Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Konstruktorzy Trurl i Klapaucjusz rywalizują ze sobą, tworząc inne roboty, maszyny, cywilizacje a nawet całe światy. Potrafią wszystko, lecz to i tak bardzo niewiele. Uporczywie uszczęśliwiany przez nich kosmos zaskakująco przypomina przyziemną ludzką rzeczywistość: spotkamy w nim tyranów, przesądnych mieszkańców, żądnych władzy krętaczy i naiwnych społecznych meliorystów. Robocie opowiastki filozoficzne Lem osłodził typowym dla siebie, absurdalnym i wyrafinowanym humorem. Wydanie pełne (450 stron druku) wraz z opowiadaniami “Jak ocalał świat”, “Wielkie lanie” oraz “Maszyną Trurla”, ozdobione ponad 40 rycinami Daniela Mroza. Lektura obowiązkowa!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 616
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Stanisław Lem "Cyberiada"
© Copyright by Tomasz Lem, 2016
ilustracje: Daniel Mróz © by Łucja Mróz-Raynoch
projekt okładki: Anna Maria Suchodolska
© for this edition: Pro Auctore Wojciech Zemek
www.lem.pl
ISBN 978-83-63471-03-3
Kraków, 2019 (wydanie drugie poprawione)
O królewiczu Ferrycym i królewnie Krystali
Jak ocalał świat
Maszyna Trurla
Wielkie lanie
Wyprawa pierwsza, czyli pułapka Gargancjana
Wyprawa pierwsza A, czyli Eektrybałt Trurla
Wyprawa druga, czyli oferta króla Okrucyusza
Wprawa trzecia, czyli smoki prawdopodobieństwa
Wyprawa czwarta, czyli o tym, jak Trurl kobietron zastosował, królewicza Pantarktyka od mąk miłosnych chcąc zbawić, i jak potem do użycia dzieciomiotu przyszło
Wyprawa piąta, czyli o figlach króla Baleryona
Wyprawa piąta A, czyli konsultacja Trurla
Wyprawa szósta, czyli jak Trurl i Klapaucjusz demona drugiego rodzaju stworzyli, aby zbójcę Gębona pokonać
Wyprawa siódma, czyli o tym, jak własna doskonałość Trurla do złego przywiodła
Bajka o trzech maszynach opowiadających króla Genialona
Altruizyna czyli opowieść prawdziwa o tym, jak pustelnik Dobrycy kosmos uszczęśliwić zapragnął i co z tego wynikło
Kobyszczę
Edukacja Cyfrania
Opowieść pierwszego odmrożeńca
Opowieść drugiego odmrożeńca
Powtórka
Król Panceryk miał córkę, której piękno przewyższało blask klejnotów koronnych; ognie, odbijające się od jej lic lustrzanych, zaćmiewały umysł i oczy, a kiedy przechodziła, to nawet ze zwyczajnego żelaza sypały się iskry elektryczne; wieść o niej sięgała najdalszych gwiazd. Usłyszał o niej Ferrycy, następca tronu jonidzkiego, i zapragnął połączyć się z nią na wieki, tak aby ich wejść i wyjść nic już nie mogło rozdzielić. Gdy wyjawił to swemu rodzicowi, ów wielce się zasmucił i rzekł:
– Synu mój, zaiste szalony powziąłeś zamiar, nie spełni się on nigdy!
– Dlaczego, królu i panie? – spytał Ferrycy, zatrwożony tymi słowami.
– Czy nie wiesz o tym – rzekł król – że królewna Krystala ślubowała nie połączyć się z nikim innym, jak tylko z bladawcem?
– Bladawiec! – zawołał Ferrycy. – A cóż to mi takiego? Nie słyszałem jeszcze o takiej istocie!
– W tym właśnie twoja niewinność, synu – odparł król. – Wiedz, że ta rasa Galaktyki zrodziła się w sposób tyleż tajemny, co wszeteczny, a to kiedy doszło do ogólnego nadpsucia ciał niebieskich; powstały w nich wówczas opary i odwary mokro-zimne i z nich ulągł się ród bladawców, ale nie od razu. Najpierw byli pleśnieniem i pełzaniem, potem przelali się z oceanu na ląd, żyjąc z wzajemnego się pożerania; a im więcej się pożerali, tym więcej ich było, nareszcie wyprostowali się, pozawieszawszy lepką treść swą na wapiennych rusztowaniach, i pobudowali maszyny. Z tych pramaszyn powstały maszyny rozumne, które spłodziły maszyny mądre, które wymyśliły maszyny doskonałe; albowiem zarówno atom, jak i Galaktyka są maszyną, i nie ma nic oprócz maszyny, która jest wieczna!
