Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
44 osoby interesują się tą książką
Do Cormorana Strike’a zgłasza się zaniepokojony ojciec, którego syn Will przyłączył się do sekty religijnej gdzieś w wiejskiej głuszy hrabstwa Norfolk. Powszechny Kościół Humanitarny to z pozoru pokojowa organizacja dążąca do zmiany świata na lepsze. Strike odkrywa jednak, że pod szlachetnymi frazesami kryją się nieczyste intencje i zagadkowe zgony. Aby ratować Willa, wspólniczka Cormorana Robin Ellacott postanawia przeniknąć do sekty i zamieszkać wśród jej członków. Nie jest jednak gotowa na okrucieństwa, których będzie świadkiem, ani na cenę, jaką przyjdzie jej zapłacić za swoje zawodowe ambicje. Wartka śmierć to siódmy tom epickiej serii kryminalnej – przepełniona niepokojem i wielkimi emocjami kontynuacja losów Robin i Strike’a.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1392
Moim boginiom:
Lynne Corbett, Aine Kiely i Jill Prewett;
Junonie, Ceres i Astarte
Gdy jak wartka śmierć dopadnie cię czas [...]
Dylan ThomasWhen, Like a Running Grave
Ponieważ zaszło to tak daleko, szło stopniowo. Szło od tego, że nie usunięto wystarczająco wcześnie tego, co usunąć należało.
I-cing. Księga Przemian[1]
PROLOG
Nie każdy ma w takim samym stopniu zdolność do zapytywania wyroczni. Potrzebny jest do tego jasny i spokojny umysł wrażliwy na kosmiczne oddziaływania ukryte w niepozornych wróżebnych łodygach [...].
Richard Wilhelmze wstępu do I-cing. Księga Przemian
Korespondencja sir Colina i lady Sally Edensorówz ich synem Williamem
13 marca 2012
Willu,
wczoraj ku swojemu przerażeniu dowiedzieliśmy się od Twojego osobistego opiekuna naukowego, że rzuciłeś studia i dołączyłeś do jakiegoś ruchu religijnego. Jeszcze bardziej zdumiało nas, że nie porozmawiałeś z nami na ten temat ani nie zadałeś sobie trudu, by nam powiedzieć, dokąd się wybierasz.
Jeśli kobieta odbierająca telefony w siedzibie Powszechnego Kościoła Humanitarnego nie kłamie, z członkami tego kościoła można się kontaktować jedynie listownie. Dała mi słowo, że ten list do Ciebie dotrze.
Ani ja, ani Twoja matka nie rozumiemy, dlaczego tak postąpiłeś, dlaczego najpierw z nami nie porozmawiałeś ani co Cię skłoniło do porzucenia studiów i przyjaciół. Bardzo się o Ciebie martwimy.
Prosimy, skontaktuj się z nami NIEZWŁOCZNIE po otrzymaniu tego listu.
Tata
16 kwietnia 2012
Najdroższy Willu,
pani w siedzibie kościoła mówi, że list od taty dostałeś, ale wciąż nie otrzymaliśmy od Ciebie odpowiedzi, więc nadal bardzo się martwimy.
Przypuszczamy, że możesz być na Farmie Chapmana w hrabstwie Norfolk. W najbliższą sobotę o godz. 13 będziemy z tatą w New Inn we wsi Roughton. Proszę, Will, spotkaj się tam z nami, żebyśmy mogli porozmawiać. Tata znalazł trochę informacji na temat Powszechnego Kościoła Humanitarnego i wygląda na to, że to bardzo interesująca organizacja dążąca do wartościowych celów. Doskonale rozumiemy, dlaczego Ci się spodobała.
Willu, nie próbujemy zniszczyć Ci życia. Naprawdę chcemy Cię tylko zobaczyć i upewnić się, że wszystko u Ciebie w porządku.
Twoja kochająca mama xxx
29 kwietnia 2012
Drogi Willu,
wczoraj odwiedziłem Centralną Świątynię PKH w Londynie i rozmawiałem z kobietą, która uparcie twierdziła, że przekazano Ci nasze poprzednie listy. Ponieważ jednak nie zjawiłeś się w sobotę na spotkaniu i nie przysłałeś nam żadnej wiadomości, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy ona mówi prawdę.
Czuję się zatem w obowiązku oświadczyć – na użytek Twój albo osoby, która być może nielegalnie otwiera Twoją korespondencję – że wiem na pewno, iż jesteś na Farmie Chapmana, że nigdy nie opuszczasz jej bez osób towarzyszących i że sporo schudłeś. Wiem też, że nikt oprócz członków kościoła nie ma wstępu na tę farmę.
Willu, jesteś bardzo inteligentny, lecz fakty są takie, że jesteś autystykiem i nie po raz pierwszy ktoś Tobą manipuluje. Jeśli do 5 maja do nas nie zadzwonisz albo nie dostaniemy od Ciebie własnoręcznie napisanego listu, zawiadomię policję.
Jestem w kontakcie z byłym członkiem Powszechnego Kościoła Humanitarnego i chciałbym, żebyś się z nim spotkał. Jeśli kościół nie ma nic do ukrycia i przebywasz na Farmie Chapmana z własnej nieprzymuszonej woli, jego członkowie nie będą mieli nic przeciwko temu, żebyś się z nami spotkał i porozmawiał z tym człowiekiem.
Willu, powtarzam, jeśli do 5 maja nie dasz znaku życia, zawiadomię policję.
Tata
1 maja 2012
Drodzy Colinie i Sally,
dziękuję za listy. U mnie wszystko w porządku. Jestem bardzo szczęśliwy w PKH i zrozumiałem tu wiele rzeczy, których nigdy wcześniej nie rozumiałem. Tak naprawdę nie mieszczę się w spektrum autyzmu. To etykietka, którą mi przyczepiliście, żeby usprawiedliwić kontrolę, jaką mi narzucaliście przez całe moje życie. Nie jestem waszym obiektem cielesnym i w przeciwieństwie do was nie kieruję się względami finansowymi ani materialistycznymi.
Z waszego ostatniego listu wnioskuję, że kazaliście komuś obserwować Farmę Chapmana. Jestem dorosły i to, że w dalszym ciągu traktujecie mnie jak dziecko, które należy szpiegować, dowodzi jedynie, jak bardzo nie mogę wam ufać.
Poza tym doskonale wiem, z którym byłym członkiem PKH chcecie mnie poznać. To bardzo niebezpieczny, podły człowiek, który skrzywdził wiele niewinnych osób. Radzę wam, żebyście więcej się z nim nie kontaktowali.
Prorokini Zabrana przez Morze błogosławi każdego, kto oddaje Jej cześć.
Will
2 maja 2012
Drogi Willu,
bardzo się ucieszyliśmy, gdy dostaliśmy Twój list, lecz trochę nas zaniepokoił, bo w ogóle Cię w nim nie rozpoznajemy, kochanie.
Willu, prosimy, spotkaj się z nami. Jeśli będziemy mogli się zobaczyć, przekonamy się, że jesteś szczęśliwy i wiesz, co robisz. O nic więcej nie prosimy, tylko o spotkanie twarzą w twarz.
Kochanie, będę z Tobą zupełnie szczera. Tata rzeczywiście zlecił komuś obserwowanie Farmy Chapmana, ponieważ bardzo się o Ciebie niepokoi, ale przyrzekam, że to się już nie powtórzy. Tata się z tego wycofał. Willu, nikt Cię nie szpieguje i nie chcemy Cię kontrolować. Chcemy Cię tylko zobaczyć i usłyszeć od Ciebie, że jesteś szczęśliwy i działasz z własnej nieprzymuszonej woli.
Kochamy Cię i zapewniam, że chcemy dla Ciebie jak najlepiej.
Mama xxx
12 maja 2012
Drodzy Colinie i Sally,
spotkam się z wami w Centralnej Świątyni przy Rupert Court w Londynie 23 maja w południe. Nikogo ze sobą nie przyprowadzajcie, zwłaszcza żadnego byłego członka kościoła, ponieważ nie zostanie wpuszczony.
Prorokini Zabrana przez Morze błogosławi każdego, kto oddaje Jej cześć.
Will
24 maja 2012
Drodzy Colinie i Sally,
zgodziłem się z wami wczoraj spotkać, żeby udowodnić, że jestem zupełnie szczęśliwy i mam pełną kontrolę nad swoimi decyzjami. Obydwoje dowiedliście swojego wysokiego poziomu egomotywności i braku szacunku dla mnie oraz znieważyliście ludzi, których szanuję i kocham.
Jeśli skontaktujecie się z policją albo znowu każecie mnie obserwować, podam was do sądu. Kościół zorganizował mi badanie u lekarza, który zezna, że jestem w pełni władz umysłowych i że próbujecie wywierać na mnie nadmierny wpływ. Poza tym skontaktowałem się z prawnikami PKH. Mój fundusz powierniczy należy wyłącznie do mnie, a ponieważ dziadek zostawił te pieniądze mnie, a nie wam, nie macie prawa mnie powstrzymywać od wykorzystania tego spadku na rzecz dobra.
