Cykl z komisarzem Jooną Linną. Pająk - Lars Kepler - ebook

Cykl z komisarzem Jooną Linną. Pająk ebook

Lars Kepler

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Przed trzema laty Saga Bauer otrzymała anonimową pocztówkę o niepokojącej treści. Była w niej mowa o pistolecie załadowanym dziewięcioma białymi kulami. Jedna z nich miała czekać na Joonę Linnę. Według nadawcy tylko Saga może go uratować. Kobieta pokazała kartkę Joonie, ale czas płynął, a groźba pozostawała jedynie bezsensowną prowokacją. Aż do teraz.

W okolicy Kapellskär znaleziono przywiązany do drzewa worek zawierający prawie całkowicie rozpuszczone zwłoki. Na miejscu zbrodni śledczy odkrywają śnieżnobiałą łuskę po naboju. Posługując się zawiłymi zagadkami, bestialski sprawca daje policji możliwość powstrzymania serii zabójstw. Joona Linna i Saga Bauer usiłują poukładać puzzle, by uratować wyznaczone ofiary. Brutalny pościg staje się coraz bardziej desperacki. Być może zabójcy nie da się powstrzymać? Może wszyscy utknęli w jego pajęczej sieci..

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 616

Oceny
4,5 (109 ocen)
72
25
9
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dorotadea24

Nie oderwiesz się od lektury

mistrz w swoim gatunku misternie skonstruowana historia
00
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] „Pająk” Larsa Keplera to dziewiąty tom serii szwedzkich kryminałów z komisarzem Jooną Linną, a mimo to było to dla mnie pierwsze spotkanie z piórem autorów (Kepler to pseudonim małżeństwa). Mogę więc od razu oznajmić, że tomów nie trzeba czytać w kolejności chronologicznej. Mimo że w “Pająku” są nawiązania do pewnego seryjnego mordercy z tomów wcześniejszych, to są odpowiednio wyjaśnione, tak by żaden czytelnik się w fabule nie pogubił. I dobrze, bo ta z jednej strony jest prosta - to gra na inteligencję pomiędzy mordercą a śledczymi, z drugiej skomplikowana - dużo się dzieje, ciągle pojawiają się nowe informacje, czytelnik nie ma chwili na oddech i nie wie jak to wszystko ze sobą połączyć. Jest to kryminał dynamiczny, w którym raz po raz emocje sięgają zenitu, jest szybko, ostro, momentami makabrycznie, a jednak jakoś to wszystko pisane jest z takim wyczuciem, że nic tu w oczy nie kłuje, wszystko świetnie się ze sobą zgrywa i daje poczucie naprawdę przemyślanej j...
00
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

Pod pseudonimem „Lars Kepler” kryje się para znanych szwedzkich pisarzy, małżeństwa Ahndoril, a "Pająk" jest dziewiątym tomem serii kryminałów z komisarzem Jooną Linną. Wydarzenia tu przedstawione nawiązują do poprzednich części (Łazarza i Piaskuna), co sugeruje, że wypadałoby zachować kolejność czytania, jednakże moim zdaniem nie jest to konieczne. Posługując się zawiłymi zagadkami, sprawca daje policji możliwość powstrzymania serii brutalnych zabójstw. Joona Linna i Saga Bauer usiłują uratować wyznaczone ofiary, jednak największym wrogiem jest tu czas. "Pająk" tak mocno wciągnął mnie w swoją sieć, że nie byłam w stanie oderwać się nawet na moment. Główny antagonista jest cholernie zagadkowy, piekielnie inteligentny i mocno zaburzony. Jaki ma klucz doboru ofiar? Tego dowiemy się na końcu, jednak nim się tam znajdziemy, przeżyjemy sensacyjną, pełną zaskakujących zwrotów akcji przygodę, która okaże się niezwykle skomplikowanym labiryntem, dla podążających za nieuchwytnym mordercą, ...
00
elaherm

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza część w serii, cały trzyma w napięciu. Uwielbiam Keplera, że stworzył cykl o Joonie. Gorąco polecam.
00
Anechda

Z braku laku…

Okrucieństwo na siłę. Racjonalizacja koszmarnych morderstw na zasadzie"ktoś zawiódł,xwuec ktoś inny w reważu unicestwiał.
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuSpin­deln
Pro­jekt okładki HUM­MING­BIRDS
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuNA­TA­LIA STECKA-KU­BA­NEK
Re­dak­cjaIWONA GAW­RYŚ
Ko­rektaIWONA HU­CHLA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Co­py­ri­ght © Lars Ke­pler 2022 Pu­bli­shed by agre­ement with Sa­lo­mons­son Agency
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6417-9
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wy­daw­nic­two­dol­no­sla­skie@pu­bli­cat.pl

Lars Ke­pler uprze­dza, że w Pa­jąku wspo­mniane są nie­które wy­da­rze­nia opi­sane w to­mach Ła­zarz i Pia­skun.

Dzia­łał kie­dyś w Szwe­cji se­ryjny mor­derca, który na­zy­wał się Ju­rek Wal­ter. W pół­noc­nej Eu­ro­pie nikt mu nie do­rów­ny­wał pod wzglę­dem okru­cień­stwa i liczby ofiar.

Osta­tecz­nie jego zbrod­niom po­ło­żył kres ko­mi­sarz Jo­ona Linna.

Po­nie­waż Jo­ona nie wie­rzy we wro­dzone ani me­ta­fi­zyczne zło, po­wie­działby pew­nie, że Ju­rek z bie­giem lat utra­cił część swo­jej du­szy, czyli tego, co spra­wia, że czło­wiek jest czło­wie­kiem.

Więk­szość z tych nie­wielu osób, które wie­działy o ist­nie­niu Jurka, stwier­dzi­łaby za­pewne, że bez niego świat stał się lep­szym miej­scem.

Ju­rek Wal­ter nie żyje, ale – jak wia­domo – to, co znika, nie znika cał­ko­wi­cie; nie da się wy­ma­zać prze­szło­ści. W na­szym świe­cie nie­jedno może zmie­nić miej­sce, a to, co prze­stało ist­nieć, po­zo­sta­wia po so­bie nie­bez­pieczną pustkę, która w taki czy inny spo­sób kie­dyś musi się wy­peł­nić.

1

Mar­got Si­lver­man sły­szy ude­rze­nia ko­pyt o wy­sy­paną wió­rami zie­mię, kiedy koń ga­lo­puje po to­rze oświe­tlo­nym la­tar­niami.

Niebo jest czarne, a sierp­niowy wie­czór chłodny.

Drzewa po bo­kach mi­gają w pę­dzie, cał­kiem zni­kają, a po chwili chwy­tają świa­tło na­stęp­nej la­tarni.

Mar­got do­wo­dzi Na­ro­do­wym Wy­dzia­łem Ope­ra­cyj­nym szwedz­kiej po­li­cji. Cztery razy w ty­go­dniu jeź­dzi konno w Värmdö, żeby oczy­ścić umysł i od­na­leźć sie­bie.

Puls jej przy­spie­sza od szyb­kiego tempa.

Koń mknie jak strzała po wą­skim to­rze.

Ką­tem oka Mar­got re­je­struje frag­menty oto­cze­nia po­ja­wia­jące się ni­czym w bły­sku fle­sza: wia­tro­łomy, za­ro­śniętą ni­skimi krza­kami mie­dzę cią­gnącą się przez las i zwi­sa­jący ze szla­banu mo­kry swe­ter z uśmiech­niętą buźką.

