Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
39 osób interesuje się tą książką
Czy kobiety, z którymi Zamroz zamieszkał, są sprawczyniami zła czy jego ofiarami? Czy pisarz może je ochronić przed niebezpieczeństwem? A może to jego życie jest zagrożone?
De eF to kolejny mroczny kryminał Artura Żurka, w którym rzeczywistość miesza się z wyobraźnią, a dobro ze złem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 460
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Winnym
Pisz tak śmiało o człowieku,
pisz taką prawdę,
aby to, co piszesz, najpierw ciebie samego przerażało.
Norman Mailer
1606
W tysiąc sześćset szóstym roku w dolnośląskim miasteczku Frankenstein zmarło ponad dwa tysiące dorosłych i dzieci. Jedna trzecia wszystkich mieszkańców. O szerzenie śmierci zostali posądzeni grabarze z miejscowego cmentarza. W trakcie szczegółowego i wnikliwego śledztwa, z zastosowaniem ówcześnie znanych i powszechnie stosowanych metod, oskarżeni przyznali się do uśmiercania współmieszkańców. W tym celu produkowali ze zwłok proszek, który następnie rozsypywali na progach domów ofiar, bądź smarowali nim klamki i kołatki. Powołano komisję lekarską, która substancję znalezioną w domu jednego z aresztowanych uznała za trującą. Wszyscy oskarżeni: pięciu mężczyzn i trzy kobiety, przyznali się do winy, a nawet wskazali swoich wspólników. Siedemnaście osób zostało skazanych na śmierć przez okaleczenie i spalenie żywcem. Ostatnia egzekucja odbyła się w lutym rok później.
Najpierw ich wszystkich oprowadzano po mieście. Potem rozdzierano ich rozżarzonymi obcęgami i oderwano im kciuki. Starszemu grabarzowi oraz jednemu z pomocników mającemu osiemdziesiąt siedem lat obcięto prawe dłonie. Potem obu razem przykuto do słupa, z daleka zapalano ogień i ich upieczono. Nowemu grabarzowi ze Strzegomia rozżarzonymi obcęgami wyrwano członek męski. Potem i jego wraz z innymi przykuto do słupa, gotowano i pieczono. Pozostałe osoby wprowadzono na stos i spalono1.
Tortury, wyrok sądu, okrutna śmierć grabarzy i ich rodzin niczego nie zmieniły. Zaraza nadal zbierała żniwo w uroczym Frankenstein, a jego praworządni mieszkańcy wciąż szukali winnych wśród swoich sąsiadów.
1 Na podstawie Newe Zeyttung – ulotki, którą wydano w 1606 roku, opisującej wydarzenia związane z epidemią dżumy w miasteczku Frankenstein (dzisiejsze Ząbkowice Śląskie).
1998
Wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej
…Sąd Okręgowy w Warszawie uznał… popełnienia przestępstwa z art. 148 § 1 oraz § 2.1 k.k. … i skazał… na karę 25 lat pozbawienia wolności…
Uzasadnienie
…Wszystkie ustalenia stanu faktycznego mają swoje odzwierciedlenie w zebranych i wszechstronnie przeanalizowanych środkach dowodowych…
Okoliczności zaostrzające wymiar kary w zestawieniu z okolicznościami go obniżającymi… uzasadniają orzeczenie kary pozbawienia wolności w orzeczonym wymiarze…
Sąd przyjął, wymierzając… za zbrodnię zabójstwa karę jednostkową 25 lat pozbawienia wolności, iż w tym wymiarze jest jedyną, a zarazem wystarczającą karą, zmierzającą do osiągnięcia wszystkich jej celów…
Kara 25 lat pozbawienia wolności jest karą zamienną w stosunku do kary dożywotniego pozbawienia wolności… Celem kary 25 lat pozbawienia wolności jest przede wszystkim zabezpieczenie społeczeństwa przed sprawcą, a zatem ma ona charakter eliminacyjny, co oznacza, że jej podstawowym celem nie jest resocjalizacja sprawcy. Wyjątkowość tej kary charakteryzuje się tym, że powinna być wymierzona wówczas, gdy nawet kara 15 lat pozbawienia wolności nie byłaby wystarczająca z punktu widzenia realizacji wszystkich celów kary…
Okoliczności świadczyły, że… jest osobą pozbawioną szacunku dla ludzkiego życia, bez najmniejszych skrupułów i hamulców moralnych.
…wymierzenie… kary 25 lat pozbawienia wolności za przypisaną zbrodnię zabójstwa… nie narusza zasady humanitaryzmu i godności człowieka.
2023
– 1 –
„Chyba wszyscy, którzy mieli kupić moje książki, już to zrobili”, pomyślał po sprawdzeniu stanu konta. Nie dostrzegł żadnej nowej wpłaty z wydawnictwa. „Który to już miesiąc bez przychodów?” Henryk Zamroz wylogował się z bankowości internetowej i ze złością wyłączył komputer. Założył ręce za głowę i przeciągnął się, aż strzeliły sześćdziesięciodwuletnie kości. Podszedł do okna i wyjrzał na Mokotowską. Na ulicy w południe, w dzień roboczy dominowali pracownicy pobliskich biur i ministerstw spieszący na szybki lunch. Od czasu do czasu trafiał się ktoś z mieszkańców, przeważnie prowadzący ospałego psa. W czasie weekendów Mokotowską na odcinku między placem Trzech Krzyży i Piękną wypełniali jednodniowi turyści, którzy zboczyli z głównego szlaku obowiązkowych wędrówek po Warszawie. Przeważnie szybko wracali w Aleje Ujazdowskie i skręcali w stronę Łazienek bądź w przeciwną, w kierunku Starego Miasta.
Zamroz przyjrzał się przechodniom. Wyglądali nijako. Nie był pewien, jaki jest dzień tygodnia. „Nie mam wyjścia. Jeżeli roboczy, zadzwonię. Czas najwyższy”, zdecydował i sięgnął po smartfon. Czwartek,6 lipca 2023 – przeczytał na ekranie. „No tak, w piątki pracownicy zrzucają garnitury, a w krawatach to już od dawna mało kto chodzi”, myślał, przeglądając kontakty. Wybrał połączenie. Po trzecim sygnale usłyszał zaskoczony głos wydawcy:
– Proszę, proszę! Sam wielki Henryk Zamroz do mnie dzwoni! Czyżbyś zdecydował się na powrót? Napisałeś coś w końcu?
– Widzę, że jeszcze nie wymazałeś z pamięci mojego numeru…
– Z telefonu nie wymazuję, a sklerozy jeszcze nie mam… – Wydawca głośno chrząknął. – Z czym dzwonisz?
– A może byśmy się spotkali? Może zjemy coś razem albo przynajmniej kawę wypijemy?
– Henryku, sporo zarobiłem na twoich książkach, lubię cię i szanuję, dlatego powiem wprost. – Głośno nabrał powietrza. – Jeżeli nie masz nic konkretnego, to znaczy nowej powieści, to wybacz, ale ja muszę pracować.
