Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ostatni tom serii „Zapomniana Księga”! Brawurowy finał opowieści o Hubercie, który obudził się w świecie rządzonym przez słowiańskie demony!
Przyjaciele Huberta nie są pewni, czy można ufać Orłowskiemu — jest tajemniczy i niechętny do wszelkich rozmów. Czy on też naprawdę widział przyszłość? Czy chce uniknąć wojny? Przystanek w Grocie będzie tylko początkiem tego, co nadchodzi, a kompania Huberta z enigmatyczną Zuzą na czele odkryje kolejne tajemnice związane z tym, dlaczego doszło do przemiany świata.
Gdy duchy krążą między ludźmi, pora na żniwa, powiadają. Ścieżka, na którą wstąpią bohaterowie, skieruje ich do Wiatrołomu — czyli tam, dokąd prowadzą wszystkie drogi. Hubert nareszcie odnajdzie tego, który może wszystko zmienić, a usłyszane bajki owiane grozą okażą się nie aż takie straszne. Przynajmniej niektóre.
Zbliża się powódź, nadchodzi diabeł. Czy Hubertowi uda się znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania i czy uratuje tych, którzy są mu drodzy? A co, jeśli demony jednak wygrają tę walkę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 637
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Paulina Hendel, 2022
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022
Redaktor prowadzący: Łukasz Chmara
Marketing i promocja: Anna Fiałkowska, Aleksandra Kotlewska, Oliwia Żyłka
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Anna Nowak
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: FecitStudio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67054-65-2
Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
WE NEED YA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.weneedya.pl
Moim Czytelnikom –
dziękuję, że dotarliście ze mną aż tutaj
Rozdział I
– Nie ufam mu. – Iza pokręciła głową.
– Nikt z nas mu nie ufa – dodał Mateusz.
– Z pewnymi wyjątkami – odezwała się Zuza, a wszyscy spojrzeli na Huberta.
Sierpień skrzyżował ramiona na piersi i oparł się plecami o drzwi. Nie mieli klucza, żeby je zamknąć, więc chociaż w ten sposób chciał się upewnić, że nikt nie będzie im przeszkadzał. Od pierwszej chwili, gdy znaleźli się w Grocie, wszystko było zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażali.
– Kiedy mówiłem, że powinniśmy być ostrożni, jeśli chodzi o Orłowskiego, to wy od razu wyruszyliście za nim – burknął. – A kiedy twierdzę, że on nie jest zły, to wam nagle zapalają się czerwone lampki w głowach. Zdecydujcie się.
– To ty popadasz ze skrajności w skrajność – wypomniał Henryk.
Miny przyjaciół wciąż wyrażały powątpiewanie, a Hubert nie potrafił im wytłumaczyć, skąd u niego taka zmiana. Do tej pory był przekonany, że tylko on miał wizję przyszłości i nikt tego tak naprawdę nie rozumiał – aż nagle poznał Leona Orłowskiego, który również ujrzał to, co dopiero miało się wydarzyć, i to za wiele lat. Oczywiście Ernest, Iza i Zuza już wcześniej wiedzieli o jego wizji, ale kiedy powiedział o tym pozostałym, cóż… „Sceptycyzm” jest najłagodniejszym słowem określającym to, jak zareagowali.
– Ernest? – zwrócił się do kumpla.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem, co o tym myśleć – westchnął Brzeski.
Siniaki na jego ciele zbladły, złamany nadgarstek został opatrzony przez lekarza z Groty, ale tak naprawdę przyjaciel nadal nie doszedł do siebie po byciu uwięzionym w Osieczy. Rany na psychice nie goją się tak szybko. Hubert doskonale widział to w oczach najbliższych. Nie mógł nie zauważyć, jak podejrzliwie obserwowali ludzi Orłowskiego, jak nerwowo reagowali na każdy nagły ruch, jak ich dłonie wciąż szukały broni, którą zabrano im, zanim znaleźli się w Grocie.
– Załóżmy, że facet chce ratować świat – odezwał się Mateusz. – Że też widział przyszłość… nadal nie wierzę, że coś takiego mówię… że chce uniknąć wojny i nie ma wcale złych zamiarów.
– Ale? – wtrącił zmęczonym głosem Hubert.
– Ale dlaczego porozmawiał z tobą tylko raz, a teraz cię unika? Dlaczego nie spotkał się z nami? – Rozłożył dłonie, wskazując na zebranych w pokoju. – Gdzie on w ogóle jest? Co robi? Co może być takiego ważnego?
To był właśnie największy problem. Jak mieli zaufać człowiekowi, który od trzech dni nie pokazał im się na oczy?
U drzwi rozległo się pukanie, a Hubert odskoczył od nich jak oparzony.
– Przyniosłem obiad – rozległ się stłumiony głos.
Sierpień uchylił drzwi i zobaczył chudego chłopaka z wielkim garem i ośmioma talerzami.
– Wchodź. – Przepuścił go w progu. – Chciałbym spotkać się dziś z Orłowskim – powiedział, kiedy młody żołnierz stawiał jedzenie na stole.
– To chyba nie będzie możliwe, jest bardzo zapracowany…
– Zapracowany! – prychnął Mateusz. – A jeszcze niedawno ponoć zrobiłby wszystko, żeby się spotkać z Hubertem! To jest jakaś kpina!
– Gdzie on w ogóle jest? – Sierpień stanął chłopakowi na drodze, nie zamierzając wypuścić go z pokoju, zanim czegoś się nie dowie.
Żołnierz uciekł spłoszonym spojrzeniem w bok.
– Ma bardzo ważną rzecz do zrobienia – bąknął pod nosem.
– Jaką?
– Nie wiem, nie mogę powiedzieć.
– To nie wiesz czy nie możesz powiedzieć?
– Nie wiem, ja nic nie wiem. – Głos chłopaka był coraz wyższy.
– Wypuść go. – Henryk machnął ręką. – I tak nic się od niego nie dowiemy.
Hubert niechętnie postąpił w bok, a chłopak czmychnął z pokoju.
Zuza zdjęła pokrywę z garnka, a po całym pokoju poniósł się pyszny zapach.
– Całkiem nieźle nas karmią jak na więźniów – przyznała, dużą chochlą nakładając sobie gulaszu z kaszą.
– Nie jesteśmy więźniami – powtórzył chyba po raz setny Hubert. – Tylko gośćmi. – Niestety sam coraz mniej w to wierzył.
Czuł się tak sfrustrowany, że obiad wcale mu nie smakował. Zjadł zaledwie kilka łyżek i odłożył talerz.
– Idę na spacer – oświadczył, wstając.
– Pójdę z tobą. – Iza zerwała się z krzesła. – Klaustrofobii można dostać w tym pokoju.
– Poczekajcie na mnie. – Gniewko z żalem odstawił talerz, na który nakładał sobie kolejną porcję kaszy.
– Nie musisz nas pilnować na każdym kroku – podkreślił Hubert. – Zjedz, my zaraz wrócimy.
Olbrzymi chłopak się zawahał, ale w końcu skinął głową. Odkąd Sierpień uratował go przed złożeniem w ofierze demonom, Rosa wciąż usiłował się za to odwdzięczyć, co czasem było naprawdę męczące.
W ciemnym korytarzu nie spotkali nikogo, w całym wielkim budynku panowała cisza. Iza narzuciła na siebie kurtkę i złapała Huberta za rękę, zupełnie jakby się bała, że ten zaraz gdzieś zniknie. Wciąż nie dowiedział się od niej, co tak naprawdę wydarzyło się w Osieczy, ale nie naciskał. Uznał, że kiedy będzie gotowa, sama mu o tym powie.
Na zewnątrz powietrze kąsało chłodem. Wiatr turlał po ziemi suche liście. Za kilka dni okoliczne drzewa będą zupełnie nagie.
– Dokąd idziemy? – zapytała Iza.
– Przed siebie? Zupełnie bez celu? – zaproponował.
Pokiwała głową, wciąż zerkając na mężczyznę, który majstrował przy pługu pod stodołą naprzeciwko.
– Jesteśmy tu bezpieczni – powiedział Hubert, mocniej ściskając jej dłoń. – A w razie czego ja, jako wielki bohater, wyciągnę stąd nas wszystkich – dodał żartem.
– Jak ja biedna przeżyłam bez ciebie apokalipsę? – Iza się uśmiechnęła.
– Musiałaś mieć wyjątkowe szczęście.
Przeszli przez wielkie podwórko, mijając kolejne budynki należące do olbrzymiego gospodarstwa, w którym urzędował Orłowski, i wkrótce znaleźli się na brukowanej drodze wiodącej przez osadę. Tubylcy byli zajęci swoimi sprawami i zazwyczaj zaszczycali ich tylko przelotnym spojrzeniem.
– Mam wrażenie, że oni wszyscy nas pilnują. – Iza potarła wolną dłonią drugie ramię, jakby jej było zimno.
– Bo tak jest – przyznał Hubert. – Ale coś mam wrażenie, że oni bardziej obawiają się nas niż my ich.
– Nie byłabym tego taka pewna.
Ludzie z Groty wywarli na Sierpniu wrażenie naprawdę dobrze wyszkolonych żołnierzy, zresztą ponoć większość starego pokolenia jeszcze przed ostatnią wojną należała do jednostek specjalnych, a młodsi szybko się nauczyli, jak przeżyć w świecie po apokalipsie. Choć tak naprawdę na co dzień osada przypominała Hubertowi jedną z tych, z którymi byli zaprzyjaźnieni. Bo życie to przecież nie tylko bieganie z karabinem po lesie, ale zwykła, szara codzienność, w której trzeba przygotować zapasy jedzenia i drewna na zimę, zadbać o zwierzęta i wykonać wiele innych żmudnych prac. Tym razem jednak we wsi panowała nerwowa atmosfera. Zupełnie jakby coś wisiało w powietrzu, jakby mieszkańcy czekali na coś z niecierpliwością, a może nawet strachem.
– A to ciekawe. – Hubert zatrzymał się gwałtownie, gdy ujrzał wyjeżdżający zza jednego z domów drewniany wóz zaprzęgnięty w dwa konie.
– Co to może być? – odezwała się Iza, przypatrując się wielkiej plandece zakrywającej to, co znajdowało się na wozie.
– Mnie to wygląda na całkiem sporą komodę. – Sierpień podrapał się po brodzie, gdy wóz zatrzymał się przed bramą, która została otwarta przez strażnika. – Ale nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek wywoził stąd komody do lasu. Co o tym sądzisz?
– Sądzę, że Orłowski coś knuje – powiedziała twardo.
Po raz pierwszy od trzech dni Hubert przyznał jej rację.
– I dziś w nocy warto byłoby się dowiedzieć, co takiego – odezwał się, wciąż wpatrując się w teraz już zamkniętą bramę.
– To mówicie, że to było kanciaste? – dopytywał Mateusz. – A jak duża ta komoda mogła być? Obwiązali to sznurem?
– Nie – odparł zmęczonym tonem Hubert.
– I nawet skrawek plandeki nie podwinął się na wietrze?
– Nawet skrawek. – Iza pokręciła głową. – Nie wiemy, czy to było z drewna, metalu czy ze złota – dodała, ubiegając kolejne pytania.
– Podejrzana sprawa! – Starszy Diuk uderzył pięścią w dłoń. – Już jest ciemno, idziemy? – Wyjrzał przez okno.
– Ludzie jeszcze łażą po całym obejściu. – Henryk ostudził jego zapał. – Poczekaj, aż pójdą spać.
Mateusz zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Pomieszczenie było dość ciasne, a do tego upchnięto w nim aż cztery piętrowe łóżka, więc co chwilę się o coś potykał.
Hubert dołączył do Zuzy, która siedziała w kącie oparta plecami o ścianę.
– Masz jakieś przeczucia? – zagadnął półgłosem.
Dziewczyna posłała mu znużone spojrzenie.
– A co ja, barometr jestem?
– Nic? Żadnych demonów? Dziwnych wizji?
– Platon i Klakier krążą w pobliskim lesie, poza nimi w okolicy nie ma żadnych demonów. A na cmentarzu są tylko soczyste trupy.
– Co?
– Co? – powtórzyła niemal w tej samej chwili.
– Jakie trupy? Na jakim cmentarzu?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Nie pytaj mnie, bo naprawdę nie wiem.
Hubert dał spokój, wiedział, że więcej już od niej nie wyciągnie. Miło by było rozumieć, o co jej chodziło, zanim coś się wydarzy. Albo gdyby chociaż ona miała o tym jakieś pojęcie.
Czas zdawał się zwolnić. Nikt w pokoju nie mógł zasnąć, nikt nie miał ochoty na rozmowy. Co kilka minut tylko brzęknęły sprężyny w łóżku, gdy ktoś z niego wstawał, żeby nerwowo pokrążyć po dusznym pomieszczeniu.
– Już czas – odezwał się w końcu Henryk. – Wiecie, co robić.
Hubert i Iza wymknęli się jako pierwsi. Szybkim krokiem przemierzyli korytarz i znaleźli się na rozległym podwórzu. Zimny, porywisty wiatr od razu zaczął szarpać ich ubraniami i włosami dziewczyny. Huberta opadły złe przeczucia. Orłowski zapewnił go, że są tutaj gośćmi, co jednak z nimi zrobi, kiedy przyłapie ich na nocnym węszeniu po swoim domu?
Iza złapała go za bluzę i gwałtownie pociągnęła w stronę stodoły. W mroku ledwie dostrzegł nadchodzącego człowieka, który osłaniał twarz kapturem. Przez kilka sekund grozy oboje przywarli plecami do drewnianej ściany, jakby chcieli zlać się z nią w jedność. Odetchnęli z ulgą dopiero wtedy, gdy żołnierz zniknął za bramą gospodarstwa. Odczekali jeszcze chwilę i ruszyli pod górę w stronę domu wyglądającego jak mały pałacyk. Wszystkie okna były niemal czarne, a to znaczyło, że jego mieszkańcy albo śpią, albo gdzieś wyszli. Wiatr szarpał krzewami rosnącymi tuż przy ganku, świstał w gałęziach najbliższych drzew, z hukiem zatrzasnął okiennicę w oddali.
Wspięli się na kilka schodków i obejrzeli za siebie.
– Jesteś pewna? – wyszeptał Hubert wprost do ucha Izy.
Skinęła głową i ostrożnie pchnęła wielkie, drewniane drzwi. W tym samym momencie wiatr wionął w nich ze zdwojoną siłą, wyrywając dziewczynie klamkę z ręki. Gdyby Hubert nie złapał drzwi, te z hukiem uderzyłyby w ścianę.
Weszli do ciemnej sieni i się rozejrzeli. Sierpień był tutaj tylko raz, ale miał nadzieję, że dobrze zapamiętał drogę. Ruszył pierwszy, a Iza skradała się tuż za nim. Budynek był pogrążony w absolutnej ciszy i tylko wiatr zawodził na zewnątrz.
W końcu dotarli do przeszklonych drzwi z witrażami przedstawiającymi roślinne wzory. To wszystko było zbyt proste, zupełnie jakby ktoś wystawiał ich na próbę.
– Dalej – szepnęła Iza, kiedy Hubert zawahał się w progu.
Bardziej kierując się pamięcią niż wzrokiem, Sierpień podszedł do okna i zasunął ciężkie kotary. Miał wrażenie, że metalowe kółka przesuwające się po karniszu narobiły takiego hałasu, iż od razu zostaną nakryci na włamaniu. Przez kilka chwil nasłuchiwali wrogich kroków, wokół panowała jednak głucha cisza, jeśli nie liczyć wiatru. Dopiero wtedy Iza wyjęła z kieszeni świeczkę, hubkę i krzesiwo. Minutę później wątły płomyk nieco rozświetlił pokój, ale i tak Hubert wciąż się obawiał, że było tu zbyt jasno.
– Do dzieła – odezwała się dziewczyna.
Sierpień omiótł spojrzeniem gabinet Orłowskiego. Nic się tu nie zmieniło przez ostatnie trzy dni. Duży kominek w kącie, przeszklony regał z książkami i ściana z mapami, do której skierowała się Iza. Wiedziała o nich od Huberta, ale zobaczenie na własne oczy notatek Orłowskiego, który wiedział o osadach z północy niemal wszystko, musiało stanowić niezły szok. Obok każdej miejscowości była wypisana liczba mieszkańców, ich profesje, nazwisko dowódcy, uzbrojenie i inne ważne militarnie szczegóły.
On z kolei od razu ruszył do wielkiego biurka i zaczął przetrząsać szuflady pełne papierów. Sam nie wiedział, na co tak naprawdę liczył, czego chciał się dowiedzieć. Odnalazł notatki dotyczące chyba samej Groty – liczbę sztuk broni, amunicji, zapasy żywności. W kolejnym zeszycie znajdowały się dziwne zapiski, z których łowca nie mógł wywnioskować zupełnie nic. Jakieś skróty, pojedyncze litery, liczby.
– To wszystko jest zaszyfrowane! – sapnął ze złością.
Iza podeszła do niego i zajrzała do kolejnej szuflady.
– A to? – Pokazała mu kartkę z jakimś słowem zakreślonym w kółko:
Kortes.
– Na pewno warto zapamiętać – uznał. – Bo raczej nie chodzi o tego odkrywcę. Zresztą jego nazwisko chyba inaczej się pisało.
Na górze innej kartki znajdowała się nazwa: Zagon.
– Znam tę miejscowość! – Huberta olśniło. – Byłem tam z Ernestem i Michałem kilka lat temu. Ale tamci ludzie byli… – przez kilka sekund szukał odpowiedniego określenia – zdrowo walnięci.
– A to? – Iza odnalazła kartkę zatytułowaną: Wojna.
– Mam nadzieję, że tu chodzi o to, jak tej wojny uniknąć – odparł, wpatrując się w zaszyfrowany tekst.
Dziesięć minut później w ich głowach kotłowało się więcej pytań niż odpowiedzi.
Naraz skrzypnęły zawiasy w drzwiach, a dwójka włamywaczy drgnęła nerwowo. Nie zdążyli odłożyć niczego na miejsce ani samemu się schować. Nie mieli przy sobie żadnej broni i zostali właśnie przyłapani na gorącym uczynku.
Witraże błysnęły w świetle ich świecy, gdy na progu stanęła Zuza, a tuż za nią niczym cień pojawił się Gniewko.
– Co wy tu robicie?! – syknął Hubert, usiłując uspokoić szaleńczo bijące serce.
– Uparła się – odparł Gniewko, rozkładając ręce.
– Stanie się coś złego – odezwała się Zuza. – Mam przeczucie. Musimy iść.
– Dokąd? – zapytała Iza.
– Nie wiem.
– Pięknie – rzucił ironicznie Hubert, pakując notatki do szuflad. Miał nadzieję, że Orłowski nie zorientuje się, że ktoś przestawiał jego zeszyty.
– Szybciej! – ponaglała Brzeska.
– Demony? – Sierpień zamknął ostatnią szufladę i zdmuchnął świeczkę.
Otoczyła ich ciemność. Przez chwilę nikt się nie ruszał, czekając, aż oczy przyzwyczają się do braku światła.
– Nie wiem – odparła Zuza.
– Dobra, wynośmy się stąd – zadecydował Hubert.
We czwórkę przemknęli długim korytarzem i wkrótce znaleźli się na podwórku. Zwolnili nieco kroku, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Teoretycznie mogli poruszać się po obejściu, ale w nocy na pewno byłoby to podejrzane.
Gdzieś we wsi rozległ się tętent kopyt, a po nim nawoływania.
– A jeśli to Osiecz? – Iza nagle się zatrzymała.
– Jest ich mniej, nie zaatakowaliby Groty – powiedział niezbyt przekonującym tonem Hubert.
– Dla zemsty człowiek może zrobić wiele – odezwał się sentencjonalnie Gniewko.
Wyszli na drogę, a w oddali błysnęły pochodnie. Ktoś biegł w ich stronę. Na pewno ich zauważył, więc chowanie się nie miało już sensu. Może chociaż dowiedzą się, co się dzieje?
– Artur? – zdziwił się Hubert. – Gdzie Mateusz?
Bracia mieli razem rozejrzeć się po osadzie.
– Oni mają jakąś kobietę! – wydyszał młodszy Diuk. – Zamknęli ją w klatce!
– Co?!
– Chyba planują ją zabić! A mój brat chce ją ratować! Nie mogłem go powstrzymać!
– Cholera! – Hubert przetarł dłonią twarz. Nie tak miała przebiec ta noc. – Jest bez broni, jak on zamierza to zrobić?
Ruszyli ciemną drogą w kierunku pochodni. W głowie Sierpnia, niczym przypływ w morzu, pojawiały się kolejne pytania. Po co zamykać kogokolwiek w klatce? Może ta kobieta kogoś zamordowała? Albo pochodzi z Osieczy? A może jednak Orłowski wcale nie jest taki normalny, na jakiego wyglądał? Mieszkańcy Biesowic też wydawali się sympatyczni, dopóki nie okazało się, że czczą demony.
Już z daleka słyszeli podekscytowane, a może przestraszone rozmowy. Tłum ciemnych postaci poruszał się niespokojnie jak jeden żywy organizm. Wiatr szarpał płomieniami pochodni. Wśród szumu naraz rozległ się donośny głos Mateusza.
– Otworzyć klatkę! – rozkazał. – Albo wysadzę wszystko w powietrze!
– On chyba ocipiał! – podsumował z przerażeniem Artur.
– Powiedz, że blefuje – jęknął Hubert, przyspieszając.
– Nie zbliżać się! – wrzasnął starszy Diuk.
– Nigdy za dobrze nie kłamał – powiedział jego brat.
Gdy dobiegli do zbiorowiska, ujrzeli Mateusza z wysoko uniesioną ręką. Mocno zaciskał palce na obłym przedmiocie.
Skąd on, u licha, wytrzasnął granat?! – pomyślał Hubert, zatrzymując się u jego boku.