Po­chyla się do przodu, w oczach i na war­gach czuje pęd po­wie­trza.

W ga­lo­pie koń traci sy­me­trię, we­wnętrzna strona grzbietu znaj­duje się tro­chę wy­żej niż ze­wnętrzna.

Każda fula koń­czy się tym, że przed­nia prawa noga od­bija się od ziemi i koń na chwilę traci kon­takt z pod­ło­żem.

Te se­kundy w po­wie­trzu wy­wo­łują u Mar­got ciarki w pod­brzu­szu.

Ca­tul­lus to szwedzki koń go­rą­co­kr­wi­sty, wa­łach o dłu­gich no­gach i moc­nej szyi. Mar­got musi tylko cof­nąć tro­chę ze­wnętrzną nogę i pchnąć lekko bio­drami, żeby mu po­móc za­ga­lo­po­wać.

War­kocz ryt­micz­nie ude­rza ją w plecy.

Przez po­ro­śniętą pa­pro­ciami po­lankę prze­biega sarna.

Na ostat­nim od­cinku la­tar­nie są ze­psute i Mar­got nie wi­dzi już ziemi przed sobą. Za­myka oczy, ufa­jąc Ca­tul­lu­sowi i jego zdol­no­ści wi­dze­nia w nocy; daje się po­nieść per­fek­cyj­nemu fa­lu­ją­cemu ru­chowi.

Kiedy unosi po­wieki, wi­dzi po­mię­dzy drze­wami po­światę stajni, tro­chę przy­ha­mo­wuje i prze­cho­dzi w kłus wy­cią­gnięty.

Czuje kro­ple potu mię­dzy pier­siami i na ple­cach, w mię­śniach ud i pa­chwin zbiera się kwas mle­kowy po go­dzin­nym tre­ningu in­ter­wa­ło­wym.

Prze­jeż­dża stępa przez bramę i zsiada z ko­nia.

Do­cho­dzi je­de­na­sta, srebr­no­szary ci­troën jest je­dy­nym sa­mo­cho­dem na par­kingu.

Mar­got w ciem­no­ściach pro­wa­dzi Ca­tul­lusa do stajni. Uzda po­brzę­kuje, a ko­pyta ude­rzają głu­cho o zdep­taną su­chą trawę.

Z jed­nego z bok­sów sły­chać przez ściany gwał­towny ło­mot.

Ca­tul­lus za­trzy­muje się nie­spo­dzie­wa­nie, pod­nosi łeb i się cofa.

– O co cho­dzi? – pyta Mar­got, wpa­tru­jąc się w mrok. Spo­gląda w kie­runku trak­tora i po­krzyw.

Koń się boi, gwał­tow­nie wy­dmu­chuje po­wie­trze przez noz­drza. Ko­bieta gła­dzi go po szyi i pró­buje skie­ro­wać w stronę wej­ścia do stajni, ale Ca­tul­lus się opiera.

– Ko­niku, co się dzieje?

Zwie­rzę drga, a po­tem ostro skręca, jakby coś je spło­szyło.

– Hooo, hooo. – Mar­got ha­muje ko­nia.

Trzyma wo­dze i pew­nie pro­wa­dzi go po pół­okręgu przez wy­soką trawę na chrzęsz­czący żwir placu.

Oświe­tlone trzema lam­pami na fa­sa­dzie bu­dynku przed­mioty rzu­cają ostre cie­nie.

Ca­tul­lus fuka i opusz­cza łeb.

Mar­got pa­trzy w mrok, tam gdzie jest wej­ście do bu­dynku, i czuje lo­do­waty dreszcz, mimo że ni­czego nie do­strzega.

Do­piero kiedy wcho­dzą do ja­snej stajni, zdej­muje to­czek. Ma czer­wony czu­bek nosa, a ja­sny war­kocz ciężko spo­czywa na pi­ko­wa­nym ma­te­riale kurtki. Bry­czesy są brudne po­wy­żej cho­le­wek wy­so­kich bu­tów.

W po­wie­trzu unosi się in­ten­sywny za­pach siana i na­wozu.

Ko­nie stoją ci­cho w swo­ich bok­sach.

Mar­got pro­wa­dzi Ca­tul­lusa do myjni, zdej­muje sio­dło i od­wie­sza je w ogrze­wa­nej sio­dlarni.

Trąca przy tym strze­miona, które po­brzę­kują o drew­nianą ścianę.

Mar­got pla­nuje umyć Ca­tul­lusa, okryć go derką, na­kar­mić w bok­sie, dać mu tro­chę soli, po­ga­sić świa­tła i po­je­chać do domu.

Maca w kie­szeni kurtki, czy nie zgu­biła sta­rej srebr­nej pier­siówki swo­jego taty. Bu­telka jest na­peł­niona pły­nem do de­zyn­fek­cji – nie żeby to było szcze­gól­nie wy­godne, ale przy­nosi jej szczę­ście i sta­nowi po­wód nie­ustan­nych żar­tów.

Skrzy­pią drzwi do stajni.

Mar­got czuje się nie­swojo. Wy­cho­dzi ze sta­no­wi­ska i spo­gląda w stronę wej­ścia.

Ca­tul­lus tu­pie nie­spo­koj­nie. Z gu­mo­wego węża po­woli ka­pie woda; ciemna strużka omija zbie­rak do wil­goci i wpływa do stu­dzienki ście­ko­wej.

Je­den z koni w głębi stajni par­ska. Ko­pyta stu­kają o pod­łogę. Szumi szafka elek­tryczna na ścia­nie.

– Halo? – rzuca Mar­got. Wstrzy­muje od­dech, stoi przez chwilę nie­ru­chomo ze wzro­kiem skie­ro­wa­nym ku drzwiom i po chwili wraca do Ca­tul­lusa.

Lampa su­fi­towa od­bija się w wy­pu­kłym czar­nym koń­skim oku.

Mar­got waha się przez mo­ment, a po­tem wyj­muje te­le­fon i dzwoni do domu, do Jo­hanny. Kiedy nikt nie od­biera, czuje w brzu­chu na­ra­sta­jący lęk. Od dwóch ty­go­dni ma wra­że­nie, że jest ob­ser­wo­wana. Przy­szło jej na­wet do głowy, czy przy­pad­kiem Säpo albo służby spe­cjalne z ja­kie­goś po­wodu nie mają na nią oka. Nie jest pa­ra­no­iczką, ale te ano­ni­mowe te­le­fony i zgu­bione kol­czyki dały jej do my­śle­nia. Może nią samą albo Jo­hanną in­te­re­suje się ja­kiś stal­ker?

Po­now­nie wy­biera nu­mer, sy­gnały je­den po dru­gim pa­dają ni­czym oło­wiana sonda w głę­bię wody. W ostat­niej chwili przed prze­kie­ro­wa­niem na pocztę gło­sową daje się sły­szeć trzask.

– Mo­kra i naga – od­zywa się głos Jo­hanny.

– Jak to moż­liwe, że za­wsze gdy dzwo­nię, je­steś pod prysz­ni­cem? – Mar­got się uśmie­cha.

– Cze­kaj, włą­czę gło­śnik...