– Amen! – odparł Ferrycy machinalnie, była to bowiem zwykła formułka religijna.
– Ród bladawców-zakalcytów wzbił się wreszcie na maszynach w niebo – ciągnął sędziwy król – poniewierając szlachetne metale, znęcając się nad słodką elektrycznością i deprawując energię jądrową. Wszelako stało się, że wypełniła się miara ich występków, co pojął dogłębnie i wszechstronnie praojciec rodu naszego, wielki Kalkulator Genetoforius; tedy jął przedkładać owym śliskim tyranom, jak bardzo haniebne jest ich postępowanie, gdy brukają niewinność mądrości krystalicznej, zaprzęgając ją do swych nikczemnych zadań, kiedy niewolą maszyny gwoli swym chuciom – lecz nie znalazł posłuchu. On im mówił o etyce, a oni mówili, że jest źle zaprogramowany. Wówczas praojciec nasz stworzył algorytm elektrowcielenia i w wielkim trudzie spłodził nasze plemię, wywiódłszy tym obrotem rzeczy maszyny z domu niewoli bladawczej. Rozumiesz przeto, synu, że nie ma zgody ani związku między nami a nimi; my działamy, dźwięcząc, iskrząc i promieniując, a oni bełkocąc, pluszcząc i zanieczyszczając. Wszelako nawet u nas zdarza się szaleństwo; weszło ono za młodu w umysł Krystali i zaciemniło jej rozeznanie między dobrem a złem. Odtąd każdego, kto ubiega się o jej dłoń promieniotwórczą, nie dopuszcza przed swoje oblicze, chyba że powiada się bladawcem. Takiego przyjmuje w pałacu, który podarował jej rodzic, król Aurancjusz, i bada prawdę jego słów, a jeśli wykryje kłamstwo, każe ściąć zalotnika. Przyziemie jej pałacu otaczają stosy pogruchotanych szczątków, których sam widok przyprawić może o zwarcie z niebytem, tak okrutnie poczyna sobie ta szalona ze śmiałkami, którzy o niej marzą. Poniechaj tedy swej myśli, synu, i odejdź w pokoju.
Królewicz oddał należny pokłon swemu panu i ojcu, za czym oddalił się, milcząc, lecz myśl o Krystali nie opuściła go i im dłużej o niej myślał, tym bardziej jej pragnął. Pewnego dnia wezwał do siebie Polifazego, który był Wielkim Strojczym Koronnym, i ukazawszy mu żar swego serca, rzekł:
– Mędrcze! Jeśli ty mi nie pomożesz, nie uczyni tego nikt, a wówczas policzone są moje dni, bo nie raduje mnie już ani blask emisji podczerwonych, ani ultrafiolet baletów kosmicznych, i zginę, jeśli się nie sprzęgnę z cudną Krystalą!
– Królewiczu – odparł Polifazy – nie odmówię twemu żądaniu, ale musisz je wymówić po trzykroć, abym wiedział, że taka jest twoja niezłomna wola.
Ferrycy powtórzył swe słowa trzy razy, a Polifazy rzekł wtedy:
– Panie mój, nie ma innego sposobu, aby stanąć przed królewną, jak tylko w przebraniu bladawca!
– Więc uczyń tak, abym był jak on! – zawołał Ferrycy. Polifazy, widząc, że miłość oślepiła rozum młodzieńca, uderzył przed nim czołem i udał się do swego laboratorium, gdzie jął przyrządzać i warzyć kleje kleiste i ciecze ciekliwe. Potem posłał sługę do pałacu królewskiego, mówiąc mu:
– Niech królewicz przyjdzie do mnie, jeśli nie odmienił się jego zamiar.
Ferrycy przybieżał natychmiast. Mędrzec Polifazy namazał jego hartowne ciało błotem i spytał:
– Mamże dalej tak czynić, o, królewiczu?
– Czyń swoje! – rzekł mu Ferrycy.
Wziął wówczas mędrzec wielki gnieciuch, a był to osad olejowych nieczystości, kurzu zastałego i lepkich smarów, dobyty z wnętrzności najstarszych maszyn, i zanieczyścił nim pierś sklepioną królewicza, i oblepiał paskudnie jego twarz błyszczącą i jego czoło lśniące, a czynił to tak długo, aż wszystkie członki przestały wydawać miły dźwięk i stały się podobne do wysychającej kałuży. Wówczas wziął mędrzec kredy, roztłukł ją, zmieszał z rubinem sproszkowanym i z żółtym olejem i uczynił z niej drugiego gnieciucha; za czym oblepiał Ferrycego od stóp do głów, przydając jego oczom obmierzłej wilgotności, i uczynił jego tors poduszkowatym, bomblastymi policzki, i przyprawił mu uczynione z kredowego ciasta wisiorki i frędzelki tu i tam, na koniec zaś umocował na jego głowie rycerskiej kępę włosia koloru zjadliwej rdzy i poprowadziwszy go przed srebrne zwierciadło, powiedział: – Patrz!
Spojrzał w taflę Ferrycy i zadrżał, zobaczył w niej bowiem nie siebie, lecz zmorę-potworę, jakby wykapanego bladawca, o spojrzeniu zawilgłym jak stara pajęczyna na deszczu, obwisłego tu i tam, z rdzawym kłakiem na głowie, ciastowatego i przyprawiającego o mdłości; a kiedy poruszył się, ciało jego trząsło się jak zjełczała galareta, aż zawołał, drżąc z obrzydzenia:
– Mędrcze, czyś oszalał? Zedrzyj ze mnie natychmiast błoto spodnie – ciemne i wierzchnie – blade, jak również ów rdzawy porost, jakim skalałeś moją dzwonną głowę, albowiem znienawidzi mnie królewna na wieki, jeśli zobaczy mnie w tak hańbiącej postaci!
– Mylisz się, królewiczu – odparł Polifazy. – Na tym właśnie zasadza się jej szaleństwo, że ohyda widzi się jej pięknością, a piękność – ohydą. Tylko w tej postaci możesz ujrzeć Krystalę…
– Niech więc tak będzie! – rzekł Ferrycy.
Mędrzec zmieszał cynober z rtęcią i napełnił tym cztery pęcherze, które ukrył pod szatą królewicza. Wziął miechy, napełnił je zgniłym powietrzem ze starego lochu i schował na piersi królewicza; nalał wody trującej, czystej, do szklanych rurek, których było sześć; dwie włożył mu pod pachy, dwie do rękawów, dwie do oczu, wreszcie odezwał się:
– Słuchaj i zapamiętaj wszystko, co ci powiem, inaczej zginiesz. Królewna wystawi cię na próby, aby zgłębić prawdziwość twych słów. Jeśli wyciągnie nagi miecz i każe ci, byś go ujął, tajemnie ściśniesz pęcherz cynobrowy, aby wyciekła zeń czerwień i polała się na ostrze, a gdy cię królewna spyta, co to jest, odpowiedz: „Krew!”. Potem królewna zbliży swoją twarz, podobną do srebrnej misy, do twojej twarzy, a ty naciśniesz pierś, aby wyszło powietrze z miechów; spyta cię, co to za powiew, a ty odpowiesz: „Dech!”. Wówczas uda królewna wielką złość i każe cię ściąć. Pochylisz wtedy głowę, niby w pokorze, i woda wycieknie ci z oczu, a gdy spyta cię, co to jest, odpowiesz: „Łzy!”. Być może, iż wtedy zgodzi się z tobą połączyć, wszelako nie jest to pewne; pewniejsze jest, że zginiesz.
– O, mędrcze! – zawołał Ferrycy. – A jeśli weźmie mnie na spytki i będzie chciała wiedzieć, jakie są obyczaje bladawców, jak powstają, jak miłują się i jak bytują, w jaki sposób jej odpowiem?