– Kiedyś byś tak nie powiedział…
– Kiedyś było kiedyś – uciął ostro wydawca. Po chwili dodał łagodniejszym tonem: – Oczywiście, to może wrócić. Czytelnicy szybko sobie ciebie przypomną. Masz gotowy tekst?
– Nie, nie mam. Myślałem o wznowieniu moich poprzednich powieści – wyrzucił z siebie na jednym wdechu.
– Co takiego? Dzwonisz do mnie, żeby mi zaproponować nowe wydania twoich starych powieści? To jest żałosne. Ty chyba naprawdę się skończyłeś. Wybacz, ale jeżeli wydawnictwo zdecyduje o wznowieniu, to dam ci znać. Na razie nie ma nawet powodu, żeby z tobą o tym rozmawiać.
– Sam przed chwilą powiedziałeś, że trzeba mnie przypomnieć czytelnikom. – Zamroz z trudem powstrzymywał chęć rozbicia telefonu o ścianę. Przełknął ślinę i wycedził: – Naprawdę potrzebuję pieniędzy. Jak mam pisać, kiedy muszę myśleć o zaległych rachunkach…
– Przestałeś pisać, kiedy jeszcze miałeś pieniądze. Nie szukaj wymówek. Zabierz się do roboty, to może, podkreślam, może wydamy. Oczywiście, jeżeli to, co napiszesz, będzie dobre. – Wydawca nie krył już ani rozczarowania, ani zniecierpliwienia. – Muszę kończyć.
– Może chociaż zaliczka? – Zamroz przejechał dłonią po wygolonej czaszce. – Nie musi być duża. Proszę…
– Nie prowadzę fundacji pomocowej, tylko wydawnictwo. Przecież ty nawet nie masz pomysłu na powieść. Prawda?
– To co mam teraz robić? – Zamroz zignorował pytanie.
– Nie wiem. – Trzy szybkie oddechy zabrzmiały jak przygotowanie do ostatecznego ciosu. – Mokotowska to jeden z najlepszych adresów w Warszawie. Sprzedaj mieszkanie albo przynajmniej dobrze wynajmij. Zaszyj się gdzieś, gdzie jest taniej niż w Warszawie, i pisz. Albo staniesz na nogi, albo przynajmniej dotrwasz do emerytury. Nie dzwoń więcej. Znasz procedurę zgłaszania nowych tekstów…
Zamroz nacisnął czerwoną ikonkę. „Gnojek”, podsumował w myślach rozmowę. Sygnał przerwanego połączenia zabrzmiał jak wyrok. Powodował niemal fizyczny ból. Schował więc telefon do prawej kieszeni sztruksowych spodni. Z lewej wyciągnął srebrną piersiówkę marki Leopold i potrząsnął. „Pusta… Nawet brandy się skończyła. Jak i ja”, pomyślał i przeszedł do kuchni. W jednej z szafek znalazł niedopitą butelkę taniej i paskudnej węgierskiej brandy Budafok. Dawno już nie kupował ulubionych, ale też i drogich trunków, ani hiszpańskiego torresa, ani nawet greckiej metaxy. Wzruszył ramionami i wypił resztkę alkoholu. Skrzywił się z niesmakiem i zrezygnowany opadł na sofę. Ponownie sięgnął po telefon. Wybrał połączenie z mecenasem Waligórą.
– Abonent jest poza zasięgiem albo ma wyłączony aparat… – usłyszał automatyczny komunikat.
Zamroz poczuł zimny pot na czole. Wspólnie z wydawcą przeszli długą drogę. On od początkującego i nikomu nieznanego autora do rozpoznawanego – nie tylko z nazwiska, ale i z twarzy twórcy kilku bestselerów przeniesionych na ekran. Wydawca od oficynki wydającej kilka tytułów rocznie do prężnej firmy, o której względy zabiegają nie tylko autorzy i dystrybutorzy, ale również recenzenci i jurorzy konkursów literackich. W tym miejscu ich drogi się rozeszły. Wydawca nie zwolnił i piął się dalej w górę, z każdym rokiem zwiększając przychody i renomę oficyny. Zamroz zmienił kierunek. Z powodów, o których już chyba nawet nie pamiętał, przestał pisać. W końcu został niemal całkowicie zapomniany. Rywalizował z własnym kontem bankowym o to, kto pierwszy sięgnie dna. Gdzieś w tle były problemy rodzinne, które się skończyły, gdy został sam. Przyjaciół nigdy nie miał, a znajomi również zniknęli. Albo ich obraził, albo z różnych, nie zawsze naturalnych powodów, odeszli z tego świata. Jedyną osobą, z którą Zamroz jeszcze utrzymywał kontakty, był mecenas Waligóra. Poznał ich ze sobą wydawca, klient adwokata. Starszy od Zamroza prawnik mocno zaznaczył swoją obecność w życiu pisarza. Przede wszystkim za sowite honorarium wyciągnął go z wielu różnych kłopotów. Panowie nigdy nie nazwali wzajemnych relacji przyjaźnią. Po prostu się lubili i szanowali na tyle, żeby od czasu do czasu razem zjeść i wypić. Sygnał przychodzącego połączenia przerwał Zamrozowi bezmyślne wpatrywanie się w sufit. Po kilku sekundach odebrał połączenie:
– Cześć…
– Cześć! – przywitał się głośno Waligóra i od razu przeszedł do rzeczy: – Dzwoniłeś. Co się dzieje?
– Muszę pogadać. Pilnie. – Zamroz starał się brzmieć stanowczo.
– Sushi? Za godzinę? Na Żurawiej?
– Tak, pasuje mi, bardzo chętnie, tylko…
– Ja zapraszam. – Waligóra się rozłączył.
Zamroz spojrzał na zegarek. Przejechał dłonią po zaroście. Z wysiłkiem podniósł się z sofy. „Trzeba stanąć na nogi i przebrać za człowieka. Przynajmniej na to spotkanie”, zdecydował. W ciągu czterdziestu minut nie tylko się ogolił i wziął prysznic, ale nawet wyprasował koszulę. Przejechał też szczotką po skórzanych mokasynach. Z trudem wsunął je na spuchnięte stopy. Zrobił kilka kroków, westchnął i sięgnął po laskę. Zważył ją w dłoni i obejrzał, jakby widział pierwszy raz. Oparł o ścianę i wziął długi, klasyczny parasol. „Nie będę wyglądał jak starzec. Chyba się nie złamie, przecież nie muszę się cały czas podpierać”, zdecydował i opuścił mieszkanie. Kiedyś drogę z mieszkania do sushi na Żurawiej pokonywał w niecałe dziesięć minut. Dzisiaj potrzebował prawie dwudziestu. Waligóra już na niego czekał. Jak zwykle w nienagannie skrojonym, szytym na miarę garniturze i śnieżnobiałej koszuli ze złotymi spinkami. Brak krawata oraz leżąca na stoliku panama przełamywały profesjonalizm stroju i dodawały element fantazji. Na szczęście adwokat zajął miejsce przy stoliku, a nie przy kontuarze i Zamroz nie musiał gramolić się na wysoki stołek.
– Spóźniłem się? – zapytał, opadając na krzesło i starając unormować płytki i przyspieszony oddech.
– Mam niecałą godzinę. Dlatego już zamówiłem to, co zwykle. – Waligóra zignorował pytanie i nalał jaśminową herbatę.
– Właściwie to wolałbym coś oprócz herbaty… – Zamroz nie doczekał się reakcji adwokata, więc kontynuował: – Rozmawiałem dzisiaj z wydawcą… Nie było miło. Potraktował mnie jak debiutanta.
– Jeszcze piwo Asahi dla mojego gościa. – Waligóra najpierw zwrócił się do kelnera, który rozstawiał przed nimi talerzyki z makami i nigiri. Następnie do Zamroza: – Rozumiem, że po nieprzyjemnej rozmowie chcesz się napić. Ja nie mogę. Mam klienta.
– Nie zapytasz, o czym rozmawialiśmy? – Zamroz uniósł brwi. – Nie chcesz wiedzieć, o co poszło?
– Już wiem. Zadzwonił do mnie, jak tylko przerwałeś połączenie. Bo przerwałeś, prawda?
Oniemiały Zamroz skinął głową.
– Zdawał mi relację z waszej rozmowy, kiedy ty też do mnie zadzwoniłeś. Dlatego nie mogłem odebrać. Chyba obaj mnie lubicie albo tylko lubicie się wypłakiwać w mój rękaw. – Waligóra uśmiechnął się lekko i wziął pałeczki. – Padam z głodu.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
– Skarżył się na mnie? – Zamroz przerwał ciszę.
– Bez przesady. On się nigdy nie skarży. Co najwyżej oburza. – Waligóra złożył pałeczki, wytarł usta serwetką i dopił herbatę. – Tym razem rozgniewała go twoja niewdzięczność, bo tak odebrał twoją propozycję. On chce czegoś nowego.
– Ja nie chcę pisać! Skończyłem z tym.
– Jest wielu ludzi, którym się nie chce pracować, ale codziennie idą do biur czy fabryk, bo muszą płacić rachunki. Ty tak nie masz? – Waligóra odchylił się na krześle i przyglądał pisarzowi.
– Dobrze wiesz, że ostatnio żyłem z tantiem. Przyznam, że całkiem nieźle. Niestety, książki muszą się sprzedawać, a do tego potrzebne są wznowienia.
– Dobra, nie będę wchodził w coś, na czym się nie znam. Szanuję ciebie jako pisarza… i człowieka, ale z pewnością właściciel wydawnictwa ma również swoje racje. To on prowadzi biznes, nie ty.
Zamroz odstawił szklankę na stół głośniej, niż zamierzał. „Przekabacił go, wydawca go przekabacił…”, myślał nerwowo.
– Ja wiem jedno. – Waligóra potarł brodę. – Gdybyście mieli większe zaufanie do szczerości intencji drugiej strony, to uniknęlibyście wielu nieporozumień. Komunikacja nie jest waszą mocną stroną, dlatego chyba ja powinienem wziąć na siebie relacje wielkiego pisarza Zamroza z wydawcami jego książek.
– Ty? A co ty masz z tym wspólnego? Będziesz mnie namawiał do pisania? – Zamroz poruszył się nerwowo na krześle. Przyciągnął uwagę kelnera i pokazał pustą szklankę. – Jak wcześniej wydawca, teraz ty zaproponujesz mi wyjazd na odludzie i wynajęcie komuś mojego mieszkania w Warszawie do czasu, aż coś napiszę? Wybacz, ale od ciebie spodziewałem się czegoś więcej.
– Czego się spodziewałeś? Myślałeś, że będę się rozczulał nad tobą i zaproponuję pożyczkę? Przecież obaj wiemy, że czułbyś się paskudnie, bo przecież nie miałbyś z czego oddać.
Kelner postawił kolejne japońskie piwo i Zamroz wypił spory łyk. Westchnął, pochylił się do przodu i powiedział przez zaciśnięte zęby:
– Nie zamierzam pisać żadnej nowej powieści, a jeżeli nawet, to nie dla tego wydawnictwa! Nie będę cię też prosić o pożyczkę ani tym bardziej o dobre rady.
– Uspokój się. Ty mnie źle zrozumiałeś. – Prawnik uśmiechnął się szeroko. – Nie zamierzam ci udzielać pomocy ani tym bardziej jej narzucać. To ja potrzebuję twojej pomocy.
– Ty? Mojej?
– Dobrze usłyszałeś. Mam pewien plan, więc posłuchaj uważnie. – Nachylił się nad stolikiem i szepnął: – Jeden z moich klientów niedługo wyjdzie na wolność. Spędził trochę, to znaczy całkiem dużo czasu po drugiej stronie murów i jest bez grosza. Chciałby zarobić na wydaniu wspomnień. Wydawca już jakiś czas temu się zgodził. Nawet całkiem sporo zaproponował za prawa. Potrzebny jest jednak ktoś, kto wysłucha całej historii, a następnie szybko i sprawnie przerobi na powieść. Ja dopilnuję, żeby nie było problemów prawnych.
– Co to ma ze mną wspólnego? Nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę jakimś ghostwriterem. Wydawca z pewnością może znaleźć kogoś biegłego w pisaniu na życzenie i pod dyktando. Tabuny niespełnionych pisarzy wynajmują się do spisywania wspomnień celebrytów. Ja do nich nie należę. Nie jestem pisarzem duchem. – Zamroz zareagował z nieukrywanym obrzydzeniem i rosnącą ekscytacją. – Naprawdę tak nisko mnie oceniasz? Naprawdę zgodziłeś się, żeby przekazać mi taką propozycję? Pomysł wydawcy? Płaci ci za to?
– Co cię dzisiaj opętało?! Skup się, wysłuchaj mnie do końca, a potem możesz sobie wybuchać. Po pierwsze, nie znam się na pisaniu, ale wiem, że nie chodzi o zwykłego ghostwritera. Założenie jest takie, że wspomnienia ukażą się jako fikcja udająca reportaż.
– Coś jak Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię Kąkolewskiego?
– Nie wiem, nie znam się.
– Nie, tutaj byłoby na odwrót. To raczej reportaż miałby udawać fikcję… – Zamroz wzruszył ramionami. – Zresztą, nie moja sprawa…
– Po drugie – kontynuował Waligóra, nie ryzykując kolejnego wybuchu emocji pisarza – nie reprezentuję wydawnictwa, tylko mojego klienta, który wychodzi na wolność. W jego imieniu ustaliłem warunki z wydawnictwem. Kasę, terminy i temu podobne. Powieść może się ukazać pod pseudonimem albo prawdziwym nazwiskiem autora. Decyzję podejmie mój klient po konsultacji ze mną, no i oczywiście z tobą. Jak widzisz, nie jest to ghostwriting, nie jest to wywiad rzeka, to jest powieść…
– Ale bez wymyślania fabuły. – Zamroz postukał palcem w stół. – Dlatego to nie jest dla mnie. Gdybym miał nadal pisać, to byłyby to historie zrodzone w mojej głowie, a nie podyktowane przez…
– No właśnie, nie zapytałeś o nazwisko mojego klienta. – Waligóra z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął mały notesik i duże wieczne pióro. Wolno odkręcił skuwkę, coś zapisał, wyrwał karteczkę. Następnie złożył ją na pół i przesunął do niego. – Może powinieneś od tego zacząć.
– Nie obchodzi mnie tożsamość twojego klienta – odpowiedział, nie spuszczając wzroku z kawałka papieru. – Wyjaśniałem ci już, że piszę tylko historie mojego autorstwa.
– Jeżeli uznasz, że to jest opowieść twojego autorstwa, zainspirowana prawdziwą historią, to się podpiszesz, wrócisz na rynek i będziesz wygrany. – Waligóra mówił wolno, żeby podkreślić logikę wywodu. – Jeżeli nie uznasz tego za swoją opowieść, to sobie wymyślisz pseudonim i nikt nigdy się nie dowie, że miałeś z tym coś wspólnego. Też wygrasz, bo w jednym i drugim przypadku sporo zarobisz. Kwotę zapisałem obok nazwiska klienta. Oczywiście dostaniesz sporą zaliczkę… Ja ciebie potrzebuję.
– Nie, nie zmienię zdania. – Zamroz wstał. – Dziękuję za sushi i piwa.
– Przynajmniej weź. Przeczytasz w domu, przemyślisz i dasz mi odpowiedź. Jak się zgodzisz, to ustalimy szczegóły techniczne współpracy.
– Nikt i nic mnie nie skusi. – Wziął kartkę i wsunął do kieszeni spodni. – Nawet nie obiecuję, że na nią spojrzę.
Waligóra wstał i wyciągnął dłoń na pożegnanie.
– To jest pilne. Czekam na odpowiedź do jutra. Możesz zadzwonić… albo nie, lepiej wpadnij do kancelarii o dziesiątej. Mam trochę papierkowej roboty, ale ani nie idę do sądu, ani nie mam spotkań. Zapraszam na bardzo dobry, poranny koniak, niezależnie od twojej decyzji. Chyba nie odmówisz przedniego trunku?
Zamroz uścisnął podaną dłoń.
– Wpadnę. Trzymaj się.
Nie czekał, aż adwokat ureguluje rachunek i wyjdą razem. Z jednej strony był oburzony propozycją, z drugiej dobrze wiedział, że Waligóra chce mu po prostu pomóc i dać zarobić. „Jak on powiedział? To ja potrzebuję pomocy… Ja ciebie potrzebuję… Cwaniak”, Zamroz pokręcił głową z uznaniem. „Mecenas robił wszystko, żebym się poczuł ważny”. Po drodze do domu wstąpił do sklepu. Kupił na kolację placki ziemniaczane i bułgarską pliskę. Popołudnie poświęcił na przegląd domowej biblioteki. Wybrał książki, które następnego dnia postanowił sprzedać w antykwariacie nieopodal domu. Dopiero wieczorem, kiedy z niesmakiem przeżuwał gotowe danie i popijał równie rozczarowującą brandy, przypomniał sobie o karteczce od Waligóry. „Kogóż to pan mecenas nie wybronił przed więzieniem?”, zastanowił się. Z ciekawością sięgnął do kieszeni. Rozłożył pognieciony papier i przeczytał Adrianna Palińska.
– O kurwa! O kurwa! – zaklął na głos, komentując tożsamość tajemniczej klientki, jak i potencjalny zarobek.
Napełnił koniakówkę i wypił jednym haustem. Odsunął na bok talerz z niedokończonymi plackami. Postawił przed sobą komputer i uruchomił wyszukiwarkę. Pamięć go nie myliła, to była ona. Nie miał wątpliwości, co jutro odpowie Waligórze.
– 2 –
Zasnął dopiero nad ranem, gdy zmorzyła go bułgarska pliska. Spał w ubraniu na sofie. Na szczęście wcześniej nastawił budzik w telefonie. Szybko zjadł czerstwą bułkę z plastrem sera, ale na prysznic i golenie już nie starczyło mu czasu. Koszulę, w której spędził noc, zamienił na mniej nieświeżą. Zagniecenia zasłonił, wkładając marynarkę. „Kryguję się, jak nastolatka przed randką”, pomyślał ze złością. Wziął laskę do prawej ręki. Nigdy nie nauczył się jej prawidłowo używać. Zasada jest prosta, podparcie powinno być w ręce przeciwnej do kontuzjowanej nogi. Jednak jak posługiwać się laską, kiedy ból sprawiają obydwa kolana i kręgosłup?
Po drodze do kancelarii wspominał Marinę, swoją gospodynię. Brakowało mu jej uśmiechu i cotygodniowych rozmów. Oczywiście, czyste mieszkanie, wyprasowane ubrania i dobre jedzenie też były miłym wspomnieniem. Nawet kiedy jeszcze miał pieniądze, dziwna lojalność nie pozwalała mu na szukanie nowej gospodyni. Nie zniósłby obecności osoby, która miałaby zastąpić Marinę. Teraz, z braku przychodów i kończących się oszczędności stan samoobsługi, jak często określał swoje położenie, był jedynym możliwym. Dusza pogrążona w apatii oraz ciało przyzwyczajone do lenistwa sprawiały jednak, że Zamroz najczęściej wybierał całkowity brak obsługi. Zarówno siebie, jak i mieszkania. Na Żurawią, do kancelarii Waligóry, dotarł zmęczony i zasapany. Gdyby winda w dziewiętnastowiecznej kamienicy była zepsuta, z pewnością zrezygnowałby ze spotkania.
Przywitała go nowa, tradycyjnie młoda i bardzo atrakcyjna recepcjonistka.
– Pan Zamroz, prawda? – Uśmiechnęła się, odsłaniając śnieżnobiałe zęby. Nie czekając na potwierdzenie, dodała: – Mecenas Waligóra jest już wolny, proszę za mną. Co podać do picia?
– Kawę. – Odwzajemnił uśmiech. – Czarną jak noc i gorącą jak grzech.
Twarz recepcjonistki pokryła się niezrozumieniem. Wskazała otwarte drzwi do gabinetu Waligóry.
– Cenię punktualność – powiedział adwokat na przywitanie i wskazał jeden z dwóch dużych foteli przy kawowym stoliku, na którym stała karafka z bursztynowym płynem i dwa kieliszki. – Widzę, że miałeś ciężką noc albo poranek, albo jedno i drugie. Mylę się?
W odpowiedzi Zamroz mruknął coś niewyraźnie i machnął wolną ręką. Usiadł i oparł laskę o ścianę. Waligóra napełnił kieliszki, a w tym czasie recepcjonistka podała kawę.
– Domyślam się, że to jest bardzo zdolna studentka prawa – stwierdził Zamroz z uśmiechem. – Można pomyśleć, że długonogie blondynki najbardziej przykładają się do nauki.
– A żebyś wiedział. Starają się, żeby obalić stereotypy. Kasia jest rzeczywiście najlepsza na roku, ale pewnie nie uwierzysz… Za ciebie.
– Wierzę, wierzę, zawsze wierzę. – Wypił spory łyk. – Bardzo dobry. Hennessy?
– Nie zgadłeś. Hardy Noces de Perle – pochwalił się adwokat z dumą. – Prezent od klienta. Ja nie zapłaciłbym ponad pięciu tysięcy za butelkę. Nawet na taką okazję.
– Jaką okazję?
– Twój powrót do pisania. Wyjście z nory, w której się zamknąłeś przed światem.
– Powrót? Pisanie? Przecież jeszcze nie wiesz, z czym przyszedłem.
– Znam cię dobrze.
Pisarz spojrzał na szeroki uśmiech adwokata i podkreślając swój sceptycyzm, skrzyżował ręce na piersiach. – Nie bądź taki pewien. Zadam ci dwa pytania i dopiero potem zdecyduję. Mam też warunki, ale zacznę od pytań.
– Śmiało, strzelaj. – Waligóra nie stracił pewności siebie i głośno się roześmiał. – Nie mam tajemnic, z wyjątkiem zawodowych.
– Dlaczego ja? Dlatego, że prosiłem wydawcę o pieniądze? Zlitowałeś się nade mną? Stąd taka kwota?
– Miały być dwa pytania…
– To było pierwsze. Dlaczego ja? Tylko, proszę, nie ściemniaj.
– Bo mam do ciebie zaufanie.
– Nie rozumiem.
– Powieść musi powstać w tajemnicy. Na razie nic więcej nie powiem. – Przyjął poważną minę. – A honorarium… to nie jest żadna litość. Jestem dobrym negocjatorem. Po prostu dobrze reprezentowałem moją klientkę przed wydawnictwem.
– No tak. Współpracowałeś z wydawcą i poznałeś dobrze jego finanse…
– No właśnie. Drugie pytanie?
– Skąd wiedziałeś, kiedy zadzwonię do wydawcy?
– Nie rozumiem… – Waligóra nie udawał. – Nie wiedziałem.
– Kręcisz. Dałeś mi mało czasu na odpowiedź. Gdybym wczoraj nie zadzwonił do wydawcy, który pewnie był uprzedzony, żeby mi nic nie dawać, to nie zadzwoniłbym do ciebie i nie złożyłbyś mi propozycji. Byłeś przygotowany… Kiedy zaplanowaliście ten teatrzyk?
– To nie miało ze sobą związku. To przypadek, uwierz mi. – Westchnął. – Wydawca nie wie i na razie nie będzie wiedział, kto to pisze. Rozumiesz?
– Nie, teraz to już zupełnie nie wierzę. Znam go. Nie podpisałby niczego w ciemno. – Zamroz sięgnął po koniak i napełnił kieliszki. – Jeżeli mi tego nie wyjaśnisz, to tylko wypiję strzemiennego i wychodzę.
– Miałem do ciebie dzisiaj zadzwonić. Ułatwiłeś mi rozmowę, bo wczoraj sam się ze mną skontaktowałeś. Twój wydawca nie ma z tym nic wspólnego. Zadzwonił do mnie bez związku z moją klientką.
– Czyli on nawet nie wie, że dałeś mi propozycję? Może się nie zgodzić? Nie będę go prosił.
– On nie ma nic do powiedzenia. Ty sobie wymyśliłeś, że to twoje stare wydawnictwo. Ja tego nie potwierdziłem i nie zaprzeczyłem. Ja mówiłem tylko ogólnie. Prawda?
– Masz rację, polski to nie angielski, nie ma „a” i „the”. Chyba wolałbym, żeby to było inne wydawnictwo. Jest?
– Były dwa pytania i odpowiedziałem ci na nie. – Waligóra uniósł kieliszek. – Wypijemy za współpracę i przejdziemy do szczegółów technicznych?
Zamroz obrócił kieliszek w dłoni. Decyzję podjął wczoraj, zanim się upił, i nie zamierzał jej zmieniać. Jakkolwiek po tym, co usłyszał, rozumiał jeszcze mniej.
– Chcesz powiedzieć, że wydawca zapłaci zaliczkę, a potem całe honorarium bez wpływu na wybór autora? Przecież to on będzie musiał podpisać ze mną umowę.
– Mnie zostaw sprawy formalne i przygotowanie niezbędnych umów. Jeżeli się zgodzisz, to jeszcze dzisiaj przeleję ci jedną trzecią kwoty, którą wczoraj zapisałem. Resztę dostaniesz po zakończeniu powieści.
– Ty mi zapłacisz? – Zamroz się skrzywił. – Czyli jednak litość?
– Przestałeś pisać, a przy okazji myśleć. Ja nie bawię się w dobroczynność wobec znajomych. – Odstawił kieliszek, nie zamoczywszy ust, i spojrzał na zegarek. – Podejmujesz się?
– Termin? Kiedy miałbym skończyć?
– Zaczniesz od razu. Będziesz pracował w swoim tempie, ale bez przerw na nicnierobienie. Zależy mi na czasie, ale ty powiesz, kiedy skończysz…
– Niezwykłe. Naprawdę. – Zamroz ponownie uniósł kieliszek i poczekał, aż to samo zrobi Waligóra. – Za historię twojej klientki.
– Za ciebie. – Adwokat głośno odetchnął. – Dobrze robisz.
– Ja wchodzę w to, ale mimo wszystko powinienem ją spotkać i jeszcze oboje powinniśmy zdecydować, czy damy radę ze sobą współpracować. Nie wiadomo, czy będziemy w stanie ze sobą rozmawiać.
– To jest w twoich rękach. Poradzisz sobie, a ona na pewno nie powie „nie”.
– Jak dużo czasu będę mógł z nią spędzać? Nadal jest w więzieniu? W którym?
– Nie będziecie pracować w więzieniu.
– Czyli będzie na wolności. To gdzie będziemy pracować? Będzie przychodzić do mnie?
Zamroz pomyślał, że będzie musiał wynająć kogoś do zajęcia się mieszkaniem.
– Nie, nie u ciebie.
– U niej? Ona mieszka w Warszawie? Wydawało mi się, że jest spoza…
– Nie, nie u niej. Wyjedziecie. Będziecie mieć czas tylko na pracę. Ja wszystko zorganizuję…
– Nie ma mowy! – Zamroz się oburzył.
– Raczej nie masz wyboru…
– To pachnie jak pensjonat Strzygoń! Nie zamierzam ponownie wyjeżdżać na jakieś odludzie. Jeszcze mogę się wycofać, bo niczego jeszcze nie podpisałem. Stereotypy… Wszyscy myślą, że pisarz potrzebuje odludzia. Ja nie!
– Nie chodzi o ciebie, tylko o nią. To nie będą bagna na wschodzie i będą tam ludzie, infrastruktura, cywilizacja… Zapewniam, i wszystko zorganizuję – deklarował Waligóra tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Gdzie to jest?
– Dowiesz się później.
– To może mi przynajmniej powiesz, kiedy mam się spakować i na jak długo. Przecież od czasu do czasu będę przyjeżdżał do Warszawy. Chociażby, żeby zmienić koszule.
Pisarz spróbował zażartować, ale był coraz mniej zadowolony ze swojej decyzji.
– Na miejscu będzie wikt i opierunek. – Mecenas się uśmiechnął. – Bądź gotowy za trzy dni, nie, lepiej za dwa. Jeszcze potwierdzę. Jeżeli chcesz, to moja gospodyni może wpaść do ciebie. Zrobi pranie, prasowanie i pomoże się spakować. Sugeruję, żebyś wziął większość rzeczy. Ona może też zająć się mieszkaniem pod twoją nieobecność. Płacę jej tyle, że ty już nie musisz nic dorzucać.
– Dziękuję, przyda się pomoc. – Zamroz ucieszył się, że nie spędzi najbliższych dni przy desce do prasowania. – To wszystko brzmi bardzo tajemniczo. Może jednak powiesz, dokąd chcesz nas zesłać.
– Jeszcze nie jestem pewien, ale myślę o uroczym średniowiecznym miasteczku. Dowiesz się wszystkiego.
– Czy ona, no wiesz, czy ona nie jest niebezpieczna?
Zamroz miał nadzieję, że nie zabrzmiał zbyt poważnie.
– Ona nic ci nie zrobi – wysyczał adwokat przez zaciśnięte usta.
– W porządku. Dasz mi jakieś akta jej sprawy, coś, od czego mógłbym zacząć?
Widać było, że pisarz nie poczuł się uspokojony, i wolał zmienić temat.
– To nie będzie konieczne. Przecież to ma być powieść, a nie reportaż. Dam ci moje streszczenie, podsumowanie.
Po tych słowach Waligóra sięgnął do szuflady. Ku zaskoczeniu Zamroza, który spodziewał się grubej teczki akt, adwokat wyjął tylko kilka kartek.
– Żartujesz…
– Jeszcze o tym porozmawiamy. Cieszę się, że to ty będziesz pracować nad historią mojej klientki. Zostaw asystentce numer konta.
– Dlaczego mam poczucie, że powinienem uciekać od ciebie i twojej klientki tak szybko, jak to możliwe…
– Nie zapomnij tego, jak już będziesz biegł… – Waligóra parsknął śmiechem, podniósł się i podał laskę swojemu gościowi. – Będzie dobrze, nie obawiaj się.
– Gdybym cię nie znał tyle lat, to nawet o lasce bym uciekał. Dziękuję.
– Nie dziękuj. Zadbaj trochę o siebie. Postaw się na nogi, zanim weźmiesz się do pracy.
– 3 –
Przed Zakładem Karnym w Grudziądzu zgromadziło się kilkadziesiąt osób protestujących przeciwko wyjściu Adrianny P. na wolność. Przypominamy, że czterdziestosiedmioletnia Adrianna odbyła karę dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności za zabójstwo. Jej ofiarami były dwie kobiety o nieustalonej do tej pory tożsamości. Prawdopodobnie matka i córka o nieznanych powiązaniach z morderczynią. Ludzie zgromadzeni przed więzieniem trzymali transparenty z napisami „Bestia”, „Dożywocie”, „Do wariatkowa”, „Do Gostynina”. Nie doczekawszy się na wyjście Adrianny P., demonstranci spokojnie się rozeszli. Według niepotwierdzonych informacji Adrianna P. ostatni okres kary odbywała w innym, niepodanym do publicznej wiadomości zakładzie karnym. Została już zwolniona i obecnie przebywa na wolności w nieznanym nam miejscu.
Zamroz przeczytał doniesienia internetowego portalu oraz obejrzał kilka zdjęć sprzed dwudziestu pięciu lat z zatrzymania i rozprawy sądowej. Adrianna miała oczy przesłonięte czarnym paskiem. Szczupła, średniego wzrostu blondynka z włosami opadającymi na ramiona. „Mam nadzieję, że dzisiaj nie przypomina dziewczyny z tych zdjęć”, podsumował. „Jeżeli się nie zmieniła z wyglądu, to pewnie spotka ją jeszcze wiele przykrości”. Spojrzał na zegarek i włączył telewizor. Przełączał kanały, aż trafił na stację, która na pasku informowała o kolejnej pikiecie pod ministerstwem sprawiedliwości. Niestety, nie doczekał się dalszych informacji. Telefon zasygnalizował przyjście wiadomości.
Możesz schodzić
Gdy ją przeczytał, wyłączył telewizor. Jeszcze raz sprawdził zamknięcie wszystkich okien. Zakręcił zawory wody i gazu. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Gdyby nie zmarszczki, podkrążone oczy i poszarzała twarz, nie wyglądałby źle. Jasne chinosy, błękitna koszula i klubowa marynarka pasowały zarówno do jego wieku, jak i podróży. Dzięki gospodyni Waligóry wszystko było wyprane, wyprasowane i pachnące. „Niemal Zamroz sprzed lat”, uśmiechnął się delikatnie. Przejechał ręką po włosach przyciętych wczoraj przy samej skórze czaszki. „Do roboty. Komu w drogę, temu czas”, zdecydował i wziął samsonite’a na czterech kółkach oraz laskę. Trzy razy sprawdził zamknięcie drzwi i dwa razy piersiówkę leopolda w wewnętrznej kieszeni marynarki.
Potężne czarne BMW X6 parkowało przed samym wejściem do kamienicy. Waligóra stał oparty o błotnik. Towarzyszył mu mężczyzna w średnim wieku o wyglądzie podtatusiałego sportowca. Niby barczysty i umięśniony, ale z wyraźną oponką. Oczy czujne, ale przekrwione i niemal schowane w nalanej twarzy. Do tego wyraźnie za duża kamizelka wędkarza, luźne spodnie i rozczłapane adidasy.
– To jest Bronek. Mój stary znajomy – przedstawił Waligóra. – Zgodził się nas zawieźć na miejsce.
Bronek tylko skinął głową. Bez słowa przejął rzeczy pisarza i umieścił w bagażniku, następnie otworzył tylne drzwi. „On nie pasuje ani do samochodu, ani do Waligóry. Znajomy… Akurat…”, pomyślał Zamroz, wsuwając się do wnętrza bmw. Dopiero wtedy dostrzegł kobietę. Siedziała przy oknie z lewej strony, niemal przyklejona do drzwi. Nie odwróciła głowy, zupełnie jakby była gdzie indziej, a nowy pasażer nie miał z nią nic wspólnego.
– Dzień dobry, jestem Henryk Zamroz… – przywitał się.
– Przecież wiem – odpowiedziała po dłuższej chwili zachrypniętym głosem.
Chrząknął i zapiął pas. Kątem oka dostrzegł, że Adrianna przejechała po nim wzrokiem, a potem oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy.