Przed nimi stało kilkunastu mieszkańców Groty.
– Fajnie, że wpadliście – rzucił półgębkiem Mateusz.
Sierpień policzył ich szanse na wyjście cało z tej sytuacji. Były praktycznie zerowe. Znajdowali się na terenie obcej osady, mierzono do nich z kilku karabinów, a ich jedyną bronią był granat – albo kamień podobny do granatu.
– Otwórzcie tę przeklętą klatkę albo wszyscy wylecimy w powietrze! – zagroził Diuk. – Ja nie mam nic do stracenia. A wy?
Miejscowi spojrzeli po sobie nerwowo.
– To nie tak – odezwał się któryś z nich. – Ty nic nie rozumiesz…
Z klatki dobiegł ludzki jęk.
– Wypuśćcie ją! – wrzasnął Mateusz.
– To jest demon!
Starszy Diuk zerknął pytająco na Huberta.
– Nic nie wyczuwam. – Sierpień potrząsnął głową. – Zuza?
– Jest naprawdę źle – jęknęła. – Bardzo źle. To nie powinno się wydarzyć. To nie powinno istnieć.
– Proszę… – dobiegło z klatki. – Błagam…
– Mówię ostatni raz: wypuśćcie ją!
W tej chwili Hubert nie był już pewien, czy zna Mateusza tak dobrze, jak mu się wydawało. W oczach Diuka błysnęło szaleństwo, jakby naprawdę był gotów zabić wszystkich zgromadzonych na placu.
– Nie! – Przed tłum wystąpił Owczar, zastępca Orłowskiego. – Nie zrobimy tego. Oddaj nam granat, a wszystko ci wyjaśnimy.
– Takiego wała!
Hubert był pewien, że od tej chwili nie będą już gośćmi w Grocie. Tak naprawdę powinien zebrać wszystkich swoich towarzyszy i stąd uciekać, o ile to w ogóle wykonalne. Żołnierze zaczęli ich okrążać.
– Wycofujemy się – warknął Sierpień.
– Nie bez tej kobiety! – zaoponował Mateusz. – Nie pozwolę, żeby ci barbarzyńcy…
– Zamknij się i go słuchaj! – rzuciła Iza.
Niestety było już za późno. Ich jedyna droga odwrotu została odcięta. Hubert patrzył w oczy przeciwników i widział w nich determinację. Byli gotowi umrzeć za sprawę. Zresztą i tak mieli przewagę, wiec ich poświęcenie nie będzie zbyt wielkie. Za to grupka wysłanników Zjednoczonej Północy mogła stracić wszystko.
A może to właśnie początek wojny, o której mówił Orłowski? – pomyślał z żalem Hubert.
Naraz rozległ się metaliczny zgrzyt.
– Chodź ze mną! – usłyszeli skrzekliwy głos, a tuż po nim głuche łupnięcie i mrożący krew w żyłach wrzask.
Żołnierze natychmiast się rozstąpili i przestali celować w gości. Wszystkie karabiny zwróciły się w przeciwną stronę.
– Nie strzelać! – wrzasnął Owczar.
W świetle pochodni Hubert ujrzał plamę na bruku i ślad wiodący do klatki, która kiedyś chyba służyła do transportowania dzikich zwierząt. Wystawały z niej ludzkie nogi, które drgały do wtóru dźwięku rozrywanego mięsa i łamanych kości dochodzącego z ciemnego wnętrza.
– Co to, do diabła, jest?! – jęknął Artur.
– Ona jest zła, bardzo zła – mamrotała Zuza.
– Teraz i my to widzimy – rzucił z przekąsem Hubert. – Wycofujemy się, to ich problem.
Nie miał pojęcia, co ci ludzie sprowadzili do Groty, i w tej chwili wcale nie miał ochoty się tego dowiedzieć.
– Artur, Mateusz i Gniewko, biegniecie po konie – rozkazał. – My poszukamy pozostałych.
Po chwili nadbiegli Ernest i Henryk z bronią.
– Matko… – jęknęła nagle Iza.
Wszyscy spojrzeli na klatkę. Coś bardzo powoli wyłaniało się z jej wnętrza. Oparło kosmatą rękę na krawędzi, długie czarne szpony zazgrzytały o metal. Sierpień już nie był wcale pewien, co to takiego: człowiek, demon czy jeszcze inna bestia.
– Nie strzelać! – krzyknął ponownie Owczar.
Stwór postąpił ostatni krok i znalazł się na zewnątrz. Powoli się wyprostował, wiatr szarpnął czarną, porwaną suknią. Długie, pozbijane w strąki włosy zafalowały. Wielkie oczy zaświeciły opalizująco w świetle pochodni. Błysnęły białe kły.
– Co, do kur… – zaczął Mateusz, ale nie był w stanie wykrztusić nic więcej.
Szara skóra na twarzy zgarbionej staruchy wyglądała, jakby się na niej topiła i jeszcze chwila, a spłynęłaby po szyi i chudym torsie ku samej ziemi. Kobieta wciągnęła ze świstem powietrze, jakby wybierała sobie kolejną ofiarę. Koścista ręka wysunęła się do przodu, gdy osadą wstrząsnął huk. Hubert zamrugał z zaskoczeniem. Iza stała tuż obok niego z karabinem przyłożonym do ramienia. Jej palec nadal znajdował się na spuście. Za dziewczyną stał zgięty wpół żołnierz z zakrwawionym nosem.
Sierpień spojrzał na kobietę, która powinna leżeć martwa na ziemi. Ta jednak zaskrzeczała z wściekłością i skoczyła na najbliższego żołnierza, wbijając mu pazury w obojczyki. A Hubert dałby przecież głowę, że widział dziurę w jej czole.
Zaatakowany mężczyzna zaczął wrzeszczeć i miotać się z uczepionym go potworem. W końcu stracił równowagę i upadł na plecy, a starucha wylądowała w kuckach na jego klatce piersiowej. Zacisnęła kościste paluchy na jego twarzy i szarpnęła w bok. Rozległ się trzask, a żołnierz zamilkł.
Sierpień zadziałał odruchowo. Doskoczył do najbliższej stojącej osoby i wyrwał jej z rąk pochodnię, po czym ruszył w stronę potwora. Ten niemal natychmiast zwrócił ku niemu oblicze, które było zarówno ludzkie, jak i demonicznie. Zasyczał i wyszczerzył zęby. Hubert wziął zamach, ale starucha odskoczyła. Łowca szybko nie rezygnował i ruszył dalej do ataku, wymachując pochodnią. Skoro kule nie działały na stwora, może ogień zrobi swoje.
Płomienie huczały z każdym jego ruchem, stwór zaś zgrabnie je omijał. Ludzie cofali się, z przerażeniem obserwując walkę. Hubert kątem oka dostrzegł przemykającego bokiem Ernesta. Kilka kolejnych kroków i zamachów, a przyjaciel znalazł się tuż za stworem. Złapał go za kości wystające z grzbietu, szarpnął do tyłu i spróbował ugodzić nożem w szyję. Niestety nie trafił i ostrze ześlizgnęło się po suchej jak pergamin skórze na ramieniu.
Starucha gwałtownie się odwróciła. Jej ręce wystrzeliły do przodu. Ernest odskoczył, a szpony minęły go zaledwie o centymetry. Hubert uderzył stwora pochodnią w łeb. Posypały się iskry, a płomienie rozeszły po tłustych włosach. Pokraka zaczęła wrzeszczeć i uderzać się łapami, usiłując zgasić ogień.
Sierpień i Brzeski już szykowali się do kolejnego ataku, kiedy coś łupnęło, a stwór się zachwiał; z jego piersi wystawał trzonek oszczepu. Trzy metry dalej stał Orłowski z jeszcze wyciągniętą przed siebie ręką.
Hubert ponownie spojrzał na staruchę, nie tracąc czujności. Ta zacisnęła palce na drzewcu, otworzyła paszczę, ale jej oczy zmętniały. Opuściła powieki, po czym zmieniła się w czarny pył i po prostu rozwiała na wietrze, a oszczep z brzdękiem upadł na bruk.
– Co jest, do cholery? – Sierpień nie mógł uwierzyć własnym oczom.
– Coś takiego w ogóle nie powinno być możliwe! – powtarzał Mateusz. – Widzieliście to?! Ot tak zniknęła! – Pstryknął palcami. – Demony nie mogą tak robić!
– A co? Zabronisz im? – parsknął Artur.
Hubert wymienił spojrzenia z Zuzą. Naprawdę wiele już widzieli podczas swoich podróży, ale ten widok nimi wstrząsnął. A najgorsze było to, że nie wyczuli stwora.
– Chyba należą wam się wyjaśnienia. – Do sali wszedł Orłowski.
– Chyba? – mruknął Ernest.
Siedzieli właśnie w sztabie głównym. Towarzyszyło im kilku przedstawicieli osady, która tej nocy straciła dwóch ludzi.
Iza zastukała palcami w kolbę karabinu, który oparła o swoje krzesło. Nikt nie zabrał jej broni.
– Czym był ten stwór? – zapytał konkretnie Henryk.
– Podejrzewamy, że była to cmentarna baba – odparł Orłowski.
– Cmentarna baba – powtórzył głucho Hubert.
Mieszkała na cmentarzach, obgryzała mięso z kości, zawsze pokazywała się w czarnej, postrzępionej sukni – tyle pamiętał z demonologii. Ale nigdy nie wierzył w jej istnienie. Nie jako kobiety w czerni. Czy to możliwe, aby istniały człekokształtne demony? I to takie, które potrafią mówić? A skoro tak, czy należą do istot rozumnych? Wzdrygnął się. Na roztrząsanie moralności zabijania tego typu potworów przyjdzie czas kiedyś indziej.
– Skąd ją wzięliście? – zapytała konkretnie Iza.
Orłowski spojrzał na nią ciemnymi oczami. Jego usta ukryte w czarnej brodzie poruszyły się nieznacznie, jakby już chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
– Chcesz sojuszu – odezwał się Hubert. – Tobie najbardziej na nim zależy, więc wykaż dobrą wolę i nawet nie próbuj nas okłamywać ani pomijać prawdy.
Po krótkim namyśle dowódca skinął głową.
– Cmentarna baba złapała się w pułapkę zastawioną dawno temu przez Alicję Szlagę – powiedział w końcu, a Hubert poczuł nieprzyjemny skręt w żołądku na sam dźwięk tego nazwiska. – Przez długi czas tolerowałem Szlagę u siebie, bo była inteligentną kobietą – ciągnął Orłowski. – Miała olbrzymią wiedzę o demonach, a jeszcze więcej chciała się dowiedzieć. Przekonywała, że nie znamy wielu stworów…
– W to akurat nietrudno uwierzyć – odezwał się Ernest.
– Ale jej chodziło o takie… – Orłowski rozłożył ręce. – Takie, których istnienia nawet nie potrafimy sobie wyobrazić.
– Takie jak cmentarna baba – dodał Hubert, a dowódca Groty skinął głową.
