Cyberiada - Stanisław Lem - ebook + książka

Cyberiada ebook

Stanisław Lem

4,1

Opis

Konstruktorzy Trurl i Klapaucjusz rywalizują ze sobą, tworząc inne roboty, maszyny, cywilizacje a nawet całe światy. Potrafią wszystko, lecz to i tak bardzo niewiele. Uporczywie uszczęśliwiany przez nich kosmos zaskakująco przypomina przyziemną ludzką rzeczywistość: spotkamy w nim tyranów, przesądnych mieszkańców, żądnych władzy krętaczy i naiwnych społecznych meliorystów. Robocie opowiastki filozoficzne Lem osłodził typowym dla siebie, absurdalnym i wyrafinowanym humorem. Wydanie pełne (450 stron druku) wraz z opowiadaniami “Jak ocalał świat”, “Wielkie lanie” oraz “Maszyną Trurla”, ozdobione ponad 40 rycinami Daniela Mroza. Lektura obowiązkowa!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 616

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (42 oceny)
18
16
5
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sta­ni­sław Lem "Cy­be­ria­da"

© Co­py­ri­ght by To­masz Lem, 2016

ilu­stra­cje: Da­niel Mróz © by Łu­cja Mróz-Ray­noch

pro­jekt okład­ki: Anna Ma­ria Su­cho­dol­ska

© for this edi­tion: Pro Auc­to­re Woj­ciech Ze­mek

www.lem.pl

ISBN 978-83-63471-03-3

Kra­ków, 2019 (wy­da­nie dru­gie po­pra­wio­ne)

Stanisław Lem

CYBERIADA(frag­ment)

Spis treści

Z DZIE­ŁA CY­FRO­TI­KON, CZY­LI O DE­WI­JA­CY­ACH, SU­PER­FIK­SA­CY­ACH A WA­RY­JA­CY­ACH SER­DECZ­NYCH

O kró­le­wi­czu Fer­ry­cym i kró­lew­nie Kry­sta­li

Jak oca­lał świat

Ma­szy­na Trur­la

Wiel­kie la­nie

SIE­DEM WY­PRAW TRUR­LA I KLA­PAU­CJU­SZA

Wy­pra­wa pierw­sza, czy­li pu­łap­ka Gar­gan­cja­na

Wy­pra­wa pierw­sza A, czy­li Eek­try­bałt Trur­la

Wy­pra­wa dru­ga, czy­li ofer­ta kró­la Okru­cy­usza

Wpra­wa trze­cia, czy­li smo­ki praw­do­po­do­bień­stwa

Wy­pra­wa czwar­ta, czy­li o tym, jak Trurl ko­bie­tron za­sto­so­wał, kró­le­wi­cza Pan­tark­ty­ka od mąk mi­ło­snych chcąc zba­wić, i jak po­tem do uży­cia dzie­cio­mio­tu przy­szło

Wy­pra­wa pią­ta, czy­li o fi­glach kró­la Ba­le­ry­ona

Wy­pra­wa pią­ta A, czy­li kon­sul­ta­cja Trur­la

Wy­pra­wa szó­sta, czy­li jak Trurl i Kla­pau­cjusz de­mo­na dru­gie­go ro­dza­ju stwo­rzy­li, aby zbój­cę Gę­bo­na po­ko­nać

Wy­pra­wa siód­ma, czy­li o tym, jak wła­sna do­sko­na­łość Trur­la do złe­go przy­wio­dła

Baj­ka o trzech ma­szy­nach opo­wia­da­ją­cych kró­la Ge­nia­lo­na

Al­tru­izy­na czy­li opo­wieść praw­dzi­wa o tym, jak pu­stel­nik Do­bry­cy ko­smos uszczę­śli­wić za­pra­gnął i co z tego wy­ni­kło

Ko­bysz­czę

Edu­ka­cja Cy­fra­nia

Opo­wieść pierw­sze­go od­mro­żeń­ca

Opo­wieść dru­gie­go od­mro­żeń­ca

Po­wtór­ka

GA­LE­RIA RY­SUN­KÓW DA­NIE­LA MRO­ZA

Z DZIEŁA CYFROTIKON, CZYLI O DEWIJACYACH, SUPERFIKSACYACH A WARYJACYACH SERDECZNYCH

O KRÓLEWICZU FERRYCYM I KRÓLEWNIE KRYSTALI

Król Pan­ce­ryk miał cór­kę, któ­rej pięk­no prze­wyż­sza­ło blask klej­no­tów ko­ron­nych; ognie, od­bi­ja­ją­ce się od jej lic lu­strza­nych, za­ćmie­wa­ły umysł i oczy, a kie­dy prze­cho­dzi­ła, to na­wet ze zwy­czaj­ne­go że­la­za sy­pa­ły się iskry elek­trycz­ne; wieść o niej się­ga­ła naj­dal­szych gwiazd. Usły­szał o niej Fer­ry­cy, na­stęp­ca tro­nu jo­nidz­kie­go, i za­pra­gnął po­łą­czyć się z nią na wie­ki, tak aby ich wejść i wyjść nic już nie mo­gło roz­dzie­lić. Gdy wy­ja­wił to swe­mu ro­dzi­co­wi, ów wiel­ce się za­smu­cił i rzekł:

– Synu mój, za­iste sza­lo­ny po­wzią­łeś za­miar, nie speł­ni się on ni­g­dy!

