Do pierwszej krwi - Amélie Nothomb - ebook

Do pierwszej krwi ebook

Nothomb Amélie

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wstrząsająca biografia ojca.

Trzydziesta książka Amélie Nothomb, nagrodzona Prix Renaudot 2021. Osobista, niesentymentalna, na pozór lekka, a jednak wstrząsająca powieść, w której autorka oddała hołd swojemu ojcu, mówiąc jego głosem.

Zaledwie trzy epizody z dzieciństwa i młodości Patricka Nothomba, belgijskiego dyplomaty, zupełnie wystarczyły pisarce, by po mistrzowsku przedstawić zarówno słabość, jak i siłę człowieka.

Sześcioletni Patrick zostaje wysłany na wakacje do dziadka poety, barona na zamku w Pont-d’Oye. Tam, pośród zgrai swoich małoletnich ciotek i wujków, przebywa w osobliwych warunkach: karmiony raczej kiepską poezją niż realną strawą, marznąc na kość w zimowe noce, zdany sam na siebie przechodzi prawdziwie darwinowską szkołę przetrwania. Po latach powie, że to właśnie tam rozwinął instynkt życia i hart ducha, które pozwoliły mu jako negocjatorowi stanąć twarzą w twarz z rewolucjonistami w Kongo i uratować setki zakładników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 96

Oceny
4,1 (32 oceny)
13
12
4
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AJMPIndi

Nie polecam

Nędza. Zawiedziony po innych utworach tej autorki.
00
pysia2307

Dobrze spędzony czas

Mało słów, dużo treści.
00
kasiatylek

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu świetna. Tę powieść czyta się jednym tchem z wypiekami na twarzy i dzięki niej mam ochotę przeczytać wszystkie książki Autorki.
00
Cintryjka

Całkiem niezła

Mimo ciekawej klamry i wątku z biografii ojca autorki niestety przeciętna. Miałam większe oczekiwana.
00
Valerie_12

Nie oderwiesz się od lektury

świetna jak każda powieść Amelie Nothomb!
00

Popularność




Do pierw­szej krwi

Ty­tuł ory­gi­na­łu fran­cu­skie­go Pre­mier Sang

Co­py­ri­ght © Édi­tions Al­bin Mi­chel, Pa­ris 2021

Co­py­ri­ght © No­we­la, Po­znań 2022

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Ja­kub Je­dli­ński

Re­dak­tor se­rii Emi­lia Zwo­niar­ska

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne i skład JNK Gra­ftekst Ju­sty­na No­wa­czyk

Ko­rek­ta Ka­ro­li­na Frąc­ko­wiak

ISBN 978-83-67029-90-2

Wy­daw­nic­two Nowe

No­we­la sp. z o. o.

ul. Żmi­grodz­ka 41/49

60-171 Po­znań

Dział han­dlo­wy (+48 61) 847 40 40

www.wy­daw­nic­two­no­we.pl

e-mail: re­dak­cja@wy­daw­nic­two­no­we.pl

Mój oj­ciec jest du­żym dziec­kiem,

któ­re mia­łem,

gdy by­łem zu­pe­łnie mały.

Sa­cha Gu­itry

Pro­wa­dzą mnie przed plu­ton eg­ze­ku­cyj­ny. Czas się roz­ci­ąga, ka­żda se­kun­da trwa stu­le­cie dłu­żej niż po­przed­nia. Mam dwa­dzie­ścia osiem lat.

Przede mną stoi śmie­rć otwa­rzy dwu­na­stu eg­ze­ku­to­rów. Zwy­czaj chce, aby je­den zka­ra­bi­nów zo­stał na­bi­ty śle­py­mi nabo­ja­mi. Dzi­ęki temu ka­żdy może wie­rzyć, że po­pe­łnio­ne mor­der­stwo nie będzie jego winą. Wąt­pię, by dziś za­do­śću­czy­nio­no tej tra­dy­cji. Mam wra­że­nie, że ża­den ztych mężczyzn nie po­trze­bu­je złu­dze­nia nie­win­no­ści.

Kie­dy przed dwu­dzie­sto­ma mi­nu­ta­mi wy­wrzesz­cza­no moje na­zwi­sko, do­sko­na­le wie­dzia­łem, co to zna­czy. Iprzy­si­ęgam, że ode­tchnąłem zulgą. Sko­ro mnie za­bi­ją, nie będę mu­siał już mó­wić. Od czte­rech mie­si­ęcy ne­go­cju­ję na­sze ży­cie, przed czte­ro­ma mie­si­ąca­mi roz­po­cząłem nie­prze­rwa­ne per­trak­ta­cje ma­jące od­wlec na­szą śmie­rć. Kto te­raz będzie bro­nił po­zo­sta­łych za­kład­ni­ków? Nie wiem ito mnie gnębi, ale ja­kaś część mnie czu­je też ulgę. Wresz­cie będę mógł za­milk­nąć.

Oglądam świat zfur­go­net­ki wio­zącej mnie pod po­mnik iza­czy­nam do­strze­gać jego pi­ęk­no. Żal opusz­czać to cu­dow­ne miej­sce. Żal – przede wszyst­kim – po dwu­dzie­stu ośmiu la­tach ist­nie­nia tak bo­le­śnie to od­czu­wać.

Wy­rzu­ci­li mnie zsa­mo­cho­du, kon­takt zzie­mią za­chwy­ca: jest tak ser­decz­na iła­god­na, ależ ja ją ko­cham! Cóż za za­chwy­ca­jąca pla­ne­ta! Oileż bar­dziej umia­łbym ją te­raz do­ce­nić. Na to też jest już za pó­źno. Nie­mal cie­szy mnie myśl, że za kil­ka chwil moje mar­twe cia­ło zo­sta­nie po­rzu­co­ne na go­łej zie­mi.

Po­łud­nie, sło­ńce upar­cie ma­lu­je świa­tłem, po­wie­trze sączy za­chwy­ca­jącą woń ro­ślin­no­ści, je­stem mło­dy iwpe­łni sił– to ta­kie głu­pie te­raz umie­rać. Przede wszyst­kim nie wy­po­wia­dać wie­ko­pom­nych słów, ma­rzę oci­szy. Huk wy­strza­łów, któ­re mnie za­mor­du­ją, będzie przy­kry dla mo­ich uszu.

Ipo­my­śleć, że za­zdro­ści­łem Do­sto­jew­skie­mu do­świad­cze­nia plu­to­nu eg­ze­ku­cyj­ne­go! Te­raz moja ko­lej prze­żyć ów bunt we­wnętrz­ny. Nie zga­dzam się, od­rzu­cam nie­spra­wie­dli­wość mo­jej śmier­ci, żądam do­dat­ko­wej chwi­li, ka­żdy mo­ment jest tak in­ten­syw­ny, że samo de­lek­to­wa­nie się upły­wa­jący­mi se­kun­da­mi wpro­wa­dza mnie wstan unie­sie­nia.

Dwu­na­stu mężczyzn bie­rze mnie na cel. Czy przed ocza­mi prze­le­ci mi całe ży­cie? Czu­ję tyl­ko, jak do­ko­nu­je się we mnie nie­zwy­kła prze­mia­na: żyję. Sko­ro ka­żdą chwi­lę mo­żna wnie­sko­ńczo­no­ść dzie­lić, śmie­rć mnie nie do­pad­nie. Za­głębiam się wtwar­dym jądrze te­ra­źniej­szo­ści.

Te­ra­źniej­szo­ść za­częła się dwa­dzie­ścia osiem lat temu. Już wcza­sach, kie­dy moja świa­do­mo­ść do­pie­ro racz­ko­wa­ła, do­strze­gam swo­ją nie­zwy­kłą ra­do­ść zist­nie­nia.

Nie­zwy­kłą, gdyż zu­chwa­łą: wo­kół mnie kró­lo­wał smu­tek. Mia­łem osiem mie­si­ęcy, kie­dy oj­ciec zgi­nął pod­czas roz­bra­ja­nia miny. To po­ka­zu­je, że umie­ra­nie jest tra­dy­cją ro­dzin­ną.

Oj­ciec był woj­sko­wym, miał dwa­dzie­ścia pięć lat. Tego dnia miał uczyć się roz­mi­no­wy­wa­nia. Ćwi­cze­nia oka­za­ły się krót­kie, przez po­my­łkę dano mu praw­dzi­wą minę za­miast atra­py. Zma­rł na po­cząt­ku ty­si­ąc dzie­wi­ęćset trzy­dzie­ste­go siód­me­go roku.

Dwa lata wcze­śniej oże­nił się zClau­de, moją mat­ką. To była wiel­ka mi­łość, ja­kie wów­czas prze­ży­wa­no wbel­gij­skich wy­ższych sfe­rach, swą dys­kre­cją igod­no­ścią od­wo­łu­jąca się wprost do dzie­wi­ęt­na­ste­go wie­ku. Fo­to­gra­fie uka­zu­ją mło­dą parę wtrak­cie prze­ja­żdżki kon­nej po le­sie. Ro­dzi­ce są bar­dzo ele­ganc­cy, pi­ęk­ni, szczu­pli, za­ko­cha­ni. Ni­czym bo­ha­te­ro­wie po­wie­ści Bar­bey’ego d’Au­re­vil­ly1.

Zdu­mie­wa mnie, jak szczęśli­wa na tych zdjęcia wy­da­je się mat­ka. Ni­g­dy jej ta­kiej nie wi­dzia­łem. Al­bum zcza­sów jej ma­łże­ństwa ko­ńczy się na fo­to­gra­fiach zpo­grze­bu. Naj­wi­docz­niej mat­ka pla­no­wa­ła opi­sać zdjęcia pó­źniej, wwol­nej chwi­li. Osta­tecz­nie ni­g­dy na to się nie zdo­by­ła. Jej ży­cie ma­łże­ńskie trwa­ło za­le­d­wie dwa lata.

Wwie­ku dwu­dzie­stu pi­ęciu lat przy­bra­ła wy­gląd wdo­wy ini­g­dy już nie zdjęła tej ma­ski. Na­wet uśmie­cha­ła się zprzy­mu­sem. Oschło­ść od­ci­snęła pi­ęt­no na twa­rzy mat­ki ipo­zba­wi­ła ją mło­do­ści.

Bli­scy mó­wi­li: „Masz przy­naj­mniej po­cie­chę wdziec­ku”.

Spo­gląda­ła wstro­nę ko­ły­ski iwi­dzia­ła ład­ne­go, za­do­wo­lo­ne­go zży­cia nie­mow­la­ka. Ta jo­wial­no­ść ją dra­żni­ła.

Ajed­nak ko­cha­ła mnie, kie­dy się uro­dzi­łem. Jej pier­wo­rod­ny był chłop­cem izbie­ra­ła ztego po­wo­du gra­tu­la­cje. Te­raz wie­dzia­ła, że nie tyl­ko je­stem jej pierw­szym dziec­kiem, lecz ta­kże je­dy­nym. Obu­rza­ła ją myśl, że mo­gła­by za­stąpić mi­ło­ść do męża mi­ło­ścią do syna. Nikt oczy­wi­ście wprost jej tego nie su­ge­ro­wał. Tak to jed­nak ro­zu­mia­ła.

Oj­ciec Clau­de był ge­ne­ra­łem. Bez tru­du po­go­dził się ze śmier­cią zi­ęcia. Nie ko­men­to­wał jej. Stał się mil­czącym ucie­le­śnie­niem neu­tral­no­ści ar­mii2. Mat­ka Clau­de była czu­ła iła­god­na. Los cór­ki ją prze­rażał.

‒ Po­dziel się ze mną swo­im smut­kiem, ko­cha­nie.

‒ Zo­staw mnie, Mamo. Po­zwól mi cier­pieć.

‒ Cierp. Tro­chę jesz­cze po­cier­pisz. Apo­tem znów wyj­dziesz za mąż.

‒ Milcz! Ni­g­dy już nie wyj­dę za mąż. An­dré był ijest mężczy­zną mo­je­go ży­cia.

‒ Oczy­wi­ście. Te­raz masz Pa­tric­ka.

‒ Co za ga­da­nie!

‒ Prze­cież ko­chasz syna.

‒ Ko­cham go. Ale pra­gnę ra­mion mo­je­go męża, jego spoj­rze­nia. Pra­gnę jego gło­su, słów.

‒ Chcesz wró­cić do domu?

‒ Nie. Zo­sta­nę wmoim miesz­ka­niu ko­bie­ty za­mężnej.

‒ Może od­dasz mi na ja­kiś czas Pa­tric­ka?

Clau­de wzru­szy­ła ra­mio­na­mi na znak, że się zga­dza.

Szczęśli­wa bab­cia wzi­ęła mnie do sie­bie. Mia­ła już do­ro­słą cór­kę idwóch sy­nów, tym­cza­sem tra­fi­ła jej się taka grat­ka: znów po­ja­wi­ło się uniej nie­mow­lę.

‒ Pa­try­siu, jaki ty je­steś ślicz­ny, jaki ko­cha­niut­ki.

Nie ob­ci­na­ła mi wło­sów istro­iła wczar­ne albo nie­bie­skie ak­sa­mit­ne ubran­ka zko­ron­ko­wy­mi ko­łnie­rza­mi zBur­ges. No­si­łem je­dwab­ne raj­stop­ki ibot­ki na gu­zicz­ki. Bra­ła mnie na ręce ipo­ka­zy­wa­ła od­bi­cie wlu­strze:

‒ Wi­dzia­łeś kie­dyś rów­nie cud­ne­go dzi­dziu­sia jak ty?

Pa­trzy­ła na mnie zta­kim za­chwy­tem, że czu­łem się ład­ny.

‒ Wi­dzisz, ja­kie masz dłu­gie rzęsy? Jak ak­tor­ka. Aja­kie nie­bie­skie oczy, ja­sną cerę, ślicz­ne ustecz­ka, czar­ne wło­ski. Zu­pe­łnie jak zob­raz­ka.

Bab­cia przy­wi­ąza­ła się do tej my­śli. Za­pro­po­no­wa­ła cór­ce, żeby po­zo­wa­ła ze mną zna­ne­mu wBruk­se­li ma­la­rzo­wi. Clau­de od­mó­wi­ła. Jej mat­ka wie­dzia­ła, że robi jej to na zło­ść.

Mat­ka od­da­ła się ży­ciu świa­to­we­mu. Wca­le nie lu­bi­ła przy­jęć, ale też nie mia­ła za­mia­ru ro­bić tego, co spra­wia jej przy­jem­no­ść. Zza­ska­ku­jącą ele­gan­cją no­si­ła pu­blicz­nie ża­ło­bę, aby ją zro­zu­mieć inadać jej za­mie­rzo­ny kszta­łt. Nie mia­ła in­nych aspi­ra­cji.

Rano bu­dzi­ła się zmy­ślą: „Co za­ło­żę dziś wie­czór?”. To za­gad­nie­nie po­rząd­ko­wa­ło całe jej ży­cie. Po­po­łud­nia spędza­ła uwiel­kich dyk­ta­to­rów mody zen­tu­zja­zmem po­dej­mu­jących się za­da­nia odzia­nia rów­nie szla­chet­nej roz­pa­czy. Suk­nie iko­stiu­my do­sko­na­le le­ża­ły na tej wy­so­kiej iszczu­płej mło­dej ko­bie­cie.

Od ty­si­ąc dzie­wi­ęćset trzy­dzie­ste­go siód­me­go roku wy­mu­szo­ny uśmiech Clau­de po­ja­wia się na nie­mal wszyst­kich fo­to­gra­fiach zwie­czor­nych przy­jęć or­ga­ni­zo­wa­nych przez bel­gij­ską śmie­tan­kę to­wa­rzy­ską. Wszędzie ją za­pra­sza­no, ajej obec­no­ść gwa­ran­to­wa­ła sty­lo­wo­ść ido­bry smak ka­żde­go ban­kie­tu.

Mężczy­źni wie­dzie­li, że uwo­dze­nie mo­jej mat­ki nie wi­ąże się zżad­nym za­gro­że­niem ‒ ona bo­wiem nie ule­gnie. Idla­te­go jej nad­ska­ki­wa­li. Było to przy­jem­ne za­jęcie.

Ko­cha­łem mat­kę mi­ło­ścią bez­na­dziej­ną. Rzad­ko ją wi­dy­wa­łem. Co nie­dzie­lę wpo­łud­nie przy­cho­dzi­ła na obiad do swo­ich ro­dzi­ców. Zwra­ca­łem oczy ku tej cu­dow­nej ko­bie­cie ibie­głem do niej zotwar­ty­mi ra­mio­na­mi. Mia­ła szcze­gól­ny spo­sób uni­ka­nia uści­sku, wy­ci­ąga­ła ręce, żeby mnie nie pod­nie­ść. Czy ro­bi­ła to zoba­wy oswo­ją to­a­le­tę? Ze znie­cier­pli­wio­nym uśmie­chem mó­wi­ła:

‒ Dzień do­bry, Pad­dy.

Pa­no­wa­ła wów­czas moda na an­giel­ski.

Tak­so­wa­ła mnie wzro­kiem od stóp do głów zła­god­nym roz­cza­ro­wa­niem, któ­re­go nie by­łem wsta­nie prze­nik­nąć. Jak mo­głem zro­zu­mieć, że za­wsze mia­ła na­dzie­ję zo­ba­czyć swo­je­go męża?

Mat­ka ja­da­ła bar­dzo mało ibar­dzo szyb­ko. Byle tyl­ko do­star­czyć je­dze­nie do ust. Po­tem wyj­mo­wa­ła zto­reb­ki pi­ęk­ne etui iza­pa­la­ła pa­pie­ro­sa. Jej oj­ciec spo­glądał na nią zgłębo­ką dez­apro­ba­tą – ko­bie­ta nie po­win­na pa­lić. Wy­wra­ca­ła ocza­mi zwy­ra­zem dys­kret­nej, jak jej się wy­da­wa­ło, po­gar­dy. Gdy­by była wsta­nie wy­du­sić sło­wo, po­wie­dzia­ła­by: „Je­stem ko­bie­tą nie­szczęśli­wą. To daje mi przy­naj­mniej pra­wo do pa­pie­ro­sa!”.

‒ No do­brze, Clau­de, opo­wia­daj – pro­si­ła Ba­bu­nia.

Mama mó­wi­ła okok­taj­lu uIk­sów, nie­zwy­kle in­te­re­su­jącej roz­mo­wie zMary, praw­do­po­dob­nym roz­wo­dzie Ted­dy’ego iAnny, dość ko­micz­nym ko­stiu­mie Ka­the­ri­ne – wszyst­kie imio­na wy­ma­wia­ła zan­giel­ska izwra­ca­ła się do swo­ich ro­dzi­ców „Mom­my” i„Dad­dy”. Ża­ło­wa­ła, że nie ist­nie­je „ja­kieś uro­cze an­giel­skie zdrob­nie­nie” jej wła­sne­go imie­nia.

Mó­wi­ła szyb­ko inie­wy­ra­źnie, kła­dąc na­cisk na „T” wprze­świad­cze­niu, że An­gli­cy tak wła­śnie mó­wią.

‒ Idę na her­bat­kę do Ta­tia­ny. Ona wca­le nie jest tak przy­gnębio­na, jak utrzy­mu­je.

‒ We­źmiesz ze sobą Pa­tric­ka?

‒ Chy­ba żar­tu­jesz, Mom­my, za­nu­dzi­łby się na śmie­rć.

‒ Nie, Mamo, bar­dzo chcia­łbym ci to­wa­rzy­szyć.

‒ Nie upie­raj się, ko­cha­nie, tam nie będzie in­nych dzie­ci.

‒ Przy­zwy­cza­iłem się do tego, że nie ma dzie­ci.

Wzdy­cha­ła ilek­ko uno­si­ła pod­bró­dek. Ten gest spra­wiał, że mil­kłem – ro­zu­mia­łem, że zda­niem tej nie­do­stęp­nej iwznio­słej ko­bie­ty po­pe­łni­łem błąd.

Ba­bu­nia czu­ła, że cier­pię.

‒ Idźcie we dwój­kę do par­ku, mały po­trze­bu­je po­wie­trza.

‒ Po­wie­trza, po­wie­trza, za­wsze tyl­ko po­wie­trza!

Ileż to razy sły­sza­łem te sło­wa zust mat­ki? Za­le­ce­nia hi­gie­ni­stów do­ty­czące prze­by­wa­nia na świe­żym po­wie­trzu wy­da­wa­ły jej się bzdur­ne. Od­dy­cha­nie uwa­ża­ła za prze­re­kla­mo­wa­ne.

Kie­dy wy­cho­dzi­ła, by­łem smut­ny, ale czu­łem też ulgę. Naj­bar­dziej mnie mar­twi­ła świa­do­mo­ść, że ona po­dzie­la to moje dwo­ja­kie od­czu­cie. Clau­de mnie przy­tu­la­ła, rzu­ca­ła smut­ne spoj­rze­nie izni­ka­ła szyb­kim kro­kiem. Kie­dy się od­da­la­ła, jej szpil­ki wspa­nia­le stu­ka­ły, spra­wia­jąc, że by­łem cho­ry z mi­ło­ści.

1Bar­bey d’Au­re­vil­ly (1808–1889), pi­sarz fran­cu­ski, au­tor po­wie­ści ino­wel za­wie­ra­jących ele­men­ty ro­man­tycz­ne­go sa­ta­ni­zmu, jego pi­sar­stwo ce­chu­je barw­ny ibo­ga­ty styl [wszyst­kie przy­pi­sy po­cho­dzą od tłu­macza].

2We Fran­cji iwBel­gii ar­mia okre­śla­na jest mia­nem Gran­de Mu­et­te (wiel­kiej nie­mo­wy), ze względu na prze­strze­ga­nie przez woj­sko­wych neu­tral­no­ści po­li­tycz­nej.