Folwark Zwierzęcy - George Orwell - ebook

Folwark Zwierzęcy ebook

George Orwell

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Doskonała, wciąż aktualna satyra na mroczniejsze oblicze współczesnej historii. - Malcolm Bradbury.

Ponadczasowe arcydzieło George’a Orwella w nowym tłumaczeniu.

Folwark Zwierzęcy Orwell nazwał bajką. Nie jest to jednak poczciwa bajka na dobranoc, a prosta forma kryje uniwersalną wymowę. W momencie publikacji odczytywany był jako alegoria sowieckiego totalitaryzmu. Od 1945 r. przesłanie książki pozostaje wciąż przerażająco aktualne: to zjadliwa satyra na wrogów wolności, którzy pod różnymi sztandarami próbują uszczęśliwić ludzkość, zmieniając idyllę utopii w totalitarny koszmar.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 111

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kar17

Nie oderwiesz się od lektury

klasyka warta poznania
00

Popularność




ROZDZIAŁ 1

Pan Jones, wła­ści­ciel fol­warku, zary­glo­wał na noc kur­niki, ale jak zwy­kle za dużo wypił i zapo­mniał zasta­wić otwory wybie­gowe. W roz­ko­ły­sa­nym kręgu świa­tła lampy naf­to­wej, którą niósł w dłoni, chwiej­nym kro­kiem zmie­rzał przez podwó­rze w stronę domu. Przy tyl­nych drzwiach zrzu­cił buty, w przed­sionku nalał sobie ostat­nią przed snem por­cję piwa z beczułki i skie­ro­wał się do sypialni, skąd dobie­gało chra­pa­nie pani Jones.

Wkrótce w oknie na pię­trze zapa­dła ciem­ność, a wtedy w budyn­kach gospo­dar­skich wzmo­gło się szur­go­ta­nie i fur­ko­ta­nie. W ciągu dnia roze­szły się pogło­ski, że sędziwy Major – knur rasy śred­nia biała angiel­ska, zdo­bywca lau­rów na wysta­wach trzody chlew­nej – miał ubie­głej nocy dziwny sen i koniecz­nie chciał o nim opo­wie­dzieć zwie­rzę­tom. Zapa­dła decy­zja, że gdy tylko pan Jones znik­nie z pola widze­nia, wszyst­kie zbiorą się w dużej sto­dole. Knur, w gospo­dar­stwie zwany Sta­rym Majo­rem (choć na wysta­wach trzody chlew­nej wystę­po­wał jako Gła­dysz z Wil­ling­don), cie­szył się wśród nich tak dużym auto­ry­te­tem, że były gotowe poświę­cić nawet godzinę snu i wysłu­chać, co ma im do powie­dze­nia.