– Dla­cze­go, kró­lu i pa­nie? – spy­tał Fer­ry­cy, za­trwo­żo­ny tymi sło­wa­mi.

– Czy nie wiesz o tym – rzekł król – że kró­lew­na Kry­sta­la ślu­bo­wa­ła nie po­łą­czyć się z ni­kim in­nym, jak tyl­ko z bla­daw­cem?

– Bla­da­wiec! – za­wo­łał Fer­ry­cy. – A cóż to mi ta­kie­go? Nie sły­sza­łem jesz­cze o ta­kiej isto­cie!

– W tym wła­śnie two­ja nie­win­ność, synu – od­parł król. – Wiedz, że ta rasa Ga­lak­ty­ki zro­dzi­ła się w spo­sób ty­leż ta­jem­ny, co wsze­tecz­ny, a to kie­dy do­szło do ogól­ne­go nad­psu­cia ciał nie­bie­skich; po­wsta­ły w nich wów­czas opa­ry i od­wa­ry mo­kro-zim­ne i z nich ulągł się ród bla­daw­ców, ale nie od razu. Naj­pierw byli ple­śnie­niem i peł­za­niem, po­tem prze­la­li się z oce­anu na ląd, ży­jąc z wza­jem­ne­go się po­że­ra­nia; a im wię­cej się po­że­ra­li, tym wię­cej ich było, na­resz­cie wy­pro­sto­wa­li się, po­za­wie­szaw­szy lep­ką treść swą na wa­pien­nych rusz­to­wa­niach, i po­bu­do­wa­li ma­szy­ny. Z tych pra­ma­szyn po­wsta­ły ma­szy­ny ro­zum­ne, któ­re spło­dzi­ły ma­szy­ny mą­dre, któ­re wy­my­śli­ły ma­szy­ny do­sko­na­łe; al­bo­wiem za­rów­no atom, jak i Ga­lak­ty­ka są ma­szy­ną, i nie ma nic oprócz ma­szy­ny, któ­ra jest wiecz­na!

– Amen! – od­parł Fer­ry­cy ma­chi­nal­nie, była to bo­wiem zwy­kła for­muł­ka re­li­gij­na.

– Ród bla­daw­ców-za­kal­cy­tów wzbił się wresz­cie na ma­szy­nach w nie­bo – cią­gnął sę­dzi­wy król – po­nie­wie­ra­jąc szla­chet­ne me­ta­le, znę­ca­jąc się nad słod­ką elek­trycz­no­ścią i de­pra­wu­jąc ener­gię ją­dro­wą. Wsze­la­ko sta­ło się, że wy­peł­ni­ła się mia­ra ich wy­stęp­ków, co po­jął do­głęb­nie i wszech­stron­nie pra­oj­ciec rodu na­sze­go, wiel­ki Kal­ku­la­tor Ge­ne­to­fo­rius; tedy jął przed­kła­dać owym śli­skim ty­ra­nom, jak bar­dzo ha­nieb­ne jest ich po­stę­po­wa­nie, gdy bru­ka­ją nie­win­ność mą­dro­ści kry­sta­licz­nej, za­przę­ga­jąc ją do swych nik­czem­nych za­dań, kie­dy nie­wo­lą ma­szy­ny gwo­li swym chu­ciom – lecz nie zna­lazł po­słu­chu. On im mó­wił o ety­ce, a oni mó­wi­li, że jest źle za­pro­gra­mo­wa­ny. Wów­czas pra­oj­ciec nasz stwo­rzył al­go­rytm elek­trow­cie­le­nia i w wiel­kim tru­dzie spło­dził na­sze ple­mię, wy­wiódł­szy tym ob­ro­tem rze­czy ma­szy­ny z domu nie­wo­li bla­daw­czej. Ro­zu­miesz prze­to, synu, że nie ma zgo­dy ani związ­ku mię­dzy nami a nimi; my dzia­ła­my, dźwię­cząc, iskrząc i pro­mie­niu­jąc, a oni beł­ko­cąc, plusz­cząc i za­nie­czysz­cza­jąc. Wsze­la­ko na­wet u nas zda­rza się sza­leń­stwo; we­szło ono za mło­du w umysł Kry­sta­li i za­ciem­ni­ło jej ro­ze­zna­nie mię­dzy do­brem a złem. Od­tąd każ­de­go, kto ubie­ga się o jej dłoń pro­mie­nio­twór­czą, nie do­pusz­cza przed swo­je ob­li­cze, chy­ba że po­wia­da się bla­daw­cem. Ta­kie­go przyj­mu­je w pa­ła­cu, któ­ry po­da­ro­wał jej ro­dzic, król Au­ran­cjusz, i bada praw­dę jego słów, a je­śli wy­kry­je kłam­stwo, każe ściąć za­lot­ni­ka. Przy­zie­mie jej pa­ła­cu ota­cza­ją sto­sy po­gru­cho­ta­nych szcząt­ków, któ­rych sam wi­dok przy­pra­wić może o zwar­cie z nie­by­tem, tak okrut­nie po­czy­na so­bie ta sza­lo­na ze śmiał­ka­mi, któ­rzy o niej ma­rzą. Po­nie­chaj tedy swej my­śli, synu, i odejdź w po­ko­ju.

Kró­le­wicz od­dał na­leż­ny po­kłon swe­mu panu i ojcu, za czym od­da­lił się, mil­cząc, lecz myśl o Kry­sta­li nie opu­ści­ła go i im dłu­żej o niej my­ślał, tym bar­dziej jej pra­gnął. Pew­ne­go dnia we­zwał do sie­bie Po­li­fa­ze­go, któ­ry był Wiel­kim Stroj­czym Ko­ron­nym, i uka­zaw­szy mu żar swe­go ser­ca, rzekł:

– Mę­dr­cze! Je­śli ty mi nie po­mo­żesz, nie uczy­ni tego nikt, a wów­czas po­li­czo­ne są moje dni, bo nie ra­du­je mnie już ani blask emi­sji pod­czer­wo­nych, ani ul­tra­fio­let ba­le­tów ko­smicz­nych, i zgi­nę, je­śli się nie sprzę­gnę z cud­ną Kry­sta­lą!

– Kró­le­wi­czu – od­parł Po­li­fa­zy – nie od­mó­wię twe­mu żą­da­niu, ale mu­sisz je wy­mó­wić po trzy­kroć, abym wie­dział, że taka jest two­ja nie­złom­na wola.

Fer­ry­cy po­wtó­rzył swe sło­wa trzy razy, a Po­li­fa­zy rzekł wte­dy:

– Pa­nie mój, nie ma in­ne­go spo­so­bu, aby sta­nąć przed kró­lew­ną, jak tyl­ko w prze­bra­niu bla­daw­ca!

– Więc uczyń tak, abym był jak on! – za­wo­łał Fer­ry­cy. Po­li­fa­zy, wi­dząc, że mi­łość ośle­pi­ła ro­zum mło­dzień­ca, ude­rzył przed nim czo­łem i udał się do swe­go la­bo­ra­to­rium, gdzie jął przy­rzą­dzać i wa­rzyć kle­je kle­iste i cie­cze cie­kli­we. Po­tem po­słał słu­gę do pa­ła­cu kró­lew­skie­go, mó­wiąc mu:

– Niech kró­le­wicz przyj­dzie do mnie, je­śli nie od­mie­nił się jego za­miar.

Fer­ry­cy przy­bie­żał na­tych­miast. Mę­drzec Po­li­fa­zy na­ma­zał jego har­tow­ne cia­ło bło­tem i spy­tał:

– Mam­że da­lej tak czy­nić, o, kró­le­wi­czu?

– Czyń swo­je! – rzekł mu Fer­ry­cy.

Wziął wów­czas mę­drzec wiel­ki gnie­ciuch, a był to osad ole­jo­wych nie­czy­sto­ści, ku­rzu za­sta­łe­go i lep­kich sma­rów, do­by­ty z wnętrz­no­ści naj­star­szych ma­szyn, i za­nie­czy­ścił nim pierś skle­pio­ną kró­le­wi­cza, i ob­le­piał pa­skud­nie jego twarz błysz­czą­cą i jego czo­ło lśnią­ce, a czy­nił to tak dłu­go, aż wszyst­kie człon­ki prze­sta­ły wy­da­wać miły dźwięk i sta­ły się po­dob­ne do wy­sy­cha­ją­cej ka­łu­ży. Wów­czas wziął mę­drzec kre­dy, roz­tłukł ją, zmie­szał z ru­bi­nem sprosz­ko­wa­nym i z żół­tym ole­jem i uczy­nił z niej dru­gie­go gnie­ciu­cha; za czym ob­le­piał Fer­ry­ce­go od stóp do głów, przy­da­jąc jego oczom ob­mier­z­łej wil­got­no­ści, i uczy­nił jego tors po­dusz­ko­wa­tym, bom­bla­sty­mi po­licz­ki, i przy­pra­wił mu uczy­nio­ne z kre­do­we­go cia­sta wi­sior­ki i frę­dzel­ki tu i tam, na ko­niec zaś umo­co­wał na jego gło­wie ry­cer­skiej kępę wło­sia ko­lo­ru zja­dli­wej rdzy i po­pro­wa­dziw­szy go przed srebr­ne zwier­cia­dło, po­wie­dział: – Patrz!

Spoj­rzał w ta­flę Fer­ry­cy i za­drżał, zo­ba­czył w niej bo­wiem nie sie­bie, lecz zmo­rę-po­two­rę, jak­by wy­ka­pa­ne­go bla­daw­ca, o spoj­rze­niu za­wil­głym jak sta­ra pa­ję­czy­na na desz­czu, ob­wi­słe­go tu i tam, z rdza­wym kła­kiem na gło­wie, cia­sto­wa­te­go i przy­pra­wia­ją­ce­go o mdło­ści; a kie­dy po­ru­szył się, cia­ło jego trzą­sło się jak zjeł­cza­ła ga­la­re­ta, aż za­wo­łał, drżąc z obrzy­dze­nia:

– Mę­dr­cze, czyś osza­lał? Ze­drzyj ze mnie na­tych­miast bło­to spodnie – ciem­ne i wierzch­nie – bla­de, jak rów­nież ów rdza­wy po­rost, ja­kim ska­la­łeś moją dzwon­ną gło­wę, al­bo­wiem znie­na­wi­dzi mnie kró­lew­na na wie­ki, je­śli zo­ba­czy mnie w tak hań­bią­cej po­sta­ci!

– My­lisz się, kró­le­wi­czu – od­parł Po­li­fa­zy. – Na tym wła­śnie za­sa­dza się jej sza­leń­stwo, że ohy­da wi­dzi się jej pięk­no­ścią, a pięk­ność – ohy­dą. Tyl­ko w tej po­sta­ci mo­żesz uj­rzeć Kry­sta­lę…

– Niech więc tak bę­dzie! – rzekł Fer­ry­cy.