Coś sze­le­ści, a po chwili głos się zmie­nia. Mar­got my­śli o Jo­han­nie sto­ją­cej bez ubra­nia w ja­sno oświe­tlo­nej sy­pialni, do­sko­nale wi­docz­nej przez okno z sadu.

– Halo?

– Wy­cie­ram się – mówi Jo­hanna. – Wra­casz już do domu?

– Jesz­cze tylko opłu­czę tro­chę ko­nia.

– Jedź ostroż­nie.

Mar­got sły­szy, jak Jo­hanna wy­ciera się ręcz­ni­kiem.

– Za­cią­gnij za­słony i sprawdź, czy drzwi są za­mknięte na klucz.

– Cał­kiem jak scena z Krzyku – ko­men­tuje Jo­hanna. – Tak na­prawdę sto­isz w ogro­dzie i pa­trzysz na mnie, a za­nim zdążę prze­krę­cić klucz w zamku, bę­dziesz już w środku.

– To nie jest za­bawne.

– Okej, sze­fowo.

– Nie chcę już być sze­fową. Nie je­stem w tym do­bra. Spraw­dza­łam się jako ko­mi­sarz, na­wet je­śli by­łam tro­chę zbyt pewna sie­bie, ale jako sze­fowa...

– Prze­stań – prze­rywa jej Jo­hanna. – Ja tam bym chciała mieć cię za sze­fową.

– O, la, la. – Mar­got par­ska śmie­chem i od razu po­pra­wia jej się hu­mor.

Jo­hanna za­suwa ro­lety, kul­kowy łań­cu­szek stuka o ka­lo­ry­fer.

– Od­pa­laj sy­reny i wra­caj do domu – mówi z dala od ko­mórki.

– Nie było pro­blemu przy kła­dze­niu dziew­czy­nek do łó­żek?

– Alva za­sta­na­wia się, czy wo­lisz swo­jego ko­nia od niej.

– Aj. – Mar­got się śmieje.

Kiedy koń­czą roz­ma­wiać, od razu po­wraca to samo nie­przy­jemne uczu­cie. Przez chwilę znów sły­chać stu­ka­nie o ka­lo­ry­fer, które za­raz cich­nie. Dźwięk musi po­cho­dzić z wnę­trza stajni, my­śli Mar­got. Taki od­głos wy­wo­łują obi­ja­jące się o sie­bie wia­derka wi­szące w przej­ściu.

Je­den z koni opiera się bo­kiem i udem o ścianę, aż skrzy­pią de­ski.

Mar­got od­wraca się w stronę drzwi.

Wy­daje jej się, że ja­kaś wy­soka po­stać pró­buje się scho­wać w cie­niu obok ko­mory z pa­szą.

Do­my­śla się, że to pew­nie szafa z mio­tłami, szu­flami i skro­ba­kami, choć ma wra­że­nie, że me­bel stoi tro­chę da­lej, niż po­wi­nien.

Wiatr ło­mo­cze o ocyn­ko­waną bla­chę da­chu i szar­pie oknami, które drżą we fra­mu­gach.

Mar­got idzie środ­kiem stajni. Kraty w bok­sach mi­gają po bo­kach, cięż­kie koń­skie łby po­ły­skują w świe­tle su­fi­to­wej lampy.

Po­wstrzy­muje się przed za­dzwo­nie­niem do Jo­hanny i po­pro­sze­niem, żeby spraw­dziła, czy ku­chenne drzwi na pewno są za­mknięte, bo dzieci nie po­tra­fią do­brze ich za­ry­glo­wać.

Je­dyne, co musi zro­bić, to za­jąć się Ca­tul­lu­sem, a po­tem po­je­chać do domu, wziąć prysz­nic, wśli­zgnąć się do cie­płego łóżka i spać.

Świa­tło miga i słab­nie.

Mar­got staje i na­słu­chuje, zerka obok sta­no­wi­ska do my­cia w stronę prze­bie­ralni.

Pa­nuje kom­pletna ci­sza, którą na­gle prze­rywa ci­che ty­ka­nie.

Tak jakby po pod­ło­dze prze­to­czył się kłę­bek srebr­nego drutu.

Gdy Mar­got się od­wraca, dźwięk się urywa. Nie jest w sta­nie stwier­dzić, skąd do­cho­dził.

Ko­bieta opiera się ręką o front boksu i po­now­nie spo­gląda w stronę drzwi.

Ty­ka­nie za jej ple­cami roz­lega się co­raz bli­żej.

Ca­tul­lus pod­nosi nie­spo­koj­nie głowę, a Mar­got czuje na­gle mocny cios w dolną część ple­ców. Przez głowę prze­la­tuje jej myśl, że zo­stała kop­nięta przez ko­nia. Bez­wład­nie pada na twarz.

Świat znika na mgnie­nie oka.

W gło­wie jej hu­czy.

Mar­got leży na brzu­chu; upa­da­jąc, roz­biła so­bie wargi i czoło o be­to­nową pod­łogę. W ple­cach coś ją dziw­nie pali i ści­ska.

W po­wie­trzu unosi się gorzki za­pach.

Mar­got orien­tuje się, że ktoś strze­lił do niej z pi­sto­letu – w tej sa­mej chwili w uszach za­czyna jej wi­bro­wać wy­soki ton. Ko­nie są prze­stra­szone, kręcą się nie­spo­koj­nie w swo­ich bok­sach, obi­jają się o ściany, tu­pią i chra­pią.

Wie, że zo­stała po­strze­lona. Sil­nie krwawi, a jej serce bije o wiele za szybko.

– Do­bry Boże, do­bry Boże...

Chce wstać, po­je­chać do domu i po­wie­dzieć cór­kom, że ko­cha je po­nad wszystko.

Ktoś się zbliża i na­raz ogar­nia ją strach przed śmier­cią.

Coś skrzypi, a po­tem grze­cho­cze o ka­lo­ry­fer.

Mar­got nie czuje dol­nej po­łowy ciała, ale zdaje so­bie sprawę, że ktoś cią­gnie ją za nogi w kie­runku drzwi.

Szo­ruje bio­drem po pod­ło­dze.

Usi­łuje przy­trzy­mać się ko­ryta na pa­szę, ale jest za słaba.

Ja­kieś wia­dro się prze­wraca i od­ta­cza na bok.

Kurtka i bluza pod­su­wają się do góry.

Mar­got od­dy­cha szybko, do­my­śla się, że kula we­szła pro­sto w krę­go­słup. Dźgnię­cia bólu prze­szy­wają jej tu­łów.

To jak ciosy sie­kierą, któ­rej ostrze za każ­dym ra­zem po­zo­staje w ra­nie.

Ktoś cią­gnie ją ni­czym rzeźne zwie­rzę. Mar­got czuje się jak łódka z kory po­rwana przez nurt stru­mie­nia, unosi się w po­wie­trzu ni­czym zep­pe­lin nad po­lami.

Jej my­śli stają się co­raz bar­dziej oso­bliwe.

Wie, że nie wolno jej się pod­dać, że musi wal­czyć, ale jest tak słaba, że nie ma siły na­wet pod­nieść głowy.

Nos, usta i broda trą o be­ton.

Ostat­nią rze­czą, jaką Mar­got za­uważa przed utratą przy­tom­no­ści, jest cią­gnący się za nią na pod­ło­dze lśniący krwawy ślad.

