Lew i jednorożec. Najlepsze eseje i felietony - George Orwell - ebook

Lew i jednorożec. Najlepsze eseje i felietony ebook

George Orwell

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W eseju Dlaczego piszę George Orwell wyznaje, że nie potrafiłby napisać książki ani artykułu, gdyby nie było to dla niego również doświadczenie estetyczne. Takich – wysokiej próby – doświadczeń dostarcza lektura tego zbioru, który pozwala w pełni docenić skalę talentu i wszechstronność zainteresowań pisarza. Znajdziemy tu głośne eseje programowe poświęcone językowi propagandy, wizji demokratycznego socjalizmu i brytyjskiemu imperializmowi. Przeczytamy dwa wstrząsające teksty narracyjne, w których Orwell rozlicza się ze swoją przeszłością, przywołując młodzieńcze doświadczenia funkcjonariusza policji imperialnej w Birmie. Poznamy także jego przepis na dobre pisarstwo, refleksję nad tym, czy geniuszom wolno więcej, oraz parę myśli o tym, po co spoglądać w oczy ropusze szarej.

Ze zbioru dziewiętnastu błyskotliwych esejów i smakowitych felietonów wyłania się pełniejszy obraz pisarza – odmienny od tego, jakim chciałyby go widzieć konserwatywne kręgi. To obraz intelektualisty nieulegającego presji otoczenia, krytyka politycznej bierności, antyfaszysty, człowieka opowiadającego się jednoznacznie po stronie wartości lewicowych, osoby wrażliwej na piękno, urodę życia i przyjemność, jaką można czerpać z Natury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 301

Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
imifilm2

Nie oderwiesz się od lektury

Kamyczek do ogródka "odkłamywania Orwella". Świetna pozycja, która otwiera oczy na jego wizję człowieka i społeczeństwa.
00

Popularność




Uśmier­ca­nie li­te­ra­tu­ry1

„Po­le­mic”, sty­czeń 1946;

„The Atlan­tic Mon­th­ly”, ma­rzec 1947

[...]

Aby­śmy nie stra­ci­li z oczu sed­na spra­wy, po­zwo­lę so­bie po­wtó­rzyć swo­je sło­wa z po­cząt­ku te­go ese­ju: choć w An­glii naj­więk­szym wro­giem praw­dy, a tym sa­mym swo­bo­dy my­śli, są po­ten­ta­ci pra­so­wi, ma­gna­ci fil­mo­wi oraz biu­ro­kra­ci, naj­bar­dziej nie­po­ko­ją­cym ob­ja­wem pro­ble­mu oka­zu­je się osła­bie­nie pra­gnie­nia wol­no­ści wśród sa­mych in­te­lek­tu­ali­stów. Mo­że się wy­da­wać, że oma­wia­łem do­tych­czas je­dy­nie wpływ cen­zu­ry na dzien­ni­kar­stwo po­li­tycz­ne, a nie li­te­ra­tu­rę ja­ko ta­ką. Lecz na­wet przyj­mu­jąc, że Zwią­zek Ra­dziec­ki sta­no­wi dla bry­tyj­skiej pra­sy te­mat ta­bu; że kwe­stie ta­kie jak spra­wa pol­ska, hisz­pań­ska woj­na do­mo­wa czy pakt za­war­ty przez Hi­tle­ra i Sta­li­na wy­klu­cza się z po­waż­nych dys­ku­sji; że po­sia­da­jąc in­for­ma­cje sprzecz­ne z przy­ję­tą or­to­dok­sją, na­le­ży je znie­kształ­cić lub prze­mil­czeć – dla­cze­go wszyst­ko to mia­ło­by wpły­wać na sze­ro­ko po­ję­tą li­te­ra­tu­rę? Czy każ­dy pi­sarz jest za­ra­zem po­li­ty­kiem, a każ­da książ­ka si­łą rze­czy zwy­kłym re­por­ta­żem? Czy pi­sarz nie mo­że za­cho­wać wol­no­ści my­śli w każ­dych wa­run­kach? Czyż nie mógł­by, na­wet i pod naj­tward­szą dyk­ta­tu­rą, ukry­wać swo­ich nie­orto­dok­syj­nych idei tak skrzęt­nie lub prze­są­czać ich w sło­wa tak ostroż­nie, że wła­dze nie by­ły­by w sta­nie go po­wstrzy­mać, zbyt nie­udol­ne, by przej­rzeć je­go praw­dzi­we za­mia­ry? A je­śli jest on zwo­len­ni­kiem do­mi­nu­ją­cej dok­try­ny, dla­cze­go mia­ło­by go to ogra­ni­czać? Czyż li­te­ra­tu­ra, jak każ­da in­na ga­łąź sztu­ki, nie roz­kwi­ta naj­buj­niej w spo­łe­czeń­stwach wol­nych od po­waż­nych tarć ide­olo­gicz­nych i ostrych po­dzia­łów po­mię­dzy ar­ty­stą a od­bior­ca­mi je­go dzieł? Czy na­le­ży przy­jąć, że każ­dy pi­sarz jest bun­tow­ni­kiem lub przy­naj­mniej oso­bą wy­jąt­ko­wą?