Mę­drzec zmie­szał cy­no­ber z rtę­cią i na­peł­nił tym czte­ry pę­che­rze, któ­re ukrył pod sza­tą kró­le­wi­cza. Wziął mie­chy, na­peł­nił je zgni­łym po­wie­trzem ze sta­re­go lo­chu i scho­wał na pier­si kró­le­wi­cza; na­lał wody tru­ją­cej, czy­stej, do szkla­nych ru­rek, któ­rych było sześć; dwie wło­żył mu pod pa­chy, dwie do rę­ka­wów, dwie do oczu, wresz­cie ode­zwał się:

– Słu­chaj i za­pa­mię­taj wszyst­ko, co ci po­wiem, ina­czej zgi­niesz. Kró­lew­na wy­sta­wi cię na pró­by, aby zgłę­bić praw­dzi­wość twych słów. Je­śli wy­cią­gnie nagi miecz i każe ci, byś go ujął, ta­jem­nie ści­śniesz pę­cherz cy­no­bro­wy, aby wy­cie­kła zeń czer­wień i po­la­ła się na ostrze, a gdy cię kró­lew­na spy­ta, co to jest, od­po­wiedz: „Krew!”. Po­tem kró­lew­na zbli­ży swo­ją twarz, po­dob­ną do srebr­nej misy, do two­jej twa­rzy, a ty na­ci­śniesz pierś, aby wy­szło po­wie­trze z mie­chów; spy­ta cię, co to za po­wiew, a ty od­po­wiesz: „Dech!”. Wów­czas uda kró­lew­na wiel­ką złość i każe cię ściąć. Po­chy­lisz wte­dy gło­wę, niby w po­ko­rze, i woda wy­ciek­nie ci z oczu, a gdy spy­ta cię, co to jest, od­po­wiesz: „Łzy!”. Być może, iż wte­dy zgo­dzi się z tobą po­łą­czyć, wsze­la­ko nie jest to pew­ne; pew­niej­sze jest, że zgi­niesz.

– O, mę­dr­cze! – za­wo­łał Fer­ry­cy. – A je­śli weź­mie mnie na spyt­ki i bę­dzie chcia­ła wie­dzieć, ja­kie są oby­cza­je bla­daw­ców, jak po­wsta­ją, jak mi­łu­ją się i jak by­tu­ją, w jaki spo­sób jej od­po­wiem?

– Za­iste, nie ma in­nej rady – od­parł Po­li­fa­zy – jak tyl­ko po­łą­czyć twój los z moim lo­sem. Prze­bio­rę się za prze­kup­nia z in­nej ga­lak­ty­ki, naj­le­piej z nie­spi­ral­nej, gdyż tacy by­wa­ją opa­śli, a ja mu­szę ukryć pod mymi sza­ta­mi mnó­stwo ksiąg, w któ­rych za­war­ta jest wie­dza o strasz­li­wych oby­cza­jach bla­daw­ców. Nie mógł­bym cię jej na­uczyć, choć­bym chciał, gdyż wie­dza o nich jest prze­ciw­na na­tu­rze: wszyst­ko bo­wiem ro­bią na od­wrót, w spo­sób lep­ki, przy­kry i tak nie­ape­tycz­ny, jak tyl­ko moż­na so­bie wy­obra­zić. Spi­szę po­trzeb­ne dzie­ła, a ty każ, aby ci kra­wiec dwor­ski z wszel­kich włó­kien i ple­cio­nek skro­ił strój bla­daw­czy, gdyż wy­ru­szy­my nie­ba­wem. A gdzie­kol­wiek uda­my się, nie opusz­czę cię, abyś wie­dział, co masz czy­nić i mó­wić.

Ura­do­wał się Fer­ry­cy i dał so­bie skro­ić sza­ty bla­daw­cze, dzi­wiąc się im wiel­ce; za­kry­wa­ły bo­wiem pra­wie całe cia­ło, tu ukształ­co­ne w ro­dzaj ru­ro­cią­gów, tam spa­ja­ne gu­za­mi, ha­czy­ka­mi, klap­ka­mi i sznu­recz­ka­mi; mu­siał mu kra­wiec umyśl­ną spo­rzą­dzić in­struk­cję, a spo­rą, co i jak naj­pierw trze­ba wdzie­wać, gdzie i co do cze­go przy­piąć, i jak z sie­bie wszyst­kie owe su­kien­ne i ma­te­rial­ne cho­mą­ta zdej­mo­wać, gdy na­dej­dzie pora.

Mę­drzec zaś na­ło­żył sza­ty prze­kup­nia, po­roz­wie­szał w nich ukrad­kiem gru­be dzie­ła uczo­ne, trak­tu­ją­ce o bla­daw­czych prak­ty­kach, ka­zał ze sztab że­la­znych uczy­nić klat­kę, na sześć sąż­ni wzdłuż i wszerz, za­mknął w niej Fer­ry­ce­go, i wy­ru­szy­li we dwóch próż­nio­pła­wem kró­lew­skim. Gdy zaś do­tar­li do gra­nic Au­ran­cju­szo­we­go kró­le­stwa, mę­drzec w prze­bra­niu prze­kup­nia ru­szył na targ miej­ski i ob­wiesz­czał wiel­kim gło­sem, iż przy­wiózł z da­le­kich stron mło­de­go bla­daw­ca, aby go ku­pił, kto ze­chce. Słu­gi kró­lew­ny za­nio­sły jej tę wieść, a ona zdu­mia­ła się i rze­kła do nich:

– Za­praw­dę, musi to być ja­kieś wiel­kie szal­bier­stwo, ale nie oszu­ka mnie ów prze­ku­pień, gdyż nikt nie wie o bla­daw­cach tego, co ja wiem. Na­każ­cie mu, aby przy­szedł do pa­ła­cu i po­ka­zał one­go!

