Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przed trzema laty Saga Bauer otrzymała anonimową pocztówkę o niepokojącej treści. Była w niej mowa o pistolecie załadowanym dziewięcioma białymi kulami. Jedna z nich miała czekać na Joonę Linnę. Według nadawcy tylko Saga może go uratować. Kobieta pokazała kartkę Joonie, ale czas płynął, a groźba pozostawała jedynie bezsensowną prowokacją. Aż do teraz.
W okolicy Kapellskär znaleziono przywiązany do drzewa worek zawierający prawie całkowicie rozpuszczone zwłoki. Na miejscu zbrodni śledczy odkrywają śnieżnobiałą łuskę po naboju. Posługując się zawiłymi zagadkami, bestialski sprawca daje policji możliwość powstrzymania serii zabójstw. Joona Linna i Saga Bauer usiłują poukładać puzzle, by uratować wyznaczone ofiary. Brutalny pościg staje się coraz bardziej desperacki. Być może zabójcy nie da się powstrzymać? Może wszyscy utknęli w jego pajęczej sieci..
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 616
Lars Kepler uprzedza, że w Pająku wspomniane są niektóre wydarzenia opisane w tomach Łazarz i Piaskun.
Działał kiedyś w Szwecji seryjny morderca, który nazywał się Jurek Walter. W północnej Europie nikt mu nie dorównywał pod względem okrucieństwa i liczby ofiar.
Ostatecznie jego zbrodniom położył kres komisarz Joona Linna.
Ponieważ Joona nie wierzy we wrodzone ani metafizyczne zło, powiedziałby pewnie, że Jurek z biegiem lat utracił część swojej duszy, czyli tego, co sprawia, że człowiek jest człowiekiem.
Większość z tych niewielu osób, które wiedziały o istnieniu Jurka, stwierdziłaby zapewne, że bez niego świat stał się lepszym miejscem.
Jurek Walter nie żyje, ale – jak wiadomo – to, co znika, nie znika całkowicie; nie da się wymazać przeszłości. W naszym świecie niejedno może zmienić miejsce, a to, co przestało istnieć, pozostawia po sobie niebezpieczną pustkę, która w taki czy inny sposób kiedyś musi się wypełnić.
1
Margot Silverman słyszy uderzenia kopyt o wysypaną wiórami ziemię, kiedy koń galopuje po torze oświetlonym latarniami.
Niebo jest czarne, a sierpniowy wieczór chłodny.
Drzewa po bokach migają w pędzie, całkiem znikają, a po chwili chwytają światło następnej latarni.
Margot dowodzi Narodowym Wydziałem Operacyjnym szwedzkiej policji. Cztery razy w tygodniu jeździ konno w Värmdö, żeby oczyścić umysł i odnaleźć siebie.
Puls jej przyspiesza od szybkiego tempa.
Koń mknie jak strzała po wąskim torze.
Kątem oka Margot rejestruje fragmenty otoczenia pojawiające się niczym w błysku flesza: wiatrołomy, zarośniętą niskimi krzakami miedzę ciągnącą się przez las i zwisający ze szlabanu mokry sweter z uśmiechniętą buźką.
Pochyla się do przodu, w oczach i na wargach czuje pęd powietrza.
W galopie koń traci symetrię, wewnętrzna strona grzbietu znajduje się trochę wyżej niż zewnętrzna.
Każda fula kończy się tym, że przednia prawa noga odbija się od ziemi i koń na chwilę traci kontakt z podłożem.
Te sekundy w powietrzu wywołują u Margot ciarki w podbrzuszu.
Catullus to szwedzki koń gorącokrwisty, wałach o długich nogach i mocnej szyi. Margot musi tylko cofnąć trochę zewnętrzną nogę i pchnąć lekko biodrami, żeby mu pomóc zagalopować.
Warkocz rytmicznie uderza ją w plecy.
Przez porośniętą paprociami polankę przebiega sarna.
Na ostatnim odcinku latarnie są zepsute i Margot nie widzi już ziemi przed sobą. Zamyka oczy, ufając Catullusowi i jego zdolności widzenia w nocy; daje się ponieść perfekcyjnemu falującemu ruchowi.
Kiedy unosi powieki, widzi pomiędzy drzewami poświatę stajni, trochę przyhamowuje i przechodzi w kłus wyciągnięty.
Czuje krople potu między piersiami i na plecach, w mięśniach ud i pachwin zbiera się kwas mlekowy po godzinnym treningu interwałowym.
Przejeżdża stępa przez bramę i zsiada z konia.
Dochodzi jedenasta, srebrnoszary citroën jest jedynym samochodem na parkingu.
Margot w ciemnościach prowadzi Catullusa do stajni. Uzda pobrzękuje, a kopyta uderzają głucho o zdeptaną suchą trawę.
Z jednego z boksów słychać przez ściany gwałtowny łomot.
Catullus zatrzymuje się niespodziewanie, podnosi łeb i się cofa.
– O co chodzi? – pyta Margot, wpatrując się w mrok. Spogląda w kierunku traktora i pokrzyw.
Koń się boi, gwałtownie wydmuchuje powietrze przez nozdrza. Kobieta gładzi go po szyi i próbuje skierować w stronę wejścia do stajni, ale Catullus się opiera.