– No to jesteśmy w komplecie i już się wszyscy znamy – oznajmił Waligóra, gdy Bronek skręcił w ulicę Piękną. – Za kilka godzin będziemy na miejscu. Zależy od ruchu.
– Zdradzisz mi w końcu, dokąd jedziemy?
– Na razie do Wrocławia.
– Aha. – Zamroz powiedział z przekąsem. – Strasznie to wszystko jest tajemnicze…
– Jak może zauważyłeś w telewizji albo internecie, nie wszyscy są zadowoleni ze zwolnienia Adrianny. – Waligóra mówił, jakby kobiety nie było w samochodzie. – Na szczęście przy współpracy i dobrej woli komendanta z Grudziądza zabraliśmy ją wcześniej, jeszcze w środku nocy i dla pewności przyjechaliśmy do Warszawy okrężną drogą. Bronek ma już sporo kilometrów za sobą, ale jeszcze da radę. Lubi prowadzić dobre samochody.
Podtatusiały sportowiec skinął głową, nie odrywając wzroku od przedniej szyby. Adrianna spała albo tylko udawała. Henryk początkowo spoglądał na nią dyskretnie. Kiedy zdał sobie sprawę, że współpasażerka nie ma zamiaru otworzyć oczu, wgapił się bezczelnie. Zupełnie nie przypominała dziewczyny sprzed dwudziestu pięciu lat. Obcisła sukienka ściśle przylegała do czterdziestosiedmioletniego ciała, nie pozostawiając wiele miejsca wyobraźni. Duże piersi wydawały się ciężkie i jędrne. Na brzuchu nie tworzyły się najmniejsze fałdy. Silne, ale zgrabne uda sprawiały wrażenie, że nie mieszczą się pod materiałem. Kobieta nie była szczupła, ale też nie można było powiedzieć, że miała nadwagę. Była masywna, niemal atletyczna, a jednocześnie zgrabna i kobieca. Zamroz na prawej łydce dostrzegł czarną różę z kolcami. Tatuaż miał długość dziesięciu, a może nawet kilkunastu centymetrów. Wyglądał na dzieło doświadczonego tatuażysty, a z pewnością kogoś mającego zdolności plastyczne. „Zemsta. Gotowość do zemsty bez względu na cenę”, przypomniał sobie znaczenie więziennej dziary. Założył, że symbolika w więzieniach kobiecych jest taka sama jak w męskich. Przeniósł wzrok na regularnie unoszące się piersi kobiety. Poczuł podniecenie i niepewność, a może nawet strach. Dotarło do niego, że siedzi obok morderczyni i że będzie musiał z nią spędzić dużo czasu sam na sam. „Czy Waligóra nie powiedział, że ona niczego nie zrobiła? Jakoś tak. Może jest niewinna? Dlatego wytatuowała sobie znak zemsty”, myślał, przyglądając się twarzy Adrianny. Sprawiała wrażenie lekko napuchniętej, co kontrastowało z ostrym nosem. Krótkie czarne włosy układały się w niesforne loki. W kącikach oczu widoczne były wyraźne zmarszczki. Pełne, pociągnięte karminową szminką wargi lekko się rozchyliły. Wolno przejechał wzrokiem po idealnych ustach i zatrzymał na brodzie, która płynnie łączyła się z grubą szyją. Adrianna niemalże nie miała podbródka. „Pewnie ma problemy z tarczycą”, zawyrokował. „Stąd ta chrypka”.
– Przyjrzałeś się? – zapytała, nie otwierając oczu.
„Nie będzie łatwo”, odwrócił głowę do okna i zignorował pytanie.
Zjechali z A2 na A1. Waligóra odwrócił się do tyłu i powiedział:
– Jeszcze się nacieszycie sobą. Będziecie mieć dużo czasu.
– Powiesz coś więcej o naszym miejscu docelowym? Gdzie będziemy mieszkać? Gdzie pracować? – zirytował się Zamroz. – Czuję się, jakbym jechał z zawiązanymi oczami. Rozumiem, że nie chcesz dziennikarzy czy jakichś demonstrantów, ale po co te tajemnice przede mną?
– O jednym zapomniałem… – Waligóra zrobił skruszoną minę. – Twoja współpasażerka nazywa się Danuta Frank. Zapamiętaj: Danuta Frank.
– A nie Adrianna…?
– Danka jestem. – Otworzyła oczy i wyciągnęła do niego rękę.
– Henryk – wydukał, ściskając jej dłoń.
– Wszystko jest formalnie. Odpowiednio wcześniej wystąpiłem o zmianę imienia i nazwiska. Moja klientka miała do tego prawo. Nowe życie, obawy o własne bezpieczeństwo. Były mocne podstawy do zmiany personaliów – wyjaśnił adwokat. – Zamieszkacie u mojej siostrzenicy. Przesympatyczna dziewczyna. Mieszka sama w całkiem sporym domu. Jej rodzice nie żyją. Nawet chciałem ją zabrać do Warszawy, pomóc, ale zaparła się, że nie zostawi rodzinnego domu… – Waligóra westchnął i zrobił nieokreślony gest ręką. – Nie rozumiem takich sentymentów…
Nagle Adrianna-Danka oznajmiła bez ogródek:
– Szczać mi się chce.
– Zaraz będzie parking i tam staniemy – poinformował Bronek i niewzruszony jechał dalej, uznając temat za zamknięty.
– Chcę na stacji, a nie jakimś parkingu w lesie – zachrypiała.
– Tam są lepsze sanitariaty niż na większości stacji. Nawet prysznice są.
– Wiele się zmieniło przez ćwierć wieku, Danusiu – poparł kierowcę Waligóra. – Zaraz zobaczysz.
– Przy okazji, to nie wiem, jak kiedyś, ale teraz raczej nie używamy słowa szczać – dodał Zamroz z niesmakiem na twarzy.
– Miałam powiedzieć, że potrzebuję bardaszki?
Pisarz dostrzegł nieokreślony grymas na twarzy kobiety i nie odpowiedział. Zauważył też lekki wytrzeszcz oczu. Nie wiedział, czy spowodowany emocjami, czy problemami z tarczycą. Po kilku minutach wszyscy zobaczyli znak informujący o strefie odpoczynku. Bronek włączył prawy kierunkowskaz i zjechał na niemal pusty plac. Zatrzymał samochód z dala od innych pojazdów, a jednocześnie blisko parterowego pawilonu z toaletami. Danka natychmiast wysiadła i szybkim krokiem podeszła do wejścia. Zamroz odprowadził ją wzrokiem, podziwiając krągłe biodra i silne pośladki.
– Zróbmy to samo – polecił mu Waligóra. – Bronek chwilę zaczeka i pójdzie po nas.
– Boisz się o samochód?
– Nie boję. Jestem tylko przezorny.
Przeszli więc do pawilonu i stanęli przy sąsiednich pisuarach.
– Nie masz oporów, żeby nas kwaterować u twojej siostrzenicy?