Za­wie­dli słu­dzy prze­kup­nia przed ob­li­cze Kry­sta­li; uj­rza­ła god­ne­go star­ca i klat­kę, któ­rą wnie­śli jego nie­wol­ni­cy; w klat­ce sie­dział bla­da­wiec, twarz jego była ko­lo­ru kre­dy zmie­sza­nej z pi­ry­tem, oczy jak wil­got­na pleśń, a człon­ki jak bło­to tur­la­ne tu i tam. A Fer­ry­cy spoj­rzał na kró­lew­nę i zo­ba­czył jej twarz, któ­ra zda­wa­ła się dźwię­czeć, oczy ja­śnie­ją­ce jak ci­che wy­ła­do­wa­nia, i po­więk­szy­ło się za­raz sza­leń­stwo jego ser­ca.

Do­praw­dy, ten mi wy­glą­da na bla­daw­ca! – po­my­śla­ła kró­lew­na, lecz gło­śno rze­kła:

– Za­iste, mu­sia­łeś się na­tru­dzić, star­cze, nim ule­pi­łeś z bło­ta taką ku­kłę i na­tar­łeś ją wa­pien­nym ku­rzem, aby mnie po­dejść, lecz wiedz, że znam wszyst­kie taj­ni­ki rodu po­tęż­nych bla­daw­ców i gdy ob­na­żę two­je oszu­stwo, każę ściąć cie­bie i tego sa­mo­zwań­ca!

Mę­drzec od­parł:

– Kró­lew­no Kry­sta­lo, ten, któ­re­go wi­dzisz w klat­ce, jest tak praw­dzi­wy, jak tyl­ko może nim być bla­da­wiec; na­by­łem go za pięć ty­się­cy hek­ta­rów pola ją­dro­we­go od pi­ra­tów gwiezd­nych i, je­śli taka bę­dzie two­ja wola, ofia­ru­ję ci go, al­bo­wiem nie mam in­ne­go ży­cze­nia, jak tyl­ko ura­do­wać two­je ser­ce!

Kró­lew­na ka­za­ła po­dać so­bie miecz i we­tknę­ła go do klat­ki po­przez kra­ty. Kró­le­wicz chwy­cił ostrze i za­ciął nim sza­tę swo­ją, aż roz­pruł się pę­cherz i po­lał się cy­no­ber na miecz i spla­mił go czer­wie­nią.

– Co to jest? – spy­ta­ła kró­lew­na, a Fer­ry­cy od­parł:

– Krew!

Wów­czas kró­lew­na ka­za­ła otwo­rzyć klat­kę, we­szła do niej śmia­ło i zbli­ży­ła swą twarz do twa­rzy Fer­ry­ce­go; bli­skość jej ob­li­cza zmą­ci­ła mu ro­zum, lecz mę­drzec dał z dala taj­ny znak i kró­le­wicz na­ci­snął mie­chy; wy­szło z nich zgni­łe po­wie­trze, a gdy kró­lew­na spy­ta­ła: – Co to za wiew? – Fer­ry­cy od­parł:

– Dech!

– Za­praw­dę, je­steś wca­le zręcz­nym sztuk­mi­strzem – rze­kła kró­lew­na do prze­kup­nia, wy­cho­dząc z klat­ki – lecz oszu­ka­łeś mnie, zgi­niesz prze­to ty i ku­kła two­ja!

Wte­dy mę­drzec opu­ścił gło­wę, jak­by w wiel­kim prze­ra­że­niu i żalu, a gdy to samo uczy­nił kró­le­wicz, z oczu jego po­pły­nę­ły przej­rzy­ste kro­ple. Kró­lew­na spy­ta­ła:

– Co to jest? Fer­ry­cy zaś od­parł:

– Łzy!

I rze­kła:

– Jak się zwiesz, ty, któ­ry mie­nisz się bla­daw­cem z da­le­kich stron?

– O, kró­lew­no, na­zy­wam się My­am­lak i ni­cze­go bar­dziej nie pra­gnę, jak po­łą­czyć się z tobą w spo­sób roz­lew­ny, mięk­ki, cia­sto­wa­ty i wod­ni­sty, jako to jest oby­cza­jem ple­mie­nia mego – od­parł Fer­ry­cy, gdyż ta­kich słów wy­uczył go mę­drzec. – Da­łem się chwy­cić pi­ra­tom umyśl­nie i upro­si­łem ich, aby mię sprze­da­li temu prze­kup­nio­wi, bo zmie­rzał do twe­go pań­stwa. Pe­łen je­stem prze­to wdzięcz­no­ści dla jego bla­sza­nej oso­by, że przy­pro­wa­dził mnie tu­taj: al­bo­wiem je­stem pe­łen mi­ło­ści ku to­bie, jak ka­łu­ża peł­na jest bło­ta.

Zdu­mia­ła się kró­lew­na, al­bo­wiem na­praw­dę prze­ma­wiał spo­so­bem bla­daw­ców, i rze­kła:

– Po­wiedz mi, ty, któ­ry mie­nisz się My­am­la­kiem-bla­daw­cem, co czy­nią twoi bra­cia w dzień?

– O, kró­lew­no – od­parł Fer­ry­cy – z rana mo­czą się w wo­dzie czy­stej i po­le­wa­ją nią swe człon­ki i wle­wa­ją ją so­bie do środ­ka, gdyż spra­wia im to lu­bość. A po­tem cho­dzą tu i tam w spo­sób fa­li­sty i płyn­ny, i plu­ska­ją, i mla­ska­ją, a gdy ich coś za­smu­ci, trzę­są się i z oczu ka­pie im so­lo­na woda, a kie­dy ich coś roz­we­se­li, trzę­są się i czka­ją, lecz oczy ich po­zo­sta­ją do­syć su­che. I mo­kre po­krzy­ki­wa­nia zwie­my pła­czem, a su­che – śmie­chem.

– Je­śli jest tak, jak mó­wisz – rze­kła kró­lew­na – i je­śli dzie­lisz z brać­mi swy­mi za­mi­ło­wa­nie do wody, każę cię wrzu­cić do mej sa­dzaw­ki, byś się nią do woli na­sy­cił, a nogi każę ci ob­cią­żyć oło­wiem, abyś nie wy­pły­nął przed cza­sem…

– O, kró­lew­no – od­parł Fer­ry­cy, po­uczo­ny przez mę­dr­ca – je­śli uczy­nisz tak, zgi­nę, al­bo­wiem choć we­wnątrz nas jest woda, nie może być ona na ze­wnątrz nas dłu­żej niż przez chwi­lę, gdyż wte­dy po­wia­da­my sło­wa ostat­nie „bul-bul-bul”, któ­ry­mi to dźwię­ka­mi że­gna­my ży­cie.

– A po­wiedz mi, My­am­la­ku, ja­kim spo­so­bem zdo­by­wasz ener­gię, aby prze­cha­dzać się, plu­ska­jąc i mla­ska­jąc, ko­ły­sząc się i pa­no­sząc tu i tam? – spy­ta­ła kró­lew­na.

– Kró­lew­no – od­parł Fer­ry­cy – tam, gdzie miesz­kam, oprócz bla­daw­ców ma­ło­wło­sych są inne, prze­cha­dza­ją­ce się głów­nie na czwo­ra­kach, któ­re póty dziu­ra­wi­my tu i tam, aż zgi­ną; zwło­ki ich pa­rzy­my i wa­rzy­my, sie­ka­my i kra­ja­my, po czym na­dzie­wa­my ich cie­le­sno­ścią na­szą cie­le­sność; i zna­my trzy­sta sie­dem­dzie­siąt sześć spo­so­bów za­bi­ja­nia, i dwa­dzie­ścia osiem ty­się­cy pięć­set dzie­więć­dzie­siąt sie­dem spo­so­bów ob­cho­dze­nia się z nie­bosz­czy­ka­mi tak, aby wpy­cha­nie ich ciał w na­sze cia­ła przez pew­ną dziur­kę, zwa­ną usta­mi, spra­wia­ło nam mnó­stwo ucie­chy; a sztu­ka przy­rzą­dza­nia nie­bosz­czy­ków jest u nas jesz­cze sław­niej­sza od astro­nau­ty­ki i zwie się ga­stro­nau­ty­ką lub ga­stro­no­mią; wsze­la­ko z astro­no­mią nie ma to nic wspól­ne­go.

– Czy zna­czy to, iż ba­wi­cie się w cmen­ta­rze, czy­niąc w was sa­mych po­chów­ki wa­szym czwo­ro­noż­nym po­bra­tym­com? – spy­ta­ła pod­chwy­tli­wie kró­lew­na, lecz Fer­ry­cy, po­uczo­ny przez mę­dr­ca, rzekł:

– O, kró­lew­no, nie jest to za­ba­wa, lecz ko­niecz­ność, al­bo­wiem ży­cie żywi się ży­ciem; lecz my­śmy z ko­niecz­no­ści uczy­ni­li sztu­kę.

– A po­wiedz mi, My­am­la­ku-bla­daw­cze, jak bu­du­je­cie po­tom­stwo? – spy­ta­ła kró­lew­na.

– Nie bu­du­je­my go wca­le – od­parł Fer­ry­cy – lecz pro­gra­mu­je­my me­to­dą sta­ty­stycz­ną, na za­sa­dzie pro­ce­su Mar­kow­skie­go, czy­li sto­cha­stycz­nie, ślicz­nie, choć pro­ba­bi­li­stycz­nie; a ro­bi­my to nie­chcą­cy i oko­licz­no­ścio­wo, my­śląc przy tym o róż­no­ściach oprócz pro­gra­mo­wa­nia sta­ty­stycz­ne­go, nie­li­nio­we­go i al­go­ryt­micz­ne­go, wsze­la­ko pro­gra­mo­wa­nie wła­śnie pod­ów­czas za­cho­dzi sa­mo­chcą­cy, od­sieb­nie i naj­zu­peł­niej au­to­ma­tycz­nie, gdyż wła­śnie tak, a nie ina­czej je­ste­śmy urzą­dze­ni, że każ­dy bla­da­wiec sta­ra się pro­gra­mo­wać po­tom­stwo, gdyż to mu jest roz­kosz­ne, lecz pro­gra­mu­je, nie pro­gra­mu­jąc, i wie­lu robi, co może, aby z tego pro­gra­mo­wa­nia nic nie wy­ni­kło.