– Jak wiecie, nasze drogi z Alicją rozeszły się w dość burzliwy sposób, i chciałbym powiedzieć, że zapomnieliśmy o tej pułapce – Orłowski spuścił wzrok – ale doskonale o niej pamiętaliśmy i… Kazałem dopilnować, żeby zawsze znajdował się tam świeży kawał mięsa. Chciałem się przekonać, czy Szlaga miała rację.
– No to się przekonałeś – rzucił Mateusz.
Sierpień niespodziewanie pożałował, że Alicja zginęła. Już wtedy, gdy ją spotkał, zorientował się, że kobieta dużo wie o demonach, ale teraz wychodziło na to, że jej informacje znacznie wykraczały poza to, do czego się przyznawała.
– Dlatego byłem taki zajęty przez ostatnie dni – wyjaśnił Orłowski. – Tak naprawdę nikt się nie spodziewał, że złapiemy tę cmentarną babę, a jak już to się stało, nie wiedzieliśmy, co z nią zrobić. Szybko wyszło, że jest odporna na kule. Kazałem ją tu przywieźć, żeby jak najwięcej się o niej dowiedzieć. Planowałem jutro wam ją pokazać.
Hubert kątem oka zauważył, że jego przyjaciele wymieniają się spojrzeniami. On sam starał się nie odrywać wzroku od Orłowskiego, zastanawiając się, ile prawdy jest w jego słowach.
– O jakich jeszcze demonach wiecie? – zapytał.
– Alicja w bardzo umiejętny sposób dozowała nam to, co sama wiedziała…
Aha, czyli jednak będziesz się wykręcał – pomyślał łowca.
– Ale wszystko, co od niej wyciągnęliśmy, zostało spisane. – Orłowski skinął na Owczara, a ten opuścił salę. – Dostaniecie dostęp do naszych notatek.
Kilka chwil później zastępca dowódcy wrócił ze starym zeszytem, który wręczył Hubertowi. Sierpień przejrzał go pobieżnie, po czym podał Ernestowi, który pogrążył się w lekturze, jakby już teraz chciał nauczyć się wszystkiego na pamięć.
– A co z innymi ludźmi z wizją przyszłości? – zapytał Hubert. Chciał, żeby jego przyjaciele usłyszeli to z ust Orłowskiego.
– Nie każdy jest tak charakterystyczną postacią jak ty. – Dowódca Groty uśmiechnął się nieznacznie, ale nikt nie podzielił jego wesołości. – Wiem jeszcze o pięciu osobach, które prawdopodobnie widziały przyszłość. Dwie z nich poznałem osobiście na południu. Ich wizje nie wybiegały daleko w przód. Kobieta, Maria Janczuk, opowiadała o zarazie. Krzysztof Kabat o wydarzeniach pięć lat po wojnie.
– Czyli ich wizje są bezużyteczne – odezwał się Henryk.
– Mnie swego czasu się przydały – odparł Orłowski. – Ale teraz tak, do niczego nam się nie przydadzą. Podobnie jak twoja. – Skinął głową Sierpniowi. – Kolejna osoba mieszka gdzieś w centralnej Polsce. Następna ukrywa się na Mazurach, a ostatnia w miejscowości o nazwie Zagon.
– Bez jaj – mruknął cicho Hubert.
– Może są też inni, tego nie wiem – zakończył Orłowski.
– Wysłałeś tam już swoich ludzi na przeszpiegi? – zapytał ironicznie Ernest, nie podnosząc wzroku znad zeszytu.
– Nie, najważniejsze teraz było nie doprowadzić do starcia ze Zjednoczoną Północą, które zapoczątkowałoby naszą wzajemną niechęć, a ostatecznie skończyłoby się wojną.
– Całkiem nieźle to poszło – rzucił po cichu Mateusz.
– I co teraz? – zapytała Iza. – Znajdziesz tych ludzi i przekażesz nam, co mają do powiedzenia?
Orłowski na chwilę zapatrzył się w jej dwukolorowe oczy.
– Jeszcze niedawno zastanawiałem się, czy tak zrobić – przyznał. – Ale to wy powinniście ich odnaleźć, bo wiem o tych ludziach od ciebie. – Spojrzał wprost na Huberta.
– Co? Jak? Ja nic nie… – zaczął się tłumaczyć Hubert, ale nagle zamilkł, zdając sobie sprawę z tego, co usiłował powiedzieć Orłowski.
– Jakim cudem od ciebie? – naskoczył na niego Mateusz.
– Bo to nie był nasz Hubert – odezwała się Zuza. – To był stary Hubert.
– Jak to stary?! – oburzył się Artur.
– Twierdzisz, że to ja ci o tym wszystkim powiedziałem… albo powiem za czterdzieści lat? – zapytał powoli Sierpień, nie odrywając wzroku od Orłowskiego, który skinął głową.
– Spotkaliśmy się, albo spotkamy, niedługo po śmierci moich synów – przyznał mężczyzna. – Byłem wtedy taki rozgoryczony. – Potrząsnął głową. – Chciałem udusić cię gołymi rękami. Ledwie docierały do mnie twoje słowa o rozejmie. Rzuciłem się na ciebie, ale byłem już stary, więc bez problemu położyłeś mnie na ziemię. Zacząłem krzyczeć. Sam już nie wiem co, ale chyba o tych utraconych czterdziestu latach. Od słowa do słowa i domyśliłeś się, że jestem taki jak ty. Opowiedziałeś mi o swojej wizji o Święcinie…
– Chwila, nic nie mówiłeś wcześniej, że w swojej wizji spotkałeś się z Hubertem – odezwała się Iza.
– Pominąłem ten fakt – odparł Leon Orłowski bez skrępowania. – W każdym razie to ty opowiedziałeś mi o trójce innych ludzi, których spotkałeś na przestrzeni lat i którzy wyjawili ci swoją tajemnicę o wizji przyszłości. Kortes z Mazur, Jadwiga Strzelecka z Zagonu i najważniejsza osoba: mężczyzna z toporem i tarczą.
– Dlaczego najważniejsza? – zapytał Hubert. – Co to znaczy: z toporem i tarczą?
– Nie wiem. – Orłowski rozłożył ręce. – Nie chciałeś od razu dzielić się ze mną wszystkimi sekretami. Nie ufałeś mi do końca. Powiedziałeś, że jeżeli czas się cofnie, a ja będę mógł zmienić bieg wydarzeń i powiedzieć ci o tych ludziach, to te informacje wystarczą.
– Super – rzucił ironicznie Sierpień. – Bo teraz nic mi to nie mówi.
– Z czasem pewnie wszystko stanie się jasne. Dlatego chciałbym, żebyście to wy wyruszyli w drogę i odszukali tych ludzi. Dam wam wszystkie potrzebne wskazówki, konie, broń i prowiant na drogę. Wyślę z wami też do pomocy kilku moich najlepiej wyszkolonych ludzi.
W sali zapanowała cisza. Chyba nikt z wysłanników nie spodziewał się takiej propozycji.
Hubert błyskawicznie rozważył w głowie wszystkie za i przeciw. Jeśli istnieli inni ludzie tacy jak on, chciał usłyszeć to wyłącznie z ich ust. Chciał się sam przekonać, że wszystko to nie jest jakiś makiaweliczny plan Orłowskiego, mający na celu zniszczenie osad z północy.
– Zrobimy to – powiedział pewnym głosem, mając nadzieję, że jego przyjaciele nie obrażą się, że sam podjął tak ważną decyzję. Na szczęście wszyscy, mniej lub bardziej chętnie, pokiwali głowami.
Orłowski odetchnął.
– Dlaczego Rejter tak cię nienawidzi? – zapytała niespodziewanie Iza.
Dowódca Groty wydał się zbity z tropu.
– Może i byłam dość krótko w Osieczy, ale ich niechęć do ciebie wylewała się z każdego zakamarka. Musieliście się znać – naciskała.
– Tak – przyznał w końcu. – Rejter obwinia mnie o śmierć swojej rodziny.
– To znaczy? – nie ustępowała dziewczyna.
– Kiedyś byłem jego przełożonym. Na początku ostatniej wojny każdy żołnierz wykonywał czyjeś polecenia. Później wszystko zaczęło się sypać, a ja wierzyłem, że uda nam się z tego wyjść, musimy tylko robić swoje. Rejter chciał dostać przydział gdzieś w pobliżu swojej żony i dzieci. Nie zgodziłem się. Reszty możecie się domyślić.
Iza skinęła głową, nie dopytując więcej.
– Jest jeszcze jedna kwestia, która mnie nurtuje – odezwał się Hubert.
– Tak? – Dowódca Groty sprawiał wrażenie, jakby był przekonany, że o nic gorszego już nie mogą zapytać.
– Twój brat – powiedział krótko Sierpień. – Kilka dni temu wspomniałeś, że on wiedział…
Orłowski zawahał się, a jego ludzie nadstawili uszu. Za to Owczar pokręcił głową, jakby ta część przeszłości była znana tylko jemu.
– Mój brat… – Przywódca się zawahał. – Dorian był… Twierdził, że jako dziecko widział demona. Ja go wyśmiałem. Przez całe życie próbował mi udowodnić, że nie jest nienormalny, że na świecie istnieją takie bestie, o jakich nam się nawet nie śniło. A ja zawsze go wyśmiewałem. – Orłowski spuścił wzrok; najwyraźniej przez cały czas czuł się winny. – Kilka lat przed wojną mój oddział pomagał uprzątnąć skutki wichury w takim małym miasteczku, Wiatrołomie. Ludzie mówili, że działy się tam dziwne rzeczy. Było kilka ofiar śmiertelnych, znaleziono zmasakrowane zwłoki, ale do wszystkich zabójstw przyznał się pewien facet, który później popełnił samobójstwo. Dorian… on nie wierzył, że to była robota zwykłego człowieka. Wyruszył na polowanie do tego Wiatrołomu i już nigdy stamtąd nie wrócił.
– Wiesz, jak zginął? – zapytał miękko Hubert, po raz pierwszy czując wobec wielkiego i silnego dowódcy Groty współczucie.
– Dostałem nagranie z kamerki, którą miał przy sobie. – Wzrok Orłowskiego zamglił się, jakby ten wspominał naprawdę odległą przeszłość. – Było ciemno, wiał wiatr. Było słychać jakieś nawoływania, wycie… W samym środku miasta spłoszony jeleń wpadł na mojego brata i przebił mu rogiem serce.
W sztabie głównym zapanowała cisza. Tylko porywisty wiatr uderzał kolejnymi podmuchami w okna i szarpał okiennicami.
– Nikt się tą sprawą nie zainteresował – podjął Orłowski. – W końcu było widać jak na dłoni, że zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Nikt nigdy nie zapytał, co robił spłoszony jeleń w środku miasta.
– Udało ci się odkryć, co tak naprawdę się stało? – zapytał Hubert.
– Nie, nigdy się tego nie dowiedziałem. Ale od tamtej pory miałem oczy szeroko otwarte i chyba tylko dzięki temu przetrwałem koniec świata.
Rozdział II
Długo dyskutowali, roztrząsając usłyszane słowa. Do historii o Dorianie podchodzili nad wyraz sceptycznie.
– A ty dokąd? – zapytała Iza, kiedy Hubert bez słowa zarzucił na siebie kurtkę.
– Chcę zobaczyć miejsce, w którym załapali tę cmentarną babę.
Kilka osób, z córką sołtysa Święcina na czele, zaczęło podnosić się ze swoich łóżek.
– Wy zostańcie. – Pokręcił głową. – Odpocznijcie. Szczególnie ty – skierował się do Ernesta, który sznurował już buty.
– Nie puścimy cię tam samego – zaprotestowała Iza.
– Nie będzie sam – odezwała się Zuza, stając w drzwiach.
– Nie ma mo… – zaczął jej brat, ale uniosła dłoń.
Hubert był przekonany, że dziewczyna zaraz wymieni całą litanię powodów, dla których to właśnie ich dwójka musi tam iść, ale Zuza tylko odwróciła się na pięcie i wyszła na korytarz.
– Będę miał na nią oko – obiecał, podążając za nią.
Gdy tylko opuścili budynek sztabu głównego, skierowali się do domu na wzniesieniu. Orłowskiego zastali w jego gabinecie. Dowódca albo się nie zorientował, że ktokolwiek grzebał w jego papierach, albo zauważył i postanowił ten fakt zignorować.
– Chcecie jechać na ten cmentarz? – zagadnął od razu.
– Skąd wiesz? – zdziwił się Hubert.
– W mojej wizji byłeś moim największym wrogiem, a o kimś takim trzeba wiedzieć wszystko, nawet to, że jest strasznie dociekliwy.
Kilkanaście minut później Sierpień dostał z powrotem swój karabin i wsiadł na Mokkę, która bardzo ucieszyła się na jego widok, ale chyba jeszcze bardziej na propozycję przejażdżki.
Opuścili już Grotę i jechali leśną drogą. Końskie kopyta miarowo wybijały rytm na ubitej ścieżce. Towarzyszyli im Orłowski i dwóch żołnierzy.
– Jak stary jest ten cmentarz? – zapytał Hubert.
– Pochodzi z czasów epidemii, tuż przed ostatnią wojną – odparł dowódca Groty.
– Skąd Alicja wiedziała, żeby właśnie tam ulokować pułapkę?
– Sam chciałbym to wiedzieć.
Sierpień westchnął z zawodem.
Między drzewami rozległ się niepewny, ochrypły gwizd. Hubert odpowiedział na niego z wyraźną ulgą. Obawiał się, że przez ten czas, który spędzili w Grocie, coś złego mogło się przytrafić Platonowi.
– Rozumiem, że to twój pupil – odezwał się Orłowski, zadzierając głowę.
Jego ludzie wycelowali w korony drzew.
– Tak – odparł Hubert. – I byłbym wdzięczny, gdyby nikt go nie zastrzelił.
Żołnierze niechętnie opuścili broń. Wkrótce Sierpień wyczuł na granicy zmysłów również Klakiera.
Droga zajęła im trzy godziny, aż dotarli na olbrzymią polanę zarośniętą samosiejkami. Na samym jej środku znajdowało się podłużne wzniesienie.
– Masowy grób, prawda? – zapytał Sierpień.
Wiedział, jak wyglądają cmentarze po epidemii, ale spodziewał się raczej starych nagrobków, żeliwnych ażurowych krzyży i piwnic cmentarnych. Takie miejsce bardziej odpowiadałoby demonom, przynajmniej w jego mniemaniu.
Wiatr poruszył pożółkłymi liśćmi. Na niskim, długim wale ziemi nie było żadnych krzyży ani tabliczek z nazwiskami. Ilu zmarłych zostało pospiesznie zakopanych w bezimiennej mogile? Czy ich krewni o tym wiedzieli? Czy jeszcze w ogóle żyją? Czy istnieje ktokolwiek, kto by się nimi przejął? Choć taki los jest o niebo lepszy od tego, który spotkał jedne z ostatnich ofiar epidemii – samotna śmierć, brak pochówku, ciało zjedzone przez drapieżniki, kości rozwleczone po ulicach.
– Gdzie ta pułapka? – zapytał Hubert.
Orłowski skierował swojego konia wzdłuż wału, aż dotarli do dużej wyrwy.
– To robota demona czy wasza? – Sierpień wpatrzył się w dziurę.
Ziemia w tym miejscu była świeżo odkopana, pozostały w niej bruzdy, jakby przeciągnięto tu coś wielkiego.
– Nasza. A raczej Szlagi. Kazała drążyć tę dziurę tak głęboko, aż żołnierze dokopali się do kości. Wtedy umieściła tu pułapkę, którą kiedyś znaleźliśmy w lecznicy weterynaryjnej. Kiedy jeszcze mieszkała tutaj, pilnowała, żeby zawsze znajdowało się tu surowe mięso. Z jakichś przyczyn dzikie zwierzęta w ogóle go nie ruszały. Może wyczuwały obecność demona? Gdy Alicja odeszła, postanowiliśmy kontynuować jej eksperyment.
Hubert pokiwał głową, wciąż wpatrując się w wyrwę. Możliwe, że on postąpiłby tak samo. Szczególnie że istniała szansa na odkrycie zupełnie im nieznanego demona.
– Co ty robisz? – syknął, kiedy Zuza zeskoczyła z Arki i podeszła do grobu.
Natychmiast zsunął się z siodła, ale jej nie zatrzymywał. Nie poświęciła większej uwagi miejscu, w którym została złapana baba cmentarna, za to ruszyła wzdłuż wału, rozglądając się na boki, jakby była na wycieczce krajoznawczej.
Hubert przyjrzał się szarym kościom wystającym z ziemi. Tutaj piszczel, tam żebra, kawałek dalej roztrzaskana czaszka. Za każdym razem, gdy na nowo uświadamiał sobie, ilu zginęło podczas epidemii, dopadała go pewna melancholia. Czasem zapominał, że kiedyś świat wyglądał zupełnie inaczej, a w takich chwilach zdawał sobie sprawę z tego, że prawie wszyscy znani mu dawniej ludzie już nie istnieli. Została tylko garstka ocalałych i muszą zrobić, co tylko w ich mocy, żeby gatunek nie wyginął.
Zarzucił na ramię karabin i ruszył w ślad za Zuzą. Orłowski i jego żołnierze nie podążyli za nimi.
– Widziałam ją – odezwała się Brzeska, kiedy ją dogonił.
– Kogo? – Odruchowo oparł dłoń o broń i skupił się na ewentualnej obecności demonów.
– Cmentarną babę – odparła, nawet na niego nie patrząc.
Zadarła głowę do góry i zamknęła oczy, biorąc głęboki wdech.
– Tutaj?
– W Chabrowie.
Hubert zmarszczył brwi, przeczesując własną pamięć. Chabrowo było niewielką opuszczoną wsią kawałek drogi od Dąbrówki. Była tak zniszczona, że zawsze mijali ją bez większej uwagi. Prawie zawsze.
– Zatrzymaliśmy się tam na noc, kiedy wyjechaliśmy we dwójkę, goniąc naszych w drodze do Groty – powiedział. – Spaliśmy w zapleśniałym domu naprzeciwko cmentarza.
– Lał deszcz – dodała Zuza. – A ja coś zobaczyłam. Zaledwie cień kobiety w czarnej sukni.
– I tak jak wczoraj w nocy, żadne z nas nie wyczuło demona.
– A następnego dnia nie znalazłeś ani jednego śladu.
– Naprawdę myślisz, że to była taka sama cmentarna baba?
– Ja to wiem.
Zuza zerwała z najbliższego drzewka dębu brązowy liść i zaczęła obracać go w palcach, aż zupełnie się pokruszył, a drobne skrawki opadły powoli ku ziemi.
– Myślisz, że Orłowski zabił tę babę wczoraj? – zastanowił się Sierpień.
Skoro istniały potwory, których nie wyczuwali, i strzygi, które powstawały z martwych, równie dobrze mógł istnieć demon, który potrafił rozpłynąć się w powietrzu i to przeżyć.
Brzeska świdrowała go spojrzeniem intensywnie zielonych oczu.
– Chcę wiedzieć wszystko o bracie Orłowskiego – powiedziała pewnym tonem, takim, jakiego nigdy nie używała. – Chcę wiedzieć to, co on.
– Skoro na kupę lat przed wojną usiłował udowodnić istnienie demonów, może nie był jedyny? – zastanowił się Hubert.
Zawiał wiatr, szeleszcząc w brązowych liściach młodego dębu. Na horyzoncie zebrały się ciemne chmury.
– Mamy tak wiele do zrobienia – westchnęła Zuza.
– Owszem, mamy. Mimo to zboczymy trochę z trasy.
Niespiesznie wrócili do Orłowskiego i jego ludzi.
– Jesteście usatysfakcjonowani? – zapytał dowódca.
– Z tego, że zobaczyliśmy to miejsce, tak. Ale szkoda, że nie wiemy nic więcej na temat tego demona.
– Najważniejsze, że zdechł – wtrącił jeden z żołnierzy.
– Jesteś pewien? – Zuza wlepiła w niego spojrzenie, a mężczyzna odwrócił wzrok.
– Myślicie, że ta baba wciąż żyje? – powątpiewał Orłowski.
Sierpień opowiedział mu o strzydze.
– Dopóki nie zobaczę rozkładającego się ciała albo płonącego stosu, nigdy nie postawię na to, że demon na pewno nie żyje.
Dowódca się stropił. Wsiadł na konia i nie odrywał oczu od wyrwy w wale, gdzie wcześniej stała klatka.
– Będzie trzeba na nowo zastawić pułapkę – zdecydował, zanim szarpnął wodzami i skierował swojego wierzchowca w stronę osady.
Zdawało się, że ołowiane chmury zaczęły ich gonić. Wiatr stał się nieprzyjemnie zimny, aż Hubert skulił się w siodle.
Kopyta końskie wybijały równy rytm na ubitej drodze. Mijali właśnie zrujnowane miasteczko wyglądające, jakby kilka lat temu strawiła je pożoga.
– Jak to jest wyczuwać demony? – zapytał w pewnym momencie Orłowski.
– Ten zmysł działa podobnie jak słuch czy węch – powiedział Hubert. – Kiedy siedzisz zamknięty w pokoju i słyszysz kroki, wiesz, że ktoś się zbliża, a często nawet potrafisz odgadnąć, który to z domowników.
– No cóż, skłamałbym, mówiąc, że nie zazdroszczę takiego daru. – Przywódca Groty rozejrzał się po otaczającym ich lesie, jakby sam próbował coś wyczuć.
– Nie powiem, że nie jest to ułatwienie w codziennym życiu. – Chłopak wypuścił wici swojego radaru, jednak wyczuwał tylko Platona i Klakiera.
Naraz gdzieś daleko między drzewami rozległo się wycie.
– Wilki? – zapytał Sierpień.
– Myśliwi wspominali o śladach dużej watahy – odparł Orłowski. – Na razie trzymają się z dala od ludzi.
– Biel i czerwień – odezwała się nagle Zuza. Jej spojrzenie było zupełnie zamglone.
– Co mówisz? – Hubert ściągnął wodze Mokki.
– Biel i czerwień – powtórzyła, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
– Ale o co chodzi? – Ściszył głos, ale był prawie pewien, że zarówno Orłowski, jak i jego ludzie nadstawili uszu.
– Nie wiem. – Bezradnie pokręciła głową. – Po prostu widziałam biały i czerwony.
– Flagę? – podsunął jej z nadzieją, ale spojrzała na niego jak na zupełnego idiotę.
– Znów mam złe przeczucia – powiedziała.
– Cudownie – mruknął.
Ponownie skupił się na wyczuwaniu demonów, lecz nic go nie zaalarmowało. Kolejna cmentarna baba – pomyślał z ironią. Albo ta sama.
– Czy w przyszłości doszło w końcu do tego rozejmu? – Hubert zrównał Mokkę z wierzchowcem Orłowskiego. Sam nie wiedział dlaczego, ale chciał odwrócić jego uwagę od Zuzy i tego, co dziewczyna mogła jeszcze powiedzieć.
– Niestety nie wiem. – Mężczyzna potrząsnął głową. – Zginąłem, zanim to się stało. – Jego wzrok się zamglił, gdy spojrzał daleko przed siebie.
Hubert doskonale rozumiał, jak to jest wspominać własną śmierć, czuć kule rozszarpujące ciało.
– Ale wierzę, że w końcu udało się podpisać ten rozejm – zapewnił Orłowski. – Ty i twoja żona byliście trzonem Zjednoczonej Północy i wy również nie dążyliście do dalszego rozlewu krwi.
– Moja żona – powtórzył głucho Hubert. – Czy to…? – zawiesił głos, niepewny, czy chce znać prawdę.
– Oczywiście, że Izabela.
Sierpień odetchnął z ulgą. W ciągu trzydziestu lat mogło wydarzyć się naprawdę wiele, ale miło było wiedzieć, że przynajmniej w wizji Orłowskiego nie dość, że przeżyli tak długo, to jeszcze byli razem.
Wartownik otworzył przed nimi bramę. Zawiasy skrzypnęły cicho, a konie przyspieszyły, czując, że są już w pobliżu stajni.
– A Zuza? Ernest? Henryk i pozostali? – cisnęło się Hubertowi na język.
– Jesteś pewien, że chcesz wiedzieć?
Hubert spojrzał prosto w ciemne oczy dowódcy Groty. Nie był pewien, a mimo to miał wrażenie, jakby na dno jego żołądka opadła wielka bryła lodu.
– Od tej chwili wszystko może być inne – zapewnił Orłowski. – Nasz przyjazd na wasz wiec zmienił wszystko. Taką przynajmniej mam nadzieję.
Mężczyzna westchnął ciężko, po czym szeroko się uśmiechnął do kilkuletniego chłopca, który wybiegł im naprzeciw.
– Cześć, tato! – wołało dziecko, machając ręką.
Hubert nie miał dzieci, ale był przekonany, że Orłowskiemu naprawdę trudno było żyć, wiedząc, że istniała przyszłość, w której widział śmierć swoich synów.
Kolejne dni mijały pod znakiem odpoczynku. Większość wysłanników Zjednoczonej Północy potrzebowała zregenerować siły i zapomnieć o tym, co stało się w Osieczy. Teraz czuli się w Grocie znacznie swobodniej. Odzyskali swoją broń, mieli wolny dostęp do stajni i własnych wierzchowców, mogli poruszać się po całej osadzie. Hubert jednak mnóstwo czasu spędzał w gabinecie Orłowskiego. Był prawie pewien, że dowódca niczego przed nim nie ukrywa, choć Ernest i Iza wykazywali się sceptycyzmem. Ale nawet oni musieli przyznać, że Grota nie miała wobec nich złych zamiarów, a handel z nią będzie opłacalny dla całej Zjednoczonej Północy.
– Wiosną wyślemy do was przedstawicieli z solą i węglem – zapewnił Owczar podczas jednej z kolacji.
– A co chcecie w zamian? – zapytał Brzeski.
– To ustalimy po zimie. Może zboża, sadzonki i nasiona? Może będziemy potrzebowali czegoś innego. Ale myślę, że się dogadamy.
– Śnieg pada – zauważyła Zuza.
Wszyscy podążyli za jej spojrzeniem. Za oknem zapanowała już wieczorna szarówka, ale doskonale można było dostrzec pierwsze tego roku duże, białe płatki powoli opadające ku ziemi.
– Chyba się tu zasiedzieliśmy – powiedział Mateusz.
Pozostali pokiwali głowami. Zaraz zacznie się zima, a przecież musieli nie tylko wrócić na północ, ale i odnaleźć tych, którzy według Orłowskiego również ujrzeli przyszłość.
– Kiedy będziecie gotowi do drogi? – Hubert powiódł wzrokiem po twarzach przyjaciół.
Ich siniaki w większości już zniknęły, rany się zabliźniły. Ernest co prawda miał gips na nadgarstku, ale zapewniał, że ręka prawie w ogóle go nie boli.
– Nawet jutro – rzuciła Iza.
– Dajcie nam choć jeden dzień na przygotowanie zapasów dla was – odezwał się Owczar.
Mateusz już chciał zaoponować, ale Henryk położył rękę na jego ramieniu.
– Będziemy wdzięczni – powiedział.
– Wiecie co, pójdę wydać teraz dyspozycje. – Owczar podniósł się z krzesła, wytarł połówką kromki chleba talerz po gulaszu i jedząc w marszu, opuścił pokój.
Zapanowała cisza przerywana brzdękiem sztućców.
– Biel i czerwień.
Hubert tym razem natychmiast skojarzył fakty i spojrzał z niepokojem na Zuzę.
– Krew na śniegu – powiedział głucho. – Prawda? To musi być krew na śniegu.
Za oknem robiło się coraz bielej.
– Ale o co chodzi? – zapytał Artur z pełnymi ustami.
– Zuza ma złe przeczucia – mruknął Sierpień. – A to się nigdy nie kończy dobrze.
– Jesteś w stanie powiedzieć coś więcej? – Ernest przysunął się do siostry.
Ta jednak pokręciła głową.
– Przykro mi.
Godzinę później zamknęli się we wspólnym pokoju, dyskutując o tym, co może się stać. Śnieg nadal prószył, więc wszystkich opadły złe przeczucia.
– Mówię wam, to będzie atak Osieczy – przekonywał Mateusz. – Uderzą dziś w nocy.
– Powinniśmy ostrzec Orłowskiego? – zastanowił się Artur.
– I co mu powiemy? – Hubert wzruszył ramionami. – Nie mamy żadnych dowodów.
– Albo to sam Orłowski każe nas dziś pozabijać – stwierdził starszy Diuk.
– Już chyba ustaliliśmy, że on nie czyha na nasze życie – powiedziała Iza. – Ale można by pogadać z wartownikami, żeby zachowali czujność. Ty im coś naściemniasz, tobie uwierzą we wszystko. – Skinęła w stronę Sierpnia.
– A demony? – Henryk zwrócił się do Zuzy. – Może w okolicę zawędrował jakiś bies czy jeszcze inny diabeł?
– Nie wiem, chyba nie – mruknęła dziewczyna. Siedziała na łóżku swojego brata z kolanami pod samą brodą.
– Nic to. – Były wojskowy machnął ręką. – Wyjeżdżamy dopiero pojutrze, więc dzisiejszą nockę możemy zarwać. Ustalimy własne warty i przypilnujemy całej tej ich osady.
– Zauważyłeś, że im niższy stopniem żołnierz, tym bardziej niechętnie się do nas odnosi? – zapytała Iza, kiedy razem z Hubertem obchodzili wieś. Już kolejny mijany mężczyzna obrzucił ich nieprzychylnym wzrokiem.
– Orłowski najwyraźniej nie wprowadził wszystkich w swoje plany. – Sierpień wzruszył ramionami. – I niektórzy pewnie dlatego nie pochwalają jego starań o pokój z nami.
Nagle Iza się spięła i wycelowała w cień rzucany przez małą chatę. W ciemnościach błysnęły zielone oczy.
– To tylko pies – odezwał się Hubert.
Zwierzę mruknęło na nich cicho i odeszło gdzieś w swoich sprawach.
– Może Grota jest zbyt duża i dlatego demony tu się nie zbliżają? – zastanawiała się Kościuszko.
– Albo ich nie wyczuwam – mruknął.
Przeszli przez całą osadę, a po drodze spotkali Gniewka i braci Diuków, którzy patrolowali teren wzdłuż ogrodzenia.
– Totalnie nic się nie dzieje – poinformował Mateusz z pewnym zawodem w głosie.
– Ale wartownicy są czujni – dodał jego brat. – Dwa razy nas zatrzymywali.
– Jeszcze trochę, a się nam oberwie, że po nocy kręcimy się po osadzie – westchnęła Iza.
– Lepiej oberwać niż przespać atak ludzi z Osieczy – orzekł Mateusz.
Nie kłócili się z nim, choć Huberta ogarniały coraz większe wątpliwości, czy złe przeczucia Zuzy rzeczywiście się sprawdzą. Wrócili do wspólnego pokoju, gdzie dziewczyna czuwała pod okiem swojego brata.
– I jak? – zagadnęła Iza.
Brzeski wzruszył ramionami. Zuza siedziała na łóżku w siadzie skrzyżnym i sprawiała wrażenie, jakby spała. Hubert jednak wiedział, że swoim szóstym zmysłem patroluje całą okolicę. Nie miał pojęcia, jaki miała zasięg, ale wydawało mu się, że z roku na rok coraz dalszy.
Skrzypnęły otwierane drzwi. Wszyscy gwałtownie drgnęli.
– Przyniosłem kawę – powiedział Henryk, wchodząc do pokoju z tacą.
Sierpień machnął ręką.
– Prawdziwą, czarną. – Były wojskowy postawił na stole parujący dzbanek.
Dopiero teraz Hubert poczuł rozbudzający zapach, o którym niemal zapomniał. Na co dzień pił kawę zbożową albo tę z buczyny, ale były one kiepskim zastępstwem dla tej prawdziwej, której zapasy po wojnie wyczerpały się dość szybko.
– Nie wierzę – sapnął. – Skąd ją masz?
– Odkryłem dostęp do tajnych zapasów Orłowskiego. – Henryk mrugnął okiem.
– Nie będziemy mieli przez to kłopotów? – Sierpień, nie czekając na odpowiedź, nalał kawy do kubka i zaciągnął się jej aromatem.
– Gdzie tam. – Iza machnęła ręką. – Szefowa kucharek się w nim podkochuje – zdradziła, łypiąc na Henryka. – Jeszcze się dziwię, że nie wyciągnęła skądś słodyczy sprzed wojny.
Hubert upił łyk kawy i się skrzywił. Nie była aż taka dobra, jak zapamiętał.
– Czy możecie przestać gadać? – odezwała się Zuza, otwierając oczy. – Nie mogę się przez was skupić.