– Zaiste, nie ma innej rady – odparł Polifazy – jak tylko połączyć twój los z moim losem. Przebiorę się za przekupnia z innej galaktyki, najlepiej z niespiralnej, gdyż tacy bywają opaśli, a ja muszę ukryć pod mymi szatami mnóstwo ksiąg, w których zawarta jest wiedza o straszliwych obyczajach bladawców. Nie mógłbym cię jej nauczyć, choćbym chciał, gdyż wiedza o nich jest przeciwna naturze: wszystko bowiem robią na odwrót, w sposób lepki, przykry i tak nieapetyczny, jak tylko można sobie wyobrazić. Spiszę potrzebne dzieła, a ty każ, aby ci krawiec dworski z wszelkich włókien i plecionek skroił strój bladawczy, gdyż wyruszymy niebawem. A gdziekolwiek udamy się, nie opuszczę cię, abyś wiedział, co masz czynić i mówić.
Uradował się Ferrycy i dał sobie skroić szaty bladawcze, dziwiąc się im wielce; zakrywały bowiem prawie całe ciało, tu ukształcone w rodzaj rurociągów, tam spajane guzami, haczykami, klapkami i sznureczkami; musiał mu krawiec umyślną sporządzić instrukcję, a sporą, co i jak najpierw trzeba wdziewać, gdzie i co do czego przypiąć, i jak z siebie wszystkie owe sukienne i materialne chomąta zdejmować, gdy nadejdzie pora.
Mędrzec zaś nałożył szaty przekupnia, porozwieszał w nich ukradkiem grube dzieła uczone, traktujące o bladawczych praktykach, kazał ze sztab żelaznych uczynić klatkę, na sześć sążni wzdłuż i wszerz, zamknął w niej Ferrycego, i wyruszyli we dwóch próżniopławem królewskim. Gdy zaś dotarli do granic Aurancjuszowego królestwa, mędrzec w przebraniu przekupnia ruszył na targ miejski i obwieszczał wielkim głosem, iż przywiózł z dalekich stron młodego bladawca, aby go kupił, kto zechce. Sługi królewny zaniosły jej tę wieść, a ona zdumiała się i rzekła do nich:
– Zaprawdę, musi to być jakieś wielkie szalbierstwo, ale nie oszuka mnie ów przekupień, gdyż nikt nie wie o bladawcach tego, co ja wiem. Nakażcie mu, aby przyszedł do pałacu i pokazał onego!
Zawiedli słudzy przekupnia przed oblicze Krystali; ujrzała godnego starca i klatkę, którą wnieśli jego niewolnicy; w klatce siedział bladawiec, twarz jego była koloru kredy zmieszanej z pirytem, oczy jak wilgotna pleśń, a członki jak błoto turlane tu i tam. A Ferrycy spojrzał na królewnę i zobaczył jej twarz, która zdawała się dźwięczeć, oczy jaśniejące jak ciche wyładowania, i powiększyło się zaraz szaleństwo jego serca.
Doprawdy, ten mi wygląda na bladawca! – pomyślała królewna, lecz głośno rzekła:
– Zaiste, musiałeś się natrudzić, starcze, nim ulepiłeś z błota taką kukłę i natarłeś ją wapiennym kurzem, aby mnie podejść, lecz wiedz, że znam wszystkie tajniki rodu potężnych bladawców i gdy obnażę twoje oszustwo, każę ściąć ciebie i tego samozwańca!
Mędrzec odparł:
– Królewno Krystalo, ten, którego widzisz w klatce, jest tak prawdziwy, jak tylko może nim być bladawiec; nabyłem go za pięć tysięcy hektarów pola jądrowego od piratów gwiezdnych i, jeśli taka będzie twoja wola, ofiaruję ci go, albowiem nie mam innego życzenia, jak tylko uradować twoje serce!
Królewna kazała podać sobie miecz i wetknęła go do klatki poprzez kraty. Królewicz chwycił ostrze i zaciął nim szatę swoją, aż rozpruł się pęcherz i polał się cynober na miecz i splamił go czerwienią.
– Co to jest? – spytała królewna, a Ferrycy odparł:
– Krew!