– To bar­dzo dziw­ne – rze­kła kró­lew­na, któ­rej wie­dza była mniej szcze­gó­ło­wa od mę­dr­ca Po­li­fa­ze­go – więc jak wy to wła­ści­wie ro­bi­cie?

– O, kró­lew­no! – od­parł Fer­ry­cy. – Mamy od­po­wied­nie apa­ra­tu­ry, zbu­do­wa­ne na za­sa­dzie sprzę­że­nia zwrot­ne­go, cho­ciaż wszyst­ko to w wo­dzie; apa­ra­tu­ry te są tech­nicz­nie ist­nym cu­dem, po­nie­waż po­słu­gi­wać się nimi może naj­więk­szy kre­tyn; wsze­la­ko, aby wy­ja­wić ci szcze­gó­ło­wo me­to­dy, ja­kich uży­wa­my, mu­siał­bym bar­dzo dłu­go mó­wić, gdyż to wca­le nie­pro­ste. Istot­nie to dziw­ne, zwa­żyw­szy, że­śmy wca­le owych me­tod sami nie wy­my­śli­li, ale, aby tak rzec, me­to­dy te wy­my­śli­ły sie­bie same; wsze­la­ko są miłe i nie mamy nic prze­ciw­ko nim.

– Do­praw­dy – za­wo­ła­ła Kry­sta­la – ty je­steś praw­dzi­wym bla­daw­cem! Gdyż to, co mó­wisz, niby ma sens, a w grun­cie rze­czy jest cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ne sen­su, nie­praw­do­po­dob­ne, lecz pono praw­dzi­we, cho­ciaż sprzecz­ne lo­gicz­nie, jak bo­wiem moż­na być cmen­ta­rzem, nie bę­dąc nim, albo pro­gra­mo­wać po­tom­stwo, wca­le go nie pro­gra­mu­jąc?! Tak, tyś bla­daw­cem, My­am­la­ku, a prze­to, je­śli łak­niesz tego, po­łą­czę się z tobą zwrot­nym wę­złem mał­żen­skim i wstą­pisz ze mną na tron, je­śli wy­peł­nisz pró­bę ostat­nią.

– A jaka to pró­ba? – spy­tał Fer­ry­cy.

– Pró­ba ta… – za­czę­ła kró­lew­na, lecz na­gle po­dejrz­li­wość wstą­pi­ła w jej ser­ce i spy­ta­ła: – Po­wiedz mi naj­pierw, co ro­bią twoi bra­cia w nocy?

– W nocy leżą tu i tam, z rę­ka­mi pod­gię­ty­mi, a no­ga­mi skur­czo­ny­mi, po­wie­trze zaś wcho­dzi w nich i wy­cho­dzi z nich, czy­niąc taki ha­łas, jak­by ktoś ostrzył za­rdze­wia­łą piłę.

– A więc oto pró­ba: po­daj mi rękę! – roz­ka­za­ła kró­lew­na. Po­dał jej Fer­ry­cy dłoń, a ona ści­snę­ła ją; Fer­ry­cy zaś krzyk­nął wiel­kim gło­sem, gdyż tak mu na­ka­zał mę­drzec, a ona spy­ta­ła, cze­mu krzy­czy.

– Przez ból! – od­parł Fer­ry­cy, ona zaś uwie­rzy­ła wów­czas, iż jest praw­dzi­wym bla­daw­cem, i ka­za­ła wsz­cząć przy­go­to­wa­nia do ce­re­mo­nii za­ślu­bin.

Lecz sta­ło się wów­czas, że po­wró­cił wła­śnie sta­tek, któ­rym elek­tor kró­lew­ny, cy­ber­graf Cy­ber­ha­zy, wy­ru­szył w kra­je śród­gwiezd­ne, aby zna­leźć dla Kry­sta­li bla­daw­ca, pra­gnął bo­wiem wku­pić się tym spo­so­bem w jej ła­ski. Przy­biegł do Fer­ry­ce­go za­trwo­żo­ny mę­drzec Po­li­fa­zy i rzekł:

– Kró­le­wi­czu, przy­był stat­kiem próż­nio­wym wiel­ki cy­ber­graf Cy­ber­ha­zy i przy­wiózł kró­lew­nie praw­dzi­we­go bla­daw­ca, jak to wła­śnie wi­dzia­ły moje oczy; a prze­to mu­si­my czym prę­dzej ucie­kać, al­bo­wiem da­rem­ne bę­dzie dal­sze uda­wa­nie, je­śli po­spo­łu sta­nie­cie przed kró­lew­ną. Jego lep­kość jest bo­wiem bar­dziej lep­ka, wło­cha­tość – bar­dziej wło­cha­ta, cia­sto­wa­tość – tak­że nie do prze­ści­gnię­cia, więc wyda się nasz pod­stęp i zgi­nie­my!

Fer­ry­cy jed­nak od­mó­wił zgo­dy na uciecz­kę, po­ko­chał bo­wiem kró­lew­nę wiel­kim uczu­ciem i rzekł:

– Ra­czej zgi­nąć, niż ją stra­cić!

Cy­ber­ha­zy zaś, zwie­dziaw­szy się o przy­go­to­wa­niach do ślu­bu, czym prę­dzej za­kradł się pod okno kom­na­ty, w któ­rej rze­ko­my bla­da­wiec prze­by­wał z prze­kup­niem, a pod­słu­chaw­szy ich ta­jem­ną roz­mo­wę, po­gnał do pa­ła­cu pe­łen czar­nej ra­do­ści i sta­nął przed Kry­sta­lą, by rzec:

– Oszu­ka­no cię, kró­lew­no, al­bo­wiem tak zwa­ny My­am­lak jest w isto­cie zwy­kłym śmier­tel­ni­kiem, a nie żad­nym bla­daw­cem; praw­dzi­wy jest tyl­ko ten!

I wska­zał na przy­wie­zio­ne­go, któ­ry wy­prę­żył swą wło­sem po­ro­słą pierś, wy­trzesz­czył swe oczy wod­ni­ste i rzekł:

– Bla­da­wiec to ja!

Kró­lew­na ka­za­ła na­tych­miast we­zwać Fer­ry­ce­go, a gdy sta­nął wraz z tam­tym przed jej ob­li­czem, na nic zdał się pod­stęp mę­dr­ca. Fer­ry­cy bo­wiem, choć ob­le­pio­ny bło­tem, ku­rzem i kre­dą, choć masz­czo­ny ole­jem i wod­ni­ście chlu­pią­cy, nie mógł ukryć ani swe­go wzro­stu elek­try­cer­skie­go, ani po­sta­wy wspa­nia­łej, sze­ro­ko­ści ba­rów sta­lo­wych ni cho­du grzmią­ce­go. Bla­da­wiec na­to­miast cy­ber­gra­fa Cy­ber­ha­ze­go był to po­kurcz praw­dzi­wy; jego krok każ­dy był jako prze­le­wa­nie się stą­gwi błot­ni­stych, jego wej­rze­nie jak za­mu­lo­na stud­nia, od jego zgni­łe­go tchu śle­pły mgłą okry­te zwier­cia­dła, a rdza chwy­ta­ła że­la­zo. I po­ję­ła w swo­im ser­cu kró­lew­na, że wstręt­ny jest jej ów bla­da­wiec, któ­re­mu, gdy mó­wił, ja­ko­by ro­bak ró­żo­wy po­ru­szał się, peł­za­jąc w gę­bie; przej­rza­ła Kry­sta­la, ale duma jej nie po­zwo­li­ła wy­ja­wić tego, co ock­nę­ło się w ser­cu.

Po­wie­dzia­ła więc:

– Niech wal­czą z sobą obaj, a któ­ry zwy­cię­ży, poj­mie mnie za żonę…

Rzekł Fer­ry­cy do mę­dr­ca:

– Pa­nie, je­śli ru­szę na tego po­kur­cza i ob­ró­cę go w bło­to, z któ­re­go po­wstał, pod­stęp wyda się, gli­na opad­nie ze mnie i na wierzch wyj­dzie stal; co mam czy­nić?

– Kró­le­wi­czu – od­parł Pa­li­fa­zy – nie ata­kuj, jeno broń się!

We­szli tedy obaj na po­dwo­rzec pa­ła­co­wy, każ­dy z mie­czem, i sko­czył bla­da­wiec na Fer­ry­ce­go, jak ska­cze ba­gien­ny szlam, i ob­tań­co­wy­wał go, beł­ko­cąc i ku­ca­jąc, i sa­piąc, i za­mach­nął się, i ciął go mie­czem, któ­ry prze­szył gli­nę i roz­strza­skał się o stal, a bla­da­wiec wpadł z im­pe­tu na kró­le­wi­cza, pry­snął, pękł i roz­pły­nął się, i nie było już bla­daw­ca. Lecz po­ru­szo­na, ze­schła gli­na opa­dła z bar­ków Fer­ry­ce­go i ob­na­ży­ła się jego praw­dzi­wa na­tu­ra sta­lo­wa przed oczy­ma kró­lew­ny i za­drżał, ocze­ku­jąc zgu­by, lecz w jej spoj­rze­niu krysz­ta­ło­wym uj­rzał po­dziw i zro­zu­miał, jak bar­dzo od­mie­ni­ło się jej ser­ce.

Po­łą­czy­li się więc sprzę­że­niem mał­żeń­skim, któ­re jest trwa­łe i zwrot­ne, jed­nym na ra­dość i szczę­ście, in­nym na bie­dę i skon; i pa­no­wa­li dłu­go a szczę­śli­wie, do­pro­gra­mo­waw­szy się nie­zli­czo­ne­go po­tom­stwa. A skó­rę bla­daw­ca, któ­re­go przy­wiózł cy­ber­graf Cy­ber­ha­zy, wy­pcha­no i usta­wio­no w mu­zeum ko­ron­nym na wiecz­ną rze­czy pa­miąt­kę. Stoi tam do dzi­siaj, pa­łu­bia­sta, po­ro­sła tu i tam wło­siem wy­le­nia­łym, i wie­lu mę­dr­ków waży się roz­pusz­czać wieść, ja­ko­by była tyl­ko sztucz­ką i uda­niem, a żad­nych bla­daw­ców-cmen­tar­ni­ków, cia­sto­no­sów kle­jo­okich na świe­cie nie było i nie ma. Kto wie: może to i czcze zmy­śle­nie – al­boż to mało ba­jań i mi­tów roi so­bie plebs? Ale je­śli to i nie­praw­dzi­wa hi­sto­ria, ma w so­bie ziar­no po­ucze­nia, a że za­baw­na – god­na opo­wie­ści.