Ile­kroć sta­je­my w obro­nie swo­bo­dy in­te­lek­tu­al­nej prze­ciw za­ku­som to­ta­li­ta­ry­zmu, mu­si­my mie­rzyć się z te­go ty­pu ar­gu­men­ta­mi. Wy­ra­sta­ją one z kom­plet­ne­go nie­zro­zu­mie­nia, czym li­te­ra­tu­ra jest oraz jak – czy też ra­czej dla­cze­go – w ogó­le po­wsta­je. Re­żim to­ta­li­tar­ny upa­tru­je w pi­sa­rzu pod­rzęd­ne­go ar­ty­sty es­tra­do­we­go bądź prze­kup­ne­go pi­sma­ka go­to­we­go zmie­niać gło­szo­ną pro­pa­gan­dę na za­wo­ła­nie tak ła­two, jak ulicz­ny gra­jek zmie­nia wy­gry­wa­ną me­lo­dię. Za­tem w ja­kim ce­lu wła­ści­wie pi­sze się książ­ki? Wszel­ka li­te­ra­tu­ra po­wy­żej pew­ne­go po­zio­mu sta­no­wi pró­bę wy­war­cia wpły­wu na świa­to­po­gląd in­nych lu­dzi po­przez opi­sa­nie okre­ślo­nych do­świad­czeń. Pod tym wzglę­dem pro­blem swo­bo­dy wy­po­wie­dzi do­ty­ka za­rów­no prze­cięt­ne­go dzien­ni­ka­rza, jak i naj­bar­dziej „apo­li­tycz­ne­go” li­te­ra­ta. Dzien­ni­karz jest znie­wo­lo­ny i ma świa­do­mość wła­sne­go znie­wo­le­nia, gdy zmu­sza się go do pi­sa­nia kłamstw lub za­bra­nia mu się do­no­sić o wy­da­rze­niach, któ­re uwa­ża za war­te uwa­gi; pi­sarz jest znie­wo­lo­ny, kie­dy mu­si za­kła­my­wać wła­sne su­biek­tyw­ne od­czu­cia, w je­go oczach rów­ne fak­tom. Że­by uwy­pu­klić istot­ne dla sie­bie kwe­stie, mo­że on na­gi­nać rze­czy­wi­stość i przed­sta­wiać ją ka­ry­ka­tu­ral­nie, lecz nie mo­że fał­szy­wie od­ma­lo­wać kra­jo­bra­zu wła­sne­go umy­słu – nie jest w sta­nie prze­ko­nu­ją­co stwier­dzić, że lu­bi coś, cze­go nie zno­si, bądź wie­rzy w coś, cze­mu wia­ry nie da­je. Zmu­szo­ny do te­go pręd­ko opa­da z sił twór­czych. Nie mo­że też omi­nąć te­go pro­ble­mu, trzy­ma­jąc się z da­la od kon­tro­wer­syj­nych te­ma­tów. Praw­dzi­wie apo­li­tycz­na li­te­ra­tu­ra nie ist­nie­je, przy­naj­mniej nie w ta­kich cza­sach jak obec­ne, kie­dy po­li­tycz­ne oba­wy, ani­mo­zje i sym­pa­tie bu­zu­ją tuż pod po­wierzch­nią zbio­ro­wej świa­do­mo­ści. Na­wet jed­no ta­bu mo­że zu­peł­nie spa­ra­li­żo­wać umysł, gdyż swo­bod­ne po­dą­ża­nie za ni­cią do­wol­nej my­śli za­wsze nie­sie ze so­bą ry­zy­ko na­tknię­cia się na ową myśl za­ka­za­ną. Dla­te­go wła­śnie cięż­ka at­mos­fe­ra to­ta­li­ta­ry­zmu jest tak za­bój­cza dla pro­za­ika, choć po­ecie, a w każ­dym ra­zie po­ecie li­rycz­ne­mu, nie­kie­dy uda­je się w niej za­czerp­nąć po­wie­trza. Nie­wy­klu­czo­ne, że po kil­ku po­ko­le­niach każ­de spo­łe­czeń­stwo to­ta­li­tar­ne uśmier­ca wła­sną pro­zę, eli­mi­nu­je jej for­mę roz­wi­ja­ną przez ostat­nie czte­ry­sta lat.

Wpraw­dzie li­te­ra­tu­ra nie­kie­dy roz­kwi­ta­ła pod rzą­da­mi de­spo­tów, lecz – jak za­uwa­ża­no już wcze­śniej – po­przed­nie de­spo­ty­zmy nie by­ły to­ta­li­tar­ne. Ich apa­rat opre­sji był nie­wy­daj­ny, kla­sa rzą­dzą­ca zwy­kle sko­rum­po­wa­na, apa­tycz­na lub fa­sa­do­wo li­be­ral­na, a ów­cze­sne dok­try­ny re­li­gij­ne z re­gu­ły prze­ciw­ne per­fek­cjo­ni­zmo­wi oraz po­ję­ciu ludz­kiej nie­omyl­no­ści. Nie­mniej to w okre­sach de­mo­kra­cji i wol­no­ści my­śli pro­za wzbi­ja­ła się na naj­wyż­szy pu­łap ar­ty­stycz­ny. Tym, co wy­róż­nia dok­try­ny to­ta­li­ta­ry­zmu, jest po­łą­cze­nie nie­pod­wa­żal­no­ści oraz nie­sta­bil­no­ści: na­le­ży przy­swa­jać je so­bie i prze­strze­gać ich pod ka­rą po­tę­pie­nia, ma­jąc jed­no­cze­śnie świa­do­mość, że mo­gą się one zmie­nić w każ­dej chwi­li. Weź­my na przy­kład cał­ko­wi­cie sprzecz­ne ze so­bą sta­no­wi­ska, ja­kie an­giel­ski ko­mu­ni­sta lub „to­wa­rzysz po­dró­ży” mu­siał przyj­mo­wać wo­bec woj­ny mię­dzy Wiel­ką Bry­ta­nią a Niem­ca­mi. Przed wrze­śniem 1939 ro­ku przez la­ta ocze­ki­wa­no od nie­go bez­u­stan­ne­go gar­dło­wa­nia prze­ciw „okro­pień­stwom na­zi­zmu” i pięt­no­wa­nia Hi­tle­ra w każ­dym tek­ście; po wrze­śniu 1939 ro­ku mu­siał przez dwa­dzie­ścia mie­się­cy wie­rzyć, że w rze­czy­wi­sto­ści wię­cej złe­go wy­rzą­dzo­no Niem­com, niż oni sa­mi wy­rzą­dzi­li ko­mu­kol­wiek, a sło­wa „na­zi­sta” uni­kać jak ognia, przy­naj­mniej w dru­ku. A gdy do je­go uszu do­tar­ły po­ran­ne wia­do­mo­ści 22 czerw­ca 1941 ro­ku, mu­siał jak na ko­men­dę po­wró­cić do daw­ne­go prze­ko­na­nia, że na­zizm to naj­plu­gaw­sze zło, ja­kie świat wi­dział. Po­li­ty­kom ta­kie ide­olo­gicz­ne wa­ha­nia przy­cho­dzą z ła­two­ścią, pi­sa­rzom jest nie­co trud­niej. Że­by umoż­li­wić so­bie zmia­nę stro­ny w klu­czo­wym mo­men­cie, pi­sarz mu­si kła­mać na te­mat swo­ich su­biek­tyw­nych od­czuć lub cał­ko­wi­cie się ich wy­rzec. Co­kol­wiek zro­bi, zdła­wi w so­bie twór­czą iskrę. Nie tyl­ko je­go my­śli, ale i sło­wa bę­dą od­ma­wiać mu po­słu­szeń­stwa, sta­ną się sztyw­ne i wy­bla­kłe. Współ­cze­sne pi­sar­stwo po­li­tycz­ne skła­da się nie­mal wy­łącz­nie z go­to­wych fra­ze­sów, do­kła­da­nych je­den do dru­gie­go jak dzie­cię­ce kloc­ki. Jest to nie­uchron­ny sku­tek au­to­cen­zu­ry. Pi­sa­nie kla­row­nym, po­to­czy­stym ję­zy­kiem wy­ma­ga od­wa­gi in­te­lek­tu­al­nej, a tej nie da się po­go­dzić z po­li­tycz­ną or­to­dok­sją. Być mo­że ina­czej sy­tu­acja przed­sta­wia się w „epo­ce wia­ry” – w cza­sach, kie­dy do­mi­nu­ją­ca or­to­dok­sja jest już moc­no ugrun­to­wa­na i nie prze­strze­ga się jej rów­nie ry­go­ry­stycz­nie jak nie­gdyś. W ta­kich oko­licz­no­ściach moż­li­we wy­da­je się czę­ścio­we wy­pie­ra­nie ofi­cjal­nych do­gma­tów z umy­słu, lecz na­wet wte­dy od­bi­ja się to na twór­czo­ści pro­za­tor­skiej: w je­dy­nej eu­ro­pej­skiej epo­ce wia­ry pro­za za­nik­nę­ła nie­mal cał­ko­wi­cie. W śre­dnio­wie­czu po­wsta­ło bar­dzo nie­wie­le dzieł hi­sto­rycz­nych, a jesz­cze mniej be­le­try­sty­ki, in­te­lek­tu­al­ni przy­wód­cy spo­łe­czeń­stwa wy­ra­ża­li zaś swo­je naj­do­nio­ślej­sze my­śli w mar­twym ję­zy­ku, prak­tycz­nie nie­zmie­nio­nym od ty­sią­ca lat.

Z ko­lei to­ta­li­ta­ryzm obie­cu­je na­dej­ście nie ty­le no­wej epo­ki wia­ry, ile epo­ki schi­zo­fre­nii. Spo­łe­czeń­stwo na­bie­ra cech to­ta­li­tar­nych, gdy je­go struk­tu­ra sta­je się ra­żą­co fik­cyj­na – gdy je­go kla­sa pa­nu­ją­ca, po­mi­mo utra­ty swo­jej funk­cji, na­dal utrzy­mu­je się u wła­dzy, ucie­ka­jąc się do prze­mo­cy lub szal­bier­stwa. Ta­kie spo­łe­czeń­stwo, choć­by naj­trwal­sze, ni­g­dy nie mo­że stać się to­le­ran­cyj­ne ani sta­bil­ne in­te­lek­tu­al­nie. Nie mo­że ono po­zwo­lić so­bie na rze­tel­ne do­ku­men­to­wa­nie fak­tów ani szcze­rość emo­cjo­nal­ną nie­zbęd­ną dla twór­czo­ści li­te­rac­kiej. Nie trze­ba jed­nak być oby­wa­te­lem to­ta­li­tar­ne­go pań­stwa, aby za­truć się to­ta­li­ta­ry­zmem. Nie­któ­re idee przez sa­mą swo­ją obec­ność są­czą jad w ko­lej­ne te­ma­ty, czy­niąc je nie­zdat­ny­mi do ce­lów li­te­rac­kich. Ile­kroć spo­łe­czeń­stwu na­rzu­co­na zo­sta­je pew­na or­to­dok­sja – lub dwie, jak to czę­sto by­wa – do­bre pi­sar­stwo za­mie­ra. Naj­lep­szym te­go przy­kła­dem jest hisz­pań­ska woj­na do­mo­wa. Mi­mo że dla wie­lu an­giel­skich in­te­lek­tu­ali­stów kon­flikt ten był głę­bo­ko po­ru­sza­ją­cym do­świad­cze­niem, nie po­tra­fi­li go szcze­rze opi­sać. Je­dy­nie dwie wer­sje wy­da­rzeń uzna­no za pu­blicz­nie do­pusz­czal­ne, przy czym obie by­ły wie­rut­ny­mi kłam­stwa­mi. Z te­go po­wo­du nie na­pi­sa­no o tym kon­flik­cie nie­mal ni­cze­go war­to­ścio­we­go, choć wy­la­no na je­go te­mat mo­rze atra­men­tu.

Nie jest pew­ne, czy to­ta­li­ta­ryzm ma rów­nie nisz­czy­ciel­ski wpływ na po­ezję, jak na pro­zę. Ist­nie­je wie­le prze­sła­nek mó­wią­cych, że po­ecie ła­twiej od­na­leźć się w au­to­ry­tar­nym spo­łe­czeń­stwie. Po pierw­sze, biu­ro­kra­ci i in­ni prag­ma­tycz­ni służ­bi­ści za­zwy­czaj zbyt głę­bo­ko gar­dzą po­etą, by prze­ja­wiać ja­kie­kol­wiek za­in­te­re­so­wa­nie je­go twór­czo­ścią. Po dru­gie, treść je­go dzieł – ich „za­war­tość” po prze­ło­że­niu na ję­zyk pro­zy – ma sto­sun­ko­wo nie­wiel­kie zna­cze­nie, na­wet dla sa­me­go po­ety. Wy­ra­żo­na w wier­szu myśl jest jed­na­ko­wo pro­sta i po­dob­nie nie­istot­na dla je­go kom­po­zy­cji jak aneg­do­ta dla ob­ra­zu. Wiersz jest bo­wiem pew­ną kon­ste­la­cją dźwię­ków i sko­ja­rzeń, tak jak płót­no – po­cią­gnięć pędz­la. W krót­kich zwrot­kach, jak w wy­pad­ku przy­śpie­wu w pio­sen­ce, po­ezja mo­że obejść się bez ja­kie­go­kol­wiek zna­cze­nia. Po­ecie ła­two za­tem trzy­mać się z da­la od nie­bez­piecz­nych te­ma­tów i uni­kać po­peł­nia­nia he­re­zji – a na­wet je­śli mu się przy­da­rzy, ów nie­pra­wo­myśl­ny sens wier­sza mo­że zo­stać prze­oczo­ny. Przede wszyst­kim jed­nak do­bra po­ezja, w prze­ci­wień­stwie do do­brej pro­zy, nie­ko­niecz­nie jest wy­two­rem po­je­dyn­cze­go umy­słu. Utwo­ry po­etyc­kie ta­kie jak bal­la­dy bądź in­ne szcze­gól­nie wy­myśl­ne for­my wier­szo­wa­ne mo­gą być kom­po­no­wa­ne wspól­nie przez gru­py lu­dzi. Wpraw­dzie au­tor­stwo daw­nych bal­lad an­giel­skich i szkoc­kich to kwe­stia dys­ku­syj­na – nie wia­do­mo, czy stwo­rzy­ły je kon­kret­ne oso­by czy ra­czej ca­łe wspól­no­ty – dzie­ła te są nie­in­dy­wi­du­al­ne przy­naj­mniej w tym sen­sie, że ule­ga­ją cią­głym zmia­nom, prze­ka­zy­wa­ne z ust do ust. Na­wet gdy bal­la­dy uka­zu­ją się dru­kiem, próż­no szu­kać dwóch do­kład­nie ta­kich sa­mych wer­sji. Dla wie­lu lu­dów pier­wot­nych ukła­da­nie po­ezji by­ło za­ję­ciem spo­łecz­nym. Jed­na oso­ba za­czy­na­ła im­pro­wi­zo­wać, naj­pew­niej przy­gry­wa­jąc so­bie na in­stru­men­cie, a kie­dy wy­czer­py­wa­ły się jej po­my­sły, ktoś in­ny do­rzu­cał kil­ka swo­ich wer­sów lub ry­mów; pro­ces ten po­wta­rzał się, aż po­wsta­ła pieśń lub bal­la­da bez wy­raź­ne­go au­to­ra.

Pro­za wy­klu­cza te­go ty­pu bli­ską współ­pra­cę. Po­waż­na twór­czość pro­za­tor­ska wy­ma­ga od­osob­nie­nia, z ko­lei oży­wio­na at­mos­fe­ra pa­nu­ją­ca w gru­pie sprzy­ja nie­któ­rym for­mom wier­szo­wa­nym. Po­ezja – w tym do­bra po­ezja, acz pew­nie nie ta wy­bit­na – mo­że prze­trwać pod naj­bar­dziej in­kwi­zy­tor­ski­mi re­żi­ma­mi. W koń­cu na­wet spo­łe­czeń­stwa, dla któ­rych wol­ność i in­dy­wi­du­al­ność sta­ły się le­d­wie od­le­głym wspo­mnie­niem, po­trze­bu­ją pie­śni pa­trio­tycz­nych i bal­lad he­ro­icz­nych do opie­wa­nia wiel­kich zwy­cięstw oraz pa­ne­gi­ry­ków i lau­da­cji do schle­bia­nia wy­bit­nym wo­dzom. Te­go ro­dza­ju utwo­ry po­etyc­kie mo­gą być pi­sa­ne na za­mó­wie­nie lub two­rzo­ne wspól­nie, i to nie­ko­niecz­nie z uszczerb­kiem dla ich war­to­ści ar­ty­stycz­nych. W przy­pad­ku pro­zy spra­wa wy­glą­da ina­czej, gdyż pro­za­ik nie jest w sta­nie za­wę­zić roz­pię­to­ści wła­snych my­śli, nie po­świę­ca­jąc po­my­sło­wo­ści. Jak po­ka­zu­je jed­nak hi­sto­ria spo­łe­czeństw to­ta­li­tar­nych oraz grup spo­łecz­nych, któ­re przy­ję­ły to­ta­li­tar­ną ide­olo­gię, utra­ta swo­bo­dy szko­dziwszyst­kim ro­dza­jom li­te­rac­kim. Za rzą­dów Hi­tle­ra li­te­ra­tu­ra nie­miec­ka znik­nę­ła nie­mal zu­peł­nie; wło­ska w tym cza­sie mia­ła się nie­wie­le le­piej. Ro­syj­ska li­te­ra­tu­ra, na ty­le, na ile da się to stwier­dzić na pod­sta­wie prze­kła­dów, istot­nie pod­upa­dła od cza­sów re­wo­lu­cji, choć te­go sa­me­go nie moż­na po­wie­dzieć o nie­któ­rych tam­tej­szych for­mach wier­szo­wa­nych. W cią­gu ostat­nich pięt­na­stu lat uka­za­ło się rap­tem kil­ka tłu­ma­czeń ro­syj­skich po­wie­ści, któ­rym war­to po­świę­cić czas. Po­mi­mo ca­łej ple­ja­dy za­chod­nio­eu­ro­pej­skich i ame­ry­kań­skich li­te­ra­tów, ja­ka swe­go cza­su prze­wi­nę­ła się przez par­tię ko­mu­ni­stycz­ną lub gor­li­wie ją wspie­ra­ła, owo prze­su­nię­cie na le­wo przy­nio­sło wy­jąt­ko­wo nie­wie­le do­brych ksią­żek. Or­to­dok­syj­ny ka­to­li­cyzm zda­je się w po­dob­ny spo­sób ha­mo­wać roz­wój pew­nych form li­te­rac­kich, zwłasz­cza po­wie­ści. Bo iluż do­brych po­wie­ścio­pi­sa­rzy z ostat­nich trzy­stu lat by­ło tak­że do­bry­mi ka­to­li­ka­mi? Nie­któ­rych te­ma­tów po pro­stu nie spo­sób opie­wać sło­wa­mi – ty­ra­nia jest jed­nym z nich. Nie na­pi­sa­no ani jed­nej do­brej książ­ki wy­chwa­la­ją­cej in­kwi­zy­cję. Być mo­że po­ezja od­naj­dzie się w cza­sach to­ta­li­ta­ry­zmu, a nie­któ­rym in­nym sztu­kom – bądź dys­cy­pli­nom z po­gra­ni­cza sztu­ki, ta­kim jak ar­chi­tek­tu­ra – ty­ra­nia bę­dzie wręcz sprzy­jać. Pro­za­ikom nie po­zo­sta­wi się jed­nak żad­ne­go wy­bo­ru: cze­ka ich mil­cze­nie lub śmierć. Pro­za, któ­ra w swo­jej współ­cze­snej for­mie po­wsta­ła na kan­wie ra­cjo­na­li­zmu i pro­te­stan­ty­zmu, jest dzie­łem au­to­no­micz­nych jed­no­stek. Uśmier­ce­nie swo­bo­dy in­te­lek­tu­al­nej oka­le­cza ko­lej­no dzien­ni­ka­rza, so­cjo­lo­ga, hi­sto­ry­ka, pi­sa­rza, kry­ty­ka, a osta­tecz­nie tak­że i po­etę. Przy­szłość mo­że przy­nieść no­we­go ro­dza­ju li­te­ra­tu­rę, wy­zu­tą z in­dy­wi­du­al­nych od­czuć i stro­nią­cą od rze­tel­nych ob­ser­wa­cji, lecz obec­nie ta­ki sce­na­riusz wy­kra­cza po­za gra­ni­ce na­sze­go poj­mo­wa­nia. Znacz­nie bar­dziej praw­do­po­dob­ne wy­da­je się na­dej­ście koń­ca kul­tu­ry li­be­ral­nej, w któ­rej ży­je­my od re­ne­san­su, a ko­niec ten po­cią­gnie za so­bą śmierć sztu­ki li­te­rac­kiej.

Rzecz ja­sna, nie ozna­cza­ło­by to zu­peł­ne­go po­rzu­ce­nia sło­wa dru­ko­wa­ne­go, to­też war­to się za­sta­no­wić, ja­kie­go ro­dza­ju czy­tel­nic­two prze­trwa­ło­by pod su­ro­wy­mi rzą­da­mi to­ta­li­tar­ny­mi. Ga­ze­ty naj­pew­niej na­dal bę­dą wy­da­wa­ne, przy­naj­mniej do­pó­ki tech­ni­ka te­le­wi­zyj­na nie osią­gnie wyż­sze­go po­zio­mu. Na­wet te­raz wąt­pli­we jest, by sze­ro­kie ma­sy spo­łe­czeństw kra­jów zin­du­stria­li­zo­wa­nych od­czu­wa­ły po­trze­bę czy­ta­nia cze­go­kol­wiek po­za co­dzien­ną pra­są. W każ­dym ra­zie lu­dzie ci nie­chęt­nie wy­da­ją pie­nią­dze na li­te­ra­tu­rę: prze­zna­cza­ją na nią kwo­ty znacz­nie niż­sze niż na in­ne roz­ryw­ki. Praw­do­po­dob­nie po­wie­ści i opo­wia­da­nia zo­sta­ną osta­tecz­nie cał­ko­wi­cie wy­par­te przez fil­my i ra­dio. Al­bo prze­trwa­ją je­dy­nie sen­sa­cyj­ne czy­ta­dła pro­du­ko­wa­ne ta­śmo­wo z mar­gi­nal­nym udzia­łem twór­czym czło­wie­ka.

Ludz­ka po­my­sło­wość za­pew­ne znaj­dzie spo­sób na ma­szy­no­we pi­sa­nie ksią­żek. Po­dob­ny pro­ces au­to­ma­ty­za­cji za­ob­ser­wo­wać moż­na we współ­cze­snym fil­mie i ra­diu, w re­kla­mie i pro­pa­gan­dzie oraz w pod­rzęd­nym dzien­ni­kar­stwie. Na przy­kład fil­my Di­sneya two­rzo­ne są prak­tycz­nie w wa­run­kach fa­brycz­nych: część pra­cy wy­ko­ny­wa­na jest ma­szy­no­wo, a część przez ze­spo­ły ar­ty­stów zmu­szo­nych pod­po­rząd­ko­wać swój in­dy­wi­du­al­ny styl pew­nej wi­zji prze­wod­niej. Słu­cho­wi­ska ra­dio­we nie­rzad­ko pi­sa­ne są przez umor­do­wa­nych wy­rob­ni­ków, któ­rym te­mat i spo­sób je­go uję­cia na­rzu­ca się z gó­ry, przy czym na­wet tak po­wsta­łe tek­sty nie są go­to­wym dzie­łem, a je­dy­nie su­ro­wym two­rzy­wem dla pro­du­cen­tów i cen­zo­rów. Po­dob­nie rzecz ma się z nie­prze­bra­ną licz­bą ksią­żek i pam­fle­tów za­ma­wia­nych przez re­sor­ty pań­stwo­we. Jesz­cze bar­dziej me­cha­nicz­na jest pro­duk­cja opo­wia­dań, po­wie­ści w od­cin­kach oraz wier­szy dla ta­nich cza­so­pism. W pe­rio­dy­kach ta­kich jak „The Wri­ter”po­ja­wia się peł­no re­klam szkół pi­sa­nia ofe­ru­ją­cych go­to­we fa­bu­ły za kil­ka szy­lin­gów. Nie­któ­re do­rzu­ca­ją do te­go tak­że pierw­sze i ostat­nie zda­nie każ­de­go roz­dzia­łu. In­ne wy­po­sa­ża­ją po­cząt­ku­ją­cych pi­sa­rzy w swe­go ro­dza­ju ma­te­ma­tycz­ne al­go­ryt­my, umoż­li­wia­ją­ce im bu­do­wa­nie wła­snych fa­buł. A jesz­cze in­ne sprze­da­ją ta­lie kart z opi­sa­mi po­sta­ci i scen; wy­star­czy prze­ta­so­wać ta­kie kar­ty i roz­ło­żyć je na sto­le, a po­my­sło­we hi­sto­rie stwo­rzą się sa­me. Tak za­pew­ne po­wsta­wa­ła­by li­te­ra­tu­ra spo­łe­czeń­stwa to­ta­li­tar­ne­go, je­śli w ogó­le by jej po­trze­bo­wa­no. Pi­sa­nie od­by­wa­ło­by się bez za­an­ga­żo­wa­nia wy­obraź­ni – a w du­żej mie­rze rów­nież i świa­do­mo­ści. Książ­ki by­ły­by roz­pla­no­wy­wa­ne przez biu­ro­kra­tów i prze­cho­dzi­ły z rąk do rąk tak dłu­go, aż sta­ły­by się pro­duk­tem o in­dy­wi­du­al­no­ści nie więk­szej niż sa­mo­cho­dy For­da po zje­cha­niu z li­nii pro­duk­cyj­nej. Tak two­rzo­na „li­te­ra­tu­ra” by­ła­by, ma się ro­zu­mieć, zwy­kłym chła­mem, co­kol­wiek in­ne­go sta­no­wi­ło­by bo­wiem za­gro­że­nie dla sta­bil­no­ści re­żi­mu. Daw­na li­te­ra­tu­ra na­to­miast mu­sia­ła­by zo­stać ze­pchnię­ta w cień lub grun­tow­nie prze­pi­sa­na.

Tym­cza­sem to­ta­li­ta­ryzm ni­g­dzie jesz­cze w peł­ni nie za­trium­fo­wał. Na­sze spo­łe­czeń­stwo, ogól­nie mó­wiąc, na­dal jest li­be­ral­ne. Ko­rzy­sta­nie ze swo­bo­dy wy­po­wie­dzi wy­ma­ga sta­wie­nia czo­ła pre­sjom go­spo­dar­czym i wpły­wo­wym odła­mom opi­nii pu­blicz­nej, lecz nie – jesz­cze – taj­nej po­li­cji. Nie­mal każ­da opi­nia mo­że uka­zać się dru­kiem, o ile tyl­ko wy­ra­żo­na zo­sta­nie od­po­wied­nio po­kręt­nie. Praw­dzi­wie nie­po­ko­ją­ce jest jed­nak to, że, jak za­uwa­ży­łem na po­cząt­ku te­go ese­ju, zde­kla­ro­wa­ny­mi wro­ga­mi wol­no­ści są ci, któ­rym naj­bar­dziej po­win­no na niej za­le­żeć. Ogół spo­łe­czeń­stwa nie zaj­mu­je w tej spra­wie wy­raź­ne­go sta­no­wi­ska: zwy­kli lu­dzie nie do­ma­ga­ją się dla he­re­ty­ka sto­su, ale też nie sta­ną w je­go obro­nie. Są za­ra­zem zbyt roz­sąd­ni i zbyt głu­pi, by przy­swo­ić so­bie to­ta­li­tar­ny świa­to­po­gląd. Bez­po­śred­nie, zde­cy­do­wa­ne ata­ki na uczci­wość in­te­lek­tu­al­ną nad­cho­dzą ze stro­ny sa­mych in­te­lek­tu­ali­stów.

Nie­wy­klu­czo­ne, że gdy­by ru­so­fil­ska in­te­li­gen­cja nie ule­gła te­mu kon­kret­ne­mu mi­to­wi, zna­la­zła­by so­bie in­ny, bar­dzo do nie­go zbli­żo­ny. Nie­mniej to wła­śnie z so­wiec­kim mi­tem przy­szło nam się mie­rzyć, a wy­wo­ła­na nim mo­ral­na zgni­li­zna co­raz bar­dziej cuch­nie. Gdy wi­dzi się, jak wy­kształ­ce­ni lu­dzie z obo­jęt­no­ścią pa­trzą na opre­sję i prze­śla­do­wa­nia, moż­na się za­sta­na­wiać, któ­ra z ich cech bar­dziej za­słu­gu­je na po­gar­dę: cy­nizm czy krót­ko­wzrocz­ność. Na przy­kład, wśród bez­kry­tycz­nych orę­dow­ni­ków ZSRR zna­leźć moż­na wie­lu na­ukow­ców. Spra­wia­ją oni wra­że­nie, jak­by śmierć wol­no­ści nie mia­ła więk­sze­go zna­cze­nia, do­pó­ki pro­blem ten nie do­ty­ka ich wła­snych ba­dań. Zwią­zek Ra­dziec­ki jest ogrom­nym, pręż­nie roz­wi­ja­ją­cym się pań­stwem, któ­re ko­niecz­nie po­trze­bu­je pra­cow­ni­ków na­uko­wych, to­też wiel­ko­dusz­nie ob­sy­pu­je ich za­szczy­ta­mi. Tam­tej­si na­ukow­cy, pod wa­run­kiem że uni­ka­ją dys­cy­plin ta­kich jak psy­cho­lo­gia, sta­no­wią gru­pę uprzy­wi­le­jo­wa­ną. Pi­sa­rze na­to­miast są za­cie­kle prze­śla­do­wa­ni. Choć na li­te­rac­kiej pro­sty­tu­cji moż­na się do­ro­bić for­tu­ny, jak w przy­pad­ku Il­ji Eren­bur­ga czy Alek­sie­ja Toł­sto­ja, pi­sarz przy­pła­ca to utra­tą te­go, co ma dla nie­go war­tość naj­więk­szą: wła­snej swo­bo­dy wy­ra­zu. Przy­naj­mniej nie­któ­rzy z an­giel­skich na­ukow­ców tak en­tu­zja­stycz­nie roz­pra­wia­ją­cych o moż­li­wo­ściach swo­ich ro­syj­skich ko­le­gów po fa­chu po­win­ni być te­go świa­do­mi. Lecz ich ro­zu­mo­wa­nie naj­wy­raź­niej ogra­ni­cza się do stwier­dze­nia: „Pi­sa­rzy prze­śla­du­je się w so­wiec­kiej Ro­sji? I cóż z te­go? Prze­cież nie je­stem pi­sa­rzem”. Nie ro­zu­mie­ją, że każ­dy cios wy­mie­rzo­ny w wol­ność in­te­lek­tu­al­ną i po­ję­cie praw­dy obiek­tyw­nej osta­tecz­nie za­gra­ża wszyst­kim dzie­dzi­nom ludz­kiej my­śli.

To­ta­li­tar­ny re­żim na ra­zie to­le­ru­je na­ukow­ców, po­nie­waż są mu po­trzeb­ni. Na­wet w na­zi­stow­skich Niem­czech nie­ży­dow­scy ba­da­cze spo­ty­ka­li się ze względ­nie do­brym trak­to­wa­niem, a nie­miec­kie śro­do­wi­sko na­uko­we nie sta­wia­ło Hi­tle­ro­wi zor­ga­ni­zo­wa­ne­go opo­ru. Na tym eta­pie hi­sto­rii na­wet naj­bar­dziej au­to­kra­tycz­ny wład­ca mu­si się li­czyć z pra­wa­mi fi­zy­ki, czę­ścio­wo dla­te­go, że na­dal tkwi w wy­lin­ce daw­nych li­be­ral­nych po­glą­dów, a czę­ścio­wo z po­wo­du ko­niecz­no­ści przy­go­to­wy­wa­nia się do woj­ny. Do­pó­ki rze­czy­wi­stość ma­te­rial­na nie da­je się cał­ko­wi­cie igno­ro­wać, a dwa plus dwa mu­si rów­nać się czte­ry, bo – daj­my na to – pro­jek­tu­je­my my­śli­wiec, do­pó­ty na­ukow­cy bę­dą mo­gli od­da­wać się swo­jej pra­cy i cie­szyć się pew­nym mar­gi­ne­sem swo­bo­dy. Ich prze­bu­dze­nie na­dej­dzie póź­niej, kie­dy to­ta­li­tar­ny re­żim okrzep­nie. Tym­cza­sem, je­śli w isto­cie pra­gną oni strzec nie­za­wi­sło­ści na­uki, po­win­ni so­li­da­ry­zo­wać się ze swo­imi ko­le­ga­mi li­te­ra­ta­mi i nie od­wra­cać wzro­ku, gdy pi­sa­rze są uci­sza­ni lub po­py­cha­ni do sa­mo­bój­stwa, a ga­ze­ty no­to­rycz­nie fał­szo­wa­ne.

Jak­kol­wiek po­to­czą się lo­sy na­uk przy­rod­ni­czych czy mu­zy­ki, ma­lar­stwa i ar­chi­tek­tu­ry, moż­na mieć pew­ność, że, jak sta­ra­łem się tu­taj wy­ka­zać, w ra­zie utra­ty swo­bo­dy my­śli li­te­ra­tu­rę nie­chyb­nie cze­ka za­gła­da. I to nie tyl­ko w pań­stwach to­ta­li­tar­nych; każ­dy pi­sarz przej­mu­ją­cy to­ta­li­tar­ne po­glą­dy, szu­ka­ją­cy wy­mó­wek dla prze­śla­do­wań oraz za­kła­my­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści przy­kła­da rę­kę do wła­snej zgu­by. Na nic wszel­kie wy­krę­ty. Żad­ne ty­ra­dy prze­ciw­ko „in­dy­wi­du­ali­zmo­wi” i „za­my­ka­niu się w wie­ży z ko­ści sło­nio­wej”, żad­ne ob­łud­ne ba­na­ły, jak ten, że „praw­dzi­wą in­dy­wi­du­al­ność osią­gnąć moż­na wy­łącz­nie po­przez jed­ność ze wspól­no­tą”, nie zmie­nią fak­tu, iż umysł sprze­da­ny to umysł stra­co­ny. Twór­czość li­te­rac­ka nie jest moż­li­wa bez spon­ta­nicz­no­ści, bez któ­rej też ję­zyk sta­je się skost­nia­ły. Być mo­że w przy­szło­ści, je­śli do te­go cza­su ludz­kie my­śle­nie zmie­ni się nie do po­zna­nia, na­uczy­my się od­dzie­lać twór­czość li­te­rac­ką od rze­tel­no­ści my­śli. Te­raz wie­my je­dy­nie, że wy­obraź­nia, jak nie­któ­re dzi­kie zwie­rzę­ta, nie wy­da­je po­tom­stwa w nie­wo­li. Każ­dy pi­sarz lub dzien­ni­karz, któ­ry te­mu za­prze­cza – a w tej chwi­li nie­mal wszyst­kie pe­any na cześć Związ­ku Ra­dziec­kie­go za­wie­ra­ją w so­bie ta­kie za­prze­cze­nie lub je im­pli­ku­ją – do­po­mi­na się o wła­sną za­gła­dę.

Przy­pi­sy

Uśmier­ca­nie li­te­ra­tu­ry

1 W oryg. The Pre­ven­tion of Li­te­ra­tu­re. Esej ten po­przed­nio uka­zał się w ję­zy­ku pol­skim pod ty­tu­łem To­ta­li­ta­ryzm a wol­ność sło­wa w prze­kła­dzie Mar­ci­na Szu­stra oraz ja­ko Za­bój­cy sło­wa w prze­kła­dzie An­ny Hu­sar­skiej.

Re­dak­cja: Ka­ro­li­na Gór­niak-Pra­snal

Opie­ka re­dak­cyj­na: Ewa Ślu­sar­czyk

Ko­rek­ta: Pau­li­na Le­nar, Agniesz­ka Stę­plew­ska

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Co­py­ri­ght © for the se­lec­tion & trans­la­tion by Da­wid Czech, 2023

Co­py­ri­ght © for the after­word by Da­wid Czech, 2023

ISBN 978-83-67016-78-0

186. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

Wy­da­je­my, co się nam po­do­ba

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi. Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317