– Koniku, co się dzieje?
Zwierzę drga, a potem ostro skręca, jakby coś je spłoszyło.
– Hooo, hooo. – Margot hamuje konia.
Trzyma wodze i pewnie prowadzi go po półokręgu przez wysoką trawę na chrzęszczący żwir placu.
Oświetlone trzema lampami na fasadzie budynku przedmioty rzucają ostre cienie.
Catullus fuka i opuszcza łeb.
Margot patrzy w mrok, tam gdzie jest wejście do budynku, i czuje lodowaty dreszcz, mimo że niczego nie dostrzega.
Dopiero kiedy wchodzą do jasnej stajni, zdejmuje toczek. Ma czerwony czubek nosa, a jasny warkocz ciężko spoczywa na pikowanym materiale kurtki. Bryczesy są brudne powyżej cholewek wysokich butów.
W powietrzu unosi się intensywny zapach siana i nawozu.
Konie stoją cicho w swoich boksach.
Margot prowadzi Catullusa do myjni, zdejmuje siodło i odwiesza je w ogrzewanej siodlarni.
Trąca przy tym strzemiona, które pobrzękują o drewnianą ścianę.
Margot planuje umyć Catullusa, okryć go derką, nakarmić w boksie, dać mu trochę soli, pogasić światła i pojechać do domu.
Maca w kieszeni kurtki, czy nie zgubiła starej srebrnej piersiówki swojego taty. Butelka jest napełniona płynem do dezynfekcji – nie żeby to było szczególnie wygodne, ale przynosi jej szczęście i stanowi powód nieustannych żartów.
Skrzypią drzwi do stajni.
Margot czuje się nieswojo. Wychodzi ze stanowiska i spogląda w stronę wejścia.
Catullus tupie niespokojnie. Z gumowego węża powoli kapie woda; ciemna strużka omija zbierak do wilgoci i wpływa do studzienki ściekowej.
Jeden z koni w głębi stajni parska. Kopyta stukają o podłogę. Szumi szafka elektryczna na ścianie.
– Halo? – rzuca Margot. Wstrzymuje oddech, stoi przez chwilę nieruchomo ze wzrokiem skierowanym ku drzwiom i po chwili wraca do Catullusa.
Lampa sufitowa odbija się w wypukłym czarnym końskim oku.
Margot waha się przez moment, a potem wyjmuje telefon i dzwoni do domu, do Johanny. Kiedy nikt nie odbiera, czuje w brzuchu narastający lęk. Od dwóch tygodni ma wrażenie, że jest obserwowana. Przyszło jej nawet do głowy, czy przypadkiem Säpo albo służby specjalne z jakiegoś powodu nie mają na nią oka. Nie jest paranoiczką, ale te anonimowe telefony i zgubione kolczyki dały jej do myślenia. Może nią samą albo Johanną interesuje się jakiś stalker?
Ponownie wybiera numer, sygnały jeden po drugim padają niczym ołowiana sonda w głębię wody. W ostatniej chwili przed przekierowaniem na pocztę głosową daje się słyszeć trzask.
– Mokra i naga – odzywa się głos Johanny.
– Jak to możliwe, że zawsze gdy dzwonię, jesteś pod prysznicem? – Margot się uśmiecha.
– Czekaj, włączę głośnik...
Coś szeleści, a po chwili głos się zmienia. Margot myśli o Johannie stojącej bez ubrania w jasno oświetlonej sypialni, doskonale widocznej przez okno z sadu.
– Halo?
– Wycieram się – mówi Johanna. – Wracasz już do domu?
– Jeszcze tylko opłuczę trochę konia.
– Jedź ostrożnie.
Margot słyszy, jak Johanna wyciera się ręcznikiem.
– Zaciągnij zasłony i sprawdź, czy drzwi są zamknięte na klucz.
– Całkiem jak scena z Krzyku – komentuje Johanna. – Tak naprawdę stoisz w ogrodzie i patrzysz na mnie, a zanim zdążę przekręcić klucz w zamku, będziesz już w środku.
– To nie jest zabawne.
– Okej, szefowo.
– Nie chcę już być szefową. Nie jestem w tym dobra. Sprawdzałam się jako komisarz, nawet jeśli byłam trochę zbyt pewna siebie, ale jako szefowa...
– Przestań – przerywa jej Johanna. – Ja tam bym chciała mieć cię za szefową.
– O, la, la. – Margot parska śmiechem i od razu poprawia jej się humor.
Johanna zasuwa rolety, kulkowy łańcuszek stuka o kaloryfer.
– Odpalaj syreny i wracaj do domu – mówi z dala od komórki.
– Nie było problemu przy kładzeniu dziewczynek do łóżek?
– Alva zastanawia się, czy wolisz swojego konia od niej.
– Aj. – Margot się śmieje.
Kiedy kończą rozmawiać, od razu powraca to samo nieprzyjemne uczucie. Przez chwilę znów słychać stukanie o kaloryfer, które zaraz cichnie. Dźwięk musi pochodzić z wnętrza stajni, myśli Margot. Taki odgłos wywołują obijające się o siebie wiaderka wiszące w przejściu.
Jeden z koni opiera się bokiem i udem o ścianę, aż skrzypią deski.
Margot odwraca się w stronę drzwi.
Wydaje jej się, że jakaś wysoka postać próbuje się schować w cieniu obok komory z paszą.
Domyśla się, że to pewnie szafa z miotłami, szuflami i skrobakami, choć ma wrażenie, że mebel stoi trochę dalej, niż powinien.
Wiatr łomocze o ocynkowaną blachę dachu i szarpie oknami, które drżą we framugach.
Margot idzie środkiem stajni. Kraty w boksach migają po bokach, ciężkie końskie łby połyskują w świetle sufitowej lampy.
Powstrzymuje się przed zadzwonieniem do Johanny i poproszeniem, żeby sprawdziła, czy kuchenne drzwi na pewno są zamknięte, bo dzieci nie potrafią dobrze ich zaryglować.
Jedyne, co musi zrobić, to zająć się Catullusem, a potem pojechać do domu, wziąć prysznic, wślizgnąć się do ciepłego łóżka i spać.
Światło miga i słabnie.
Margot staje i nasłuchuje, zerka obok stanowiska do mycia w stronę przebieralni.
Panuje kompletna cisza, którą nagle przerywa ciche tykanie.
Tak jakby po podłodze przetoczył się kłębek srebrnego drutu.
Gdy Margot się odwraca, dźwięk się urywa. Nie jest w stanie stwierdzić, skąd dochodził.
Kobieta opiera się ręką o front boksu i ponownie spogląda w stronę drzwi.
Tykanie za jej plecami rozlega się coraz bliżej.
Catullus podnosi niespokojnie głowę, a Margot czuje nagle mocny cios w dolną część pleców. Przez głowę przelatuje jej myśl, że została kopnięta przez konia. Bezwładnie pada na twarz.
Świat znika na mgnienie oka.
W głowie jej huczy.
Margot leży na brzuchu; upadając, rozbiła sobie wargi i czoło o betonową podłogę. W plecach coś ją dziwnie pali i ściska.
W powietrzu unosi się gorzki zapach.
Margot orientuje się, że ktoś strzelił do niej z pistoletu – w tej samej chwili w uszach zaczyna jej wibrować wysoki ton. Konie są przestraszone, kręcą się niespokojnie w swoich boksach, obijają się o ściany, tupią i chrapią.
Wie, że została postrzelona. Silnie krwawi, a jej serce bije o wiele za szybko.
– Dobry Boże, dobry Boże...
Chce wstać, pojechać do domu i powiedzieć córkom, że kocha je ponad wszystko.
Ktoś się zbliża i naraz ogarnia ją strach przed śmiercią.
Coś skrzypi, a potem grzechocze o kaloryfer.
Margot nie czuje dolnej połowy ciała, ale zdaje sobie sprawę, że ktoś ciągnie ją za nogi w kierunku drzwi.
Szoruje biodrem po podłodze.
Usiłuje przytrzymać się koryta na paszę, ale jest za słaba.
Jakieś wiadro się przewraca i odtacza na bok.
Kurtka i bluza podsuwają się do góry.
Margot oddycha szybko, domyśla się, że kula weszła prosto w kręgosłup. Dźgnięcia bólu przeszywają jej tułów.
To jak ciosy siekierą, której ostrze za każdym razem pozostaje w ranie.
Ktoś ciągnie ją niczym rzeźne zwierzę. Margot czuje się jak łódka z kory porwana przez nurt strumienia, unosi się w powietrzu niczym zeppelin nad polami.
Jej myśli stają się coraz bardziej osobliwe.
Wie, że nie wolno jej się poddać, że musi walczyć, ale jest tak słaba, że nie ma siły nawet podnieść głowy.
Nos, usta i broda trą o beton.
Ostatnią rzeczą, jaką Margot zauważa przed utratą przytomności, jest ciągnący się za nią na podłodze lśniący krwawy ślad.
2
Lisa stoi plecami do okna, opierając na parapecie dłoń, w której trzyma zaparowaną szklankę z drinkiem.
Jest środek nocy, a ona znajduje się razem z dwoma mężczyznami w małej parterowej willi w Rimbo.
Jeden ma pięćdziesiąt lat, nosi garnitur i jasnoniebieską koszulę, ma krótko obcięte włosy, szpakowate skronie i zesztywniały kark. Wrzuca pustą formę do kostek lodu do zlewu, nalewa ginu do dzbanka i uzupełnia tonikiem.
Drugi mężczyzna wygląda na niewiele ponad dwudziestkę, jest barczysty i wysoki. Ma ogoloną głowę i białe jak kość dłonie. Stoi pod okapem kuchennym i pali papierosa.
Lisa coś mówi i śmieje się, zasłaniając usta.
Starszy wychodzi z kuchni, po paru sekundach w łazience zapala się światło. Z zewnątrz można dostrzec przez lekkie zasłonki cień mężczyzny.
Lisa, która właśnie skończyła dwadzieścia dziewięć lat, ubrana jest w plisowaną spódnicę i opinającą się na piersiach srebrnoszarą bluzkę. Jej ciemne włosy są wyszczotkowane i lśniące.
Urodziła się z rozszczepem podniebienia i teraz na górnej wardze ma białą bliznę.
Młodszy mężczyzna wciska niedopałek do puszki po piwie, podchodzi do Lisy i pokazuje jej coś w swoim telefonie. Obserwuje reakcję, mówi coś półgłosem i odgarnia jej włosy z policzka.
Kobieta napotyka jego spojrzenie, staje na palcach i cmoka go w usta. Mężczyzna poważnieje, zerka w stronę korytarza, potem nachyla się ku niej i całuje ją głęboko.
Saga Bauer patrzy na nich przez wyświetlacz aparatu cyfrowego; widzi, jak mężczyzna wsuwa rękę pod spódnicę Lisy i pieści ją między nogami przez rajstopy i majtki.
O tej porze na niewielkim osiedlu domów letniskowych panuje cisza.
Godzinę wcześniej na sąsiednim podwórku Saga przyciągnęła do wysokiego drewnianego płotu taczki, przewróciła je do góry kołem i wspięła się na nie.
Z tego miejsca obserwuje wnętrze willi przez wielkie okna wychodzące na ogród na tyłach domu. Światło z kuchni i salonu sięga poza proste pnie sosen i leżące na suchej trawie szyszki.
Starszy z mężczyzn wraca i staje w wejściu do kuchni. Tamci przerywają pocałunek i podchodzą do niego.
Saga opiera teleobiektyw na płocie, żeby uzyskać stabilny obraz, ale cała trójka zdążyła już przejść do holu.
Mąż Lisy był w jednej grupie z Sagą w szkole policyjnej i dość szybko trafił do policji w Norrmalm. Podejrzewa, że żona go zdradza, kiedy on ma nocną zmianę, ale jeszcze z nią o tym nie rozmawiał.
Zamiast tego skontaktował się z biurem detektywistycznym, w którym Saga obecnie pracuje. Mimo iż ostrzegła go na pierwszym spotkaniu, tłumacząc, że człowiek nie zawsze chce poznać prawdę, postanowił ją zatrudnić.
Lisa znajduje się teraz razem z dwoma mężczyznami tuż przed wejściem do ciemnej sypialni. Nie udaje się dostrzec, co robią, ale ich cienie poruszają się na listwach i w otwartych drzwiach.
Saga sprawdza, czy kamera nagrywa.
Wyświetlacz jest czarny do momentu, w którym jeden z mężczyzn zapala lampę stojącą przy nocnym stoliku. Wszyscy troje zdążyli już zdjąć prawie całe ubranie. Lisa jest zwrócona plecami do okna, ściąga figi i drapie się po prawym pośladku.
W talii ma odgnieciony ślad po gumce rajstop, na łydce widać siniaki.
Ściany są w kolorze miodu, a wielkie łóżko ozdobione jest misternym wezgłowiem z mosiądzu.
Światło lampy odbija się w szkle zawieszonej na ścianie fotografii przedstawiającej boksera George’a Foremana.
Młodszy mężczyzna siada na brzegu łóżka, zasłaniając sobą lampę.
Starszy kładzie się i wyjmuje kondom z górnej szuflady stolika.
Lisa zbliża się, siada okrakiem na jego goleniach i czeka, aż będzie gotowy.
Mówi coś, a potem podnosi z podłogi żółtą ozdobną poduszkę i podkłada sobie pod pupę.
Wczołguje się na mężczyznę, całuje go w pierś i w usta. Kiedy mężczyzna w nią wchodzi, jej twarz chowa się z powrotem w cieniu.
Młodszy wciąż siedzi na skraju łóżka i stara się uzyskać sztywność wystarczającą do nałożenia prezerwatywy.
Szybkie pchnięcia bioder przenoszą się na lampę podłogową, której złote frędzle podrygują rytmicznie.
Saga czeka na moment, w którym twarz kobiety będzie widoczna.
Dopóki nie widać jej wyraźnie na nagraniu podczas samego stosunku, Lisa może zaprzeczyć zdradzie. Może wyrazić skruchę, że pocałowała innego mężczyznę, może też twierdzić, że opuściła budynek w tej samej chwili, w której przyszła druga kobieta.
Ten, kto zaprzecza, stosuje dokładnie te same strategie co kłamca.
W domu za plecami Sagi zapala się światło.
Lisa zatrzymuje się, kładzie dłoń na plecach młodszego mężczyzny i mówi coś do niego. Tamten sięga po butelkę z olejkiem stojącą na drugim stoliku.
Kobieta siedzi okrakiem na biodrach starszego i pochyla się, kiedy młodszy klęka za nią.
Jej uda drgają z bólu, kiedy kochanek wdziera się w nią analnie.
Przez moment cała trójka trwa w bezruchu, a potem obaj mężczyźni wykonują pierwsze ostrożne pchnięcia.
Światło wciąż jest zbyt słabe.
Saga słyszy, jak za jej plecami ktoś idzie przez trawnik. Ogląda się przez ramię i zgaduje, że sąsiad odkrył jej obecność.
– To prywatna posesja – mówi mężczyzna. – Nie możesz...
– Sprawa policji – ucina krótko Saga i wbija w niego wzrok. – Proszę się trzymać z daleka.
Mężczyzna o siwych wąsach ubrany w kamizelkę myśliwską podchodzi do niej nerwowo.
– Czy mogę zobaczyć pani legitymację?
– Zaraz – odpowiada Saga, patrząc z powrotem przez aparat.
Światło z przeciwnej strony domu omiata całą trójkę i rzuca cień na zakurzoną szybę okna.
Chwilami widać profil młodszego mężczyzny, jego nos i napięte usta. Błyska jakaś mokra część ciała, widać kołyszące się pośladki, zmarszczony kark, napięte mięśnie ud.
– Dzwonię na policję – ostrzega sąsiad.
Któreś z trojga kochanków niechcący trąca stolik, przez co lampa przewraca się na fotel i nieruchomieje.
Nagle twarz Lisy znajduje się w pełnym świetle. Kobieta ma otwarte usta i czerwone policzki. Mówi coś, a potem zamyka oczy, białe piersi się huśtają, włosy raz za razem zasłaniają jej twarz.
Saga filmuje jeszcze przez chwilę i wyłącza nagrywanie, zakłada osłonę obiektywu i schodzi z taczek.
Sąsiad cofa się, trzymając telefon przy uchu.
Saga pokazuje mu swoją nieważną legitymację służbową z Säpo w tym samym momencie, w którym w słuchawce odzywa się operator linii alarmowej.
Idzie przez trawnik, przechodzi przez płot, a potem dalej drogą do pomostu nad wodą. Jej motocykl stoi na parkingu obok koszy na śmieci.
Kiedy kończy pakować aparat do torby, dzwoni do swojego szefa, patrząc na płaskie skały i ciemną wodę.
– Henry Kent.
– Przepraszam za późną porę – mówi Saga. – Ale prosiłeś, żebym zaraportowała, jak skończę...
– Takie są zasady – stwierdza szef.
– W porządku, w każdym razie skończyłam, wszystko mam nagrane.
– Dobrze.
Jasne włosy Sagi są zebrane w długi koński ogon. Mimo cieni pod oczami i głębokiej pionowej zmarszczki na czole wciąż jest uderzająco piękna.
– Pomyślałam... Czy mogę jutro zanieść aparat do biura? Jest bardzo późno.
– Sprzęt ma być złożony od razu – oznajmia Kent.
– Chodzi o to, że muszę wcześnie wstać i...
– Czego nie rozumiesz? – przerywa jej podniesionym głosem mężczyzna.
– Ja tylko...
Saga milknie, kiedy zdaje sobie sprawę, że szef zakończył rozmowę. Wzdycha i chowa komórkę do wewnętrznej kieszeni kurtki, podciąga zamek, wkłada kask i siada na motor.
Wytacza go z parkingu i wjeżdża na drogę prowadzącą między domami letniskowymi.
Po zakończeniu długiego okresu zwolnienia lekarskiego Saga nie chciała wracać do pracy w Säpo, tylko wysłała podanie do NWO. Kierownik do spraw kadrowych odpowiedział, że nie mają wprawdzie wakatów, ale oczywiście są zainteresowani jej umiejętnościami, i obiecał poruszyć sprawę z dowództwem.
Okazało się, że Saga, mimo iż czuje się gotowa do powrotu do pracy w policji, musi jeszcze dostać zielone światło od psychologa z Centrum Kryzysu i Traumy.
W oczekiwaniu na zgodę Saga pracuje dla Biura Detektywistycznego „Kent” SA i zajmuje się zdradami małżeńskimi oraz sprawdzaniem przeszłości ludzi.
Prawie cały czas wolny poświęca dwojgu dzieciom z zespołem Downa, którym służy wsparciem jako wolontariuszka.
Żyje samotnie, ale utrzymuje relację seksualną z anestezjologiem, który podawał narkozę jej przyrodniej siostrze w szpitalu Karolinska w Huddinge przed trzema laty.
Jest wpół do czwartej rano, gdy Saga parkuje przed biurem przy Norra Stationsgatan, wstukuje kod do bramy, wjeżdża windą na trzecie piętro, otwiera drzwi i wyłącza alarm.
Odruchowo sprawdza pocztę w skrzynce przed drzwiami i znajduje zaadresowane do siebie małe pudełko oklejone taśmą. Bierze je do swojego biurka, kładzie na blacie i siada. Po zalogowaniu się do komputera wyjmuje z aparatu kartę pamięci, wsuwa ją do czytnika w komputerze, przenosi nagranie i je archiwizuje.
Czuje w głowie zmęczenie, wzrok jej ucieka przez okno ku światłom aut mknących przez Norrtull, ku mostom i jasnym wlotom tuneli.
Kiedy twardy dysk komputera zaczyna trzeszczeć, dźwięk wyrywa ją z zamyślenia. Saga wstaje, zamyka aparat w sejfie i wraca do swojego boksu.
Z piekącymi z braku snu oczami rozrywa brązową taśmę, otwiera pudełko, podsuwa je pod lampkę, wkłada do środka prawą rękę i wyciąga zmięty dziecięcy rysunek.
Rozwija go nad blatem biurka. Widzi zawiniątko z kawałka białego materiału z koronką.
Bierze do ręki długopis i odsuwa delikatnie szmatkę otaczającą drobny szary przedmiot.
Jest to cynowa figurka – nie większa niż dwa centymetry.
Światło odbija się od szarego metalu.
Saga przechyla lampę i dostrzega, że figurka przedstawia brodatego mężczyznę w płaszczu o wąskich ramionach.
3
Odłamki szkła na wykładzinie pokoju hotelowego chrzęszczą pod butami Joony Linny.
Mężczyzna o pomarszczonej twarzy ma złamany kark; wisi na sznurze, kołysząc się w oknie. Lina poskrzypuje miarowo.
Koszula na jego piersi jest ciemna od krwi, która wypłynęła z rany od pętli wrzynającej się głęboko w skórę.
Szklane okruchy spadają z brzękiem na parapet.
Ostatni szept mężczyzny odbija się echem w głowie Joony.
Słowa wiją się w jego duszy niczym wąż, nie znajdując ani miejsca, ani wyjścia.
Joona wie, że wisielec nie żyje, że kręgosłup szyjny został przerwany, ale mimo to musi zbadać jego puls.
Ostrożnie wyciąga dłoń, kiedy nagle rozbrzmiewa dzwonek telefonu.
Joona otwiera oczy, sięga po telefon do nocnego stolika i odbiera, zanim usłyszy drugi sygnał.
– Przepraszam, że dzwonię tak późno – odzywa się męski głos w słuchawce.
Joona wstaje z łóżka, ale widzi, że Valeria unosi już zaspane powieki, więc gładzi ją po policzku i wychodzi z telefonem do kuchni.
– O co chodzi? – pyta cicho.
– Mówi Valid Mohammed z policji, Sztokholm Południe... No więc o wpół do pierwszej w nocy w centrum powiadamiania ratunkowego odebrano telefon od żony Margot Silverman, Johanny... Margot pojechała koło dziewiątej wieczorem do klubu jeździeckiego niedaleko Gustavsbergu na Värmdö i już dawno powinna być w domu. Johanna nie mogła zostawić dzieci samych, ale martwiła się, że Margot miała wypadek, czy coś, więc wysłano tam samochód... I właśnie przed chwilą koledzy zaraportowali... Nie znaleźli Margot, ale podobno na podłodze jest masa krwi, w środku, w stajni... Sam nie wiem, pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć.
– Dziękuję, jadę tam natychmiast – odpowiada Joona. – Czy możesz dopilnować, żeby nikt niczego nie dotykał? To ważne. Poproś kolegów, żeby nie ruszali się z miejsca, dopóki się tam nie zjawię. Przejmuję sprawę i przywiozę swojego technika.
Rozłącza się, od razu dzwoni do swojego starego przyjaciela Erixona i streszcza mu sytuację.
Jest pięć po drugiej.
Radiowóz patrolu przyjechał na miejsce czterdzieści pięć minut temu.
Minęło dziewięćdziesiąt pięć minut od chwili, w której Johanna zadzwoniła pod numer sto dwanaście.
Blokada dróg nie ma sensu. Można tylko zbadać dokładnie miejsce zdarzenia i spróbować się dowiedzieć, co się wydarzyło.
– No dobrze – szepcze Erixon.
– Wiem, że masz problem z plecami, ale...
– To nic takiego.
– Potrzebuję najlepszego technika, jakiego mamy – tłumaczy Joona.
– Tyle że nie odebrał telefonu o tej porze, więc zadzwoniłeś do mnie? – żartuje Erixon, maskując niepokój.
Umawiają się przed wjazdem na teren klubu jeździeckiego. Joona wraca do sypialni i zaczyna się ubierać. Valeria w cienkiej nocnej koszuli wstaje z łóżka i owija się rozpinanym swetrem.
– Co się dzieje? – pyta.
Joona zakłada zegarek, który dostał od swojej córki Lumi. Wybrała go, bo tarcza przypominała jej szare oczy ojca.
– Telefon z pracy – odpowiada, zapinając spodnie. – Muszę jechać, chodzi o...
Milknie, a Valeria napotyka jego wzrok.
– O kogoś, kogo znasz – stwierdza.
– Tak. Margot nie wróciła do domu z jazdy konnej. – Joona wkłada koszulę.
– Co mówią policjanci na miejscu?
– Znaleźli jej auto, a w stajni jest krew.
– O Boże...
– Wiem.
Joona szybkim krokiem podchodzi do szafki na broń, wstukuje kod i wyjmuje swojego colta combata. Przewiesza kaburę przez ramię i w drodze do przedpokoju zapina paski. Valeria idzie za nim, całuje go przelotnie na pożegnanie i zamyka starannie drzwi. Joona rusza biegiem do windy.
Czekając, aż brama garażu się rozsunie, Joona myśli o Margot i ich pierwszym spotkaniu. Była wtedy w zaawansowanej ciąży, właśnie otrzymała awans na stanowisko komisarza i dopuściła Joonę do swojego śledztwa, mimo że nie pracował wtedy w policji.
Wyjeżdża rampą na wąską uliczkę na tyłach domu, skręca w lewo w Sveavägen i rozpędza się w kierunku Klaratunneln.
O tej porze prawie nie ma ruchu.
Zostawia za sobą Sztokholm. Za oknami samochodu przesuwają się wieżowce i oświetlone centra handlowe, dalej budynki przemysłowe, osiedla willowe i w końcu niesamowite mosty nad cieśninami i zatokami.
Joona Linna jest komisarzem w Narodowym Wydziale Operacyjnym. Rozwiązał więcej skomplikowanych spraw zabójstw niż jakikolwiek inny policjant z północnej części Europy. Od sześciu lat jest w związku z Valerią de Castro i ma dorosłą córkę z pierwszego małżeństwa.
Dwa radiowozy stoją po obu stronach drogi dojazdowej do klubu jeździeckiego.
Niebieskie światło omiata drzewa i asfalt, co przypomina wodę zalewającą brzeg w silnych podmuchach wiatru.
Furgonetka Erixona jest zaparkowana po drugiej stronie drogi. Technik mieszka w Gustavsbergu, zaledwie pięć minut jazdy od stajni.
Joona zatrzymuje się na poboczu, podchodzi i wita się z policjantami, prosząc przy okazji o odgrodzenie wjazdu.
Nocne powietrze jest chłodne.
Wszystko spowijają cisza i mrok. W okolicy nie ma innych zabudowań oprócz tych na terenie klubu – tylko las i łąki.
Potężne ciało Erixona porusza się w świetle reflektorów furgonetki.
Mężczyzna stoi przy śladach opon i wypełnia każdy z odcisków płynnym gipsem, starając się skompletować odlew całego koła.
– Miejmy nadzieję, że to jakaś pomyłka – mówi cichym głosem.
– Oby – zgadza się Joona.
Wsiadają do samochodu Erixona i przejeżdżają ostatni krótki odcinek do samej stajni. Światła furgonetki otwierają w ciemności tunel z białych drzew i porastających łąkę traw.
Żwir chrzęści pod oponami.
Mijają pastwiska wyposażone w podajniki paszy, wydeptany padok, a po chwili ich oczom ukazuje się stojące na parkingu auto Margot.
Erixon skręca i zatrzymuje się obok citroëna.
Nadal jeszcze nie da się niczego stwierdzić na pewno. Wkładają jednorazowe kombinezony, podchodzą do samochodu, fotografują go i świecą latarką przez szyby.
Snop światła rozjaśnia szkło, a potem wpada do środka: widać kierownicę, fotele, puszkę napoju energetycznego, papierki po słodyczach i grubą teczkę z NWO.
Ruszają w kierunku stajni.
Reflektory policyjnego samochodu, który jako pierwszy przyjechał na miejsce, oświetlają traktor i gęste pokrzywy na tle brunatnoczerwonej ściany.
Trzy kawki kłócą się zawzięcie nad kępą drzew.
Erixon fotografuje, pryska utrwalaczem w każdy ślad butów i opon, oznacza je numerami i robi zapiski w służbowym notesie.
Umundurowany funkcjonariusz stoi nieruchomo przy otwartym bagażniku, w którym świeci się lampka; w rękach trzyma rolkę taśmy odgradzającej.
– Gdzie twój partner? – pyta Joona.
– W środku, w stajni – odpowiada policjant i zmęczonym gestem wskazuje wejście.
– Nie ruszaj się. – Erixon zaczyna zabezpieczać ślady wokół niego.
Joona wie, że truizmem jest powiedzenie „To, co najbardziej prawdopodobne, zazwyczaj jest prawdziwe”, ale i tak czasem musi sobie o tym przypominać, kiedy do logiki zakrada się nadzieja.
Jeszcze nie dopuszcza do siebie myśli, że zapewne będzie zmuszony pojechać do Johanny i dzieci, aby powiedzieć im, że Margot nie żyje.
Razem z Erixonem zbliżają się do stajni, ostrożnie stawiając kroki.
Oświetlenie fasady jest wyłączone, ale w poświacie, która wydobywa się przez szpary wokół drzwi, widać, że ziemia została zamieciona.
– Możesz zaświecić podczerwienią? – prosi Joona.
– Cóż, chyba już czas – wzdycha Erixon.
Idzie do furgonetki i przyciąga sprzęt na wózku transportowym, rozpakowuje lampę i ją włącza.
– Jezu...
W niewidzialnym świetle żwir przed drzwiami blaknie, podczas gdy krew zarysowuje się wyraźnie czarnymi nitkowatymi skupiskami.
Mimo że ziemia została zamieciona, widać duże ilości krwi ciągnące się prosto od wejścia. Ślad urywa się dwa metry dalej.
Erixon robi zdjęcia, a potem nabiera trochę poplamionych kamyczków z pięciu różnych punktów i wsypuje je do oddzielnych kartonowych pudełeczek.
– Muszę tam wejść – mówi Joona.
Technik podchodzi do stajni, szuka śladów palców na klamce, po obu stronach drzwi, na framudze i ścianie obok.
– Mój mentor zawsze zakładał na buty gumki, ale ja tam nie oszczędzam na podkładkach do chodzenia – stwierdza, zdzierając folię z nowej paczki.
Otwiera drzwi i z sapnięciem umieszcza pierwszą podkładkę na progu, a potem naciąga ochraniacze na buty.
Joona wchodzi za nim do stajni.
Kraty w wejściach do boksów połyskują w żółtym świetle lampy sufitowej. Drugi z policjantów stoi nieruchomo przed siodlarnią.
Pośrodku w przejściu na betonowej podłodze widać wielką kałużę krwi – ciągnie się od niej długi ślad do miejsca, w którym zamieciono podłogę.
Równoległe krwawe linie pozostawione przez włosie szczotki biegną aż do samych drzwi.
Sprawca szedł tyłem i zacierał swoje ślady.
– Joona Linna – odzywa się policjant. – Nie sądziłem, że istniejesz naprawdę, ale pomyślałem... że może lepiej nie będę się ruszał, w razie gdybyś jednak istniał...
– Dziękuję.
Podczas gdy Erixon rozmieszcza podkładki na podłodze, Joona przygląda się miejscu zdarzenia.
Wszystkie konie drzemią w swoich boksach – poza czarnym wałachem, który kręci się niespokojnie na stanowisku do mycia.
Sprawca nie próbował ukryć swojej zbrodni, myśli Joona. Chciał tylko zetrzeć z podłoża ślady własnych butów.
Erixon oświetla podłogę silnym niskim światłem, ale wszystkie ślady stóp zostały zatarte. Wzdycha, próbuje pod innym kątem, a potem się poddaje.
– Tu nic nie ma... a klamka została wyczyszczona – oznajmia.
Joona podchodzi do niego po podkładkach.
Większa część kałuży krwi zdążyła zaschnąć, ale na środku wciąż jeszcze widać śluzowaty koagulat.
Nie ma wytrysków krwi ani większych rozbryzgów.
Margot postrzelono z broni jednoręcznej – pistoletu z dość małą prędkością wylotową. Użyto naboju z wgłębieniem wierzchołkowym, ponieważ pozostał w jej ciele.
Erixon zwilża wymazówkę za wymazówką roztworem chlorku sodu, zbiera zaschniętą krew i pakuje do woreczków służących do zabezpieczania śladów biologicznych.
Joona powoli idzie naprzód, skupiając wzrok, czując, jak przenikają go cienie, które pozostawiły po sobie te ślady.
Krwi jest dużo; niełatwo stwierdzić, jak długo Margot tu leżała, ale kiedy ciągnięto ją po podłodze, krew płynęła i nie zaczęła jeszcze krzepnąć.
Czarne koryto na paszę stoi krzywo, a na podłodze widać dziesięciocentymetrowy ślad zeskrobanego plastiku.
– Co myślisz? – pyta Erixon, podążając za spojrzeniem Joony.
– Możesz prysnąć bluestarem dookoła największej plamy?
Erixon przynosi butelkę i zrasza wszystkie powierzchnie, na których nie ma widocznych śladów krwi.
Substancje chemiczne zawarte w spreju wywołują chwilową luminescencję krwi. Każda najmniejsza kropla zaczyna lśnić lodowatoniebieskim blaskiem.
Joona stoi w bezruchu, próbuje z większą dokładnością zinterpretować miejsce zbrodni, teraz kiedy cała krew została uwidoczniona.
Rejestruje kształt każdej kropli w odniesieniu do podłoża i siły grawitacji.
Trzydzieści pięć centymetrów od kałuży krwi połyskuje kilka bladych plam.
Joona podchodzi do nich po rozłożonych na ziemi podkładkach i pochyla się nad nimi.
Wśród połyskujących zimno plam na betonie znajduje ślad różowej szminki.
Upadając, Margot uderzyła mocno twarzą o podłogę.
Erixon fotografuje, a Joona przechodzi na drugą stronę, nachyla się i przygląda rzędowi sześciu świecących kropli krwi na prawo od kałuży.
Krew ma większe napięcie powierzchniowe niż woda, dlatego krople, które spadają na mniej więcej gładką powierzchnię, nie rozpryskują się, tylko zachowują równe brzegi, dokładnie tak jak ta seria na polerowanym betonie podłogi.
Pierwszych pięć kropli jest zaostrzonych z jednej strony w wyniku działania energii kinetycznej skierowanej w prawo, podczas gdy ostatnia ma okrągły kształt.
– Poszukaj w tych kroplach śladów prochu. – Joona wskazuje na ślady.
– Tego jeszcze nie było, ale jasne, czemu nie – odpowiada Erixon.
– Sprawca jest praworęczny. Przyłożył do jej pleców wylot lufy, wystrzelił i kiedy upadała, nie oderwał od razu ręki. Potem odsunął broń, o tak, w bok, dość wolnym ruchem, zanim znieruchomiał.
– Sądzisz, że te krople spadły z lufy pistoletu?
– Margot upadła na twarz, z kulą wewnątrz ciała, uderzyła o podłogę, rozbijając przy tym wargi.
– Nie wiemy, czy to krew Margot – zauważa Erixon.
– To jej szminka.
– Jesteś pewien?
– Jestem pewien odcienia.
– Przykro mi to słyszeć – mamrocze Erixon.
– Tak. Margot jeszcze żyła, bo usiłowała się przytrzymać tego pojemnika.
– Spróbuję z czernią amidową.
– Sprawca wyciągnął ją stąd żywą za nogi, wpakował do samochodu, odjechał kawałek, wrócił do stajni i zatarł ślady: powycierał klamkę i drzwi, zamiótł podwórze aż do samochodu, wreszcie zabrał ze sobą miotłę i pojechał.