Cykl z komisarzem Jooną Linną. Człowiek w lustrze - Lars Kepler - ebook

Cykl z komisarzem Jooną Linną. Człowiek w lustrze ebook

Lars Kepler

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Tajemniczy kierowca ciężarówki porywa wracającą ze szkoły nastoletnią Jenny. Jak się okazuje, uprowadzonych dziewczyn jest więcej, są więzione i nieludzko traktowane.

Pięć lat później martwa Jenny zostaje znaleziona na placu zabaw w centrum Sztokholmu. Dzięki nagraniom z monitoringu Joona Linna odszukuje naocznego świadka morderstwa. Ponieważ dotknięty amnezją mężczyzna nie jest w stanie powiedzieć, co wówczas zobaczył, Linna postanawia skontaktować się z hipnotyzerem.

Lektura tej książki jest jak dawka adrenaliny, której nie możesz sobie odmówić. Kolejny przerażający thriller kryminalny z komisarzem Jooną Linną.

LITTERATURSIDEN

Rewelacja! Czytanie Keplera to jak spotkanie z Hanibalem Lecterem.

LEE CHILD

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 578

Oceny
4,6 (141 ocen)
97
31
8
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KaziaKot

Nie oderwiesz się od lektury

Lars Kepler, chyba najlepszy współczesny skandynawski autor kryminałów, w świetniej formie. Warto było czekać na kolejna książkę z serii
10
Agika2004

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajne czytadlo. Polecam
00
Dorotadea24

Nie oderwiesz się od lektury

geniusz żadne słowa nie oddadzą mojego zachwytu nad tym cyklem te książki po prostu trzeba przeczytać
00
magii

Nie oderwiesz się od lektury

Matko co to było!! Dwie noce zarwałam bo nie byłam w stanie oderwać się od lektury.
00
Stachon

Dobrze spędzony czas

typowy kryminał z północy. nie jest to często lekkie do czytania biorąc pod uwagę opowieści jak się znajdują w całej serii.
00

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Tytuł oryginałuSPEGELMANNEN
Projekt okładki HUMMINGBIRDS, NATALIA TWARDY
Fotografia na okładce© Love Lanner
Koordynacja projektuNATALIA STECKA
RedakcjaIWONA GAWRYŚ
KorektaIWONA HUCHLA
Redakcja technicznaLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN
Copyright © Lars Kepler 2020 Published by agreement with Salomonsson Agency
Polish edition © Publicat S.A. MMXXI (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
ISBN 978-83-271-6179-6
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

1

Przez brudne okna klasy Eleonor widzi, jak porywisty wiatr niesie ze sobą pył wzdłuż drogi i zmusza drzewa i krzewy, aby się pochylały.

Wygląda to tak, jakby przed szkołą płynęła rzeka.

Mętna, cicha.

Dzwoni dzwonek, uczniowie zbierają książki i notatki. Eleonor wstaje i idzie z innymi do szatni.

Przygląda się koleżance z klasy, Jenny Lind, która zapina kurtkę, stojąc przed swoją szafką.

Twarz i jasne włosy odbijają się w powgniatanych blaszanych drzwiczkach.

Jenny jest piękna i jest inna. Jej intensywny wzrok sprawia, że Eleonor denerwuje się i rumieni.

Jenny ma artystyczną duszę, fotografuje i jako jedyna w szkole czyta książki. W zeszłym tygodniu skończyła szesnaście lat, Eleonor złożyła jej wtedy życzenia.

Nikt nie przejmuje się Eleonor, nie jest wystarczająco ładna i zdaje sobie z tego sprawę, nawet jeśli Jenny kiedyś powiedziała, że chętnie porobiłaby jej portrety.

To było po zajęciach sportowych, pod prysznicem.

Eleonor zbiera swoje rzeczy i idzie za Jenny do wyjścia.

Wiatr wzbija piach i zeszłoroczne liście wzdłuż białej fasady i zmiata je na szkolne podwórko.

Lina ze świstem obija się o maszt flagowy.

Jenny dochodzi już do parkingu dla rowerów. Nagle zatrzymuje się i wykrzykuje coś, gestykulując ze złością, a potem rusza dalej pieszo, bez roweru. Eleonor przebiła jej dętki, bo wymyśliła sobie, że wtedy będzie mogła zaproponować, iż pomoże jej z torbą i rowerem przez całą drogę do domu.

Mogłyby wrócić do tematu portretu i porozmawiać o czarno-białych fotografiach, które są jak rzeźby ze światła.

Wstrzymała wodze fantazji, zanim doszły do pierwszego pocałunku.

Eleonor idzie za Jenny, mijają stadion Backavallen.

Ogródek restauracji jest pusty, białe parasole podrygują na wietrze.

Właściwie powinna dogonić koleżankę, ale nie ma odwagi.

Trzyma się jakieś dwieście metrów z tyłu na drodze dla pieszych, biegnącej równolegle do Eriksbergsvägen.

Chmury przemykają nad wierzchołkami świerków.

Zielony liniowy autobus przejeżdża obok, wiatr szarpie jasne włosy Jenny i zarzuca ich pasma na jej twarz.

Ziemia drga pod kołami pojazdu.

Zostawiają za sobą ostatnie zabudowania i mijają siedzibę skautów. Jenny przechodzi przez ulicę i idzie dalej po drugiej stronie.

Słońce przebija się przez chmury, których cienie gnają poprzez pola.

Jenny mieszka w ładnej willi w Forssjö, nad samą wodą.

Eleonor stała raz pod jej domem przez ponad godzinę. Miała przy sobie zaginioną książkę Jenny, którą sama jej schowała, ale nie odważyła się zadzwonić do drzwi. Ostatecznie włożyła książkę do skrzynki na listy.

Jenny zatrzymuje się pod zwisającymi kablami wysokiego napięcia, zapala papierosa i rusza dalej. Rząd błyszczących guzików na rękawie migocze w promieniach słońca.

Eleonor słyszy za plecami grzmiący odgłos zbliżającego się pojazdu.

Ziemia się kołysze, kiedy ciężarówka na polskich numerach mija ją z dużą prędkością.

W następnej sekundzie słychać pisk hamulców, a przyczepa przechyla się na jedną stronę. Ciężarówka skręca ostro na pobocze, przetacza się przez pas zieleni i wjeżdża na drogę dla pieszych tuż za Jenny, zanim kierowcy udaje się w końcu zatrzymać ciężki samochód.

– Co, do cholery?! – woła Jenny w oddali.

Z niebieskiej brezentowej osłony spływa woda, znacząc jasny ślad w brudnej powłoce.

Otwierają się drzwi i z kabiny wysiada kierowca. Czarny skórzany płaszcz z dziwną szarą plamą opina się na jego szerokich barkach.

Kręcone włosy sięgają prawie do ramion.

Stawia długie kroki, zmierzając w stronę Jenny.

Silnik jest wciąż na chodzie, spaliny wydobywające się z chromowanej rury wydechowej rozciągają się w cienkie smużki.

Eleonor staje i widzi, jak kierowca uderza Jenny prosto w twarz.

Kilka pasków od plandeki poluzowało się z uchwytów i teraz kawał brezentu powiewa na wietrze, zasłaniając Jenny przed wzrokiem Eleonor.

– Halo! – krzyczy Eleonor i rusza w kierunku samochodu. – Co tu się dzieje?

Kiedy gruba płachta opada, dziewczyna widzi, że Jenny upadła na ścieżkę kilka metrów przed ciężarówką.

Leży na plecach, unosi głowę i uśmiecha się nieprzytomnie, pokazując zakrwawione zęby.

Luźna część plandeki znowu zaczyna łopotać na wietrze.

Eleonor na trzęsących się nogach wchodzi do mokrego rowu. Zamierza zadzwonić na policję i wyciąga komórkę, ale ręce tak jej drżą, że ją upuszcza.

Telefon przelatuje przez chaszcze i ląduje na ziemi.

Eleonor schyla się, znajduje go, spogląda na ciężarówkę i widzi w prześwicie pod podwoziem, jak Jenny kopie nogami, kiedy kierowca ją podnosi.

Jakiś samochód trąbi na Eleonor, która wypada na jezdnię i rzuca się biegiem w stronę ciężarówki.

Przeciwsłoneczne lustrzanki błyskają w słońcu, kiedy kierowca wyciera o dżinsy zakrwawione dłonie i wdrapuje się do szoferki, zatrzaskuje drzwi, wrzuca bieg i rusza, z jednym kołem wciąż jeszcze na drodze dla pieszych. Z pasa wyschniętej trawy wzbija się kurz, gdy pojazd z łomotem wtacza się na jezdnię i przyspiesza.

Eleonor staje zdyszana.

Jenny Lind zniknęła.

Na ziemi leżą rozdeptany papieros i torba z podręcznikami.

Nad pustą drogą unosi się pył. Chmury kurzu przeganiają się nad polami, przenikają stare drewniane płoty. Przez całą wieczność wiatr będzie krążył po ziemi.

2

Jenny Lind leży w małej smołowanej drewnianej łódce na ciemnym jeziorze. Dno trzeszczy w rytm kołysania fal.

Ze snu budzą ją mdłości.

Podłoga się chwieje.

Bolą ją ramiona, nadgarstki palą z bólu.

Domyśla się, że jest w ciężarówce.

Została spętana, usta ma zaklejone. Leży na boku, na podłodze, z rękami związanymi nad głową.

Ma problemy ze wzrokiem – tak jakby oczy wciąż spały.

Pojedyncze promienie słońca przebijają się przez brezent.

Jenny mruga, jej pole widzenia się kurczy.

Ma potworne mdłości i pulsujący ból głowy.

Potężne opony dudnią o asfalt.

Jej ręce są przypięte opaskami zaciskowymi do stalowej ramy plandeki.

Jenny usiłuje zrozumieć, co się stało. Ktoś powalił ją jednym ciosem na ziemię, a potem przyłożył jej zimną szmatkę do ust i nosa.

Zalewa ją fala lęku.

Spogląda w dół i widzi, że sukienka podjechała jej do pasa, ale wciąż ma na sobie rajstopy.

Ciężarówka mknie po prostej drodze, silnik pracuje na równych obrotach.

Jenny desperacko szuka racjonalnego wyjaśnienia, przyczyny nieporozumienia, ale w zasadzie już wie, co się dzieje. Jedynym wytłumaczeniem jest to, że znalazła się w sytuacji, której ludzie boją się najbardziej w świecie, którą oglądali w thrillerach, ale która nie ma prawa się wydarzyć w prawdziwym życiu.

Zostawiła rower pod szkołą i poszła piechotą, udając, że nie zauważyła podążającej za nią Eleonor, kiedy ciężarówka skręciła w jej stronę i wjechała na drogę dla pieszych.

Cios w twarz był tak niespodziewany, że nie zdążyła zareagować, a zanim podniosła się z ziemi, poczuła na twarzy mokry materiał.

Nie ma pojęcia, jak długo była nieprzytomna.

Ręce ma zimne z niedokrwienia.

W głowie jej się kręci, zdolność widzenia całkiem zanika, ale po chwili powraca.

Jenny opiera policzek o podłogę.

Stara się oddychać spokojnie, nie wolno jej zwymiotować, dopóki usta ma zaklejone taśmą.

Ususzony rybi łeb zaklinował się w szparze klapy. Powietrze w przyczepie przesycone jest słodkawym odorem.

Jenny raz jeszcze podnosi głowę, mruga i widzi metalową szafkę zamkniętą na kłódkę, a z samego przodu dwa plastikowe koryta. Są przymocowane grubymi taśmami, a podłoga dookoła nich jest mokra.

Dziewczyna próbuje sobie przypomnieć, co kobiety ocalałe z rąk seryjnych morderców mówiły o opieraniu się czy o nawiązywaniu więzi poprzez rozmowę o orchideach.

Krzyk przez taśmę na ustach nie ma sensu, nikt by jej nie usłyszał, może poza kierowcą.

Przeciwnie, musi być cicho, lepiej, żeby nie wiedział, że odzyskała przytomność.

Podsuwa się do góry, napina mięśnie i unosi głowę ku dłoniom.

Przyczepa się chwieje, a Jenny wszystko przewraca się w żołądku.

Do usta napływają wymiociny.

Mięśnie drżą.

Plastikowe opaski wrzynają się w skórę.

Zdrętwiałymi palcami chwyta brzeg taśmy i zrywa ją z ust. Spluwa, opada znów na bok i kaszle, starając się robić to jak najciszej.

Jej wzrok wciąż jeszcze jest pod wpływem środka ze szmatki.

Kiedy Jenny spogląda na stalową konstrukcję utrzymującą plandekę, ma wrażenie, jakby patrzyła przez jutowy worek.

Każdy słupek biegnie pionowo do sufitu, tam zgina się o dziewięćdziesiąt stopni, przecina sufit i znów gnie się w dół, by dotrzeć do podłogi po drugiej stronie przyczepy.

Coś w rodzaju więźby dachowej połączonej poziomymi listwami po bokach.

Jenny mruga, próbując wyostrzyć spojrzenie, i zauważa, że po przeciwległej stronie przyczepy brakuje listewek – brezent stabilizują tam wszyte w pięciu rzędach deski.

Domyśla się, że chodzi o możliwość podwinięcia plandeki przy załadunku.

Jeśli uda jej się przesunąć związane dłonie wzdłuż stalowego łuku pod sufit i na dół po przeciwległej stronie, to może zdoła otworzyć plandekę i zawołać o pomoc albo zwrócić uwagę innego kierowcy.

Próbuje przeciągnąć trytytkę w górę słupka, ale od razu utyka.

Skóra pali od ostrego plastiku.

Ciężarówka zmienia pas ruchu, Jenny traci równowagę i wali skronią w konstrukcję.

Znowu siada, przełyka kilka razy ślinę i myśli o poranku, o stole nakrytym do śniadania, z grzankami i marmoladą. Mama zaczęła opowiadać o swojej ciotce, która poprzedniego dnia miała wszczepiane cztery stenty w naczynia wieńcowe.

Telefon Jenny leżał na stole obok kubka z herbatą. Nie miała włączonego dźwięku, ale i tak wzrok przyciągały wiadomości pojawiające się na wyświetlaczu.

Tata się wściekł, bo odebrał to jako lekceważenie, uznał, że wlepiała oczy w komórkę, a ją oburzyło takie niesprawiedliwe stwierdzenie.

– Dlaczego cały czas się mnie czepiasz? Co takiego zrobiłam? Jesteś niezadowolony ze swojego życia, i tyle! – wykrzyczała i wyszła z kuchni.

Podłoga się przechyla, ciężarówka zwalnia, zmienia bieg pod górkę.

Światło słoneczne raz po raz wpada do środka przez plandekę, rozświetlając brudną podłogę.

Wśród grud błota i czarnych liści leży przedni ząb.

Jenny czuje przypływ adrenaliny.

Rozbieganym wzrokiem omiata wnętrze przyczepy.

Jakiś metr od miejsca, w którym siedzi, dostrzega dwa złamane paznokcie pomalowane czerwonym lakierem. Na jednym ze słupków widać ślady spływającej krwi, ze śruby w klapie zwisa kilka wyrwanych włosów.

– Dobry Boże, Boże, Boże, Boże – bełkocze Jenny, podnosząc się na klęczki.

Nie rusza się, odciąża opaskę spinającą dłonie, czuje, jak na nowo, tysiącami drobnych ukłuć krew napływa do palców.

Cała się trzęsie, próbuje znowu się podciągnąć, ale trytytka uwięzła.

– Dam radę – szepcze.

Musi zapanować nad myślami, nie wolno ulec panice.

Delikatnie obraca dłońmi, pociąga w bok i zauważa, że da się przesuwać naprzód wzdłuż najniżej położonej poprzeczki.

Oddycha zdecydowanie za szybko, prześlizgując się przez nierówności, i dociera do przodu przyczepy, obiema rękami chwyta listwę i ciągnie, ale listwa jest przyspawana do ostatniego słupka i ani drgnie.

Dziewczyna zerka na metalową szafkę – kłódka jest otwarta i dynda na pałąku.

Ponownie napływają mdłości, ale Jenny nie ma czasu, żeby je przeczekać, droga w każdej chwili może się skończyć.

Odchyla się, jak może najbardziej, wyciąga ramiona, napina je maksymalnie i sięga ustami do kłódki. Podnosi ją ostrożnie, chwyta, a potem klęka i upuszcza na uda, rozsuwa trochę nogi i kłódka bezszelestnie opada na podłogę.

Ciężki pojazd chwieje się, drzwiczki się otwierają.

Blaszana szafka pełna jest pędzli, puszek, są tam szczypce, piłki do metalu, noże, nożyce, środki czystości i szmatki.

Puls przyspiesza, łomocze w głowie.

Silnik brzmi teraz inaczej i ciężarówka zwalnia.

Jenny znów wstaje, wychyla się, podtrzymuje głową drzwiczki i dostrzega nóż o brudnej rękojeści z plastiku leżący na półce między dwiema puszkami z farbą.

– Dobry Boże, ratuj mnie, dobry Boże – szepcze.

Ciężarówka ostro zakręca i metalowe drzwiczki zatrzaskują się na głowie Jenny. Dziewczyna na parę sekund traci świadomość i upada na kolana.

Wymiotuje i znowu wstaje, widzi krew kapiącą z nadgarstków na brudną podłogę.

Nachyla się, sięga ustami trzonka noża i zaciska na nim zęby. W tej samej chwili furgon zatrzymuje się z sykiem.

Kiedy Jenny ściąga nóż z półki, słychać tylko ciche skrobanie.

Ostrożnie kieruje zardzewiałe ostrze w dół, między dłonie, napiera na gruby plastik trytytki tyle, ile tylko może, trzymając rękojeść noża w ustach, i zaczyna piłować.

3

Jenny próbuje przeciąć plastikową opaskę spinającą jej nadgarstki. Kiedy widzi, że ostrze zrobiło tylko maleńkie nacięcie w białym tworzywie, zagryza mocniej zęby i zwiększa nacisk.

Myśli o tacie. O jego smutnej minie, kiedy rano na niego krzyczała. Widzi podrapane szkiełko jego zegarka, ruchy ręki wyrażające bezradność.

Mimo bólu w ustach nie przestaje piłować.

Ślina spływa po trzonku noża.

Jenny czuje zawroty głowy, już ma się poddać, kiedy słychać cichy trzask. Ostrze przeszło przez opaskę.

Dziewczyna, drżąc, opada na biodro, słyszy, jak nóż z brzękiem uderza o podłogę. Wstaje, odnajduje go, przechodzi na drugą stronę przyczepy i nasłuchuje.

Niczego nie słychać.

Musi być szybka, ale ręce tak jej się trzęsą, że z początku nie może wbić noża w brezent.

Przez kilka sekund słychać cichy chrobot.

Jenny zmienia chwyt i ostrożnie robi pionowe nacięcie w plandece, tuż przy ostatnim słupku, rozszerza szczelinę na parę centymetrów i wygląda na zewnątrz.

Zatrzymali się na bezobsługowej stacji benzynowej dla samochodów ciężarowych. Na ziemi leży pełno kartonów po pizzy, szmat pobrudzonych olejem i kondomów.

Serce Jenny wali tak mocno, że trudno jej oddychać.

Nie widać żadnych ludzi ani innych aut.

Wiatr porywa papierowy kubek i toczy po asfalcie.

Żołądek się kurczy, ale Jenny udaje się powstrzymać odruch wymiotny. Przełyka z trudem ślinę.

Pot spływa jej po plecach.

Drżącymi dłońmi rozcina poziomo brezent, tuż nad jedną z wszytych desek, i myśli o tym, że zaraz wydostanie się z przyczepy, pobiegnie do lasu i się ukryje.

Słychać ciężkie kroki i metaliczny brzęk.

Wzrok jej się znowu mąci.

Jenny przeciska się na zewnątrz, staje na brzegu przyczepy, czuje wiatr owiewający jej twarz, trzyma się brezentu, zatacza się i upuszcza nóż. Kiedy spogląda w dół, na ziemię, kręci jej się w głowie tak, jakby cała ciężarówka przewalała się na bok.

Ląduje na ziemi z palącym bólem w kostce, robi krok, udaje jej się utrzymać na nogach.

Ma takie zawroty głowy, że nie daje rady iść prosto.

Każdy ruch wywołuje przeciwną reakcję w jej mózgu.

Pompa diesla dudni pulsująco.

Jenny mruga i rusza przed siebie, kiedy jakaś potężna postać wyłania się zza przyczepy i ją zauważa. Dziewczyna zatrzymuje się, cofa niepewnie i czuje, że znowu chce jej się wymiotować.

Schyla się pod zabłoconym hakiem między przyczepą a ciągnikiem, wczołguje pod przyczepę i widzi, że postać spiesznie przechodzi na drugą stronę.

Myśli gonią w panice – musi się ukryć.

Wstaje na miękkich nogach i orientuje się, że nie zdoła dobiec do lasu i uciec kierowcy.

Nie wie już, gdzie on może być.

Puls dudni w uszach.

Musi dostać się z powrotem do głównej drogi i zatrzymać jakiś samochód.

Ziemia się chwieje, ucieka spod nóg, drzewa migają po obu stronach, pożółkła trawa na poboczu drga w silnym wietrze.

Kierowcy nigdzie nie widać. Jenny myśli, że mógł obejść ciężarówkę albo schować się za rzędem wielkich opon.

Żołądek się kurczy jakby na próbę.

Jenny rozgląda się na wszystkie strony, trzyma się klapy przyczepy, mruga z całej siły i stara się wypatrzeć wjazd na autostradę.

Słychać szuranie.

Musi uciekać, musi się schować.

Kolana się pod nią uginają, kiedy zaczyna cofać się wzdłuż przyczepy. Widzi kilka kontenerów na śmieci, tablicę informacyjną i ścieżkę prowadzącą do lasu.

Słychać stukot przejeżdżających samochodów, całkiem blisko.

Spuszcza wzrok na asfalt, próbuje się pozbierać, myśli, że musi zawołać o pomoc, kiedy dostrzega ruch cieni w pobliżu swojej nogi.

Wielka dłoń chwyta ją za kostkę i przewraca jednym pociągnięciem. Jenny upada na biodro, w karku coś jej trzaska, kiedy ramieniem wali o asfalt. Kierowca jest pod przyczepą, przyciąga ją do siebie. Dziewczyna próbuje przytrzymać się opony, wywraca się na plecy, kopie wolną nogą, trafia w zawieszenie i resor, kaleczy się w kostkę, ale uwalnia się i wyczołguje na zewnątrz.

Staje na nogi, a krajobraz przed oczami się przekręca; Jenny przełyka napływające wymioty, słyszy serię łupnięć oraz kroki i domyśla się, że kierowca obiega przyczepę dookoła.

Chwieje się do przodu, przykuca pod wężem dystrybutora paliwa, a potem, tak szybko, jak tylko może, idzie w stronę lasu, ogląda się za siebie i zderza z jakimś człowiekiem.

– Halo, co się dzieje?

To policjant, oddaje mocz w wysokiej trawie. Jenny chwyta go za kurtkę, słania się i pociąga go za sobą.

– Pomocy...

Rozluźnia chwyt i się zatacza.

– Krok do tyłu! – nakazuje policjant.

Jenny przełyka ślinę i próbuje znowu złapać go za kurtkę. Mężczyzna odpycha ją, Jenny potyka się i wpada w trawę, osuwa się na kolana i podpiera obiema rękami.

– Błagam – dyszy i wymiotuje.

Ziemia się chwieje, kiedy dziewczyna przewraca się na bok, patrzy na policyjny motocykl przez trawę i w lśniącej rurze wydechowej dostrzega jakiś ruch.

To kierowca ciężarówki zbliża się wielkimi krokami. Jenny odwraca głowę, jak przez porysowane szkło widzi poplamione dżinsy i skórzany płaszcz.

– Pomocy – powtarza, walcząc z powracającymi skurczami żołądka.

Próbuje wstać, ale znowu wymiotuje, jednocześnie słysząc ich rozmowę. Jeden głos mówi coś w stylu „to moja córka” i wyjaśnia, że nie pierwszy raz uciekła z domu i piła alkohol.

Żołądek zwija się w skurczu, Jenny czuje w ustach żółć, kaszle i próbuje coś powiedzieć, ale znowu przerywają jej torsje.

– Co robić? Zagrozić odebraniem komórki?

– Znam to z własnego doświadczenia – śmieje się policjant.

– Już dobrze, mała. – Kierowca poklepuje ją po plecach. – Wyrzuć to z siebie, a wkrótce poczujesz się lepiej.

– Ile ma lat? – pyta z zainteresowaniem policjant.

– Siedemnaście. Za rok będzie sama decydować o sobie... ale gdyby mnie posłuchała, toby się przyłożyła do nauki, żeby nie musiała potem jeździć ciężarówką.

– Błagam – szepcze Jenny, ocierając z ust śliskie wymiociny.

– Może wziąłby ją pan na dołek na noc? – proponuje kierowca.

– Nie, dopóki ma siedemnaście lat – odpowiada funkcjonariusz i odbiera wezwanie przez radio.

– Nie jedź – wykasłuje Jenny.

Policjant niespiesznie odchodzi w kierunku motoru, kończąc rozmowę z centralą.

W pobliżu kracze wrona.

Wysoka trawa drży na wietrze, Jenny widzi, jak policjant zakłada kask i rękawice. Wie, że musi wstać, i zapiera się rękami o ziemię. Mdłości prawie ją powalają, ale zwalcza je i podnosi się na kolana.

