Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak trudno jest schudnąć, wie każdy, kto próbował zredukować wagę. A jeszcze gorzej jest, gdy zajadanie stanowi odpowiedź na stresy.
Anna wie o tym najlepiej. Jej historia pokazuje, że warto podjąć walkę, zwłaszcza gdy masz cel i kogoś, kto cię wspomaga.
Anna lubi siebie, ale nie lubi swojego ciała. Po rozwodzie, już jako dojrzała kobieta, pod naciskiem przyjaciółki podejmuje walkę o zgubienie nadliczbowych kilogramów. To bardzo trudne zadanie, ale spotkanie z leśnym oprawcą okazuje się tym, czego jej potrzeba.
Wśród pięknych lasów i jezior Pojezierza Drawskiego Anna poznaje możliwości swojego ciała.
Emocje wybuchają niczym wulkan.
Jest walka, trud, pot, jest zazdrość, smutek, miłość. Czy Annie uda się zawalczyć o siebie i wygrać?
Ten romans z przymrużeniem oka zawiera ważne przesłanie, jakim jest walka z otyłością, z kompleksami oraz postrzeganiem przez otoczenie osoby z nadwagą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 239
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Magda Rysa, 2022Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Barbara Mikulska
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Ollyy/Shutterstock
Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-317-1
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Epilog
Od autorki
Wszyscy bohaterowie „Leśnej kuracji” to postacie wymyślone, ale czy nie byłoby ciekawie spotkać na swojej drodze takiego apodyktycznego, wrednego, seksownego Jakuba? Czy Anna trochę nas nie przypomina? Ech… samo życie.
„Leśna kuracja” to nie poradnik, ale historia, którą wiele osób chciałoby przeżyć nawet za cenę łez, wyrzeczeń, czy… pielenia buraków.
Zapraszam do lektury.
Rozdział 1
Ona
Jestem Ania, jestem gruba, lubię siebie, bo jestem całkiem sympatyczną osobą, ale nie akceptuję swojego ciała. Jest okropne. Dużo, dużo za duże. Nie jestem już młódką, rozchichotaną, wpatrzoną w TikToka i Instagram. Mam czterdzieści pięć lat, za sobą rozwód, syna mieszkającego w Anglii i chyba zmarnowane życie. Co jeszcze może mnie spotkać?
Od jakiegoś czasu mam doła, takiego wielkiego, niszczącego. Sama nie wiem, po co czytam te wszystkie artykuły w necie, o tym jak polubić siebie, gdy ma się taką nadwagę, że aż boli? Nic nie pomaga: ani czytanie poradników, ani wmawianie sobie po każdym prysznicu, że jestem cudowna i piękna. Kiedy staję w łazience i patrzę w lustro, prowadzę często poważne rozmowy sama ze sobą. Na głos, bo tylko taka forma może być przyswojona przez tę w lustrze. I co? Nic, kurde, nic nie pomaga, jestem gruba i nie potrafię ogarnąć tego sama. Ciężko zostać samemu z takim problemem. Kasia mnie rozumie, no prawie, sama ma taką zgrabną dupcię, że przyjemnie popatrzeć. Potrafi jednak słuchać, a tego też mi potrzeba. Tak więc na takiego doła tylko Kaśka mogłaby mi pomóc. Kupiłam wino, kilka paczek żelek i pojechałam tramwajem do mojej najlepszej przyjaciółki. Takiej prawdziwej, książkowej, co rzuca wszystko i poświęca swój czas na ratowanie mojego podeptanego i sfrustrowanego ja.
Usiadłyśmy w jej salonie.
– Kasia, co zrobić? Lubię siebie. – Sięgam po czerwonego żelka. To moja mała obsesja, od zawsze byłam żelkożercą.
– Głupia jesteś, po diabła to wszystko czytasz? Jesteś super dziewczyną, wesołą i zaradną.
– Może jakąś terapię musiałabym przejść, żeby znaleźć coś, co by mnie zmusiło do zmian żywieniowych. Sama nie wiem, co mogłoby mnie zmobilizować.
– Tobie potrzebny porządny oprawca, a nie terapia, e… – Zamyśliła się. – A tak szczerze mówiąc, takiego to ja nawet bym miała. I zostaw te cholerne żelki.
– Kogo? Oprawcę? Co chcesz od moich żelków, przecież nie żrę garściami, tylko kulturalnie po jednym. To co z tym oprawcą? Kto to? – Czasami bałam się jej pomysłów.
– Powoli: Jest taki jeden, mieszka w lesie za wsią, więc daleko do sklepów byś miała, spacerki, dużo spacerków, rower, pływanie. Mogę zadzwonić i zapytać.
I zanim dotarło do mnie, co ona opowiada, już chwyciła komórkę i szukała numeru w kontaktach.