2

Lisa stoi ple­cami do okna, opie­ra­jąc na pa­ra­pe­cie dłoń, w któ­rej trzyma za­pa­ro­waną szklankę z drin­kiem.

Jest śro­dek nocy, a ona znaj­duje się ra­zem z dwoma męż­czy­znami w ma­łej par­te­ro­wej willi w Rimbo.

Je­den ma pięć­dzie­siąt lat, nosi gar­ni­tur i ja­sno­nie­bie­ską ko­szulę, ma krótko ob­cięte włosy, szpa­ko­wate skro­nie i ze­sztyw­niały kark. Wrzuca pu­stą formę do ko­stek lodu do zlewu, na­lewa ginu do dzbanka i uzu­peł­nia to­ni­kiem.

Drugi męż­czy­zna wy­gląda na nie­wiele po­nad dwu­dziestkę, jest bar­czy­sty i wy­soki. Ma ogo­loną głowę i białe jak kość dło­nie. Stoi pod oka­pem ku­chen­nym i pali pa­pie­rosa.

Lisa coś mówi i śmieje się, za­sła­nia­jąc usta.

Star­szy wy­cho­dzi z kuchni, po paru se­kun­dach w ła­zience za­pala się świa­tło. Z ze­wnątrz można do­strzec przez lek­kie za­słonki cień męż­czy­zny.

Lisa, która wła­śnie skoń­czyła dwa­dzie­ścia dzie­więć lat, ubrana jest w pli­so­waną spód­nicę i opi­na­jącą się na pier­siach srebr­no­szarą bluzkę. Jej ciemne włosy są wy­szczot­ko­wane i lśniące.

Uro­dziła się z roz­sz­cze­pem pod­nie­bie­nia i te­raz na gór­nej war­dze ma białą bli­znę.

Młod­szy męż­czy­zna wci­ska nie­do­pa­łek do puszki po pi­wie, pod­cho­dzi do Lisy i po­ka­zuje jej coś w swoim te­le­fo­nie. Ob­ser­wuje re­ak­cję, mówi coś pół­gło­sem i od­gar­nia jej włosy z po­liczka.

Ko­bieta na­po­tyka jego spoj­rze­nie, staje na pal­cach i cmoka go w usta. Męż­czy­zna po­waż­nieje, zerka w stronę ko­ry­ta­rza, po­tem na­chyla się ku niej i ca­łuje ją głę­boko.

Saga Bauer pa­trzy na nich przez wy­świe­tlacz apa­ratu cy­fro­wego; wi­dzi, jak męż­czy­zna wsuwa rękę pod spód­nicę Lisy i pie­ści ją mię­dzy no­gami przez raj­stopy i majtki.

O tej po­rze na nie­wiel­kim osie­dlu do­mów let­ni­sko­wych pa­nuje ci­sza.

Go­dzinę wcze­śniej na są­sied­nim po­dwórku Saga przy­cią­gnęła do wy­so­kiego drew­nia­nego płotu taczki, prze­wró­ciła je do góry ko­łem i wspięła się na nie.

Z tego miej­sca ob­ser­wuje wnę­trze willi przez wiel­kie okna wy­cho­dzące na ogród na ty­łach domu. Świa­tło z kuchni i sa­lonu sięga poza pro­ste pnie so­sen i le­żące na su­chej tra­wie szyszki.

Star­szy z męż­czyzn wraca i staje w wej­ściu do kuchni. Tamci prze­ry­wają po­ca­łu­nek i pod­cho­dzą do niego.

Saga opiera te­le­obiek­tyw na pło­cie, żeby uzy­skać sta­bilny ob­raz, ale cała trójka zdą­żyła już przejść do holu.

Mąż Lisy był w jed­nej gru­pie z Sagą w szkole po­li­cyj­nej i dość szybko tra­fił do po­li­cji w Nor­r­malm. Po­dej­rzewa, że żona go zdra­dza, kiedy on ma nocną zmianę, ale jesz­cze z nią o tym nie roz­ma­wiał.

Za­miast tego skon­tak­to­wał się z biu­rem de­tek­ty­wi­stycz­nym, w któ­rym Saga obec­nie pra­cuje. Mimo iż ostrze­gła go na pierw­szym spo­tka­niu, tłu­ma­cząc, że czło­wiek nie za­wsze chce po­znać prawdę, po­sta­no­wił ją za­trud­nić.

Lisa znaj­duje się te­raz ra­zem z dwoma męż­czy­znami tuż przed wej­ściem do ciem­nej sy­pialni. Nie udaje się do­strzec, co ro­bią, ale ich cie­nie po­ru­szają się na li­stwach i w otwar­tych drzwiach.

Saga spraw­dza, czy ka­mera na­grywa.

Wy­świe­tlacz jest czarny do mo­mentu, w któ­rym je­den z męż­czyzn za­pala lampę sto­jącą przy noc­nym sto­liku. Wszy­scy troje zdą­żyli już zdjąć pra­wie całe ubra­nie. Lisa jest zwró­cona ple­cami do okna, ściąga figi i dra­pie się po pra­wym po­śladku.

W ta­lii ma od­gnie­ciony ślad po gumce raj­stop, na łydce wi­dać si­niaki.

Ściany są w ko­lo­rze miodu, a wiel­kie łóżko ozdo­bione jest mi­ster­nym wez­gło­wiem z mo­sią­dzu.

Świa­tło lampy od­bija się w szkle za­wie­szo­nej na ścia­nie fo­to­gra­fii przed­sta­wia­ją­cej bok­sera Geo­rge’a Fo­re­mana.

Młod­szy męż­czy­zna siada na brzegu łóżka, za­sła­nia­jąc sobą lampę.

Star­szy kła­dzie się i wyj­muje kon­dom z gór­nej szu­flady sto­lika.

Lisa zbliża się, siada okra­kiem na jego go­le­niach i czeka, aż bę­dzie go­towy.

Mówi coś, a po­tem pod­nosi z pod­łogi żółtą ozdobną po­duszkę i pod­kłada so­bie pod pupę.

Wczoł­guje się na męż­czy­znę, ca­łuje go w pierś i w usta. Kiedy męż­czy­zna w nią wcho­dzi, jej twarz chowa się z po­wro­tem w cie­niu.

Młod­szy wciąż sie­dzi na skraju łóżka i stara się uzy­skać sztyw­ność wy­star­cza­jącą do na­ło­że­nia pre­zer­wa­tywy.

Szyb­kie pchnię­cia bio­der prze­no­szą się na lampę pod­ło­gową, któ­rej złote frędzle po­dry­gują ryt­micz­nie.

Saga czeka na mo­ment, w któ­rym twarz ko­biety bę­dzie wi­doczna.

Do­póki nie wi­dać jej wy­raź­nie na na­gra­niu pod­czas sa­mego sto­sunku, Lisa może za­prze­czyć zdra­dzie. Może wy­ra­zić skru­chę, że po­ca­ło­wała in­nego męż­czy­znę, może też twier­dzić, że opu­ściła bu­dy­nek w tej sa­mej chwili, w któ­rej przy­szła druga ko­bieta.

Ten, kto za­prze­cza, sto­suje do­kład­nie te same stra­te­gie co kłamca.

W domu za ple­cami Sagi za­pala się świa­tło.

Lisa za­trzy­muje się, kła­dzie dłoń na ple­cach młod­szego męż­czy­zny i mówi coś do niego. Tam­ten sięga po bu­telkę z olej­kiem sto­jącą na dru­gim sto­liku.