Policjant wsiada na motocykl i odpala silnik. Jenny próbuje go zawołać, ale on jej nie słyszy.

Wielka wrona wzbija się z łopotem, kiedy mężczyzna wrzuca bieg i powoli rusza.

Jenny z powrotem osuwa się w trawę, słysząc chrzęst żwiru na asfalcie pod ciężkimi oponami, kiedy policjant odjeżdża.

4

Pameli podobają się luźne kryształki lodu, kiedy śnieg na stoku zaczyna się topić. Krawędzie nart chwytają z niemal przerażającą ostrością.

Pamela i Alice używają kremu z filtrem, ale i tak trochę się opaliły. Martin przypiekł się na nosie i pod oczami.

Wcześniej tego dnia jedli lunch w ogródku Toppstugan, kawiarni na szczycie stoku; słońce tak grzało, że Pamela i Alice zdjęły kurtki i zostały w samych bluzach termicznych.

Całą trójką nabawili się takich zakwasów w udach, że postanowili zrobić sobie nazajutrz dzień wolny od nart.

Zamiast tego Alice i Martin mieli wybrać się na ryby, a Pamela planowała odwiedzić hotelowe spa.

Kiedy miała dziewiętnaście lat, podróżowała po Australii ze swoim przyjacielem Dennisem i poznała w barze chłopaka o imieniu Greg. Przespała się z nim w bungalowie. Już w domu, w Szwecji, zorientowała się, że zaszła w ciążę.

Wysłała list do baru w Port Douglas, który zaadresowała do Grega o oczach błękitnych jak morze. Odpisał jej po miesiącu, wyjaśniając, że jest w związku i że jest gotów pokryć koszty aborcji.

Poród był ciężki i skończył się cesarką. Zarówno ona, jak i córka przeżyły, ale ponieważ lekarze odradzali, by Pamela miała więcej dzieci, założyła spiralę, aby uniknąć kolejnej ciąży. Dennis cały czas był przy niej, wspierał ją i nakłonił do zrealizowania jej marzenia, czyli studiowania architektury.

Po pięcioletnich studiach Pamela niemal natychmiast dostała pracę w niedużej firmie w Sztokholmie i spotkała Martina, kiedy rysowała willę na wyspie Lidingö.

Martin był inspektorem nadzoru inwestorskiego, podróżował po kraju i ze swymi wyrazistymi oczami i długimi włosami przypominał z wyglądu wyluzowanego gwiazdora rocka.

Pierwszy raz pocałowali się na imprezie w domu Dennisa, zamieszkali razem, kiedy Alice miała sześć lat, a dwa lata później wzięli ślub. Teraz Alice ma lat szesnaście i chodzi do pierwszej klasy liceum.

Zrobiła się już ósma wieczorem, za oknami hotelowego apartamentu zapadł zmrok. Zadzwonili po room service i teraz Pamela pospiesznie zbiera rozrzucone bluzy i skarpetki, żeby zdążyć przed kolacją.

Martin śpiewa pod prysznicem Riders on the Storm.

Planowali zjeść przed telewizorem, a kiedy Alice zaśnie, otworzyć butelkę szampana, zamknąć drzwi na klucz i się kochać.

Pamela przerzuca ubrania córki przez ramię i wchodzi do jej sypialni.

Alice siedzi na łóżku w samej bieliźnie, z telefonem w ręce. Wygląda jak Pamela, kiedy była młoda – takie same oczy, takie same kasztanoworude włosy skręcające się w sprężynki.

– Tablice rejestracyjne ciężarówki były kradzione – mówi, podnosząc wzrok znad komórki.

Dwa tygodnie wcześniej media zaczęły donosić o zaginięciu w Katrineholm. Dziewczyna w wieku Alice została pobita i uprowadzona.

Nazywa się Jenny Lind, tak samo jak legendarna śpiewaczka operowa.

Można by odnieść wrażenie, że w poszukiwania Jenny i polskiej ciężarówki zaangażowała się cała Szwecja.

Policja prosiła o pomoc, wiele osób zgłosiło się z informacjami, ale dotychczas nie natrafiono na najmniejszy nawet ślad dziewczyny.

Pamela wraca do salonu, poprawia poduszki na kanapie i podnosi z podłogi pilota od telewizora.

Ciemność napiera na okna.

Pamela drga, słysząc pukanie do drzwi.

Już ma otworzyć, kiedy wchodzi Martin, uśmiechnięty, ze śpiewem na ustach. Jest kompletnie nagi, nie licząc ręcznika na mokrych włosach.

Pamela wpycha go z powrotem do łazienki i otwierając drzwi kobiecie z obsługi, słyszy, że Martin dalej podśpiewuje.

Zagląda do swojej komórki, żeby czymś się zająć w czasie, kiedy kelnerka nakrywa do stołu w salonie, i zastanawia się jednocześnie, co kobieta sobie myśli o piosence dobiegającej z łazienki.

– Słowo honoru, wszystko z nim dobrze – żartuje.

Kelnerka nie odwzajemnia uśmiechu, podaje tylko rachunek na srebrnym półmisku. Prosi o podpis i o zanotowanie sumy, a potem wychodzi.

Pamela woła do Martina, żeby wyszedł już z łazienki, idzie po Alice, a potem siadają wszyscy troje na ogromnym łóżku, z talerzami na kolanach i ze szklankami w rękach.

Jedząc, oglądają niedawno nakręcony horror.

Godzinę później zarówno Pamela, jak i Martin już śpią.

Obejrzawszy film do końca, Alice wyłącza telewizor, zdejmuje mamie okulary z nosa, zbiera talerze i szklanki, gasi światła i przed pójściem do swojego pokoju idzie jeszcze umyć zęby.

Niedługo później miasteczko w dolinie cichnie. Jakoś po trzeciej nad ranem na niebo wznosi się zorza polarna, podobna do srebrzystobłękitnych pni drzew w spalonym krajobrazie.

Pamelę wyrywa ze snu pochlipywanie jakiegoś chłopca w ciemności. Dziecięcy płacz się urywa, zanim Pamela zdążyła się zorientować, gdzie się znajduje.

Leży bez ruchu i zaczyna rozmyślać o koszmarach sennych Martina.

Płacz dobiegał z podłogi przy łóżku.

Na początku, kiedy ze sobą chodzili, często miewał koszmary o martwych chłopcach.

Pamela uważała, że to wzruszające: dorosły mężczyzna, który potrafił przyznać się do lęku przed duchami.

Pamięta szczególnie jedną noc: Martin obudził się z krzykiem.

Usiedli w kuchni i napili się herbaty z rumianku. Czuła, jak włosy na karku stają jej dęba, kiedy Martin szczegółowo opisał ducha.

Chłopiec o szarej twarzy zaczesał włosy na mokro gnijącą krwią, miał złamany nos, oko zwisało mu z oczodołu.

Znowu chlipnięcie.

Pamela jest już całkiem rozbudzona, ostrożnie odwraca głowę.

Grzejnik szumi pod oknem, a ciepłe powietrze, które wydmuchuje, wydyma zasłonę. Wygląda to tak, jakby za nią stało dziecko i przyciskało twarz do materiału.

Chciałaby obudzić Martina, ale boi się odezwać.

Ponownie daje się słyszeć dziecięcy płacz, tuż przy łóżku, nisko, przy podłodze.

Serce zaczyna jej mocniej bić, próbuje w ciemności wymacać obok siebie Martina, ale nikogo tam nie ma, prześcieradło jest chłodne.

Podciąga nogi i zwija się w kłębek, nagle wydaje jej się, że ten płacz okrąża łóżko i przybliża się do niej, gdy wtem znów się urywa.

Pamela ostrożnie wyciąga rękę ku lampce stojącej na stoliku nocnym. W mroku nie widzi własnej ręki.

Ma wrażenie, jakby dziś lampa stała dalej niż poprzedniego wieczoru.

W napięciu wsłuchuje się w ciszę, szuka dłonią po omacku, znajduje podstawę lampy i przesuwa palcami w dół kabla.

Płacz odzywa się znów przy oknie, kiedy Pamela sięga włącznika i zapala światło.

Mruga w nagłej jasności, zakłada okulary i wstaje z łóżka. Dostrzega Martina leżącego na podłodze w spodniach od piżamy.

Śni mu się coś, co napawa go lękiem, policzki ma mokre od łez. Pamela przyklęka obok niego i kładzie mu rękę na ramieniu.

– Kochanie – odzywa się cicho. – Kochanie, spa...

Martin otwiera szeroko oczy i krzyczy.

Mruga zdezorientowany, rozgląda się po hotelowym pokoju i patrzy znów na Pamelę. Jego usta się poruszają, ale nie wydobywają się z nich słowa.

– Spadłeś z łóżka – mówi Pamela.

Martin siada, opiera się plecami o ścianę, ociera usta i zastyga ze wzrokiem wbitym w przestrzeń.

– Co ci się właściwie śniło?

– Nie wiem – szepcze.

– Miałeś zły sen?

– Nie wiem, ale serce mi wali jak diabli – odpowiada mężczyzna i wdrapuje się na łóżko.

Pamela kładzie się po swojej stronie i bierze go za rękę.

– Oglądanie horrorów ci nie służy – mówi.

– O nie. – Martin się uśmiecha i zagląda jej w oczy.

– Ale wiesz, że to tylko na niby?

– Na pewno?

– To nie jest prawdziwa krew, tylko keczup – żartuje Pamela i szczypie go w policzek.

Gasi światło i przyciąga go do siebie. Kochają się po cichu, a potem zasypiają, spleceni ze sobą.

5

Po śniadaniu Pamela zostaje w łóżku i czyta prasę na iPadzie, podczas gdy Martin i Alice przygotowują się do wyjścia.

Słońce wstało, a z rozświetlonych jego promieniami sopli wiszących za oknem już zaczyna kapać woda.

Martin uwielbia wędkarstwo podlodowe, ciągle mówi o leżeniu na brzuchu, zasłanianiu słońca, zaglądaniu w głąb toni przez otwór i obserwacji zbliżających się tłustych pstrągów.

Konsjerż hotelowy polecił jezioro Kallsjön należące do dorzecza Indalsälven. Bogate w ryby, łatwo do niego dojechać samochodem, a jednocześnie można tam znaleźć spokój.

Alice stawia na podłodze przy drzwiach ciężki plecak, zawiesza na szyi kolce asekuracyjne i sznuruje swoje trapery.

– Zaczynam żałować – mówi, prostując się. – Masaż i zabiegi na twarz brzmią całkiem nieźle.

– Będę się rozkoszować każdą sekundą. – Pamela uśmiecha się do niej z łóżka. – Zamierzam...

– Przestań – przerywa jej Alice.

– Basen, sauna, manicure...

– Błagam, nie chcę tego słuchać.

Pamela owija się szlafrokiem, podchodzi i mocno przytula córkę, całuje Martina i życzy im połamania kija, bo słyszała, że tak się robi.

– Nie zostawajcie zbyt długo i bądźcie ostrożni – mówi.

– Naciesz się samotnością – uśmiecha się Martin.

Cera Alice wygląda, jakby lśniła własnym blaskiem, a jej rudobrązowe loki wystają spod czapki.

– Musisz zapiąć kurtkę pod szyję – stwierdza Pamela.

Gładzi córkę po policzku, zatrzymując na chwilę dłoń, mimo że czuje jej niecierpliwość.

Dwa pieprzyki pod lewym okiem Alice zawsze przywodziły jej na myśl łzy.

– O co chodzi? – pyta Alice z uśmiechem.

– Bawcie się dobrze.

Wychodzą, a Pamela staje w drzwiach i patrzy za nimi, aż znikają za rogiem.

Zamyka drzwi, wraca do sypialni i zamiera, słysząc szuranie.

Mokry śnieg zsuwa się z dachu, miga za oknem i z łoskotem spada ciężko na ziemię.

Pamela wkłada bikini, frotowy szlafrok i pantofle, do bawełnianej torby wkłada kartę magnetyczną, telefon i książkę, a potem opuszcza apartament.

W spa panują pustki, bo wszyscy wylegli na stoki. Woda w wielkim basenie jest gładka jak tafla szkła, w którym odbijają się śnieg i las rosnący na zewnątrz.

Pamela kładzie torbę na stoliku między dwoma leżakami, zdejmuje i odwiesza szlafrok, a potem podchodzi do ławy z czystymi ręcznikami zwiniętymi w rulony.

Z jednej strony basenu wznosi się arkada kolumn.

Pamela zanurza się w letniej wodzie i zaczyna płynąć powolnymi ruchami. Robi dziesięć długości i zatrzymuje się przy krótkim brzegu tuż pod oknem panoramicznym.

Teraz żałuje, że nie ma z nią Alice i Martina.

Magiczny widok, myśli sobie, spoglądając na góry i las świerkowy skąpane w słonecznym blasku.

Przepływa jeszcze dziesięć długości, a potem wychodzi z wody, zasiada na leżaku i czyta.

Podchodzi do niej młody mężczyzna i pyta, czy Pamela sobie czegoś życzy. Kobieta zamawia szampana, mimo że nie minął jeszcze ranek.

Ciężki śnieg osuwa się z wielkiego świerka na ziemię. Gałęzie chwieją się, a drobne płatki wirują w promieniach słońca.

Pamela czyta jeszcze trzy rozdziały, wypija swój szampan, odkłada okulary przeciwsłoneczne i przenosi się do sauny. Rozmyśla o nawracających koszmarach Martina.

Jego rodzice i dwaj bracia zginęli w wypadku samochodowym, kiedy Martin był mały. On sam wyleciał przez przednią szybę, podrapał całe plecy o asfalt, ale przeżył.

Kiedy Pamela i Martin się poznali, jej najlepszy przyjaciel Dennis pracował jako psycholog w poradni dla młodzieży, jednocześnie robiąc specjalizację z pracy z osobami przeżywającymi żałobę. Dzięki niemu Martin się otworzył i opowiedział o swojej stracie i poczuciu winy, które wlókł za sobą jak kotwicę.

Pamela siedzi w saunie, aż cała jest mokra od potu i pary wodnej. Potem spłukuje się pod prysznicem, wkłada suche bikini i przechodzi do gabinetu masażu. Wita ją kobieta o poznaczonych bliznami policzkach i smutnym spojrzeniu.

Pamela zdejmuje stanik od bikini, kładzie się na brzuchu na ławie i czuje ręcznik na biodrach.

Dłonie kobiety są szorstkie, a ciepłe olejki pachną zielonymi liśćmi i drewnem.

Pamela zamyka oczy i czuje, jak myśli się rozpraszają.

Przez jej głowę przemyka obraz Martina i Alice znikających w cichym korytarzu, nieoglądających się za siebie.

Opuszki kobiety przesuwają się wzdłuż kręgosłupa w dół, do brzegu ręcznika. Masują górne partie mięśni pośladkowych, aż uda się rozsuwają.

Po masażu i zabiegu na twarz Pamela zamierza wrócić do basenu i zamówić sobie kieliszek wina i kanapkę z krewetkami.

Kobieta nabiera więcej ciepłego olejku, jej dłonie ślizgają się od talii przez żebra po pachy.

Mimo ciepła panującego w gabinecie masażu przez ciało Pameli przebiega dreszcz.

Może to tylko rozluźniające się mięśnie.

Myśli wracają do Martina i Alice, w wyobraźni patrzy na nich z jakiegoś powodu z wysoka, z góry.

Jezioro Kallsjön leży wśród gór, lód jest stalowoszary, a oni oboje wyglądają jak dwie czarne kropeczki.

Masaż się kończy, kobieta nakrywa Pamelę ciepłymi ręcznikami i wychodzi z pokoju.

Pamela leży jeszcze przez chwilę, a potem ostrożnie wstaje i wkłada stanik.

Jej klapki są mokre i zimne, czuje to, wsuwając w nie stopy.

W oddali słyszy odgłos helikoptera.

Zmienia gabinet i wita się z kosmetyczką – jasnowłosą, na oko dwudziestoletnią kobietą.

Pamela zasypia przy głębokim oczyszczaniu i peelingu. Kosmetyczka nie przerywa, przygotowuje maseczkę z glinki, kiedy rozlega się pukanie do drzwi.

Przeprasza i wychodzi z gabinetu.

Pamela słyszy męski głos i potok słów, ale nie może ich rozróżnić.

Po chwili młoda kobieta wraca, ma dziwny wyraz oczu.

– Przepraszam, ale chyba zdarzył się wypadek – mówi.

– Jaki wypadek? – pyta Pamela trochę za głośno.

– Powiedzieli, że to nic strasznego, ale że być może powinna pani pojechać do szpitala.

– Którego? – Pamela wyjmuje telefon z torby.

– W Östersund. Do szpitala w Östersund.

6

Pamela nie zauważa nawet, że poły szlafroka ma rozchylone, kiedy spiesznym krokiem przemierza hotel. Dzwoni do Martina i nasłuchuje kolejnych sygnałów, czując narastającą panikę.

Gdy nikt nie odbiera, rusza biegiem, gubi klapek, ale się nie zatrzymuje.

Miękka wykładzina tłumi odgłosy jej kroków, sprawia, że wydają się głuche, jak pod wodą.

Pamela dzwoni do Alice, ale od razu łączy się z pocztą głosową.

Staje przed windami i wciska guzik przywołania, kopnięciem zrzuca drugi but, ręce jej się trzęsą, kiedy znowu wybiera numer Martina.

– Odbierz – szepcze.

Czeka przez krótką chwilę, ale potem decyduje się na schody. Trzyma się poręczy, przeskakując po dwa stopnie naraz.

Na drugim piętrze prawie upada, potykając się o zapomniane plastikowe wiadro z nabłyszczaczem do podłóg.

Skręca i rusza dalej, jednocześnie próbując zrozumieć, co jej powiedziała blondynka.

Powiedziała, że to nic strasznego.

Więc dlaczego nie odbierają telefonów?

Pamela wypada na korytarz na trzecim piętrze, chwieje się, podpiera o ścianę i znów rusza biegiem.

Zatrzymuje się zdyszana przed drzwiami apartamentu, wyjmuje kartę-klucz i wchodzi do środka, idzie prosto do biurka, chwyta słuchawkę telefonu, niechcący zrzucając na podłogę stojak z broszurami, dzwoni do recepcji i prosi o zamówienie taksówki.

Naciąga ubranie na bikini, bierze torebkę i komórkę i wychodzi z pokoju.

W taksówce cały czas usiłuje się dodzwonić i wysyła SMS-y do Alice i Martina.

Wreszcie udaje jej się połączyć ze szpitalem, rozmawia z kobietą, która oznajmia, że nie może przekazać jej żadnych informacji.

Serce wali jak oszalałe, Pamela z wysiłkiem powstrzymuje się, żeby na nią nie nawrzeszczeć.

Za szybą samochodu migają pnie drzew i osiadły śnieg.

Ciemne świerki stoją jeden przy drugim w blasku słońca. Ślady zajęcy giną na zrębie. Droga jest mokra od błota pośniegowego.

Pamela składa dłonie i modli się do Boga, żeby z Martinem i Alice wszystko było dobrze.

Myśli gonią po jej głowie z nieznośną intensywnością; widzi, jak ich wypożyczony samochód wpada w poślizg i koziołkuje w dół zbocza, widzi, jak niedźwiedzica pędzi na nich przez świerkowy gąszcz, jak haczyk strzela w górę i wbija się w oko, jak noga łamie się tuż nad cholewką buta.

Próbowała się dodzwonić do Martina i Alice ponad trzydzieści razy, wysyłała wiadomości i maile, ale kiedy taksówka wjechała do Östersund, Pamela wciąż jeszcze nie dostała żadnej odpowiedzi.

Szpital to rozległy zespół budynków o brązowych fasadach i przeszklonych łącznikach, lśniący w ostrym słońcu.

Asfaltem płynie woda z roztopionego śniegu.

Kierowca skręca na podjazd i zatrzymuje się koło wjazdu dla karetek, Pamela płaci i wysiada, czując lęk dudniący jej w głowie.

Biegnie wzdłuż zdobionego wymyślnie wzorem z krwistoczerwonych desek brązowego muru, który prowadzi ją jak do pułapki wprost na oddział ratunkowy; chwiejnie podchodzi do recepcji i słyszy z oddali własny głos zgłaszający przybycie.

Ręce jej drżą, kiedy podaje dowód osobisty.

Brodacz w recepcji prosi, żeby usiadła w poczekalni, ale ona stoi, wbija wzrok we własne buty i w czarną wykładzinę.

Myśli sobie, że mogłaby wyjąć telefon i poszukać na stronach z aktualnościami wiadomości o wypadkach samochodowych, ale nie jest w stanie.

Nigdy w życiu nie była tak przerażona.

Robi kilka kroków, odwraca się i spogląda na brodacza.

Czuje, że nie zdoła dłużej czekać, chciałaby wejść do środka i szukać swojej rodziny we wszystkich salach po kolei.

Podchodzi do niej opiekunka medyczna.

– Pamela Nordström?

– Co się stało? Nikt mi nic nie mówi – skarży się Pamela i podąża za kobietą, z trudem przełykając ślinę.

– Nie wiem, proszę porozmawiać z lekarzem.

Idą korytarzem, na którym stoją nosze. Drzwi o poplamionych szybkach otwierają się automatycznie.

W poczekalni siedzi staruszka i płacze. Obok niej pływają rybki akwariowe w lśniących ławicach.

Przechodzą na oddział anestezjologii i intensywnej terapii. Personel na korytarzu porusza się szybkim, zdecydowanym krokiem.

Śmietankowobiałe linoleum wydziela ostry zapach środka do dezynfekcji.

Piegowata pielęgniarka wychodzi im naprzeciw z jednej z sal i uśmiecha się kojąco.

– Rozumiem pani zaniepokojenie – mówi, podając Pameli rękę. – Ale nie ma zagrożenia, daję pani słowo, wszystko będzie dobrze, za chwilkę spotka się pani z lekarzem.

Pamela wchodzi z pielęgniarką do sali intensywnej terapii. Od strony respiratora daje się słyszeć rytmiczne sykanie.

– Co się stało? – pyta prawie bezgłośnie.

– Utrzymujemy go w śpiączce, ale nic mu nie grozi.

Martin z plastikową rurką w ustach leży na łóżku. Oczy ma zamknięte i jest podłączony do różnych aparatów, które rejestrują pracę serca, puls, poziom dwutlenku węgla i nasycenie krwi tlenem.

– Ale...

Głos Pameli zamiera, kobieta po omacku szuka oparcia przy ścianie.

– Załamał się pod nim lód, był bardzo wychłodzony, kiedy go znaleziono – wyjaśnia pielęgniarka.

– Ale Alice – mamrocze Pamela.

– Słucham? – Pielęgniarka się uśmiecha.

– Moja córka, gdzie jest moja córka, gdzie jest Alice?

Słyszy wzburzenie w swoim głosie, ten niekontrolowany ton, a twarz pielęgniarki blednie.

– Nie wiemy nic o...

– Byli razem na tym lodzie! – krzyczy Pamela. – Była tam z nim, nie mogliście jej zostawić, to tylko dziecko, nie wolno wam... Nie wolno!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

W szwedzkim miasteczku Tumba dochodzi do brutalnej zbrodni – na oczach nastolatka zostają zamordowane matka i młodsza siostra. On sam doznaje poważnych obrażeń. Jest w szoku, co uniemożliwia złożenie wiarygodnych zeznań. Chłopiec to jedyny świadek zbrodni, dlatego komisarz Joona Linna postanawia poddać go hipnozie.

Dziesięć lat temu psychiatra Erik Maria Bark zrezygnował ze stosowania hipnozy i poprzysiągł nigdy do niej nie wracać. Za namową Linny łamie własne postanowienie, co wywołuje lawinę dramatycznych zdarzeń...

Na opuszczonym jachcie dryfującym po Archipelagu Sztokholmskim znaleziono ciało młodej kobiety. Jej ubrania są suche, bez śladów soli, chociaż płuca ma pełne morskiej wody. Następnego dnia zostają odkryte kolejne zwłoki, tym razem mężczyzny. Wszystko wskazuje na to, że powiesił się na żyrandolu w swoim apartamencie, ale obok ciała nie ma żadnego krzesła umożliwiającego zawieszenie pętli.

Komisarz Joona Linna łączy te dwie sprawy, nie spodziewając się, że sam stanie się częścią niebezpiecznej gry na międzynarodową skalę.

Po dwóch latach spędzonych w pilnie strzeżonym więzieniu Joona Linna, były komisarz sztokholmskiej policji, zostaje poproszony o pomoc w ujęciu zabójcy znanej osobistości. Czy zbrodnia miała związek z terroryzmem? Wkrótce dochodzi do następnych morderstw, a ofiary przed śmiercią słyszą dziecięcą rymowankę o królikach. Linna podejmuje wyzwanie i współpracując z policjantką Sagą Bauer, próbuje powstrzymać nieuchwytnego Łowcę Królików.

Niektórzy zmartwychwstanie określiliby mianem cudu, inni – koszmaru.

Martwy mężczyzna zostaje znaleziony w swoim apartamencie w Oslo, a w jego zamrażarce policjanci z przerażeniem odkrywają sprofanowane zwłoki. Kilka dni później do Joony Linny zgłasza się niemiecki oddział śledczy i prosi o pomoc w wyjaśnieniu morderstwa, do którego doszło w okolicach Rostocku. Detektyw dostrzega szalony schemat...

.