Stary Major przy­był pierw­szy i ulo­ko­wał się w głębi prze­stron­nej sto­doły pod lampą zwi­sa­jącą nad zasła­nym słomą pode­stem. Skoń­czył już dwa­na­ście lat i ostat­nio sporo przy­brał na wadze, ale w dal­szym ciągu był pełną powagi świ­nią o roz­trop­nym i ujmu­ją­cym wyglą­dzie, mimo pokaź­nych kłów, któ­rych mu nie przy­cięto po uro­dze­niu. Nie­ba­wem zaczęły się scho­dzić inne zwie­rzęta i zaj­mo­wać miej­sca, każde w naj­wy­god­niej­szej dla sie­bie pozy­cji. Naj­pierw zja­wiły się trzy psy: Modra, Jes­sie i Urwis, a zaraz po nich świ­nie, które umo­ściły się na sło­mie tuż przed pode­stem. Kury usa­do­wiły się na pod­okien­ni­kach, gołę­bie z trze­po­tem skrzy­deł poroz­sia­dały się na jęt­kach pod kro­kwiami, a owce i krowy spo­częły w dru­gim rzę­dzie za świ­niami i od razu wró­ciły do prze­żu­wa­nia. Dwa konie pocią­gowe – Bok­ser i Koni­czyna – wkro­czyły razem, stą­pa­jąc ostroż­nie, żeby cięż­kimi, led­wie widocz­nymi spod pęci­no­wych szczot kopy­tami nie roz­dep­tać przy­pad­kiem jakie­goś małego zwie­rzę­cia, które mogło przy­cup­nąć w sło­mie. Koni­czyna była kla­czą mniej wię­cej w śred­nim wieku, o mat­czy­nym uspo­so­bie­niu i masyw­nej syl­wetce, która jej pozo­stała po wyda­niu na świat czworga źre­biąt, a Bok­ser potęż­nie zbu­do­wa­nym sza­je­rem, olbrzy­mem o sile dwóch pospo­li­tych koni razem wzię­tych mie­rzą­cym w kłę­bie pra­wie osiem­na­ście dłoni. Z białą strzałką na nosie spra­wiał wra­że­nie nieco głup­ko­wa­tego i prawdę mówiąc, rze­czy­wi­ście nie odzna­czał się szcze­gólną inte­li­gen­cją, lecz mimo to cie­szył się powszech­nym sza­cun­kiem ze względu na nie­złom­ność cha­rak­teru i nie­spo­żyte siły do pracy. Za końmi przy­były biała koza Muriel i osioł Benia­min, naj­star­szy i naj­bar­dziej ponury ze zwie­rząt w gospo­dar­stwie. Rzadko się odzy­wał, a gdy raz na jakiś czas mu się to zda­rzało, wygła­szał jakąś cierpką uwagę, na przy­kład, że otrzy­mał od Boga ogon do opę­dza­nia się od much, ale uważa ten dar za rów­nie bez­u­ży­teczny jak muchy. Tylko on jeden ni­gdy się nie śmiał. Pytany dla­czego odpo­wia­dał, że nie widzi powodu. Benia­min był bar­dzo przy­wią­zany do Bok­sera, ale się z tym nie zdra­dzał. Obaj zazwy­czaj spę­dzali nie­dziele, w mil­cze­niu sku­biąc trawę na nie­wiel­kim wybiegu za sadem.

Konie wła­śnie się ukła­dały na kle­pi­sku, gdy do sto­doły przy­drep­tały osie­ro­cone kaczęta. Koły­sząc się z boku na bok i popi­sku­jąc, wypa­try­wały schro­nie­nia przed kopy­tami i raci­cami więk­szych zwie­rząt. Widząc to, Koni­czyna zgięła przed­nią nogę, a kaczątka zbiły się w gro­madkę w wyso­kim kojcu, który w ten spo­sób powstał, i natych­miast usnęły. W ostat­niej chwili wbie­gła Mol­lie, mało roz­gar­nięta, lecz uro­dziwa biała klacz, którą pan Jones zaprzę­gał do bryczki. Drob­nym krocz­kiem, gry­ząc kostkę cukru, z gra­cją zmie­rzała w stronę pode­stu, a gdy się przy nim zna­la­zła, kilka razy filu­ter­nie potrzą­snęła białą grzywą z nadzieją, że zwróci uwagę innych na wple­cione w nią czer­wone wstążki. Na samym końcu poja­wiła się kotka. Swoim zwy­cza­jem zer­kała tu i tam w poszu­ki­wa­niu naj­cie­plej­szego zaka­marka i po chwili umo­ściła się zado­wo­lona mię­dzy Bok­se­rem a Koni­czyną. Mru­cząc, prze­drze­mała tam całą prze­mowę Majora, z któ­rej nie dotarło do niej ani słowo.

