Historia dwóch miłości - Magda Rysa - ebook + książka

Historia dwóch miłości ebook

Rysa Magda

4,6

Opis

Emilia mimo swoich czterdziestu kilku lat stoi na progu nowego życia. Rozwód czasami otwiera przed nami zaskakujące możliwości, więc kobieta wyrusza w nieoczekiwaną podróż.

Gdzieś po drodze trafia do pięknego remontowanego pałacu i siedząc przy kawiarnianym stoliku, mocą swojej wyobraźni, powołuje do życia Melanię i Lucjana. Oboje żyją w dziewiętnastym wieku, poznają się i zakochują w sobie, a Henrykowo i okolice stanowią tło tej historii.

Emilia nie wie, że snując opowieść o miłości dwojga młodych ludzi, także zwiąże swój los z pałacem w Henrykowie, dzisiejszym Siemczynie na Pojezierzu Drawskim.  

Główna bohaterka, autorka romansów, kobieta po przejściach, zakochuje się niczym nastolatka w Norbercie. Niestety mężczyzna, dokonując złego wyboru, unieszczęśliwia i siebie, i Emilię.

Melania przeżywa zawód, gdyż rodzina Lucjana doprowadza do ślubu jej ukochanego z bogatą dziedziczką spod Szczecina.

Nikt nie jest szczęśliwy, a los plącze ich życiowe drogi coraz bardziej. Jednak przeznaczenie ma własne plany wobec kochanków.

Walka o miłość, o to, co jest ważne w życiu, splata losy Emilii i Norberta z losami Melanii i Lucjana.

 

Czy historia, którą wymyśliła Emilia może zdarzyć się w świecie realnym?

 

Historia miłosna Emilii i Norberta, a na kartach jej powieści Melanii i Lucjana, rozgrywa się wokół pałacu w Siemczynie, dawnym Henrykowie. 

Nie, to nie wymysł literacki. Piękny barokowy pałac ze swoją historią jest jak najbardziej realny i zaprasza wszystkich do zwiedzania przez cały rok, a latem dodatkowo na organizowane Dni Henrykowskie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 263

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (10 ocen)
8
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Majowadziewczynaczyta

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia ❤️ Wciąga, czyta się ją rewelacyjnie 😊 Ciekawe połączenie świata realnego z fikcję literacką pisaną przez główną bohaterkę ❤️ Muszę przyznać, że Magda Rysa pisze wspaniałe historie ❤️
10
monika_i_ksiazki78

Nie oderwiesz się od lektury

[Współpraca barterowa z Wydawnictwo WasPos ] "Zraniona miłość jest bolesną lekcją i nadzieją, że po burzy wyjrzy słońce." Wiecie, co mi się najbardziej spodobało w powieści Magdy Rysy? Po pierwsze, osadzenie części akcji w cudownej scenerii kompleksu pałacowo - folwarcznego w Siemczynie (dawnym Henrykowie), którego historia również jest opisana w tej książce. Muszę przyznać, że dodaje jej to niezwykłego uroku. Tym bardziej, że pałac ten jest odnawiany przez jego właścicieli. Obecnie mieszczą się w nim dwa muzea - "Pałac Siemczyno w epoce baroku" i "Uniwersalium Rzemiosł Różnych." Po drugie fakt, że bohaterowie powieści są bardziej dojrzali. Zarówno Emilia, jak i Norbert są po czterdziestce. Jest to piękny czas, który może stać się początkiem czegoś nowego. Życie po czterdziestce nie oznacza ciągłej stagnacji, ani końca wszystkiego. Zwłaszcza jeśli pewnego dnia mąż oznajmia ci, że chce rozwodu. W takiej właśnie sytuacji znalazła się bohaterka książki. "I tak ponad dwadzieścia lat ...
00
Empaga

Nie oderwiesz się od lektury

piękna historia
00
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

🔸 „Historia dwóch miłości” opowiada losy dojrzałej kobiety,która otrzymuje od losu wiele ciosów.Autorka pokazuje,że życie jest nieprzewidywalne oraz zaskakujące.Nawet kilkadziesiąt lat w małżeństwie nie gwarantuje „długo i szczęśliwie” a upadek jest bolesny. 🔸Postać Emilki jest obrazem kobiety,która się nigdy nie poddaje.Wsparcie najbliższych jest bardzo istotne,ponieważ możemy na nich zawsze liczyć. 🔸Wplecenie do fabuły losów bohaterów z pisanej powieści dziejących się w dawnych czasów są dowodem na nieszczęśliwą miłość,która została zaplanowana przez bliskich w celu korzyści majątkowych.Prawo kobiet było wtedy najmniej ważne i przekonujemy się na przykładzie Melanii i Lucjana. 🔸Dodatkowym atutem książki są opisy pałacu w Siemczynie,które urzeka swoim wyglądem wewnątrz i za zewnątrz.Chciałabym kiedyś zobaczyć go na własne oczy,ponieważ autorka potrafiła wzbudzić we mnie zachwyt miejscem w którym on się znajduje. 🔸Ogromnie zaskoczyła mnie nieprzemyślane decyzje przez Norberta i Wa...
00
aspia

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemny, chwilowy oddech od mafii. Muszę przyznać, że bardzo pozytywny. Historia niewydumana, realna i tylko życzyć sobie takiego zakończenia. Polecam książkę, akcje są dynamiczne i przyjemnie szybko się czyta.👍
00

Popularność




Pałac w Henrykowie jest miejscem akcji niezwykle interesującej powieści Magdy Rysy. Autorka zabiera nas w podróż sentymentalną do epoki, gdzie kobiety niewiele miały do powiedzenia, a o ich losie stanowili mężczyźnie. Ta opowieść przenika się ze współczesnością. Obie bohaterki kochają i na swój sposób starają się funkcjonować w otaczającej je rzeczywistości. Czy osiągną szczęście i zadowolenie? Przekonajcie się sami.

Polecam, Barbara Mikulska

To bogata w detale, niesamowicie wciągająca opowieść, która chwyta Cię w objęcia od pierwszych stron i pochłania tak, że masz wrażenie, jakbyś znała i przyjaźniła się z bohaterami od kilku lat.

„Historia dwóch miłości” to próba pokazania, że miłość potrafi być niezwykle piękna, ale równie trudna bez względu na epokę. Polecam z czystym sumieniem.

Wasza madziara.malfoy, Magdalena Spirydowicz

Copyright © by Magda Rysa, 2023Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Zespół wydawnictwa WasPos

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcia na okładce: © by pngtree.com

Przy nagłówkach: © by Kirill Veretennikov/iStock

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-475-8

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Historia pałacu w Siemczynie

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Epilog

Historia pałacu w Siemczynie

Autorka użyła nazwy Henrykowo. Tak nazywała się w latach 1945 – 1947 wieś położona w gminie Czaplinek w przesmyku między jeziorami Drawsko i Wilczkowo, nosząca obecnie nazwę Siemczyno. Używana przez krótki czas w okresie powojennym nazwa Henrykowo powstała jako tłumaczenie wcześniejszej niemieckiej nazwy Heinrichsdorf upamiętniającej imię tajemniczego założyciela wsi – Heinricha (Henryka).

Tytułowa wieś wyróżnia się malowniczym położeniem oraz niezwykle interesującą i burzliwą historią. O pięknie krajobrazu otaczającego Siemczyno decyduje bogata rzeźba terenu z licznymi wzgórzami i dolinami, urocze jeziora oraz rozległe obszary leśne. Nieznana jest dokładna data powstania tej wsi. Według jednej wersji założona została przed rokiem 1292; inna wersja mówi, że dopiero w pierwszej połowie XIV stulecia. Po licznych perypetiach właścicielami siemczyńskiej posiadłości w XVI wieku stał się ród Goltzów (Golczów). Zachodnia granica tej posiadłości pokrywała się z granicą polsko-brandenburską.

To właśnie tu w 1655 roku rozpoczął się potop szwedzki. Wojska szwedzkie przekroczyły granicę, przeszły przez wieś i pomaszerowały w głąb Rzeczypospolitej. Splot niekorzystnych wydarzeń sprawił, że od 1668 roku aż do I rozbioru Polski posiadłość Goltzów (Golczów) była niewielką polską enklawą otoczoną ziemiami opanowanymi przez Brandenburgię.

W tym czasie (w latach 1722 – 1726) powstał zachowany do dziś okazały barokowy pałac. Aż do 1793 roku był siedzibą rodu Goltzów (Golczów). Później siemczyńska posiadłość kilkakrotnie zmieniała właścicieli. W sąsiedztwie pałacu funkcjonował folwark, gdzie w 1900 roku powstał zachowany do dziś kompleks budynków gospodarczych wzniesionych wzdłuż głównej drogi prowadzącej przez wieś.

Po II wojnie światowej folwark należał do miejscowej spółdzielni rolniczej, natomiast w pałacu znalazła swą siedzibę szkoła podstawowa. Dzięki temu cały zespół pałacowo-folwarczny przetrwał do dziś w niezłym stanie. Niewątpliwą ozdobą tego zespołu jest przypałacowy park z aleją grabową. Aktualni właściciele poddali renowacji znajdujące się tu obiekty, przekształcając je w prężny ośrodek życia kulturalnego. Przybywający tu goście są pod wrażeniem tej niezwykłej okolicy. Miejsce to z pewnością zrobiło również ogromne wrażenie na Autorce, skoro tu toczy się akcja jej powieści o dwóch miłościach.

Zbigniew JanuszaniecHistoryk Regionalny

Rozdział 1

Nowa historia

Lato w mieście już z samego założenia to koszmar. Emilia była wykończona upałami, suche powietrze, nagrzane mury – czyste wariactwo. Ledwo człowiek wyszedł z domu, a już ubranie kleiło się do ciała. Waldek, jej osobisty, długoletni małżonek, jakoś lepiej to znosił, więc częściej siedział w siedzibie przedsiębiorstwa. Wspólnie prowadzili niemałą firmę „Usługi Czystościowe” w centrum Poznania. Skupili się na sprzątaniu dużych przestrzeni biurowych, czasami tylko angażowali się w porządki po eventach. Emilia podpisała kilka lukratywnych kontraktów w dużych korporacjach, co pozwalało im na stabilne życie.

Miała czterdzieści cztery lata, w miarę zgrabną sylwetkę i zwykle niewyczerpaną energię, ale tym upałem była już zmęczona. Wykorzystując więc swoją pozycję szefa i zastępstwo w postaci męża, uznała, że może pracować zdalnie. To ona zamawiała środki czystości dla ich czterech ekip sprzątających. Waldemar podpisywał wszystkie faktury i pilnował księgowości. Dogadywali się świetnie i nigdy nie zdarzały się im jakieś poważne starcia czy problemy. Emilia była wdzięczna losowi, że tak dobrze jej się poukładało w życiu.

Ich dom był nieduży, ale porządnie izolowany, a w większości pomieszczeń została założona klimatyzacja. Emilia kochała to studwudziestometrowe królestwo z tarasem i niewielkim trawnikiem. Przez wiele lat wykańczała i dopieszczała każdy kącik. W ciepłe letnie wieczory oboje lubili siadać na tarasie i rozmawiać – o spędzonym dniu, o filmach, książkach. Czasami obgadywali sąsiadkę mieszkającą dwa domy dalej, która namiętnie zmieniała partnerów na coraz to młodszych. Nigdy się ze sobą nie nudzili.

Siedzieli teraz na tarasie. Słońce chyliło się ku zachodowi, czyli gdzieś za blok na pobliskim osiedlu. Wieczór już schłodził nieco powietrze. Waldek z ulubioną wysoką szklanką piwa w ręku czytał wiadomości sportowe na tablecie. Emilia, siedząc obok przy stoliku, przeglądała wiadomości na laptopie. Leniwy wieczór.

– Waldek, bardzo byłbyś zły, gdybym się urwała na kilka dni do Bożenki, do Polic? Zapowiedzieli ochłodzenie, może dojechałabym w całości i nie roztopiła się po drodze.

Zamyślił się.

– Nie, bardzo nie, tylko troszeczkę. Ale jedź, tu w mieście można się wściec. Potem ja się urwę, może na ryby z Pawłem?

– A może wybralibyśmy się gdzieś razem? Jak za dawnych lat. Pomyślisz o tym, dobrze? Jesteś najukochańszym mężem na świecie. Wiesz o tym, prawda?

Waldek pokiwał głową, ale nic nie powiedział.

Emilia z przyjemnością szykowała się na wyjazd. Odwiedziny w Policach to zawsze była przygoda. Bożena, jej starsza siostra, miała urodziny w połowie lipca, a Emilka potrzebowała paru chwil wytchnienia. Więc wszystko dobrze się składało. Wieczorem spakowana, siadła do laptopa, żeby poszukać alternatywnej trasy, którą można dojechać do Szczecina. Lubiła poznawać nowe okolice. Tym razem postanowiła pojechać przez krainę jezior i lasów. Piła, Wałcz, Czaplinek, Stargard. Przez Kalisz Pomorski już kiedyś jechała, teraz będzie inna wersja tej trasy. Nie lubiła ekspresowej trójki, bo była szybka i bezpłciowa. Jeżdżenie z punktu A do punktu B zupełnie jej nie pasowało, więc zawsze wybierała mniej oczywiste trasy.

Powiększyła mapę Pojezierza Drawskiego. Już wcześniej słyszała o tej leśno-jeziornej krainie zadziwiające historie. Parę razy nawet tamtędy jechała nad morze, jak wielu poznaniaków, ale nigdy nie zatrzymywała się po drodze. Zawsze urzekały ją lasy na trasie przed Połczynem.

Słyszała, że jest tam sto zakrętów na dwudziestu kilometrach, ale nigdy nie chciało się jej tego policzyć. Współczuła tym, którzy mieli chorobę lokomocyjną, z pewnością była to dla nich droga przez mękę.

Swoją ulubioną walizeczkę i nieodłączny laptop zapakowała do bagażnika i ruszyła w trasę. Waldek cmoknął ją w policzek, życząc szerokiej drogi i wyszedł do pracy. Nie zdarzały się już nim romantyczne porywy, ale Emilia się przyzwyczaiła. Uśmiechnęła się łagodnie do siebie, patrząc za oddalającym się autem Waldka.

Jak tylko wyjechała z Poznania, włączyła płytę ze swoimi ulubionymi balladami i jak zawsze śpiewała na głos. Bardzo lubiła takie samotne wyjazdy. Kochała prowadzić samochód, ale nie szalała, wolała jechać wolniej, by móc podziwiać otoczenie, małe wioski czy niewielkie miasteczka. Miała czas na reset, na przemyślenia, na puszczanie wodzy fantazji. Po niecałych trzech godzinach dotarła do Czaplinka i skręciła na Szczecin.

Przez wieś Siemczyno przejeżdżała, zastanawiając się, jakich kolorów użyłaby, malując szafki w piwnicy. Już dawno nie odświeżała tej części ich domu. Nagle kątem oka zauważyła pomiędzy budynkami piękny pałac z odnowionym frontem. Tego nie mogła odpuścić. Dobrze, że akurat nie miała nikogo na ogonie. Zaraz za wsią na podjeździe czyjegoś domu zawróciła i wjechała na dość spory plac, podwórzec i parking w jednym. Zatrzymała samochód i wysiadła, rozglądając się wokoło. Zachwycona zapomniała o wszystkich dotychczasowych przemyśleniach, po prostu stała i chłonęła widok. Za plecami miała pałac, piękny, dwukondygnacyjny budynek, częściowo już odrestaurowany, z wysokim dachem. Z boku dostrzegła mały staw. Przed sobą kawiarnię po lewej i hotel po prawej. Wszystko z czerwonej cegły. O właśnie! Hotel! Już wiedziała, że nie dojedzie dzisiaj do Bożeny, dzisiaj zostanie tutaj na noc. To było silniejsze od niej. Uwielbiała pałace, atmosferę minionych epok, blichtr starej arystokracji, zagłębianie się w historię mieszkańców. Szperanie, szukanie w bibliotekach, w Internecie.

Wciągnęła do płuc nagrzane powietrze, niby też upalne i suche, jednak zupełnie inne niż w Poznaniu.

Całą Polskę w tym roku objęła fala niemal tropikalnych upałów. Upiornie gorące powietrze nie zachęcało do zwiedzania, ale tutaj mimo wszystko wszędzie kręcili się turyści, a dzieci biegały szczęśliwe. One nigdy się nie męczyły.

Kawiarnia tętniła życiem.

Na początek wybrała właśnie to miejsce, wzięła z auta ulubioną torebkę od Gucciego i raźno, na ile mogła w obcasach po nawierzchni z kamieni polnych, ruszyła w stronę szerokich szklanych drzwi. Wypatrzyła nawet malutki stolik z boku, taki dwuosobowy, więc skręciła w jego stronę. Siadła przodem do pałacu i poczekała na kelnerkę. Zamówiła kawę i lody. Wyjeżdżając z miasta, nie spodziewała się takiej zmiany planów.

– Przepraszam, czy macie tutaj jakieś foldery dotyczące tego pałacu i jego historii? Chciałabym poczytać, a jutro go zwiedzić – zagadnęła miłą kelnerkę.

– Ależ oczywiście, za chwilę coś podrzucę.

Po chwili na stole miała i kawę, i lody, i kilka folderów. To była woda na młyn jej wyobraźni. Pijąc kawę i czytając przewodnik, już przenosiła się wyobraźnią w czasy dziewiętnastego wieku. Dla niej? Pełnia szczęścia.

I oczywiście stało się to, co było w jej przypadku całkiem normalne. Przymknęła oczy, wyobrażając sobie, że na dziedziniec wjeżdża powóz zaprzężony w parę rączych koni. Z czarnej kolaski wysiada panicz, przystojny brunet ubrany w nienaganny frak i … Nagle jakiś trzask wyrwał ją z zamyślenia. Otworzyła oczy niezadowolona, że ktoś jej przeszkadza w tworzeniu historii. Ten moment skupienia, kiedy wpływała na kompletnie nieznane wody i dawała się ponieść nurtowi, był niesamowity. Pierwsze momenty powstawania nowej historii. A tu nagle ktoś jej przerywa jakimś łomotem. Spojrzała karcąco w stronę, skąd dobiegł odgłos, który przywołał ją ze świata wyobraźni do rzeczywistości.

Niedaleko jej stolika zatrzymał się czarny jaguar i wysiadł z niego nieziemsko przystojny ciemny blondyn, ubrany na biało, aż jakaś jasność biła od niego. Jedynie okulary odbiegały kolorystycznie; były czarne, lustrzane, zasłaniające oczy. Emilia poczuła ucisk w dołku.

Wciągnęła powietrze i zmrużyła oczy.

– No, ewentualnie może być blondyn.

Zdecydowała i w tej chwili ów blondyn spojrzał na nią zaciekawiony. Po krzyżu Emilii przebiegł dreszcz. Czyżby powiedziała to na głos? Na wszelki wypadek szybko odwróciła spojrzenie, udając, że z zainteresowaniem czyta folder.

Nie, nie podnoś wzroku, głupia kobieto, strofowała się w myślach, starając się zrozumieć, co czyta. Zastanawiała się, co musiał pomyśleć o niej ten mężczyzna, kiedy usłyszał taki tekst. Pewnie stwierdził, że kolejna mało inteligentna baba podjarała się jego widokiem. Usłyszała kroki, ale nie podnosiła głowy. Blondyn ominął ją i udał się w głąb kawiarni.

Wypuściła powietrze, nawet nie zauważyła, że na chwilę przestała oddychać. Facet naprawdę zrobił na niej niesamowite wrażenie. Rany Julek, ale przystojniak. Wypiła ostatni łyczek kawy i poprosiła jeszcze o sok pomarańczowy. Zrobiło się już popołudnie, więc rodziny z małymi dziećmi powoli opuszczały gościnny podwórzec, na parkingu też zrobiło się przestronniej. Za plecami Emilia miała zwyczajny szum kawiarniany, trochę cichych rozmów, stukanie naczyń, a przed sobą widok na dwa wielkie drzewa i szerokie schody wiodące do pałacowych wierzei.

Założyła nogę na nogę, jej dość odważna spódniczka odsłoniła zgrabne udo. Mimo czterdziestu czterech lat utrzymała zgrabną sylwetkę. Była szczupła, dość wysoka, z idealnie płaskim brzuchem. Zawsze dziękowała za to dobrym genom po rodzicach i świetnej przemianie materii. Kasztanowe włosy z jaśniejszymi refleksami, modnie obcięte na boba, do ramion, otaczały łagodny owal twarzy i pięknie podkreślały piwny kolor jej oczu.

Emilia westchnęła, przymknęła powieki i wróciła do czasów panicza, powiedzmy Lucjana, który wysiada z powozu i …

– To co z tym blondynem? Może być? – Usłyszała za plecami. Wystraszona i nieco zła, że znowu jej ktoś przeszkadza, odwróciła się. Kierowca jaguara stał tuż za nią, trzymając w jednej ręce szklankę z jakimś napojem, a w drugiej papierosa.

– Nie wiem. Gdyby ten blondyn był dżentelmenem, to by nie zaczepiał nieznajomych kobiet i nie przeszkadzał.

– A jeśli nie jest? Bo jest niegrzecznym chłopcem?

– To kobieta powinna uciekać, bo nic dobrego nie wyjdzie z takiej znajomości.

Zamilkła, obserwując mężczyznę, a on spokojnie obszedł jej stolik i usiadł naprzeciw. Zdjął czarne okulary. Jego oczy miały piękny jasnoniebieski kolor. Bezczelnie się rozsiał i wpatrywał się w jej twarz. Nie wytrzymała jego wzroku, bawiła się szklanką z sokiem i popijając małymi łyczkami, próbowała zamaskować swoją nieśmiałość. Nie, to było coś innego, może zawstydzenie, niewiara w siebie. Cholerka, Emila, opanuj się, upominała się w myślach. Nie za bardzo wiedziała, jak się zachować. Żeby chociaż ten facet nie był tak obłędnie przystojny, a tak…?

– Czyżby? – Uśmiechnął się, wypowiadając to słowo powoli. – Kobiety lubią niegrzecznych chłopców, a dżentelmeni to podobno gatunek na wymarciu.

– To zależy. Czy może mnie pan poczęstować papierosem? – Tak, to był dobry wybieg, żeby zmienić temat. Była prawie pewna, że to jakiś podrywacz.

– Taka niby grzeczna, a pali?

– Nie jestem grzeczna.

– To dobrze, to bardzo dobrze. A co z tym „ewentualnie może być blondyn”? To bardzo intrygujące zdanie. Jakby co, pomogę. Chętnie zadowolę…

– Słucham? – Emilia aż się zachłysnęła powietrzem. – Nie… ja… To nie tak! Ju…

Rozśmiał się i wszedł jej w słowo: – Już dawno żadnej kobiety nie wprawiłem w taką konsternację.

Emilia miała ochotę uciec, ale on chyba to zauważył, bo szybko wstał. Stanął tuż przy niej i wyciągnął rękę z paczką papierosów. Był tak blisko, że nie miała szans na ucieczkę, nie robiąc zamieszania. Jedną rękę oparł o oparcie krzesła za jej plecami, a drugą podsunął paczkę Chesterfieldów.

Po szybkim zastanowieniu wygrała chęć zapalenia. Swoich oczywiście nie miała, żeby nie kusiły.

– Dziękuję.

Wyjęła jednego, wsunęła do ust, a on przybliżył się tak, że poczuła jego lniane spodnie na swoim udzie. Podał jej ogień z oryginalnej zapalniczki Zippo. Ma facet klasę, stwierdziła w myślach. Biło od niego ciepło i fenomenalny zapach, taki klasyczny, prawdziwie męski. Miała ochotę przymknąć oczy i zrobić głęboki wdech, ale dopiero wtedy by się pogrążyła. Musiała trzymać fason i nie pokazywać, jakie zrobił na niej wrażenie.

Emka, opanuj się babo, to tylko facet, pomyślała. Zaciągając się dymem, spojrzała do góry na jego twarz, w jego błękitne oczy, które wpatrywały się w nią z uwagą. Poczuła moc jego wzroku, a po jej kręgosłupie znowu przeszedł dreszcz. Zacisnęła wargi, a potem postanowiła przejść na neutralny temat:

– Pan tutejszy? – zapytała szybko, aby nie miał czasu na jakikolwiek flirciarski tekst.

– Można tak powiedzieć, ale bardzo ogólnie. Często, ale tak nie do końca.

– Trochę to pogmatwane. Właśnie przeczytałam historię pałacu i bardzo chciałabym go zwiedzić.

– Teraz?

– Nie, chyba jutro. Tam jest hotel, prześpię się i rano zapytam, czy można zwiedzić, może ktoś mi otworzy.

– O dziewiątej?

– Co o dziewiątej?

– Tutaj, wspólne śniadanie i załatwię zwiedzanie.

– Nie chciałabym… – Emilka opuściła oczy na folder.

– No to jesteśmy umówieni. Jutro, dziewiąta. – A potem lekko się pochylił i zniżył głos. – Będę czekał. – Zgasił papierosa, założył swoje czarne lustrzanki i odszedł do samochodu.

Emilia patrzyła na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał samochód.

Czy to mi się śniło?

Przystojny facet, blondyn z pięknymi niebieskimi oczami, ubrany na biało, w czarnym jaguarze. Seksowny, nieco bezczelny. Musiał mieć mniej więcej tyle lat, co Emilka i umówił się z nią na dziewiątą.

O rany, Waldkowi o tym nie wspomnę. W żadnym wypadku! Przecież taki flirt można by podciągnąć nawet pod zdradę. Kompletnie zgłupiałam. Kocham Waldka i nie mam zamiaru go zdradzić. No ale przecież nic nie robię, zjem z tym przystojniakiem śniadanie, a potem obejrzę pałac i koniec.

Emilka rozliczyła się z kelnerką i ruszyła w stronę hotelu wybrukowanym traktem. Chodzenie po tych kamulcach to była prawdziwa droga przez mękę, ale pewnie ta nawierzchnia to też zabytek. Spotkała się już kiedyś z tym, że uliczka wyłożona brukiem została uznana za zabytek.

Na szczęście nie było problemu z wynajęciem pokoju, choć był to szczyt sezonu. Pokój nie był za duży, ale umeblowany bardzo gustownie. Ściana za łóżkiem wyłożona tapetą w duże geometryczne wzory nadawała styl całemu pomieszczeniu.

Zeszła na dół jeszcze raz i zabrała z bagażnika małą walizeczkę. Chwilę posiedziała na ławce obok wejścia, przyglądając się dziedzińcowi z niezwykłym oświetleniem. Była piękna, ciepła noc, a na niebie mnóstwo gwiazd. Romantycznie, spokojnie, a ona sama. Teraz żałowała, że Waldek nie chciał się wybrać razem z nią. Brakowało jej ciepła drugiej osoby. Męskiego ramienia, na którym mogłaby się oprzeć i dryfować po krainie marzeń. Wyobraźnia jednak przywołała wizerunek blondyna, a nie męża. Wstrząśnięta tym odkryciem zerwała się z ławki i szybko weszła do budynku.

W pokoju wzięła prysznic, po czym zasnęła otulona miękką kołdrą i ciszą wokół.

Rozdział 2

Pałac

Budzik w telefonie wyrwał ją ze snu o ósmej rano. Z przyjemnością wyskoczyła z łóżka i wyciągnęła dłonie w pozycji „powitanie słońca”. To był jej codzienny rytuał. Nie, żeby ćwiczyła jogę, ale ten jeden element jej się bardzo podobał i powodował cudowne rozciągnięcie mięśni całego ciała po nocy.

Szybko spakowała rzeczy i zaniosła do samochodu. Piękny poranek oferował jeszcze odrobinę chłodu. Ubrana w przewiewną spódniczkę do kolan i koronkową białą hiszpankę wyglądała w miarę młodo i świeżo.

Niepewnie weszła do sali restauracyjnej. Przystojny blondyn czekał już na nią przy stole. Popijając kawę z filiżanki, przeglądał coś na tablecie. Stanęła na chwileczkę na schodach i przyjrzała mu się. Wiedziała już, że jest wysoki, wyższy od niej. Twarz miał pociągłą, włosy przygładzone, średnio długie, prawie uczesane na lewą stronę, niekoniecznie układały się grzecznie. Gładka twarz aż kusiła palce, żeby jej dotknąć. Emilia uwielbiała mężczyzn gładko ogolonych, a on miał urodę i urok hollywoodzkiego podrywacza. Naprawdę był przystojny, na pewno już zajęty. Nie wierzyła, że żadna nie omotała go jeszcze. Zresztą ona miała męża. Może faktycznie ostatnimi czasy trochę się między nimi ochłodziło, ale wszystkie pary tak mają. Emilka była zadowolona ze swojego życia, spokojnego i poukładanego, a tu nagle taki huragan w postaci przystojniaka.

Najgorsze było to, że ten nowopoznany mężczyzna jej się podobał.

Chyba wyczuł, że przyszła, bo podniósł oczy i wstał.

– Dzień dobry. – Podeszła do stolika.

– Witaj, piękna nieznajoma. – Uśmiechnął się. – Zapraszam, nie wiedziałem, na co będzie miała pani ochotę, to wziąłem wszystkiego po trochu.

– Kawa to priorytet.

– Życzę smacznego. – I sam zaczął szykować sobie kanapki.

– Załatwiłem już klucz do pałacu. Normalnie otwierają koło dziesiątej albo i później, jak są turyści, ale dla pięknej kobiety zrobili wyjątek. A specjalna wystawa będzie otwarta tylko dla pani.

Po śniadaniu zapytała:

– Jak mam rozliczyć śniadanie?

– Dżentelmeni nie rozmawiają z kobietami o pieniądzach.

– A niegrzeczni chłopcy?

– Oni tym bardziej, oni po prostu porywają kobiety, które im się podobają, więc koniec tego tematu, a ja porywam panią do pałacu.

– Czy mam rozumieć…

– Cicho, piękna, nie niszcz chwili. – Chwycił jej dłoń i położył sobie w zgięciu ramienia. Emilia uśmiechała się do siebie i nie mogła opędzić się od myśli, że to bardzo, ale to bardzo jej się spodobało. A wyrzuty sumienia zostawi sobie na później.

Szli powoli w stronę pałacowych schodów. Emilia była coraz bardziej podniecona chwilą spotkania z historią. Uwielbiała takie momenty, a tutaj miała jeszcze w bonusie osobistego, obłędnie pachnącego i przystojnego przewodnika. Poczuła niebezpieczne drżenie ud, ale natychmiast musiała sama się upomnieć, że to nieprzyzwoite myśleć tak o obcym mężczyźnie.

Przystojny blondyn, nieświadom jej myśli, rozpoczął opowieść.

– Dzisiaj ta wioska nazywa się Siemczyno, ale nie zawsze tak było. Dawno, dawno temu, wieś została założona dzięki rycerzowi zakonu templariuszy, Heinrichowi. Na jego cześć nazwano ją Heinrichsdorf, a po polsku Henrykowo. Potem całą tę ziemię kupiła szanowana i bogata rodzina von Golz, powoli dokupując okoliczne wsie i majątki. Prawo własności dostali od samego króla Zygmunta III. Wiele majątków w okolicy było ich własnością. Wyobraź sobie, że to tutaj zaczął się potop szwedzki, zaraz za wsią Szwedzi przekroczyli granice polskie. Właściciele stanęli wtedy po stronie polskiego władcy. Właściwie można powiedzieć, że tu zaczął się i skończył potop, bo w obie strony wojska szwedzkie musiały mijać pałac i ziemie, a niedaleko stąd była granica państw.

Blondyn podszedł razem z nią do schodów. Odsunął się od niej, więc go puściła, a on odwrócił ich oboje przodem do drogi i położył dłonie na jej ramionach.

– Popatrz na drogę. Wyobraź sobie, śliczna, jak te wojska maszerują, aby grabić nasze ziemie, maszerują tą drogą, wzniecając kurz i budząc zaniepokojenie mieszkańców. – Zamilkł, a Emilia starała sobie to wszystko wyobrazić, potem powoli odwróciła się i w zadumie spojrzała mu w oczy. Potrafił ciekawie opowiadać, a tembr jego głosu wprawiał ją w drżenie. Była pod wielkim wrażeniem.

Nic nie mówił przez chwilę, na ustach błąkał mu się uśmiech, taki leniwy, jakby odrobinę cyniczny i wściekle niebezpieczny dla każdej kobiety. Wszedł dwa schodki wyżej i wyciągnął do niej dłoń. Emilia, lekko zdziwiona, podała swoją. Te drobne gesty były coraz bardziej osobiste, ale ona już nie chciała się nad tym zastanawiać.

– Wyobraź sobie teraz, piękna, że jesteś osiemnastowieczną damą i wkraczasz w progi tego pałacu. Będziesz się bawić, będziesz tu korzystać z tego wszystkiego, co pałac w Henrykowie i jego gospodarze mają do zaoferowania.

Zatrzymał się na chwilę i uśmiechnął.

– A wiesz, że von Golzowie mieli jedenaścioro dzieci? Ich najmłodszy syn Henning został tutaj i dalej zarządzał majątkiem. On też miał taką niezłą gromadkę. Może to świeże powietrze tak dobrze działało na płodność, a może tu jakieś tajemne prądy płyną pod ziemią?

– Wierzy pan w takie prądy? W dodatku miłosne? Które mają wpływ na płodność? To już zakrawa na fantastykę. – Roześmiała się. – Zresztą nieważne, i co dalej?

– Za chwilę będzie dalsza część opowieści.

Trzymając się za ręce, powoli weszli po schodach. Na szczycie zatrzymał się, przez chwilę spojrzał jej w oczy i otworzył drzwi. Położył jej dłoń na plecach, nisko na plecach. A ona poczuła przeszywający ją dreszcz. Co on z nią wyprawiał? Spuściła oczy, a jego ciche chrząkniecie dało jej do zrozumienia, że i on to poczuł. Była zażenowana i zaczęła żałować, że dała się wciągnąć w ten flirt. Robiło się niebezpiecznie, wyczuwała rodzącą się między nimi chemię, coś tajemniczego i magicznego krążyło wokół. To nie było jej normalne zachowanie, ale też i miejsce nie było zwyczajne.

– Ten pałac zaczęto budować jako siedzibę rodu von Golz dopiero w tysiąc siedemset dwudziestym trzecim roku na planie podkowy, z tamtej strony, od ogrodu, był taras. To właśnie Henning rozpoczął budowę barokowego pałacu, którą skończono po czterech latach. Nietuzinkowa to była budowla, a że znajdowała się na drodze do Prus Wschodnich, więc kto wie, może i cesarz Fryderyk tu zawitał?

Gdy po latach prestiż rodziny von Golz zmalał, sprzedano pałac z przyległościami rodzinie von Arnim. To oni wybudowali budynki gospodarcze, w których spaliśmy i jedliśmy. Na końcu właścicielami została rodzina von Bredow.

Emilia odruchowo spojrzała na odnowione budynki.

– Teraz chwila przerwy. Żeby poczuć atmosferę.

Przejęta kandydatka na damę dworu ogarnęła swoje rozszalałe emocje i weszła do środka.

Stanęła w holu, rozglądając się ciekawie. Najpierw chciała nasycić się atmosferą pałacu. Sporo tu jeszcze było pracy, ale to jej nie przeszkadzało. Duża czarno-biała szachownica na podłodze, na wprost białe drzwi, a po bokach schody.

– Piękne te rzeźby – szepnęła. Czterej drewniani legioniści naturalnej wielkości stali przy poręczach schodów. – Wyglądają, jakby zapraszali, ale też pilnowali i decydowali, kto ma prawo wstępu na górę.

– Dokładnie tak, ale coś naprawdę pięknego to ja ci dopiero pokażę. – I otworzył te białe drzwi na wprost. – Sezamie, otwórz się!

Zajrzała nieśmiało.

– Och! O rajuśku! – wyrwało jej się w zachwycie.

Porcelanowe filiżanki, kubeczki, talerzyki, dzbanki i dzbanuszki. Zdobione, malowane, złocone. Stały w szklanych gablotach i czekały na oglądających. Naprawdę, same cudności.

Emilia stała i podziwiała ten widok, bojąc się ruszyć.

– To specjalna wystawa jednej z mieszkanek Czaplinka. Wiele lat zbierała te precjoza, w tej chwili ma już eksponaty z całego świata.

– Jakież to cudowne – wyszeptała do swojego towarzysza, a potem chodziła od gabloty do gabloty. Wcale nie chciała opuszczać tego miejsca, to było jak przeniesienie się w inną epokę. Nie zwracała uwagi na to, że jej przewodnik bacznie jej się przyglądał, a uśmiech na jego twarzy robił się coraz bardziej szelmowski.

Ta tajemnicza kobieta była niesamowita: piękna, z klasą, a jednocześnie potrafiła cieszyć się drobiazgami. Nie umknęło uwadze mężczyzny, że jego dotyk spowodował drżenie jej ciała. Też to poczuł, choć nieco inaczej. Wszystko zaczęło się skupiać w jednym miejscu, dość strategicznym. Musiał natychmiast się uspokoić i przywołać do porządku. Nadal jednak z przyjemnością podążał za nią. Była autentyczna i nie wyczuł w niej ani grama fałszu.

Reszta sal też jej się podobała, choć tutaj było jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Na ścianach wciąż widniały resztki olejnych lamperii, pozostałość po szkole, mieszczącej się tu bez mała przez prawie dwadzieścia lat. W całej swojej historii budynek doświadczył wiele szkód. Weszli na piętro do dużej sali balowej. Emilia stanęła na deskach pośrodku, przymknęła oczy, starając wyobrazić sobie, jak bohaterka wymyślonej przez nią opowieści wchodziła w tej uroczej błękitnej sukience. Da jej na imię Melania. Wyobrażała sobie, co musiała czuć młoda dziewczyna, stojąca w tym samym miejscu wieki temu. Strach? Fascynację? Przytłoczenie?

Emilia otworzyła oczy i od razu jej wzrok trafił na mężczyznę, który stał po przeciwnej stronie pomieszczenia, obok drzwi wiodących na taras i bacznie się jej przyglądał. To nie był bezpieczny wzrok, kryły się w nim i ciekawość, i pożądanie. Tak właśnie powinien patrzeć na Melanię Lucjan. Emilia spięła się, bo dotarło do niej, że w brzuchu zbudziły się motyle, całe stado. Nie powinna ich czuć, to było zakazane uczucie, ale na tyle silne, że nie mogła go zignorować. Robiło się bardzo niebezpiecznie.

– To tutaj właściciele pałacu organizowali wielkie bale w czasach baroku. W dziewiętnastym wieku czasy świetności pałac miał już za sobą, zawirowania historii, ciągłe najazdy, kolejne rozbiory niszczyły pałac. Pojawiły się długi, więc majątek zaczął przechodzić z rąk do rąk. – Przystojny przewodnik, nie wiedząc, co dzieje się w głowie Emilii, dalej opowiadał.

– Pod koniec dziewiętnastego wieku pałac został sprzedany pani Puttkamer, ale niewiele o niej wiadomo. Może to była żona Otto von Bismarcka? Nie ma zbyt wielu informacji o tym okresie.

Emilia zaglądała do kolejnych komnat.

– A te sale?

– Tu z boku pewnie były kobiece buduary i pokoje do odpoczynku dla zmęczonych tańcami. Z drugiej strony najprawdopodobniej był gabinetowy pokój dla panów. Tam można było zapalić cygaro, wypić coś mocniejszego, porozmawiać o polityce czy zagrać w karty.

Przestał opowiadać, bo jego towarzyszka dotychczas stojąca spokojnie pośrodku sali, nagle zakręciła się kilka razy, układając ręce niby na ramionach partnera, jakby chciała poczuć tę atmosferę balu, a potem dygnęła lekko, jakby w podziękowaniu za taniec. Tajemniczy blondyn zacisnął zęby, teraz poczuł wyraźnie, jak bardzo chciałby ją przyciągnąć do siebie, pocałować i nie tylko to. Stał oparty niedbale o ścianę, obserwował ją w milczeniu, po chwili łagodny uśmiech wrócił na jego usta. A Emilia chodziła po salach i już widziała oczami wyobraźni te dawne komnaty, po których krzątała się służba. Furkotały suknie właścicielki pałacu.

Dwie godziny spędzili w tych wnętrzach, obejrzeli wszystkie izby łącznie z imponującym strychem i piwnicami. Znowu znaleźli się w holu przy milczących rzeźbach legionistów.

Emilka westchnęła, trochę jakby ze smutkiem.

– Muszę już jechać dalej, chociaż najchętniej bym tu została, ale tego, co tu widziałam i przeżyłam, nigdy nie zapomnę.

– Mam cichą nadzieję, że ewentualnie blondyn też zostanie zapamiętany.

– Może być pan pewien, że tak będzie. Chciałabym bardzo podziękować… – Podszedł do niej, a ona wyciągnęła rękę. Mężczyzna chwycił ją i przycisnął do ust. Pocałował najpierw wierzch, potem nadgarstek, a potem odwrócił dłoń, by ucałować wnętrze i zaraz zgiął jej palce, jakby chciał, aby ten pocałunek został z nią na dłużej. Patrzyła zaczarowana na to, co on wyprawiał z jej dłonią, a myśli schodziły na tory dość niebezpiecznie. Spojrzał jej w oczy.

– Wróć tutaj, a blondyn pojawi się obok.

Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Aura niedopowiedzenia, magiczna aura, jaka ciągle krążyła wokół nich, nie gasła. Miała sucho w ustach, serce jej łomotało, a gdzieś w brzuchu coś się kotłowało. Patrzyła zafascynowana na przystojnego mężczyznę i nie miała ochoty odchodzić. Chciałaby wpaść w jego ramiona i dać się porwać uczuciu, jakie zaczęło w niej kiełkować. Otumaniona jego zachowaniem i swoimi emocjami uśmiechnęła się lekko. Bała się odezwać, aby głos nie zdradził jej rozedrganych myśli. Kiwnęła głową, odwróciła się i z czerwonymi, płonącymi policzkami zeszła po schodach.

Emka, tylko nie zleć z tych schodów, błagam, nie zbłaźnij się, mówiła sobie w duchu. On stoi i patrzy, nie oglądaj się, idiotko. Jak spojrzysz na niego, to nie wyjedziesz stąd! Jesteś nienormalna, masz męża. Masz męża! Jej myśli krzyczały, ale w sercu coś pikało już innym rytmem. Niebezpiecznym, ale bardzo podniecającym.

Nie wytrzymała na dole, to było silniejsze od niej. Odwróciła się. Stał na szczycie, obserwował ją, trzymając niedbale ręce w kieszeniach białych spodni. Był wręcz anielsko seksowny.

Sama nie wiedziała, że potrafi tak szybko chodzić po tych kamulcach w obcasach. Wsiadła do samochodu, wykręciła z parkingu w stronę bramy. Gdy mijała pałac, on stał przy wielkim drzewie, i uniósł dłoń w geście pożegnania.

– Kurde, Bożena nie uwierzy, ale tylko jej to opowiem. Nikomu innemu.

Tak to jeszcze nikt nigdy z nią nie flirtował, nawet Waldek. W samochodzie wreszcie mogła porozmawiać sama ze sobą. Wyrwała się spod tajemniczej władzy blondyna. Psychicznie była zmęczona. Nigdy nie przeżyła takiej rewolucji emocjonalnej. Przecież jej Waldek zawsze był dobrym mężem, nigdy nie miała żadnych wątpliwości, a teraz sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. Wygląd mężczyzny był niezwykle kuszący, wręcz anielski, ale urok rzucał jak rasowy diabeł. Nawet nie poznała jego imienia.

Gdy wyjechała na drogę, zastanawiała się, czy potrafiłaby zdradzić Waldka. Chyba raczej nie, doszła do wniosku, ale od takich facetów powinna trzymać się z daleka. Oni są grzechem sami w sobie. Może ma żonę, piękną długonogą albo cichą, spokojną, w ciąży, a tutaj się ugania za spódniczkami.

Po trzech godzinach dotarła do przedmieść Polic, gdzie w pięknym domu z ogródkiem mieszkała jej starsza o trzy lata siostra Bożena z rodzinką. Szczęśliwa i lekko zmęczona zaparkowała na podjeździe. Po wszystkich powitaniach siadły wreszcie we dwie w salonie.

– Jak ja się siostra za tobą stęskniłam! Ale jakoś czas mi się nie zgadza. – Uśmiechnęła się. – Dzwoniłaś wczoraj, że już wyjeżdżasz, a dotarłaś dopiero teraz. To tak jakoś przez Brukselę jechałaś?

– No fakt, trochę dookoła, ale tu się robi ciekawie. Znasz Siemczyno?

– Nie, gdzie to?

– Koło Czaplinka.

– A, to już wiem, gdzie to jest, tam jest takie duże, piękne jezioro.

– I tam jest pałac… – Emilia weszła jej w słowo.

– Już wiem, skręciłaś, bo twoja chora wyobraźnia już pracowała.

– Jak ty mnie znasz. I nie żadna chora. I kawiarenka jest obok, i hotel. Mówię ci, super tam jest, kiedyś wybierzemy się we dwie. No dobra, opowiadam dalej. Wiesz, siadłam tak sobie przy kawie i wyobraziłam sobie powóz…

– Emilka, szalona kobieto, nie mów, że masz pomysł na następną powieść!

– Tak jakby mam. Czekaj, to nie koniec. Wyobraziłam sobie młodego przystojnego panicza, a tu podjeżdża wypasiony jaguar i wysiada z niego obłędnie przystojny blondyn, aż dech mi zaparło. Chyba z wrażenia coś chlapnęłam na głos, bo mnie zaczepił i zaczął regularny flirt. No i, jakby to powiedzieć, spodobało mi się. Waldek już od dawna nie stara się urozmaicić naszego małżeństwa, jakaś stagnacja nas dopadła. Sama też mam już dosyć wyciągania go na spacery, wycieczki. No wiesz, a tu pojawia się taki męski grzech. Wszystko w nim było takie… – Emi zamyśliła się chwilę nad określeniem, nie zauważając, że zamilkła, a Bożena wpatrywała się w nią wielkimi oczami. Nie poznawała siostry, zawsze statecznej i pragmatycznej. A tu proszę, romantyczka pierwsza klasa, pewnie dlatego takie fantastyczne romanse jej wychodzą.

– I co dalej? – Bożenia nie wytrzymała napięcia.

– Nic, przespałam się w hotelu. Sama! Rano ten niesamowity facet załatwił klucz i zwiedzaliśmy pałac. Tylko we dwoje! Tego się nie da opisać, jak było cudownie, czułam tę niezwykłą atmosferę. On tak obrazowo opowiadał i w dodatku takim kuszącym głosem. Widziałam oczami wyobraźni matronę, ciotkę młodego panicza, a może matkę? Jeszcze nie wiem. Jak chodzi w długiej sukni, z takim śmiesznym kuprem z tyłu, trzymając monokl w ręku i wydaje polecenia młodym służkom. Takie, wiesz, wredne babsko.

– Hej, zastopuj, to bardziej pasuje do pani Dulskiej.

– No tak. Muszę to zmienić, ale tak mi pasowało idealnie. Potem wsiadłam w samochód i już prosto do ciebie.

– Moment, a ten przystojniak?

– Blondyn naprawdę był świetny. Przystojny i bardzo ciekawie opowiadał. No, mówię ci, facet, że obłęd. – Westchnęła z rozmarzeniem. – Mam plan już ułożony, posiedzę trochę i go zapiszę, dobrze?

– Jak cię dopuszczę do laptopa, to mi znikniesz, a jak nie pozwolę, to stracisz pomysł. Ech, Emilka, ja to się przy tobie wykończę. Siadaj i spisuj tę nową opowieść. A ta historia z blondynem to mnie zaciekawiła i to bardzo.

– Przestań, to był tylko taki niewinny flirt na chwilę. – Emilia chyba sama siebie chciała przekonać, ale coś jej mówiło, że ta znajomość mogłaby się całkiem inaczej skończyć.

Szybko porwała ze swojego pokoju laptop i usiadła na tarasie w cieniu.

Założyła nowy folder pod nazwą „Historia pałacowa”. Potem dokument tekstowy i dała się uwieść swojej wyobraźni. Przy komputerze faktycznie trochę jej zeszło, ale to było normalne.

Potem była kawa z rodziną, a pod wieczór Emilia znowu usiadła przy laptopie i dalej spisywała swój pomysł.

Na taras wpadła Paulinka.

– Cześć, ciocia, następny romans? Może o mnie?

– Cześć, moja ulubiona siostrzenico.

– Przecież jestem jedyną siostrzenicą.

– To tylko drobne szczegóły. Wracając do opowieści. Może Paulina, piękna, wiotka blondwłosa córka ubogiego właściciela ziemskiego? Nie, tu trzeba imię zmienić, takich imion wtedy nie było.

– Ale ja nie chcę być żadną Eleonorą.

– Nie przeszkadzaj. I ta dziewczyna zakocha się w przystojnym dziedzicu.

– A jak on wygląda? – Emilia uśmiechnęła się lekko do swoich myśli, słysząc to pytanie.

– Damy jej na imię Melania? To jest piękne, delikatne i bardzo wdzięczne imię. Takie jak ty. Melania spotka go na drodze, na spacerze. W piękny letni dzień wyjdzie na długi spacer polną drogą, wśród łanów zbóż, maków i chabrów. Wysoki, szczupły, bardzo przystojny blondyn, jadący na karym rumaku, zobaczy na drodze przepiękną dziewczynę.

– A kary to jaki?

– Czarny. Eee, jak czarny jaguar.

– Że co?

– Nic, to tylko taka moja mała dygresja wspomnieniowa. Nie przerywaj…

– Ok, może być, mój Kacperek jest blondynem. Powiem mu, że ciotka o nas romans pisze. Padnie gościu. – Paulina podniecona pomysłem nie zwracała uwagi, że znowu przerywa tok myślenia ciotki.

– Cześć, kobiety! – Rozległ się krzyk od furtki. To siedemnastoletni Maciej, siostrzeniec. Dosiadł się i od razu wypił pół dzbanka wody z cytryną.

– Widzę, ciocia, że znowu tworzysz. Które to już wiekopomne dzieło?

– Siódme, nie nabijaj się z ciotki. – Emilka uśmiechnęła się słodko. Jego swobodne podejście do wielu problemów było dla niej zawsze ożywcze. Chciałaby tak jak on podchodzić do swoich problemów, do życia, kompletnie na luzie, ale wiedziała, że to jest możliwe tylko w młodości. Później już tak się nie da.

– A nie możesz napisać czegoś bardziej fantasy, jak Sapkowski? Cioteczko, wymyśl coś podobnego do Wiedźmina.

– Wiedźmin może być tylko jeden i jest nie do podrobienia. – Emilka stwierdziła autorytatywnie, będąc również jego zagorzałą fanką.

– Nie! – krzyknęła jego siostra. – Ta książka będzie o romansie moim i Kacpra, czyli o bogatej i ślicznej córce właściciela ziemskiego i bogatym przystojnym paniczu.

– Tej to się już w dupie przewraca od tej miłości. – Maciek wywrócił oczami.

– Maciek! – krzyknęła Emilia, udając zgorszenie.

– Oj, ciocia, ona nic, tylko ciągle przed lustrem siedzi i o swoim Kacperku gada. A on przecież normalny gość. No, chociaż skoro Paula mu się podoba, to chyba nie jest całkiem normalny, no nie?

– To się nazywa miłość, tłuku. Co ty możesz widzieć, jak ciebie tylko te samochody kręcą, dziewczynę sobie znajdź. Wtedy pogadamy.

Maciek prychnął.

– Kolacja! – Usłyszeli głos Bożeny z domu, przerywający ciekawą dyskusję rodzeństwa.

Po chwili zgromadzili się już przy stole, dołączył jeszcze Przemek, mąż Bożeny i zrobiło się bardzo wesoło. Emilia lubiła gwar rodzinny Piotrowskich. Niestety, jej jedyne dziecko, dwudziestoletnia córka, wyjechała do Londynu i w domu zrobiło się cicho.

Siedzieli teraz wszyscy na tarasie, opowiadając sobie nowinki z własnego podwórka. Potem zaczęli się rozchodzić. Młodzież poszła do swoich pokojów, Przemek siadł do laptopa, a Bożenka razem z siostrą pozostały na tarasie, sącząc wino.

Emilia oparła głowę o fotel. Zamyśliła się, patrząc na ogród pełen kwiatów. W realnym świecie miała dobrze prosperującą firmę, którą prowadziła z mężem, ale jej największą pasją było pisanie powieści romantycznych. Uwielbiała zatopić się w swojej wyobraźni, tworzyć dzięki niej inny świat, historię, ludzi i ich dzieje. Miała już na swoim koncie sześć wydanych książek. W wolnej chwili zapisała wymyślony zarys opowieści fantasy specjalnie dla swojego siostrzeńca, ale jak na razie trzymała to w tajemnicy i odłożyła ten projekt na później. Teraz, pod wpływem pobytu w siemczyńskim pałacu, postanowiła zająć się kolejną opowieścią o miłości.

Po chwili przeniosła się wyobraźnią do pałacowych komnat, gdzie natychmiast pojawił się przystojny blondyn. Mimowolnie westchnęła.

– Ciągle o nim myślisz? – Bożena obserwowała siostrę z leżaka.

– O kim? – Emilka udawała, ale doskonale wiedziała, o kogo siostra pyta.

– O tym blondynie?

– Trochę, był taki jakby wyrwany z rzeczywistości. Nierealnie idealny.

– A Waldek?

– To taka bezpieczna przystań, swojska, znana. Jest mi z nim dobrze, znamy się od tak dawna, że nie ma już tych porywów serca, ale jest przyjaźń, przywiązanie. Po tylu latach nie ma co się dziwić. Kocham mojego męża, tylko trochę inaczej.

Późnym wieczorem, zanim położyła się spać, otworzyła na moment laptop. Chciała zapisać to, co opowiedziała Paulinie.

Znowu się zamyśliła, ale po chwili wróciła do opisu drogi polnej i Melanii z bukietem polnych kwiatów. Widziała oczami wyobraźni pola z makami i chabrami, stojącą przy drodze starą gruszę, i dziewczynę. Wyobraźnia podsunęła jej codzienny strój dziewczyny. Był jasny, błękitny w ciemnoniebieskie prążki. Według najnowszej mody prosto z Paryża, przywiezionej przez ciotkę Melanii, ta sukienka miała już szerszy dół, pełen falban, z tyłu pojawiła się niewielka tiurniura, czyli ten słynny kuperek, z przodu była prosta, wszystko wykończone granatową lamówką, a rękawki u góry zrobiły się bufiaste. Na głowie malutki kapelusik, przypominający nieco czepiec wykończony delikatną koronką i maluśkim rondem. Na spacer nie fryzowała loków. Co wieczór służąca Marta zakręcała pasma jej długich jasnych włosów na paski płótna i w takich papilotach spała. Rano wystarczyło delikatnie odkręcić i na głowie miała loczki zwinięte w modne pierścionki. Marta je lekko upinała i podwiązywała. Melania ze swoją nienaganną figurą i nieśmiałym uśmiechem jawiła się jak prześliczna słowiańska bogini.

***

Po czterech dniach spędzonych z rodziną, napisaniu planu i około trzydziestu pierwszych stron wypoczęta Emilka ruszyła w drogę powrotną. Jej myśli wciąż krążyły wokół nowej historii. Po drodze chciała obmyślić zgrabną intrygę: ciotka i matka panicza chciały go ożenić z córką ich bogatej i dobrze urodzonej przyjaciółki, więc nie przypadło im do gustu budzące się uczucie młodego mężczyzny do niezbyt majętnej sąsiadki. Kilkugodzinna droga bardzo jej w tym pomagała, jechała spokojnie, bez szaleństw. Już niemal dojeżdżając do Szczecina, podjęła spontaniczną decyzję, skręciła w lewo na Stargard i skierowała się w stronę Czaplinka. To było silniejsze od niej.

Stojąc na dużym czaplineckim parkingu nad samym jeziorem, poszukała noclegu. Jakież to teraz było łatwe, wystarczyła odpowiednia aplikacja na telefonie. Znalazła parę ulic dalej, czyli idealnie. Zjadła smaczny obiad w Barze nad jeziorem. Stwierdziła, że dwa dni nic nie zmienią, ale nie więcej. Spacerując ulicami małego, urokliwego miasteczka, szukała tych ukrytych zaułków, przesmyków. Zachwyciła się ulicą Studzienną. Została wyłożona kamieniem polnym, a po obu jej stronach przycupnęły stuletnie domki, zaś na końcu stał dom szachulcowy, który skradł jej serce. Kierując się w stronę jeziora, trafiła na ulicę Górną, potem Jeziorną, nad samym brzegiem odnalazła niesamowitą rzeźbę wodnika.

Jezioro Drawsko wyglądało jak zaczarowane. Bezmiar wody w szarym kolorze. Zapach sitowia i delikatny odgłos wody uderzającej o przybrzeżne kamienie. Magia… chyba się w tym jeziorze zakochała. Gdzieś tam, w oddali, płynęła łódź pod pełnymi żaglami. Wyglądała tak dostojnie i majestatycznie. Emilia zawsze marzyła o tym, aby choć raz popłynąć taką żaglówką. Chciałaby sama przekonać się, co oznacza znane stwierdzenie: „poczuć wiatr we włosach”.

Jeszcze raz rozejrzała się wokół i ruszyła chodnikiem do góry, z powrotem kierując się do miasta.

W takich małych, zagubionych uliczkach z dala od miejskiego ruchu czuć było prawdziwą historię. W informacji turystycznej na rynku dostała kilka ulotek i folderów o mieście.

Za namową pań z tego punktu trafiła na ulicę Moniuszki i zachwycona usiadła na murku przy starym kościółku zbudowanym z kamienia.

Mały, przysadzisty, przycupnięty z boku z dala od zgiełku, roztaczał wokół swoisty nastrój spokoju i zadumy.

Przez chwilę oparła się o niewątpliwie historyczny murek i odpoczywała, czytając historię czternastowiecznej świątyni zbudowanej przez templariuszy. Pozaznaczała sobie kilka ciekawych fragmentów, żeby je potem wykorzystać w książce.

Gdy wracała do samochodu, wydawało jej się, że widziała na parkingu czarnego jaguara, ale wolała tego nie sprawdzać. Przyłapała się na tym, że sama myśl o tajemniczym mężczyźnie burzyła spokój jej myśli, a to mogło się okazać niebezpieczne.

Wieczorem znowu otworzyła folder z pałacowym romansem. Powstawał już zarys opowieści.

***

Poranek był jeszcze w miarę chłodny, więc szybko ruszyła w trasę. Jadąc samochodem, ciągle myślała o swoim nowym pomyśle. Postanowiła umieścić akcję całej powieści w dziewiętnastym wieku, w czasach pięknych sukien, fraków, powozów i mezaliansów. Jeszcze naszła ją nagła myśl, że jak zacznie pisać historię Melanii, będzie musiała wrócić do pałacu. Poczuła dreszcz, który przebiegł jej przez ciało i uśmiechnęła się do siebie.

– Ech, wariatko, czym ty się tak podniecasz? – powiedziała sama do siebie, patrząc w lusterko wsteczne.

W końcu dotarła do Poznania. W domu było cicho i spokojnie. Stanęła w progu i zaciągnęła się powietrzem, westchnęła głęboko. Wszędzie dobrze, ale w domu… było zawsze idealnie. Kochała ich domek na przedmieściach Poznania. Waldek jeszcze pracował, więc w ciszy i samotności rozpakowała się i z przyzwyczajenia zabrała się za gotowanie obiadu. Już zdążyła stęsknić się za domem, swoją kuchnią i mężem.

Gdy Waldek wrócił, nie było gorącego powitania, na które po cichu liczyła. Uśmiechnął się, powiedział „Cześć” i poszedł umyć ręce.

– Jak było? Opowiadaj – rzucił niezobowiązująco, siadając do stołu.

– Masz pozdrowienia i uściski od wszystkich Piotrowskich i mam nowy pomysł na książkę. Już nawet trochę napisałam. – Postawiła talerz zupy przed Waldkiem. – A co tam nowego w firmie? Wszystko w porządku? Potrzebowałam tego oddechu, ale stęskniłam się.

Waldek nie podnosił głowy, tylko jadł, jakby tydzień obiadu nie widział.

– Czemu nic nie mówisz? Coś się dzieje?

– W firmie wszystko jest ok, ale… – Spojrzał na nią i znowu pochylił się nad talerzem.

Jadł zupę i zatrzymał na niej wzrok na dłużej, a kiedy wypowiedział pierwsze zdanie, Emilia przestała oddychać. Potem było jeszcze gorzej.

– Wiesz, Emilko, jest taka sprawa… Trochę się pozmieniało, gdy wyjechałaś. Bo widzisz, nie wiem, czy zauważyłaś, że w naszym małżeństwie coś się wypaliło. To pewnie niczyja wina, ale muszę to powiedzieć jasno. Chcę odejść od ciebie i wziąć rozwód. Zakochałem się w innej kobiecie.

W tej jednej chwili zawalił jej się poukładany świat. Czy to możliwe? Jej małżeństwo przestało istnieć? Bo on się zakochał? W ciągu trzech dni? Waldek, kończąc zupę, stwierdził spokojnie, że po obiedzie się wyprowadza. Siedziała przy stole naprzeciw niego, a serce chyba przestało bić. Ogarnęła ją jakaś pustka emocjonalna. Cisza myślowa.

– Kto to? – zapytała cicho.

– Aldonka z …

– Nasza sekretarka?

– Tak, nie denerwuj się. Ja wiem, że to szok, ale zrozum, spotkałem miłość swojego życia i to z nią chcę dożyć starości, zwłaszcza że oczekuje naszego dziecka. Mam nadzieję, że podejdziesz do tego bez krzyków i histerii. Cóż, tak się zdarza. Zrozum…

– Dziecko?! – krzyknęła bardziej z szoku niż rozpaczy.

I tak ponad dwadzieścia lat wspólnego życia rozsypało się Emilii jak domek z kart. Nawet „przepraszam” nie powiedział. Nic, po prostu zakochał się i wychodzi. Z ich domu, z jej życia.

Nie podała już drugiego dania. Nie była w stanie. Wciąż siedziała przy stole. Splotła dłonie na blacie i bezmyślnie się na nie gapiła.

Nie, to się nie dzieje, pomyślała, przecież o takich numerach to tylko można w książkach przeczytać. Ja takie wymyślam do swoich romansów książkowych, a teraz? Sytuacja stała się trudna i napięta. Podniosła wzrok na męża, ale to, co mówił, docierało do niej dopiero po dłuższej chwili. W pokoju zaległa cisza.

– Wiem, że postąpiłem po świńsku, tak nagle cię o tym informując, ale czekałem, aż wrócisz. Głupio tak rozstawać się przez telefon.

– Łaskawca – burknęła Emilia.

Dorabiali się długo, on studiował, a ona odłożyła swoje studia na potem, założyła firmę, w której sama na początku sprzątała. Teraz biznes dawał całkiem niezłe dochody. Mieli trzy ekipy w trzech dużych biurowcach. Ich biuro, mieszczące się w centrum, obsługiwała młodziutka, dwudziestotrzyletnia Aldonka, w tej chwili największa miłość Waldemara.

Agata, córka Emilki i Waldka, tylko nieco młodsza od Aldonki, wyjechała do Anglii, bo po zdaniu angielskiej matury dostała się na Oxford. Kontaktowała się z rodziną tylko telefonicznie i przez video. Do Polski przyjeżdżała raz w roku. Swoje singielskie życie związała z Londynem.

– Widzisz, Emila, taka miłość nie zdarza się co dzień.

– Masz rację. Zamilcz, spakuj swoje rzeczy i wynieś się – warknęła. Zaczynała tracić cierpliwość.

– Emilia…

– Nie ma już o czym rozmawiać. Co miałeś powiedzieć, to powiedziałeś. – Wstała i włożyła buty, wzięła torebkę i jeszcze przy drzwiach odwróciła się. – Wracam za dwie godziny, lepiej żeby cię tutaj już nie było.

Wyszła, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Ciągle w głowie brzmiały jego słowa: „taka miłość nie zdarza się co dzień”. Cholera! Miała ochotę krzyczeć ze złości i żalu, ale przecież nie chciała wzbudzać sensacji. O nie, nie ona. Chciałaby gdzieś pojechać, ale bała się siąść za kierownicę, najpierw musiała się uspokoić. Chociaż nie, przecież była spokojna, aż niebezpiecznie spokojna. Szła chodnikiem bez celu. Ich osiedle domków jednorodzinnych znajdowało się na uboczu. Patrzyła pod nogi, starając się analizować sytuację i … nie potrafiła. Waldek, jej cudowny od dwudziestu pięciu lat mąż, zrobił dziecko dwudziestotrzyletniej sekretarce, określając ją jako miłość swojego życia.

– A ja, kurde, to co? – powiedziała na głos.

– Słucham? – Pan Bączkowski, starszy sąsiad mieszkający dwa domy dalej, wyprowadzał właśnie swojego jamnika. Zatrzymał się za nią jakieś dwa metry i z niepokojem przyglądał się sąsiadce.

– A nie, to nie do pana, przepraszam. Trochę życie mi się przefasonowało.

– Tak bywa. – Pokiwał głową.

Nie było czasu na płacz, ale za to rosła w niej coraz większa złość. Teraz już mogła prowadzić auto. Zawróciła, wsiadła do samochodu i pojechała do sklepu.

Kupiła trzy butelki wina, lody o różnych smakach, a potem zadzwoniła do Beaty i Marty. Obie przyjaciółki obiecały wpaść pod wieczór. Równo po dwóch godzinach weszła do cichego i pustego domu. Odłożyła zakupy na stole w kuchni i poszła do sypialni. Część szafy, gdzie zwykle znajdowały się rzeczy Waldka, była pusta. Usiadła na łóżku i rozpłakała się. Cała złość odeszła, został żal. Jak on mógł jej to zrobić?

Chwyciła telefon. Córka odebrała po trzecim sygnale:

– Nie przeszkadzam?

– Nie, mamo, coś się stało?

– Tak, stało się. Rozwodzę się z twoim tatą.

– Co się stało? – zapytała po chwili milczenia Agata.

– Stała się nasza sekretarka, dwudziestotrzyletnia kobieta, której mój mąż, a twój ojciec zrobił dziecko. Chciałam, Agatko, żebyś wiedziała, że nadchodzą zmiany.

– Mam przylecieć?

– Nie, oczywiście że nie, ja tylko w kwestii informacyjnej.

– Trzymasz się?

– Nie wiem, to bardzo świeża sprawa. Waldek właśnie się wyprowadził.

– Dobrze, mamuś, trzymaj się mocno, jestem po twojej stronie. Tacie na stare lata odwaliło, ale wątpię, czy ten związek wypali. Rzadko to się zdarza. A ty sobie jeszcze ułożysz życie, wierzę w ciebie, mamuś.

– Dzięki, córeczko. Zdzwonimy się za kilka dni, dobrze?

Godzinę później dziewczyny wpadły gotowe do pomocy. Najpierw wysłuchały całej historii, potem sklęły Waldka i jego Aldonkę, a potem wszystkie trzy spiły się. Rano każda wyglądała okropnie, ale Emilia była już spokojniejsza. Siedząc przy porannej kawie, przyjaciółki stwierdziły, że powinna wyjechać, najlepiej nad morze. Wiatr i szum fal ukoją jej smutki.

– Ja muszę rozwieść się i majątek podzielić, dorobek życia, a wy mi tu o szumie…

– Przecież nie mówimy, że na zawsze, na weekend wyjedź. Odetchnij innym powietrzem i zobaczysz, że to się jakoś poukłada.

Miały rację, potrzebowała resetu.