– Przepraszam – bąknął Sierpień. – Ale jak już wróciłaś do nas, mów, co wyczułaś.
– Daleko stąd są psy południcy – odparła.
– Jak daleko? – Hubert od razu się spiął.
– Tak daleko, że raczej nie stanowią dla nas żadnego zagrożenia. – Pokręciła głową. – I śpią.
– Śpią? – powtórzyła Iza.
– Na zimę zakopują się pod ziemią – wyjaśnił Ernest.
– A Klakier i Platon? – zagadnął Sierpień. Trochę go martwiło, że od rana nie wyczuwał żadnego z nich.
– Oddalili się na polowanie – powiedziała Zuza.
– Razem? – Zdziwił się, ale posłała mu spojrzenie, jakby to było najgłupsze pytanie świata.
– Dobra, teraz nasza kolej przejść się po osadzie. – Ernest zaczął się ubierać. – Wy przypilnujcie mojej siostry.
Hubert, Iza i Zuza zostali sami. Chłopak dolał sobie jeszcze kawy i usiadł na łóżku.
– Tylko nie gadajcie – mruknęła Brzeska, kiedy otworzył usta.
Noc była długa i męcząca. Po niej zaś wstał szary i ponury ranek, a w Grocie nie wydarzyło się zupełnie nic. Kiedy tylko jesienne słońce pojawiło się nad horyzontem, wysłannicy Zjednoczonej Północy zjedli śniadanie i poszli spać. Wszyscy byli zmęczeni po nieprzespanej nocy i zawiedzeni, że tak naprawdę tylko zmarnowali czas.
– Może jednak Zuza się myliła? – zastanawiała się Iza, kiedy szli do stołówki na obiad.
– Może – westchnął Hubert, ale nie chciało mu się w to wierzyć.
Przed wejściem do budynku otrzepali buty ze śniegu, który nie przestawał prószyć ani na chwilę.
– Biel i czerwień – Sierpień obejrzał się jeszcze w progu na gospodarstwo przykryte białą pierzyną. – A może chodziło o coś innego?
– Ale o co?
– Nie mam pojęcia. – Zatrzasnął za nimi drzwi.
W stołówce pachniało zupą. Część żołnierzy już jadła. Kilkoro z nich skinęło Hubertowi i Izie na przywitanie. Wartownik, którego zagadywali w nocy, spojrzał na nich wilkiem.
Ledwie zdążyli zająć miejsca za stołem, podszedł do nich Orłowski.
– Co to za nocne eskapady? – zapytał lekko.
Czy ten facet naprawdę wie o wszystkim, co dzieje się w jego osadzie? Daję głowę, że o naszym włamaniu do jego gabinetu też wie – pomyślał Sierpień.
– Hubert miał złe przeczucia – rzuciła bez zastanowienia Iza. – Dlatego postanowiliśmy pomóc strażnikom.
Dowódca Groty przygładził dłonią długą czarną brodę.
– Dziękuję za… chęć pomocy – odparł w końcu. – Ale następnym razem ostrzeżcie mnie o takich planach, bo trochę zdenerwowaliście niektórych z moich ludzi.
– Przepraszam – skruszył się Hubert. – Na szczęście to był fałszywy…
Nie dokończył, bo z korytarza dobiegły odgłosy zamieszania. Do stołówki wpadł blady mężczyzna. Przez sekundę wodził wzrokiem po obecnych, aż namierzył Orłowskiego i natychmiast do niego podszedł.
– Ekipie zbierającej na bagnach żurawinę zaginęło dziecko – rzucił.
Dowódca zmełł w ustach przekleństwo.
Rozdział III
Strach, złość, pesymistyczne myśli – mieszkańcy Groty zebrani w centrum osady mieli je wymalowane na twarzach. Podzielili się na grupy i w skupieniu słuchali poleceń Orłowskiego, który co chwilę z niepokojem zerkał na słońce wiszące coraz niżej nad horyzontem. Nikt nie powiedział tego głośno, ale wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli nie odnajdą pięcioletniej dziewczynki do zapadnięcia zmroku, równie dobrze mogli postawić na niej krzyżyk, a na to nikt się nie godził. W tej chwili śmierć dziecka była dla nich nie do zaakceptowania.
– Alan – zwrócił się dowódca do Owczara. – Weźmiesz wysłanników i pięciu naszych i ruszycie od starego młyna.
Zastępca skinął głową.
– Każdy ma broń? – upewnił się Orłowski.
Wszyscy pokiwali głowami.
– A… – Mężczyzna się zawahał. – Demony? – Spojrzał na Huberta.
Ten z kolei zerknął na Zuzę, która pokręciła głową.
– Nic nie wyczuwamy, ale…
– Wyruszajcie – polecił Orłowski. – Widzimy się w Grocie przed zmierzchem. – I już zwrócił się do kolejnej grupy.
Gdy tylko opuścili wieś, Hubert miał wrażenie, jakby zrobiło się zimniej. Śnieg przestał prószyć, ale na ziemi było go wystarczająco, żeby zobaczyć liczne odciski butów na drodze. Las milczał.
– Jak ona wygląda? – zapytał Hubert. Podejrzewał, że od razu rozpoznają zagubione dziecko, jeśli na nie trafią, ale wolał znać wszystkie szczegóły.
– Jest szczupła, niska jak na swój wiek, ma jasne, długie włosy – odparł Owczar. – Była ubrana w fioletową kurtkę i szare spodnie.
– Wysłaliście też ekipę na bagna, w razie gdyby tam wróciła? – odezwała się Iza.
– Tak, jest tam trzech ludzi.
Nikt nie odważył się powiedzieć, że dziewczynka mogła utonąć.
– Nasze dzieciaki mają zajęcia z orientacji w terenie – dodał Owczar, jakby chciał usprawiedliwić swoją osadę. – No i nie możemy przecież trzymać ich pozamykanych w domach, bo kiedyś i tak będą musiały wyjść do lasu…
– Nie musisz się tłumaczyć – powiedział Henryk. – Wszyscy powinniśmy się zaadaptować do nowych czasów. A dzieci zawsze będą dziećmi i choćbyś miał oczy dookoła głowy, zawsze w najmniej oczekiwanym momencie zrobią coś, czego się nie spodziewasz.
– Znajdziemy ją – powiedział twardo Mateusz. – Do zmroku jeszcze kupa godzin, a tylu ludzi wyruszyło na poszukiwania. Nie ma szans, żeby się gdzieś przed nami ukryła.
Wkrótce dotarli do wąskiego strumyka. Woda szemrała wesoło na kamieniach i w załomach. Jeśli ktoś by się bardzo postarał, mógłby dostrzec na brzegu pozostałości po ruinach.
– Tutaj był ponoć kiedyś młyn – odezwał się Owczar. – Idziemy z tego miejsca tyralierą na północ. Miejcie oczy szeroko otwarte, jakby ukryła się w jakiejś jamie.
Wszyscy pokiwali głowami, po czym ruszyli przed siebie, czując, że czas ich goni.
– Pati! – krzyknął Owczar.
– Pati!!! – powtórzyli pozostali.
Hubert lustrował wzrokiem otoczenie. Szukał wszelkich tropów na ziemi, śnieg jednak był tutaj zupełnie nienaruszony, jeśli nie liczyć śladów kopyt jelenia. Sierpień zaglądał we wszystkie wgłębienia terenu, zerkał w korony drzew. Zagubione, przerażone dziecko mogło kryć się wszędzie.
– Pati! – zawołał.
Niczym echo odpowiedziało mu wołanie pozostałych.
Nie czuł zimna kąsającego jego uszy i dłonie zaciśnięte na karabinie, nie przeszkadzał mu głód, choć nie zdążył zjeść obiadu, nie dopadło go zmęczenie po nieprzespanej nocy. Jego jedynym pragnieniem było odnalezienie dziecka. Doskonale potrafił sobie wyobrazić, jakie przerażenie mogła czuć mała Patrycja Lisowska. Sama w ciemnym lesie, bojąca się dzikich zwierząt i demonów.
Po około trzech kilometrach Hubert zbliżył się do Zuzy.
– Wyczuwasz Klakiera? – zapytał.
Z żalem pokręciła głową.
– Wybrał się dość daleko na to swoje polowanie – odparła.
Sierpień westchnął. Dobrze pamiętał opowieść Igora o zaginięciu Sylwka. Chłopiec miał wtedy trzy lata i również była zima. Wszyscy byli przekonani, że nie przetrwa nocy, ale znalazła go Żarka i ogrzewała własnym ciałem aż do rana.
– Przykro mi – dodała Zuza, jakby odejście owinnika było jej winą.
– Dziesiątki ludzi wybrało się na poszukiwania – odparł Hubert. – Znajdziemy ją bez pomocy Klakiera.
Poklepał przyszywaną siostrę po ramieniu i się od niej oddalił.
– Pati!!! – wrzasnął, mając nadzieję, że jeśli dziewczynka go usłyszy, odpowie nawet na obcy głos.
Minuta mijała za minutą. Krok za krokiem coraz bardziej oddalali się od Groty. Jak daleko mogło dojść zagubione dziecko? Słońce skryło się za horyzontem, a świat zalała szarówka. Śnieg przestał mienić się kolorami tęczy i nabrał ponurego odcienia.
Kolejne grupy wracały z lasu. Poszukiwacze najpierw z nadzieją patrzyli na tych czekających na placu osady, lecz na wszystkich twarzach malowały się smutek i rezygnacja.
Hubert pospiesznie wypił wprost z talerza resztkę grochówki, parząc sobie przy tym język. Nie była najsmaczniejszą zupą, jaką jadł, ale głód zrobił swoje. Najchętniej już by ruszał znów na poszukiwania, ale czekali jeszcze na dwie grupy.
– Biedna kobieta – szepnęła mu wprost do ucha Iza.
Sierpień zerknął na starszą panią, która nalewała zupę. Ręce tak jej się trzęsły, że ledwie była w stanie utrzymać chochlę.
– To jej babcia – dodała wyjaśniająco dziewczyna.
Hubert współczująco pokiwał głową.
– Znajdziemy ją – powiedział pewnym tonem. – Przeczeszemy cały las i znajdziemy.
Niedługo później zapadł zmrok. Żołnierze zapalili pochodnie. Śnieg skrzył się na pomarańczowo.
– To jeszcze nie koniec! – powiedział głośno Orłowski, kiedy do osady wrócili ostatni poszukiwacze, wśród których znajdowali się rodzice dziewczynki. – Nadzieja nie umarła!
Na pokreślonej ołówkiem mapie zaczął na nowo wyznaczać następne tereny do poszukiwań. Sierpień wyczuwał obawę mieszkańców o to, że nie znajdą dziecka, oraz strach, że muszą nocą wyruszyć do lasu. Nie wszyscy byli przecież żołnierzami. Jednostka Orłowskiego dała schronienie również wielu zwykłym rodzinom.
W końcu przyszła kolej na Huberta i jego towarzyszy. Dostali swój przydział i pod kierownictwem Owczara wymaszerowali w ciemność.
Naraz po całej okolicy poniosło się wycie. Wszyscy się zatrzymali.
– To tylko wilki – szepnęła Zuza.
– Nie powinny zaatakować dużej grupy ludzi z pochodniami – odezwał się jeden z żołnierzy, jakby próbował przekonać samego siebie.
– Jeszcze nie ma zimy, nie są głodne – dodał jego kolega.
Nikt nie wspomniał o tym, że Patrycja, o ile jeszcze żyła, była sama i nie miała pochodni.
– Ruszajmy – pospieszył wszystkich Henryk.
– Klakier czasem nie wrócił? – zapytał szeptem Hubert, bez większych nadziei.
Zuza pokręcił głową.
Leniwe kocisko namierzyło w Osieczy stajnię z Arką i Inką, choć nigdy tam nie było – pomyślał. Na pewno odnalazłoby zagubione dziecko.
Wiedział, że nie powinien, ale był wściekły na owinnika, że ten akurat teraz wybrał się na polowanie, i to tak daleko od Groty.
Znów zaczął prószyć śnieg. Bezgłośnie osiadał na drzewach i ziemi, skrzypiał pod butami, skrzył się w huczących płomieniach pochodni. Poszukiwacze co chwilę obracali głowy w stronę osady, mając nadzieję, że zobaczą wysoko na niebie czerwoną racę – znak, że Patrycja wróciła do domu. Niestety horyzont pozostawał czarny.
Wtem na granicy zmysłów Hubert wyczuł obecność Platona. Leszy zdawał się najedzony i zadowolony. Chyba nawet szykował się do snu gdzieś między gęstymi gałęziami. Sierpnia ogarnęła ulga, bo trochę się martwił jego przedłużającą się nieobecnością.
– Platon! – Zatrzymał się tak niespodziewanie, że wpadł na niego Artur. – Przepraszam. – Odwrócił się i podał dłoń przyjacielowi, który upadł na ziemię.
– Co jest? – zapytała Iza.
– Platon ją znajdzie! – Sierpień miał wrażenie, jakby zaraz miał się unieść w powietrzu. To było takie proste, takie oczywiste!
– On potrafi tropić? – zdziwił się Henryk.
– Na pewno ją znajdzie! Znalazł Izę błąkającą się w lesie!
– Szkoda tylko, że was o tym nie poinformował – mruknęła dziewczyna.
Owczar i jego żołnierze przysłuchiwali się, nic nie rozumiejąc.
– Potrzebuję czegoś, co do niej należy, jakiegoś ubrania. – Hubert obejrzał się za siebie. – Muszę wrócić do Groty.
– Dobra, to idziemy. – Ernest skinął głową, Sierpień jednak gestem dłoni zatrzymał przyjaciela.
– Wiesz, jaki on jest – powiedział. – I doskonale wie, że nie lubisz, kiedy dokarmiam go naszym jedzeniem.
Brzeski sapnął gniewnie.
– A ty dokąd?! – zapytał, kiedy jego siostra niespiesznie ruszyła w drogę powrotną.
– Mnie Platon lubi.
– Wy idźcie dalej, my spróbujemy poszukać jej z Platonem – rzuciła Iza. – Przypilnuję tej dwójki.
Rzuciła wyzywające spojrzenie Hubertowi.
Według wizji Orłowskiego ma zostać moją żoną – pomyślał chłopak. Platon nie ma innego wyjścia jak ją zaakceptować.
– Chodźmy, bo czas leci – postanowił.
– Ale o co chodzi?! – usłyszał jeszcze za plecami Owczara.
– Spróbujemy niekonwencjonalnych metod – odparł mu Ernest.
Hubert, Iza i Zuza ruszyli truchtem przez las. Nie wzięli ze sobą żadnej pochodni, ale ich wzrok szybko przyzwyczaił się do ciemności. Drogę oświetlał im chudy księżyc odbijający się od śniegu. Wkrótce wypadli na pole uprawne i tutaj jeszcze bardziej mogli przyspieszyć. W pewnym momencie Zuza potknęła się o zmarzniętą grudę ziemi, ale szybko odzyskała równowagę i ruszyła dalej.
– Otwieraj, nie ma czasu! – zawołała Iza, kiedy dotarli do bramy, a strażnik rzucił im pytające spojrzenie. – No już!
Bez słowa wpuścił ich na teren osady, a oni szybko dotarli do jej centrum. Nad ogniskiem wisiał wielki kocioł z zupą, w którym mieszała babcia Patrycji.
– Potrzebujemy… jakiegoś… ubrania… Pati… – wysapał Hubert.
W pierwszym momencie kobieta zdawała się nie zrozumieć ani jednego słowa, ale już po chwili skinęła głową i poprowadziła ich do jednego z domów. Od razu podniosła z krzesła różową, trochę zniszczoną bluzeczkę. Jest taka mała – przeszło przez myśl Sierpniowi.
Wziął ubranie i we trójkę wrócili biegiem do lasu. W oddali wciąż rozbrzmiewało wycie wilków. Po około dwóch kilometrach zatrzymali się, a Hubert złapał oddech i zagwizdał.
Wokół nich zapanowała głucha cisza. Ponownie zagwizdał.
Coś przemknęło po śniegu w pobliżu, nieco dalej puszczyk zahukał między drzewami.
– Gdzie jesteś? – szepnął Sierpień.
Wyczuwał Platona, jego nieme zainteresowanie gwizdem.
– Nawet nie waż się mnie zignorować – mruknął. – Nie tym razem.
Wsunął do ust dwa palce, po czym gwizdnął głośno i nagląco. Po czasie, który wydawał mu się wiecznością, usłyszał lekko zachrypniętą odpowiedź.
– Poczekajcie tu – rzucił i oddalił się od dziewczyn.
Wiedział, że Iza uniosła strzelbę i lustrowała wzrokiem otoczenie, na wszelki wypadek go osłaniając.
– Platon? – odezwał się Hubert. – Platon, potrzebuję cię.
Nad głową zobaczył spory cień. Leszy zawisnął na gałęzi, po czym bezgłośnie zeskoczył na ziemię. Z pewną obawą zerknął za chłopaka, na Izę i Zuzę.
– Znajdź tę dziewczynkę – powiedział Sierpień, wyciągając w stronę demona bluzeczkę.
Platon odskoczył do tyłu i rzucił mu spłoszone spojrzenie. W oddali znów zawyły wilki.
– Nie wydurniaj się. Musisz znaleźć to dziecko.
Hubert ponownie wyciągnął w jego stronę ubranie, lecz leszy odwrócił głowę.
– Nie rób mi tego – jęknął chłopak.
Demon zawahał się, po czym bardzo powoli do niego podszedł. Sierpień ukucnął.
– Proszę – szepnął.
Platon w końcu wciągnął głęboko do płuc powietrze przesiąknięte zapachem dziecka. Potrząsnął łbem, zagwizdał i błyskawicznie wspiął się na najbliższe drzewo.
– I co teraz? – szepnęła Iza.
– Teraz idziemy za nim – powiedziała zadowolonym głosem Zuza.
Platon zagwizdał i ruszył przed siebie wysoko po gałęziach.
– Biegniemy! – rzucił Hubert, po czym wyrwał za demonem.
Za sobą usłyszał kroki dziewczyn, przeskoczył nad wystającym z ziemi korzeniem. Jakaś gałązka uderzyła go w twarz, niski krzew zahaczył o spodnie, ale nic nie było w stanie go teraz zatrzymać. Czuł olbrzymią radość, że demon chciał z nim współpracować, w jego sercu zapaliła się nadzieja. Nie przyjmował do wiadomości, że mogliby przybyć za późno.
– Co tym razem? – sapnęła Iza, kiedy zatrzymał się trzy kilometry dalej.
Uniósł dłoń na znak, że musi złapać oddech. Już od jakiegoś czasu przestał słyszeć Platona i zaczął się obawiać, że go zgubili. Zagwizdał w końcu, lecz odpowiedziała mu cisza.
– No i gdzie żeś polazł? – zdenerwował się.
Spróbował skupić myśli, żeby wyczuć leszego.
– Biel i czerwień – odezwała się Zuza.
Dopiero po kilku sekundach dotarły do niego jej słowa. Dziewczyna powiodła ręką dookoła siebie. Śnieg pod ich butami był naznaczony ciemnymi plamami.
– Nie – jęknęła Iza.
Hubert uniósł karabin i zaczął gorączkowo się rozglądać, jakby zza najbliższego drzewa miał się na niego rzucić wilk lub co gorsza, jakby mógł zobaczyć tuż pod nogami rozszarpane małe ciało.
– Nie – powiedział słabo. – Tak nie może być.
Zaczął sprawdzać, dokąd prowadzi krwawy ślad. Teraz pożałował, że nie wzięli ze sobą pochodni, światło księżyca było niewystarczające, żeby wytropić wilki i ich ofiarę.
– Może nie jest za późno – odezwała się Iza. – Może jest tylko ranna…
– Mam. – Hubert odnalazł ścieżkę naznaczoną wielkimi krwawymi łapami.
Naraz między gałęziami rozległ się naglący gwizd. Platon chciał prowadzić ich w zupełnie innym kierunku.
Stanęli nieruchomo, zupełnie niezdecydowani, co robić dalej.
– Zaufaj mu – powiedziała w końcu Iza.
Sierpień skinął głową i odpowiedział demonowi gwizdem. Ponownie ruszyli pędem przed siebie. Hubert powoli zaczął czuć zmęczenie w mięśniach, bolały go stopy i łydki, karabin ciążył na ramieniu. Brakowało mu tchu i oddałby wszystko za szklankę wody. Obejrzał się za siebie i zobaczył trupio blade twarze dziewczyn. Całą trójką mieli świetną kondycję, ale nocne biegi po lesie przez wiele kilometrów okazały się bardziej wyczerpujące, niż myśleli. Poprzednia nieprzespana noc też im nie pomogła.
Platon coraz bardziej przyspieszał, zwiększając między nimi dystans. Hubert czuł jego niepokój, który wkrótce zamienił się w strach.
– Co się dzieje? – Zatrzymał się i oparł dłonie o kolana.
– On się… boi – rzuciła zdziwiona Zuza.
– Ale czego? – zapytała Iza.
Sierpień złapał oddech i ponownie zagwizdał, lecz tym razem leszy nie odpowiedział.
– Stało się coś złego. – Zuza pokręciła głową.
– Prowadź do niego – poprosił Hubert.
Z Zuzą na czele przecięli polanę pełną niskich samosiejek sosen i brzóz. Przeciskali się między cienkimi gałązkami, aż usłyszeli warczenie, a tuż po nim szczeknięcie. Wilki dopadły swojej zdobyczy.
– One chyba nie… – zaczął Hubert. Przestraszył się, że Platon nie mógł już przemykać po gałęziach tak młodych drzew i zszedł na ziemię, a tam był dużo łatwiejszym celem.
Złapał w obie ręce karabin i ruszył pędem naprzód. Tuż za nim wyrwały dziewczyny. Po przebyciu kilkudziesięciu metrów usłyszał rozpaczliwy gwizd.
Nie pozwolę! – pomyślał, przyspieszając.