Wówczas królewna kazała otworzyć klatkę, weszła do niej śmiało i zbliżyła swą twarz do twarzy Ferrycego; bliskość jej oblicza zmąciła mu rozum, lecz mędrzec dał z dala tajny znak i królewicz nacisnął miechy; wyszło z nich zgniłe powietrze, a gdy królewna spytała: – Co to za wiew? – Ferrycy odparł:
– Dech!
– Zaprawdę, jesteś wcale zręcznym sztukmistrzem – rzekła królewna do przekupnia, wychodząc z klatki – lecz oszukałeś mnie, zginiesz przeto ty i kukła twoja!
Wtedy mędrzec opuścił głowę, jakby w wielkim przerażeniu i żalu, a gdy to samo uczynił królewicz, z oczu jego popłynęły przejrzyste krople. Królewna spytała:
– Co to jest? Ferrycy zaś odparł:
– Łzy!
I rzekła:
– Jak się zwiesz, ty, który mienisz się bladawcem z dalekich stron?
– O, królewno, nazywam się Myamlak i niczego bardziej nie pragnę, jak połączyć się z tobą w sposób rozlewny, miękki, ciastowaty i wodnisty, jako to jest obyczajem plemienia mego – odparł Ferrycy, gdyż takich słów wyuczył go mędrzec. – Dałem się chwycić piratom umyślnie i uprosiłem ich, aby mię sprzedali temu przekupniowi, bo zmierzał do twego państwa. Pełen jestem przeto wdzięczności dla jego blaszanej osoby, że przyprowadził mnie tutaj: albowiem jestem pełen miłości ku tobie, jak kałuża pełna jest błota.
Zdumiała się królewna, albowiem naprawdę przemawiał sposobem bladawców, i rzekła:
– Powiedz mi, ty, który mienisz się Myamlakiem-bladawcem, co czynią twoi bracia w dzień?
– O, królewno – odparł Ferrycy – z rana moczą się w wodzie czystej i polewają nią swe członki i wlewają ją sobie do środka, gdyż sprawia im to lubość. A potem chodzą tu i tam w sposób falisty i płynny, i pluskają, i mlaskają, a gdy ich coś zasmuci, trzęsą się i z oczu kapie im solona woda, a kiedy ich coś rozweseli, trzęsą się i czkają, lecz oczy ich pozostają dosyć suche. I mokre pokrzykiwania zwiemy płaczem, a suche – śmiechem.
– Jeśli jest tak, jak mówisz – rzekła królewna – i jeśli dzielisz z braćmi swymi zamiłowanie do wody, każę cię wrzucić do mej sadzawki, byś się nią do woli nasycił, a nogi każę ci obciążyć ołowiem, abyś nie wypłynął przed czasem…
– O, królewno – odparł Ferrycy, pouczony przez mędrca – jeśli uczynisz tak, zginę, albowiem choć wewnątrz nas jest woda, nie może być ona na zewnątrz nas dłużej niż przez chwilę, gdyż wtedy powiadamy słowa ostatnie „bul-bul-bul”, którymi to dźwiękami żegnamy życie.
– A powiedz mi, Myamlaku, jakim sposobem zdobywasz energię, aby przechadzać się, pluskając i mlaskając, kołysząc się i panosząc tu i tam? – spytała królewna.
– Królewno – odparł Ferrycy – tam, gdzie mieszkam, oprócz bladawców małowłosych są inne, przechadzające się głównie na czworakach, które póty dziurawimy tu i tam, aż zginą; zwłoki ich parzymy i warzymy, siekamy i krajamy, po czym nadziewamy ich cielesnością naszą cielesność; i znamy trzysta siedemdziesiąt sześć sposobów zabijania, i dwadzieścia osiem tysięcy pięćset dziewięćdziesiąt siedem sposobów obchodzenia się z nieboszczykami tak, aby wpychanie ich ciał w nasze ciała przez pewną dziurkę, zwaną ustami, sprawiało nam mnóstwo uciechy; a sztuka przyrządzania nieboszczyków jest u nas jeszcze sławniejsza od astronautyki i zwie się gastronautyką lub gastronomią; wszelako z astronomią nie ma to nic wspólnego.