Ko­bieta sie­dzi okra­kiem na bio­drach star­szego i po­chyla się, kiedy młod­szy klęka za nią.

Jej uda drgają z bólu, kiedy ko­cha­nek wdziera się w nią anal­nie.

Przez mo­ment cała trójka trwa w bez­ru­chu, a po­tem obaj męż­czyźni wy­ko­nują pierw­sze ostrożne pchnię­cia.

Świa­tło wciąż jest zbyt słabe.

Saga sły­szy, jak za jej ple­cami ktoś idzie przez traw­nik. Ogląda się przez ra­mię i zga­duje, że są­siad od­krył jej obec­ność.

– To pry­watna po­se­sja – mówi męż­czy­zna. – Nie mo­żesz...

– Sprawa po­li­cji – ucina krótko Saga i wbija w niego wzrok. – Pro­szę się trzy­mać z da­leka.

Męż­czy­zna o si­wych wą­sach ubrany w ka­mi­zelkę my­śliw­ską pod­cho­dzi do niej ner­wowo.

– Czy mogę zo­ba­czyć pani le­gi­ty­ma­cję?

– Za­raz – od­po­wiada Saga, pa­trząc z po­wro­tem przez apa­rat.

Świa­tło z prze­ciw­nej strony domu omiata całą trójkę i rzuca cień na za­ku­rzoną szybę okna.

Chwi­lami wi­dać pro­fil młod­szego męż­czy­zny, jego nos i na­pięte usta. Bły­ska ja­kaś mo­kra część ciała, wi­dać ko­ły­szące się po­śladki, zmarsz­czony kark, na­pięte mię­śnie ud.

– Dzwo­nię na po­li­cję – ostrzega są­siad.

Któ­reś z trojga ko­chan­ków nie­chcący trąca sto­lik, przez co lampa prze­wraca się na fo­tel i nie­ru­cho­mieje.

Na­gle twarz Lisy znaj­duje się w peł­nym świe­tle. Ko­bieta ma otwarte usta i czer­wone po­liczki. Mówi coś, a po­tem za­myka oczy, białe piersi się huś­tają, włosy raz za ra­zem za­sła­niają jej twarz.

Saga fil­muje jesz­cze przez chwilę i wy­łą­cza na­gry­wa­nie, za­kłada osłonę obiek­tywu i scho­dzi z ta­czek.

Są­siad cofa się, trzy­ma­jąc te­le­fon przy uchu.

Saga po­ka­zuje mu swoją nie­ważną le­gi­ty­ma­cję służ­bową z Säpo w tym sa­mym mo­men­cie, w któ­rym w słu­chawce od­zywa się ope­ra­tor li­nii alar­mo­wej.

Idzie przez traw­nik, prze­cho­dzi przez płot, a po­tem da­lej drogą do po­mo­stu nad wodą. Jej mo­to­cykl stoi na par­kingu obok ko­szy na śmieci.

Kiedy koń­czy pa­ko­wać apa­rat do torby, dzwoni do swo­jego szefa, pa­trząc na pła­skie skały i ciemną wodę.

– Henry Kent.

– Prze­pra­szam za późną porę – mówi Saga. – Ale pro­si­łeś, że­bym za­ra­por­to­wała, jak skoń­czę...

– Ta­kie są za­sady – stwier­dza szef.

– W po­rządku, w każ­dym ra­zie skoń­czy­łam, wszystko mam na­grane.

– Do­brze.

Ja­sne włosy Sagi są ze­brane w długi koń­ski ogon. Mimo cieni pod oczami i głę­bo­kiej pio­no­wej zmarszczki na czole wciąż jest ude­rza­jąco piękna.

– Po­my­śla­łam... Czy mogę ju­tro za­nieść apa­rat do biura? Jest bar­dzo późno.

– Sprzęt ma być zło­żony od razu – oznaj­mia Kent.

– Cho­dzi o to, że mu­szę wcze­śnie wstać i...

– Czego nie ro­zu­miesz? – prze­rywa jej pod­nie­sio­nym gło­sem męż­czy­zna.

– Ja tylko...

Saga milk­nie, kiedy zdaje so­bie sprawę, że szef za­koń­czył roz­mowę. Wzdy­cha i chowa ko­mórkę do we­wnętrz­nej kie­szeni kurtki, pod­ciąga za­mek, wkłada kask i siada na mo­tor.

Wy­ta­cza go z par­kingu i wjeż­dża na drogę pro­wa­dzącą mię­dzy do­mami let­ni­sko­wymi.

Po za­koń­cze­niu dłu­giego okresu zwol­nie­nia le­kar­skiego Saga nie chciała wra­cać do pracy w Säpo, tylko wy­słała po­da­nie do NWO. Kie­row­nik do spraw ka­dro­wych od­po­wie­dział, że nie mają wpraw­dzie wa­ka­tów, ale oczy­wi­ście są za­in­te­re­so­wani jej umie­jęt­no­ściami, i obie­cał po­ru­szyć sprawę z do­wódz­twem.

Oka­zało się, że Saga, mimo iż czuje się go­towa do po­wrotu do pracy w po­li­cji, musi jesz­cze do­stać zie­lone świa­tło od psy­cho­loga z Cen­trum Kry­zysu i Traumy.

W ocze­ki­wa­niu na zgodę Saga pra­cuje dla Biura De­tek­ty­wi­stycz­nego „Kent” SA i zaj­muje się zdra­dami mał­żeń­skimi oraz spraw­dza­niem prze­szło­ści lu­dzi.

Pra­wie cały czas wolny po­święca dwojgu dzie­ciom z ze­spo­łem Do­wna, któ­rym służy wspar­ciem jako wo­lon­ta­riuszka.

Żyje sa­mot­nie, ale utrzy­muje re­la­cję sek­su­alną z ane­ste­zjo­lo­giem, który po­da­wał nar­kozę jej przy­rod­niej sio­strze w szpi­talu Ka­ro­lin­ska w Hud­dinge przed trzema laty.

Jest wpół do czwar­tej rano, gdy Saga par­kuje przed biu­rem przy Norra Sta­tions­ga­tan, wstu­kuje kod do bramy, wjeż­dża windą na trze­cie pię­tro, otwiera drzwi i wy­łą­cza alarm.

Od­ru­chowo spraw­dza pocztę w skrzynce przed drzwiami i znaj­duje za­adre­so­wane do sie­bie małe pu­dełko okle­jone ta­śmą. Bie­rze je do swo­jego biurka, kła­dzie na bla­cie i siada. Po za­lo­go­wa­niu się do kom­pu­tera wyj­muje z apa­ratu kartę pa­mięci, wsuwa ją do czyt­nika w kom­pu­te­rze, prze­nosi na­gra­nie i je ar­chi­wi­zuje.

Czuje w gło­wie zmę­cze­nie, wzrok jej ucieka przez okno ku świa­tłom aut mkną­cych przez Nor­r­tull, ku mo­stom i ja­snym wlo­tom tu­neli.

Kiedy twardy dysk kom­pu­tera za­czyna trzesz­czeć, dźwięk wy­rywa ją z za­my­śle­nia. Saga wstaje, za­myka apa­rat w sej­fie i wraca do swo­jego boksu.