Na zebra­nie przy­były pra­wie wszyst­kie zwie­rzęta z wyjąt­kiem Moj­że­sza, oswo­jo­nego kruka, który spał na drągu nad tyl­nymi drzwiami. Major rozej­rzał się i stwier­dziw­szy, że zwie­rzęta już usa­do­wiły się wygod­nie i cze­kają zacie­ka­wione, odchrząk­nął i zwró­cił się do nich tymi sło­wami:

– Towa­rzy­sze, zapewne doszły was słu­chy o dziw­nym śnie, który mia­łem ubie­głej nocy. Pozwól­cie jed­nak, że o nim opo­wiem wam póź­niej. Naj­pierw chciał­bym poru­szyć inny temat. Nie przy­pusz­czam, towa­rzy­sze, żeby było mi dane długo się cie­szyć życiem w waszym gro­nie, czuję się więc w obo­wiązku prze­ka­zać wam swoją wie­dzę, nim odejdę. Żyję dość długo. W ostat­nich latach sporo czasu spę­dzi­łem w samot­no­ści w prze­gro­dzie, głów­nie na roz­my­śla­niach. Dla­tego pozwolę sobie stwier­dzić, że rozu­miem, jakim torem toczy się nasze życie na tej ziemi, zapewne podob­nie jak nie­jedno z was, i pra­gnę się z wami podzie­lić spo­strze­że­niami na ten temat.

A zatem, towa­rzy­sze, jakie jest to nasze życie? Co tu dużo mówić: jest gorz­kie, uciąż­liwe i krót­kie. Przy­cho­dzimy na świat, strawy otrzy­mu­jemy tyle, że led­wie wystar­cza na prze­trwa­nie, nasi bra­cia i sio­stry z natury stwo­rzeni do pracy są do niej zmu­szani i tak eks­plo­ato­wani, że gonią reszt­kami sił. A w końcu, gdy prze­sta­jemy być uży­teczni, odsyła się nas na śmierć i zadaje ją z odra­ża­ją­cym okru­cień­stwem. Żadne zwie­rzę w Anglii po ukoń­cze­niu pierw­szego roku nie zaznaje szczę­ścia ani odpo­czynku. Żadne zwie­rzę w Anglii nie jest wolne. Nasz żywot to mize­ria i znie­wo­le­nie: oto nie­pod­wa­żalna prawda.

Ale czy rze­czy­wi­ście taki los wyzna­czyła nam Natura? – cią­gnął Major. – Czy spo­tyka on nas dla­tego, że nasza zie­mia jest uboga i nie­wiele ma do zaofe­ro­wa­nia? Czy z tego powodu my, miesz­ka­jące tutaj zwie­rzęta, nie mamy żad­nych szans na godziwe życie? Nic podob­nego, towa­rzy­sze, po tysiąc­kroć nie! Anglia ma żyzną glebę i łagodny kli­mat, warunki tak sprzy­ja­jące, że mogłoby tu nas żyć o wiele wię­cej. Tylko w naszym gospo­dar­stwie można by z powo­dze­niem utrzy­mać tuzin koni, dwa­dzie­ścia krów, setki owiec, zapew­nić im wygodne i dostat­nie życie, jakiego nawet nie potra­fimy sobie wyobra­zić. Dla­czego w takim razie trwamy w tym bez­na­dziej­nym poło­że­niu? A dla­tego, że nie­mal ze wszyst­kich owo­ców naszej pracy okrada nas czło­wiek. Otóż to, towa­rzy­sze, on jest sprawcą naszej nie­doli. Czło­wiek jest jedy­nym i praw­dzi­wym wro­giem zwie­rząt! Ale naszym utra­pie­niom da się zara­dzić. Wystar­czy go prze­pę­dzić, a one znikną na zawsze wraz z gło­dem i wyczer­pa­niem pracą ponad siły.

Na Ziemi tylko czło­wiek niczego nie wytwa­rza. On wyłącz­nie kon­su­muje. Nie daje mleka, nie znosi jaj, nie cią­gnie pługa, bo jest za słaby, nie łapie kró­li­ków, bo nie potrafi ich dogo­nić. Mimo to uważa się za pana i władcę wszyst­kich zwie­rząt. Zmu­sza je do pracy, a pra­wie wszyst­kie jej plony zatrzy­muje dla sie­bie. Poży­wie­nia wydziela tyle, ile led­wie wystar­cza im na utrzy­ma­nie się przy życiu. A prze­cież to my, zwie­rzęta, upra­wiamy zie­mię, dostar­czamy natu­ralny nawóz, który ją użyź­nia. I co z tego mamy? Nic oprócz wła­snej skóry. Wy, obecne tu krowy, ile tysięcy galo­nów mleka dały­ście przez cały ubie­gły rok? I co się stało z tym mle­kiem, na któ­rym wasze młode powinny wyra­stać na dorodne cie­laki? Do ostat­niej kro­pli znik­nęło w gar­dłach naszych wro­gów. A wy, kury, ile jaj znio­sły­ście tego roku i ile kur­cząt się z nich wykluło? Odpo­wiem: znaczna część tych jaj tra­fiła na targ, a pie­nią­dze z ich sprze­daży do kie­szeni Jonesa i jego poma­gie­rów. Powiedz nam, Koni­czyno, gdzie są te cztery źre­baki, które wyda­łaś na świat i które miały być dla cie­bie ostoją, pocie­chą na sta­rość? Gdy ukoń­czyły rok, zostały sprze­dane i ni­gdy żad­nego z nich nie zoba­czysz. Co takiego otrzy­ma­łaś w zamian za cztery porody i pracę w polu, oprócz gło­do­wych racji paszy i boksu w stajni?

Na domiar złego żadne z nas nie odej­dzie z tego świata w natu­ralny spo­sób – pero­ro­wał Major. – Ja na swój los nie mogę narze­kać, zali­czam się do szczę­ścia­rzy. Doży­łem dwu­na­stu lat i docze­ka­łem się ponad czte­ry­stu potom­ków. Moje życie toczy się natu­ralnym torem. Ale spójrzmy praw­dzie w oczy: żadne zwie­rzę nie umknie spod okrut­nego noża. Nie minie rok i każdy z sie­dzą­cych naprze­ciwko mnie wie­prz­ków z roz­dzie­ra­ją­cym kwi­kiem wyzio­nie ducha na rzeź­ni­czym klocu. Taki sam prze­ra­ża­jący los czeka wszyst­kie zwie­rzęta – krowy, świ­nie, kury, owce. Wszyst­kie bez wyjątku. Nawet koni i psów nie będzie ani tro­chę lep­szy. Cie­bie, Bok­se­rze, gdy osłabną twe mocarne mię­śnie, Jones sprzeda do ubojni koni, a tam pode­rżną ci gar­dło i prze­ro­bią na karmę dla foxho­un­dów. A stare i bez­zębne psy Jones zazwy­czaj topi w pobli­skim sta­wie z cegłą uwią­zaną u szyi.

Czy nie jest oczy­wi­ste, towa­rzy­sze, że całe to zło, któ­rego zazna­jemy, zgo­to­wali nam ludzie – nasi prze­śla­dowcy? Wystar­czy­łoby się od nich uwol­nić, a owoce naszej pracy nam przy­pa­dłyby w udziale. Dosłow­nie z dnia na dzień sta­ły­by­śmy się bogate i wolne. Co zatem zro­bić? Dzień i noc upar­cie dążyć do wyzwo­le­nia się spod ludz­kiej tyra­nii! Towa­rzy­sze, wzy­wam do prze­wrotu! Nie wiem, kiedy nadej­dzie jego czas. Być może za tydzień, a może za sto lat, ale jestem go rów­nie pewien jak tego, że mam pod raci­cami słomę, że wcze­śniej czy póź­niej spra­wie­dli­wo­ści sta­nie się zadość. Skon­cen­truj­cie się na tej wizji, towa­rzy­sze, nie trać­cie jej z oczu do końca waszych dni, któ­rych nie za wiele wam zostało! A moje wezwa­nie do walki koniecz­nie prze­każ­cie waszym następ­com i niech ono pro­wa­dzi aż do zwy­cię­stwa.