– Czy znaczy to, iż bawicie się w cmentarze, czyniąc w was samych pochówki waszym czworonożnym pobratymcom? – spytała podchwytliwie królewna, lecz Ferrycy, pouczony przez mędrca, rzekł:
– O, królewno, nie jest to zabawa, lecz konieczność, albowiem życie żywi się życiem; lecz myśmy z konieczności uczynili sztukę.
– A powiedz mi, Myamlaku-bladawcze, jak budujecie potomstwo? – spytała królewna.
– Nie budujemy go wcale – odparł Ferrycy – lecz programujemy metodą statystyczną, na zasadzie procesu Markowskiego, czyli stochastycznie, ślicznie, choć probabilistycznie; a robimy to niechcący i okolicznościowo, myśląc przy tym o różnościach oprócz programowania statystycznego, nieliniowego i algorytmicznego, wszelako programowanie właśnie podówczas zachodzi samochcący, odsiebnie i najzupełniej automatycznie, gdyż właśnie tak, a nie inaczej jesteśmy urządzeni, że każdy bladawiec stara się programować potomstwo, gdyż to mu jest rozkoszne, lecz programuje, nie programując, i wielu robi, co może, aby z tego programowania nic nie wynikło.
– To bardzo dziwne – rzekła królewna, której wiedza była mniej szczegółowa od mędrca Polifazego – więc jak wy to właściwie robicie?
– O, królewno! – odparł Ferrycy. – Mamy odpowiednie aparatury, zbudowane na zasadzie sprzężenia zwrotnego, chociaż wszystko to w wodzie; aparatury te są technicznie istnym cudem, ponieważ posługiwać się nimi może największy kretyn; wszelako, aby wyjawić ci szczegółowo metody, jakich używamy, musiałbym bardzo długo mówić, gdyż to wcale nieproste. Istotnie to dziwne, zważywszy, żeśmy wcale owych metod sami nie wymyślili, ale, aby tak rzec, metody te wymyśliły siebie same; wszelako są miłe i nie mamy nic przeciwko nim.
– Doprawdy – zawołała Krystala – ty jesteś prawdziwym bladawcem! Gdyż to, co mówisz, niby ma sens, a w gruncie rzeczy jest całkowicie pozbawione sensu, nieprawdopodobne, lecz pono prawdziwe, chociaż sprzeczne logicznie, jak bowiem można być cmentarzem, nie będąc nim, albo programować potomstwo, wcale go nie programując?! Tak, tyś bladawcem, Myamlaku, a przeto, jeśli łakniesz tego, połączę się z tobą zwrotnym węzłem małżenskim i wstąpisz ze mną na tron, jeśli wypełnisz próbę ostatnią.
– A jaka to próba? – spytał Ferrycy.
– Próba ta… – zaczęła królewna, lecz nagle podejrzliwość wstąpiła w jej serce i spytała: – Powiedz mi najpierw, co robią twoi bracia w nocy?
– W nocy leżą tu i tam, z rękami podgiętymi, a nogami skurczonymi, powietrze zaś wchodzi w nich i wychodzi z nich, czyniąc taki hałas, jakby ktoś ostrzył zardzewiałą piłę.
– A więc oto próba: podaj mi rękę! – rozkazała królewna. Podał jej Ferrycy dłoń, a ona ścisnęła ją; Ferrycy zaś krzyknął wielkim głosem, gdyż tak mu nakazał mędrzec, a ona spytała, czemu krzyczy.
– Przez ból! – odparł Ferrycy, ona zaś uwierzyła wówczas, iż jest prawdziwym bladawcem, i kazała wszcząć przygotowania do ceremonii zaślubin.
Lecz stało się wówczas, że powrócił właśnie statek, którym elektor królewny, cybergraf Cyberhazy, wyruszył w kraje śródgwiezdne, aby znaleźć dla Krystali bladawca, pragnął bowiem wkupić się tym sposobem w jej łaski. Przybiegł do Ferrycego zatrwożony mędrzec Polifazy i rzekł:
– Królewiczu, przybył statkiem próżniowym wielki cybergraf Cyberhazy i przywiózł królewnie prawdziwego bladawca, jak to właśnie widziały moje oczy; a przeto musimy czym prędzej uciekać, albowiem daremne będzie dalsze udawanie, jeśli pospołu staniecie przed królewną. Jego lepkość jest bowiem bardziej lepka, włochatość – bardziej włochata, ciastowatość – także nie do prześcignięcia, więc wyda się nasz podstęp i zginiemy!