Prorokini Zabrana przez Morze błogosławi każdego, kto oddaje Jej cześć.
Will
16 marca 2013
Najdroższy Willu,
wiem, że piszę to w każdym liście, ale proszę, proszę, skontaktuj się z nami. Rozumiemy i szanujemy Twoją chęć pozostania w PKH. Chcemy jedynie wiedzieć, że jesteś szczęśliwy i zdrowy. Najbardziej chcielibyśmy spotkać się z Tobą. Willu, minął ponad rok. Bardzo za Tobą tęsknimy.
Przesłałam Ci na Farmę Chapmana prezent urodzinowy. Mam nadzieję, że dotarł.
Proszę, Willu, skontaktuj się z nami. Nikt nie będzie próbował Cię przekonać do odejścia z PKH. Chcemy jedynie, żebyś był szczęśliwy. Tata gorzko żałuje niektórych słów, jakie powiedział podczas naszego ostatniego spotkania. Nie jesteśmy na Ciebie źli, Willu, po prostu rozpaczliwie za tobą tęsknimy.
Tata doda list od siebie, a ja chcę tylko napisać, że kocham Cię całym sercem i po prostu chcę mieć pewność, że wszystko u Ciebie w porządku.
Mama xxx xxx
Willu,
szczerze przepraszam za to, co powiedziałem o kościele w ubiegłym roku. Mam nadzieję, że zdołasz mi wybaczyć i że się z nami skontaktujesz. Mama bardzo za Tobą tęskni, podobnie jak ja.
Twój kochający
Tata x
Fragmenty pisma kancelarii prawniczej Coolidge i Fairfax skierowanego do pana Kevina Pirbrighta, byłego członka Powszechnego Kościoła Humanitarnego
18 marca 2013
PRYWATNA I POUFNA
KORESPONDENCJA PRAWNICZA
ZAKAZ PUBLIKOWANIA, TRANSMITOWANIA
I ROZPOWSZECHNIANIA
Szanowny Panie [...],
niniejsze pismo opiera się na założeniu, że jest Pan osobą odpowiedzialną za blog „Prawda o Powszechnej Sekcie”, który prowadzi Pan jako „Były członek PKH” [...].
Wpis na blogu z kwietnia 2012 roku: Powiązanie z Aylmerton
2 kwietnia 2012 roku opublikował Pan na blogu wpis zatytułowany Powiązanie z Aylmerton. Post ten zawiera różne fałszywe i wysoce oszczercze twierdzenia na temat PKH. W pierwszych akapitach czytamy:
Ogromna większość coraz liczniejszych członków zwabianych do kościoła przesłaniem równości, różnorodności i działalności dobroczynnej nie wie, że Powszechny Kościół Humanitarny zrodził się ze Wspólnoty Aylmerton, owianej złą sławą komuny z siedzibą w hrabstwie Norfolk, która w 1986 roku została zdemaskowana jako przykrywka dla pedofilskiej działalności rodziny Crowtherów.
Większość członków Wspólnoty Aylmerton aresztowano razem z rodziną Crowtherów, lecz ci, którym się poszczęściło i uniknęli prokuratorskich zarzutów, zostali na terenie wspólnoty, którą przechrzcili na Farmę Chapmana. Ci zatwardzialcy założyli później PKH.
Każdy dociekliwy czytelnik wywnioskuje z tych słów, że PKH jest w istocie kontynuacją Wspólnoty Aylmerton pod inną nazwą oraz że działalność PKH przypomina działalność Wspólnoty Aylmerton, zwłaszcza w odniesieniu do pedofilii. Oba twierdzenia są fałszywe i wysoce oszczercze dla naszych klientów.
Co więcej, sformułowania „ci, którym się poszczęściło i uniknęli zarzutów prokuratorskich” oraz „zatwardzialcy” sugerują dociekliwemu czytelnikowi, że osoby pozostałe na terenie wspólnoty, dopuszczały się bezprawnych czynów podobnych do tych, za które aresztowano rodzinę Crowtherów. W twierdzeniu tym nie ma ani krzty prawdy, jest ono fałszywe i wysoce oszczercze dla członków PKH i jego Rady Przełożonych.
Stan faktyczny
W rzeczywistości tylko jeden członek PKH należał kiedykolwiek do Wspólnoty Aylmerton: to pani Mazu Wace, żona Jonathana Wace’a, założyciela i przywódcy PKH.
W chwili rozwiązania Wspólnoty Aylmerton Mazu Wace miała piętnaście lat i na procesie zeznawała przeciwko braciom Crowther. Informacje te są dostępne w archiwach państwowych i z łatwością można do nich dotrzeć za pośrednictwem akt sądowych oraz doniesień prasowych na temat tej sprawy.
Pani Wace otwarcie mówiła o swoich traumatycznych doświadczeniach we Wspólnocie Aylmerton także na spotkaniach członków kościoła, w których osobiście Pan uczestniczył. Nie tylko daleko było jej do tego, by „poszczęściło jej się i uniknęła prokuratorskich zarzutów”, lecz sama padła ofiarą Crowtherów. Insynuowanie, że brała udział w nikczemnych, bezprawnych działaniach Crowtherów lub w jakikolwiek inny sposób je aprobowała jest wysoce oszczercze i sprawiło pani Wace ogromną przykrość oraz ból. Ponadto poważnie zaszkodziło i prawdopodobnie dalej będzie szkodzić reputacji pani Wace i PKH. Grozi Panu za to odpowiedzialność karna.
Wpis na blogu z 28 stycznia 2013: Wielki charytatywny przekręt
28 stycznia 2013 roku opublikował Pan wpis zatytułowany Wielki charytatywny przekręt, w którym stwierdza Pan:
Tak naprawdę jedynym celem PKH jest gromadzenie pieniędzy i wychodzi mu to wyjątkowo dobrze. Podczas gdy lepiej znani członkowie mogą sobie pozwolić na głoszenie wiary w wywiadach prasowych, od szeregowych członków wymaga się, by codziennie chodzili po ulicach z puszkami na datki i przebywali tam bez względu na pogodę i stan zdrowia, dopóki nie złożą swojej „ofiary”. Każdy szeregowy członek musi przynieść co najmniej sto funtów dziennie, gdyż w przeciwnym razie naraża się na gniew Taio Wace’a, wybuchowego egzekutora kościoła i zarazem starszego z dwóch synów Jonathana i Mazu Wace’ów.
Nazwanie pana Taio Wace’a „wybuchowym egzekutorem” zostanie odebrane przez dociekliwego czytelnika jako sugestia, że pan Taio Wace to agresywny, nieprzewidywalny tyran. Taki wizerunek jest wysoce oszczerczy dla pana Taio Wace’a i prawdopodobnie poważnie zaszkodzi zarówno jego reputacji jako przywódcy Kościoła, jak i samemu PKH.
W dalszej części pisze Pan:
Dokąd trafiają te wszystkie pieniądze? Dobre pytanie. Ci, którzy odwiedzą należące do kościoła „ustronie” na Farmie Chapmana, zauważą, że podczas gdy zwykli członkowie „rozkoszują się” doświadczaniem niezmechanizowanego rolnictwa, śpiąc w nieogrzewanych stodołach i zamieniając swoje puszki z datkami na motyki i pługi ciągnięte przez konie, warunki, w jakich mieszkają przełożeni i celebryci, są znacznie bardziej komfortowe.
Główny budynek farmy powiększono i wyremontowano, doprowadzając go do zdecydowanie dwudziestopierwszowiecznego standardu, wyposażając w basen, jacuzzi, siłownię, saunę i prywatne kino. Większość przełożonych jeździ nowiuteńkimi luksusowymi samochodami, a Jonathan Wace, głowa kościoła (znany jego członkom jako Papa J.), posiada nieruchomość w Antigui. Osoby odwiedzające Centralną Świątynię przy Rupert Court mogą także zauważyć coraz bardziej ekskluzywne elementy wyposażenia, że nie wspomnę o haftowanych złotem szatach przełożonych. „Prostota, Skromność i Dobroczynność”? Raczej „Korupcja, Dwulicowość i Próżność”.
Także w tym przypadku każdy dociekliwy czytelnik tego postu zinterpretuje go w ten sposób, że Rada Przełożonych bezprawnie przywłaszcza sobie środki przekazane na cele dobroczynne i albo bierze je do swojej kieszeni, albo przeznacza na luksusowe wyposażenie i odzież na własny użytek. To twierdzenie jest całkowicie fałszywe i wysoce oszczercze dla Rady Przełożonych.
Stan faktyczny
Jak można się dowiedzieć z archiwów państwowych, pani Margaret Cathcart-Bryce, zamożna wieloletnia członkini Kościoła, za życia przekazała na jego rzecz znaczne środki w formie datku na remont Farmy Chapmana, a gdy zmarła w 2004 roku, Rada Przełożonych została jedynym beneficjentem jej testamentu, co umożliwiło Kościołowi nabycie w centralnym Londynie, Birmingham i Glasgow nieruchomości przeznaczonych na spotkania członków zgromadzenia.
Pana wpis na blogu zawiera kilka całkowicie fałszywych twierdzeń. Na Farmie Chapmana nie ma ani jacuzzi, ani basenu, a pan Jonathan Wace nie posiada i nigdy nie posiadał nieruchomości w Antigui. Wszystkie samochody należące do przełożonych Kościoła zostały kupione za ich własne pensje. Pana twierdzenie, że wymaga się od członków Kościoła zebrania stu funtów dziennie, gdyż w przeciwnym razie narażają się na „gniew” pana Taio Wace’a, także jest zupełnie fałszywe.
Cała działalność finansowa Kościoła jest otwarta i przejrzysta. Żadne środki finansowe zebrane na cele charytatywne nigdy nie były przeznaczane na utrzymanie i remont Farmy Chapmana ani na nabycie siedziby PKH w Londynie czy podniesienie jej standardu, a przełożeni nie czerpali z tych środków żadnych korzyści osobistych. Sugerowanie, że PKH albo jego Rada Przełożonych są „skorumpowani”, „dwulicowi” i „próżni” jest wysoce oszczercze zarówno dla Kościoła, jak i dla jego rady, oraz może poważnie zaszkodzić reputacji PKH. Za to także grozi odpowiedzialność karna.
Wpis na blogu z 23 lutego 2013 roku: Prorokini Zabrana przez Morze
23 lutego 2013 roku opublikował Pan wpis zatytułowany Prorokini Zabrana przez Morze, w którym zawarł Pan szereg oszczerczych i głęboko krzywdzących twierdzeń na temat śmierci przez utonięcie w 1995 roku Daiyu, pierworodnego dziecka państwa Wace’ów, którą PKH uznaje za prorokinię.
Członkowie PKH doskonale zdają sobie sprawę, że choć teoretycznie wszyscy prorocy są równi, jeden jest równiejszy od innych. Prorokini Zabrana przez Morze stała się centralną postacią w kulcie PKH, mającą własne rytuały i odrębne praktyki religijne. Bez wątpienia początkowo Mazu Wace pragnęła w jakimś sensie „zachować przy życiu” zmarłą córkę [Daiyu Wace], ale teraz przy każdej okazji wykorzystuje swój związek z Prorokinią Zabraną przez Morze. Po praniu mózgu bardzo nieliczni członkowie kościoła mają odwagę spytać (choćby szeptem), co takiego sprawiło, że siedmiolatka, która utonęła w morzu, zasłużyła na status prorokini. Jeszcze mniej osób ośmiela się zwrócić uwagę na dziwny zbieg okoliczności: pierwsza żona Jonathana Wace’a (zawsze wymazywana z historii PKH) także utopiła się przy plaży w Cromer.
Zawarte w tym akapicie twierdzenia i insynuacje nie mogłyby być chyba bardziej obraźliwe, krzywdzące i oszczercze dla państwa Wace’ów oraz dla całego PKH.
Sugestia, jakoby pani Wace „wykorzystywała” tragiczną śmierć swojej córki to podłe pomówienie, wysoce oszczercze dla pani Wace zarówno jako matki, jak i przełożonej Kościoła.
Ponadto dociekliwy czytelnik, przeczytawszy, w jaki sposób używa pan sformułowania „dziwny zbieg okoliczności” w odniesieniu do przypadkowego utopienia się pani Jennifer Wace, prawdopodobnie wysnuje wniosek, że jest coś podejrzanego albo w śmierci pani Jennifer Wace, albo w tym, że życie Daiyu Wace zakończyło się tragicznie w podobny sposób.
Stan faktyczny
29 lipca 1995 roku siedmioletnia Daiyu Wace utopiła się w morzu przy plaży w Cromer. Jak z łatwością można się dowiedzieć z archiwów państwowych oraz z akt sądowych i materiałów prasowych poświęconych dochodzeniu w sprawie jej śmierci, wczesnym rankiem Daiyu została zabrana na plażę przez członkinię Kościoła, która nie spytała rodziców dziewczynki o pozwolenie. Gdy do państwa Wace’ów dotarła wieść, że ich córka utopiła się, pływając bez nadzoru, byli zdruzgotani.
To, że niektórzy zmarli członkowie Kościoła zostają po śmierci „prorokami”, jest elementem systemu wierzeń PKH. Przekonania religijne są chronione brytyjskim prawem.
Prawdziwą historię tragicznej śmierci pani Jennifer Wace także można poznać z akt sądowych i doniesień prasowych na temat dochodzenia w tej sprawie. Pani Jennifer Wace zginęła po południu w dniu święta narodowego w maju 1988 roku. Cierpiała na epilepsję i doznała w wodzie napadu grand mal. Mimo starań okolicznych pływaków, którzy ruszyli jej na ratunek, utonęła. Podczas dochodzenia liczni świadkowie zeznali, że pana Jonathana Wace’a nie było w morzu w chwili śmierci pani Wace. Gdy dowiedział się, co się dzieje, wbiegł do wody, lecz było już za późno, aby uratować jego żonę. Pan Wace był zrozpaczony przedwczesną śmiercią pierwszej żony i bynajmniej nie „wymazał” jej ze swojej osobistej historii, lecz publicznie oświadczył, iż ta tragedia pogłębiła jego kiełkującą wiarę religijną, w której szukał pociechy. Wszelkie sugestie, że było inaczej, są fałszywe, podłe i wysoce oszczercze dla pana Jonathana Wace’a.
Ponadto wysoce oszczercze jest określanie Kościoła mianem sekty albo sugerowanie, że jego członków poddaje się praniu mózgu. Wszyscy członkowie PKH należą do tego Kościoła z własnej nieprzymuszonej woli i mogą go opuścić w dowolnym momencie.
Podsumowując [...].
Korespondencja mejlowa byłego członka PKH pana Kevina Pirbrighta z sir Colinem Edensorem
Kevin Pirbright
20 marca 2013
Pismo od prawnika PKH
Do: sir Colina Edensora
Drogi Colinie,
Dziś rano dostałem pismo od PKH nakazujące mi zamknąć blog, bo w przeciwnym razie za to zapłacę, postawią mnie przed sądem itp., itd., czyli to, czym grożą wszystkim byłym członkom. I dobrze! Chcę, żeby ta sprawa trafiła do sądu. Nie mam jednak pieniędzy na prawnika, więc zastanawiałem się, czy nie mógłbyś mi pomóc, ponieważ w sprawach o zniesławienie raczej nie dają adwokata z urzędu. Robię to dla wszystkich, którym piorą tam mózgi, także dla Willa. Trzeba rzucić światło na to, co te dranie wyprawiają.
Praca nad książką idzie bardzo dobrze. Poza tym wszystkie podejmowane przez nich przeciwko mnie działania pozwolą mi dopisać nowe rozdziały!
Pozdrawiam
Kevin
Sir Colin Edensor
20 marca 2013
Re: Pismo od prawnika PKH
Do: Kevina Pirbrighta
Drogi Kevinie,
z przyjemnością pomogę pokryć koszty honorarium prawników. Polecam własnych, Rentonów, którzy już wiedzą o niegodziwych działaniach PKH w odniesieniu do naszego syna. Informuj mnie o postępach. To wspaniale, że praca nad książką idzie dobrze. Moim zdaniem ta publikacja wiele zmieni.
Z pozdrowieniami
Colin
Fragment wywiadu z aktorką Noli Seymour w magazynie „Zeitgeist”, styczeń 2014
[...]
Pytam o dwa małe chińskie znaki wytatuowane tuż pod lewym uchem Seymour: nowe dodatki do jej już i tak obszernej kolekcji body artu.
– Och, zrobiłam je sobie w ubiegłym miesiącu. Oznaczają „jīnzi”, czyli „złoto”. To nawiązanie do Złotej Prorokini z Powszechnego Kościoła Humanitarnego.
Wcześniej poinformowano mnie, że Seymour nie będzie odpowiadała na pytania o swoją przynależność do kontrowersyjnego PKH, lecz skoro sama poruszyła ten temat, pytam, co sądzi o negatywnych pogłoskach na temat tego kościoła.
– Noli nie chce o tym rozmawiać – odzywa się jej PR-owiec, lecz klientka go ignoruje.
– Och, litości – mówi, przewracając swoimi olśniewającymi błękitnymi oczami. – Czy NAPRAWDĘ jest coś strasznego w chęci pomocy bezdomnym i dania chwili wytchnienia dzieciakom, które na co dzień opiekują się bliskimi? Poważnie: czy ludzie nie mają nic lepszego do roboty niż atakować miejsce, które czyni jedynie dobro? Mówię serio – dodaje, pierwszy raz pochylając się do mnie z poważną miną – Powszechny Kościół Humanitarny to najbardziej postępowa religia wszech czasów. Jest bardzo spójna. Dąży do upowszechnienia, ponieważ właśnie takie jest życie i taka jest ludzkość: to poszukiwanie jedności i pełni. To jedna z tych rzeczy, które naprawdę mi się tam podobają. No bo we wszystkich religiach są jakieś elementy prawdy, ale nie zobaczymy jej, dopóki ich nie połączymy. Dlatego jest tam olbrzymia różnorodność. Studiujemy różne święte księgi. Powinnaś przyjść na spotkanie. Masa ludzi przychodzi z ciekawości, a potem już tu zostaje.
Nie jestem zaskoczona, gdy po tych słowach interweniuje PR-owiec Seymour, przypominając Noli, że mamy rozmawiać o jej najnowszym filmie.
[...]
Korespondencja mejlowa sir Colina Edensora z jego prawnikiem Davidem Rentonem
Sir Colin Edensor
27 maja 2014
Fundusz powierniczy Willa Edensora
Do: Davida Rentona
Drogi Davidzie,
przepraszam, że podczas naszej porannej rozmowy telefonicznej poniosły mnie emocje. Zapewne rozumiesz, że cała ta sytuacja daje mi się we znaki, zwłaszcza w świetle niedawnej diagnozy postawionej Sally.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że Will jest pełnoletni i ma prawo odmówić poddania się dalszym badaniom psychiatrycznym, lecz jestem sfrustrowany sytuacją, w której się znaleźliśmy, przypominającą zagadkę o jajku i kurze. Mówisz, że aktualnie nie ma podstaw, by sędzia orzekł niepoczytalność Willa. Mój syn dołączył do niebezpiecznej sekty i zerwał wszelkie kontakty z rodziną oraz dawnymi przyjaciółmi. Już samo to z pewnością dowodzi jego niezrównoważenia i stwarza podstawy do dalszej oceny lekarskiej.
Sam fakt, że ten doktor Andy Zhou jest jednym z przełożonych PKH, powinien go dyskwalifikować jako osobę leczącą i oceniającą stan zdrowia członków tego kościoła. Zdaję sobie sprawę, że Zhou jest czynnym zawodowo psychologiem, ale przecież z powodu jego przynależności do PKH powstaje tu co najmniej rażący konflikt interesów, jeśli chodzi o ocenę stanu zdrowia psychicznego bezbronnych członków kościoła będących w posiadaniu olbrzymich funduszy powierniczych.
Jak wiesz, na czwartkowym zebraniu zostałem przegłosowany przez powierników Willa, których większość uznała, że nie ma podstaw prawnych, by pozbawić go dostępu do tych środków finansowych. Oznacza to, że łączna suma pieniędzy, które Will podjął z funduszu, odkąd przyłączył się do PKH, sięgnęła dziewięćdziesięciu pięciu tysięcy funtów. Nie wierzę, że Will kiedykolwiek zamierzał wpłacić wkład własny na zakup domu czy samochodu, ponieważ wciąż mieszka na Farmie Chapmana i nic nie wskazuje na to, by zapisał się na naukę jazdy.
Jak Ci wspomniałem przez telefon, Kevin Pirbright jest gotów zeznać w sądzie, że takim zamożnym osobom jak Will podsuwa się tam szablony pism w celu ich odręcznego przepisania we wniosku o wypłatę środków finansowych. Nikt, kto zna Willa, nie uwierzyłby, że to on napisał dwa ostatnie pisma do rady powierniczej. Ponadto zauważyłem, że gdy chodzi o położenie łapy na gotówce, Will nie wspomina o Prorokini Zabranej przez Morze.
Byłbym Ci wdzięczny za każdą radę dotyczącą tego, jak przezwyciężyć impas, w którym się znaleźliśmy. Uważam, że chorobę Sally wywołał stres, jaki przeżywała w ciągu dwóch ostatnich lat. Obydwoje wciąż bardzo martwimy się o syna.
Twój
Colin
David Renton
27 maja 2014
Re: Fundusz powierniczy Willa Edensora
Do: sir Colina Edensora
Drogi Colinie,
dziękuję za mejla. Doskonale rozumiem, że to niezmiernie stresująca sytuacja dla Ciebie i Sally. Szczerzę Wam współczuję, zwłaszcza w świetle niedawnej diagnozy postawionej Sally.
Choć obaj mamy wątpliwości i pytania dotyczące Powszechnego Kościoła Humanitarnego, jest to legalnie zarejestrowany podmiot, którego nigdy nie postawiono skutecznie w stan oskarżenia.
Niestety, jeśli chodzi o ewentualność wezwania na świadka Kevina Pirbrighta, mam obawy związane z jego wiarygodnością. Już musiał usunąć z bloga poświęconego PKH zamieszczone tam nieścisłości, a w część jego zarzutów pod adresem tego kościoła trudno uwierzyć, zwłaszcza w jego relacje z objawień proroków, które przypisuje działaniu sił nadprzyrodzonych.
Jeśli znasz jakichś innych byłych członków PKH, których można by nakłonić do złożenia zeznań w sprawie stosowania ograniczenia wolności, podsuwania szablonów pism i tak dalej, chyba moglibyśmy pójść z tym do sądu, lecz obawiam się, że jeśli Twoim jedynym świadkiem będzie Kevin, masz bardzo nikłe szanse.
Colinie, przykro mi z powodu tej ponurej prognozy. Jeśli uda Ci się znaleźć innych byłych członków kościoła, z przyjemnością wrócę do tematu.
Wszystkiego najlepszego
David
Fragment wywiadu z pisarzem Gilesem Harmonem, magazyn „ClickLit”, luty 2015
[...]
CL: Niektórzy czytelnicy zauważyli w najnowszej powieści bardzo głęboką zmianę w pana podejściu do religii.
GH: Tak naprawdę to nie jest żadna zmiana. To postęp, ewolucja. Jestem po prostu na tej ścieżce o kilka kroków dalej, niż byłem. Jedyne, co się wydarzyło, to że przypadkiem natknąłem się na wyjątkowy sposób spotkania się z czymś, co według mnie jest powszechną potrzebą boskości, lecz nie pociąga za sobą żadnego zła towarzyszącego tradycyjnym religiom.
CL: Wszystkie tantiemy ze sprzedaży Pewnego świętego poranka przekaże pan Powszechnemu Kościołowi Humanitarnemu?
GH: Tak, zgadza się. Jestem pod ogromnym wrażeniem zmiany, jakiej PKH dokonał w życiu wielu, bardzo wielu bezbronnych ludzi.
CL: Na pana pierwszym spotkaniu autorskim doszło do incydentu: trzeba było wyprowadzić byłego członka PKH. Może pan to skomentować?
GH: Dowiedziałem się od policji, że ten biedny człowiek cierpi na bardzo poważną chorobę psychiczną, ale nic więcej nie wiem.
CL: Słyszał pan o uwagach pod adresem PKH, które wygłasza publicznie sir Colin Edensor? Zwłaszcza o tym, że PKH to sekta?
GH: To kompletna bzdura. Trudno mi sobie wyobrazić jakąkolwiek grupę, która mniej przypominałaby sektę. Tam roi się od inteligentnych fachowców – lekarzy, pisarzy, nauczycieli, a cały etos to swobodne zgłębianie rozmaitych filozofii i systemów wierzeń, w tym ateizmu. Zachęcałbym każdą inteligentną osobę o otwartym umyśle, rozczarowaną tradycyjną religią, by wpadła na zebranie PKH, ponieważ moim zdaniem zaskoczy ją to, co tam znajdzie.
[...]
Korespondencja mejlowa sir Colina Edensora z Kevinem Pirbrightem
Sir Colin Edensor
2 marca 2015
Spotkanie autorskie Gilesa Harmona
Do: Kevina Pirbrighta
Drogi Kevinie,
ze skrajnym niezadowoleniem przeczytałem o Twoim zachowaniu na spotkaniu autorskim z Gilesem Harmonem. Nie pojmuję, jaką korzyść miałoby Twoim zdaniem przynieść któremuś z nas publiczne obrzucenie szanowanego pisarza obelgami. Biorąc pod uwagę, że Roper Chard jest także wydawcą Harmona, nie zdziwiłbym się, gdyby zerwano z Tobą umowę.
Colin
Kevin Pirbright
20 marca 2015
Re: Spotkanie autorskie Gilesa Harmona
Do: sir Colina Edensora
Gdybyś tam był, zrozumiałbyś bez trudu, dlaczego wstałem i powiedziałem Harmonowi, co o nim myślę. Takie pieprzone bogate pojebusy jak on i Noli Seymour nie mają pojęcia, co się dzieje na Farmie Chapmana. Wykorzystuje się ich jako narzędzia do rekrutacji, a oni są, kurwa, zbyt głupi i aroganccy, żeby to zauważyć.
Książka utknęła w martwym punkcie, więc Roper Chard prawdopodobnie i tak mi podziękuje. Zmagam się z mnóstwem spraw, które dotąd chyba wypierałem. Pewnego wieczoru podano wszystkim dzieciom napoje, które, jak teraz sądzę, musiały zostać zaprawione jakimiś narkotykami. Śnią mi się koszmary o karach. Poza tym są długie odcinki czasu, których w ogóle nie pamiętam.
Czuję wokół siebie obecność Prorokini Zabranej przez Morze. Jeśli stanie mi się coś złego, to będzie jej wina.
Kevin
Listy sir Colina i lady Edensorówdo ich syna Williama
14 grudnia 2015
Drogi Willu,
lekarze dają mamie trzy miesiące życia. Błagam, skontaktuj się z nami. Mama zadręcza się myślą, że może Cię nigdy więcej nie zobaczyć.
Tata
14 grudnia 2015
Najdroższy Willu,
umieram. Proszę, pozwól mi Cię zobaczyć. To moje ostatnie życzenie. Proszę, Willu. Nie mogę znieść myśli, że odejdę z tego świata, nie zobaczywszy Cię. Willu, bardzo Cię kocham i zawsze, zawsze będę Cię kochała. Gdybym mogła przytulić Cię jeszcze raz, umarłabym szczęśliwa.
Mama xxxxxxxxx
2 stycznia 2016
Drogi Willu,
wczoraj umarła mama. Lekarze myśleli, że będzie z nami dłużej. Jeśli jesteś zainteresowany udziałem w jej pogrzebie, daj mi znać.
Tata
CZĘŚĆ PIERWSZA
CING / STUDNIA
Studnia.
Można przenieść miasto,
ale przenieść studni nie można.
I-cing. Księga Przemian
1
[...] człowiek szlachetny zważa na swoje słowa
i zachowuje umiar w jedzeniu i piciu.
I-cing. Księga Przemian
Luty 2016
Prywatny detektyw Cormoran Strike stał w kącie małego, dusznego pawilonu ogrodowego, trzymając w ramionach płaczące dziecko. Gęsty deszcz padał na płótno nad jego głową, a nieregularne bębnienie kropel było słychać mimo gwaru gości i wrzasków jego świeżo ochrzczonego chrześniaka. Grzejnik za plecami Strike’a wytwarzał za dużo ciepła, lecz Cormoran nie mógł się przesunąć, ponieważ trzy blondynki, wszystkie koło czterdziestki i z plastikowymi kieliszkami szampana w dłoniach, osaczyły go i na zmianę wykrzykiwały pytania o jego najsłynniejsze sprawy. Strike zgodził się potrzymać dziecko „na chwilę”, gdy matka niemowlęcia szła do łazienki, lecz teraz miał wrażenie, że zniknęła tam na godzinę.
– Kiedy zdałeś sobie sprawę, że to nie było samobójstwo? – spytała głośno najwyższa z blondynek.
– Trochę to trwało – zawołał w odpowiedzi, przepełniony żalem, że żadna z kobiet nie zaproponowała, że potrzyma dziecko. Na pewno znały jakąś tajemną kobiecą sztuczkę, która by je uspokoiła. Spróbował delikatnie podrzucać małego w ramionach. Ten rozwrzeszczał się jeszcze bardziej.
Za blondynkami stała szatynka w szokująco różowej sukience. Strike zauważył ją już w kościele. Głośno mówiła i chichotała w ławce przed nabożeństwem, a gdy główkę śpiącego dziecka polewano wodą święconą, ściągnęła na siebie sporo uwagi, mówiąc głośno „aua”, przez co połowa wiernych patrzyła na nią zamiast na chrzcielnicę. Teraz ich oczy się spotkały. Jej miały kolor jasnego błękitnego morza i były umalowane profesjonalnie, dzięki czemu wyróżniały się niczym akwamaryny na tle oliwkowej cery i długich, brązowych włosów. Strike pierwszy odwrócił wzrok. Tak jak przekrzywiony fascynator i spowolnione reakcje dumnej babci dziecka podpowiedziały mu, że matka Ilsy już za dużo wypiła, tak spojrzenie kobiety w różu nie pozostawiało wątpliwości, że oznacza ona kłopoty.
– A ten Rozpruwacz z Shacklewell – zagadnęła go blondynka w okularach – naprawdę fizycznie go złapałeś?
Nie, złapałem go telepatycznie.
– Przepraszam – powiedział Strike, ponieważ za drzwiami tarasowymi prowadzącymi do kuchni właśnie zauważył matkę swojego chrześniaka. – Muszę go oddać mamie.
Lawirując, przeszedł obok zawiedzionych blondynek i kobiety w różu, po czym opuścił pawilon ogrodowy. Goście rozstępowali się przed nim, jakby płacz dziecka był syreną.
– Och, Boże, wybacz, Corm – zawołała jasnowłosa Ilsa Herbert w okularach. Stała oparta o ścianę i rozmawiała z Robin Ellacott, wspólniczką Strike’a, oraz z jej chłopakiem Ryanem Murphym, funkcjonariuszem Wydziału Kryminalnego. – Daj mi go, muszę go nakarmić. A ty chodź ze mną – dodała, zwracając się do Robin. – Będziemy mogły pogadać... Nalejesz mi szklankę wody?
Kurwa, cudownie – pomyślał Strike, patrząc, jak Robin podchodzi do zlewu, żeby napełnić szklankę, i zostawia go sam na sam z Ryanem Murphym, który podobnie jak Strike mierzył grubo powyżej metra osiemdziesięciu. Na tym jednak podobieństwo się kończyło. W przeciwieństwie do prywatnego detektywa, który ciemnymi, mocno kręconymi włosami i naturalnie gburowatą miną przypominał Beethovena ze złamanym nosem, Murphy był klasycznym przystojniakiem z wysokimi kośćmi policzkowymi i jasnobrązowymi falowanymi włosami.
Nim któryś z nich znalazł temat do rozmowy, dołączył do nich Nick Herbert, stary przyjaciel Strike’a, gastroenterolog i ojciec dziecka, które przed chwilą przypuszczało atak na bębenki w uszach detektywa. Nick, któremu włosy zaczęły się przerzedzać po dwudziestce, był już w połowie łysy.
– Więc jakie to uczucie wyrzec się Szatana? – spytał Strike’a.
– Trochę bolesne, rzecz jasna – odrzekł detektyw – ale daliśmy radę.
Murphy się roześmiał, a razem z nim roześmiał się ktoś jeszcze, tuż za Strikiem. Cormoran się odwrócił: kobieta w różu wyszła za nim z pawilonu. Joan, nieżyjąca już ciotka Strike’a, uznałaby, że różowa sukienka jest na chrzcinach niestosowna: obcisła, kopertowa kreacja wyróżniała się głębokim dekoltem w kształcie litery V i długością odsłaniającą spory kawałek opalonych nóg.
– Zamierzałam zaproponować, że potrzymam dziecko – powiedziała donośnym, lekko chropawym głosem, uśmiechając się do Strike’a, który zauważył, jak spojrzenie Murphy’ego przesuwa się w dół ku przedziałkowi między jej piersiami, po czym wraca w kierunku oczu. – Uwielbiam dzieci. Ale ty wyszedłeś.
– Ciekawe, co się robi z tortem na chrzcinach? – odezwał się Nick, wpatrując się w olbrzymią, niepokrojoną sztabę polukrowanego tortu owocowego, który leżał na wyspie na środku kuchni, zwieńczony niebieskim misiem z lukru.
– Je się go? – podsunął Strike, który był głodny. Zanim Ilsa podała mu dziecko, zdążył zjeść tylko dwie kanapki i gdy utknął w pawilonie, reszta gości spałaszowała większość jedzenia.
Kobieta w różu znowu się roześmiała.
– No tak, ale czy najpierw nie należy zrobić zdjęć albo coś? – powiedział Nick.
– Zdjęcia – potaknęła kobieta w różu. – Na pewno.
– Więc będziemy musieli zaczekać – stwierdził Nick. Zmierzył Strike’a spojrzeniem zza okularów w drucianej oprawce. – Ile już zrzuciłeś? – spytał.
– Dziewiętnaście kilo – powiedział Strike.
– Dobra robota – pochwalił go Murphy, szczupły i wysportowany w jednorzędowym garniturze.
Pierdol się, ty zadowolony z siebie draniu.
2
Sześć na piątym miejscu oznacza [...]
Towarzysz przegryza się przez powłokę.
Gdy zbliżać się do niego,
jakżeby to był błąd?
I-cing. Księga Przemian
Robin siedziała na końcu szerokiego łóżka w głównej sypialni. W pokoju, urządzonym w odcieniach niebieskiego, panował porządek, jeśli pominąć dwie wysunięte szuflady na dole szafy. Robin znała Herbertów wystarczająco długo, by wiedzieć, że osobą, która tak je zostawiła, był Nick: jego żona wiecznie narzekała, że mąż nie wsuwa z powrotem szuflad ani nie zamyka szafek.
Prawniczka Ilsa siedziała w bujanym fotelu w kącie, a dziecko łapczywie ssało pierś. Pochodząca z rolniczej rodziny Robin nie przejmowała się jego głośnym posapywaniem, ale Strike’owi wydałoby się ono trochę nieprzyzwoite.
– Cholernie chce się przez to pić – powiedziała Ilsa, która opróżniła prawie do dna szklankę wody. Oddawszy ją Robin, dodała: – Moja mama chyba się wstawiła.
– Wiem. Nigdy nie spotkałam nikogo, kto bardziej by się cieszył z bycia babcią – odrzekła Robin.
– To prawda. – Ilsa westchnęła. – Ale ta przeklęta Bijou...
– Przeklęta co?
– Ta krzykaczka w różowym! Na pewno ją zauważyłaś, jej cycki dosłownie wyłażą z sukienki. Nie znoszę jej – uniosła się Ilsa – zawsze musi być w centrum pieprzonej uwagi. Akurat się napatoczyła, kiedy zapraszałam dwie inne osoby z jej kancelarii, więc po prostu założyła, że ją też mam na myśli, a mnie nie udało się wymyślić żadnego sposobu, żeby wyprowadzić ją z błędu.
– Ma na imię Bijou? – spytała z niedowierzaniem Robin. – Jak coś z biżuterii?
– Jak uganiający się za facetami wrzód na dupie. Tak naprawdę ma na imię Belinda – wyjaśniła Ilsa, dodając po chwili donośnym, uwodzicielskim głosem: – „ale wszyscy nazywają mnie Bijou”.
– Dlaczego?
– Bo ona im tak każe – zdenerwowała się Ilsa, rozśmieszając Robin. – Ma romans z żonatym radcą królewskim i modlę się, żebym w najbliższym czasie nie spotkała go w sądzie, bo zdecydowanie za dużo opowiadała nam o tym, co wyprawiają w łóżku. Całkiem otwarcie wyznaje, że stara się zajść z nim w ciążę, żeby zmusić go do odejścia od żony... ale może po prostu jestem rozgoryczona... no, w sumie jestem rozgoryczona. Nie potrzebuję teraz w najbliższym otoczeniu kobiet, które noszą ciuchy w rozmiarze osiem. Sama noszę szesnastkę – dodała, spoglądając na swoją granatową sukienkę. – Nigdy w życiu nie byłam taka wielka.
– Niedawno urodziłaś i wyglądasz ślicznie – oświadczyła zdecydowanie Robin. – Wszyscy tak mówią.
– Widzisz, Robin, właśnie dlatego cię lubię – powiedziała Ilsa, krzywiąc się lekko z powodu entuzjastycznego ssania syna. – Jak ci idzie z Ryanem?
– Dobrze – odrzekła Robin.
– Ile to już? Siedem miesięcy?
– Osiem – powiedziała Robin.
– Hm – mruknęła Ilsa, po czym uśmiechając się, spojrzała na dziecko.
– Co to znaczy?
– Corm jest wściekły. Ależ on miał minę, kiedy przed kościołem trzymaliście się z Ryanem za ręce. Poza tym zauważyłam, że zrzucił mnóstwo kilogramów.
– Musiał – powiedziała Robin. – W ubiegłym roku z jego nogą było bardzo źle.
– Skoro tak twierdzisz... Ryan w ogóle nie pije?
– Nie, już ci mówiłam: jest alkoholikiem. Trzeźwym od dwóch lat.
– Aha... no cóż, wydaje się miły. Chce mieć dzieci – dodała Ilsa, rzucając przyjaciółce przelotne spojrzenie. – Wspomniał mi o tym.
– Ilsa, znamy się zaledwie od ośmiu miesięcy. Raczej nie zamierzamy starać się teraz o dziecko.
– Corm nigdy nie chciał mieć dzieci.
Robin puściła tę uwagę mimo uszu. Doskonale wiedziała, że Ilsa i Nick przez kilka lat mieli nadzieję, że ona i Strike staną się dla siebie kimś więcej niż tylko wspólnikami w agencji detektywistycznej i najlepszymi przyjaciółmi.
– Widziałaś Charlotte w „Mail”? – spytała Ilsa, gdy stało się jasne, że Robin nie zamierza rozmawiać o rodzicielskich zapędach Strike’a albo ich braku. – Z tym Dormerem czy jak mu tam?
– Mhm – mruknęła Robin.
– Powiedziałabym: „biedny facet”, ale wygląda na wystarczająco twardego, żeby umiał sobie z nią poradzić... Tylko weź pod uwagę, że Corm też taki był, a jednak nie powstrzymało jej to od spieprzenia mu życia najbardziej, jak się dało.
Charlotte Campbell była dawną narzeczoną Strike’a, z którą był związany z przerwami przez szesnaście lat. Od niedawna żyła w separacji z mężem i aktualnie często pojawiała się w rubrykach towarzyskich u boku nowego chłopaka, Landona Dormera, trzykrotnie żonatego bajecznie bogatego amerykańskiego hotelarza z wystającą żuchwą. Na widok najnowszych zdjęć pary zrobionych przez paparazzich Robin pomyślała jedynie, że Charlotte, choć jak zawsze piękna w czerwonej sukience z odkrytymi ramionami, wygląda na dziwnie zagubioną i ma szklisty wzrok.
Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili do sypialni wszedł mąż Ilsy.
– Osiągnęliśmy konsensus – oznajmił żonie. – Przed pokrojeniem tortu zrobimy zdjęcia.
– Musicie dać mi jeszcze trochę czasu – odrzekła umęczona Ilsa. – Napił się dopiero z jednej strony.
– A z innych wieści: twoja koleżanka Bijou próbuje poderwać Corma – dodał z uśmiechem Nick.
– To nie jest moja koleżanka, do cholery – odparowała Ilsa – i lepiej go ostrzeż, że to skończona wariatka. Aua! – dodała, patrząc ze złością na syna.
Strike wciąż stał w kuchni obok niepokrojonego tortu, podczas gdy Bijou Watkins, którą przed chwilą poprosił o powtórzenie imienia, ponieważ za pierwszym razem nie uwierzył, poddawała go zmasowanemu ostrzałowi plotek związanych z jej miejscem pracy, przeplatanych wybuchami śmiechu z własnych dowcipów. Mówiła bardzo głośno: Strike wątpił, czy w kuchni jest ktokolwiek, kto jej nie słyszy.
– ...z Harknessem. Znasz George’a Harknessa? Tego radcę królewskiego?
– No – skłamał Strike.
Albo jej się wydawało, że prywatni detektywi rutynowo uczestniczą w rozprawach sądowych, albo żyła w przeświadczeniu, że wszyscy są równie zainteresowani najdrobniejszymi szczegółami i osobistościami związanymi z ich profesją jak one same.
– ...więc zajmowałam się sprawą Wintersona... Daniela Wintersona. Nielegalny obrót papierami wartościowymi.
– No – powtórzył Strike, rozglądając się po kuchni. Ryan Murphy zniknął. Strike miał nadzieję, że już wyszedł.
– ...i oczywiście nie mogliśmy sobie pozwolić na kolejne nieważne postępowanie sądowe, więc Gerry powiedział do mnie: „Bijou, mamy sędziego Rawlinsa, potrzebuję cię w twoim push-upie”. – Znowu się rozchichotała, a kilku gości płci męskiej spojrzało na nią, niektórzy z uśmieszkiem.
Strike, który nie przewidział, że rozmowa przybierze taki obrót, przyłapał się na tym, że spogląda na przedziałek między piersiami tej kobiety. Miała niezaprzeczalnie fantastyczną figurę: wąską talię, długie nogi i olbrzymie piersi.
– ...kojarzysz sędziego Rawlinsa, prawda? Piersa Rawlinsa.
– No – skłamał ponownie Strike.
– ...prawdziwy z niego pies na baby, więc wchodzę do sądu o tak...
Ścisnęła piersi ramionami i znowu gardłowo się zaśmiała.
Nick, który właśnie wrócił do kuchni, pochwycił spojrzenie Strike’a i się uśmiechnął.
– ...daliśmy z siebie wszystko, a kiedy zapadł wyrok, Gerry powiedział do mnie: okej, następnym razem będziesz musiała przyjść bez majtek i ciągle schylać się po pióro. – Bijou po raz trzeci wybuchnęła śmiechem.
Strike, który doskonale sobie wyobrażał, jak zareagowałyby jego dwie współpracownice: Robin i była policjantka Midge Greenstreet, gdyby zaczął proponować takie strategie wydobywania informacji od świadków albo podejrzanych, zdecydował się na zdawkowy uśmiech.
W tym momencie Robin pojawiła się w kuchni – sama. Strike wodził za nią wzrokiem, gdy przeciskała się przez tłum, by powiedzieć coś Nickowi. Robin rzadko upinała swoje jasnorude włosy u góry, ale w takiej fryzurze było jej do twarzy. Jej błękitna sukienka była o wiele skromniejsza niż kreacja Bijou i wyglądała na nową: Strike zastanawiał się, czy kupiła ją w hołdzie dla panicza Benjamina Herberta, czy raczej by zrobić przyjemność Ryanowi Murphy’emu. Gdy tak patrzył, Robin odwróciła się, zauważyła go i uśmiechnęła się nad morzem głów.
– Przepraszam – powiedział do Bijou, przerywając jej w połowie anegdoty – muszę z kimś porozmawiać.
Sięgnął po dwa kieliszki nalanego wcześniej szampana, które postawiono obok tortu, i przecisnął się przez gąszcz roześmianych, popijających przyjaciół oraz krewnych do miejsca, w którym stała Robin.
– Cześć – przywitał się. W kościele nie mieli okazji porozmawiać, mimo że stali obok siebie przy chrzcielnicy i razem wyrzekali się Szatana. – Napijesz się?
– Dzięki – odrzekła Robin, biorąc od niego kieliszek. – Myślałam, że nie lubisz szampana.
– Nie udało mi się znaleźć piwa. Dostałaś mojego mejla?
– Tego o sir Colinie Edensorze? – Robin ściszyła głos. W milczącym porozumieniu oddalili się od rejwachu i stanęli w kącie. – Tak. Zabawna sprawa, bo niedawno czytałam artykuł o Powszechnym Kościele Humanitarnym. Wiesz, że jego główna siedziba znajduje się o dziesięć minut drogi od naszej agencji?
– No, przy Rupert Court – powiedział Strike. – Kiedy ostatni raz byłem na Wardour Street, widziałem tam jakieś dziewczyny z puszkami na datki. Miałabyś ochotę wybrać się ze mną we wtorek na spotkanie z Edensorem?
– Pewnie. – Robin miała nadzieję, że Strike to zaproponuje. – Gdzie chce się z nami zobaczyć?
– W klubie Reform, jest jego członkiem. Murphy musiał już iść? – spytał Strike, jak gdyby nigdy nic.
– Nie – odrzekła Robin, rozglądając się – ale musiał zadzwonić w jakiejś sprawie służbowej. Pewnie jest na zewnątrz.
Robin była na siebie zła, że mówiąc to, czuje się zakłopotana. Powinna umieć rozmawiać swobodnie o swoim chłopaku z najlepszym przyjacielem, lecz biorąc pod uwagę brak serdeczności Strike’a przy tych nielicznych okazjach, gdy Murphy wpadał po nią do agencji, sprawiało jej to trudność.
– Jak wczoraj poszło Littlejohnowi? – spytał Strike.
– W porządku – powiedziała Robin – ale chyba nigdy nie spotkałam nikogo równie milczącego.
– Miła odmiana po Morrisie i Nutleyu, prawda?
– No, w sumie tak. – Zawahała się. – Ale siedzenie obok kogoś w samochodzie przez trzy godziny w zupełnej ciszy jest trochę krępujące. A jeśli coś do niego powiesz, reaguje mruknięciem albo monosylabą.
Przed miesiącem Strike’owi udało się znaleźć nowego podwykonawcę. Clive Littlejohn, trochę starszy od Strike’a, także służył w Wydziale do spraw Specjalnych i dopiero niedawno odszedł z wojska. Był wielki i kanciasty, miał opadające powieki, przez co zawsze wyglądał, jakby był zmęczony, a przyprószone siwizną włosy wciąż obcinał po wojskowemu. Na rozmowie w sprawie pracy wyjaśnił, że po nieustannych wstrząsach i nieobecnościach towarzyszących jego służbie wojskowej pragną z żoną stabilniejszego życia dla swoich nastoletnich dzieci. W ciągu czterech tygodni dowiódł, że jest sumienny i można na nim polegać, ale Strike musiał przyznać, że jego małomówność osiągnęła stan skrajny, a poza tym nie przypominał sobie, by Littlejohn kiedykolwiek się uśmiechnął.
– Pat go nie lubi – powiedziała Robin.
Pat była sekretarką agencji, pięćdziesięcioośmioletnią nieprawdopodobnie czarnowłosą nałogową palaczką, która wyglądała co najmniej dziesięć lat starzej.
– Nie polegam na Pat w kwestii oceny charakteru – odparł Strike.
Zauważył serdeczność, jaką sekretarka okazywała Ryanowi Murphy’emu, ilekroć funkcjonariusz Wydziału Kryminalnego wpadał do agencji po Robin, i wcale mu się to nie spodobało. Irracjonalnie uważał, że wszyscy w agencji powinni czuć do Murphy’ego taką samą wrogość jak on.
– Wygląda na to, że Patterson naprawdę schrzanił sprawę Edensora – powiedziała Robin.
– No – przyznał Strike z nieskrywanym zadowoleniem, które wynikało z tego, że jego relacje z Mitchem Pattersonem, szefem konkurencyjnej agencji detektywistycznej, charakteryzowała wzajemna nienawiść. – Jego człowiek był cholernie nieostrożny. Czytam o tym kościele, odkąd napisał do nas Edensor, i powiedziałbym, że niedocenianie tych ludzi to poważny błąd. Jeśli weźmiemy tę sprawę, być może ktoś z nas będzie musiał działać pod przykrywką. Ja nie mogę, noga jest zbyt charakterystyczna. Prawdopodobnie padłoby na Midge. Nie ma męża.
– Ja też nie mam – oznajmiła szybko Robin.
– Ale to nie byłoby to samo co udawanie Venetii Hall albo Jessiki Robins – zaznaczył Strike, nawiązując do fałszywych tożsamości, którymi posługiwała się Robin we wcześniejszych sprawach. – To nie byłaby praca od dziewiątej do piątej. Mogłaby oznaczać dłuższy brak kontaktu ze światem zewnętrznym.
– No i? – spytała Robin. – Dałabym radę.
Wyraźnie czuła, że Strike próbuje ją wybadać.
– No cóż – stwierdził Strike, który rzeczywiście dowiedział się tego, czego chciał się dowiedzieć – na razie jeszcze nie dostaliśmy tej roboty. Jeśli tak się stanie, będziemy musieli zdecydować, kto nadaje się najlepiej.
W tej chwili Ryan Murphy ponownie zjawił się w kuchni. Robin odruchowo odsunęła się od Strike’a, przy którym dotąd stała blisko, by nikt nie mógł usłyszeć, co mówią.
– Co knujecie? – spytał z uśmiechem Murphy, choć jego spojrzenie było czujne.
– Nie knujemy – odrzekła Robin. – Po prostu gadamy o pracy.
Do kuchni weszła Ilsa, trzymając w końcu sytego śpiącego syna.
– Tort! – zawołał Nick. – Zapraszamy rodziców chrzestnych i dziadków do zdjęcia.
Robin przeszła na środek, a ludzie z pawilonu ogrodowego stłoczyli się w kuchni. Na chwilę przypomniały jej się napięcia, jakich doświadczała w małżeństwie: nie spodobało jej się pytanie Murphy’ego i nie była zadowolona, że Strike usilnie próbował się dowiedzieć, czy jest równie mocno zaangażowana w pracę jak singielka Midge.
– Potrzymaj Benjy’ego – poprosiła Ilsa, gdy Robin do niej podeszła. – Wtedy będę mogła stanąć za tobą i wyglądać szczuplej.
– Nie wygłupiaj się, wyglądasz wspaniale – mruknęła Robin, lecz wzięła śpiącego chrześniaka od matki i odwróciła się do aparatu trzymanego przez zarumienionego wuja Ilsy. Za wyspą kuchenną, na której ustawiono tort, zaczęły się przepychanki i przegrupowania, ludzie unieśli komórki. Podchmielona matka Ilsy nadepnęła boleśnie Robin na nogę, lecz zamiast niej, przeprosiła Strike’a. Śpiące dziecko było zaskakująco ciężkie.
– Seeer! – ryknął wuj Ilsy.
– Do twarzy ci z nim! – zawołał Murphy do Robin, unosząc kieliszek w toaście.
Robin zauważyła kątem oka eksplozję szokującego różu: Bijou Watkins udało się znaleźć dojście do Strike’a. Kilka razy błysnął flesz, dziecko w ramionach Robin zaczęło się wiercić, ale spało dalej, i właśnie ta chwila została uwieczniona dla potomności: uśmiech zaczerwienionej dumnej babci, niepokój na twarzy Ilsy, światło odbite w okularach Nicka i nadające mu lekko złowrogi wygląd oraz nieco wymuszone uśmiechy obojga rodziców chrzestnych, ściśniętych razem za misiem z niebieskiego lukru: Strike’a rozmyślającego o tym, co właśnie powiedział Murphy, i Robin, która zauważyła, jak Bijou przysunęła się do jej wspólnika, pragnąc za wszelką cenę znaleźć się na zdjęciu.
3
Być roztropnym i nie zapominać o zbrojeniach
to właściwa droga do bezpieczeństwa.
I-cing. Księga Przemian
O ósmej wieczorem Strike wrócił do mieszkania na poddaszu przy Denmark Street z wrażeniem rozdęcia, które zawsze wywoływał u niego szampan, a do tego jakby przygnębiony. Zazwyczaj w drodze do domu zaszedłby po jakieś jedzenie na wynos, lecz wychodząc w ubiegłym roku ze szpitala po trzytygodniowym pobycie, dostał wyraźne zalecenia, żeby schudł, poddał się fizjoterapii i rzucił palenie. Pierwszy raz, odkąd urwało mu nogę w Afganistanie, zrobił to, co kazali lekarze.
Bez większego entuzjazmu włożył warzywa do nowo zakupionego garnka do gotowania na parze, wyjął z lodówki filet z łososia i odmierzył porcję ryżu pełnoziarnistego, cały czas starając się nie myśleć o Robin Ellacott. Udało mu się tylko o tyle, że po raz kolejny uświadomił sobie, jak trudno jest o niej nie myśleć. Może i wychodził ze szpitala z wieloma dobrymi postanowieniami, lecz także z trudnym problemem, którego nie można było rozwiązać, zmieniając styl życia. Prawdę mówiąc, problem ten powstał o wiele wcześniej, niż byłby skłonny przyznać, lecz Strike zmierzył się z nim dopiero wówczas, gdy leżąc w szpitalnym łóżku, patrzył, jak Robin idzie na pierwszą randkę z Murphym.
Już od kilku lat powtarzał sobie, że dla romansu ze wspólniczką nie warto ryzykować najważniejszej przyjaźni ani narażać na szwank biznesu, który razem zbudowali. Jeśli z życiem wiedzionym z determinacją w samotności w małym mieszkaniu nad agencją wiązały się jakieś trudności i niedostatki, Strike uważał je za cenę, którą warto zapłacić za niezależność i spokój po nieustannych burzach i cierpieniach towarzyszących długiemu, przerywanemu związkowi z Charlotte. Szok na wieść o tym, że Robin wybiera się na randkę z Ryanem Murphym, zmusił jednak Strike’a do przyznania, że pociąg, który czuł do Robin od chwili, gdy pierwszy raz zdjęła płaszcz w jego agencji, pomału przeobraził się wbrew jego woli w coś innego – coś, co wreszcie był zmuszony nazwać. Miłość przybyła w formie, jakiej nie rozpoznał, i bez wątpienia właśnie dlatego zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa zbyt późno, żeby mu zapobiec.
Pierwszy raz, odkąd poznał Robin, Strike nie był zainteresowany dążeniem do jakiegoś związku erotycznego w ramach odwracania swojej uwagi od wszelkich niewygodnych uczuć, które mógł żywić do wspólniczki, oraz ich sublimowania. Gdy ostatnim razem szukał pociechy u innej – niezaprzeczalnie pięknej – kobiety, zostały mu po niej rana na nodze zadana obcasem oraz poczucie ponurego bezsensu. Wciąż nie wiedział, czy w razie zakończenia związku Robin z Murphym, na co żarliwie liczył, zmusiłby się do odbycia rozmowy, której kiedyś opierał się ze wszystkich sił, w celu ustalenia prawdziwych uczuć samej Robin. Obiekcje przeciwko ich romansowi wciąż pozostawały w mocy. Z drugiej strony („Do twarzy ci z nim!” – powiedział ten kutas Murphy na widok Robin z dzieckiem w ramionach), obawiał się, że tak czy inaczej jego spółka się rozpadnie, ponieważ Robin mogła uznać małżeństwo i dzieci za atrakcyjniejszą opcję niż kariera detektywistyczna. Cormoran Strike – szczuplejszy, sprawniejszy, z czystszymi płucami – stał zatem samotnie na swoim poddaszu i trącając ze złością brokuły drewnianą łyżką, myślał o tym, żeby nie myśleć o Robin Ellacott.
Dzwonek komórki wydał mu się wybawieniem. Odebrał, zdejmując z kuchenki łososia, ryż i warzywa.
– Siemasz, Bunsen – zabrzmiał znajomy głos.
– Shanker – powiedział Strike. – Co słychać?
Dzwonił do niego stary przyjaciel, choć Strike musiałby się bardzo postarać, żeby przypomnieć sobie jego prawdziwe imię. Leda, matka Strike’a, zgarnęła osieroconego i nieuleczalnie skonfliktowanego z prawem szesnastoletniego Shankera z ulicy po tym, jak ktoś sprzedał mu kosę, i przyprowadziła go do skłotu. Potem Shanker stał się dla Strike’a kimś w rodzaju brata przyrodniego i prawdopodobnie był jedyną istotą ludzką, która nigdy nie widziała żadnych wad w niereformowalnie lekkomyślnej i niepotrafiącej usiedzieć w jednym miejscu Ledzie.
– Potrzebuję pomocy – oznajmił Shanker.
– Mów – powiedział Strike.
– Muszę znaleźć jednego gościa.
– Po co? – spytał Strike.
– E, nie, to nie to, co myślisz – uspokoił go Shanker. – Nie zamierzam z nim zadzierać.
– To dobrze. – Strike zaciągnął się e-papierosem, który wciąż dostarczał mu nikotyny. – Co to za jeden?
– Ojciec Angel.
– Czyj ojciec?
– Angel – powtórzył Shanker. – Mojej pasierbicy.
– A – odrzekł zaskoczony Strike. – Ożeniłeś się?
– Nie – zniecierpliwił się Shanker – ale mieszkam z jej mamą, no nie?
– Chodzi o alimenty?
– Nie – powtórzył Shanker. – Właśnie się dowiedzieliśmy, że Angel ma białaczkę.
– Cholera – odparł ze zdziwieniem Strike. – Przykro mi.
– Mała chce zobaczyć swojego prawdziwego tatę, a my nie mamy pojęcia, gdzie on się podziewa. To piździelec – dodał Shanker – tylko że nie z mojej bajki.
Strike zrozumiał, o co chodzi, ponieważ Shanker miał rozległe kontakty w londyńskim świecie przestępczym i z łatwością mógłby znaleźć zawodowego kryminalistę.
– W porządku, podaj mi jego nazwisko i datę urodzin. – Strike sięgnął po długopis i notes. Shanker podał mu dane, a potem spytał, ile to będzie kosztowało.
– Będziesz mi winny przysługę – odrzekł Strike.
– Poważnie? – Shanker wydał się zaskoczony. – No dobra. Dzięki, Bunsen.
Shanker, który nigdy nie miał cierpliwości do zbędnych rozmów telefonicznych, rozłączył się, a Strike wrócił do brokułów i łososia, zasmucony wieścią o chorym dziecku, które pragnęło zobaczyć ojca, niemniej jednak doszedł do wniosku, że dobrze będzie móc poprosić Shankera o jakąś przysługę w zamian. Drobne cynki i informacje, które dostawał od starego przyjaciela, niekiedy przydatne, gdy Strike potrzebował jakiejś przynęty dla kontaktów w policji, mocno podrożały, odkąd agencja Strike’a zaczęła odnosić sukcesy.
Przygotowawszy posiłek, Strike zaniósł talerz na mały stół w kuchni, lecz zanim zdążył usiąść, jego komórka zadzwoniła drugi raz. Połączenie zostało przekierowane z numeru stacjonarnego agencji. Zanim odebrał, zawahał się, ponieważ coś mu mówiło, że wie, kogo za chwilę usłyszy.
– Strike.
– Cześć, Bluey – zabrzmiał lekko bełkotliwy głos. W tle było słychać spory hałas, między innymi czyjeś rozmowy i muzykę.
Charlotte dzwoniła do niego po raz drugi w ciągu tygodnia. Ponieważ już nie miała numeru jego komórki, mogła się z nim kontaktować tylko za pośrednictwem telefonu stacjonarnego.
– Charlotte, jestem zajęty – oznajmił chłodno.
– Wiedziałam, że to powiesz... Jestem w koszmarnym klubie. Nie spodobałby ci się...
– Jestem zajęty – powtórzył, po czym się rozłączył. Przypuszczał, że zadzwoni jeszcze raz, i rzeczywiście to zrobiła. Pozwolił, by połączenie trafiło do skrzynki głosowej i zdjął marynarkę. Robiąc to, usłyszał szelest w kieszeni i wyjął z niej karteczkę, której nie powinno tam być. Gdy ją rozłożył, zobaczył numer komórki z dopiskiem „Bijou Watkins”. Pomyślał, że ta kobieta musi być bardzo zręczna, skoro udało jej się wsunąć karteczkę do jego kieszeni tak, że tego nie poczuł. Przedarł karteczkę na pół, wrzucił ją do kosza i usiadł do posiłku.
PRZYPISY