Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
270 osób interesuje się tą książką
Trzecia część diabelskiej rodziny Wolettich
Mateo, młodszy syn Maksa, przez swoje młodzieńcze wybryki wylądował w Mediolanie. Może to nie było to, o czym marzył, ale szybko się przystosował.
Gdy Igor scedował na niego przywództwo włoskiej linii Wolettich, podjął decyzję, że zwiąże z tym miastem swoją przyszłość. Rodzinę mafijną trzymał mocną ręką, a jego umiejętności posługiwania się nożami szybko stały się dobrze znane w całym przestępczym świecie północnych Włoch.
Z nieco pyskatą Cristiną połączyła go miłość i dwaj synowie.
Jednak nie zawsze życie układa się tak, jakbyśmy tego sobie życzyli. Mateo doświadczył gwałtownej śmierci rodziców, a potem dotknęła go największa osobista tragedia. Krwawy diabeł z Milano, jak nazwano go w mieście, szukał zemsty i ukojenia.
Wiele przeszedł i przeżył, ale dzięki synom nie zatracił się całkiem i wreszcie z nadzieją mógł spojrzeć w przyszłość.
W końcu dwie kobiety z najbliższego otoczenia zawalczyły o jego krwawe serce. Ewa czy Martina?
Która zwycięży? Która z nich zawładnie jego myślami, uczuciami, ciałem i zagarnie diabelskiego Mateo dla siebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 349
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Magda Rysa
KREW Z KRWI
Copyright © by Magda Rysa, 2025
Copyright © Wydawnictwo Rysa 2025
All right reserved.
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania w całości i we fragmentach bez zgody Autora.
Zgoda na wykorzystanie zdjęcia okładki w socjal mediach.
Redakcja: Maria Borkowska
Projekt okładki: Magdalena Szczepańska, Joanna Brave Zdjęcie na okładce: Canva.pl
Grafiki wewnątrz: Pngtree.com
Współpraca redakcyjno – promocyjna: Joanna Brave Wydanie I
e–ISBN 978–83–973581–4–0
Wydawca: Magdalena Szczepańska
Wydawnictwo Rysa
Czaplinek 2025
Nie ma zbrodni bez kary, a krzywda musi zostaćpomszczona.
Wróciłem do żywych, aby umarli winni.
Rozdział 1
Jestem ten młodszy Woletti. Nieco spokojniejszy, mniej narwany, a przynajmniej na początku tak to wyglądało. To były piękne czasy, młodość ma jednak swoje prawa i ja też z nich korzystałem. Swego czasu zaczytywałem się w serii Zwiadowcy, czasami widziałem siebie w roli głównego bohatera, ale na tym się kończyło, na marzeniach i wyobrażeniach małego chłopca.
To mój brat miał przejąć dziedzictwo po tacie, czyli cały ten mafijny biznes. A ja? Sam ciągle nie wiedziałem, czego chciałem.
Igor, to mój starszy brat, z niego to dopiero numer, zawsze niepokorny i gotowy do bitki. Razem ze swoim przyjacielem sporo krwi napsuli nauczycielom. Taki klasyczny macho i bad boy w jednym. Nie żebym go nienawidził, ale wkurzał mnie. Zwyczajnie dlatego, że był i to w dodatku starszy.
Ale tak funkcjonowało to do pewnego momentu.
Zmieniło się, gdy miałem dziesięć lat i kilku łebków w szkole zawzięło się na mnie. Wyczaili, że jestem lepiej ubrany, mam świetną komórę i zawsze jakąś kasę przy sobie. Klasyka: popychali, podstawiali haki, zabierali pieniądze, podarli jeden podręcznik, a cały zeszyt z matmy musiałem przepisać w jeden weekend. Znęcali się tak nade mną chyba ze dwa tygodnie, a ja wstydziłem się o tym powiedzieć w domu. Teraz, gdy na to patrzę, to widzę, że głupio postępowałem, trzeba było od razu pójść z tym do brata.
Wtedy, w ten wtorek, to po prostu przegięli. Było ich pięciu, zabrali mi plecak i wszystko wysypali na trawnik.
Podeptali zeszyty, książki, a Olek z siódmej klasy, największy z nich wszystkich, zmiażdżył piórnik butem, a tam miałem długopis Parkera od taty. A potem chciał zabrać mi telefon i wtedy nagle pojawił się Igor. Za szkołą było takie miejsce, gdzie kamery traciły zasięg i to tam najczęściej dochodziło do bójek i ustawek. Skąd on wiedział, że tam mnie zaciągnęli i że miałem kłopoty? Do dzisiaj mi nie powiedział.
To, co wtedy pokazał mój brat, to było mistrzostwo, jego ręce i nogi tak szybko śmigały, że po kilku sekundach cała piątka leżała na piachu. Z boku stał Piła, jego psychopatyczny przyjaciel, dłubiąc nożem pod paznokciami. Mocno zaciskałem szczęki, ponieważ byłem już na granicy płaczu, bo wcale nie jest łatwo być takim popychadłem.
Gdy wszyscy jęcząc, leżeli na glebie albo powoli się podnosili, Igor podszedł do mnie i podał mi rękę.
– Mój brat jest nietykalny, zrozumiano? – Rozejrzał się.
Napastnicy ruszali się niemrawo.
– Idziemy. – Pozbierałem szybko poniszczone rzeczy i ruszyłem za nim, Piła dołączył niczym cień.
– Trochę się rozkręciłeś. Wkurzenie minęło?
– Trochę. Chodź, młody, jedziemy do domu. Jest już transport.
Na parkingu szkolnym stał mercedes a za kierownicą siedział Kapsel, nasz ochroniarz i kierowca.
– Igor, nie mów tacie, co? – Zatrzymałem go na moment i cicho poprosiłem.
– Rozumiem, młody, ale, kurde, nie rozumiem, dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Wstydziłem się. – Czułem się jak debil.
Więcej już nie rozmawialiśmy na ten temat. Jechaliśmy przez chwilę w milczeniu, aż dotarliśmy pod dom. Wysiadłem z samochodu, nasz kierowca jak zawsze kiwnął nam ręką i zniknął
nam z oczu.
– Chodź do altany, muszę ci coś ważnego powiedzieć.
Chyba już czas na to.
Igor miał dwanaście lat i właśnie od tego zdarzenia zacząłem go podziwiać.
Siadłem w fotelu ogrodowym. Panowała wczesna i chłodna wiosna, ale altana została tak zabudowana, że było w niej w miarę ciepło. Zaciekawiło mnie, co chciał mi powiedzieć poza domem.
– No?
– Słuchaj, jest taka sprawa... – Widziałem, że nie wiedział, jak zacząć.
– Do brzegu! Wal z grubej.
– Ok. Jestem adoptowany.
– Co?! Ale wymyśliłeś. To znaczy wiem, co to znaczy adoptowany, ale dlaczego tak mówisz?
– To znaczy, że jak rodzice brali ślub, to ja już miałem prawie rok. Nie znam szczegółów, ale wiem, że tata mnie adoptował i jestem Woletti, ale on nie jest moim ojcem biologicznym.
– A mama?
– No, głupku, właśnie mówię, że mama jest nasza wspólna.
– I co teraz?
– No nic, to tylko tak, żebyś wiedział. Rodzice chcą ci powiedzieć, tylko nie wiedzą, jak się do tego zabrać.
– To dlatego jesteś blondynem, a ja czarny?
– Czy naprawdę to takie ważne?
W gruncie rzeczy rodzice traktowali nas tak samo, więc nie widziałem różnicy. On przed chwilą obronił mnie przed chłopakami, zachował się jak prawdziwy starszy brat.
– Czy kolor moich włosów jest taki ważny? – spytał
jeszcze raz.
– No, głupio wyglądasz, zafarbuj się czy co…
– Matko, jakiś ty głupi. – Opuścił ręce w geście złamania.
Oj, jak ja lubiłem go wkurzać, ale po chwili spoważniałem. To była istotna rozmowa dla nas obydwu.
– Sam jesteś głupi. Powiedz, czy to coś zmienia? Bo dla mnie nie. Jesteś moim bratem i to wystarczy.
– Dla mnie też. Jesteś moim młodszym bratem i chociaż wkurzasz mnie czasami, to zawsze możesz na mnie liczyć. I od przyszłego tygodnia zabieram cię na treningi, zaczynasz ćwiczyć.
– Super… – To była ta najważniejsza wiadomość, reszta też była istotna. Pokazała, że brat martwi się o mnie.
Weszliśmy do domu. Szybki posiłek i zamknęliśmy się w pokojach. To był czas dla nas, na lekcje, granie i inne takie.
Wieczorem tata wracał ze swojego klubu, gdzie pracował i jedliśmy wtedy kolację całą rodziną, a później rozmawiał z nami po włosku. Byliśmy dzięki temu dwujęzyczni.
Wiedziałem, że tata jest szefem mafii, podsłuchałem jego rozmowę z Dragonem, wiernym żołnierzem. On trwał przy nas od zawsze, ale mówił, że najbardziej z nas wszystkich kocha Maję, czyli naszą mamę. Że też tata go nie zabił za takie teksty?
Wtedy, gdy podsłuchałem, jak mówili o kolejnym transporcie broni, to nie mogłem z wrażenia spać w nocy. Potem
zacząłem zwracać uwagę na takie niby zwykłe codzienne rozmowy i wyszło mi, że tata to taki prawdziwy gangster i szef mafii, kurde, ależ byłem z niego dumny. A teraz będę trenował z Igorem i nikt już nigdy mi nie podskoczy. Postanowiłem, że w przyszłości też zostanę gangsterem.
Jak zawsze o szóstej popołudniu wrócił tata z przyjaciółmi i siedliśmy do stołu, mama podała gulasz z warzywami na ciepło, ale kto chciał, mógł jeść kanapki, taka pełna dowolność, przy stole znalazł się też Wesoły, doradca i najlepszy przyjaciel taty i szalony, wielki Dragon. Jego to chyba wszyscy lubili, bo mimo swojej postury był łagodny i dobry.
Omawiali urodziny taty i oczywiście wielką imprezę ogrodową.
W pewnym momencie, gdy zapadła chwila ciszy, Igor wypalił.
– Powiedziałem Mateo, że jestem adoptowany. –
Dostrzegłem zdziwione miny rodziców i spojrzenia, jakie wymienili między sobą.
– I??? – spytał tata, patrząc na mnie.
– No, nie wiem, może trzeba będzie się go pozbyć? Może utopić?
Mama wciągnęła głośno powietrze, wujek Wesoły zrobił
głupią minę, a tata był… chyba zły.
– Żartowałem! – dodałem szybko. – Wcale mi to nie przeszkadza. Jest moim starszym bratem i mogę na niego liczyć.
– Spojrzałem na niego, a on mrugnął do mnie i dodał:
– I będę zabierać go na treningi. Czas, aby zaczął się uczyć walczyć.
Tata wyraźnie odetchnął.
– Jestem z was, chłopcy, bardzo dumny. To ważne, abyście zawsze mogli na siebie liczyć.
– Jak będziecie mnie tak straszyć, to przez was szybko osiwieję – dodała mama. Uśmiechnąłem się do niej słodko i szybko dodałem:
– Ale musicie przyznać, że powinien się przefarbować, taki świński blond nie pasuje do nas.
– Ja ci, kurde… – Brat zerwał się z miejsca. Dobrze, że siedziałem po drugiej stronie stołu. Równie szybko zwiałem do swojego pokoju.
Słyszałem jeszcze śmiech dochodzący z dołu. Kochałem swoją rodzinę.
Od tej pory Igor zawsze pilnował, żebym rozwijał ciało i umiejętności. Od tamtego czasu zacząłem się zmieniać, może dorastałem? Książki o Halu Zwiadowcy, mimo że to fantasy, zaczęły mieć dla mnie sens, polubiłem też treningi.
Obserwowałem czasami tatę. Miał już swoje lata, ale ciągle ćwiczył, był sprawny i wysportowany. Na siedzenie z żoną przed telewizorem pozwalał sobie dwa razy w tygodniu i robił to tylko ze względu na mamę. Bardzo ją kochał.
Tak w ogóle to mieliśmy sporo zajęć, codziennie lekcje włoskiego, dwa razy w tygodniu basen i angielski, teraz doszło karate. W domu znajdowała się siłownia, więc tam też spędzaliśmy sporo czasu. Tata najczęściej bardzo wcześnie rano, a my z bratem wieczorami, nawet dla mamy był tam wstawiony rowerek i orbitrek.
Szczerze mówiąc, zacząłem Igora papugować: gdy uczył
się rzucać nożami, to ja natychmiast stawałem obok niego. Gdy Dragon uczył go otwierać różne zamki, to również wszystko obserwowałam. A w ostatniej klasie podstawówki przyłapałem Igora z papierosem.
– Jak mnie wydasz, młody…
– Wiesz, że tego nie zrobię, ale nie wiem, czy Kapsel cię nie wyda, bo właśnie tu idzie, spadam, braciszku.
Nie wiem, co tam się wtedy działo, ale rodzice zamknęli się z nim na godzinę w gabinecie taty.
Potem stała się rzecz straszna. Siedzieliśmy z mamą w domu i we trójkę oglądaliśmy film. Mama odebrała telefon i zemdlała. Klęczałem przy niej, starając się ją ocucić, a Igor podniósł słuchawkę.
– Braciszku…. – W oczach miał łzy. Wtedy widziałem po raz pierwszy, jak płakał.
Zabójstwo taty to był straszny cios dla całej rodziny, ale mama? Załamała się i choć bardzo starała się pozbierać, po prostu nie dawała rady. Siedziała całymi dniami w ich sypialni, pogrążona w jakimś stuporze. Zaraz po tym ktoś zagroził
Igorowi, wtedy dopiero mama jakby się opamiętała, ale wieczorami nadal płakała w swoim pokoju i przestała się uśmiechać.
Zmieniło się w domu, tak jakby nasz świat przysłonił
ciemny woal. Zaczęło się robić poważnie. Odkąd zabrakło taty, Igor się zmienił. Potem doszły te groźby. Wyjazd na cztery lata do Włoch zmienił go bardzo. Nie był już tym gościem, którego chciałem naśladować. Od imprezowania i seksu to mu się kompletnie w głowie poprzewracało. I podjąłem ważną dla mnie decyzję, nie miałem zamiaru mieć dziewczyny. Baby to tylko same kłopoty.
Zostałem z mamą, robiłem, co mogłem, aby nie była smutna, ale ona ożywała tylko wtedy, gdy zbliżały się święta.
Organizowała wszystko sama i była zajęta, więc nie miała czasu na rozdrapywanie ran. Przyjeżdżał Igor z Włoch, bo tam uczęszczał do szkoły średniej. Mama czekała, wyglądając go z
utęsknieniem. Wiedziałem, że to nie było skierowane przeciwko mnie i nigdy nie byłem o to zazdrosny. Mówiła, że tylko wtedy jest szczęśliwa, gdy ma nas obu przy sobie.
Widziałem, jak Igor się zmieniał. Robił się coraz twardszy. Przyznał mi się w końcu, że pierwszy raz zabił
człowieka. Potem opowiadał, że uczy się torturować ludzi, żeby wydobywać informacje. Patrzyłem na niego jak na idiotę, ale wiedziałem, że taka jest kolej rzeczy w naszym świecie. To on miał przejąć rządy po tacie. Możliwe, że ja też kiedyś się tego nauczę, ale się nie spieszyłem.
– Zrozum, młody, my jesteśmy stworzeni do rządzenia.
Musimy być silni i bezwzględni. Co tata mówił? Że nasze nazwisko wymawia się ze strachem i z szacunkiem.
– Myślisz, że ja też?
– Tak, ty kiedyś też. Ja przejmę interesy taty, ale ty też kiedyś będziesz miał swoją działkę. – Skąd to wiedział? Bo mówił to z taką pewnością.
Możliwe, że od tego momentu i ja w to uwierzyłem.
Zacząłem zwracać uwagę na sposób, w jaki są prowadzone biznesy taty i wujka, brata mamy. Jedyne, czego nie odpuszczałem, to dobrej zabawy.
Odkąd Olga wyznała, że jest w ciąży z Igorem, znowu wszystko się posypało. Miałem do niego ogromny żal, bo najwięcej cierpiała mama. Ona nie za bardzo lubiła Olgę, wolała Natalię, jej siostrę. Starałem się być blisko mamy, widziałem, że bardzo tęskniła za tatą, a tu synek wywinął taki numer. Wszystko do dupy.
Już w pierwszej klasie liceum zaliczyłem zielony pas w jiu jitsu1 i zacząłem chodzić na strzelnicę, ale chyba od zawsze pociągały mnie noże, ciche i śmiertelnie niebezpieczne.
Poprosiłem naszego ogrodnika, aby z tyłu ogrodu oczyścił i przygotował miejsce do ćwiczeń w rzutach. Zbudował mi ścianę z desek i proste dojście. Mogłem tam godzinami trenować rzuty do celu.
Dragon załatwił mi shurikeny, ostre gwiazdy, ciche i niezwykle śmiertelne. Zakupił mi też kilka kompletów różnych noży, bo ja byłem jeszcze niepełnoletni i nie chcieli mi sprzedać.
Bez sensu to wszystko. Dostałem świetnie wyważone Foxtery o długości siedemnastu centymetrów. Potem zobaczyłem na filmach anime noże kunai, po miesiącu miałem je już w swoim wyposażeniu. Miały tylko trzynaście centymetrów. Były łatwe do ukrycia i niebezpieczne.
Byłem nie do pokonania w rzutach. Od jakiegoś czasu ogarnąłem grę w pikuty i taką sztuczkę szybkiego wbijania noża miedzy palcami. Nazywała się five finger fillet i nikt ze znajomych ani nawet żołnierzy taty tego nie potrafił.
Rozkładałem dłoń na stole, szeroko rozsuwając palce, a potem uderzałem czubkiem ostrza między nimi, wciąż przyspieszając.
Początki były nieco bolesne i paluchy lewej ręki miałem poranione, ale teraz już trafiałem bezbłędnie, a sztuki machania nożem motylkowym nauczyłem się od syna starego konserwatora. Ten to dopiero był zbir i bandyta, ale machał
motylkiem mistrzowsko.
Przestałem być ofiarą, stałem się drapieżcą.
1 Jiu jitsu, czyt. dżu dżitsu – styl walki. dop. autora.
Pierwszą klasę liceum zawsze będę wspominać z rozrzewnieniem, to był cudowny czas imprez. Zacząłem rozumieć Igora, czemu tak szalał, to było naprawdę super.
Mieliśmy taką małą ekipę, trzech chłopaków nie do zdarcia.
Dziewczyny same wchodziły mi na kolana, dopominając się pieszczot. Szybko przestałem być prawiczkiem i chętnie szkoliłem się w sztuce miłosnej. Mój czarny łeb, dobrze przystrzyżony przez naszego prywatnego fryzjera Maćka, wysoki wzrost, wysportowana sylwetka, lekki łajdacki uśmiech i drapieżne spojrzenie wyćwiczone przed lustrem robiły wrażenie. Po tacie odziedziczyłem włoską urodę i nigdy na to nie narzekałem.
Przyjechałem do domu na święta. Mama jakby trochę się ogarnęła, chodziła do Fundacji Klucz, którą założyła dzięki spadkowi po dziadku i tam ciężko pracowała, oddawała siebie innym. Dobrze, że miała jakieś zajęcie. Przez cały okres pobytu w Polsce uczyłem się prowadzenia biznesów ojca. Oczywiście nie stroniłem też od imprez, to było wpisane w mój krwiobieg, a Olga, córka Wesołego, idealnie się do tego nadawała.
Najbardziej zadziwił mnie braciszek, podrósł, zmężniał i spoważniał. No, prawie. Chyba teraz wszedł w okres imprezowy.
Doskonale go rozumiałem.
Za to biedna mama wydawała się załamana jego zachowaniem. Pewnie bała się powtórki, trochę rozmawiałem z młodym, dałem garść porad dotyczących dziewczyn, ale śmiał
się z tego. No wiem, spieprzyło się wszystko, jak zrobiłem dziecko Oldze, a potem jeszcze Natalii, ale o niej dowiedziałem
się niedawno. To wszystko mnie ostudziło i wyciszyło. Te kobiety przysłoniły mi cel, jakim było przejęcie władzy po tacie.
Dokonałem kilku złych wyborów, ale byłem młody i naiwny, miałem nadzieję, że jakoś to będzie, że samo się wyprostuje. Nie chciałem, aby Mati popełniał takie same błędy.
Pierwsza i druga klasa liceum to był piękny czas: zabawy, imprezy, alkohol i laski. Nie wszedłem w żaden stały związek, wystarczyło mi, że obserwowałem, co się dzieje u brata.
Zaliczałem i brałem się za następną, a każda myślała, że już mnie usidliła. Pilnowałem gumek, mogła się dziewczyna zarzekać, pokazywać swoje tabletki, bez gumki nie było seksu. Nie miałem zamiaru dać się wmanewrować w dzieci. Byłem młody, przystojny, dość bogaty, normalnie pan życia.
W klasie maturalnej przysiadłem na tyłku i zacząłem zakuwać. Matura mi wyszła idealnie, tak jak zaplanowałem.
Nasza
trójca
klasowa
przygotowała
imprezę
pomaturalną, żaden sztuczny bal, po prostu klasyczna popijawa.
Zorganizowaliśmy wielką bibę w wynajętym mieszkaniu na godziny. Super party, odlot miałem totalny, ale warto było.
Zaliczyłem wreszcie Zuzę. Całe liceum opierała się, mówiąc, że jestem dziwkarz i nie chce mieć ze mną nic wspólnego, a jednak uległa.
Siedziałem w pościeli, wygodnie oparty o zagłówek i obserwowałem, jak się ubierała. Byłem zadowolony, dałem jej dwa orgazmy i sam też poczułem spokój. Stojąc tyłem do mnie, próbowała zapiąć stanik i zaczęła kląć nieziemsko.
– Co jest, skarbie? Nie jesteś zaspokojona? – spytałem.
– Nie o to chodzi. Zła jestem, że uległam, ale muszę przyznać, że fajnie było.
– Fajnie? Tylko tyle?
– No cóż…
Nie podobało mi się, jak to określiła. W te klocki to byłem zajebisty, a nie tylko fajny.
Z drugiej strony tak samo mogłem powiedzieć o niej. Nie było rewelacji, jednak jako dżentelmen nie wyraziłem tej opinii na głos. Wróciwszy do rozbawionej ekipy, siadłem na kanapie koło kumpli i piłem dalej. Obserwowałem jeszcze Sarę, ale jeśli dziewczyny rozmawiały o mnie, to możliwe, że nic z tego nie wyjdzie. Szlag, poczekam do następnej imprezki. Zaczynały się wakacje i czas clubbingu.
Gdzieś koło północy ruszyliśmy wszyscy na dyskotekę do klubu obok naszej miejscówki. Super, ale niewiele pamiętałem. Byłem już nieźle pijany, z czystej głupoty pomieszałem alkohol z dopalaczami i zdaje się, że straciłem wątek życiowy.
Jakieś głosy do mnie docierały, ale czy tak działo się w rzeczywistości, czy tylko w mojej głowie?
Telefon w nocy nie zwiastował niczego dobrego.
– Braciszku, pomóż. – Niewyraźny i cichy głos Mateo skutecznie mnie obudził. Rozłączył się.
Kuźwa, co tam się stało? Miał być na imprezie, oblewając maturę.
Zadzwoniłem do niego, odebrał po kilku dzwonkach.
– Mati, co jest?
– Miałem wypadek, chyba kogoś potrąciłem.
– Gdzie? – Podał mi adres, a ja już się ubierałem. –
Młody, wysiadaj z samochodu i ukryj się, nie podchodź do tego człowieka, zaraz tam będę.
Zbiegając do garażu, dzwoniłem do Dragona.
– Mati po pijaku spowodował wypadek, weź kogoś i jedźcie tam, ja już wsiadam do samochodu.
Prułem przez miasto jak głupi, na miejsce dojechałem w kwadrans, ale podejrzewałem, że dostanę parę mandatów.
Ciemno jak w dupie, pusta uliczka, człowiek leżał na ulicy i trochę się ruszał, czyli żył. Zarzuciłem kaptur bluzy na głowę.
Nie chciałem mu się pokazywać, żeby mnie nie zapamiętał. Za chwilę wezwę pogotowie, ale najpierw Mati.
Zadzwoniłem do brata, sygnał jego telefonu usłyszałem z krzaków. Poszedłem tam. Leżał napruty i chyba nieprzytomny.
– Igor? – Usłyszałem cichy głos z tyłu. To Dragon.
– Ok, bierzemy tego idiotę i pakujemy do mnie do samochodu. Masz kierowcę?
– Tak, zabrałem Kapsla.
– Niech zabierze to trefne auto do magazynu, do rana samochód ma być rozebrany i zutylizowany. U mnie w schowku jest telefon, czysty, zadzwoń z niego po pogotowie, aparat natychmiast rozwal.
– Przyjąłem.
Dziadek jęczał, spojrzałem na niego z daleka, miał około siedemdziesiątki, po jaką cholerę o tej porze plątał się po mieście, same kłopoty tylko przez to. Skoro żył, nie mogłem się zbliżać, aby mnie nie rozpoznał.
– Igor, pogotowie zawiadomione.
Stałem przez chwilę i patrzyłem, jak Kapsel odjeżdża trefnym fordem, dopiero teraz podszedłem do miejsca zdarzenia.
Stojąc tyłem do dziadka, zacząłem się rozglądać, czy nie ma jakichś śladów.
Musiałem sprawdzić sam, takie przyzwyczajenie. Potem zadzwoniłem do Rafała.
– Sorki za późną porę, ale potrzebuję pomocy. Podam ci namiar. Mógłbyś wejść na monitoring miejski i sprawdzić, czy nic się nie nagrało?
– Co jest?
– Mati spowodował wypadek.
– Cholera.
– No właśnie, jakbym miał mało na głowie. Zabieram pijaka do domu. Samochód znika. Dziadek żyje. Pogotowie zawiadomione, wiec psy też. Nie ma dużo czasu.
Pożegnałem się z Dragonem i odjechaliśmy, bo już słyszeliśmy sygnał karetki. Wiedziałem, że zanim dojedzie policja, Rafał sprawdzi wszystkie okoliczne kamery i w razie czego wymaże zapis. Ten informatyczny szatan był nieoceniony.
Przywiozłem Mateo do domu, był tak pijany, że bełkotał
niezrozumiale. Niestety, mama wstała i czekała na nas w salonie.
Wciągnąłem gnojka i rzuciłem na kanapę, jęknął, ale nie było z nim żadnego sensownego kontaktu.
– Oj, dzieci! – Mama złapała się za głowę.
– Mamo, co mam robić? Nie pozwolę, aby go aresztowali, może… Może niech jedzie do Włoch?
Spojrzała na mnie wzrokiem już całkowicie przytomnym.
Kiwnęła tylko głową.
– Idę go spakować, paszport jest w sejfie, przynieś, tam jest też karta do Banco Mediolanum na jego nazwisko, będzie
potrzebował pieniędzy. Zaraz potem zadzwonię do Carla. Weź
go pod prysznic, wsadź pod zimną wodę, a potem pod ciepłą, ubierz w czyste ciuchy. Matko jedyna, ja z wami oszaleję.
– Kocham cię, mamo, wiesz o tym?
– Wiem, synku, no dobrze, do dzieła. Dragon?
Spojrzałem w stronę wejścia. Nasz najlepszy żołnierz, przyjaciel i opiekun rodziny stał w progu.
– Przyszedłem zapytać, czy w czymś pomóc. – Spoglądał
to na mnie, to na mamę, ale w tym momencie to ja podejmowałem decyzje.
– Staramy się to opanować. Zadysponowałem, że trzeba natychmiast wywieźć Mateo z Polski samochodem. Do Berlina, stamtąd poleci do Mediolanu.
Drago skinął głową, to była moja decyzja i on ją uszanował.
– Zadzwonię po Szymona. Jemu ufam, wszystko załatwi i zna niemiecki. Dawaj, Igor, weźmiemy tego dorosłego pijaka pod prysznic.
Ocknąłem się, gdy poczułem wodę. Zaczęło padać? Jakiś cholernie zimny ten deszcz. Starałem się skupić na tym, co jako ostatnie zapamiętałem. Zasłoniłem twarz, nie, nic nie pamiętałem.
W mózgu miałem ciągle mgłę.
Po chwili jednak coś zaczęło docierać, ciągle było mokro, ale pamiętałem, że dzwoniłem do brata, tylko po jaką cholerę?
– Mati! Kurde, ocknij się, bracie, dawaj, idioto, i pomóż, ciężko ubierać takie zwłoki.
– Igor? – Tak, to był jego głos. – Co się stało?
– Narozrabiałeś i muszę sprzątać po tobie.
– Porzygałem się w samochodzie?
– Gorzej, młody. Rozbieraj się, zrobię cieplejszą wodę, jak już kontaktujesz.
– Jestem w domu? – Naprawdę się zdziwiłem. – Przecież była impreza, potem dyskoteka. Zaliczyłem wreszcie Zuzkę, wiesz? Niezła dupa była, ale bez relewa… rewelacji.
Zapamiętałem, bo tyle koło niej chodziłem, aż wreszcie sama mi się oddała. A potem naszła ta mgła. Spojrzałem na brata, wciąż widziałem niewyraźnie.
– Powiedz, co się dzieje?
– Ukradłeś samochód, potrąciłeś jakiegoś staruszka i zadzwoniłeś po mnie. Brałeś coś?
– O kurwa! Nie wiem, możliwe…
– No właśnie. Mama już cię pakuje. Zaraz przyjedzie Szymon i zawiezie cię do Berlina, stamtąd polecisz do Mediolanu. Zamieszkasz u wujka Carla. Znikasz z Polski, rozumiesz?
– Cholera! Ja to wszystko zrobiłem? – Chyba nawet poczułem dumę z siebie. Tak troszeczkę.
W sypialni Igor pomógł mi wyciągnąć jakieś ciuchy, ale ubierałem się już sam, choć w głowie mi się kręciło. Mama wyszła z mojej garderoby z walizką.
– Mamuś, przepraszam, nie chciałem.
Mamę zobaczyłem już wyraźnie, a zwłaszcza jej smutne oczy. Zakłuło mnie w klacie i w żołądku też, więc ruszyłem do toalety. Szybko wyrzuciłem z siebie resztki pizzy i alkoholu.
Wszystko piekło, łeb napieprzał, a świat wirował, ale mamę widziałem wyraźnie i to bolało. Wróciłem do pokoju. Brat cały
czas stał koło mnie, więc miałem na kim się wesprzeć, ale po chwili wyszedł z pokoju. Zostałem sam z mamą.
– Co mam ci powiedzieć, synku… Dobrze, że ten człowiek żyje. Jak mogłeś tak się zaprawić? Nam nigdy nie wolno tracić kontaktu z rzeczywistością, wróg może to wykorzystać. Pamiętaj o tym.
– Masz rację, mamo, już nigdy tak się nie upiję. Kurczę, nie chcę wyjeżdżać. Kocham cię i ten dom, i Igora.
– Powiem ci to, co kiedyś powiedziałam Igorowi: trzeba ponosić konsekwencje swoich działań. To jest właśnie dorosłość, synku, ja też nie chcę, abyś wyjeżdżał, ale to konieczne. Studia podejmiesz we Włoszech, a my tu zrobimy wszystko, aby nazwisko Woletti nie wypłynęło w tej sprawie.
– A ten, kogo potrąciłem?
– Jeszcze nie wiem, ale żyje, nim też się zajmiemy i rodziną, dostanie odszkodowanie z nieznanego źródła.
Do pokoju wszedł Igor. Wyglądał na wściekłego, ale też i zmęczonego, a może to rozczarowanie? Wciąż byłem pijany, choć teraz już kontaktowałem.
– Chodź, młody, do kuchni, zrobiłem ci kawę. Zaraz czas na wyjazd, Szymon czeka.
Zabrał moją walizkę, pomógł mi wstać, bo jeszcze nie trzymałem pionu.
Mama się popłakała, chyba nie zapomnę tego widoku do końca życia. Było mi wstyd za siebie. Stała na progu taka samotna i załamana. Silna kobieta, ale cholernie delikatna.
Ubóstwiałem ją i serce bolało, że zrobiłem jej przykrość.
– Sprawuj się tam dobrze, kocham cię, synku.
To wszystko było do kitu, jedna noc i całe moje dotychczasowe życie szlag trafił. Co to za cholerny los uwziął
się na nas.
Igor podął mi rękę po męsku.
– Tak bywa, stary, będziemy w kontakcie. I nie daj się tam, pamiętaj, że jesteś Woletti.
Wsiadłem do samochodu. Siedzenie już było rozłożone.
Szymon, szef ochrony Klubu i zaufany człowiek Igora, rzucił mi na kolana małą poduszkę i koc.
– Śpij i nie próbuj mi zarzygać auta, bo pożałujesz. –
Podał rękę Igorowi i usiadł za kierownicą.
Gdy tylko zamykałem oczy, helikopter w mojej głowie odpalał silnik, wirował głośno i kręcił się jak głupi. Na szczęście dość szybko zasnąłem i obudziłem się, jak dojeżdżaliśmy do lotniska.
– Przespałem całą drogę? – spytałem Szymona.
– Dokładnie, grzeczny byłeś, trochę tam jęczałeś pod nosem, ale było ok. Jak się czujesz?
– Jakby mnie walec przejechał.
Chyba jeszcze nie wytrzeźwiałem, ale mogłem chodzić i nie zataczałem się, więc wpuścili mnie na pokład.
Lot? Fakt, leciałem samolotem. Raz się obudziłem, chwiejnym krokiem ruszyłem do toalety, po drodze widziałem super lalunię i dostrzegłem zainteresowane w jej oczach. Ech, żebym był trzeźwy…
Potem obudziłem się tuż przed lądowaniem. Wychodząc z samolotu, znowu ją wyhaczyłem, miała nieziemski tyłeczek.
Rozdział 2
Mateo Na lotnisku było pełno ludzi, wiadomo, godziny popołudniowe. Za bramkami czekał już wujek Carlo Tuscone.
To nasza bardzo daleka rodzina od strony taty, ale polubiłem go już przy pierwszej wizycie. Był żwawym starszym człowiekiem z niewielkim brzuszkiem. Bardzo szanował tatę i uwielbiał
mamę, zresztą, kto by jej nie lubił?
Mediolan spodobał mi się już w czasie poprzedniego pobytu, język znałem bezbłędnie, teraz, jak tu zamieszkam, to pozbędę się akcentu i będzie git. Jednak chciałbym, aby był tu ze mną Igor.
– To mówisz, Mateo, że narozrabiało ci się przypadkiem?
– No, tak jakoś wyszło.
– Wy młodzi i ta gorąca krew, też kiedyś byłem młody i też rozrabiałem. Ojciec miał ze mną nie lada problemy.
– I co? – W głowie mi huczało, ale musiałem podtrzymywać rozmowę. Włosi to gaduły. Mieliśmy kawałek jazdy przed sobą, więc idealny czas na chwilę luźnej pogawędki.
– Nic, przyszedł czas i wydoroślałem. Wszyscy tak mamy. – Szkoda, że nie pociągnął tematu.
Willa wujostwa znajdowała się prawie w centrum miasta za wysokim ogrodzeniem w ogromnym ogrodzie. Ciocia też już na mnie czekała. Ich najmłodszy syn był starszy ode mnie o dziesięć lat i pracował od rana do nocy w banku, więc nie miałem towarzystwa, ale chwilowo tym się nie przejmowałem, najpierw musiałem się ogarnąć.
Konto w Banco Mediolanum zostało założone na Igora i na mnie, więc mogłem swobodnie korzystać z euro. No i miałem komplet papierów na studia.
– To jaki kierunek chcesz studiować? – zapytał wujek rano przy śniadaniu.
Dzisiaj byłem już wyspany, miałem olbrzymi pokój z bardzo wygodnym łóżkiem i dużym balkonem wychodzącym na ogród. Zaraz obok znajdował się spory basen. Nie czułem się pewnie w wodzie, ale postawiłem sobie cel, żeby to zmienić.
Igor dzwonił z samego rana z zapytaniem o podróż.
Poinformował, że moje rzeczy już jadą busem. Całe życie w kilku walizkach.
– Daj mi, wujek, ze dwa dni pomyśleć, ale wybiorę coś pomiędzy ekonomią a zarządzaniem.
Ciocia Rosa siedziała przy stole i kiwała głową.
– Oj, młodzi, młodzi, a pamiętasz Carlito, jak ty rozrabiałeś? Byliśmy świeżo po ślubie, jak cię zgarnęli za rozbieranie się…
– Rosa! Proszę…
– Ale to bardzo ciekawe, ciociu… – Wyprostowałem się z żywym zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy.
Oboje roześmiali się, ale ciocia nic więcej nie powiedziała, a szkoda. Patrzyłem na nich i myślałem, czy ja kiedyś też poznam taką dziewczynę, przy której zechcę się zestarzeć? Mało prawdopodobne z moim nastawieniem do miłości. Uważałem, że to układ, który tylko związywał i ogłupiał. Jednak z drugiej strony, gdy widziałem, jak stary Włoch kładł rękę na dłoni żony i ona tak miękko na niego patrzyła, to coś chyba w tym było. Zaraz jednak przypominałem
sobie swoją obietnicę – żadnych kobiet na stałe. Trzy razy zet: zdobyć, zaliczyć, zapomnieć.
Wczoraj zgadałem się z jednym takim. Umberto był
młodym ochroniarzem u wujka, napakowany gość, starszy ode mnie ledwie o trzy lata. Siedzieliśmy na schodach wielkiej willi Tuscone i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Głównie to ja pytałem, a on opowiadał.
– Słuchaj, w ten weekend mam wolne, może skoczymy na kluby. Oblecimy ze trzy w jeden wieczór. Łykniesz atmosfery, sam zobaczysz. Będziesz miał porównanie.
Ha! Nie byłbym sobą, gdym się nie zgodził.
Klub Esegue mieścił się w podziemiach starej kamienicy i był cały w lustrach, aż w głowie się kręciło. Jakoś po trzecim szocie przestało mi to przeszkadzać. Włoszki były śliczne, zaraz po wejściu przygruchałem sobie długonogą w obłędnych czerwonych szpilkach. Był taniec i picie, w końcu wylądowaliśmy w toalecie. Tak pięknie zrobiła mi loda, że mogłem niebiosom dziękować, ale potem zniknęła, nagle wstała, wmieszała się w tłum i już jej więcej nie spotkałem. Szkoda.
Spodobało mi się takie życie, na luzie, bez stresu. Wraz z Umberto jeździliśmy po klubach. Rany, ile ja lasek zaliczyłem przez tamten czasu. Jedna taka przyczepiła się, twierdząc, że chce urodzić mi dzieci, Umberto miał ubaw na całego, a ja problem.
Dopadła mnie tydzień później w innym klubie. Miałem na widoku taką apetyczną blondynę, kiedy ta mała stanęła przede mną.
– Cześć, pamiętasz mnie? Chcę być twoją dziewczyną.
Umberto parsknął śmiechem, plując naokoło piwem i z zaciekawieniem obserwował dalszy ciąg sytuacji, a mnie szlag
trafiał, bo blondynka zaczęła tańczyć z jakimś innym w błyszczącej koszuli. Wyglądał debilnie w tym ciuchu.
– Posłuchaj mnie uważnie, maleńka, ja nie jestem zainteresowany. Było fajnie i się skończyło.
– Nic się nie skończyło, powiedziałam rodzicom, że mam chłopaka i masz jutro przyjść do nas na obiad.
– Chyba cię, mała, pogięło.
– Mojemu tacie się nie odmawia.
– A kto nim jest?
– Jestem Sofia Radacio.
– Nie znam, więc spadaj albo coś ci się przytrafi.
– Mój tata nie będzie zadowolony. – Odwróciła się i odeszła.
Umberto siedział obok, ale miny już nie miał takiej wesołej.
– Co jest?
– Radacio to znane nazwisko w mieście.
– Przecież wiesz, że ja tu nikogo nie znam.
– No właśnie, to rodzina policyjna, ale o to spytaj wujka.
Policja? No, jeszcze tego mi w życiu brakowało.
Odechciało mi się całej zabawy.
Rano chciałem zapytać o to nazwisko, bo wciąż mnie gnębiło, że mogą z tego wyniknąć jakieś problemy.
– No, mów, Mateo, przecież widzę, jak się kręcisz.
– Wujek, co to za rodzina Radacio?
– Uuu, wysokie progi, plan czy problem?
– Chyba to drugie. Sofia Radacio wymyśliła, że jestem jej chłopakiem i powiedziała o tym rodzicom. Podobno mam iść na obiad w niedzielę.
– I?
– Odmówiłem.
Ciocia Rosa śmiała się pod nosem. Lubiłem ją bardzo, niewysoka, pulchniutka, raczej taka spokojna i domowa.
– Co w tym śmiesznego, ciociu?
– No to masz problem.
– Rosita, nie śmiej się. Ta dziewczyna, Sofia, ma pecha.
Szuka na siłę chłopaka i ciągle zakochuje się w mafiosach, a ojca mało szlag nie trafia. Jej padre to szef Polizia di Stato w Mediolanie.
– O cholera, to źle.
– Spokojnie, ja to załatwię. Jej podboje miłosne to już legenda w naszych kręgach.
– To ja mam się pytać każdej dziewczyny, kim są jej rodzicie? Przecież to dla mnie katastrofa.
– Wittorio Radacio, dziadek Sofii uderzał do mojej Rosity.
– Ciociu? – Spojrzałem na tę spokojną i cichą kobietę z niedowierzaniem.
– No, byłam kiedyś piękna i młoda.
– Dalej jesteś piękna i tylko moja, a ja walczyłem z Wittorio o moją żonę.
– No nie, to się robi coraz ciekawsze.
– No i szlag go trafiał, że gnojek z rodziny mafijnej wygrał. Muszę im chyba przypomnieć o tym małym epizodzie.
– Och, Carlo, to nie był epizod a cała wojna w mieście.
Nie poszedłem na ten obiad, wujek naprawdę to załatwił, ale na dłuższy czas odechciało mi się clubbingu.
Zająłem się nauką, to było bezpieczniejsze. Za to Umberto jeszcze długo nie dał mi o tym zapomnieć.
Rozdział 3
Mama miała za tydzień urodziny, na pewno nie będę siedział tutaj. Zadzwoniłem do Igora i wszystko zaplanowałem.
Poszedłem do fryzjera, zmieniłem trochę uczesanie i wyrobiłem sobie nowe fałszywki. Znajomości wujka okazały się tutaj nieocenione. Ruszyłem z lotniska w Bergamo do Berlina. Tam już czekał na mnie Szymon.
– Dobrze cię, młody, widzieć. Wyglądasz inaczej, ale bardzo dobrze. Gdy ostatnio cię widziałem, to przypominałeś zombie. Jedziemy do domu, Igor nikomu nie powiedział, że przyjeżdżasz, będzie niespodzianka.
– Super, a jak tam u was, wszystko w porządku?
– No nie mów, że nie wiesz. Zostałeś potrójnym wujkiem.
– Muszę przyznać, że mój braciszek jest dość rozrzutny.
Wiem o całej trójce, ale tylko suche fakty.
Szymon roześmiał się w głos.
– Rozrzutny? Tego jeszcze nikt tak nie nazwał. Za parę godzin wszystkiego się dowiesz.
Do domu dojechaliśmy późnym wieczorem. Wszedłem tylnymi drzwiami i szybko ukryłem się w swoim starym pokoju.
W nocy przyszedł Igor i gadaliśmy prawie do rana.
Dla mamy to była prawdziwa niespodzianka.
Cieszyłem się, kiedy widziałem jej radość i łzy w oczach, gdy rano wszedłem do jadalni z wielkim bukietem. Piękny był, taki jak jej uśmiech. Mama zawsze kochała kwiaty, a jej ogród aż tonął w kolorach i zapachach.
Dwa dni przesiedziałem w domu. Głównie z mamą na kanapie, nie pozwalała mi nigdzie jechać, nikogo odwiedzić.
Byłem już wysoki i dobrze zbudowany, mogłem ją objąć ramieniem, a ona wtulała się w mój bok. Przypomniałem sobie, że zawsze tak siadała z tatą.
Trochę się popłakała, wspominając stare czasy. Ciągle nie mogła ruszyć dalej po śmierci taty. Też za nim tęskniłem, potrzebny był mi taki męski idol. Teraz Igor trochę go zastępował, ale… to nie był tata. Gdy widziałem radość mamy, pomyślałem, że przyjazd tutaj okazał się dobrym pomysłem.
O świcie pojechałem na grób taty, pogadałem sobie z nim szczerze i chociaż nie dostałem żadnej odpowiedzi, poczułem się lepiej.
Rozdział 4
Zaraz po uroczystości urodzinowej wsiadłem w pociąg do Pragi, stamtąd samolotem do domu.
Tak, od jakiegoś czasu zacząłem traktować dom Tuscone jak własny, może już najwyższy czas całkiem się usamodzielnić, wynająć jakiś apartament? W końcu kasy mi nie brakowało, ale z drugiej strony, mieszkając u wujostwa, miałem wikt i opierunek z głowy. Czyli wniosek nasuwał się sam, że jak się wyprowadzę, to muszę znaleźć sobie gosposię, spokojną, stateczną panią, która zajmie się mną jak swoim synkiem.
Cholerka, aż się uśmiechnąłem do swoich myśli. Jestem klasycznym samcem i wiek nie ma tu nic do rzeczy. Lubiłem, by kobieta o mnie dbała.
Byłem już dorosły, kasę miałem, studiowałem, głupio było tak siedzieć wujostwu na głowie. Postanowiłem to w najbliższym czasie przemyśleć i poszukać jakiegoś apartamentu.
Któregoś wieczoru wujek zagadnął mnie podczas kolacji.
– Mati, chciałbym, żebyś zaczął bywać ze mną na spotkaniach biznesowych. Chyba już czas, abyś zaczął
pokazywać się w odpowiednim towarzystwie. Nazwisko Woletti do czegoś zobowiązuje.
– Nie ma sprawy, wujku, chętnie dotrzymam ci towarzystwa.
To była dobra lekcja biznesu przestępczego. Brałem już udział w kilku akcjach, najczęściej towarzyszył mi Umberto.
Doświadczenie zdobyte na strzelnicy procentowało, ale to moje umiejętności rzucania nożami zdobyły najwyższe uznanie.
– Młody, chciałem ci powiedzieć, że dotarło już do tego twojego kuzyna, że jesteś w Mediolanie. Mój wywiad donosi, że nieco się zaniepokoił.
– Kuzyn? To ten odłam rodziny, co pozbawił tatę należnego mu miejsca? Boi się kuzynek o swój stołek? I dobrze!
Masz rację, wujku, czas pokazać, że tu jestem. Niech zacznie o mnie myśleć przed zaśnięciem i tuż po obudzeniu.
– Nieodrodny synek tatusia, dziadek też taki był.
Nieustępliwy i uparty.
– A ten dziadek od strony mamy?
– Górecki, pseudonim Góra. Nie znałem go dobrze, ale to był zły człowiek… – Wujek autentycznie się zawiesił, siedział w milczeniu, bo chyba zaczął wspominać. Nie chciałem mu przeszkadzać, więc spokojnie czekałem. W końcu spojrzał na mnie.
– O czym mówiliśmy?
– Że Góra to zły człowiek, ale wiadomo, był gangsterem.
– Nie, to nie o to chodzi. Igor jest gangsterem i ja też, ale czy jesteśmy złymi ludźmi? Nie mieszaj terminów. Góra był zły dla ludzi, a najbardziej dla swojej córki Mai, twojej mamy.
Wiesz, jak skończył?
– Tylko tyle, że został wydany na niego wyrok i zlecenie wykonano.
– A wykonał go Borys. Za zabicie jego córki Mariny, matki Mai
– Czekaj, czyli Góra zabił swoją kobietę? I znęcał się na córką, czyli Mają? Zły, to chyba niedopowiedzenie roku, wujku.
A Borys, czyli mój pradziadek?
– Tak, poznałem go, był szefem podziemia na Ukrainie, ale o tym pogadaj z mamą. Igor też sporo wie.
– Byłem na pogrzebie Wadima, jego syna. A Dima, nowy boss, współpracuje z Igorem.
– No widzisz, jak to wszystko się układa. Koligacje rodzinne to w naszym życiu ważna rzecz.
Ta krótka rozmowa okazała się dla mnie podróżą w czasie. Nie byliśmy zwykłą rodziną, dla nas ważne były daty dostaw towaru, dystrybucja, prawidłowe działanie klubów i innych przedsiębiorstw. Sprzedaż broni i unikanie psów.
Opłacanie stróżów prawa i łapówki stały się dla nas tak normalne, jak dla zwykłych śmiertelników płacenie za światło czy inne media.
Zacząłem więc „bywać”. W mojej garderobie pojawiło się kilka garniturów, najczęściej ciemnografitowych, takich prawie czarnych.
Coraz częściej wujek zabierał mnie na spotkania i rozmowy, w chwili obecnej pełnił funkcję mediatora między klanami i rodzinami. Jeden z jego synów, a mój kuzyn, zaszedł
w Stanach już dość wysoko w strukturach mafijnych. Drugi, na miejscu, pracował w banku, a córka Estella wyszła za mąż za jednego z Capo Camorry i mieszkała pod Neapolem, więc wujo poświęcał mi teraz cały swój czas. Dużo tłumaczył zawiłości prowadzenia nielegalnych biznesów we Włoszech. Samo obserwowanie i słuchanie rozmów wydawało się pouczające.
Kiedyś był doradcą, consigliere Wolettich, ale ten nowy, po śmierci dziadka, odsunął go i pozbawił stanowiska. Wujek został w Mediolanie mediatorem i robił to świetnie. Sam widziałem i uczyłem się od mistrza.
Miałem szczęście, że trafiłem na takiego człowieka, był
mądry, spokojny, z rozległą wiedzą. Chodziłem na wykłady z
zarządzania zasobami ludzkimi, owszem, ale studia nie dawały mi nawet ułamka tego, co przekazywał stary mafioso.
Niedzielne spotkanie w klubie było kolejnym krokiem do poznawania specyfiki naszej pracy. Południe to czas, gdy w lokalu kręciło się niewielu ludzi. Wujek miał tego dnia rozmawiać z przedstawicielami familii Berettini w sprawie umowy o dostęp do specjalnej rampy przeładunkowej. Dwie rodziny wadziły się, a wujek próbował zażegnać konflikt. To ciężka praca i często niewdzięczna.
Wchodziliśmy właśnie do klubu, gdy trzech uzbrojonych typów wypadło z bramy obok wejścia. Odruchowo sięgnąłem po noże, dwa śmignęły, trzeciego zmiótł strzałem ochroniarz Felipe.
Wujka wepchnąłem do środka, osłaniając go własnym ciałem, a tuż przede mną stanął kolejny ochroniarz.
– Już jest ok. Panie Woletti, proszę uspokoić wujka, ja wezwę ekipę sprzątającą.
Dostałem pochwałę od wujka, dwóch mężczyzn siedzących w środku było przerażonych.
– Proszę nam wierzyć, panie Tuscone, to nie my. My chcemy się dogadać.
Wujek spokojnie kiwnął głową, ale widziałem, że jest wzburzony. Potem, wracając do domu, stwierdził, że te noże są świetne, bo tak morderczo ciche i nie stwarzają chaosu.
– Twoja broń jest niesamowita, zobacz jak cicho załatwiłeś sprawę. Ten jeden wystrzał słychać było w całej dzielnicy. Myślę, Mateo, że w przyszłości Mediolan pozna moc twoich noży i, nie daj Boże, być wtedy twoim wrogiem.
Zamyśliłem się, ale to brzmiało jak proroctwo, więc w odpowiedzi tylko się uśmiechnąłem. Nie miałem nic przeciwko
temu. Chciałem się wybić, ale miałem na to jeszcze czas, teraz imprezy i młodzieńcze szaleństwo.
Jakiś czas później nadszedł ważny dzień, ślub jedynej córki jednego z bossów mediolańskich. Wujostwo zabrali mnie ze sobą, tłumacząc, że tego typu przyjęcia są najlepszą okazją, by pokazać się w odpowiednim towarzystwie.
Owszem, ślub był całkiem udany, panna młoda średniej urody, ale ciało miała piękne i w tej sukience bez ramiączek prezentowała się bardzo apetycznie.
W czasie przyjęcia poznałem mnóstwo ludzi, uścisnąłem wiele dłoni i wypowiedziałam multum
kurtuazyjnych
grzeczności, ale po trzech godzinach miałem dość. Na kobiety i dziewczyny nawet nie patrzyłem, bo to mogło okazać się niebezpieczne, bezpieczniejsze były znajomości z panienkami z klubów. Podkradłem butelkę whisky z bufetu i schowałem się w ogrodzie.
Nie minął nawet kwadrans, gdy koło mnie pojawiło się dwóch łebków. Byli chyba w moim wieku i cholernie do siebie podobni.
– Czy jestem już tak narąbany, że widzę podwójnie? –
spytałem niezbyt dyplomatycznie. Spojrzeli na mnie, ryknęli śmiechem i usiedli na ławce po obu moich stronach.
– Sergio. – Przedstawił się ten z lewej.
– Renzo. – powiedział ten z prawej.
– Aha. Jest was dwóch, więc mogę pić dalej. Ja jestem Mateo.
Od tej pory impreza okazała się o wiele ciekawsza.
Wypiliśmy morze whisky, zapaliliśmy coś mocniejszego i popłynęliśmy z prądem odurzenia. Nad ranem obudziliśmy się w krzakach zmarznięci i nadal pijani. Wezwałem transport,
przyjechał Umberto i zawiózł nas do małego hoteliku, ulokował
w łóżkach i sam się położył.
– Umberto, jak ci się odwdzięczę? – Rano masowałem bolącą głowę.
– Pamiętaj o mnie, jak już zostaniesz bossem. –
Roześmiał się. – Podejrzewam, że życie z tobą będzie bardzo ciekawe. Zresztą, twój wujek jaja by mi urwał, gdyby coś ci się stało.
Bliźniacy okazali się rodziną panny młodej, jakimiś jej dalekimi kuzynami z jeszcze dalszej prowincji. Nie mieli matki, tylko macochę, która ich nie lubiła, i ojca, też dość oziębłego w uczuciach. Uczyli się w Mediolanie, a ja ich polubiłem.
Jako bliźniacy jednojajowi byli identyczni, no prawie, ja ich odróżniałem. Wysocy, ale dobrze zbudowani, przy mojej chudej sylwetce wyglądali jak zapaśnicy. Krótkie brązowe włosy, identycznie przycięte sterczały im na wszystkie strony.
Lubili ubierać się tak samo, bo wtedy jeszcze trudniej było ich rozpoznać.
Chodziliśmy wspólnie na siłownię, strzelnicę, potem doszły kluby i panienki.
Wynająłem
mieszkanie
niedaleko
politechniki,
wyciągałem ich na spotkania i naprawdę polubiłem ich towarzystwo. Często spali u mnie, robiąc zamieszanie i chlanie na wesoło. Wujek zaczął nas zabierać ze sobą jako obstawę na spotkaniach.
Teraz miałem odlotowe towarzystwo bliźniaków, więc części imprezowej nie zarzuciłem.
Wczoraj wybraliśmy się do klubu. To dość znane miejsce odwiedzane przez modową część Mediolanu. Razem z
Sergio i Renzo zasiedliśmy w sekcji vipowskiej. Może nie byłem znany w mieście, ale moc euro znali wszyscy, a każdy ma swoją cenę.
Szybko zwróciłem uwagę na jedną dziewczynę. Piękna, smukła, wysoka blondynka siedziała na hokerze z jakąś koleżanką. Ja już jakiś czas pościłem seksualnie, więc wściekle głodny skanowałem wzrokiem jej ciało. Musiałem wpaść jej w oko, bo zgodziła się przysiąść do nas.
– Serena – przedstawiła mi się, siadając obok.
– Mateo i od razu mówię jesteś piękna.
– Wiem. – Skromnie spuściła wzrok.
Tak zaczął się mój pierwszy w życiu związek, a Serena wcale nie była taka skromna. Była natomiast modelką, wschodzącą gwiazdą mediolańskich wybiegów, o czym się wkrótce przekonałem, znajdując swoje zdjęcie z nią na plotkarskiej stronie. Opisano mnie jako przystojnego i tajemniczego wielbiciela. Wujek tylko się uśmiechał. W żadnym wypadku nie kochałem jej, ale dobra i chętna dziewczyna w łóżku jest ok, no!
Tak, w łóżku Serena okazała się nieziemska, ale w życiu była bardzo zazdrosna. Chciała mnie tylko dla siebie i nie lubiła bliźniaków, a to stanowiło problem.
Lubiła się bawić, między pokazami i wyjazdami balowaliśmy na parkietach i w barach klubowych. To był czas szaleństw, morza alkoholu, dragów i innego syfu i wykorzystałem życie na maksa. Że się wtedy nie uzależniłem, to aż dziw.
A potem wszystko się spierdoliło.
Rozdział 5