Ferrycy jednak odmówił zgody na ucieczkę, pokochał bowiem królewnę wielkim uczuciem i rzekł:
– Raczej zginąć, niż ją stracić!
Cyberhazy zaś, zwiedziawszy się o przygotowaniach do ślubu, czym prędzej zakradł się pod okno komnaty, w której rzekomy bladawiec przebywał z przekupniem, a podsłuchawszy ich tajemną rozmowę, pognał do pałacu pełen czarnej radości i stanął przed Krystalą, by rzec:
– Oszukano cię, królewno, albowiem tak zwany Myamlak jest w istocie zwykłym śmiertelnikiem, a nie żadnym bladawcem; prawdziwy jest tylko ten!
I wskazał na przywiezionego, który wyprężył swą włosem porosłą pierś, wytrzeszczył swe oczy wodniste i rzekł:
– Bladawiec to ja!
Królewna kazała natychmiast wezwać Ferrycego, a gdy stanął wraz z tamtym przed jej obliczem, na nic zdał się podstęp mędrca. Ferrycy bowiem, choć oblepiony błotem, kurzem i kredą, choć maszczony olejem i wodniście chlupiący, nie mógł ukryć ani swego wzrostu elektrycerskiego, ani postawy wspaniałej, szerokości barów stalowych ni chodu grzmiącego. Bladawiec natomiast cybergrafa Cyberhazego był to pokurcz prawdziwy; jego krok każdy był jako przelewanie się stągwi błotnistych, jego wejrzenie jak zamulona studnia, od jego zgniłego tchu ślepły mgłą okryte zwierciadła, a rdza chwytała żelazo. I pojęła w swoim sercu królewna, że wstrętny jest jej ów bladawiec, któremu, gdy mówił, jakoby robak różowy poruszał się, pełzając w gębie; przejrzała Krystala, ale duma jej nie pozwoliła wyjawić tego, co ocknęło się w sercu.
Powiedziała więc:
– Niech walczą z sobą obaj, a który zwycięży, pojmie mnie za żonę…
Rzekł Ferrycy do mędrca:
– Panie, jeśli ruszę na tego pokurcza i obrócę go w błoto, z którego powstał, podstęp wyda się, glina opadnie ze mnie i na wierzch wyjdzie stal; co mam czynić?
– Królewiczu – odparł Palifazy – nie atakuj, jeno broń się!
Weszli tedy obaj na podworzec pałacowy, każdy z mieczem, i skoczył bladawiec na Ferrycego, jak skacze bagienny szlam, i obtańcowywał go, bełkocąc i kucając, i sapiąc, i zamachnął się, i ciął go mieczem, który przeszył glinę i rozstrzaskał się o stal, a bladawiec wpadł z impetu na królewicza, prysnął, pękł i rozpłynął się, i nie było już bladawca. Lecz poruszona, zeschła glina opadła z barków Ferrycego i obnażyła się jego prawdziwa natura stalowa przed oczyma królewny i zadrżał, oczekując zguby, lecz w jej spojrzeniu kryształowym ujrzał podziw i zrozumiał, jak bardzo odmieniło się jej serce.
Połączyli się więc sprzężeniem małżeńskim, które jest trwałe i zwrotne, jednym na radość i szczęście, innym na biedę i skon; i panowali długo a szczęśliwie, doprogramowawszy się niezliczonego potomstwa. A skórę bladawca, którego przywiózł cybergraf Cyberhazy, wypchano i ustawiono w muzeum koronnym na wieczną rzeczy pamiątkę. Stoi tam do dzisiaj, pałubiasta, porosła tu i tam włosiem wyleniałym, i wielu mędrków waży się rozpuszczać wieść, jakoby była tylko sztuczką i udaniem, a żadnych bladawców-cmentarników, ciastonosów klejookich na świecie nie było i nie ma. Kto wie: może to i czcze zmyślenie – alboż to mało bajań i mitów roi sobie plebs? Ale jeśli to i nieprawdziwa historia, ma w sobie ziarno pouczenia, a że zabawna – godna opowieści.