– Poczekaj, wariatko, jeszcze się nie zgodziłam. – Spłoszona tą błyskawiczną decyzją, chciałam wyrwać jej telefon z ręki. Chyba jednak przewidziała mój ruch, bo szybko wstała i uciekła za stół. Zrezygnowana opadłam na kanapę i sięgnęłam po żółtego żelka. Może on doda mi energii i pomoże zwalczyć zły humor. Wszystko było do niczego. Nie potrafiłam się ogarnąć, ciągle myślałam o tym, że ze mną jest źle, że wyglądam okropnie i w końcu powinnam coś z sobą zrobić, a wtedy podświadomie sięgałam po następnego żelka. Jego kwaskowy smak i ciągnąca się konsystencja były kwintesencją mojego nieszczęścia. Czemu to mnie spotkało? Przecież jestem fajną, wesołą, pozytywnie nastawioną do ludzi osobą, więc czemu jestem taka okrąglutka?
– Jeszcze tylko drobny szczegół… Potrzebuję twojej zgody, ale umówmy się: to będzie twój prezent dla mnie na urodziny. – Kaśka uśmiechała się przymilnie. Jakoś to wydało mi się bardzo pokręcone, ale kim ja byłam, żeby analizować rozumowanie mojej przyjaciółki. Była cudowną i lojalną osobą i to było najważniejsze.
A ona stała za tym pioruńskim stołem i już rozmawiała z kimś przez telefon, tłumacząc zawiłości mojego problemu. Siedziałam naprzeciw i zawzięcie próbowałam zrozumieć jej plan. Że co? Ja mam zamieszkać z jakimś obcym facetem gdzieś w lesie? Przecież to totalnie nienormalne.
– Kubuś, zgódź się, trzydzieści dni, pomożesz mojej przyjaciółce. Dla mnie to zrób. Nie, no co ty…, tak, ok. Zrobię tak, jak mówisz, to pa! – Po zakończeniu rozmowy usiadła z powrotem na kanapie.
– Chyba się zgodził, zadzwoni potem. On pomoże ci przestawić się na inne jedzenie i trochę schudnąć. Dzisiaj zostajesz tutaj na noc, jutro wracasz do domu, a w przyszłą niedzielę jedziemy. Niesamowity gościu, wierz mi. Dość skryty i faktycznie jest typem nieco apodyktycznym, ale to ci się przyda. Ma na imię Kuba, jest singlem i ma trzydzieści pięć lat. To są najważniejsze informacje. Resztę musi sam ci opowiedzieć.
– Oj, Kasia, myślisz, że to wypali? Taki młody, będzie umiał sobie ze mną poradzić? A to jakiś dietetyk? Trener personalny?
– Nic z tych rzeczy, ale jest konkretny i inteligentny. Jestem pewna, że da sobie z tobą radę. Tobie potrzebny jest wstrząs mózgu, a nie głaskanie kota. Dopijemy kawę i jedziemy do galerii po zakupy, dopiero potem się spijemy jak bąki, żeby uczcić podjęcie tej bardzo ważnej dla twojego życia decyzji.
– Ale ja jeszcze nie podjęłam tej decyzji.
– Jak już mówiłam, to drobny szczegół.
Kasia była zachwycona pomysłem. Masakra. Gdybym nie kochała przyjaciółki, to bym chętnie ją zamordowała.
On
Skończyłem właśnie spotkanie, gdy zadzwoniła Kaśka, a po jej telefonie całkowicie straciłem dobry humor. Byłem w Szczecinie w interesach, rozmowy biznesowe poszły całkiem dobrze. Szykowało się, że wpadnie mi ładna gotóweczka, a ta wariatka mi tutaj z taką bombą wyskakuje.
Kubuś, zgódź się…, przedrzeźniałem cicho Kaśkę. Właśnie wychodziłem z biurowca mojego klienta.
Spojrzałem w wielkie lustro w holu. Nie było tak źle.
Jeszcze nie taki stary, choć już z bagażem życiowym. Na upartego mogłem się podobać; szczupły, wysoki, z krótkimi ciemnymi włosami. Nie miałem sobie nic do zarzucenia, no chyba że trzeba by nową marynarkę sportową kupić, taką wersję na lato.
Szedłem do samochodu i zastanawiałem się, co ta durna Kaśka znowu wymyśliła, już raz próbowała mi wcisnąć jakąś panienkę na randkę. Ależ to był koszmar. Panienka była i owszem, niczego sobie, ładna, zadbana i zgrabna, aż oczy bolały i już się chciało taką do ściany przyprzeć i sprawdzić na początek wielkość miseczek. Pewnie miała jakieś DD. Jednak już na pierwszej randce wypytała dokładnie, jak wygląda mój status majątkowy. Więc opowiadałem, że mieszkam w lesie, że uczę informatyki w szkole. Fakt, miałem kilka wykładów w miejscowej podstawówce o niebezpieczeństwach w sieci. Umówiliśmy się już w restauracji, więc nie widziała, jakim samochodem przyjechałem. Po kolacji chciałem ją zaprosić na spacer, a potem standardowo do hotelu na małe bzykanko, a ta mi wyskoczyła, że nie jest mną zainteresowana, bo ma większe ambicje niż nauczyciel informatyki i poszła sobie. Zostałem pod tą restauracją jak debil.
Potem zacząłem rechotać, wsiadłem do swojego nowiutkiego jeepa i zadzwoniłem do Kaśki, żeby jej opowiedzieć o tej wyśnionej randce w ciemno. Ona też się uśmiała, ale stwierdziła, że przeze mnie straciła koleżankę, bo z takimi pustakami to szkoda się zadawać. Teraz znowu do mnie dzwoni, że mam przyjąć pod swój dach i pomóc schudnąć jakiejś słonicy. Jednak zbyt dużo zawdzięczałem tej wariatce, żeby odmówić. Umówiłem się z nią, że pojedzie z tą koleżanką do galerii, a ja z daleka sobie obejrzę ten zadziwiający obiekt.
Siedziałem więc jak jakiś idiota i nie wiedziałem, co mnie czeka. Znalazłem miejsce w okolicy koszyków, to przynajmniej miałem pewność, że mi Kaśka nie umknie. Głupio trochę się czułem, ale był i jakiś element niecierpliwości i niespodzianki, co to za słonica. O, zobaczyłem tę moją wariatkę i tę jej koleżankę. Faktycznie słonica. Choć dość wysoka i trzymała się prosto. Ubrana w wąskie spodnie i do tego bluzka za tyłek. Na ręce kilka bransoletek. Na buźce też nic specjalnego, po prostu sympatycznie. Widać nadmiar tłuszczu, włosy chyba rozjaśniane – nie cierpię tlenionych blondynek, oczy? Kurwa, oczu nie widziałem. Kij tam z oczami. Dość wesoła, kręciła się przy zakupach, jakieś owoce wkładała do koszyka. Z wielkim zaangażowaniem oglądała mrożonki, jak mówiła, to mocno gestykulowała, znaczy żywiołowa.
Obserwowałem, że Kaśka dyskretnie się rozgląda. W końcu, jak mnie dojrzała, spytała wzrokiem, czy jestem zainteresowany. Musiałem szybko podjąć decyzję. Byłem jej winien przysługę i to nie jedną.
Popatrzyłem na to grube cudo, właśnie wyjęła jakąś paczkę z lodówki i szczęśliwa z uśmiechem na twarzy podeszła do Kaśki, w ostatniej sekundzie kiwnąłem, że się zgadzam. Pewnie będę tego żałował jeszcze długo.
Zrobiłem więc dość spore zakupy i niezbyt szczęśliwy wyszedłem z galerii. Jadąc już do swojego królestwa w czaplineckich lasach, obmyślałem strategię, jak wykończyć przyjaciółeczkę Kasieńki. Oj, długo będzie wspominać pobyt u mnie.
Wieczorem zadzwoniłem do Kaśki i dowiedziałem się, że mój gość ma na imię Anka, ma czterdzieści pięć lat i jest po rozwodzie, ma dorosłego syna w Anglii i pracuje w jakimś wydawnictwie. A resztę sama mi opowie.
A po co mi więcej wiedzieć? Trzydzieści dni jakoś wytrzymam, spacery, pływanie, pielenie ogródka, dieta w okolicach 1400-1500 kalorii i się żegnamy. Jak wrócę do siebie, zrobię resztę zakupów, a potem trzeba będzie przyszykować dla tej królewny sypialnię. Może wsadzę ziarnko grochu pod materac? E, chyba nie poczuje, za dużo tłuszczyku. Uśmiechnąłem się do siebie zjadliwie. Jestem wredny, wiem, taki już mój urok.
Może nie trzeba tego traktować jako karę tylko jako przygodę albo oderwanie od szarej ostatnio rzeczywistości. Nie mogę wszystkiego brać na poważnie, bo w końcu zwariuję, trochę rozrywki mi się przyda, a panience dam do wiwatu.
Ona
No dobra, może jednak coś z tego będzie, widzę, że mojej przyjaciółce zależy, żeby mi pomóc. Idealnie trafiła. Obchodziła urodziny we wrześniu i stwierdziła, że najlepszym prezentem będzie, jeśli się zgodzę pojechać do tej leśniczówki. Nie mogłam odmówić, ale nie miałam ochoty tam jechać. Nie wiem, gościa nie znam, do ludzi daleko. Ale może to zadziała? Ciągle biłam się z myślami, a jak zrobię z siebie wariatkę? To już wyglądało na desperację, ale trudno.
Zrobię to dla niej.
Dwa dni później popołudniu zadzwoniła zadowolona Kasia.
– Jutro o dziesiątej rano jestem pod twoim blokiem, ciuchy do lasu, do ćwiczeń, strój kąpielowy i coś na wyjście. Może gdzieś wyjdziecie.
– Kaśka, w lesie? Gdzie mamy wyjść, na rozstaje dróg?
– Jezu, ty już całkiem zdziczałaś, on ma samochód, wiesz? A ty, jako prawdziwa kobieta, musisz być przygotowana na różne okoliczności.
– Nie mam ciuchów na wyjścia, tylko jedną biedną sukienkę i nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Ale ok, wezmę ją i ewentualnie białe spodnie, to będzie mój strój wyjściowy.
– Kurde, z tobą to zawsze pełna załamka. Do jutra, Anulka! Zobaczysz, to będą megawakacje. Zresztą jak ciebie znam weźmiesz kupę książek i będziesz się tam zaczytywać.
– Czyli będę pracować.
– Ech, z tobą to nie można pogadać.
Wieczorem zabrałam się za pakowanie. Wyszła z tego całkiem ciężka waliza i osobna torba z książkami do przeczytania. Diablica znała mnie doskonale. Spakowałam ubrania do lasu i do ćwiczeń, i strój kąpielowy, bo kazała, trochę kosmetyków. Z boku upchnęłam parę porządniejszych ciuchów na te niby wyjścia. Na drugi dzień ubrałam się raczej na spokojnie, moje ulubione wąskie spodnie ze streczem, do tego kolorowa luźna koszulka w skośne paski i białe sneakersy i pozostało mi czekać na przyjaciółkę, bo do tej głuszy miałyśmy pojechać jej autem.
– Daleko to? – Zapytałam, kiedy sadowiłam się na siedzeniu pasażera i zapinałam pasy.
– Nie, dwie godzinki jazdy, na Pojezierzu Drawskim w okolicach Czaplinka. Piękne rejony, mówię ci, zakochać się można, mnóstwo lasów i jezior. Spodoba ci się, cisza i spokój, idealnie do czytania książek.
Coraz bardziej się stresowałam, ale Kaśka ciągle nawijała, wciągając w dyskusję o modzie i różnych pierdołach, wypytywała o książki, które czytam. Robiła wszystko, żebym tylko za bardzo nie kombinowała. Oj, znam tę moją kochaną przyjaciółeczkę.
Jechałyśmy dość długo, a potem była ta wieś i ten las, a ona dalej jechała.
– Mówiłaś, że to we wsi, prawie w lesie, a tu już głusza totalna. – Byłam przerażona, gdzie ona mnie wywiozła, w sam środek matecznika?
– O tam, widzisz? Już dojeżdżamy, jesteśmy na miejscu. – Naszym oczom ukazała się mała polanka, a na niej drewniana chata, szopa pomalowana w jakieś wściekłe wzory i kolory, i coś jakby garaż. Ogólnie jak w bajce. Całość otoczona wysokimi świerkami, a z tyłu za drewnianą chałupą widać kawałek ogrodu. Raj, po prostu raj. Nagle zobaczyłam…
– Jesssu, jezioro! Będę mogła się kąpać, Kasia, kocham cię! – Wyskoczyłam z auta podniecona widokiem. Najchętniej już bym poszła popływać. Od zawsze kochałam wszelkie zbiorniki: stawy, jeziora, morze. Wprawdzie nie byłam wytrawnym pływakiem, ale samo zanurzenie się w wodzie wywoływało we mnie cudowne poczucie wolności.
Kaśka rozejrzała się po pustym podwórku. Wyjęłam toboły z bagażnika i targałam do domku. Od razu spodobał mi się ganek, taki dość spory, z fotelem. Schodki centralnie umieszczone, po bokach krzaki róż. Piękne, ciemnoróżowe i pachnące oszałamiająco. Już widziałam oczami wyobraźni, jak siedzę na tym fotelu i czytam książkę. Można było zakochać się w tym miejscu.
– Pewnie gdzieś poszedł. Czekaj, klucze zawsze chowa na ramie okna, o mam! – Weszłyśmy do chatki, a ja automatycznie zaczęłam się rozglądać z czystą babską ciekawością, w końcu miałam tu mieszkać cały miesiąc z obcym facetem. Byłam zestresowana, czy dam radę? A jak się okaże, że to jakiś tyran? Kasia mówiła, że apodyktyczny, a jak będzie mnie głodził?
Wewnątrz znajdowały się cztery izby, no bo w chacie nie mogą być pokoje tylko izby, aż sama się uśmiechnęłam do swojej głupoty, ale co tam. To chyba z tych nerwów zaczynałam dostawać głupawki. Wszystko w drewnie, zresztą cały dom pachniał żywicą. Po jednej stronie korytarza kuchnia i łazienka, po drugiej dwie sypialnie (chyba sypialnie), bo drzwi były zamknięte. W łazience zobaczyłam pralkę, czyli jest już lepiej, do tego wanna i prysznic. O Jezu, ale ogromniasty, ze trzy osoby mogłyby się w nim kąpać jednocześnie.
Kuchnia też spora, jest płyta, jest lodówka i nowoczesny ekspres do kawy, czyli nie mamy tutaj aż takiego średniowiecza, jak myślałam, ale oczywiście w kącie stoi kuchnia kaflowa na drewno, taka z okrągłymi fajerkami. Chętnie zajrzałabym do tych sypialni, ale głupio tak samej bez gospodarza szwendać się po domu, więc oparłam się pokusie. Nagle komórka Kaśki rozdarła się głośnym dzwonkiem. Mina Kaśki, gdy słuchała, zmieniała się tak bardzo, że nieco się zaniepokoiłam.
– O rany, serio? Już jadę. Tomuś, spokojnie, nie stresuj się. Dwie godzinki i jestem. – Rozłączyła się zdenerwowana.
– Słuchaj, przez pomyłkę zabrałam klucze Tomka, nie może otworzyć warsztatu, a ludzie czekają na swoje auta, muszę jechać, posiedź tu chwilę. Jakub zaraz wróci. Buziaczki i powodzenia. Zdzwonimy się.
– Kaśka, nie zostawiaj mnie tutaj! – pisnęłam, wpadając w panikę. Serce mi waliło, ale ta wariatka już wyrwała z domu. Wsiadła do swojego wypasionego auta i zostawiła mnie na pożarcie diabli wiedzą czego i kogo. Siedziałam więc w kuchni grzecznie, przerażona tym, co mnie tutaj spotka. Wyjęłam komórkę. Zasięg sieci był minimalny, nawet fejsa ścinało. Masakra. Tak zajęłam się telefonem, że głos za plecami przeraził mnie jak piorun.
– Ty jesteś…? – Podskoczyłam i odwróciłam się na krześle. Za mną stał wysoki mężczyzna, szczupły, ramiona miał przygarbione, ciemne włosy ścięte krótko na jeżyka, trochę zarośnięty, jakby dawno się nie golił. Tatuaże, wychodzące aż na szyję, dodawały mu aury tajemniczości. Za to ciemna oprawa oczu robiła ponure wrażenie, a ubranie to chyba przez rok pralki nie widziało. Jednak generalnie był cholernie przystojny. Przywołałam na twarz mój uśmiech numer trzy – czyli nieśmiały:
– Ja jestem Anka, koleżanka Kaśki, a ty?
– Ja nie jestem Anka, a jak masz tu zostać, to ściągaj te swoje białe trampeczki i do roboty. Trzeba pomyć gary i powycierać.
Spojrzałam na zlew, w którym piętrzyły się naczynia chyba z kilku dni. Oszalał gościu?
– Słucham? Jakie sprzątanie? Kaśka…
– Kaśka jest dwieście kilometrów stąd, a ja jestem tutaj i to moja chałupa. Chcesz kolacji, to na nią zapracuj.
– To jakaś pomyłka. – Wstałam, chwyciłam walizkę i chciałam wyjść. Trafiłam na psychola, zabiję Kaśkę.
– Na pewno? Do wsi jest dobre sześć kilometrów, a za godzinę będzie ciemno. Poczekaj do jutra, a jak nie chcesz kolacji to trudno, twoja decyzja.
– To ja poczekam na dworze, jest ciepło.
– Ok. – Usłyszałam.
Wyszłam na dwór kompletnie zniesmaczona durnym pomysłem faceta, którego od razu znielubiłam. Nie ma mowy, żebym tu siedziała cały miesiąc. Zaczynał się ciepły sierpień, może nie upalny. Wyciągnęłam z walizki dodatkową bluzę i usiadłam na ławce, potem sięgnęłam po czytnik i zatonęłam w kolejnej powieści. W pewnym momencie zdrętwiałam, bo podszedł do mnie pies, duży brązowy kundel. Zawsze bałam się dużych psów, więc zamarłam bez ruchu. A on po prostu zwinął się w kłębek u moich stóp i zasnął. Ten straszny gościu siedział w domu, widziałam przez okno, że zrobił sobie kolację. Drzwi zostawił otwarte i siadł naprzeciw okna, żebym widziała jak je. Chamski barbarzyńca. Byłam głodna, spragniona i chciałam do domu. Kaśka nie odbierała telefonu. Poszłam na chwilę nad jezioro, ale tam sygnał w telefonie umarł całkiem. Wróciłam na ławkę, sama nie wiedziałam, co robić. Zrobiło się ciemno i strasznie. Las wydawał dziwne dźwięki, położyłam się na ławce i przykryłam ręcznikiem kąpielowym. Po chwili przyszedł kot i wtulił się we mnie, a ja ze łzami w oczach próbowałam zasnąć. Na co ja się, kuźwa, zgodziłam. Kompletna idiotka, zachciało mi się zmian w życiu.
W nocy coś mnie obudziło, krzyknęłam. Było mrocznie i zimno, a on stał nade mną. Wielki, ciemny i straszny. Nie zdążyłam się odezwać, ze strachu mowę mi normalnie odjęło, zanim doszłam do siebie, chwycił mnie za ramię i podniósł z ławki.
– Nie wrzeszcz, chodź, głupia kobieto, do domu. – Jedną ręką chwycił walizkę, a drugą moje ramię i pociągnął w stronę drzwi wejściowych. Nie miałam, jak się bronić. Zaspana, zziębnięta i przerażona szłam bardziej pchana przez tego… tego… No nie wiem, oprawcę?
Stanęłam jak ta sierota na środku kuchni i szczękałam zębami. On nic nie mówił, ale na stole stała gorąca herbata.
– Siadaj i pij do końca. – Ze strachu wypiłam wszystko i spojrzałam na łazienkę. – Tak, idź się wysikać, a potem spać. – Dyrygował mną jak małym dzieckiem, a ja posłusznie wykonywałam wszystkie polecenia. Byłam zmęczona, zziębnięta i miałam wszystkiego dosyć. Gdy wyszłam z łazienki, znowu chwycił mnie za łokieć, zaprowadził do sypialni i kazał się kłaść. Bez żadnych oporów zdjęłam buty i położyłam się w ubraniu. Łóżko było miękkie i ciepłe. Wtuliłam się w poduszkę, a on zgasił światło.
O ja pierdziu, nie wyszedł z pokoju, co ten gościu wyprawia? Obszedł łóżko, położył się za mną i przyciągnął do siebie, był bardzo gorący, objął mnie ramieniem i mruknął:
– Milcz i śpij. – A już otwierałam usta, żeby ostro zaprotestować. – Musisz się rozgrzać.
Co mnie podkusiło, żeby posłuchać Kaśki. Zostałam sama w lesie z jakimś neandertalczykiem, który zaciągnął mnie do swojej jaskini i teraz leżę z nim w jego barłogu. Ja chcę do domu!, krzyczałam w myślach. Moje kochane mieszkanko z wygodnym łóżkiem, pełną lodówką, ciepłym kocykiem, który nigdy na mnie nie warczał. Wyzywając mężczyznę w myślach, powoli odpływałam w objęcia Morfeusza.
On
Czekałem, aż ta wariatka na dworze podda się i grzecznie zapuka do drzwi, ale nic z tego. Uparte babsko. Przewracałem się z boku na bok i nie mogłem zasnąć. Koło pierwszej nie wyrobiłem, wstałem i wyjrzałem przez okno. Nie zapalałem światła. Leżała na ławeczce z podkulonymi nogami. Alwa jej pilnowała. Kompletna idiotka. Zrobiłem gorącej herbaty i poszedłem po kobietę.
Ale się wystraszyła. Kiedy w końcu stanęła na środku kuchni, to trochę zrobiło mi się jej żal, nawet nie wiedziała, na co się pisze, przyjeżdżając tutaj. Kazałem wypić herbatę i położyłem do swojego nagrzanego łóżka. Jeśli myślała, że pójdę spać do drugiej sypialni, to była w błędzie. Szkolenie zaczynamy natychmiast. Zgasiłem światło, zrzuciłem spodnie, potem bluzę i położyłem się z drugiej strony. Chyba szok przeżyła, bo usłyszałem głośny wdech. Mruknąłem jej do ucha: – Milcz i śpij, musisz się rozgrzać. Nie odezwała się słowem.
I to jest ok. Nie licząc szybkich numerków w hotelowym pokoju i z Anetką z sąsiedniej wsi w jej debilnie różowiutkim pokoju, już dawno nie zasypiałem, trzymając kobietę w ramionach. Całkiem przyjemne uczucie, choć stworzenie leżące obok było tłuściutkie i nabuzowane złą energią. Raczej mało seksownie. Zobaczymy, co z tego wyniknie, ale jak jest taka harda, to zanim minie trzydzieści dni, urządzę jej tu jesień średniowiecza i zapamięta tę kurację odchudzającą do końca życia.
Wreszcie ułożyła się wygodnie, czułem, że powoli odpływała w sen. Wtuliłem twarz w jej włosy, ładnie pachniały. Ogólnie było przyjemnie. Nie ma co narzekać, będę miał rozrywkę przez miesiąc, a potem całą zimę na wspominanie.
Rozdział 2
Dzień 1
Ona
Obudziłam się nagle. Leżąc, zastanawiałam się w pierwszej chwili, gdzie ja jestem, a gdy dotarła do mnie straszna prawda, zerwałam się z łóżka. Stanęłam na dywaniku i od razu się wściekłam.
– No nie, kurde. – Jaja sobie gościu ze mnie robi. Byłam w samych majtkach i koszulce. – Gdzie moje ciuchy, bandyto? – krzyknęłam głośno.
– Leżą na fotelu, jaśnie panienko. – Usłyszałam głos z kuchni, chyba z kuchni. Masakra, ale żenada. Facet wlazł mi do łóżka i jeszcze na dodatek mnie rozebrał. Chyba już gorzej być nie mogło. Ubrałam się szybko i wyszłam. W kuchni, leżącej naprzeciwko sypialni, kręcił się ten cały Jakub.
– Dzień dobry, czy możesz mi powiedzieć, co tu się, kurde, dzieje? Dlaczego spałeś ze mną i czemu mnie rozebrałeś? A w ogóle to przydałoby się przedstawić!
– Dzień dobry, byłaś zmarznięta i trzeba było cię rozgrzać, a moje łóżko było już ciepłe, a potem … niezbyt wygodnie spać w ubraniach. Jestem Kuba.
– Nigdy więcej…
– Oj tam, oj tam. Umyj się i siadaj do śniadania, i pogadamy. Ciepła woda już jest. – Machnął ręką, jakby się odganiał od upierdliwej muchy.
Jak to już jest ciepła woda? Nawet nie myślałam, że mogłoby jej nie być, ruszyłam do łazienki. Odświeżona, w czystych dresach i koszulce siadłam do stołu. Byłam zła, głodna i miałam ochotę zatłuc tego faceta.
A on niewiele sobie robiąc z mojego wścieku, postawił przede mną talerz.
Na talerzu miałam dwie kanapki liźnięte masełkiem, sałatę, serek wiejski i trzy rzodkiewki. Usiadł naprzeciwko mnie i sączył spokojnie kawę.
– Teraz powiem ci o organizacji twojego pobytu. Pobudka o siódmej trzydzieści. Śniadanie o ósmej. Po śniadaniu będzie albo spacer po lesie, albo rowery, albo pływanie. Obiady robimy wspólnie, żebyś nauczyła się robić dietetyczne i zdrowe, potem masz pół godzinki wolnego, ale nie ma żadnego leżenia, a potem praca przy domu, ogród, sprzątanie. Pływanie. Będzie praca zrobiona, będzie kolacja. Po kolacji czas wolny. Wiem od Kasi, że musisz czytać, bo to twoja praca, więc będziesz miała wolne, chyba że wymyślę coś innego. Nie ma spania w dzień, nie ma palenia papierosów i alkoholu. Robisz to, co mówię.
– Czy mogę mieć swoje zdanie?
– Nie, po śniadaniu, które ja przygotowałem, ty sprzątasz i odwrotnie, potem pokażesz mi swoje buty do lasu i zważymy cię.
– Nie ma takiej opcji.
Uśmiechnął się tylko szelmowsko. Wyjątkowo nie podobał mi się ten uśmiech. Jadłam kanapki i zastanawiałam się, czy jest możliwość ucieczki z tego koszmaru.
On
Kiedy weszła do kuchni, taka jeszcze trochę zaspana z potarganymi włosami i wściekłością wypisaną na twarzy, wyglądała nawet ładnie. Ale faktycznie była za gruba.
Podobał mi się jej hardy charakter, może nie będzie tak źle. Takie słodkie panienki są nudne, a tu może być wesoło. Przyglądałem się spokojnie kobiecie, starszej ode mnie o dziesięć lat i miałem ochotę trochę się nad nią poznęcać. Tak trochę, troszeczkę.
– Jedz powoli, małe kęski i długo gryź, nie popijaj, zostaw tę herbatę. – Widziałem, jak gromi mnie wzrokiem, ale dostosowała się, zabrałem szklankę ze stołu. Więcej jej już nie podam, to złe przyzwyczajenie. Widzę, że jest dosyć karna, burzy się, ale polecenia wykonuje. I tak powinno być, ale zaraz jej zepsuję humor do reszty. Po śniadaniu posprzątała, umyła nawet te naczynia, które specjalnie zbierałem od trzech dni. Dokładnie od momentu, kiedy dowiedziałem się, że przyjedzie. Potem przyniosła swoje buty. Były porządne, wysokie za kostkę. Poszedłem do łazienki i przywołałem ją łagodnym głosem.
– Ania, chodź tu na chwilę! – Weszła trochę niepewnie i dobrze, bo zaraz będzie gorzej. – Ściągaj dres i wchodź na wagę.
– W życiu nie wejdę przy tobie. – Uniosłem brwi, chyba się czegoś domyślała, bo ruszyła w stronę drzwi. O nie, nie ze mną takie numery.
Chwyciłem ją mocno w pasie i wolną ręką ściągnąłem dresy. Piszczała strasznie i wyrywała się, mało mi łokciem oka nie podbiła, ale i tak po chwili stała w majtkach i koszulce.
– Właź na wagę, kluseczko.
– Nie mów tak do mnie!
Zajrzałem na wynik.
– Sto piętnaście kilogramów. Widzisz? Mogę mówić kluseczko.
– Nie, zakazuję! – Tupnęła nogą. O kurwa, kobieta miała czterdzieści pięć lat i tupała nóżką. Nie mogłem się nie roześmiać, chwyciłem ją za biodra, mięciutkie takie i ciepłe. Odwróciłem ją przodem do dużego lustra.
– Co widzisz? Jak nazwiesz swoją sylwetkę? Pamelą Anderson nie jesteś! Nie kłam, nie oszukuj, nie wymyślaj, jesteś gruba.
– Jesteś podły.
– Nie, jestem realistą, nazywam po imieniu to, co widzę. I ty też to widzisz. Musisz być szczera wobec siebie.
– Przyjemnie ci tak się ze mnie nabijać? Jestem gruba, no i co? Zadowolony? – Wyrwała się z mojego uchwytu, zabrała dres i wybiegła z łazienki. Dałem jej chwilę, żeby przemyślała i żeby w ogóle do niej dotarło, co tutaj zaszło. Powinno ją to bardziej zmotywować, może jak mnie znienawidzi do reszty, szybciej będzie chciała osiągnąć cel.
Po chwili wyszedłem z domu. Rozejrzałem się za kluseczką. Siedziała na pomoście wpatrzona w wodę, może płakała nad swoją niedolą. Oj, będziesz dziewczyno tu jeszcze płakać, oj, będziesz.
Powoli szedłem w jej stronę, ładnie wyglądała na tym pomoście, wyciągnąłem telefon i cyknąłem parę zdjęć.
– Ania, chodź, pokażę ci resztę. – Spojrzała na mnie mokrymi oczami, a ja stwierdziłem, że te ślipka też ma ładne. – No chodź. – Podałem jej rękę, ale wstała sama. Nie chciała mojej pomocy.
– Tutaj w szopie są rowery, ale zapięte, więc nie wykorzystasz ich do ucieczki. Będziemy jeździć po okolicy. Tu są też narzędzia do pracy w ogrodzie, pomożesz trochę ogarnąć ten ogródek. O, tutaj się zaczyna.
– Ogródek? To całkiem spory ogród. Tu jest kupa roboty. – Zaglądała z ciekawością.
– No to fajnie, że się zgadzasz to wszystko wypielić, jestem ci bardzo wdzięczny. Tu mam ziemiankę na zapasy.
– Zaraz, ja się na nic nie zgadzałam. – Stanęła wkurzona.
– Wyraźnie słyszałem, że tak, ale to potem. Wracajmy do domu, czas zacząć szykować obiad. – Odwróciłem się i poszedłem spokojnie do domu, nie miała innego wyjścia, podreptała również.
Ona
To jakiś obłęd. Nic mi się tu nie podobało, no może trochę przesadzam. Przyroda była cudowna, las, jezioro, polana, chatka, ale na pewno nie podobał mi się właściciel tego wszystkiego. Za kogo on się uważał?
Marzyłam tylko o jednym, wejść wreszcie do wody. Kochałam pływać.
On
Poczekałem na nią w korytarzu.
– Twoja sypialnia jest tutaj obok, ale szczerze mówiąc, podobało mi się wczorajsze spanie we dwoje. – Nawet nie poczekała, aż skończę, chwyciła walizkę i ruszyła do pokoju. Usłyszałem tylko trzaśnięcie drzwiami. Dobrze, że pochowałem wcześniej klucze.
Zapukałem grzecznie i powiedziałem najłagodniejszym głosem, na jaki mnie było stać w tej chwili:
– Jak się rozpakujesz, przyjdź do kuchni, czas przygotować obiad. – Przyszła po piętnastu minutach naburmuszona. Chwyciła nóż i zaczęła kroić paprykę leżącą na wyspie. Wściekle znęcała się nad warzywami, jakby one były winne, że tu się znalazła.
– Nie krój dużo, tak żeby było na dwie osoby, potem zrób sałatę.
– Nie ma klucza w pokoju – warknęła.
– A po co ci klucz? Tu sami swoi, nic ci nie zginie. Dzisiaj na obiad zrobimy roladki z kurczaka zapiekane w warzywach i do tego sałata. Będziemy robić razem obiady, razem jeść i razem po nich sprzątać. Jak widzisz, nie ma tu zmywarki, więc musimy wszystko zrobić sami, własnymi rączkami. Obiady będą zróżnicowane, ale ważna jest też ilość, czyli w twoim przypadku nie za dużo.
– Wiedziałam, że będziesz mnie głodził.
– Nie żadne głodził. Miałaś diety od dietetyka?
– Tak.
– I co? Były tam ogromne ilości jedzenia, kopiasty talerz ziemniaków z sosem? Daj spokój, przecież wiesz, o czym mówię, więc nie ma co się buntować.
– I tak mi się tu nie podoba.
– Zraniłaś moje serce, to przecież takie piękne miejsce.
– Miejsce tak, tylko właściciela nie lubię. Idę na chwilę do siebie, sałata gotowa.
Wow, ale charakterna, właściciela nie lubi. Przecież jestem fajny, no może trochę wredny, ale nie aż tak bardzo. Kaśka mnie lubi, jej mąż też i Aneta mnie lubi. Nie, ona lubi mojego przyjaciela w rozporku, ale to też ja. Przygotowywałem mięso do pieczenia.
Ona
Jak ja wytrzymam przy tak małej ilości jedzenia? To jakiś obłęd. Owszem, wszystko ładnie podane, ale i tak mnie ssie. Chyba potrzebuję czasu, żeby się przestawić na te krasnoludkowe porcje. Ech… będzie ciężko.
Pokój był całkiem ładny, choć nie mój look, ale co tam, przez trzydzieści dni wytrzymam w tym tartaku. Inaczej nie się da tego określić: ściany, podłoga, wszystkie meble sosnowe, wszędzie same deski. Masakra jakaś.
Wyjęłam z walizki zakamuflowaną paczkę żelek, wzięłam sobie dwie sztuki na polepszenie samopoczucia. Może przeżyję.
Obiad był smaczny, nie powiem, że nie. Po obiedzie zaproponował małą przejażdżkę rowerami. Kaśka miała rację: strasznie apodyktyczny typ. Ciągle rozkazywał. Miałam trochę stracha, bo nie jestem fanką rowerów. Ten jednak okazał się w miarę wygodny, a przejażdżka była świetna.