Pamię­taj­cie, towa­rzy­sze, wasza postawa musi być nie­złomna! Nie pozwól­cie się zwieść żad­nym argu­men­tom. Nie dawaj­cie wiary twier­dze­niom, że ludzie i zwie­rzęta wza­jem­nie sobie służą, że ich dosta­tek na wasz dobro­byt się prze­kłada. Bzdura. Czło­wiek nie dba o niczyje dobro prócz wła­snego. W tej walce mię­dzy nami zwie­rzętami musi pano­wać nie­za­chwiana jed­ność, nie­wzru­szona soli­dar­ność. Wszy­scy ludzie są naszymi wro­gami. Wszyst­kie zwie­rzęta są naszymi towa­rzy­szami.

Po tych sło­wach pod­niósł się okropny har­mi­der. Od pew­nego czasu prze­mó­wie­niu Majora przy­słu­chi­wały się cztery duże szczury, które wśli­zgnęły się nie­po­strze­że­nie i przy­sia­dły na tyl­nych łapach. Teraz, zauwa­żone przez psy, jed­nym susem skryły się w swo­ich norach, ratu­jąc się z opre­sji. Major uniósł racicę i gwar ustał.

– Towa­rzy­sze – zwró­cił się do zebra­nych. – Musimy roz­wa­żyć pewną ważną kwe­stię. A mia­no­wi­cie, czy dziko żyjące stwo­rze­nia, takie jak szczury i kró­liki, są naszymi przy­ja­ciółmi czy wro­gami? Zde­cy­dujmy wspól­nie. Sta­wiam wam nastę­pu­jące pyta­nie: Czy szczury są towa­rzy­szami?

Gło­so­wa­nie odbyło się bez zbęd­nej zwłoki i przy­tła­cza­jąca więk­szość zgo­dziła się uznać szczury za towa­rzy­szy. Innego zda­nia były tylko trzy psy i kotka, która – jak póź­niej wyszło na jaw – oddała głos za i prze­ciw. Major kon­ty­nu­ował:

– Nie­wiele wię­cej mam do powie­dze­nia. Chcę tylko na koniec dodać: pamię­taj­cie o obo­wiąz­ko­wej wro­go­ści wobec czło­wieka i wszyst­kiego, co ma z nim zwią­zek. Kto się poru­sza na dwóch nogach, jest wro­giem. Każde stwo­rze­nie czwo­ro­nożne lub skrzy­dlate jest przy­ja­cie­lem. Wal­cząc prze­ciwko czło­wie­kowi, miej­cie też w pamięci, że nie wolno się do niego upo­dab­niać. Nawet jeżeli uda się go poko­nać, nie wolno nam przej­mo­wać jego złych nawy­ków. Żadne zwie­rzę nie może miesz­kać w domu, spać w łóżku, nosić ubra­nia, pić alko­holu, palić tyto­niu, doty­kać pie­nię­dzy ani zaj­mo­wać się han­dlem. Ludz­kie oby­czaje są godne potę­pie­nia. I ponad wszystko żad­nemu zwie­rzęciu nie wolno cie­mię­żyć innego zwie­rzęcia. Słabe czy silne, bystre czy powolne, wszyst­kie jeste­śmy braćmi. Żad­nemu zwie­rzęciu nie wolno pozba­wić życia innego zwie­rzęcia. Wszyst­kie zwie­rzęta są równe.

A teraz, towa­rzy­sze, przejdę do mego snu z ubie­głej nocy, choć trudno o nim opo­wie­dzieć. Przed­sta­wię go krótko. To był sen o ziemi po znik­nię­ciu czło­wieka. Przy­po­mniał mi coś, o czym zapo­mnia­łem. Wiele lat temu, gdy byłem pro­się­ciem, moja mama i inne lochy śpie­wały starą pieśń. Znały tylko jej melo­dię i pierw­sze trzy słowa. Ja też wtedy umia­łem ją nucić, ale dawno mi umknęła. Tym­cza­sem wczo­raj­szej nocy wró­ciła do mnie we śnie. Przy­śniła mi się nie tylko melo­dia, ale i słowa. Jestem pewien, że w zamierz­chłych cza­sach tę pieśń śpie­wały zwie­rzęta, ale przez wieki zatarła się w pamięci poko­leń. Zaśpie­wam ją wam teraz, towa­rzy­sze. Mam już swoje lata i ochry­pły głos, ale nauczę was melo­dii i potem same zaśpie­wa­cie ją lepiej. Nosi tytuł Zwie­rzęta Albionu.

Stary Major odchrząk­nął i zaczął śpie­wać. Rze­czy­wi­ście głos miał ochry­pły, ale zupeł­nie dobrze mu szło. Melo­dia była pory­wa­jąca, przy­po­mi­nała po tro­sze Oh My Dar­ling Cle­men­tine i La cuca­ra­chę. A oto słowa:

Czwo­ro­nożni i skrzy­dlaciZ Anglii, Irlan­dii i reszty świata,Po mrocz­nych wie­kach przy­szłość nas czekaSzczę­śliwa jak ze snu!

Kie­dyś nadej­dzie dzień prze­ło­mowy,Ludz­kich tyra­nów prze­pad­nie ple­mięI Albionu żyzną zie­mięZwie­rzęta same będą upra­wiać.

Znikną kółka z naszych nosów,Pękną uzdy, popręgi i wodze.Czło­wiek pię­ścią nie zada nam już cio­sówAni nie zrani nas jego bat.

Dostatku plo­nów wyobraź­nia nie pomie­ści,Zboża, koni­czyny, bura­ków i sianaZie­mia dostar­czy nam w bród,Wraz z wol­no­ścią skoń­czy się głód.

Jaśniej pola w słońcu roz­bły­sną,Czyst­sza popły­nie woda w stru­mie­niach,Wonny powiew powie­trze poru­szyW dniu naszego wyzwo­le­nia.

O wol­ność same musimy sto­czyć bój,Choćby nam przy­szło jej nie docze­kać.Konie i owce, ptac­two i krowy,Wspól­nymi siłami zrzućmy okowy!

Czwo­ro­nożni i skrzy­dlaciZ Anglii, Irlan­dii i reszty świata,Po mrocz­nych wie­kach przy­szłość nas czekaSzczę­śliwa jak ze snu!

Pieśń wyzwo­liła w zwie­rzę­tach naj­go­ręt­sze emo­cje. Jesz­cze zanim Major skoń­czył, zaczęły mu wtó­ro­wać. Nawet naj­mniej roz­gar­nięte pod­chwy­ciły melo­dię i zapa­mię­tały kilka słów. Bystrzej­sze, jak świ­nie i psy, w mig nauczyły się całej na pamięć. Zale­d­wie po kilku pró­bach po gospo­dar­stwie roz­cho­dził się zgodny chór gło­sów śpie­wa­ją­cych Zwie­rzęta Albionu. Krowy ryczały, psy szcze­kały, owce meczały, konie rżały, kaczki kwa­kały. Zwie­rzęta były tak zachwy­cone, że odśpie­wały ją pięć razy z rzędu i mogłyby tak powta­rzać przez całą noc, gdyby im nie prze­rwano.

Nie­stety wrzawa obu­dziła pana Jonesa, który zerwał się z łóżka prze­ko­nany, że do zagrody wtar­gnął lis. Chwy­cił śru­tówkę, którą zawsze trzy­mał pod ręką w kącie sypialni i na oślep wypa­lił w mrok „szóstkę”. Śru­ciny powbi­jały się w ścianę sto­doły, a uczest­nicy spo­tka­nia roz­bie­gli po budyn­kach gospo­dar­skich. Ptaki wró­ciły na grzędy, pozo­stałe zwie­rzęta poukła­dały się na sło­mia­nej pod­ściółce i po chwili w całym gospo­dar­stwie zapa­no­wała nocna cisza.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Ani­mal Farm

Copy­ri­ght © for this Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Sła­wo­mir Folk­man

Redak­tor: Grze­gorz Jac­kow­ski

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i okładki: Sła­wo­mir Folk­man

Ilu­stra­cja na okładce: Igor Mor­ski

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Fol­wark Zwie­rzęcy, wyd. I w tym prze­kła­dzie, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-943-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer