Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Futurystyczna antyutopia angielskiego pisarza i publicysty George’a Orwella zapisała się jako jedna z najważniejszych książek do światowego kanonu literatury pięknej i literatury politycznej. W genialny i przejmujący sposób powieść obnaża istotę systemu totalitarnego, zarówno w tym, co dotyczy mechanizmów jego działania, jak i losu, jaki czeka w nim człowieka, czekającej go niemej tragedii wobec przewartościowania wszystkiego co ludzkie – uczuć, pragnień i prawdy. Bolesnym doświadczeniem, które zainspirowało Orwella, był kontakt z ludźmi Stalina w czasie wojny domowej w Hiszpanii. Jednak powieść ma charakter uniwersalny, kreuje na wzór fantastyki naukowej totalitarny porządek świata w fikcyjnej przyszłości, a akcję powieści osadza w Anglii, w której, w konsekwencji trzeciej wojny światowej, zapanowują rządy państwa dążącego do kontroli wszystkich przejawów życia publicznego i prywatnego. O ponadczasowym znaczeniu powieści Orwella świadczy nie tylko fakt, że stała się inspiracją dla wielu pisarzy, naukowców czy filmowców, ale przede wszystkim, że wiele sformułowanych w niej pojęć – na przykład Wielki Brat, nowomowa czy nieosoba – przeniknęło do języka potocznego i świadomości powszechnej.
Lektura dla szkół średnich
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 460
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Część pierwsza
I
Był jasny, acz chłodny dzień kwietniowy, azegary biły właśnie trzynastą. Winston Smith, zgłową wtuloną wramiona dla osłony przed zacinającym wiatrem, wśliznął się do środka przez szklane drzwi Bloku Zwycięstwa, jednak nie na tyle szybko, by tuman ziarnistego pyłu nie zdążył wtargnąć za nim.
Wholu unosił się odór gotowanej kapusty ibutwiejących szmacianych mat. Na jednym jego końcu wisiał przyczepiony do ściany kolorowy plakat, zbyt wielki, by eksponować go właśnie wtym miejscu. Przedstawiał on tylko olbrzymią, szeroką na ponad metr twarz mężczyzny wwieku około 45 lat. Twarz osurowych, lecz przystojnych rysach zdobiły bujne, czarne wąsy. Winston skierował się ku schodom. Nie było sensu próbować windy. Nawet wnajlepszych czasach rzadko kiedy działała sprawnie, aobecnie prąd wyłączany był za dnia wramach oszczędności przed Tygodniem Nienawiści. Jego mieszkanie było na czwartym piętrze, aWinston, który zbliżał się do czterdziestki imiał owrzodzenie żylakowe nad prawą kostką, szedł wolno, robiąc częste odpoczynki. Na każdym półpiętrze vis à vis windy spoglądał na niego ze ściany plakat zogromną twarzą. Była to jedna ztych podobizn, które tak pomyślano, by oczy sportretowanego zdawały się śledzić twój każdy ruch. WIELKI BRAT PATRZY – głosił napis pod portretem.
Wsamym mieszkaniu natarczywy głos czytał kolumny liczb rejestrujących ilość wytopionej surówki. Głos dochodził zpodłużnej, metalowej płyty przypominającej zmatowiałe lustro, która stanowiła część powierzchni ściany po prawej. Winston przekręcił gałkę ichoć głos stał się nieco mniej natrętny, to itak każde słowo słyszał nadal wyraźnie. Urządzenie to, zwane teleekranem, dało się wprawdzie ściszyć, ale nigdy wyłączyć ostatecznie. Winston przesunął się wkierunku okna, drobna niepozorna postać, której chudość akcentował dodatkowo granatowy kombinezon – standardowy przyodziewek członka Partii. Mężczyzna miał bardzo jasne włosy inaturalnie rumianą cerę, skórę zaś stwardniałą iszorstką od chropawego mydła, tępych żyletek ichłodu zimy, która właśnie dobiegła końca.
Świat na zewnątrz, nawet widziany przez zamkniętą szybę, wionął chłodem. Wdole, na ulicy, porywy wiatru wprawiały wwir kurz iskrawki papieru. Mimo iż słońce świeciło, niebo miało barwę ołowiu iwszystko zdawało się pozbawione koloru zwyjątkiem wszędobylskich plakatów Wielkiego Brata. Olbrzymia twarz zczarnym wąsem patrzyła zkażdego wyniosłego miejsca. Jeden plakat umieszczono na fasadzie domu na wprost. WIELKI BRAT PATRZY – głosił znajdujący się pod portretem napis, aciemne oczy zportretu świdrowały wzrok Winstona. Niżej, równo zpoziomem ulicy, inny plakat znaderwanym rogiem trzepotał bezładnie na wietrze, na przemian zakrywając iodsłaniając pojedyncze słowo ANGLOSOC. Woddali helikopter zanurkował pomiędzy dachy domów, zatrzymał się wpowietrzu niczym błękitny owad, by po chwili poderwać się energicznie iodlecieć, kreśląc wpowietrzu pokaźny łuk. Był to policyjny patrol szpiegujący okolicznych mieszkańców. Patrol jednak to drobiazg. Tak naprawdę liczyła się jedynie Policja Myśli.
Za plecami Winstona rozentuzjazmowany głos zteleekranu rozpływał się nad wytopem surówki iprzekroczeniem Dziewiątego Planu Trzyletniego. Teleekran służył równocześnie za odbiornik inadajnik. Urządzenie to było na tyle czułe, że rejestrowało każdy dźwięk wmieszkaniu głośniejszy niż najcichszy szept, ado tego, jeżeli pozostawał wpolu widzenia metalowego panelu, Winston był nie tylko podsłuchiwany, ale idało się go podglądać. Nigdy, rzecz jasna, nie miał pewności, czy jakieś oko mu się akurat przygląda, czy nie. Pozostawało jedynie wsferze domysłów, jak często ina jakiej zasadzie Policja Myśli prowadzi inwigilację. Nie można było wykluczyć, iż obserwuje każdego przez cały czas. Tak czy inaczej, mogła podłączyć się do dowolnego kanału, kiedy tylko przyszła jej na to ochota. Człowiek musiał żyć – ifaktycznie żył, bo przyzwyczajenie stawało się drugą naturą – wprzeświadczeniu, że każdy dźwięk, jaki był jego udziałem, zostanie usłyszany, akażdy ruch – poza absolutnymi ciemnościami – pilnie śledzony.
Winston jak zwykle stał plecami do teleekranu. Tak było bezpieczniej, choć dobrze wiedział, że zpleców też niejedno da się wyczytać. Kilometr dalej nad ponurym krajobrazem górował masywny, rozległy gmach Ministerstwa Prawdy – jego miejsce pracy. To – pomyślał zledwie uświadamianą odrazą – to jest Londyn, główne miasto Pasa Startowego Jeden, trzeciej pod względem liczby ludności prowincji Oceanii. Usiłował przywołać wpamięci jakieś wspomnienia zdzieciństwa, żeby porównać, czy Londyn wówczas też tak wyglądał jak teraz. Czy zawsze stały tu szeregi sypiących się dziewiętnastowiecznych kamienic czynszowych ościanach wzmacnianych drewnianymi stemplami, zoknami zatykanymi tekturą, dachami łatanymi płatami falistej blachy irachitycznymi, kłaniającymi się na wszystkie strony murkami odgradzającymi poszczególne ogrody? Aco zwyrwami po bombach, gdzie nadal unoszą się tumany sproszkowanego gipsu, gdzie wierzbówka kiprzyca porasta sterty nieuprzątniętego gruzu, aco zterenami zrównanymi zziemią wybuchami bomb, gdzie zczasem wyrosły kolonie nędznych, drewnianych chat, istnych kurników? Na nic się zdały wysiłki Winstona. Nic nie mógł sobie przypomnieć. Zero wspomnień zdzieciństwa, jedynie migawki scen zprzeszłości wjasnej poświacie, bez tła, pozbawione czytelnego sensu.
Gmach Ministerstwa Prawdy – Miniprawd wnowomowie* – stanowił uderzający kontrast ze wszystkim, co widać było wokoło. Stanowiła go olbrzymia piramida zlśniącego betonu, strzelająca, taras po tarasie, trzysta metrów wniebo. Zmiejsca, wktórym stał Winston, widać było wyraźnie, starannie wyryte wkamieniu na białej fasadzie trzy hasła Partii:
WOJNA JEST POKOJEM
WOLNOŚĆ JEST NIEWOLĄ
NIEWIEDZA JEST SIŁĄ
Mówiło się, że wMinisterstwie Prawdy jest trzy tysiące pomieszczeń nad powierzchnią ityleż samo pod ziemią. Winnych częściach Londynu wznosiły się jeszcze trzy budowle ozbliżonej kubaturze ipodobnym wyglądzie. Do tego stopnia górowały one nad całą architekturą miasta, że zdachu Bloku Zwycięstwa widać było wszystkie cztery równocześnie. Mieściły cztery ministerstwa, między które rozdzielony był cały aparat rządowy. Ministerstwo Prawdy, któremu podlegały media, rozrywka, oświata isztuka; Ministerstwo Pokoju, wgestii którego leżało prowadzenie wojen; Ministerstwo Miłości odpowiedzialne za utrzymywanie ładu iporządku iczwarte Ministerstwo Obfitości zajmujące się gospodarką. Ich nazwy wnowomowie brzmiały odpowiednio: Minipraw, Minipok, Minimiło oraz Miniobfi.
Najwięcej grozy budziło Ministerstwo Miłości. Wgmachu tym nie było wogóle okien. Winstonowi nigdy nie zdarzyło się być wewnątrz samego budynku ani też bliżej niż pół kilometra od jego murów. Do miejsca tego nie sposób było się dostać, chyba że wsprawach służbowych, aiwówczas jedynie po przedarciu się przez labirynt zasieków zdrutu kolczastego, stalowe bramy iukryte gniazda karabinów maszynowych. Wszystkie ulice prowadzące do gmachu patrolowane były przez strażników otwarzach goryli wczarnych uniformach, uzbrojonych wteleskopowe pałki.
Winston obrócił się gwałtownie. Jego twarz przybrała wyraz pogodnego optymizmu, który był najbezpieczniejszą miną, gdy stało się przodem do teleekranu. Teraz przemierzył pokój, kierując się do maleńkiej kuchni. Opuszczając ministerstwo otej godzinie, świadomie rezygnował zlunchu wkantynie, choć wiedział, że wdomu nie ma nic do jedzenia poza kawałkiem czarnego chleba, który musi zachować na jutrzejsze śniadanie. Zdjął zpółki butelkę bezbarwnego płynu opatrzoną niewyszukaną etykietką ze zwykłego papieru, na której widniał napis „Gin Zwycięstwa”. Wnozdrza uderzył go mdły, oleisty odór, niczym chińskiego spirytusu zryżu. Winston nalał sobie niemal pełną filiżankę iprzezwyciężając wstręt, opróżnił ją jednym haustem, jakby chodziło olekarstwo.
Natychmiast twarz jego nabrała koloru purpury, azoczu pociekły łzy. Specyfik smakował jak kwas azotowy, aco więcej przełykający miał wrażenie, jakby właśnie ktoś zdzielił go wpotylicę gumową pałką. Już po chwili jednak palenie wżołądku ustało iświat teraz wydał się Winstonowi nieco weselszy. Zpomiętej paczki znapisem „Papierosy Zwycięstwa” wyciągnął jednego. Nieopatrznie uniósł papierosa ustnikiem do góry icały tytoń wysypał się na podłogę. Znastępnym udało się lepiej. Wrócił do pokoju iusiadł przy małym stoliku stojącym na lewo od teleekranu. Zszuflady pod blatem wydobył obsadkę, kałamarz zatramentem igruby czysty zeszyt wmarmurkowej okładce zczerwonym grzbietem.
Zniezrozumiałych powodów teleekran znajdował się wtak dziwnym miejscu. Zamiast, jak gdzie indziej, tkwić na przeciwległej ścianie, skąd roztaczał się widok na całe pomieszczenie, zamontowany był na dłuższej ścianie, naprzeciwko okna. Po jednej jego stronie znajdowała się płytka wnęka, wktórej Winston teraz siedział iktóra – gdy mieszkania były budowane – miała najprawdopodobniej mieścić regały na książki. Siedząc we wnęce, cofnięty jak najgłębiej, Winston znajdował się poza zasięgiem teleekranu nawet wczasie trwania obserwacji. Można było go oczywiście podsłuchiwać, ale dopóki zajmował obecną pozycję, pozostawał dla oka kamery niewidoczny. Wniemałej mierze, ten właśnie niezwykły układ pokoju nasunął mu pomysł, do realizacji którego aktualnie się przymierzał.
Ale stało się to także za sprawą zeszytu, który właśnie wyciągnął zszuflady. Był to niezwykle piękny zeszyt. Jego gładki kremowy papier, nieco pożółkły ze starości, nie był już produkowany od dobrych czterdziestu lat. Nietrudno było się jednak domyślić, że zeszyt był znacznie starszy. Winston zobaczył go na wystawie zapyziałego sklepiku ze starzyzną wubogiej dzielnicy miasta (ateraz nie pamiętał już nawet której) inatychmiast ogarnęło go przemożne pragnienie, by mieć ten zeszyt na własność. Członkom partii nie wolno było dokonywać zakupów wnormalnych sklepach (określano to mianem „robienia interesów na wolnym rynku”), ale zakaz ten egzekwowany był niezwykle luźno, bowiem istniał szereg artykułów, na przykład sznurowadła czy żyletki, których nie dało się zdobyć wżaden inny sposób. Rozejrzał się błyskawicznie wzdłuż ulicy, po czym wśliznął do sklepu ikupił zeszyt za dwa dolary ipięćdziesiąt centów. Wtamtej chwili nawet nie był wstanie sobie uświadomić, wjakim celu dokonał tego sprawunku. Potem niosąc go do domu, nie mógł pozbyć się poczucia winy. Samo już posiadanie choćby zupełnie czystego zeszytu stanowiło bowiem okoliczność silnie obciążającą.
Aprzecież on miał za chwilę rozpocząć pisanie pamiętnika. Nie było to działanie wbrew prawu (nic nie było obecnie bezprawne, bowiem wszelkie prawa zostały już ostatecznie zniesione), ale wprzypadku, gdyby go zdemaskowano, to najpewniej zostałby skazany na śmierć lub – wnajlepszym razie – na dwadzieścia pięć lat ciężkich robót. Teraz Winston wsadził stalówkę do obsadki ipossał ją przez moment, by usunąć zniej zanieczyszczenia. Pióro było już przyrządem archaicznym, rzadko używanym nawet do składania podpisów, aon zdobył je potajemnie inie bez trudności, gdyż uznał, że tak piękny kremowy papier zasługuje, by pisać na nim prawdziwą stalówką, anie skrobać kopiowym ołówkiem. Gwoli ścisłości, Winston nie był przyzwyczajony do ręcznego pisania. Poza bardzo krótkimi notatkami wszystko dyktowało się do mowopisu, który zoczywistych względów nie mógł być użyty do obecnego celu. Zanurzył stalówkę watramencie izawahał się przez moment. Poczuł chwilowy skurcz żołądka. Winston czuł, że dobry początek to połowa sukcesu. Małymi, niewprawnymi literami napisał:
4 kwietnia 1984.
Teraz oparł się plecami oporęcz krzesła. Nagle ogarnęła go całkowita bezradność. Po pierwsze, to tak na pewno nie widział, czy rzeczywiście był akurat rok 1984. Choć musiało być gdzieś wpobliżu tej daty, gdyż Winston był niemal pewien, że ma trzydzieści dziewięć lat, ajego data urodzenia to rok 1944 lub 1945, wszelako obecnie nigdy nie dało się ustalić żadnej daty dokładniej niż wprzybliżeniu do roku lub dwóch.
No, ale – nagle zaświtało mu wgłowie – dla kogo będzie on pisać ten pamiętnik? Dla przyszłości, dla jeszcze nienarodzonych? Jego myśli krążyły przez chwilę wokół problematycznej daty ugóry strony, aż naraz przybrały one kształt jednego zulubionych pojęć nowomowy: dwójmyślenia. Dopiero teraz uświadomił sobie ogrom swego przedsięwzięcia. Jak wogóle można komunikować się zprzyszłością? Przecież to zsamej swej natury jest niemożliwe! Albo przyszłość będzie przypominała teraźniejszość, wktórym to przypadku nie będzie go zupełnie słuchać, albo będzie zupełnie inna iwówczas jego problemy będą dla niej całkowicie niezrozumiałe.
Przez jakąś chwilę siedział, gapiąc się bezmyślnie wleżący przed nim zeszyt. Zteleekranu bombardowała go teraz jakaś natarczywa melodia wojskowa. Co dziwniejsze Winston zdawał się nie tylko utracić zdolność formułowania myśli, ale do tego najwyraźniej zapomniał, co wogóle zamierzał napisać. Przez ostatnie tygodnie szykował się na tę chwilę inigdy nie przyszło mu nawet do głowy, że będzie mu potrzebne jeszcze coś innego oprócz odwagi. Sądził, iż samo pisanie okaże się dziecinną igraszką. Miał jedynie przelać na papier niekończący się iniespokojny monolog, który dźwięczał mu wgłowie od wielu lat. Wtamtej chwili jednakże, nawet monolog gdzieś się ulotnił. Ana dokładkę jego wrzód żylakowy zaczął go niemiłosiernie swędzieć. Bał się podrapać, bo to zawsze kończyło się zakażeniem. Mijały kolejne sekundy. Jego świadomość nie rejestrowała nic poza pustą kartką, którą miał przed sobą, swędzeniem skóry tuż nad kostką, głośną muzyką ilekkim odurzeniem wywołanym przez gin.
Nagle, ogarnięty panicznym strachem, rzucił się do pisania nie za bardzo świadom tego, co właściwie notuje. Jego drobne, dziecinne pismo nierówno wypełniało stronę, ignorując początkowo duże litery, apóźniej także ikropki na końcu zdania.
*Nowomowa była oficjalnym językiem Oceanii. Analiza struktury i etymologii jest opisana w Aneksie. Zasadach nowowmowy.