– Nie – uciął Waligóra. Dopiero gdy wrócili do samochodu, wyjaśnił: – Moja siostrzenica nie jest wtajemniczona i tak niech zostanie. Poza nami nikt o niczym nie wie. Nie potrzeba nam rozgłosu.
– Miałem na myśli bezpieczeństwo twojej siostrzenicy…
– Danuta nie jest niebezpieczna – syknął Waligóra. – Już to mówiłem, więc zapamiętaj w końcu, inaczej nie dasz rady pracować.
– Kim jest ten Bronek? Policjant? – wyszeptał kolejne pytanie, gdy kierowca ich zostawił.
– Już mówiłem. Uczynnym znajomym.
– Dobrze, niech tak będzie. Nie chcesz, nie mów. – Machnął ręką. – Jednak jestem rozczarowany twoim brakiem zaufania.
– Ciebie nie obowiązuje tajemnica adwokacka. – Waligóra wybuchnął głośnym śmiechem. – Rozchmurz się. Wracają, więc jedziemy dalej.
Wsiedli do samochodu. W ciszy dojechali do obwodnicy Wrocławia. Ku zdziwieniu Zamroza Bronek nie wybrał żadnego ze zjazdów do miasta, tylko kontynuował jazdę trasą S8 w kierunku południowym.
– Chyba mijamy Wrocław – zauważył nieśmiało Zamroz. – Zmiana planów?
– Nie, wszystko się zgadza. Moja siostrzenica mieszka w Ząbkowicach Śląskich.
– Mówiłeś, że jedziemy do Wrocławia. Zrozumiałem, że tam mieszka.
– To tylko siedemdziesiąt kilometrów dalej. Za niecałą godzinę będziemy na miejscu. Prawda, Bronku?
– Jeżeli nie będzie korków. Dwupasmówka już się skończyła. – Kierowca ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył.
– Moja siostrzenica, jak mówiłem, jest bardzo inteligentną osobą – kontynuował z namysłem Waligóra. – Gościnną, otwartą na ludzi. Jakkolwiek pierwsze wrażenie może sprawiać dosyć… zaskakujące.
– Kolejna tajemnica? – zakpił Zamroz.
– Frankenstein.
Danuta tylko rzuciła chrapliwie to jedno słowo, po czym dalej ignorowała współpasażerów.
– Zgadza się.
– Nie rozumiem. Co Frankenstein? – Pisarz miał wrażenie, że stroją sobie z niego żarty. – Twoja siostrzenica to Frankenstein? Możesz przestać się zgrywać.
– Nie moja siostrzenica, tylko Ząbkowice Śląskie – roześmiał się Waligóra. – Tak się nazywały przed wojną. Z pewnością poznasz miejscowe historie. Może cię zainspirują do nowej powieści.
– Na razie mam dosyć obecnej, której jeszcze nawet nie zacząłem. – Ostentacyjnie odwrócił się do okna. – Przynajmniej zaczynają się góry.
– Dla mojej siostrzenicy Danuta jest twoją asystentką. – Waligóra nie przejął się jego słowami. – Chcesz w spokoju pracować nad powieścią historyczną, a Danuta ma ci pomagać. Tylko was uprzedzam, co powiedziałem siostrzenicy. Oczywiście, z radością zgodziła się pomóc pisarzowi… Nie będzie wam przeszkadzać w pracy.
– Kolejna niespodzianka! – powiedział głośno, ale już bardziej do siebie niż do Waligóry.
Nie tak wyobrażał sobie podróż. Oczywiście, był pewien obaw, ale panująca w samochodzie atmosfera podejrzliwości i jakiegoś napięcia wyjątkowo go wykończyła. Odetchnął, kiedy usłyszał adwokata udzielającego wskazówek Bronkowi. Po chwili zaparkowali przed dużą poniemiecką willą. Pomimo że czasy świetności od niemal wieku miała za sobą, to nadal wyglądała nie tylko solidnie, ale i atrakcyjnie. Stała na sporej działce otoczonej siatkowym płotem z czasów PRL-u. Porośnięty starodrzewem teren był oazą zieleni pomiędzy dwupiętrowymi kamienicami. Willę pokrytą kremowym tynkiem wieńczył stromy dach z brązowej dachówki. Podobny kolor miały niezbyt duże okna oraz frontowe drzwi, do których od furtki prowadziła kamienna ścieżka, zakończona czterema stopniami. Zamroz zauważył, że na parterze poruszyła się firanka. „Przypadek albo ktoś nie mógł się nas doczekać”, pomyślał.
Wygramolili się z samochodu. Drzwi willi otworzyły się i wybiegła z nich dziewczynka, która skoczyła na Waligórę i uwiesiła się na jego szyi. „Z pewnością córka siostrzenicy”, pomyślał Zamroz.
– Wujku! – Głos zdecydowanie należał do dorosłej kobiety.
Kiedy skończyło się czułe, może trochę na pokaz powitanie, Waligóra dokonał prezentacji.
– Moja siostrzenica, pani na tych włościach, Jolanta Dębicka, a to moi znajomi: pisarz Henryk Zamroz z asystentką Danutą Frank, których łaskawie zgodziłaś się gościć przez jakiś czas, oraz Bronek, który nas dzielnie przewiózł przez pół Polski.
– Przygotowałam tylko trzy pokoje, ale czwarte miejsce też się znajdzie – powiedziała siostrzenica lekko zakłopotana. – Nie uprzedziłeś…
– Trzy pokoje to za dużo. – Waligóra wziął Jolantę pod łokieć i skierował się w stronę domu. – Ja i Bronek coś szybko przegryziemy i wracamy do Warszawy. Tylko dwa pokoje są potrzebne… Dla Henryka i Danuty.
„Pan mecenas przerasta samego siebie. Co chwilę coś zaskakującego”. Zamroz wziął tylko swoją laskę. Bronek niósł jego walizkę i drugą, zapewne należącą do Danuty. Trzymający się prosto, średniego wzrostu Waligóra w towarzystwie siostrzenicy wyglądał niczym olbrzym. Kobieta nie mogła mieć więcej niż metr pięćdziesiąt wzrostu. Długie, proste czarne włosy oraz dżinsy i luźna sportowa bluza tylko dodawały jej dziewczęcego, a nawet dziecięcego wyglądu. „Ile ona może mieć lat? Dwadzieścia? Trzydzieści? Może trochę więcej?”, zastanowił się, patrząc na odchodzących. „Z pewnością jest dorosłą kobietą”.
Redakcja: Barbara WronaKorekta: Olga Smolec-KmochProjekt okładki: Tomasz BiernatSkład: Tomasz Biernat
Copyright by Artur Żurek 2025Copyright for the Polish Edition by Wydawnictwo Nocą,Warszawa 2025
Druk i oprawa:Abedik S.A.
ISBN: 978-83-68037-67-8
WYDAWNICTWO NOCĄul. Filipiny Płaskowickiej 46/8902-778 WarszawaNIP: 9512496374www.wydawnictwonoca.ple-mail: kontakt@wydawnictwonoca.pl