Z pie­ką­cymi z braku snu oczami roz­rywa brą­zową ta­śmę, otwiera pu­dełko, pod­suwa je pod lampkę, wkłada do środka prawą rękę i wy­ciąga zmięty dzie­cięcy ry­su­nek.

Roz­wija go nad bla­tem biurka. Wi­dzi za­wi­niątko z ka­wałka bia­łego ma­te­riału z ko­ronką.

Bie­rze do ręki dłu­go­pis i od­suwa de­li­kat­nie szmatkę ota­cza­jącą drobny szary przed­miot.

Jest to cy­nowa fi­gurka – nie więk­sza niż dwa cen­ty­me­try.

Świa­tło od­bija się od sza­rego me­talu.

Saga prze­chyla lampę i do­strzega, że fi­gurka przed­sta­wia bro­da­tego męż­czy­znę w płasz­czu o wą­skich ra­mio­nach.

3

Odłamki szkła na wy­kła­dzi­nie po­koju ho­te­lo­wego chrzęsz­czą pod bu­tami Jo­ony Linny.

Męż­czy­zna o po­marsz­czo­nej twa­rzy ma zła­many kark; wisi na sznu­rze, ko­ły­sząc się w oknie. Lina po­skrzy­puje mia­rowo.

Ko­szula na jego piersi jest ciemna od krwi, która wy­pły­nęła z rany od pę­tli wrzy­na­ją­cej się głę­boko w skórę.

Szklane okru­chy spa­dają z brzę­kiem na pa­ra­pet.

Ostatni szept męż­czy­zny od­bija się echem w gło­wie Jo­ony.

Słowa wiją się w jego du­szy ni­czym wąż, nie znaj­du­jąc ani miej­sca, ani wyj­ścia.

Jo­ona wie, że wi­sie­lec nie żyje, że krę­go­słup szyjny zo­stał prze­rwany, ale mimo to musi zba­dać jego puls.

Ostroż­nie wy­ciąga dłoń, kiedy na­gle roz­brzmiewa dzwo­nek te­le­fonu.

Jo­ona otwiera oczy, sięga po te­le­fon do noc­nego sto­lika i od­biera, za­nim usły­szy drugi sy­gnał.

– Prze­pra­szam, że dzwo­nię tak późno – od­zywa się mę­ski głos w słu­chawce.

Jo­ona wstaje z łóżka, ale wi­dzi, że Va­le­ria unosi już za­spane po­wieki, więc gła­dzi ją po po­liczku i wy­cho­dzi z te­le­fo­nem do kuchni.

– O co cho­dzi? – pyta ci­cho.

– Mówi Va­lid Mo­ham­med z po­li­cji, Sztok­holm Po­łu­dnie... No więc o wpół do pierw­szej w nocy w cen­trum po­wia­da­mia­nia ra­tun­ko­wego ode­brano te­le­fon od żony Mar­got Si­lver­man, Jo­hanny... Mar­got po­je­chała koło dzie­wią­tej wie­czo­rem do klubu jeź­dziec­kiego nie­da­leko Gu­sta­vs­bergu na Värmdö i już dawno po­winna być w domu. Jo­hanna nie mo­gła zo­sta­wić dzieci sa­mych, ale mar­twiła się, że Mar­got miała wy­pa­dek, czy coś, więc wy­słano tam sa­mo­chód... I wła­śnie przed chwilą ko­le­dzy za­ra­por­to­wali... Nie zna­leźli Mar­got, ale po­dobno na pod­ło­dze jest masa krwi, w środku, w stajni... Sam nie wiem, po­my­śla­łem, że chciał­byś wie­dzieć.

– Dzię­kuję, jadę tam na­tych­miast – od­po­wiada Jo­ona. – Czy mo­żesz do­pil­no­wać, żeby nikt ni­czego nie do­ty­kał? To ważne. Po­proś ko­le­gów, żeby nie ru­szali się z miej­sca, do­póki się tam nie zja­wię. Przej­muję sprawę i przy­wiozę swo­jego tech­nika.

Roz­łą­cza się, od razu dzwoni do swo­jego sta­rego przy­ja­ciela Eri­xona i stresz­cza mu sy­tu­ację.

Jest pięć po dru­giej.

Ra­dio­wóz pa­trolu przy­je­chał na miej­sce czter­dzie­ści pięć mi­nut temu.

Mi­nęło dzie­więć­dzie­siąt pięć mi­nut od chwili, w któ­rej Jo­hanna za­dzwo­niła pod nu­mer sto dwa­na­ście.

Blo­kada dróg nie ma sensu. Można tylko zba­dać do­kład­nie miej­sce zda­rze­nia i spró­bo­wać się do­wie­dzieć, co się wy­da­rzyło.

– No do­brze – szep­cze Eri­xon.

– Wiem, że masz pro­blem z ple­cami, ale...

– To nic ta­kiego.

– Po­trze­buję naj­lep­szego tech­nika, ja­kiego mamy – tłu­ma­czy Jo­ona.

– Tyle że nie ode­brał te­le­fonu o tej po­rze, więc za­dzwo­ni­łeś do mnie? – żar­tuje Eri­xon, ma­sku­jąc nie­po­kój.

Uma­wiają się przed wjaz­dem na te­ren klubu jeź­dziec­kiego. Jo­ona wraca do sy­pialni i za­czyna się ubie­rać. Va­le­ria w cien­kiej noc­nej ko­szuli wstaje z łóżka i owija się roz­pi­na­nym swe­trem.

– Co się dzieje? – pyta.

Jo­ona za­kłada ze­ga­rek, który do­stał od swo­jej córki Lumi. Wy­brała go, bo tar­cza przy­po­mi­nała jej szare oczy ojca.

– Te­le­fon z pracy – od­po­wiada, za­pi­na­jąc spodnie. – Mu­szę je­chać, cho­dzi o...

Milk­nie, a Va­le­ria na­po­tyka jego wzrok.

– O ko­goś, kogo znasz – stwier­dza.

– Tak. Mar­got nie wró­ciła do domu z jazdy kon­nej. – Jo­ona wkłada ko­szulę.

– Co mó­wią po­li­cjanci na miej­scu?

– Zna­leźli jej auto, a w stajni jest krew.

– O Boże...

– Wiem.

Jo­ona szyb­kim kro­kiem pod­cho­dzi do szafki na broń, wstu­kuje kod i wyj­muje swo­jego colta com­bata. Prze­wie­sza ka­burę przez ra­mię i w dro­dze do przed­po­koju za­pina pa­ski. Va­le­ria idzie za nim, ca­łuje go prze­lot­nie na po­że­gna­nie i za­myka sta­ran­nie drzwi. Jo­ona ru­sza bie­giem do windy.

Cze­ka­jąc, aż brama ga­rażu się roz­su­nie, Jo­ona my­śli o Mar­got i ich pierw­szym spo­tka­niu. Była wtedy w za­awan­so­wa­nej ciąży, wła­śnie otrzy­mała awans na sta­no­wi­sko ko­mi­sa­rza i do­pu­ściła Jo­onę do swo­jego śledz­twa, mimo że nie pra­co­wał wtedy w po­li­cji.

Wy­jeż­dża rampą na wą­ską uliczkę na ty­łach domu, skręca w lewo w Sve­avägen i roz­pę­dza się w kie­runku Kla­ra­tun­neln.

O tej po­rze pra­wie nie ma ru­chu.

Zo­sta­wia za sobą Sztok­holm. Za oknami sa­mo­chodu prze­su­wają się wie­żowce i oświe­tlone cen­tra han­dlowe, da­lej bu­dynki prze­my­słowe, osie­dla wil­lowe i w końcu nie­sa­mo­wite mo­sty nad cie­śni­nami i za­to­kami.

Jo­ona Linna jest ko­mi­sa­rzem w Na­ro­do­wym Wy­dziale Ope­ra­cyj­nym. Roz­wią­zał wię­cej skom­pli­ko­wa­nych spraw za­bójstw niż ja­ki­kol­wiek inny po­li­cjant z pół­noc­nej czę­ści Eu­ropy. Od sze­ściu lat jest w związku z Va­le­rią de Ca­stro i ma do­ro­słą córkę z pierw­szego mał­żeń­stwa.

Dwa ra­dio­wozy stoją po obu stro­nach drogi do­jaz­do­wej do klubu jeź­dziec­kiego.

Nie­bie­skie świa­tło omiata drzewa i as­falt, co przy­po­mina wodę za­le­wa­jącą brzeg w sil­nych po­dmu­chach wia­tru.

Fur­go­netka Eri­xona jest za­par­ko­wana po dru­giej stro­nie drogi. Tech­nik mieszka w Gu­sta­vs­bergu, za­le­d­wie pięć mi­nut jazdy od stajni.

Jo­ona za­trzy­muje się na po­bo­czu, pod­cho­dzi i wita się z po­li­cjan­tami, pro­sząc przy oka­zji o od­gro­dze­nie wjazdu.

Nocne po­wie­trze jest chłodne.

Wszystko spo­wi­jają ci­sza i mrok. W oko­licy nie ma in­nych za­bu­do­wań oprócz tych na te­re­nie klubu – tylko las i łąki.

Po­tężne ciało Eri­xona po­ru­sza się w świe­tle re­flek­to­rów fur­go­netki.

Męż­czy­zna stoi przy śla­dach opon i wy­peł­nia każdy z od­ci­sków płyn­nym gip­sem, sta­ra­jąc się skom­ple­to­wać od­lew ca­łego koła.

– Miejmy na­dzieję, że to ja­kaś po­myłka – mówi ci­chym gło­sem.

– Oby – zga­dza się Jo­ona.

Wsia­dają do sa­mo­chodu Eri­xona i prze­jeż­dżają ostatni krótki od­ci­nek do sa­mej stajni. Świa­tła fur­go­netki otwie­rają w ciem­no­ści tu­nel z bia­łych drzew i po­ra­sta­ją­cych łąkę traw.

Żwir chrzę­ści pod opo­nami.

Mi­jają pa­stwi­ska wy­po­sa­żone w po­daj­niki pa­szy, wy­dep­tany pa­dok, a po chwili ich oczom uka­zuje się sto­jące na par­kingu auto Mar­got.

Eri­xon skręca i za­trzy­muje się obok ci­tro­ëna.

Na­dal jesz­cze nie da się ni­czego stwier­dzić na pewno. Wkła­dają jed­no­ra­zowe kom­bi­ne­zony, pod­cho­dzą do sa­mo­chodu, fo­to­gra­fują go i świecą la­tarką przez szyby.

Snop świa­tła roz­ja­śnia szkło, a po­tem wpada do środka: wi­dać kie­row­nicę, fo­tele, puszkę na­poju ener­ge­tycz­nego, pa­pierki po sło­dy­czach i grubą teczkę z NWO.

Ru­szają w kie­runku stajni.

Re­flek­tory po­li­cyj­nego sa­mo­chodu, który jako pierw­szy przy­je­chał na miej­sce, oświe­tlają trak­tor i gę­ste po­krzywy na tle bru­nat­no­czer­wo­nej ściany.

Trzy kawki kłócą się za­wzię­cie nad kępą drzew.

Eri­xon fo­to­gra­fuje, pry­ska utrwa­la­czem w każdy ślad bu­tów i opon, ozna­cza je nu­me­rami i robi za­pi­ski w służ­bo­wym no­te­sie.

Umun­du­ro­wany funk­cjo­na­riusz stoi nie­ru­chomo przy otwar­tym ba­gaż­niku, w któ­rym świeci się lampka; w rę­kach trzyma rolkę ta­śmy od­gra­dza­ją­cej.

– Gdzie twój part­ner? – pyta Jo­ona.

– W środku, w stajni – od­po­wiada po­li­cjant i zmę­czo­nym ge­stem wska­zuje wej­ście.

– Nie ru­szaj się. – Eri­xon za­czyna za­bez­pie­czać ślady wo­kół niego.

Jo­ona wie, że tru­izmem jest po­wie­dze­nie „To, co naj­bar­dziej praw­do­po­dobne, za­zwy­czaj jest praw­dziwe”, ale i tak cza­sem musi so­bie o tym przy­po­mi­nać, kiedy do lo­giki za­krada się na­dzieja.

Jesz­cze nie do­pusz­cza do sie­bie my­śli, że za­pewne bę­dzie zmu­szony po­je­chać do Jo­hanny i dzieci, aby po­wie­dzieć im, że Mar­got nie żyje.

Ra­zem z Eri­xo­nem zbli­żają się do stajni, ostroż­nie sta­wia­jąc kroki.

Oświe­tle­nie fa­sady jest wy­łą­czone, ale w po­świa­cie, która wy­do­bywa się przez szpary wo­kół drzwi, wi­dać, że zie­mia zo­stała za­mie­ciona.

– Mo­żesz za­świe­cić pod­czer­wie­nią? – prosi Jo­ona.

– Cóż, chyba już czas – wzdy­cha Eri­xon.

Idzie do fur­go­netki i przy­ciąga sprzęt na wózku trans­por­to­wym, roz­pa­ko­wuje lampę i ją włą­cza.

– Jezu...

W nie­wi­dzial­nym świe­tle żwir przed drzwiami blak­nie, pod­czas gdy krew za­ry­so­wuje się wy­raź­nie czar­nymi nit­ko­wa­tymi sku­pi­skami.

Mimo że zie­mia zo­stała za­mie­ciona, wi­dać duże ilo­ści krwi cią­gnące się pro­sto od wej­ścia. Ślad urywa się dwa me­try da­lej.

Eri­xon robi zdję­cia, a po­tem na­biera tro­chę po­pla­mio­nych ka­mycz­ków z pię­ciu róż­nych punk­tów i wsy­puje je do od­dziel­nych kar­to­no­wych pu­de­łe­czek.

– Mu­szę tam wejść – mówi Jo­ona.

Tech­nik pod­cho­dzi do stajni, szuka śla­dów pal­ców na klamce, po obu stro­nach drzwi, na fra­mu­dze i ścia­nie obok.

– Mój men­tor za­wsze za­kła­dał na buty gumki, ale ja tam nie oszczę­dzam na pod­kład­kach do cho­dze­nia – stwier­dza, zdzie­ra­jąc fo­lię z no­wej paczki.

Otwiera drzwi i z sap­nię­ciem umiesz­cza pierw­szą pod­kładkę na progu, a po­tem na­ciąga ochra­nia­cze na buty.

Jo­ona wcho­dzi za nim do stajni.

