Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niepublikowane dotychczas w języku polskim eseje, artykuły prasowe, felietony i inne formy literackie.
Czy naprawdę schamieliśmy? Rudyard Kipling – rzecznik brytyjskiego imperializmu czy wybitny, choć niedoceniany poeta? Kim byli „błotni nurkowie”? Jak dalece charakter naszego pisma świadczy o nas samych? Co mieli wspólnego Lenin i Jack London? Jakie są najpiękniejsze odmiany i gatunki brytyjskich róż? Na czym polega specyfika ogłoszeń matrymonialnych? Kim są naprawdę zbrodniarze wojenni? Jak pociski rakietowe V-1 i rakiety balistyczne V-2 zmieniły zwyczaje Anglików? Dlaczego poprawność polityczna zadecydowała o tym, że przemilczano biografię Stalina pióra Lwa Trockiego?
Jest w tym zbiorze wielka polityka, są doniosłe kwestie społeczne powojennej Europy, ale też ciekawe obserwacje i refleksje dotyczące kultury masowej, angielskiej przyrody oraz wielkiej i popularnej literatury. Czytelnik znajdzie tu dwa utwory młodzieńcze, a także fragmenty notatnika literackiego zawierającego notatki i zapiski z ostatniego okresu życia pisarza: dają one obraz tego, co autor Roku 1984 zapewne by napisał, gdyby nie jego przedwczesna śmierć. Wnikliwie i z właściwym sobie humorem, ironią i polotem Orwell opowiada zarówno o sprawach ważkich, jak i o drobiazgach, z których składa się życie. Jak stwierdził jeden z jego biografów, „zawsze poniekąd kochał wszystko to, przeciw czemu się buntował”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 255
Podstawa przekładu:
THE COLLECTED WORKS OF GEORGE ORWELL, pierwsze wydanie 1998 oraz następne wydania pod red. prof. Petera Davisona, OBE
Projekt okładki: Ula Pągowska
Redakcja: Irma Iwaszko
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lingventa
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Bartłomiej Zborski
ISBN 978-83-287-1708-4
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Dziś rano pan Baker otrzymał telegram z centrali (nieuchronnie opóźniony, albowiem telegrafistce włosy wkręciły się w mechanizm odbiorczy). Związek Wicedyrektorów i Profesorów ogłosił strajk solidarnościowy z praczkami, szewcami i chłopcami na posyłki domagającymi się nacjonalizacji.
Wieść rozniosła się po szkole chyżo niczym pożar w lesie, lecz profesorowie zareagowali na nią z niejednakowym entuzjazmem. Byli tacy, którzy jawnie się cieszyli, nawet w obecności chłopców; niektórzy okazali obojętność; tym zaś, którzy bez skrępowania miotali obelgi na posłańców i szewców, nie pozwolono odtąd siedzieć w wygrzanych salach lekcyjnych i deklinować w pocie czoła rzeczownika mensa czy też obliczać niewiadomej wedle reguły trzech; musieli oni udać się do swoich domów i siedząc przed ponurymi kominkami, wsłuchiwać się w dobiegające z oddali gromkie owacje uczestników wiecu strajkowego odbywającego się w budynku Auli[1].
Była to gruba sprawa. Cała szkoła spotkała się na zgromadzeniu zażaleniowym, by coś postanowić. Zebraniu przewodniczył James K.S., a dyskusją kierował Royds. Nie podjęto żadnych decyzji, wszyscy jednak byli zgodni co do tego, że spotkanie jest imponujące. Wokół „ognistego krzewu”[2] gromadziły się niewielkie grupki, by poplotkować i popatrzeć, jak kilku bardziej zadowolonych profesorów, przyodzianych w sportowe getry, pedałuje ku Burnham Beeches[3].
Później, tego samego dnia, zdarzył się wielce żałosny incydent: dostrzeżono mianowicie profesora, który w przebraniu zwykłego człowieka skradał się Common Lane ku New Schools[4], po czym wśliznął się do swojej klasy i usiadł na gorących rurach, by się ogrzać; już, już miał wydobyć egzemplarz The Young Visiters[5] i umościć się wygodnie, gdy nieoczekiwanie dobiegły go z zewnątrz hałas i zgiełk. Wydawało się, że profesorowie nadciągają ze wszystkich stron, doszło do szamotaniny, rozległy się okrzyki: „Łamistrajk! Łamistrajk!”. Wyważono drzwi, no i od tamtej pory profesor ów znajduje się w stanie krytycznym.
Scena ta wielce rozbawiła próżniaczy tłum chłopców, którzy zbiegli się, by pogapić się na widowisko.
Dwaj młodzieńcy, którzy wyszli wcześniej na przechadzkę, a teraz siedzieli opodal arkad, beztrosko rozprawiając o zaletach Lenina, Trockiego i Bogusławskiego[6], byli jedynymi uczniami, którzy nie zdawali sobie sprawy z tego, co się wydarzyło. Tuż przed porą obiadową (podczas strajku zrezygnowano z obiadu dla chłopców w proteście przeciwko pokojowym pikietom niektórych profesorów) ruszyli spacerkiem do swoich opiekunów; jeden z nich przypomniał sobie, że wezwano go tego ranka na rozmowę z opiekunem, jako że niestety został przyłapany na ściąganiu. Wszedł pospiesznie do jego gabinetu.
– Znalazłem się dziś w nader niezręcznym położeniu – zaczął opiekun – i jeszcze nie wiem, jakie powinienem podjąć kroki.
Chłopiec zadrżał, bo wyobraził sobie gniew rodziców, gdy opiekun zawiadomi ich o wszystkim.
Lecz oto opiekun kontynuował ciepłym głosem:
– Widzisz, mój chłopcze, sprawy wyglądają tak…
Uczeń poweselał.
– Muszę wyznać, że mamy teraz strajk.
Oczywiście z rozmowy wyszły nici!
Tego wieczoru profesorowie odbyli masówkę na dziedzińcu szkolnym, szukając inspiracji w łagodnym obliczu Henryka Założyciela[7].
Rząd zdecydowany jest walczyć do końca i trudno doprawdy orzec, co nam przyniosą te straszliwe wydarzenia.
„College Days”, 29 listopada 1919, nr 3. Autorem tekstu najprawdopodobniej był Orwell.
Pan Simpson wyprostował się na krześle. Rozmowa dotknęła jego ulubionego tematu, tak więc był gotów w niej uczestniczyć, wyrażając się, jak to miał w zwyczaju, zwięźle i przedstawiając argumenty nie do zbicia. Bo też istotnie należał on do ludzi praktycznych. Był majętny, a swoją pozycję życiową (jego wyczekujący krewni oceniali, że wart jest na pewno ładnych pięćdziesiąt tysięcy funtów) osiągnął wyłącznie dzięki ciężkiej pracy. Twardo stąpał po ziemi, żadne subtelności życia nie były w stanie go porwać; wierzył tylko w to, co widział i czuł – i w nic więcej. Dlatego też gdy jakiś małomówny dotąd człowieczyna siedzący naprzeciw wypowiedział słowo „duchy”, pan Simpson nastawił uszu.
– Duchy! – prychnął. – Toż to idiotyzm! Dziecinada! Wytwór chorego mózgu. Ci, którzy je wymyślają, są im podobni – niewarci złamanego grosza. Nie chcę słyszeć o żadnych duchach!
– Znakomicie – rzekł tamten. Najwyraźniej jego główną cechą był niezachwiany spokój. – Nie będę już pana irytował. Ponieważ jednak najwyraźniej nie wierzy pan w siły nadprzyrodzone, idę o zakład i stawiam sto funtów, że nie prześpi pan całej nocy w nawiedzonej izbie tu, w tej gospodzie. Uprzedzam pana uczciwie: cieszy się ona złą sławą.
Jego słowa właściciel gospody potwierdził ponurym skinięciem głowy.
– Sto funtów! – powtórzył pan Simpson. – Nie wydaje się zbyt uczciwe odbierać je panu. Przyjmuję jednak zakład, choćby tylko po to, żeby zadać kłam pańskim groteskowym teoriom.
– Doskonale. Jestem pewien, że nasz gospodarz zechce być tak uprzejmy i zgodzi się, żebyśmy złożyli u niego stawkę. – Rzekłszy to, wręczył karczmarzowi stufuntowy banknot.
Pan Simpson uczynił podobnie, wstał i jął zmierzać ku wyjściu.
– Numer siedem, pierwsze piętro – powiedział łagodnie mężczyzna, gdy pan Simpson znalazł się już u drzwi. – Dobrej nocy i miłych snów!
Pan Simpson dotarł do celu. Drzwi do pokoju otwarły się, w środku zapłonęła lampa elektryczna, okno zatrzasnęło się z hukiem, a zasłony same się zsunęły. Pan Simpson, wbrew sobie, poczuł lekkie zaskoczenie.
– A niech to – mruknął – zaczynają mi puszczać nerwy.
Jego słowa rozniosły się głośnym echem po izbie i było je słychać jeszcze przez kilka minut. Gdy zbliżył się do umywalki, z kranów popłynęła woda.
– No, no – rzekł do siebie pan Simpson. – Te duchy są niezmiernie uczynne. – I zachichotał cicho, ubawiony swym żarcikiem. – Jego śmiech oczywiście dał się słyszeć we wszystkich zakątkach pomieszczenia.
Pan Simpson podszedł do łóżka. Zasłony (albo coś, co w nich tkwiło) potężnie trzepnęły go w twarz.
– Cholera! – zaklął pod nosem.
Niemal w tej samej chwili coś podcięło mu nogi, tak że zwalił się jak kłoda, kalecząc się w kolano; wyrżnął przy tym głową w słupek łóżka. Po tym drobnym wydarzeniu położył się zły jak diabli. Ledwie to uczynił, łóżko, nie wiadomo dlaczego, zaczęło drżeć i kołysać się.
– No, coś takiego – burknął pan Simpson. – Wydawało mi się, że na pewno nie wypiłem zbyt wiele do kolacji.
Już niemal zasypiał, gdy poczuł, że coś łaskocze go w stopy. Tego pan Simpson zdecydowanie nie lubił: właściwie bardziej nie lubił tylko ciągnięcia za włosy. Tak więc rozeźlił się teraz nie na żarty. Kilka chwil później poczuł bolesne szarpnięcie za czuprynę. Dłużej już nie wytrzymał. Wyskoczył gwałtownie z łóżka i podbiegł do drzwi, które jednak, mimo jego szaleńczych wysiłków, nie chciały się otworzyć. Pan Simpson ostatkiem sił rzucił się ku oknu, wybił szybę i skoczył w dół, rozbijając szklany dach cieplarni. Dwie minuty później można było oglądać zabawną scenę: oto do salonu gospody wszedł chwiejnym krokiem na wpół przytomny stateczny i szacowny jegomość z City, w piżamie, cały w ziemi i odłamkach szkła, z purpurową z przerażenia twarzą. Osunął się na krzesło i skinął na gospodarza, żądając drinka.
– No dobrze – dyszał – niech już stracę te sto funtów, ale za żadne pieniądze świata nie wejdę tam bodaj na chwilę!
– Proszę tylko nie mówić, że pana nie ostrzegałem – rzekł znajomy mu człowieczek, odbierając od gospodarza dwa stufuntowe banknoty. – Być może chciałby pan moją wizytówkę – dodał.
Pan Simpson wziął ją i przeczytał:
SLITHIO
Sztukmistrz i iluzjonista
Poderwał się na równe nogi, pomstując głośno. Lecz człowieczyna już zniknął.
„Bubble and Squeak”, 4 czerwca 1920, nr 2. Był to wydawany przez uczniów Eton College amatorski periodyk, który w nagłówku miał informację „Superefemeryczny” i kosztował szylinga (bubble and squeak to nazwa dania obiadowego sporządzonego z podsmażanych resztek warzyw i mięsa pozostałych z poprzedniego dnia).
***
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] W oryg. School Hall. Chodzi o budynek wzniesiony w latach 1906–1908 ku czci absolwentów Eton College poległych w wojnie burskiej, w którym mieści się obszerna aula(jeżeli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
[2] W oryg. burning bush. Chodzi o lampę „The Burning Bush” (o ozdobnym żeliwnym szkielecie, umieszczoną na kamiennym piedestale) znajdującą się w Eton u zbiegu Common Lane i Slough Road; jej konstruktorem i budowniczym był w 1864 r. Henry Woodyer, absolwent Eton. Dawniej była to latarnia gazowa, ale została zelektryfikowana. Jest to jedno z popularnych miejsc spotkań.
[3] Popularny teren pikników i wycieczek. Udają się tam Rosemary i Gordon, bohaterowie powieści Orwella Wiwat aspidistra!
[4] Jeden z budynków szkolnych w Eton College, zaprojektowany przez Henry’ego Woodyera i wzniesiony w latach 1861–1863, rozbudowany w roku 1876. Zbudowany jest z czerwonej cegły, a jego cecha charakterystyczna to arkady z kamiennymi łukami.
[5] Chodzi o wydaną 22 maja 1919 r., jednocześnie naiwną i dojrzałą młodzieńczą powieść Daisy Ashford (1881–1972) opowiadającą o życiu brytyjskich wyższych sfer w XIX-wiecznej Anglii. Autorka napisała ją w wieku dziewięciu lat. Powieść stała się wielkim sukcesem wydawniczym – w listopadzie 1919 r., kiedy to ukazał się numer „College Days”, z którego pochodzi niniejsze opowiadanie, na brytyjskim rynku było już szesnaście jej wydań w łącznym nakładzie przekraczającym 100 tys. egzemplarzy. W następnym roku ukazały się jeszcze opowiadania tej autorki Daisy Ashford: Her Book (dyktowała je ojcu). Później już nic nie wydała, a kilka jej utworów najprawdopodobniej zaginęło.
[6] Chodzi o Michaiła Sołomonowicza Bogusławskiego (1886–1937), radzieckiego socjaldemokratę, potem trockistę, działacza politycznego na Ukrainie i w Moskwie, pełniącego różne funkcje państwowe. W 1928 r. został wykluczony z WKP(b), jednak dwa lata później przywrócono mu członkostwo partyjne. W 1936 r. został aresztowany przez NKWD, był podsądnym w tzw. drugim procesie moskiewskim, a 30 stycznia 1937 r. został rozstrzelany i anonimowo pochowany.
[7] Mowa o Henryku VI, założycielu Eton College.
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz