotoczną, czy jak to się nazywa – wyjaśnił Szwagier.

– Podróżną – podpowiedział Młody, zgarniając kartoflem gęsty sos.

– Zdzich jest spakowany już od dwóch tygodni. – Babcia Malwina spojrzała na syna z rozczuleniem pomieszanym z troską, a może z czymś jeszcze.

– Dokładnie – potwierdził Szwagier. – Nigdy nie odkładam niczego na ostatnią chwilę.

– Prokrastynacja jest ci obca, co? – zapytał z rozbawieniem Misiek.

– Michu, tu są dzieci – obruszył się Szwagier.

Misiek sięgnął tylko po serwetkę, wytarł nią usta i odłożył ją na talerz, odsunął go i spojrzał na Janeczkę.

– Dziękuję pani Janeczko, jak zwykle mistrzostwo świata. Daję pani honorową gwiazdkę Michelina.

– Coś ci się pomyliło, Michu. – Szwagier prychnął i serwetka, którą akurat wycierał usta, wyleciała mu z palców wyrwana podmuchem powietrza i opadła na obrus, plamiąc go sosem. – Michelin robi opony. Mam takie w swoim BMW. Już trzynaście lat na nich jeżdżę.

– Na tych samych?

– No tak, w dodatku i zimą, i latem. – Szwagier starł plamę tą samą serwetką, która ją spowodowała, powiększając tylko jej obszar. – Sam widzisz, jaka to świetna firma.

– Gratuluję Szwagier, cieszę się, że myślisz o bezpieczeństwie swoim i innych użytkowników dróg. To co? – Misiek zerknął znacząco na Bożenę i Młodego. – Chwila relaksu przed podróżą?

– Tak, idźcie odpocząć do saloniku, a my z Janeczką posprzątamy. – Babcia Malwina zerwała się od stołu. – Zdzich pomoże, a wy idźcie.

Miała nieco zmartwiony wzrok. Wilkońscy wstali więc i poszli do saloniku, w którym zwykle spędzali czas letnicy, kiedy na zewnątrz lało. Misiek zaległ na kanapie i nawet się nie zorientował, kiedy zasnął.

Obudziło go narzekanie wyglądającej przez okno Bożeny:

– Trochę mi się to nie podoba: po całonocnej jeździe od rana od razu na stok? Będziemy zmęczeni jak cholera.

– Co wam kiedyś mówiłem o darowanym koniu? – zapytał rozbawiony Młody.

– Dokładnie – przytaknął mu Misiek, przecierając zaspane oczy. – Takie wygrane wycieczki rządzą się specyficznymi prawami i nic nie poradzisz.

Ziewnął szeroko, budząc się z niespodziewanej, ale jakże przyjemnej drzemki. Cieszyła go z dwóch powodów: z okazji do krótkiego wypoczynku, bo mieli się zmieniać z Kociborkiem w trasie, a po drugie był to dobry sposób na uniknięcie kontaktu ze Szwagrem. I tak perspektywa spędzenia z nim kolejnego tygodnia była dla Miśka nie lada wstrząsem i zarazem wyzwaniem, choć obiecał Bożenie, że będzie grzeczny, nie będzie docinał mu ponad potrzebę i będzie miał go na oku.

– Możesz się wyspać w samochodzie – dodał. – To ja będę siedział za kółkiem, a podejrzewam, że bus będzie całkiem wygodny.

Wkrótce okazało się, że miał rację co do tej drugiej kwestii. Chwilę później drzwi saloniku otworzyły się, a zza nich wychynęła górna połowa Szwagra.

– Chodźcie, przyjechał ten Darek Kociworek – szepnął podekscytowany.

– Kociborek, wujku. – Młody westchnął i schował telefon do kieszeni bojówek, takich specjalnych, w których można jeździć na snowboardzie i które kupili mu starzy na okoliczność wyjazdu.

Zeszli szybko na dół, gdzie w drzwiach czekały babcia Malwina i Janeczka.

Darek nie chciał wchodzić do środka, twierdząc, że szkoda czasu i że jeszcze się nasiedzą. Założyli więc kurtki i buty, pożegnali się serdecznie z babcią i panią Janeczką i wyszli na zewnątrz. Biały bus z ciemnymi szybami stał na ulicy przed podjazdem. Już z daleka było widać, że jest jedną, wielką jeżdżącą reklamą radia MFK. Facet o twarzy sympatycznego łobuza ubrany w czerwoną jak płachta na byka puchową kurteczkę podszedł do nich z szeroko rozłożonymi ramionami.

– Cześć ekipo! Jestem Darek, a ty to pewnie Michał? Bożena, prawda? No i Jacek. Ze Zdzisławem już się poznaliśmy telefonicznie.

– Myślałem, że pan jest młodszy – wypalił Szwagier.

– Mówmy sobie po imieniu, Zdzisławie. Przykro mi, że cię rozczarowałem, ale niestety na upływ czasu jeszcze nikt nie wynalazł lekarstwa. A szkoda.

– A, to cię zadziwię, bo mamy tu u nas w Świeradowie, a w zasadzie w Czerniawie, takiego jednego zna…

– Tak, to my – przerwał mu bezceremonialnie Misiek, wyciągając rękę do Darka. – Michał.

– Bożena.

– Jacek.

– Zdzisław. – Kolejno dokańczali prezentację.

– No to świetnie! Zapraszam wszystkich do radiobusa. Zdzisławie, możesz już puścić moją rękę.

Podnieśli torby i walizki, po czym ruszyli w stronę samochodu.

– Z biura dali mi znać, że wszystkie papiery są podpisane prawidłowo, ubezpieczenie jest, więc teraz oczekuję tylko entuzjazmu – paplał Darek, jakby właśnie odstawiał show na antenie. – O resztę zadbam ja, pasi?

– Pasi – sapnął Młody w imieniu wszystkich.

Kociborek odsunął boczne drzwi busa, do środka wlało się światło, a ich oczom ukazało się wnętrze.

– Pełen komfort, co? – zapytał z zadowoleniem, widząc zachwycone spojrzenia Wilkońskich i Szwagra. – Nówka sztuka nieśmigana, najnowszy nabytek stacji. Jesteście pierwszymi, którzy będą mieli przyjemność nim podróżować.

– Ale wypas… – Młodemu błyszczały oczy, kiedy rozglądał się po wnętrzu pojazdu.

– Pamiętasz, co Szwagier zrobił z wypożyczonym kamperem półtora roku temu? – szepnął mu Misiek przez ramię prosto do ucha.

– Cicho. – Młody nawet nie spojrzał na ojca, ale też szeptał. – Jak to opowiesz Darkowi, to czeka nas kancelacja wyjazdu.

– Co nas czeka? – Misiek spojrzał na syna ze zdumieniem.

– No, kancelacja.

– Czyli?

– Odwołanie. Znaczy, że nam go skasują.

– To nie możesz powiedzieć normalnie?

– Przecież mówię!

– To nie jest normalnie. Normalnie to jest: odwołają nam wyjazd.

– Tato… – Młody zgarbił się lekko. – Dobra, nieważne. Odwołają.

Darek poszedł na tył busa, otworzył klapę bagażnika i wszyscy zaczęli wpychać do niego swoje torby i walizki. Miejsca było sporo, ale i tak toboły zajmowały całą przestrzeń, aż po dach.

– A gdzie narty? – zapytał Szwagier.

– Czekają na miejscu – uspokoił go Kociborek. – Niczym się nie przejmuj Zdzisław. Mówiłem wam, wszystko jest załatwione. Ty i reszta macie się tylko dobrze bawić.

– Ciekawe jak mi pójdzie… – zadumał się Szwagier.

Ręka Darka zastygła na klapie.

– Chcesz powiedzieć, że nigdy nie jeździłeś na nartach, mieszkając w Świeradowie?

– Raz, jak miałem sześć lat. Nie wspominam tego dobrze. Zraziłem się i więcej nie próbowałem.

– Zdzisiek nie wiedział, jak się zatrzymać, wyjechał na ulicę i wybił szybę w autokarze. Głową – wyjaśniła Bożena. – Nie miał nawet kasku.

– Nie przejmuj się Zdzisław, w szkółce mają znakomitych instruktorów. – Darek machnął bagatelizująco ręką. – Pod koniec wyjazdu będziesz śmigał jak Alberto Tomba. A wy? – Spojrzał na pozostałych.

– Trochę jeździliśmy, jakoś sobie radzimy – odparła Bożena.

– Czekaj, Szwagier, a ty w komandosach to nie jeździłeś na nartach? – zapytał niewinnie Misiek, rozpinając zamek kurtki.

– Tato… – bąknął Młody.

– Byłeś w komandosach? – Oczy Kociborka zrobiły się okrągłe. – No, no, Zdzisław, nie znałem cię z tej strony.

– Przecież dopiero się poznaliśmy – zauważył Szwagier, tym razem nie bez racji.

– No wiesz, tak się mówi. Czerwone berety, coś takiego…

– Dawno i nieprawda. – Szwagier skromnie spuścił wzrok.

– Fakt, zwłaszcza to dru… – przytaknął natychmiast Misiek, ale widząc wzrok Młodego, urwał, a potem dodał szybko: – Fakt, dawne dzieje…

Tajemnicę służby Szwagra w komandosach i kulisy jego wypadku z linką spadochronu, która owinęła mu się wokół szyi, odcinając na jakiś czas dopływ tlenu i wprowadzając go w stan śmierci klinicznej, znali tylko oni dwaj i babcia Malwina, która wyjawiła im kiedyś prawdę. A prawda była jak zwykle prozaiczna: Szwagier nie służył w komandosach, tylko w artylerii, czerwony beret, z którym przyjeżdżał do domu na przepustki, kupił od kolegi za pół litra, żeby kręcić panny, a sam wypadek miał zgoła inny przebieg. Wielki udział w nim miało owe pół litra, które Szwagier wytrąbił w minutę dla głupiego zakładu. Efektem tego była jego zadziwiająca kondycja umysłowa, skutkująca nieporozumieniami i wpadkami o rozmiarach klęski żywiołowej, które lgnęły do Szwagra jak muchy do miodu. A najdziwniejsze było to, że absolutnie nie zdawał sobie z tego sprawy, żyjąc we własnym świecie, w przekonaniu o swoim geniuszu. Z drugiej strony, taki świat i takie przekonanie ma chyba prawie każdy z nas…

– Opowiesz mi kiedyś o tym, co? – zaproponował Darek. – Wieczorkiem, przy szklance bombardino.

– Też chętnie posłucham! – wtrącił Misiek, ignorując wzrok Młodego.

– To jesteśmy umówieni. – Kociborek zamknął klapę i otrzepał ręce. – A teraz do wozu, bo trochę zimno!

Wszyscy zajęli swoje miejsca. Misiek usiadł obok Darka na miejscu pasażera, Bożena z Młodym z tyłu, a Szwagier wcisnął się między odsuwanymi drzwiami a oparciem ich kanapy na tylny rząd siedzeń.

– Ja to mam wersalkę. – Westchnął z zadowoleniem.

– I o to chodzi! – zawołał Kociborek i obejrzał się do tyłu z szerokim uśmiechem na twarzy. – Wszyscy mają być zadowoleni. Dobra, jeszcze kilka spraw formalnych. – Zapalił lampkę na podsufitce, otworzył torbę z logo radia MFK, którą miał na kolanach, i sięgnął do niej, a potem wyjął jakieś paczki owinięte szeleszcząca folią. – To wasze kombinezony, które nałożycie na swoje ciuchy. Dobierzcie sobie rozmiar. – Zaczął je rozdawać Wilkońskim i Szwagrowi.

– Nie możemy tego zrobić na miejscu? – Misiek zmarszczył brwi.

– Nie. Nie będzie czasu. W pierwszym dniu zawsze jest bardzo napięty plan, zwłaszcza rano. Dojazd, zameldowanie w hotelu, śniadanie, wyjazd na stok, przywitanie i pierwsze wejście.

– Co? – Młody wybałuszył oczy. – Mieliśmy jeździć na nartach, a nie zdobywać szczyty…

– Wejście na antenę, Jacek. – Kociborek uśmiechnął się pobłażliwie. – Spokojnie.

– My też będziemy na antenie? – zaniepokoiła się Bożena.

– W zasadzie Zdzisław, ale jeśli chcecie, to nie widzę przeciwwskazań.

– A ja nie widzę w tych wejściach siebie – mruknął Misiek, chwycił jedną z paczek i rozerwał folię: niestety, razem z folią rozerwał się brzeg kombinezonu. – O, za to widzę coś innego: przesyłka prosto z Chin?

– Tato… – jęknął Młody. – Weeeź, nie rób siary.

– No co?

– Spokojnie, mam tego całą torbę. – Kociborek wzruszył ramionami, wcale niezmieszany. – To gadżety reklamowe, wiadomo, po taniości. Nie przejmuj się Michał, weź sobie drugi.

– W moim zamek jest z tyłu – stwierdził nagle Szwagier, oglądając swój kombinezon. – Ktoś będzie mi musiał pomóc się zapiąć.

– Ja ci pomogę. – Misiek wziął go od Szwagra, obrócił i oddał. – Proszę. Nie ma za co.

– Aha, bo ja myślałem, że to logo ma być z przodu. – Szwagier był lekko stropiony.

– Są inne kolory? – zapytał Misiek. – Od tego aż oczy bolą, chociaż jest ciemnawo. Na tle śniegu to chyba mi je wypali.

Faktycznie, kombinezony wyglądały, jakby ktoś pomazał je jaskrawożółtym zakreślaczem biurowym.

– A mnie się podoba. – W głosie Bożeny był entuzjazm. – Przynajmniej nie pogubimy się na stoku.

– Sztos – wyraził swoją opinię Młody, więc Misiek poczuł się trochę jak malkontent.

– Dobra, to ruszamy – zadecydował Darek, odpalając silnik. – Zapinać pasy. Będziemy zmieniać się co dwieście kilometrów, co ty na to? – Zerknął na Miśka.

– Jasne, nie ma problemu. – Misiek sięgnął po pas, zapiął go i poprawił się w fotelu, a potem wcisnął przycisk ogrzewania siedzeń.

Po chwili na pośladkach i dole pleców poczuł przyjemne ciepełko.

– No, tak to można podróżować – mruknął z zadowoleniem.

Ruszyli miękko. Kiedy willa Malwa została już z tyłu, Bożena się obejrzała.

– Babcia się martwi – mruknęła. – Przeżegnała się w bramie, a ona przecież nie kościelna.

– To się nazywa fachowo krzyżyk na drogę. – Szwagier otwierał właśnie paczkę chipsów, folia trzeszczała niemiłosiernie.

– Wypluj to – warknął Misiek.

– Przecież jeszcze nie zacząłem – zaprotestował Szwagier, unosząc torebkę.

– Oj, zacząłeś, zacząłeś… – Darek powiedział to chyba do siebie, bardzo cicho, ale Misiek go usłyszał i wzbudziło to w nim nagłą sympatię do radiowca.

– Nie zimno ci, podkręcić ogrzewanie? – zapytał z uśmiechem. – Podać ci wody, coli?

– Michu, co ty taki usłużny? – zawołał z tyłu Szwagier.

– Polubiliśmy się z Darkiem – odparł z drapieżnym uśmiechem. – Mamy wspólne poglądy na wiele spraw, jak się okazuje.

Przez kilkaset kilometrów nic się nie działo. Podróż upływała spokojnie, Misiek zmieniał się z Kociborkiem zgodnie z ustaleniami, z tyłu dochodziło ich tylko posapywanie śpiących członków rodziny Miśka. Zapadając w kolejną drzemkę, Misiek pomyślał, że może tym razem opatrzność się nad nim zlituje i jakimś cudem cała wyprawa obędzie się bez komplikacji. W końcu coś mu się od życia należało.

A potem się zaczęło, bo okazało się, że opatrzność ma jednak inne plany i być może z jakichś nieznanych bliżej Miśkowi powodów niezbyt go lubi. A kto wie? Może nawet nienawidzi.

– O, kurwa! – Miśka wyrwał z drzemki krzyk Darka.

– Co jest? – Otworzył oczy, było ciemno, więc zamrugał szybko, ale to niewiele dało.

Wciąż było ciemno. Z tyłu doszedł go krótki krzyk Bożeny.

– Wszystko zgasło! – Głos Darka był lekko spanikowany.

Wciąż jechali, i to dość szybko, choć Misiek czuł, że Darek hamuje. I faktycznie, w środku busika nie świeciła się ani jedna lampka, przed nim też nie było widać snopów świateł reflektorów. Było ciemno jak wiadomo gdzie i wiadomo u kogo.

– Szwagier! – wrzasnął Misiek.

– To nie ja! – Słychać było, że Szwagier jest równie zaskoczony, jak reszta.

– Wilkoński, zrób coś! – wrzasnęła z kolei Bożena.

Misiek nic nie powiedział. Czuł, że Kociborek nie tracąc opanowania, próbuje zareagować, trzymając mocno kierownicę i powoli redukując biegi, hamuje silnikiem zamiast po prostu wcisnąć pedał hamulca do dechy, co mogłoby tylko pogorszyć sytuację, bo albo wpadliby w poślizg, albo ktoś jadący z tyłu zmieniłby busika w garaż ze smutnym skutkiem dla pasażerów. Na szczęście i na nieszczęście, droga była pusta. Nie było żadnego samochodu, którego reflektory mogłyby oświetlić ich auto, ale nie było też ryzyka opcji niespodziewanego garażowania, przynajmniej na razie. Darek zjechał na bok i wszyscy usłyszeli tarcie metalu o metal, kiedy w ciemności bok busa o coś zahaczył. Misiek zorientował się, że to barierka energochłonna. Auto wreszcie się zatrzymało, zapanowała martwa cisza.

– Nic nie rozumiem, nowe auto, jak mogło się tak wszystko nagle schrzanić? – zapytał Kociborek, może siebie, może Miśka, a może producenta, trochę bez sensu. – Ani jedna kontrolka, ani podświetlenie deski, ani reflektory… O co tu chodzi?

– Musimy wysiąść i uciekać za barierkę – przytomnie zauważył Młody.

– Za barierką może być przepaść, to Alpy. Włącz latarkę w telefonie i świeć przez tylną szybę, żeby widzie… – Misiek urwał, bo nagle kątem oka zauważył, że jednak nie wszystko zgasło. Z tyłu dochodził słabiutki blask. Nie z kanapy, którą zajmowali Bożena z Młodym, tylko z siedzenia Szwagra.

– Szwagier…? – zapytał złowrogo.

– Co, Michu?

– Co ci tam świeci?

– Gierka.

– Jaka gierka?

– Taka ruska, z samochodzikami. Mam jeszcze taką z wilkiem łapiącym spadające jajka.

– Zostaw go – szepnął Kociborek. – Tym razem jest niewinny.

Misiek w milczeniu oświetlił jego twarz telefonem, a potem odwrócił się, wyciągnął rękę, wsunął ją w przestrzeń pomiędzy ślubną a potomka, i w zasięg światła dostała się twarz Szwagra.

– Pokażesz mi? – zapytał z pozornym spokojem w głosie.

– Chwila, ładuję ją.

– Co robisz?

– Ładuję. Wiesz, że lubię dłubać w elektronice, więc zmieniłem zasilanie z tych drogich bateryjek na taki akumulatorek ze starej nokii i teraz da się ją ładować przez kabel. A tu jest wtyczka USB, więc skorzystałem.

Misiek odpiął pas i rzucił się szczupakiem między oparciami w jego stronę jak wygłodniały lew na antylopę.

– Wilkoński, co ty wypra… – usłyszał, przelatując obok Bożeny.

Przechylił się przez oparcie tylnej kanapy, poświecił sobie telefonem, a kiedy zauważył kabel wystający z gniazda w segmencie między fotelami, wyrwał go z niego.

W tej samej chwili światło z lampki na podsufitce zalało wnętrze auta, a z radia popłynęły ciche dźwięki muzyki. Darek natychmiast włączył światła awaryjne, a z jego piersi wyrwało się westchnienie ulgi. Za to z ust Miśka wyrwało się coś innego.

– Dawaj mi to ustrojstwo – warknął, wyrywając Szwagrowi z rąk niewielki przedmiot. – I idź spać. Zamknij oczy, śpij i nie grzesz więcej, bo nie zdzierżę… A jak zobaczę w twoich rękach gierkę z wilkiem łapiącym jajka, to ty będziesz sobie łapał stopa. Bez jajek, rozumiesz?

Przepełznął z powrotem na swoje miejsce, próbując się uspokoić. Bożenę zatkało, Młodego też. Usiadł na fotelu i przyjrzał się gierce. Faktycznie była to stara, elektroniczna gierka produkcji radzieckiej, stuningowana przez Szwagra w typowy dla niego sposób. Połączenie ze starą nokią 3310 wykonano z taśmy izolacyjnej, cienkie kabelki łączące oba moduły sterczały na boki, świadcząc o żenująco niskim poziomie kultury technicznej prezentowanym przez Szwagra, przez co całość przypominała domowej roboty ładunek wybuchowy odpalany zdalnie. Misiek wrzucił gierkę w kieszeń pod podłokietnikiem od strony drzwi i oparł się wygodniej. Darek w międzyczasie ruszył, a ponieważ był środek nocy, wszyscy z tyłu wkrótce zasnęli, a do Miśka i Kociborka znów dochodziło tylko ciche posapywanie. Wszystkie systemy w busiku działały bez zarzutu.

– Nie wiem, co o nim sądzić – szepnął nagle Darek. – Geniusz i szaleniec w jednym.

– Uwierz mi, z geniuszem nie ma nic wspólnego – odparł Misiek. – Ale mnie też to od zawsze zastanawia. Facet, który potrafi stać kwadrans przed znakiem STOP, czekając, aż się zmieni na zielony, jest w stanie skonstruować zaawansowane technicznie urządzenia, które, co prawda, działają, ale równocześnie powodują awarie na masową skalę.

– Serio? Z tym znakiem?

– Nie, ale porównanie jest dość trafne.

– Skąd wiedziałeś, że on ma coś wspólnego z awarią? Praktycznie od razu?

– Z doświadczenia, Darek, z dwudziestoletniego doświadczenia. Szwagier jest jedną, wielką, chodzącą awarią. Dobrze, że ta jego gierka tylko wyłączyła światła…

– Tylko??? – Darek wybałuszył oczy.

– A nie na przykład przejęła kontrolę nad kierownicą – dokończył Misiek. – Ty jeszcze nie wiesz, na co go stać…

Jechali przez chwilę w milczeniu.

– Wiesz… – powiedział nagle Darek. – Bardzo się cieszę.

– Z czego?

– Że ty i Bożena, i Jacek też…

– No?

Kociborek westchnął.

– Bo widzisz, kiedy po tej rozmowie na antenie, wiesz, kiedy zadzwoniliśmy do Zdzisława z informacją o wygranej…

– Tak, akurat tego słuchałem.

– No więc, kiedy doszedłem już do siebie, to pomyślałem, że chyba tego nie zniosę. Tego wyjazdu.

– Ja to rozumiem, nie musisz mieć wyrzutów sumienia.

– Tylko, że ja pomyślałem… Że wy jesteście tacy sami, rozumiesz? Chciałem iść na zwolnienie, czy coś, ale szefostwo kazało mi jechać. Bez żadnej dyskusji. Trochę za karę i trochę w nagrodę.

– Brzmi paradoksalnie.

– Wiem. Za karę, bo dopuściłem do poważnej wpadki na antenie.

– A nagroda?

– Może nie tyle nagroda, co kucie żelaza, póki gorące.

– To już nic nie rozumiem.

– Nasz dział marketingowy prowadzi badania słuchalności. Na okrągło. Wiesz: co się ludziom podoba, co nie, czego chcą, które audycje zwyżkują, które idą w dół, no i reagujemy. Przeniesienia w pasma o mniejszej czy większej słuchalności, kasowanie, nowe pomysły zgodne z oczekiwaniami słuchaczy i tak dalej. Reagujemy natychmiast.

– No i?

– Nawet nie masz pojęcia, jak skoczyły nam słupki po wybryku tego gamonia. Mamy też stronę w necie, bardzo popularną, z podcastami i podstronami wszystkich audycji. „Niezwykłe ferie” też taką mają. Żebyś widział reakcje użytkowników. Ilu nowych followersów… A jakie komentarze… Nie mów swojej rodzinie, ani tym bardziej Zdzisławowi, ale mam zrobić z niego gwiazdę…

Misiek zdążył zakryć dłonią usta, zanim wyrwało się z nich rżenie.

– To się nie dzieje naprawdę – szepnął, kiedy już był w stanie sklecić kilka słów.

Kociborek spojrzał na niego smutno.

– Witaj w rzeczywistości ciągłej sprzedaży.

– Twoje szefostwo nie wzięło czegoś pod uwagę.

– Czego?

– Że nie da się zrobić gwiazdy z czarnej dziury. A czarne dziury mają to do siebie, że niszczą, wsysają wszystko na swojej drodze, nawet całe galaktyki. Obyście nie poszli na dno przez tę gwiazdę.

Darek uśmiechnął się, ale to znów nie był wesoły uśmiech.

– Mylisz się co do mojego szefostwa, bo to są wyjadacze, po trzydzieści lat w branży. Oni tworzyli nowoczesne radio w tym kraju i doskonale znają rynek i ludzi. Doskonale też wiedzą, co robią i czego znakomita większość ludzi chce. Nie dziwi cię popularność głupawych programów typu reality show, w których występują przeciętniacy, a często nawet zwykli idioci? Myślisz, że są tam przypadkiem? Otóż nie, to tylko oni myślą, że mieli szczęście albo że są wyjątkowi i dlatego dostali się do tych programów. Oni są starannie wyselekcjonowani. Są przewidywalni i producenci doskonale wiedzą, czego się po nich spodziewać. Skandalista, wytatuowany mięśniak, jakiś wrażliwiec, sympatyczny misio pod sześćdziesiątkę, outsider, lalka z plastikowymi cyckami i ustami glonojada… Ciągle ten sam klucz. Mieszkają na wyspie albo oglądają telewizję i komentują, albo spędzają życie na jałowych czynnościach i żrą się ze sobą. Ludzie chcą to oglądać, chociaż ani ty, ani ja, ani nawet moi szefowie nie rozumieją po co. Może chcą oglądać idiotów dla beki? Może też są idiotami i marzą, że kiedyś oni też się tam dostaną i zostaną gwiazdami plotkarskich serwisów? A może ich życie jest tak samo jałowe i chcą się pocieszyć tym, że inni mają podobnie? To jest nieważne. Liczy się tylko to, żeby dać ludziom to, czego chcą.

– On nie jest idiotą, jak tamci, tylko magnesem na katastrofy. A może nawet sam jest taką katastrofą. Wygląda niepozornie i nieszkodliwie, widzisz, że ma spojrzenie cielaka, ale jak przyjdzie co do czego, to…

– No właśnie, Michał. – Darek uśmiechnął się porozumiewawczo. – Kogoś takiego jeszcze nie było, rozumiesz? On jest świeży. Przewidywalnie nieprzewidywalny. No i na szczęście okazało się, że jest jedna pozytywna strona tego wszystkiego, wbrew temu, czego się spodziewałem.

– Jaka?

Kociborek spojrzał na Miśka.

– Wy jesteście normalni i całkiem fajni. – Pokiwał głową z przekonaniem. – To z tego się cieszę. Dobra, zdrzemnij się, zmienisz mnie za godzinkę za kółkiem. Zaczyna mnie boleć głowa.

– Nie chce mi się spać – mruknął Misiek. – Jak mógłbym zasnąć po czymś takim, mam tętno dwieście i ciśnienie pewnie też.

– To chociaż się odpręż. – Kociborek prowadził przez chwilę w milczeniu, zerknął w lusterko, sprawdzając, czy Szwagier wciąż śpi. Spał, Bożena też. – Facet przynosi pecha, tak? – zapytał, zerkając znacząco na Miśka.

Ten wpatrywał się w przednią szybę w zadumie.

– On go nie przynosi. On nim jest we własnej, pokręconej osobie, rozumiesz? Jest jego uosobieniem. Powinien mieć tak na drugie imię. Zdzisław Pech Pałasz.

– Nawet ładnie to brzmi – zauważył Darek. – Tak dystyngowanie.

– Tylko mu tego nie mów. I tak nie wie, co to znaczy „dystyngowanie”.

– Ja też nie wiem – dotarł do nich głos Młodego, który albo się obudził, albo udawał, że śpi i podsłuchiwał.

Misiek obstawiał to drugie.

– Graj dalej w gry, zamiast czytać książki, to niedługo nie będziesz w stanie nawet poprawnie zamówić obiadu – rzucił w stronę syna.

– Grasz? – Kociborek zerknął w lusterko wsteczne.

W jego głosie pobrzmiewał entuzjazm.

– Tak.

– W co?

– W Call of Duty.

– Znam! A Medal of Honor?

– Też!

Misiek słuchał ich z lekką zazdrością. Wymienione tytuły gier niewiele mu mówiły, generalnie z gier znał chińczyka i warcaby. Komputery nigdy go nie fascynowały, używał ich wyłącznie do pracy, a teraz okazało się, że przegapił coś ważnego. Darek był mniej więcej w jego wieku, może kilka lat młodszy, i potrafił znaleźć z jego synem nić porozumienia na polu, które dla Miśka było nie do ogarnięcia.

O piątej zmienił się z Darkiem za kierownicą. Stanęli na stacji benzynowej i okazało się, że całe towarzystwo z wyjątkiem Miśka musi do toalety. Czekał na nich ze smętnym wyrazem twarzy, a kiedy wrócili, bez słowa odpalił silnik i ruszył. Niedługo mieli wjechać do Włoch, choć w zasadzie było to bez znaczenia, bo i tak było ciemno, więc z widoków nici: góry spowijał mrok. Misiek prowadził w milczeniu, skupiony na drodze. Było po szóstej, kiedy dobiegły go dziwne dźwięki. Przypominały pisk myszy. Nadepnął delikatnie pedał hamulca, ale to nie były tarcze. Zerknął szybko w bok i zobaczył, że z Kociborkiem dzieje się coś dziwnego.

– Darek, dobrze się czujesz? – Misiek zmarszczył brwi.

Darek niestety nie wyglądał, jakby czuł się dobrze. Szczerze mówiąc, wyglądał fatalnie: jak rockandrollowiec z długi stażem, z nieformalnym doktoratem z chemii w dziedzinie substancji psychoaktywnych i alkoholi, właśnie wydobyty z rynsztoka.

– Mmmmmyyyyyy… – powiedział, z trudem odwracając głowę w kierunku Miśka.

Był spocony, ramiona wisiały mu bezwładnie, dłonie miał wciśnięte między uda i bezradnie przebierał palcami. Myśli Miśka podążyły w jedynym możliwym kierunku i straszliwe podejrzenie zaświtało mu w głowie…

– Szwagier, czy ty dałeś coś Darkowi na postoju? – Nieswoim głosem rzucił pytanie w przestrzeń za sobą.

– Powiedział, że boli go głowa, to go poratowałem. Wiesz, że na mnie zawsze można liczyć?

– Chryste… Chyba nie chcesz powiedzieć, że to było coś od dziada z Czerniawy?

– Doktor Syćko nie jest żadnym dziadem, tylko prawdziwym doktorem!

– Doktorem czego?

– Medycyny ludowej.

– Nie ma czegoś takiego jak medycyna ludowa. To są dwa, wzajemnie wykluczające się pojęcia!

– Owszem, jest – upierał się Szwagier. – Doktor pokazywał mi nawet swój dyplom!

– Taak? I co w nim było napisane?

– Nie znam tego alfabetu, to był dyplom zagranicznej uczelni. Wszystko było napisane jakimiś krzaczkami.

– A może tam było napisane: Gratulujemy panu Syćce ukończenia kursu przyrządzania kaczki w pięciu smakach?

– Trzeba trochę ufać ludziom, Michu. Dobrym ludziom, którzy pomagają innym i to bezinteresownie!

– Bezinteresownie?

– Półtorej stówy za taki lek to jak za darmo. To nie są tanie rzeczy.

Misiek poczuł, że swędzi go udo. Zerknął w dół i zobaczył palce pełznące po jego spodniach. Kociborek jakimś cudem przełamał paraliż i zdołał unieść rękę. Nagle złapał Miśka za mięsień, ścisnął mocno i wpatrzony w jego twarz szczerzył zęby w szerokim uśmiechu Jokera. Tylko oczy… Tylko te oczy wołały: „Ratunku”. Przeraźliwy śmiech, jaki z siebie nagle wydobył, stał z jego spojrzeniem w totalnie abstrakcyjnej sprzeczności.

– Poza tym doktor Syćko ma certyfikaty od szamanów z całego świata – kontynuował niezrażony Szwagier. – A ty, Michu, swoim ciasnym umysłem nie doceniasz potęgi medycyny naturalnej.

– Ja nie doceniam? – Misiek chwycił palce Darka i zaczął je odginać po kolei, bo bolało jak cholera. – Ja?

Kociborek walczył. Przestał się śmiać, ale siła, z jaką ściskał Miśka, nie zmalała. Kiedy Misiek zabierał się za kolejny palec, poprzedni znów wbijał się w udo z siłą szponu głodnego bielika.

– Zaraz ci minie, stary, wytrzymaj jeszcze chwilę – mruknął do niego najspokojniej, jak tylko potrafił, i popatrzył mu w oczy.

Darek znów wybuchnął dzikim śmiechem.

– Co mu dałeś? – zapytał Misiek Szwagra, zerkając w lusterko, w którym z tylnej kanapy majaczyła niewyraźnie twarz sprawcy.

– Mówiłem ci, że bolała go głowa i…

– Pytam, co mu dałeś, a nie, co go bolało.

– Nie wiem dokładnie, jak się nazywa ten lek…

– Chryste…

– To może inaczej: doktor Syćko ma krowę… – zaczął Szwagier, a Darek ryknął śmiechem jeszcze głośniej.

Poczerwieniał jeszcze bardziej, wybałuszył oczy, grube żyły wystąpiły mu na czoło i wył jak hiena do księżyca.

– Co ma do rzeczy krowa, Szwagier?

– No wiesz, ona czasem w szkodę włazi, bo bywa nerwowa, i jak już wejdzie, to zeżre coś przy okazji i boli ją brzuch, więc robi się jeszcze bardziej nerwowa. Wiesz, to się nazywa obłędne koło.

– Ty sam jesteś obłędne koło!

– Michu, ty też jesteś jakiś nerwowy. Powinieneś wziąć jedną.

Misiek wziął kilka głębokich wdechów.

– Powiesz mi wreszcie, z czego to jest zrobione?

– Ja dokładnie nie wiem, ale on ten specyfik wynalazł, żeby ta krowa była spokojna i żeby nie bolał jej brzuch. Michu, to tylko zioła, doktor żyje w zgodzie z naturą, tam nie ma żadnej chemii!

– Nie?

– Otóż nie! On zbiera je w lesie, a sam wiesz, jakie nasze izerskie lasy są piękne. Jak nie może czegoś znaleźć, to sam hoduje.

– Co robi?

– Hoduje, znaczy uprawia. Ma taką plantację koło domu. Pięknie to wygląda, mówię ci, jedno pole jest czerwone, kiedy zakwitną maki. Drugie jest fioletowe.

– Perfumy z lawendy też robi?

– Nie, tam rosną takie śmieszne grzyby. Mają fioletowe kapelusze.

– Dziiiibyyyyy… – Darek wplótł palce we włosy i szarpał je, kręcąc głową na boki.

Miało to swoje dobre strony, przynajmniej dla Miśka, bo radiowiec puścił wreszcie jego udo i przestał się śmiać. Wyglądało na to, że najgorsze mija.

– I ma jeszcze taki tunel z folii jak do pomidorów – tłumaczył z przejęciem Szwagier. – Wiszą w nim lampy i w środku jest bardzo cieplutko, bo to jakieś indiańskie rośliny.

– Indiańskie?

– No, z Indii.

– Szwagier… – wyszeptał zdruzgotany Misiek.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

Copyright © by Marek Stelar, 2023

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2023

 

Projekt okładki: © PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-146-1

 

 

Grupa Wydawnictwo Filia Sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.