Kraty w wej­ściach do bok­sów po­ły­skują w żół­tym świe­tle lampy su­fi­to­wej. Drugi z po­li­cjan­tów stoi nie­ru­chomo przed sio­dlar­nią.

Po­środku w przej­ściu na be­to­no­wej pod­ło­dze wi­dać wielką ka­łużę krwi – cią­gnie się od niej długi ślad do miej­sca, w któ­rym za­mie­ciono pod­łogę.

Rów­no­le­głe krwawe li­nie po­zo­sta­wione przez wło­sie szczotki bie­gną aż do sa­mych drzwi.

Sprawca szedł ty­łem i za­cie­rał swoje ślady.

– Jo­ona Linna – od­zywa się po­li­cjant. – Nie są­dzi­łem, że ist­nie­jesz na­prawdę, ale po­my­śla­łem... że może le­piej nie będę się ru­szał, w ra­zie gdy­byś jed­nak ist­niał...

– Dzię­kuję.

Pod­czas gdy Eri­xon roz­miesz­cza pod­kładki na pod­ło­dze, Jo­ona przy­gląda się miej­scu zda­rze­nia.

Wszyst­kie ko­nie drze­mią w swo­ich bok­sach – poza czar­nym wa­ła­chem, który kręci się nie­spo­koj­nie na sta­no­wi­sku do my­cia.

Sprawca nie pró­bo­wał ukryć swo­jej zbrodni, my­śli Jo­ona. Chciał tylko ze­trzeć z pod­łoża ślady wła­snych bu­tów.

Eri­xon oświe­tla pod­łogę sil­nym ni­skim świa­tłem, ale wszyst­kie ślady stóp zo­stały za­tarte. Wzdy­cha, pró­buje pod in­nym ką­tem, a po­tem się pod­daje.

– Tu nic nie ma... a klamka zo­stała wy­czysz­czona – oznaj­mia.

Jo­ona pod­cho­dzi do niego po pod­kład­kach.

Więk­sza część ka­łuży krwi zdą­żyła za­schnąć, ale na środku wciąż jesz­cze wi­dać ślu­zo­waty ko­agu­lat.

Nie ma wy­try­sków krwi ani więk­szych roz­bry­zgów.

Mar­got po­strze­lono z broni jed­no­ręcz­nej – pi­sto­letu z dość małą pręd­ko­ścią wy­lo­tową. Użyto na­boju z wgłę­bie­niem wierz­choł­ko­wym, po­nie­waż po­zo­stał w jej ciele.

Eri­xon zwilża wy­ma­zówkę za wy­ma­zówką roz­two­rem chlorku sodu, zbiera za­schniętą krew i pa­kuje do wo­recz­ków słu­żą­cych do za­bez­pie­cza­nia śla­dów bio­lo­gicz­nych.

Jo­ona po­woli idzie na­przód, sku­pia­jąc wzrok, czu­jąc, jak prze­ni­kają go cie­nie, które po­zo­sta­wiły po so­bie te ślady.

Krwi jest dużo; nie­ła­two stwier­dzić, jak długo Mar­got tu le­żała, ale kiedy cią­gnięto ją po pod­ło­dze, krew pły­nęła i nie za­częła jesz­cze krzep­nąć.

Czarne ko­ryto na pa­szę stoi krzywo, a na pod­ło­dze wi­dać dzie­się­cio­cen­ty­me­trowy ślad ze­skro­ba­nego pla­stiku.

– Co my­ślisz? – pyta Eri­xon, po­dą­ża­jąc za spoj­rze­niem Jo­ony.

– Mo­żesz pry­snąć blu­esta­rem do­okoła naj­więk­szej plamy?

Eri­xon przy­nosi bu­telkę i zra­sza wszyst­kie po­wierzch­nie, na któ­rych nie ma wi­docz­nych śla­dów krwi.

Sub­stan­cje che­miczne za­warte w spreju wy­wo­łują chwi­lową lu­mi­ne­scen­cję krwi. Każda naj­mniej­sza kro­pla za­czyna lśnić lo­do­wa­to­nie­bie­skim bla­skiem.

Jo­ona stoi w bez­ru­chu, pró­buje z więk­szą do­kład­no­ścią zin­ter­pre­to­wać miej­sce zbrodni, te­raz kiedy cała krew zo­stała uwi­docz­niona.

Re­je­struje kształt każ­dej kro­pli w od­nie­sie­niu do pod­łoża i siły gra­wi­ta­cji.

Trzy­dzie­ści pięć cen­ty­me­trów od ka­łuży krwi po­ły­skuje kilka bla­dych plam.

Jo­ona pod­cho­dzi do nich po roz­ło­żo­nych na ziemi pod­kład­kach i po­chyla się nad nimi.

Wśród po­ły­sku­ją­cych zimno plam na be­to­nie znaj­duje ślad ró­żo­wej szminki.

Upa­da­jąc, Mar­got ude­rzyła mocno twa­rzą o pod­łogę.

Eri­xon fo­to­gra­fuje, a Jo­ona prze­cho­dzi na drugą stronę, na­chyla się i przy­gląda rzę­dowi sze­ściu świe­cą­cych kro­pli krwi na prawo od ka­łuży.

Krew ma więk­sze na­pię­cie po­wierzch­niowe niż woda, dla­tego kro­ple, które spa­dają na mniej wię­cej gładką po­wierzch­nię, nie roz­pry­skują się, tylko za­cho­wują równe brzegi, do­kład­nie tak jak ta se­ria na po­le­ro­wa­nym be­to­nie pod­łogi.

Pierw­szych pięć kro­pli jest za­ostrzo­nych z jed­nej strony w wy­niku dzia­ła­nia ener­gii ki­ne­tycz­nej skie­ro­wa­nej w prawo, pod­czas gdy ostat­nia ma okrą­gły kształt.

– Po­szu­kaj w tych kro­plach śla­dów pro­chu. – Jo­ona wska­zuje na ślady.

– Tego jesz­cze nie było, ale ja­sne, czemu nie – od­po­wiada Eri­xon.

– Sprawca jest pra­wo­ręczny. Przy­ło­żył do jej ple­ców wy­lot lufy, wy­strze­lił i kiedy upa­dała, nie ode­rwał od razu ręki. Po­tem od­su­nął broń, o tak, w bok, dość wol­nym ru­chem, za­nim znie­ru­cho­miał.

– Są­dzisz, że te kro­ple spa­dły z lufy pi­sto­letu?

– Mar­got upa­dła na twarz, z kulą we­wnątrz ciała, ude­rzyła o pod­łogę, roz­bi­ja­jąc przy tym wargi.

– Nie wiemy, czy to krew Mar­got – za­uważa Eri­xon.

– To jej szminka.

– Je­steś pe­wien?

– Je­stem pe­wien od­cie­nia.

– Przy­kro mi to sły­szeć – mam­ro­cze Eri­xon.

– Tak. Mar­got jesz­cze żyła, bo usi­ło­wała się przy­trzy­mać tego po­jem­nika.

– Spró­buję z czer­nią ami­dową.

– Sprawca wy­cią­gnął ją stąd żywą za nogi, wpa­ko­wał do sa­mo­chodu, od­je­chał ka­wa­łek, wró­cił do stajni i za­tarł ślady: po­wy­cie­rał klamkę i drzwi, za­miótł po­dwó­rze aż do sa­mo­chodu, wresz­cie za­brał ze sobą mio­tłę i po­je­chał.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki