Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czwarty
Robert Baer
Autor bestsellerów „The New York Times”
Kim był najgroźniejszy rosyjski szpieg w CIA?
Niezwykła i dotąd nieznana historia ekscytującego polowania na szpiega KGB w najwyższych kręgach CIA.
Gdyby nie ta historia, być może Władimir Putin nigdy nie doszedłby do władzy. Zimna wojna dobiegała końca, kiedy amerykański wywiad zdemaskował trzech znanych rosyjskich szpiegów: Aldricha Amesa, Edwarda Lee Howarda i Roberta Hanssena. Jednak w kuluarach od dawna krążyły plotki o innym krecie, być może bardziej szkodliwym niż ci trzej razem wzięci, często określanym jako Czwarty Człowiek. Czy to największy zdrajca w historii Ameryki, czy też rosyjski podstęp, by rozerwać CIA na strzępy? Agencja wszczyna nowe śledztwo, aby się upewnić, że w jej szeregach nie ma kolejnego zdrajcy. Tylko garstka ludzi wie o dochodzeniu prowadzonym przez trzy kobiety z olbrzymim doświadczeniem w kontrwywiadzie. Niezwykła determinacja doprowadza je do szokującego odkrycia, które ma dramatyczne konsekwencje dla amerykańskiego bezpieczeństwa.
Historia o grze w kotka i myszkę godna pióra Johna le Carrégo.
Robert Baer
Były oficer prowadzący CIA, przydzielany głównie do spraw dotyczących Bliskiego Wschodu. Podanie do Dyrektoriatu Operacyjnego CIA złożył dla żartu. Zna osiem języków. Otrzymał CIA Career Intelligence Medal. Jest częstym komentatorem zagadnień związanych ze szpiegostwem, stosunkami międzynarodowymi i z polityką zagraniczną USA. Był narratorem serialu telewizyjnego Polowanie na Hitlera. Felietonista „The Time”, współpracował też z „Vanity Fair”, „The Wall Street Journal” i „The Washington Post”. Analityk wywiadu i bezpieczeństwa w CNN. Jego książka See No Evil posłużyła jako inspiracja do filmu Syriana z George’em Clooneyem w roli Baera.
Fragment Kilku innych agentów zdradzonych przez Amesa obracało się w tych samych kręgach KGB co Władimir Putin, o którym CIA nie wiedziało dosłownie nic, zanim przejął władzę w 1999 roku. Gdyby nie Ames, istniałaby całkiem spora szansa, że byliby w stanie zaalarmować CIA o intrygach Putina w celu przejęcia władzy i zrealizowania swoich zamiarów jako nowy car Rosji. Na przykład jeden z agentów, których zdradził Ames, pracował w akademii KGB, gdzie mógłby uzyskać dostęp do teczki Putina bądź wypytać osoby z jego kręgu o szczegóły jego drogi do władzy. Stany Zjednoczone być może nigdy nie byłyby w stanie powstrzymać wzrostu potęgi Putina, ale informacje z drugiej ręki o jego charakterze i wizji pomogłyby przynajmniej przygotować się na to, co miało nadejść.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 337
Od autora
W 1991 roku KGB zostało rozbite na kilka agencji1. Przede wszystkim jego struktura zajmująca się wywiadem zagranicznym została oddzielona od kontrwywiadowczej. Dla uproszczenia jednak w odniesieniu do poszczególnych instytucji, które powstały z rozpadu KGB, posługuję się nazwą KGB, jak robi to wielu Rosjan. Samo KGB to sposób myślenia, nie tylko organizacja. Ponadto w swojej opowieści naprzemiennie używam określeń „Rosjanie” i „Sowieci”, gdyż historia wydarzeń związanych z upadkiem ZSRR rozciągnięta jest w czasie. Starałem się również unikać biurokratycznego języka, jaki zwykle cechuje książki szpiegowskie. Jeśli zaś chodzi o odniesienia, niezbędne w uporządkowaniu faktów i dat okazały się dwie pozycje książkowe na temat KGB i amerykańskich polowań na tzw. kretów: The Main Enemy Milta Beardena i Jima Risena oraz Circle of Treason Sandy Grimes i Jeanne Vertefeuille. Natomiast o moich źródłach powiem tyle, że większość prosiła o anonimowość, przede wszystkim ze względu na fakt, że śledztwo dotyczące działalności szpiegowskiej Czwartego jest nadal w toku. Usiłowałem dotrzeć do wszystkich głównych postaci tej historii, jednak wiele z nich odmówiło komentarza. Dodam, że każdą niepubliczną informację, jaką pozyskałem, starałem się potwierdzić w przynajmniej dwóch źródłach. I na koniec – opowieść ta dotyczy ścigania Czwartego przez CIA, a nie FBI – chociaż o tym też wspomnę. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś będzie mógł ujawnić tę historię w pełni.
Śledztwo w sprawie poszukiwania Czwartego nadal trwa, dlatego w trakcie pisania tej książki zaoferowałem zarówno CIA, jak i FBI możliwość wglądu do jej treści i usunięcia informacji, które mogłyby zaszkodzić prowadzonym przez nie działaniom. CIA poprosiło o minimalne poprawki redakcyjne, których z przyjemnością dokonałem. Żadne z nich w najmniejszym stopniu nie wprowadziło zmian w tej opowieści i nie wpłynęło na moje wnioski na temat śledztwa.
Książka ta opiera się głównie na informacjach z pierwszej ręki, jednak tam, gdzie to było możliwe, załączyłem źródła tekstowe potwierdzające informacje od moich informatorów lub, w kilku przypadkach, różniące się od moich ustaleń.
Jeden
Kontrwywiad – działalność mająca na celu uniemożliwienie wrogom przedostanie się do środka i łapanie tych, którym się to udało.
Moskwa, 1992
PROBLEM STANOWIŁO odnalezienie w Moskwie przedstawiciela KGB, który chciał pozostać w ukryciu. Celowo nie podał CIA swojego moskiewskiego adresu czy numeru telefonu. Nie było go w żadnej książce telefonicznej, jakie posiadało CIA. A nikt z Agencji nie zamierzał pukać do KGB i wypytywać o niego. CIA chciało spotkania z nim na osobności, aby nie dać KGB pretekstu do aresztowania go pod zarzutem szpiegostwa.
Fakt, że wywiad i kontrwywiad KGB przeniknęły struktury CIA w Moskwie, jeszcze bardziej utrudniał wykopanie go spod ziemi. Nawet po rozpadzie ZSRR w 1991 roku, zakończeniu zimnej wojny i sprzymierzeniu Rosji z Zachodem (oczywiście jedynie na papierze) KGB widziało sprawy inaczej. Nawet na moment nie przestało postrzegać Stanów Zjednoczonych jako zaprzysiężonego wroga Rosji, a CIA jako gotowego w każdej chwili do sabotowania tego kraju. Dla oficerów CIA w Moskwie próby nawiązania kontaktu z jakimkolwiek Rosjaninem, nie mówiąc już o oficerze wywiadu, były bardzo ryzykowne, jeśli nie niemożliwe.
Przedstawiciel KGB, z którym CIA chciało nawiązać kontakt, to Aleksandr Iwanowicz Zaporożskij2 – wysoki, chudy wąsacz gruzińskiego pochodzenia. Wstąpił do KGB w 1957 roku i od tamtej pory pracował w wydziale kontrwywiadu zarządu odpowiadającego za wywiad zagraniczny, czyli Pierwszego Zarządu Głównego. Po rozbiciu KGB przez Jelcyna w 1991 roku jego zarząd przemianowano na SWR.
W relacjach z CIA Zaporożskij zawsze postrzegał siebie raczej jako wspólnika niż szpiega – czy agenta, jak określa to CIA – z czasem zaczął jednak nadmieniać o podwójnych agentach KGB3 w amerykańskim wywiadzie. Osobom w CIA i FBI posiadającym wiedzę na jego temat Zaporożskij znany był jako Max4.
Pierwszy kontakt CIA z Maxem nastąpił w 1988 roku w Afryce Wschodniej. Okazją do tego była podjęta przez niego nieudolna próba zrekrutowania amerykańskiego urzędnika przydzielonego do pracy w miejscowej ambasadzie. Ten niezwłocznie poinformował CIA o podejrzanych zagraniach Maxa, a Agencja zdecydowała, że najlepiej będzie bezpośrednio zwrócić się do Rosjanina, aby odpuścił. Zgodnie z ustalonym wcześniej scenariuszem przedstawiciel CIA – oficer prowadzący, według żargonu agencji – Mark Sparkman przyłączył się do Maxa i wspomnianego urzędnika podczas ich wspólnej kolacji. Urzędnik szybko się ulotnił, pozostawiając Maxa i Sparkmana samych. Max bez wahania oznajmił, że wie, gdzie pracuje Sparkman5, w CIA. Nie był jednak tym faktem zniechęcony, a raczej rozbawiony rozwojem całej sytuacji. Więc po co miałby psuć wieczór ucieczką?
Nie było nic zaskakującego w tym, że Max wiedział, iż Sparkman jest z CIA. W tamtych czasach wschodnioafrykańskie państwo, do którego trafił, było posłusznym sojusznikiem Sowietów, informującym KGB o wszystkich amerykańskich urzędnikach pracujących w tym kraju. Okoliczności pierwszego spotkania Maxa i Sparkmana także nie były niezwykłe. W Afryce zasady postępowania w kontaktach pomiędzy KGB i CIA polegały na improwizacji. Spotkania towarzyskie wynikały zwyczajnie z nudy, a ich konsekwencją było przekształcenie Afryki w teren beztroskich polowań, zarówno dla CIA, jak i KGB. Jeśli jakiś Rosjanin chciał zbiec ze swojego kraju lub zgłosić się do współpracy z CIA, wiedział dokładnie, do kogo się zgłosić i vice versa.
Podczas pierwszego spotkania Max i Sparkman nie byli sami. Do zadań Maxa należało między innymi szkolenie funkcjonariuszy lokalnej służby wywiadu. Tego wieczora w ramach ćwiczeń Max polecił grupie kursantów pod przykryciem zajęcie miejsc w restauracji i dyskretne obserwowanie przebiegu jego kolacji z pracownikiem amerykańskiej ambasady. Kto wie, co myśleli wówczas o niezaproszonym Amerykaninie, który pojawił się znienacka, ale ponieważ Max wydawał się niewzruszony tym faktem, również kursantom nie przeszkadzał.
Sparkman podejrzewał, że ryba złapała haczyk, gdyż Max pozostał na miejscu, podczas gdy zgodnie z protokołem KGB w podobnej sytuacji oficer powinien oddalić się z danego miejsca. Tymczasem mężczyźni przez następnych kilka godzin wymieniali poglądy na sztandarowe tematy z czasów zimnej wojny. Południowy urok i prostolinijność Sparkmana pomogły złagodzić niezręczność pierwszego spotkania i umilić wieczór. Przed rozstaniem mężczyźni ustalili, że utrzymają kontakty. Kiedy Max wyjeżdżał z parkingu, Sparkman wiedział już, że ma do czynienia z człowiekiem skonfliktowanym. Zdecydowanie nie był to typowy milczący, poważny aparatczyk z KGB.
Po kilku spotkaniach oficerów CIA z Maxem nadszedł moment, w którym zaczął on sugerować, że jego służba posiada informacje o dwóch podwójnych agentach wewnątrz amerykańskiego wywiadu. Nie znał ich prawdziwych nazwisk, ale słyszał, że jeden z nich jest w CIA, a drugi w FBI. Twierdził, że widział dokumenty dotyczące jednego z nich na biurku kolegi. Wiedział nawet, w którym sejfie są przetrzymywane. Jednak jego pozycja nie pozwalała na uzyskanie dostępu do tych danych6. W świecie KGB ciekawość jest zabójcza. Jednak Max był pewien, że obaj podwójni agenci nadal pracują i z tego, co wiedział, nadal przekazują informacje. Max podał też kryptonimy nadane przez KGB obu agentom w wywiadzie USA7. (Zostałyby one tutaj umieszczone, jednak CIA prosiła, aby tego nie robić).
Należy wspomnieć, że informacje Maxa dotyczące podwójnych agentów w amerykańskim wywiadzie pojawiły się na długo, zanim specjaliści CIA i FBI tropiący szpiegów doszli do wniosku, że w rzeczywistości tacy istnieli. Ponadto trzeba dodać, że w roku 1985 oraz 1986 CIA poniosło znaczące i niewytłumaczalne straty, jeśli chodzi o rosyjskich agentów. Do tego z pewnością byli tacy, którzy podejrzewali istnienie tzw. kreta. Jednak nie istniały wówczas twarde dowody na potwierdzenie tej teorii.
Szef delegatury Sparkmana w Afryce Wschodniej, człowiek, z którym kiedyś służyłem, nie był przekonany co do Maxa. Przynajmniej na początku. Jako doświadczony oficer starej szkoły był celem tylu operacji dezinformacyjnych KGB, że traktował Maxa z dystansem. Wychodził z założenia, że do czasu, kiedy Max nie zacznie dostarczać konkretnych danych na temat podwójnych agentów, będzie traktowany jako dangle (z ang. „przynęta”), jak w CIA nazywano potrójnego udawanego agenta podstawionego przez rosyjski wywiad, aby wywołać w Agencji paranoję związaną z posiadaniem wroga w szeregach. Niewiele rzeczy bardziej cieszy KGB niż mącenie w Langley.
Jedno trzeba przyznać: CIA nie potraktowało Maxa z finezją. Jeden z oficerów prowadzących, wysłany do wspomnianego państwa Afryki Wschodniej w celu spotkania z nim, szczycił się zasłużoną opinią dupka bez skrupułów. Max natychmiast uprzedził się do niego i przekazywał mu całkowicie zmyślone informacje. To z kolei nie poprawiło zdania szefa delegatury na temat Maxa. Podobnie było w Langley – funkcjonariuszka pracująca w siedzibie głównej, która prowadziła sprawę Maxa, też tak on nim myślała. W rozmowie ze mną przyznała, że nigdy nie wiedziała, kiedy mu wierzyć8. Do poprawy opinii na temat Maxa nie przyczynił się też fakt, że kiedy został przeniesiony z powrotem do Moskwy, całkowicie wstrzymał kontakty. A CIA nie zawracało sobie tym głowy. Ryzykowne było już samo spotkanie się z rosyjskim agentem w Moskwie, a co dopiero z takim, co do którego nie można było mieć pewności, że podporządkuje się rygorom tego, co w CIA jest określane jako denied area operations (działania na wrogim terenie) – tzw. zasad ch, jak je potocznie określano – czyli taktyce prowadzenia działań operacyjnych skrojonej skrupulatnie, aby móc w sposób niezauważony operować pod czujnym okiem KGB.
Kolejną przyczyną, dla której wątpliwości co do wiarygodności Maxa nie były do końca jego winą, jest fakt, że tak naprawdę nigdy nikt nie usiadł z nim do stołu jak należy, aby przekazał informacje, które posiada. Wówczas można by go było przycisnąć, aby szczegółowo opisał okoliczności, w jakich pozyskał dane o dwóch amerykańskich podwójnych agentach. Raportowanie w biegu, zwłaszcza w przypadku oficera KGB tak nieufnego jak Max, nieuchronnie prowadzi do nieporozumień i pomyłek. Dodatkowo ekscentryczność, jaka cechowała Maxa, jest typowa dla agentów, zwłaszcza tych lepszych, którzy często są psychologicznie niedoskonali. Oficer prowadzący oczywiście wolałby agenta, który na każde spotkanie stawia się z teczką dokumentów o najwyższej klauzuli, a następnie po cichu znika w ciemności, jednak w rzeczywistości są oni często nieobliczalni i niegodni zaufania.
A ponadto zakładając, że Max szczerze wierzył, że jego służba przeniknęła do CIA, miał wszelkie powody, aby utrzymywać Agencję na dystans. Z perspektywy czasu, nauczony doświadczeniem, zrozumie kiedyś, że należało uciekać od CIA jak najdalej. Miał przynajmniej na tyle zdrowego rozsądku, aby nie spotykać się z przedstawicielem Agencji w Moskwie, kiedy go tam przeniesiono z Afryki Wschodniej.
Pewnie Max pozostałby w cieniu, trafiając ostatecznie do działu archiwów, jednak FBI i CIA ustaliły wreszcie, że rzeczywiście w rosyjskim wydziale CIA istniał podwójny agent. Obie agencje w 1992 roku pozyskały wspólnie wystarczającą liczbę dowodów, które pozwoliły na wytypowanie podejrzanych9. Jeden z nich najlepiej pasował do profilu podwójnego agenta – oficer prowadzący Aldrich „Rick” Ames. Posiadał on dostęp do dokumentacji z rosyjskimi agentami, których CIA i FBI utraciły w latach 1985–1986. Jednak nie to przykuło uwagę śledczych, tylko fakt, że Ames kupił drogi dom za gotówkę. Jednak Ames był tylko jednym z ponad dwustu podejrzanych10. I chociaż CIA było przekonane, że posiadało przeciwko niemu solidne dowody, zwłaszcza dotyczące zakupu domu i faktu, że istniały wątpliwości dotyczące jego osoby, FBI potrzebowało jednak dowodu, że utrzymywał on kontakty z rosyjskim wywiadem. Dopiero wtedy możliwe było rozpoczęcie przeciwko niemu pełnowymiarowego śledztwa przez FBI. Złapanie Amesa na gorącym uczynku podczas spotkania w Waszyngtonie z przedstawicielem Rosjan11 było trudne (wątpliwe) i mogło potrwać. Pojawiła się nadzieja, że w tej kwestii mógłby pomóc Max. FBI bez ogródek poinformowało CIA, że jeśli Agencja nie może dorwać Maxa w Moskwie, to zrobią to federalni.
CIA nie miało zielonego pojęcia, jak nawiązać kontakt z Maxem, dlatego mogło tylko czekać. I jakimś cudem się udało – podczas spotkania szefa delegatury Agencji w Moskwie, Dave’a Rolpha, z jego odpowiednikami w rosyjskim wywiadzie. Odbyło się ono w mrocznej moskiewskiej posiadłości, w której kiedyś mieszkał psychopatyczny szef stalinowskiej służby bezpieczeństwa [NKWD – przyp. tłum.], odpowiedzialny za masowe morderstwa, Ławrentij Beria. Okazjonalne spotkania tego typu zawsze były stratą czasu, gdyż Rosjanie odmawiali przekazywania czegokolwiek, co mogłoby stanowić wartościową informację wywiadowczą12, a CIA nie było hojniejsze. Jednak po zimnej wojnie należało zachowywać pozory, dlatego kontynuowano tę grę13.
Któregoś razu w domu Berii, ku zdziwieniu Rolpha, znalazł się Max, który pełnił rolę stenotypisty14. Rolph poinformował o tym niezwłocznie centralę, prosząc jednocześnie o instrukcje. Langley odpowiedziało piorunem, prosząc go o przekazanie Maxowi niepostrzeżenie podczas kolejnych rozmów liściku z prośbą o spotkanie poza domem Berii, w jakiejś nierzucającej się w oczy lokalizacji w Moskwie. Próba przekazania notatki oficerowi rosyjskiego wywiadu w obecności jego kolegów była, delikatnie rzecz ujmując, bardzo ryzykowna i niepraktykowana. Tym bardziej dziwne wydawało się Rolphowi, że nikt nie mógł go poinformować, dlaczego tak ważne dla Langley jest spotkanie z Maxem z dala od jego współpracowników. Zazwyczaj szef jest informowany o wszelkich działaniach zlecanych przez Langley na podległym mu terenie. Jednak Rolph, który wcześniej służył w siłach specjalnych i na tyle długo pracował w CIA, że nie dziwiły go działania Agencji, nie zadawał zbędnych pytań i przyjął zadanie. Musiał jeszcze tylko znaleźć sposób na jego realizację.
Podczas kolejnego spotkania w domu Berii szczęśliwym trafem Rolph i Max znaleźli się sami w starej, rozklekotanej windzie i to wtedy Rolph wetknął liścik w dłoń Maxa. A ten o nic nie pytał, tylko wsunął go do kieszeni15.
Jednak nigdy nie skontaktował się z Rolphem w tej sprawie.
Mając FBI nadal na karku, na początku 1993 roku Langley zdecydowało o zaproszeniu delegacji z rosyjskiego wywiadu na konferencję do Waszyngtonu. Zaraz po upadku Związku Radzieckiego tego typu wizyty były standardem. W przypadku tej akurat Langley miało nadzieję, że na liście gości znajdzie nazwisko Maxa. Ku zdziwieniu wszystkich szczęście znów było po ich stronie i rzeczywiście tak się stało.
Spośród oficerów prowadzących, z którymi Max spotykał się w Afryce Wschodniej, najbardziej do gustu przypadł mu Dick Corbin, niegdyś zajmujący się sprawami Sowietów, a obecnie pracujący w kontrwywiadzie w Langley. Corbin był krępy, atletyczny i prostolinijny, a przez to na ogół lubiany, zwłaszcza przez Rosjan. Płynnie mówił po rosyjsku, czego nauczył się, pracując w NSA (National Security Agency), wywiadowczym ramieniu Pentagonu. Jednak dla Langley większe znaczenie miało to, że był jedną z kilkunastu osób z CIA i FBI w pełni zaznajomionych ze sprawą poszukiwania podwójnego agenta w Agencji, a co za tym idzie, jako jeden z niewielu znał znaczenie planów sprowadzenia Maxa do Waszyngtonu.
Uczestnicy spotkania ze strony amerykańskiej, w tym Rolph, nie mieli pojęcia, dlaczego wśród nich znajdował się Corbin. Jego obecność nie miała dla nich najmniejszego sensu, ponieważ w tamtym czasie nie pracował już nad sprawami rosyjskimi. Jednak wszyscy wiedzieli, że nie powinni o to wypytywać. W przypadku działań operacyjnych dotyczących Rosjan zasady postępowania były kategoryczne: żadnych rozmów, żadnych pytań. Z tego powodu Rolph dowiedział się, że nieświadomie odegrał rolę w śledztwie dotyczącym Amesa.
Kiedy rosyjska delegacja przybyła już do Waszyngtonu, należało ustalić, jak odciągnąć Maxa od jego współpracowników. Pomimo pieriestrojki i upadku Związku Radzieckiego rosyjscy oficerowie wywiadu wzajemnie się pilnowali podczas zagranicznych podróży. Czasami nawet przed ich pokojami hotelowymi stawiano na noc pracowników ochrony16. Często też oficerowie zmuszani byli do dzielenia pokojów, co miało uniemożliwiać potajemne wymykanie się w nocy. Uczestnicy spotkania ze strony CIA wielokrotnie spotykali Maxa podczas konferencji i wydarzeń towarzyskich, jednak nie mieli możliwości porozmawiać z nim na osobności. Musieli się zadowalać krótkimi wymianami zdań w przelocie na korytarzach czy klatkach schodowych17. Kierująca ekipą śledczych tropiących kreta, Jeanne Vertefeuille, mogła z Maxem zamienić kilka słów, dopiero kiedy spotkania przeniosły się do Greenbrier, luksusowego ośrodka wczasowego w White Sulphur Springs w Wirginii Zachodniej. Jednak nie powiedział on jej wówczas nic na temat dwóch podwójnych agentów KGB w amerykańskim wywiadzie.
Max wygadał się dopiero pewnego deszczowego poranka18, kiedy Corbin zabrał go na ryby19. Ujawnił, że jego współpracownik Jurij Karetkin20 pojechał do Caracas21 na spotkanie z podwójnym agentem CIA. Corbin nie wierzył własnym uszom. Po raz pierwszy Max przekazał użyteczną informację, którą można było potwierdzić22. I chociaż nadal nie znał prawdziwego nazwiska podwójnego agenta, trop z Caracas wystarczył, aby FBI połączyło daty wyjazdu Karetkina z podróżami Amesa23. Pozwolił też na niejawne wydanie zgody na przeszukanie przez FBI domu Amesa24. Znaleziono tam niepodważalne dowody, że był on rosyjskim szpiegiem. FBI aresztowało Amesa 21 lutego 1994 roku, po czym szybko wydobyło z niego zeznania potwierdzające zarzuty o szpiegostwo. Zgodnie z nimi Ames zdradził w 1985 roku kilkunastu sowieckich agentów CIA i FBI. Robił to dla pieniędzy, które wymienił na nowego jaguara i podmiejską posiadłość. Był to akt zdrady, z którego do dziś CIA do końca się nie podźwignęła.
Historia Maxa potwierdza prawdziwość starego wywiadowczego powiedzenia: trzeba szpiega, żeby złapać szpiega. FBI i CIA nigdy publicznie tego nie przyznały, ale pozyskany dzięki Maxowi trop z Caracas był kluczowy dla posadzenia Amesa za kratkami25. Jeśli chodzi o wszystkie następne śledztwa w sprawie podwójnych agentów, ważna jest wskazówka, że Max z podejrzanego dangle zmienił się w najlepszego agenta kontrwywiadu, jakiego kiedykolwiek miały CIA i FBI. Od tej pory cokolwiek miał do przekazania na temat rosyjskich podwójnych agentów, zarówno FBI, jak i CIA traktowały go z najwyższą powagą. A rzeczywiście miał więcej do przekazania.
Nikt z moich rozmówców nie pamięta, kiedy dokładnie, ale w pewnym momencie Max przekazał jeszcze bardziej sensacyjną wiadomość: w CIA jest jeszcze jeden podwójny agent, bardziej doświadczony od Amesa i wyższy rangą. Mając na uwadze fakt, że istniała cała seria niewytłumaczalnych strat na rzecz KGB, których nie można było przypisać Amesowi, CIA i FBI otworzyły trwające niemal trzy dekady polowanie na następnego szpiega KGB na najwyższych szczeblach CIA.
Na początku określano go mianem „wielkiej sprawy”, aż w końcu część śledczych zaczęła go nazywać Czwartym26, czyli kolejnym po pierwszych trzech podwójnych agentach pracujących przy sprawach rosyjskich: Amesie, oficerze prowadzącym CIA Edwardzie Lee Howardzie i agencie specjalnym FBI Robercie Hanssenie. Howard zbiegł do Rosji w 1984 roku, a Hanssen został aresztowany w 2001. Wszyscy trzej źle skończyli: Ames i Hanssen odsiadują wyroki dożywocia, a Howard w Moskwie złamał kręgosłup.
Danych Czwartego nigdy nie ujawniono publicznie. Został on dotąd jedynie oskarżony o działalność szpiegowską. Do dziś pozostaje Świętym Graalem amerykańskiego kontrwywiadu. FBI jest przekonane co do jego istnienia, dlatego nadal prowadzi śledztwo w tej sprawie. Problem polega jednak na tym, że usiłuje złapać kogoś, kto wie, jak grać, żeby wygrać.
Dwa
Need-to-know – zasada wiedzy uzasadnionej; ograniczanie liczby osób zaznajomionych z daną tajemnicą do absolutnego minimum.
Langley, Virginia, 1996
PRZEBŁYSKI tamtych wydarzeń dotarły do mnie kilka lat później, w marcu 1996 roku, kiedy razem z moim szefem, Billem Lofgrenem, zostaliśmy wezwani do Białego Domu w sprawie, której już nie pamiętam.
Lofgren dowodził wtedy wydziałem operacyjnym odpowiedzialnym za komórki terenowe w byłym Związku Radzieckim oraz w Europie Wschodniej. Ja z kolei nadzorowałem podlegające mu komórki w Azji Centralnej i na Kaukazie. Nasza praca polegała wówczas przede wszystkim na czarowaniu nowych służb wywiadowczych powstałych po rozpadzie KGB i przekonywaniu ich, że nie jesteśmy już wrogami. Ponieważ CIA nie należy do szkół wdzięku, wydaje mi się, że nie odnosiliśmy sukcesów w tej dziedzinie.
Obaj z Lofgrenem wolelibyśmy działać w terenie, mimo to staraliśmy się dawać z siebie wszystko w Langley. Obaj pochodzimy z Kolorado, a on doceniał to, że mówię prosto z mostu i nie włażę w tyłek. Razem przebyliśmy pół drogi dookoła świata na pokładzie samolotu Gulfstream naszego dyrektora. Podczas tej podróży odbyliśmy wiele niby-dyplomatycznych rozmów do późnych godzin nocnych. Chyba się wtedy spisałem, bo zasłużyłem na pewien stopień zaufania. A przynajmniej taki, do którego szpiedzy mogą sobie wzajemnie ufać. Inną rzeczą, która nas łączyła, była skłonność do walki z wiatrakami. Chociaż nigdy tego w ten sposób nie określaliśmy. Obaj dążyliśmy do odkrycia prawdy – nawet w ciemnych i niedostępnych zakamarkach Langley, gdzie niełatwo było ją odnaleźć.
Wracaliśmy do Langley wzdłuż George Washington Parkway, kiedy nagle Lofgren oświadczył, że ma już dość i czas przejść na emeryturę. Wyjaśnił przy tym, że aby zapewnić wykształcenie wszystkim swoim dzieciom, potrzebuje emerytury i kolejnej dodatkowej pracy.
– Ale jest pewna niedokończona sprawa, która nie daje mi spokoju – powiedział jakby sam do siebie.
Czekałem, aż wyjaśni, o co chodzi, ale on zamilkł, ewidentnie zastanawiając się, ile może mi powiedzieć.
Wjeżdżając na parking naprzeciwko kwatery głównej, powiedział:
– Mamy jeszcze jednego.
– Kogo?
– KGB ma u nas kogoś w tym budynku, na górze.
Lofgren wskazał na siódme piętro, na którym urzęduje kierownictwo CIA, z którego rozciąga się widok na Potomac, oczywiście najładniejszy w porównaniu z innymi.
Głupawo popatrzyłem do góry, jakbym się spodziewał zobaczyć kolejnego Amesa zerkającego na nas stamtąd.
Byłem ciekaw, o czym, do cholery, jest mowa, ale zadawanie zbyt wielu pytań dotyczących Rosji w post-Amesowej CIA było najlepszą drogą do kłopotów. Więc nie pytałem o nic. Kiedy Lofgren, zgodnie z obietnicą, odszedł na emeryturę, byłem przekonany, że już więcej nie usłyszę o tej sprawie.
Dopiero dwadzieścia trzy lata później, w marcu 2019 roku, kret z siódmego piętra pojawił się ponownie tanecznym krokiem w moim życiu. A bardziej precyzyjnie: całkowicie je zajął.
Minęło już dwadzieścia lat, od kiedy odszedłem z CIA i zająłem się pisaniem książek. W taki czy inny sposób wszystkie one dotyczyły mojej pracy w Agencji. Ale gdy powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia na temat wywiadu, podjąłem stanowczą decyzję, że znajdę inny temat.
Przez te wszystkie lata utrzymywałem kontakty z Lofgrenem. Zazwyczaj spotykaliśmy się na lunch przy jednym piwie razem z kilkoma emerytowanymi kolegami z dawnych czasów. Lofgren cierpiał wówczas na początkowe stadium otępienia z ciałami Lewy’ego (postępująca choroba neurodegeneracyjna), co oznaczało, że to ja byłem kierowcą.
Pewnego dnia wracaliśmy z jednego z takich spotkań i kiedy dojeżdżaliśmy już do jego domu, nagle Lofgren oświadczył:
– Chyba wiem, kto jest kretem KGB.
Mogłem się jedynie domyślać, że nawiązywał do naszej rozmowy z parkingu przed siedzibą CIA w 1996 roku. Mając świadomość, że to wrażliwy temat, dałem mu mówić i nie zadawałem pytań.
– Ciągle myślę, czy gdybym wtedy jeszcze trochę poczekał, to czy udałoby się nam go złapać.
Tu zrobił pauzę jak człowiek, który chce wyznać straszliwą zbrodnię, która ciąży mu na sumieniu, a potem wyrzucił z siebie nazwisko.
Mało rzeczy jest w stanie wprawić mnie w osłupienie, ale wówczas zastanawiałem się, czy nie zjechać na pobocze i nie zażądać od Lofgrena wyjaśnienia, jakim cudem doszedł do tak dziwacznego spiskowego wniosku. Nie byłem w stanie sobie wyobrazić rzeczywistości, w której człowiek wskazany przez Lofgrena mógłby podjąć tak mroczną decyzję, jaką jest zgłoszenie się do KGB jako szpieg ochotnik. Nie przychodziło mi do głowy, jaka mogłaby być jego motywacja czy też w jaki sposób uchodziło mu to na sucho przez tyle lat.
Lofgren musiał się mylić. Choć z drugiej strony nigdy nie zdarzyło mu się snuć teorii spiskowych czy oczerniać kogoś bezpodstawnie. I wcale nie było tak, że nie miał wiedzy: odgrywał pierwsze skrzypce podczas pakowania Amesa za kratki.
Już po aresztowaniu Amesa widziałem wzmianki o krecie KGB w wydziale rosyjskim CIA zarówno w książkach, jak i w prasie27. Milt Bearden, poprzednik Lofgrena na stanowisku szefa wydziału odpowiedzialnego z Rosję, już po usunięciu ze stanowiska napisał artykuł dla gazety „Los Angeles Times”, w którym zasugerował możliwość istnienia w Agencji podwójnego agenta. Chociaż nie podał jego nazwiska, był pierwszym, który publicznie nadał mu przydomek Czwarty28.
Jechaliśmy dalej w ciszy, a sugestia dotycząca możliwej zdrady przez wymienionego mężczyznę nie dawała mi spokoju. Jeśli to prawda, mógłby on wyrządzić więcej szkód dla bezpieczeństwa narodowego niż jakikolwiek inny szpieg w historii Ameryki, znacznie więcej niż Ames, Hanssen i Howard razem wzięci. Posiadał dostęp do niemal wszystkich niejawnych danych w CIA, do danych wszystkich agentów i oficerów prowadzących, którzy działali pod przykryciem. Stanowisko dawało mu prawo do znajomości największych tajemnic NSA, Departamentu Stanu oraz Pentagonu. KGB nie mogłoby trafić lepiej, no chyba że złamałoby amerykański system szyfrowania.
Nagle zdałem sobie sprawę, że nie mam wiedzy o żadnych dowodach domniemanej zdrady tego człowieka. W wywiadzie, tak jak w dziennikarstwie, każda nadzwyczajna hipoteza wymaga nadzwyczajnego dowodu. Prędzej uwierzyłbym w jego winę, gdybym na własne oczy zobaczył w rosyjskich wiadomościach zdjęcia ofiar jego działalności wprowadzanych w kajdankach na salę sądową w Moskwie. Tak jak w przypadku Howarda, Amesa i Hanssena mieliśmy wszystkie dowody świadczące o ich zdradzie: skazanych kilkunastu rosyjskich agentów CIA i FBI. Ale z drugiej strony, kim byłem, żeby wiedzieć, jak mogła się potoczyć historia Czwartego.
Po kilku podobnych rozmowach Lofgren zaproponował, żebym odkurzył śledztwo w sprawie Czwartego i spróbował ją przywrócić. Nie chodziło mu o to, żebym rozwiązał tę zagadkę, nie mówiąc o zapuszkowaniu Czwartego, skoro nawet FBI nie dało rady. Lofgren miał nadzieję, że jeśli zacznę odgrzebywać tę sprawę, dowie się o tym Czwarty i w ten sposób zapłaci za swoje grzechy, chociażby bezsennymi nocami. Oczywiście zakładając, że jest winny, bo w przeciwnym razie wyśmieje moje przedsięwzięcie jako spiskowe bzdury i nie poświęci mu nawet sekundy. W każdym razie spędziłem tyle czasu w CIA za czasów zimnej wojny, że wiedziałem, że i tak przyjmę wyzwanie Lofgrena, bez względu na to, jak bardzo wydawało się ono donkiszotowskie.
Moja przygoda z CIA jeszcze się nie skończyła; i to by było na tyle, jeśli chodzi o znalezienie innego tematu na książkę.
W CIA rzadko zdarzało mi się pracować nad tzw. rosyjskim celem. Zamiast tego wyrabiałem godziny na ulicach takiego czy innego zrujnowanego imperium – Sarajewa, Bejrutu, Chartumu i podobnych. Nazywano to „łatwymi celami”. Jednak pracowałem z ludźmi, którzy poświęcili swoje całe kariery na obserwowanie poczynań Związku Radzieckiego, i byłem pewien, że pomogą mi oni znaleźć sens w całym tym pościgu za Czwartym.
Kiedy zacząłem obdzwaniać byłych kolegów, żeby zapytać o Czwartego i KGB, rozmowy zazwyczaj zaczynały się od szczerego: „Wspaniale cię słyszeć”. Kiedy jednak tylko moi rozmówcy orientowali się, o czym chcę rozmawiać, w ich głowach przeskakiwała zapadka i w okamgnieniu zmieniali się w zamkniętych i wycofanych jak sowieccy aparatczycy. Ewidentnie sądzili, że absolutnie nie powinienem posiąść wiedzy na temat Czwartego, na temat śledztwa czy nawet rzeczy pośrednio związanych z tą sprawą. A co za tym idzie, mogłem spadać na drzewo. Część moich rozmówców po prostu kłamała, a kilku nawet udawało, że nigdy nie słyszeli o Czwartym, chociaż wiem, że to nieprawda. Szczerze mówiąc, byłem zaskoczony bezsensownością ich kłamstw po tylu latach. To tak, jakby zaprzeczali, że pracowaliśmy razem w CIA.
Właściwie nie wiem dlaczego, ale na początku byłem na tyle naiwny, że sądziłem, że do wskrzeszenia śledztwa w sprawie Czwartego wystarczy jedynie zebranie ponownie starej bandy i odwołanie się do koleżeńskich relacji. Myślałem, że dzięki wspólnej wrodzonej ciekawości razem rzucimy nieco światła na tę zagadkę. Głupio zakładałem, że do tego czasu opadł już kurz podejrzliwości i paranoi ciągnących się za Czwartym. W końcu minęło już prawie ćwierć wieku od rozpoczęcia przez CIA dochodzenia. Jednak moje szczere nadzieje dotyczące sprawy z przeszłości spadły na jałowy grunt. Czy ci ludzie posiadali jakąś głęboką tajemnicę, której nigdy nie ujawnią? Być może. Chociaż myślę, że po prostu wstydzili się za organizację, której oddali życie. Nikt na emeryturze nie chciałby mieć świadomości, że nie było warto.
Z pewnością czas nie skruszył ślubów milczenia złożonych przez Hugh „Teda” Price’a. W przeszłości zajmował on stanowisko szefa departamentu operacyjnego i zlecił rozpoczęcie pościgu za Czwartym. Zadzwoniłem do niego z nadzieją, że przynajmniej wykaże zainteresowanie tym, jaki przebieg miała ta sprawa po jego przejściu na emeryturę w 1995 roku. Jednak on szybko uciął temat, stwierdzając, że nie jest zainteresowany rozmową o przeszłości. Dodał, że żyje teraz teraźniejszością, i tyle. Zmarł jeszcze w trakcie pisania tej książki. Z podobnym dystansem potraktował mnie jego poprzednik na stanowisku, Tom Twetten, który miał pecha kierować departamentem operacyjnym w czasie, kiedy odkryto Amesa. Twetten był moim przełożonym, gdy pracowałem za granicą, ale to nie pomogło w przełamaniu lodów. Jak stwierdził, problem stanowił Ames, wyłącznie on. Oznaczało to, że nie ma sensu ciągnąć tematu. Z kolei Mike Sulick, inny były szef departamentu operacyjnego oraz szef delegatury w Moskwie, stwierdził, że nie wierzy w istnienie Czwartego. Zaznaczył, że owszem, w CIA było prowadzone dochodzenie29 dotyczące szyfranta, ale utknęło w martwym punkcie. Natomiast James Clapper, były dyrektor Wywiadu Narodowego, oraz były dyrektor CIA Mike Hayden zapewnili mnie, że nigdy nie słyszeli o Czwartym. Zastanawiałem się, jak to możliwe, skoro z tego, co wiem, pościg za Czwartym był niewątpliwie najważniejszą zagadką szpiegowską w historii Ameryki.
Zadzwoniłem też do byłego szefa delegatury w Afryce Wschodniej. Tego, który na początku nie ufał Maxowi30. Jednak on stwierdził z całą stanowczością, że kiedy zajmował to stanowisko, delegatura nie miała żadnych agentów z KGB ani kandydatów na agentów, nad którymi pracowali oficerowie prowadzący, w żargonie CIA developmentals. Rozważałem, czy nie zapytać go, jaki sens ma teraz krycie Maxa, skoro od dawna nie prowadził on działalności i znajdował się, powiedzmy, poza zasięgiem KGB. Nie wspominając, że do tego czasu znałem historię Maxa lepiej niż on31. Jednak było to pytanie, na które nie uzyskałbym odpowiedzi.
Moi rozmówcy im byli niżej rangą, tym mniej światła rzucali na całą sprawę. Były szef operacji na kierunku rosyjskim był zszokowany, że w ogóle słyszałem o sprawie Czwartego32. Ale przyznał, że po Amesie istniał rosyjski podwójny agent, który przyczynił się do ogromnych strat. – Nie uwierzyłbyś, jakie nazwiska znalazły się na liście podejrzanych – powiedział. Na odczepnego rzucił jeszcze, że Rosjanie czasami określali go jako Siem, czyli „Siedem” po rosyjsku. A potem dodał, że Czwarty był w jakiś sposób powiązany ze śledztwem w sprawie podejrzanej śmierci oficera MI6 w Londynie, który pracował na kierunku rosyjskim. Nieszczęśnik zginął pewnego sobotniego wieczora w wyniku niewyjaśnionego dotąd ataku w centrum Londynu33. Spytałem, czy jest możliwe, że to Rosjanie go zabili z powodu czegoś, czego dowiedział się na temat Czwartego. Jednak mój rozmówca najwyraźniej zdecydował, że posunął się za daleko, i powiedział, że musi już kończyć. Potem już nie odbierał moich telefonów.
Inny były szef operacji na kierunku rosyjskim poprawił mnie, twierdząc, że rosyjski podwójny agent nigdy nie był nazywany Czwartym, ale Trzecim. Doszedł do takiego wniosku, usuwając z wyliczanki Howarda, który był raczej dezerterem niż podwójnym agentem. Jednak pomijając numerowanie, mój rozmówca nie miał wątpliwości, że w CIA istniał rosyjski kret na znacznie wyższym stanowisku niż Ames. – Za dużo na to wskazywało, żeby mieć wątpliwości – podkreślił. – Trop prowadził aż do siódmego piętra – dodał, nie wdając się w szczegóły. Według tego szefa operacji na kierunku rosyjskim Trzeci był tak dobrze ustawiony, że szkody przez niego wyrządzone wielokrotnie przewyższają te, do których przyczynił się Ames. Oprócz znacznej liczby wrażliwych informacji miał przekazać Rosjanom m.in. uzgodnienia poczynione podczas rozmów Jelcyna z Clintonem. KGB, jak wyjaśnił, wykorzystało te dokumenty jako broń, wymachując nimi Jelcynowi przed nosem w formie ostrzeżenia, że jeśli będzie za bardzo spoufalał się z Amerykanami, KGB dowie się o tym i wymierzy mu karę. W tym momencie mój były współpracownik postawił granicę, odmawiając odpowiedzi na pytania, kto jego zdaniem był Trzecim czy skąd posiadał wiedzę o informacjach przekazanych przez Trzeciego Rosjanom. A kiedy zapytałem, dlaczego tak trudno przebić się przez tę historię, złowieszczo odpowiedział: „Rosjanie zrobią wszystko dla ochrony Trzeciego”.
Kiedy w rozmowie z Sandy Grimes, jedną z głównych śledczych w sprawie Amesa, wspomniałem o alergicznej reakcji, z jaką spotykają się pytania o Czwartego, była zadziwiona moją naiwnością. Powiedziała wówczas, że nawet kiedy istniała już znaczna liczba dowodów przeciwko Amesowi, nikt na siódmym piętrze nie chciał słyszeć, że wydział operacji rosyjskich w CIA może mieć kreta z KGB34. Nie brali nawet pod uwagę, że dojdzie do aresztowania podwójnego agenta za ich władzy. Dlaczego więc teraz miałoby być inaczej? Wspomniany szef wydziału operacji rosyjskich, który powiedział mi o Trzecim, też mówił, że kiedyś on tak samo jak teraz zderzył się z murem. Kiedy był początkującym oficerem prowadzącym i wpadł na potencjalny trop podwójnego agenta, który miał być odpowiedzialny za czystkę wśród rosyjskich agentów w latach 1985–1986, jego ówczesny przełożony, szef wydziału ds. sowieckich, Burton Gerber, szydził z całej sprawy i zbył go, traktując jak wariata, który zawraca wszystkim głowę swoimi mrocznymi teoriami spiskowymi. Potem kariera mojego rozmówcy zaczęła nagle pikować. Został zmuszony do opuszczenia departamentu operacyjnego i przeniesiono go do departamentu wywiadu, co dla oficera prowadzącego porównywalne jest do czyśćca. Do operacyjnego wrócił potem dzięki Lofgrenowi35.
Na szczęście znalazło się parę osób bezpośrednio zaangażowanych w sprawę Czwartego, które zechciały ze mną porozmawiać. Najlepiej, jak potrafili, przedstawili mi dowody, które przeciwko niemu istniały. Odkrycie tego, jak bezwzględna siła jest w stanie skruszyć prawdę niosącą konsekwencje nawet takiego kalibru, było najbardziej przykrym doświadczeniem w ich karierze. Nie dziwi więc, że najlepiej zapamiętali wydarzenia, które miały miejsce już po zakończeniu śledztwa. Znalazło się też kilkanaście osób na tyle uprzejmych, żeby opowiedzieć mi o szerokim tle sprawy Czwartego. Była wśród nich niedawna dyrektor CIA, którą informowano o Czwartym36.
W ich opowiadaniach było wiele nieścisłości, ale to nic dziwnego, biorąc pod uwagę, ile minęło lat i jak niedoskonała jest pamięć ludzka. Na przykład wspomnienia moich rozmówców różniły się co do prawdziwości istnienia planu, aby Max włamał się do sejfu, w którym trzymano dokumenty dotyczące Czwartego. Nie byłem też w stanie jednoznacznie ustalić, czy Corbin rzeczywiście zabrał wtedy Maxa na ryby. Szef departamentu, który nadzorował sprawy rosyjskie, John MacGaffin, pamiętał wyjazd tych dwóch na ryby. Jednak już inni z Greenbrier byli przekonani, że to nieprawda. Kolejnym przykładem jest przekonanie Corbina, że Max poinformował go o spotkaniu Amesa z człowiekiem z KGB w Caracas, podczas gdy inni twierdzili z całą stanowczością, że to była Bogota. Były też inne detale, co do których chciałbym uzyskać potwierdzenie, ale nie byłem w stanie. Ponadto dużym problemem było ustalenie chronologii wydarzeń. Musiałem mocno się starać, żeby wszystko było spójne. Tak się składa, jeśli to jeszcze nie jest oczywiste, że przy pisaniu tej książki nie otrzymałem żadnej pomocy od CIA. Ostatecznie jednak myślę, że zdołałem uzyskać satysfakcjonująco poskładany obraz śledztwa w sprawie Czwartego, a przynajmniej jego pierwszych etapów. Mimo wielu zastrzeżeń i poprawek wynikających z luk we wspomnieniach moich źródeł historia tego kalibru zasługuje na opowiedzenie.
Momentami moja opowieść może powodować zawroty głowy przez jej głębokość i złożoność. Znałem większość osób z listy podejrzanych w sprawie Czwartego, jednak w żadnej z nich nie widziałem ani śladu zdrajcy. Na moje oko wszyscy byli poza podejrzeniem. Ponadto podczas pracy nad tą sprawą wielokrotnie uświadamiałem sobie, że znam tylko wycinek całej historii, przy czym jest to wycinek czegoś ogromnego, obejmującego zasięgiem imperia i ciągnącego się przez dziesięciolecia aż do dziś. Na koniec – jeden z głównych podejrzanych nadal żyje i jest wobec niego prowadzone śledztwo przez FBI37. Kiedy informacje o tej książce dotrą do prasy, mogą wypłynąć nowe, sensacyjne fakty. Kto wie, jakie rzeczy mogą jeszcze ujrzeć światło dzienne? Moja praca nad tą opowieścią oznaczała namierzanie luk w poplątanej pajęczynie faktów i ciągłe balansowanie na granicy pomiędzy podejrzeniem a dowodem.
Jeden twardy wniosek, jaki się wyłonił, to że Czwarty, kret na najwyższych szczeblach CIA, nie jest mitem. Nie można mieć co do tego wątpliwości. Zbyt dużo wiarygodnych pracowników Agencji ma pewność co do istnienia jeszcze jednego kreta, żeby myśleć inaczej38. Jednak nie mam zupełnie możliwości ustalenia jego tożsamości, dlatego mogę jedynie opisać tę historię. I nieważne, czy śledczy namierzyli właściwego podejrzanego i czy jest on rzeczywiście największym zdrajcą w historii Ameryki, czy został tylko zmyślony przez rosyjski wywiad, żeby zwieść CIA i FBI, niemniej opowieść o sprawie Czwartego wyjaśnia też, jakie są Ameryka i Rosja, i obecną sytuację na świecie.
Trzy
Kret – określenie podwójnego agenta zwerbowanego lub umieszczonego w szeregach służby specjalnej. W kręgach wywiadowczych określany jako penetration (przenikanie, infiltracja).
Langley, Virginia, 1991
JEDNĄ Z PRZYCZYN, dla których złapanie arcyzdrajcy Amesa zajęło aż dziewięć lat – od kiedy zaczął szpiegować dla KGB w 1985 roku do aresztowania w lutym 1994 – był fakt, że CIA odpuściło sobie poszukiwanie kretów KGB. Kiedy upadł mur berliński w 1989 roku, historia zbytnio przyspieszyła, aby agenci mieli czas się nad tym zastanawiać. A potem, po rozpadzie ZSRR w 1991 roku, świat stanął na głowie, podobnie CIA. Ściganie szpiegów KGB wyszło wtedy z mody.
Milt Bearden, szef wydziału CIA nadzorującego szpiegowanie Rosji (Central Eurasia Division), określił wówczas bitwy stoczone w czasie zimnej wojny, jej ofiary oraz samą Rosję jako nędznych przegranych. Dochodziły do nas wtedy informacje, że Bearden zaczął rozpowiadać, że rosyjskie dupki zostały zmieszane z błotem, a z całego kraju nie zostało nic więcej, jak Górna Wolta z atomówkami. Według niego Rosja, tak jak każde państwo z Trzeciego Świata, potrzebowała od Zachodu raczej pomocy niż wrogich działań. Pomimo nadal niewyjaśnionej utraty sowieckich agentów w latach 1985–1986, największej klęski w historii CIA, Bearden szczerze wierzył, że ostatnią rzeczą potrzebną teraz Rosji i CIA było polowanie na krety z czasów zimnej wojny. Trzeba mu jednak przyznać, że, jak opisał to w swojej książce, stanowisko to popierali jego przełożeni, którzy chcieli, aby wprowadził reformę w departamencie i wykorzenił niezdrową obsesję na punkcie KGB39.
Zawadiacki mięśniak z Oklahomy, często brany za Teksańczyka – taki właśnie był Bearden. Byłem jego podwładnym w Sudanie, gdzie mogłem obserwować jego błyskotliwość. Był to człowiek o szerokich horyzontach, bardziej polityk niż pracownik służb, potrafił szybko formułować myśli i urokiem osobistym torować sobie drogę do władzy. Jego talent okazał się niezbędny, kiedy kierował komórką w Islamabadzie, gdzie nadzorował dozbrajanie afgańskich mudżahedinów, obdartych bojowników, którzy przyczynili się do początku końca Związku Radzieckiego. A jeśli chodzi o dbanie o podwładnych, Bearden był jednym z najlepszych szefów, jakich miałem.
Jednocześnie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nic nie przekonywało zimnowojennych zatwardziałych wojowników w jego departamencie. A na dodatek Bearden otwarcie poinformował ich, że jego zdaniem Rosja jest dla USA takim samym zagrożeniem, jeśli chodzi o działalność szpiegowską, jak tradycyjni sojusznicy – Niemcy czy Dania. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że przyszedł czas, aby z tym, co zostało po KGB, obchodzić się łagodnie. Dla wspomnianych zimnowojennych wojowników była to czysta herezja, ale nie mogli nic na to poradzić. Bearden polecił odstrzał co do jednego rosyjskich agentów CIA w Moskwie. Pojawiła się nawet plotka, że rozważał zlecić oficerom prowadzącym odwiedzenie ich osobiście w domach w celu przekazania informacji o zwolnieniu ze współpracy. Inna, jeszcze bardziej niepokojąca plotka mówiła o tym, że Bearden chciał wydać agentów rosyjskim służbom. Nic takiego się nie wydarzyło, ale Bearden ostatecznie zakończył prowadzenie rosyjskich oficerów wywiadu i odrzucał niemal każdą propozycję ze strony chętnych do szpiegowania dla CIA. Wśród takich osób znalazł się Wasilij Mitrochin, archiwista KGB, który wywiózł z Rosji skarbnicę tajemnic. Na domiar złego Bearden nakazał zniszczenie bazy rosyjskich danych kontrwywiadowczych. Sądził, że nie jest ona już potrzebna, a poza tym Rosjanie byliby urażeni, gdyby dowiedzieli się, że CIA nadal nie spuszcza z nich oka.
Nikt nie śmiał sprzeciwiać się Beardenowi, bo jasno dał do zrozumienia, że jeśli chodzi o strategię, Rosja jest jego chase gardeé (domena, działka)40. Każdy, kto odważyłby się temu sprzeciwić, zostałby usunięty z departamentu i otrzymałby synekurę za biurkiem, przykładowo na kierunku luksemburskim. Szeregowi pracownicy mogli więc jedynie obserwować z dezaprobatą, jak Bearden i całe CIA popadają w zauroczenie nowym przyjacielem Ameryki – Rosją41.
Mając na uwadze historię, Bearden uwzględniał jeden wyjątek, jeśli chodzi o szpiegowanie Rosji – była to polityka Kremla. Otwarcie i często narzekał na niezdolność CIA do przewidzenia upadku muru berlińskiego oraz próby zamachu stanu przeciwko władzy Gorbaczowa dokonanej przez KGB i radykalnych członków partii komunistycznej w sierpniu 1991 roku. Były to niewybaczalne błędy i Bearden dokładał wszelkich starań, aby nic podobnego nie zdarzyło się pod jego kierownictwem. W związku z tym sądził, że można by zaryzykować zwerbowaniem szpiega z rządu Borysa Jelcyna, a może nawet jakiegoś wysokiego rangą generała, aby mieć oko na rosyjską armię. Ale poza tym jednym przypadkiem Bearden zakończył zimnowojenne tajemnicze gierki: KGB się skończyło i nie było sensu o tym dalej dyskutować.
Wspomniani zimnowojenni wojownicy mimo wszystko w części zgadzali się z Beardenem. CIA rzeczywiście nie zdołało przewidzieć zamachu stanu z sierpnia 1991. Jednak mieli kontrargument w tej sprawie, a mianowicie: nie było to możliwe, gdyż Agencja nie miała w tamtym czasie w Moskwie wartościowych rosyjskich agentów, w dużej mierze z powodu strat poniesionych w latach 1985–1986. Ich argumentacja sprowadzała się do tego, co ich zdaniem powinno być oczywiste dla Beardena: CIA nie mogło zwerbować źródła na Kremlu bez uprzedniego oczyszczenia własnych szeregów z rosyjskich kretów, a jedynym sprawdzonym sposobem, by to osiągnąć, było zwerbowanie rosyjskiego szpiega, który miał wiedzę na ich temat. Sytuacja uległa takiemu zaostrzeniu, że zastępca Beardena, Paul Redmond, zaproponował mu debatę na temat korzyści ze szpiegowania KGB. Rozdawał nawet w departamencie ulotki na temat tego wydarzenia. Bearden wkrótce jednak odsunął Redmonda i skierował go do kontrwywiadu42, aby nie zawracał nikomu głowy i zajął się tym, co naprawdę lubił: poszukiwaniem rosyjskich szpiegów.
Redmond zapamiętał te wydarzenia inaczej. Opowiadał mi, że to Tom Twetten, szef departamentu operacyjnego, usunął go z wydziału odpowiedzialnego z operacje rosyjskie. Miał go wezwać pewnego dnia na siódme piętro i nawet nie proponując, żeby usiadł, przekazał, że jest „zbyt angletoński” do tej pracy. Porównał go w ten sposób do Jamesa Jesusa Angletona, byłego szefa wydziału kontrwywiadowczego, który bardzo namieszał w CIA w poszukiwaniu kretów KGB. Redmond twierdził, że w pewnym momencie Twetten nawet próbował przenieść Angletona do Bangkoku43, ale ten odmówił. Nieważne, czy to Bearden, czy Twetten, sprawa sprowadzała się do jednego: weterani kontrwywiadu, jak Redmond, mieli świadomość czegoś, czego nie chcieli dostrzec ich przełożeni, a co stało się oczywiste po aresztowaniu Amesa.
Tym, co martwiło zimnowojennych wojowników pozostałych po reformie w departamencie Beardena, był fakt, jak CIA niewiele wiedziało na temat rosyjskich służb wywiadowczych, głównie z powodu ich ogromnego rozmiaru i rozpiętości. W swoich najlepszych latach, w 1988 roku, KGB zatrudniało 480 tysięcy oficerów i żołnierzy44. Jeśli dodać do tego setki tysięcy informatorów i współpracowników, służba ta była jak Lewiatan trudna do objęcia umysłem nawet dla samych Rosjan. Nic dziwnego, że jak cały Związek Radziecki, także KGB cechowały biurokratyczna niewydolność i mimowolne błędy, jednak miało ono wystarczająco dużo bystrych oficerów, gotowych z oddaniem służyć Związkowi Radzieckiemu, w tym prowadzić wysoko postawionych podwójnych agentów, jakim był Czwarty, aby nie dać się złapać. KGB potrafiło być bardzo dobre, kiedy miało taką potrzebę. Nie wiadomo było, kto dla nich szpieguje, a kto nie.
Kiedy w październiku 1991 Gorbaczow decydował o rozwiązaniu KGB, miał na celu przytępienie jego pazurów. Najbardziej radykalną zmianą było odcięcie kontrwywiadu (Pierwszego Zarządu Głównego) od wywiadu (Drugiego Zarządu Głównego). Drugi Zarząd otrzymał ostatecznie nazwę FSB, a Pierwszy – SWR. Zgodnie z ustawą KGB powinno zmniejszyć liczebność, stać się cieniem dawnego siebie. Jednak sprawy potoczyły się inaczej. Jako dowód można przytoczyć tu fakt, że w 1999 roku Putin, chcąc przejąć władzę, postawił właśnie na FSB. A jeśli chodzi o SWR, to nigdy nie zwolniło ono tempa w werbowaniu i prowadzeniu agentów na całym świecie. Można powiedzieć, że obecnie jest jeszcze bardziej skuteczne, biorąc pod uwagę zaangażowanie oligarchów i ich setki miliardów dolarów skierowane do finansowania najbardziej priorytetowych operacji. Dowodem na to może być chociażby zaangażowanie rosyjskiego wywiadu w kampanię prezydencką Trumpa w 2016 roku.
Jelcyn miał możliwość zastosowania głasnosti w KGB, ale poza ujawnieniem części historycznych dokumentów i rozgłaszaniem, jak to zniszczona została stalinowska bezpieka, rewanżyści KGB kontynuowali działalność, jakby Związek Radziecki nigdy się nie rozpadł. Nie było nawet mowy, aby pozwolili Kremlowi dyktować sobie zasady prowadzenia operacji czy, co ważniejsze, pod jego presją ujawnili tożsamość swoich źródeł osobowych bądź kompromitujące dane na temat obcokrajowców i Rosjan. Otwarcie ignorowali wybranego przez Jelcyna szefa KGB, Wadima Bakatina, nie starając się nawet ukryć swojej niechęci przed prasą. Pucz z 1991 roku być może był nieudany, ale nie w oczach twardzieli z wydziału operacyjnego KGB. Utrzymali oni pozycje i kontynuowali to, co potrafili robić najlepiej – szpiegować wrogów Rosji.
Osoby w CIA, obserwujące tę sytuację, mogły dostrzec wystarczającą liczbę dowodów, że KGB dokonało jedynie taktycznego wycofania, aby zaplanować powrót. Poza zmianą na stanowiskach oraz zaprzestaniem dokonywania egzekucji i wysyłania milionów do gułagów organizacje powstałe po rozwiązaniu KGB były w zasadzie takie same, jak utworzona przez Lenina 5 grudnia 1917 roku bezwzględna służba bezpieczeństwa, trzymająca Rosję w żelaznym uścisku. Nigdy nie zaprzestały bezprawnej działalności czy przemocy. Dowodzą tego chociażby niedawna fala dokonanych przez rosyjski wywiad zamachów, środków aktywnych (sabotaż polityczny i ekonomiczny) oraz eksplozje w Czechach. Poza tym, w odróżnieniu od amerykańskiego wywiadu, strona rosyjska nadal potrafi chronić swoje tajemnice. Określenie KGB jako czarnej dziury mocno mijałoby się z prawdą, gdyż termin ten niesie ze sobą optymistyczne założenie, że pewnego dnia pojawi się ktoś z latarką i zaproponuje nam pomoc w oświetleniu tej dziury. Wydaje się, że Jelcyn rzeczywiście dał z siebie wszystko, jednak ostatecznie KGB okazało się prawdziwą czarną dziurą, nieprzepuszczającą światła. Jakkolwiek byśmy go jednak nazwali, prawda jest taka, że był to po prostu kult. (Właśnie dlatego pozwalam sobie używać nazwy „KGB” nawet w odniesieniu do wydarzeń z czasów już po rozpadzie tej służby).
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Yevgenia Albats, The State Within a State (New York: Farrar, Straus i Giroux, 1944), str. 298: „24 października 1991 roku, dwa miesiące przed tym, jak Związek Radziecki przestał istnieć, Michaił Gorbaczow zatwierdził przepisy formalnie kończące działalność KGB. Zamiast terminu »likwidacja« użyto w nich określenia »dezintegratsiya« (dezintegracja)”. [wróć]
Gordon Correra, Russian Among Us (New York: William Morrow, 2020), str. 57: „W 1993 roku Zaporożskij, chociaż nie znał nazwiska zdrajcy, przekazał informację, która przyczyniła się do identyfikacji kreta umieszczonego przez KGB i SWR w amerykańskiej wspólnocie wywiadowczej”. Max pojawia się w książkach: Bryana Densona, The Spy Son (New York: Atlantic Monthly Press, 2015) oraz Gusa Russo i Erica Dezenhalla Best of Enemies (New York: Twelve, 2018), jednak obie pozycje zawierają błędy dotyczące jego osoby. Denson na przykład pisze, że był on w „pierwszym wydziale (odpowiedzialnym za Stany Zjednoczone) zarządu kontrwywiadu SWR”, podczas gdy Zaporożskij nigdy tam nie pracował ani nie miał bezpośredniego dostępu do spraw zawiązanych z USA, jak tych dotyczących Amesa, Hanssena i Czwartego. Z kolei Russo myli Maxa z Avengerem, innym agentem, który pojawi się w dalszej części tej książki. [wróć]
Chociaż używam terminu „podwójny agent”, dowiedziałem się od Paula Redmonda, że CIA tak ich nie określa, wybierając raczej termin penetrations (penetration – przenikanie, infiltracja). Podczas pracy w CIA także sam o nich tak mówiłem, ale w książce używam terminu z języka potocznego. [wróć]
Rozmowa z Dianą Worthen. [wróć]
Rozmowa z Markiem Sparkmanem. [wróć]
Rozmowa z Laine Bannerman. [wróć]
Denson, The Spy Son, str. 296: „Zaporożskij przekazał informacje, które pomogły władzom USA namierzyć Roberta Hanssena i innych ukrytych rosyjskich agentów w amerykańskich kręgach wywiadowczych, w tym Aldricha Amesa, na co wskazują opublikowane dane”. [wróć]
Rozmowa z oficer CIA. [wróć]
Rozmowa z Sandy Grimes. [wróć]
Rozmowa z emerytowanym agentem specjalnym FBI Dellem Spry’em. [wróć]
Sandra Grimes i Jeanne Vertefeuille, Circle of Treason (Annapolis: Naval Institute Press, 2012), str. 144: „Szczęśliwie w 1993 roku otrzymaliśmy dodatkowe informacje. I chociaż nie identyfikowały one Amesa, jednak wskazywały właśnie na niego. Uspokoiły także tych, których nie przekonywały wyniki naszych prac analitycznych, i ostatecznie przyczyniły się do otwarcia przez FBI pełnowymiarowego śledztwa w sprawie Amesa”. [wróć]
Rolf Mowatt-Larssen, A State of Mind (Township, NJ: BookBaby, 2020), str. 145: „Wszelkie nadzieje na produktywną współpracę łącznikową zostały pogrzebane”. [wróć]
Kimberly Dozier, „How Moscow’s Spies Keep Duping America-Over and Over Again” („Daily Beast”, 25 czerwca 2017). [wróć]
Tim Weiner, David Johnston i Neil A. Lewis, Betrayal (New York: Random House, 2014), str. 217: Śledczy utknęli z raportem końcowym. Aż pod koniec stycznia 1993 roku CIA otrzymało intrygujący raport od wysoko postawionego źródła w Moskwie. Źródło to, które nadal pracuje dla CIA, nie zidentyfikowało kreta z nazwiska ani nie dostarczyło Agencji dowodów. Jednak jego doniesienia wpisywały się idealnie we wnioski śledczych”. [wróć]
Rozmowa z Davidem Rolphem. [wróć]
Rozmowa telefoniczna z Jurijem Koszkinem, byłym oficerem rosyjskiego wywiadu. [wróć]
Rozmowa z Laine Bannerman. [wróć]
Rozmowa z Johnem MacGaffinem, ówczesnym szefem CE, który przewodził delegacji CIA podczas spotkań z Rosjanami. Zapamiętał on, że Max przekazał trop dotyczący Amesa/Bogoty/Caracas podczas wędkowania z Corbinem. [wróć]
Rozmowa z Laine Bannerman. Ponadto Paul Redmond powiedział mi, że któregoś dnia wcześnie rano Max i Corbin wybrali się wędkować na muchę. [wróć]
Grimes/Vertefeuille, Circle of Treason, str. 132: „Oficerowie KGB, a potem SWR, którzy jeździli na spotkanie z Amesem, używali pseudonimów, jednak z jakiegoś powodu jeden z nich użył w trakcie wyjazdu do Bogoty swojego prawdziwego nazwiska. Byliśmy w stanie potwierdzić, że był tam w tym samym czasie co Rick, gdyż Rick nie krył się ze swoją podróżą, tłumacząc ją jakimś błahym powodem”. [wróć]
Rozmowa z Dickiem Corbinem. [wróć]
Grimes/Vertefeuille, Circle of Treason, str. 144. Patrz wyżej. [wróć]
Tennent Bagley, Spy Wars (New Haven: Yale University Press, 2008), str. 225: „Wtedy obudził się anioł stróż Langley, ujrzał ich położenie i zesłał z nieba cud w postaci nowego, autentycznego źródła z KGB. Ono wskazało im kreta KGB w szeregach CIA”. [wróć]
Grimes/Vertefeuille, Circle of Treason, str. 145: „12 maja 1993 roku FBI otworzyło pełnowymiarowe śledztwo przeciwko Amesowi”. Publicznie informacje o tym, które dowody sprawiły, że FBI zdecydowało wnioskować o zgodę na podsłuch telefonu Amesa, zainstalowanie ukrytej kamery w jego biurze i przeszukanie jego domu, różnią się od siebie. Żaden z moich rozmówców nie pamięta dokładnego przebiegu wydarzeń. A jeden z agentów FBI uczestniczący w śledztwie powiedział, że nie wie nic na temat tropu Maxa i Caracas. [wróć]
Grimes/Vertefeuille, Circle of Treason, str. 144. Patrz wyżej. Ponadto: Russo/Dezenhall, Best of Enemies, str. 8: „Aleksandr Zaporożskij, prawdopodobny Avenger (ur. 1951) – Zaporożskij został skazany w Rosji za przekazanie w 1993 roku FBI i CIA informacji, która mogła doprowadzić do aresztowania Aldricha Amesa. Od każdej ze służb miał otrzymać po milionie dolarów. KGB aresztowało Zaporożskiego w 2001 roku. Został on skazany na osiemnaście lat więzienia. W 2010 roku został zwolniony w ramach wymiany więźniów, po czym wyjechał do USA. Obecnie mieszka we wschodniej części Stanów Zjednoczonych”. Jak już wspomniałem wcześniej, Avenger nie był kryptonimem Zaporożskiego. [wróć]
Milt Bearden and James Risen, The Main Enemy (New York: Random House, 2003), str. 529: „Nieuniknionym wnioskiem jest, że istniał Czwarty – dotychczas niezidentyfikowany zdrajca, który mógł już opuścić Langley lub po prostu zaprzestać działalności szpiegowskiej do 1986 roku”. Również Milt Bearden, No Letup in Search for „the4th Man”, „Los Angeles Times”, 15 czerwca 2003. [wróć]
Jeden z przykładów: David Wise, Thirty Years Later We Still Don’t Truly Know Who Betrayed These Spies, „Smithsonian Magazine”, listopad 2015. [wróć]
Bearden, No Letup In Search for „the 4th Man”. [wróć]
Rozmowa z Mikiem Sulickiem. [wróć]
Rozmowa z szefem delegatury we wspomnianym wschodnioafrykańskim państwie, w którym poznano Maxa. [wróć]
Rozmowy z oficerami prowadzącymi CIA, którzy zajmowali się sprawą Maxa. [wróć]
Rozmowa z szefem zespołu ds. rosyjskich. [wróć]
Wymiana wiadomości mailowych z byłym oficerem MI6, który pracował w wydziale operacji na kierunku rosyjskim. [wróć]
Michael J. Sulick, American Spies (Washington, DC: Georgetown University Press, 2020), str. 195: „W CIA panowało takie samo niedowierzanie, jakie funkcjonowało w przeszłości w kontrwywiadzie, czyli brak wiary w możliwość szpiegowania jednego ze swoich na rzecz wroga. Mając w pamięci tzw. polowania Angletona na czarownice z lat siedemdziesiątych, CIA jeszcze mniej niż jego siostrzane instytucje było skłonne podejrzewać, że ma szpiega na pokładzie”. [wróć]
Rozmowa z byłym szefem wydziału CIA ds. operacji rosyjskich. [wróć]
Rozmowa z Giną Haspel, która twierdzi, że była informowana na temat rosyjskiego kreta w departamencie operacyjnym CIA przez szefów departamentu kontrwywiadowczego (Marka Keltona i Cindy Webb). Nie używała ona jednak terminu „Czwarty”, jak również nie podała, kim był podejrzany. Dodała, że nie ma wiedzy na temat prowadzonego obecnie przez FBI śledztwa ws. Paula Redmonda. [wróć]
Potwierdziło to wiele źródeł. Wywiad z Redmondem potwierdził, że było prowadzone śledztwo w przedmiotowej sprawie. Poza tym Redmond powiedział mi, że miał świadomość, że FBI chce z niego zrobić rosyjskiego szpiega. Jego zdaniem problem FBI polegał na tym, że jego funkcjonariusze są raczej policjantami niż śledczymi ścigającymi szpiegów, a poza tym większość z nich jest niekompetentna. Nie będę tutaj cytował Redmonda, ale używał wulgaryzmów, mówiąc o agentach, którzy pracowali nad sprawami Amesa i Czwartego. [wróć]
Corera, Russians Among Us, str. 118. [wróć]
Bearden/Risen, The Main Enemy, str. 354–365: „Stolz i Twetten wiedzieli, że szef wydziału (ds. Europy Wschodniej) musiał zacząć patrzeć z szerszej perspektywy w poszukiwaniu takiej polityki wywiadu, której pożądali politycy w Waszyngtonie, borykający się z coraz większym tempem zmian w sowieckim imperium. Obawiali się jednak, że kierownictwo departamentu jest nadal za bardzo skupione na pozyskaniu chociaż jednej jeszcze wiadomości od szpiega w KGB, że traci z pola widzenia szerokie spektrum sytuacji. Stolz zdał sobie sprawę, że zarówno Burton Gerber, jak i jego zastępca, Paul Redmond, byli produktami tego departamentu i dlatego nie byli odpowiednimi ludźmi do wprowadzenia w nim zmian”. [wróć]
Bearden/Risen, The Main Enemy, str. 454: „(…) pogłębiający się rozdźwięk pomiędzy mną i moim zastępcą. Rok po moim powrocie do departamentu (SE Division) zacząłem się martwić, że Redmond oraz parę innych osób utknęło w pętli czasu. Czy nie rozumieli, że rewolucje, które przetoczyły się przez Europę Wschodnią, doprowadzą do zmiany misji CIA? Przykra prawda była taka, że zamknięte środowisko departamentu trzymało się kurczowo zimnej wojny”. [wróć]
Bearden/Risen, The Main Enemy, str. 63: „W zasadzie niektórzy w Langley postrzegali mnie raczej jako kowboja z Trzeciego Świata, bardziej nadającego się do zakurzonych operacji pod przykryciem niż realizowanych po cichu działań operacyjnych w nieprzyjaznym otoczeniu”. [wróć]
Bearden/Risen, The Main Enemy, str. 364–365. Patrz wyżej. [wróć]
Rozmowa z Paulem Redmontem. [wróć]
Britannica.com. [wróć]