Dotrzeć do prawdy. Tom 1 Komisarz Andrzej Papaj - Tomasz Wandzel - ebook + audiobook

Dotrzeć do prawdy. Tom 1 Komisarz Andrzej Papaj ebook i audiobook

Wandzel Tomasz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W czerwcu 2015 roku, podczas remontu jednego z przedwojennych Wrocławskich budynków, zostaje odnaleziony szkielet mężczyzny. Początkowo policja uważa, że są to szczątki z czasów II wojny światowej. Jednak patolog badający kości wysuwa teorię, iż są one znacznie młodsze. Wkrótce na miejscu znalezienia szkieletu zostaje odkryta torba, której zawartość potwierdza przypuszczenia patologa, a dodatkowo umożliwia identyfikację zmarłego. Policjanci prowadzący sprawę stają przed niezwykle trudnym zadaniem. Muszą ustalić kto i dlaczego w sierpniu 1985 roku, zamordował i zakopał Mieczysława Sobótkę, kaprala Milicji Obywatelskiej. Tylko czy po tylu latach uda się dotrzeć do prawdy?

"Ciekawa historia, bardzo wciągająca. Polecam", "Bardzo dobry kryminał. Lecę po króla".– opinia słuchaczek audiobooka. „Muszę przyznać, że intryga okazała się ciekawa i mocno rozbudowana. Do samego końca autor wodził nas za nos. Z przyjemnością poznawałam coraz to nowe tropy, które krok po kroku przyczyniały się do rozwikłania zagadki.” – opinia Czytelniczki z Lubimyczytać.pl

Tomasz Wandzel – Autor, który ma na swoim koncie powieści sensacyjne, kryminalne, obyczajowe oraz historyczne. Jest wielokrotnym stypendystą różnych instytucji, wspierających rozwój kultury m.in. Marszałka Województwa Pomorskiego oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Mieszka w Prabutach, które często pojawiają się w jego twórczości. Zawodowo pracuje jako copywriter. Polecamy również powieści Hycel, Chłopiec z Kresów oraz Dom w chmurach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 490

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 36 min

Lektor: Tomasz Wandzel
Oceny
4,5 (231 ocen)
140
62
24
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Arkadiusz_Dudkiewicz

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobrze się czyta. Zgrabna intryga. Jednak korekta bardzo słaba. Błędy stylistyczne, językowe i ortograficzne kłują w oczy.
40
sebsta438

Z braku laku…

Od strony wydawniczej: tragedia. Błędy ortograficzne, interpunkcja rodem z komentarzy na Onecie, zupełny brak śladów po korekcie. Fabularnie: miłe czytadło, które dużo zyskałoby na kontakcie z redaktorem.
40
Misiolek

Nie oderwiesz się od lektury

Korekta tekstu jest skandaliczna
40
grazyna2525
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Po tej ciekawej pozycji szukam kolejnych części serii. Dobrze się słucha audiobook. Po wysłuchaniu historii o komisarzu Oczko dłuższa powieść trzymająca w napięciu do ostatniej chwili, mile zaskoczy niejednego słuchacza. Kryminał jest bardzo dobrym przykładem, że można napisać powieść bez epatowania czytelnika makabrycznymi sadystycznymi opisami zbrodni, molestowanie dzieci lub innymi przesadnymi przykładami agresji, nie wspominając już o wulgaryzmach co drugie zdanie.
20
cymbaluk
(edytowany)

Z braku laku…

Książka wydana bez korekty i redakcji. Powtarzają się całe strony i sytuacje, choć czasem w sposób sprzeczny z poprzednią narracją. Interpunkcja urąga czytelnikowi.
20

Popularność




Tomasz Wandzel

Dotrzeć do prawdy

Tom 1 Komisarz Andrzej Papaj

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Dotrzeć do prawdy

Tom 1 Komisarz Andrzej Papaj

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.

Wydanie I, 2023

Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz KavStudio

Grafik na okładce:

Patrick Tomasso © Unsplash

Malivan_Iuliia © Shutterstock

Copyright © dla tej edycji: 

Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2023

ISBN 978-83-67494-88-5

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

Rozdział pierwszy

Natrętny dźwięk budzika uświadomił Danielowi Oleksemu, że właśnie minęła siódma trzydzieści, a więc najwyższy czas zmierzyć się z kolejnym dniem. Mężczyzna niechętnie otworzył oczy, i spojrzał na ekran wibrującego smartfonu. Kolorowy animowany napis wstawaj, bo ci dzień ucieknie wcale nie zachęcał do wyjścia z łóżka. Mimo to mężczyzna wiedział, że będzie musiał wstać, i stawić czoło rzeczywistości, a ta potrafiła być bardzo przewrotna. Chcąc jednak odwlec moment opuszczenia ciepłej pościeli, sięgnął po leżącą na nocnym stoliku premierową powieść Stefana Króla. Najnowsze przygody prywatnej detektyw Anny Bryłki zapowiadały się równie ciekawie, co te opisane w poprzednich dwunastu tomach. Nie bez przyczyny Stefana nazywano królem polskiego kryminału, i nie chodziło bynajmniej o nazwisko, ale ilość wydanych powieści. Inni pisarze, zwłaszcza ci, którzy męczyli się nad jedną książką rok, albo dłużej, zazdrościli Królowi, że ten wypuszcza nową powieść co trzy miesiące. Daniel przeczytał kilkanaście stron, i niechętnie rozstał się z lekturą. Energicznie odrzucił lekką kołdrę, wstał i po puszystej zielonej wykładzinie podszedł do okna. Odsłonił rolety, i wyjrzał na zewnątrz. Ujrzał jasnobłękitne niebo upstrzone jedynie kilkoma białymi poszarpanymi obłokami. Po kilkunastu latach spędzonych w Anglii, gdzie przez większą część roku miał nad głową jedynie szarość chmur, codzienny widok błękitu był miłą odmianą. Mimo że od powrotu do polski upłynęło już kilka miesięcy, wciąż zachwycał go każdy pogodny dzień i cieszył się tym, jak dziecko nową zabawką, znalezioną pod choinką lub otrzymaną z okazji urodzin, albo dnia dziecka. Początkowo nie umiał się nawet przyzwyczaić, że zamiast szarości widzi nad głową błękit. Podobnie jak do tego, że w Polsce właściwie nie używał parasola czy kurtki z kapturem. Nagle jego spojrzenie przykuły dwie sarny skubiące gałęzie przy pobliskim zagajniku. Przez chwilę z ciekawością obserwował zwierzęta, a następnie spojrzał na zegarek, który wskazywał siódmą pięćdziesiąt siedem.

– Pora wziąć się do roboty – westchnął, przechodząc do łazienki. Golenie i prysznic zajęły mu nie więcej niż pięć minut. Lata treningu na obczyźnie, gdzie na większość zajęć nawet tych higienicznych zwyczajnie brakowało czasu, i wszystko trzeba było skracać do niezbędnego minimum, zrobiły z niego mistrza szybkiego ubierania, golenia i mycia. Wyemigrował natychmiast po zdaniu ostatnich egzaminów w technikum mechanicznym. Rodzice i nauczyciele przekonywali, aby poszedł na studia. Jednak perspektywa kolejnych pięciu lat spędzonych na wkuwaniu, głównie teorii i późniejsza wizja pracy w jakiejś korporacji jako jeden z trybików globalnej gospodarki zupełnie do niego nie przemawiała. Oleksy miał cel i zamierzał do niego dążyć krok po kroku. Marzył mu się własny warsztat samochodowy, ale nie taki w ciasnym garażu i z prymitywnym wyposażeniem, tylko duży profesjonalnie wyposażony, przy którym autoryzowane stacje obsługi wyglądałyby jak muzea. Oczywiście wiedział, że nie od razu Kraków zbudowano, jak czasami lubiła mówić jego babcia, i właśnie dlatego dał sobie kilka lat na zrealizowanie swojego planu. Najpierw Wyjechał do Belgii i zatrudnił się w dużym serwisie Opla. Później do Anglii, gdzie znalazł pracę w serwisie Forda. Praca w zachodnich warsztatach samochodowych po kilkanaście godzin dziennie i dziesiątki różnych kursów, na które pracodawcy, widząc zaangażowanie młodego Polaka, bardzo chętnie go wysyłali, nie poszła na marne, i przyniosła oczekiwane owoce. Po piętnastu latach wrócił bogatszy nie tylko o doświadczenie i wiedzę, ale przede wszystkim pieniądze, dzięki którym zamierzał otworzyć własny warsztat samochodowy. Wychodząc z łazienki, jeszcze raz przejrzał się w lustrze. Wiedział, że urodą nie może konkurować z amantami filmowymi. Pocieszał się jednak, że z frankensteinem wygrywał i to bez dwóch zdań. Oczywiste niedoskonałości matki natury nadrabiał poczuciem humoru i serdecznym usposobieniem. Twarz miał szeroką, co jego zdaniem pozwalało mu uśmiechać się pełną gębą. Brązowe oczy lekko zezowały, ale ani jemu, ani jego znajomym to nie przeszkadzało. Nawet żona, tarmosząc go po bujnej czarnej czuprynie, zapewniała:

– Ja tam ty mój tygrysie żadnego zeza nie widzę, ale na czubku głowy niestety zaczynasz już łysieć.

– No co ty, przecież w naszej rodzinie wszyscy mężczyźni szli do ziemi z szopą wspaniałych, czasem tylko lekko siwych włosów – oburzał się Daniel w żartach. Choć uwaga o umieraniu z włosami była akurat prawdziwa.

– W takim razie módl się, aby nasze dzieciaki przejęły twoje geny – radziła żona, choć na razie o żadnych dzieciach mowy nie było. Roksanę poznał w jednym z londyńskich lokali. Ona pracowała tam jako kelnerka, a on przychodził na niedzielne obiady. Na co dzień zadowalał się czymś ugotowanym na szybko. Najczęściej był to makaron albo ryż z jakimś sosem lub inne gotowe danie. Gdy i na to nie starczało czasu, odwiedzał któryś z setek londyńskich fast foodów, ale raz w tygodniu pozwalał sobie na prawdziwy obiad taki z deserem. Po kilku tygodniach Roksana dała się zaprosić na kawę, później do kina, a po roku znajomości poprosił ją o rękę. Zgodziła się od razu.

– Ale mam jeden warunek, który nie podlega negocjacji – zastrzegła, a Daniel wiedział, że cokolwiek to będzie, on się zgodzi.

– Wiesz, chcę mieć tradycyjny polski ślub. Taki z księdzem, ryżem, i hucznym weselem – powiedziała, jednak w jej tonie nie było słychać rozmarzenia, typowego dla młodych panien, marzących o ślubie jak z bajki. Choć życzenie Roksany, która nie była szczególnie religijną osobą, wydało się Danielowi dziwne, nie skomentował go.

– Oczywiście kochanie, będzie dokładnie tak, jak chcesz – zapewnił, i rzeczywiście cała ceremonia przebiegła zgodnie z jej oczekiwaniami. Dopiero po wszystkim przyznała, że tak naprawdę chodziło o zachowanie pewnej rodzinnej tradycji.

– Dla mnie to nic takiego, ale dla mojej babci ślub i wesele muszą mieć odpowiednią oprawę – wyjaśniła podczas miodowego tygodnia, jaki spędzili na greckich wyspach. To właśnie tam podjęli decyzję o powrocie do polski. Oboje mieli spore oszczędności, co pozwalało na rozkręcenie jakiegoś biznesu. Dom, który właśnie wykańczali, kupili za śmieszne pieniądze. Co prawda budynek był w stanie surowym, ale dzięki temu mogli zdecydować o jego finalnym wyglądzie.

Zbiegając na dół, usłyszał, jak Roksana krząta się w kuchni, nucąc wesoło: „Dałem ci kamień z wielkim love, no bo kwiaty szybko schną". Przebój był melodyjny, wpadający w ucho, i może dlatego grały go niemal wszystkie stacje radiowe.

– Czy to jakaś ukryta aluzja, abym w drodze do lub z pracy odwiedził jubilera? – wyszeptał, przytulając się do ciepłych pleców żony, smażącej naleśniki. Delikatnie odsunął sięgające ramion włosy koloru pustynnego piasku, choć dla niego był to blond, i przywarł ustami do opalonego karku. Skóra jej szyi pachniała zmysłowo, lecz on bardziej wolał określenie obłędnie. Gdy pierwszy raz poczuł zapach ukryty we flakonie nawiązującym kształtem do rzymskich kolumn, od razu się w nim zakochał. Na jego szczęście Roksana też. Laura Biagiotti, Roma nie należał do topowych zapachów i może dlatego miał w sobie to coś, co wyróżnia przedmioty tworzone z pasją.

– Wcale bym się nie pogniewała – wymruczała miękkim, zalotnym szeptem. W ciemnoniebieskich oczach dostrzegł igrające iskierki, które on czasami nazywał kurwikami. Określenie to nie było jego autorstwa, ale jednej z dość kontrowersyjnych działaczek partii, która, choć obecnie nie odgrywała żadnej roli na politycznej arenie, to kiedyś miała swoje pięć minut. O dziwo wyrażenie kurwiki wcale Roksanie nie przeszkadzało, co więcej Daniel odnosił wrażenie, że podniecało jego żonę.

– No myślę, przecież już Marilyn Monroe zauważyła, że diamenty są najlepszym przyjacielem kobiety – oznajmił Daniel – co prawda powiedziała to pięćdziesiąt lat temu, ale wątpię, aby od tego czasu coś się w tej kwestii zmieniło – dodał, uśmiechając się pod nosem.

– Oj Daniel, nie bądź takim materialistą – mruknęła, puszczając do niego oko – poza tym myślę, że inwestycja w jakąś niewielką błyskotkę będzie korzystna dla całej trójki – kontynuowała, posyłając mu figlarny uśmiech. Zobaczył go w lustrze, które zajmowało przestrzeń między blatem a wiszącymi szafkami. To był pomysł Roksany, aby zamiast tradycyjnych płytek zamontować lustro, i nawet argumenty Daniela, że będzie ono bardziej kłopotliwe w utrzymaniu, nie zdołały jej odwieźć od tej bądź co bądź innowacyjnej aranżacji.

– Jak to dla trójki? – Daniel zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, co żona ma na myśli.

– Zwyczajnie, dla ciebie, bo ci to wynagrodzę, dla mnie, bo będę wyglądała wspaniale, i dla jubilera, bo będzie miał zarobek – wyliczała, prowokacyjnie kręcąc biodrami.

– Gdyby spojrzeć na to w ten sposób, to masz zupełną rację – potwierdził Daniel, w zamyśleniu kiwając głową.

– Ja zawsze mam rację, a w tym przypadku mogę tutaj i teraz dać ci przedsmak swojej wdzięczności – wyszeptała, oblizując pełne czerwone usta koniuszkiem różowego języka. Daniel odsunął się od Roksany i usiadł przy stole.

– A już miałam nadzieję, że zrobimy coś szalonego przy smażeniu naleśników – westchnęła zawiedziona, wykładając na talerz kolejny złocisty placek.

– Brzmi naprawdę kusząco, ale po pierwsze ja dzisiaj muszę być w warsztacie, bo ekipa będzie wykonywała cokoły pod mające wkrótce przyjechać podnośniki, i wolałbym wszystkiego osobiście dopilnować – oznajmił, nie zagłębiając się w wyjaśnianie szczegółów technicznych dotyczących parametrów cokołów i właściwego ich uzbrojenia – a ty o ile dobrze pamiętam, też masz jakieś wywiady na mieście – dodał, przypominając sobie wczorajszą rozmowę prowadzoną w ich ogromnej wannie pełnej pachnącej piany.

Z prezydentem jestem umówiona na dziesiątą trzydzieści, a ze Stefanem Królem na trzynastą, więc na szybkie kuchenne bzykanko znajdę czas w kalendarzu – nie ustępowała i prowokacyjnie rozchyliła poły szlafroka, pod którym tak jak Daniel przypuszczał była naga.

– Nie mówiłaś, że przeprowadzasz wywiad z Królem? – zdziwił się, uciekając spojrzeniem od smukłego ciała żony.

– Mówiłam, mówiłam, gdy wczoraj braliśmy kąpiel, ale ty wolałeś bawić się w nurka i szukać muszelki, zamiast słuchać tego, co mówi twoja żona.

– Jak widzisz, przy tobie tracę nie tylko rozum, ale i słuch – bąknął Daniel, udając zawstydzenie – ale wracając do Króla, to mogłabyś poprosić, aby podpisał mi swoją najnowszą powieść? Zostawiłem ją w sypialni, na nocnej szafce. Rano próbowałem czytać i chociaż nowe przygody Anny Bryłki zapowiadają się rewelacyjnie, to przegrały z zapachem twoich naleśników.

– To cię będzie słono kosztowało – zapowiedziała Roksana, podrzucając na patelni kolejnego naleśnika. Placek poszybował w górę, zrobił obrót i z powrotem wylądował na patelni.

– Rozumiem, że jubiler ma znaleźć dwie błyskotki?

– Nie, masz dzisiaj pojechać ze mną do sklepu, wybrać meble do salonu – oświadczyła, siadając naprzeciw.

– Roksi, przecież wiesz, że nie cierpię chodzenia po sklepach, a poza tym ty znasz się lepiej na wybieraniu mebli niż wszyscy dekoratorzy wnętrz razem wzięci – przekonywał Daniel. Temat meblowania salonu pojawiał się w ich rozmowach co kilka dni. W jednym zgadzali się oboje, chcieli, aby w ich domu dominowało naturalne surowe drewno, a nie jakieś materiały drewnopochodne. Dotyczyło to również mebli. Tym bardziej że kupując dom, który był w stanie surowym, wykończyli go, wkomponowując w ściany sporo drewnianych belek.

– No tak, autograf od Króla to byś chciał, ale pomóc żonie wybrać sofę, fotele i stolik, których na pewno razem będziemy później używać, to już nie!

– Dobrze – skapitulował Daniel i obserwując, jak Roksana ustawia na stole talerze z naleśnikami oraz spodeczki z konfiturą i białym serem, analizował w myślach kalendarz. Prace związane z wykonaniem cokołów obliczał na dwa lub trzy dni. Dziś ekipa powinna wykuć otwory, oszalować je i uzbroić. To nie powinno zająć więcej niż cztery godziny. Później czekała go wizyta w zakładzie energetycznym, gdzie miał podpisać umowę na dostawę prądu. Jednak pierwszą sprawą, jaką musiał załatwić, było spotkanie z człowiekiem, który bardzo pomógł mu w zakupie budynku starych warsztatów szkolnych. To tam już wkrótce planował otworzyć własny warsztat samochodowy. Specjalnie umówił się na dziesiątą. Chciał mieć to wszystko za sobą i zapomnieć o całej sprawie.

– Będę wolny o piętnastej – odpowiedział, nakładając na naleśnika grubą warstwę konfitury wiśniowej.

– Mi pasuje. Ostatni wywiad z kobietą, która napisała powieść inspirowaną swoimi wspomnieniami, powinnam skończyć około czternastej. Wiesz, ona była sanitariuszką w radzieckim oddziale, który zdobył Wrocław. Jednak nie poszła dalej na Berlin, tylko została tutaj – Daniel uwielbiał opowieści żony, która pracując w jednej z lokalnych gazet, zawsze raczyła go jakimiś niezwykłymi historiami. Poza tym to ona zaplanowała z najdrobniejszymi szczegółami kampanię marketingową jego warsztatu. Miała ona ruszyć już niebawem. Słuchając historii pani Tatiany, Daniel pożerał wzrokiem siedzącą naprzeciw Roksanę. Ubrana tylko w czarny satynowy szlafrok zdobiony czerwonymi chińskimi znakami wyglądała tak ponętnie, że gdyby nie konieczność dopilnowania prac w warsztacie spędziłby z nią jeszcze godzinkę lub dwie w ich sypialni.

– No dobra na mnie już czas, bo muszę jeszcze załatwić sprawę z Kowalskim – westchnął i wstał od stołu, próbując ukryć podniecenie. Podszedł do żony i pocałował ją w usta.

– Dobrze, że o nim wspomniałeś – powiedziała Roksana, przytrzymując go za rękę.

– Możemy o tym nie rozmawiać? – westchnął z niezadowoleniem. Nie miał zamiaru tłumaczyć się żonie ze swojego postępowania. Teraz żałował, że o wszystkim jej powiedział, ale obiecali sobie absolutną szczerość.

– Możemy – zgodziła się żona – tylko wtedy nie dowiesz się, że dziennikarze oraz smutni panowie z CBA węszą wokół przetargów na remonty kamienic, jakie ogłaszał zarząd miejskich nieruchomości.

– Ale co to ma wspólnego z Kowalskim?

– Jeszcze nic, ale w kuluarach redakcji często pada nazwisko Henryka Żeromskiego, który dziwnym trafem wygrywa osiemdziesiąt procent tych przetargów, a to przecież jego firmę polecił ci Kowalski do wykonania remontu warsztatów.

– Owszem – zgodził się Daniel – lecz nadal nie rozumiem, do czego zmierzasz?

– Do tego, że skoro teraz polują na Żeromskiego, to niebawem wezmą pod lupę Kowalskiego, bo to on odpowiada za wszystkie przetargi i jak sądzą koledzy z redakcji, ustawia większość z nich. Uważasz, że przetarg na zakup warsztatów ustawił dla ciebie tylko dlatego, że zna dobrze twoich rodziców i chciał ci pomóc w rozkręceniu biznesu?

– Roksana, nie jestem dzieckiem i wiem, że chodziło mu tylko o te dwadzieścia tysięcy, jakie ma ode mnie dostać.

– No właśnie! A jaką masz pewność, że gdy facetowi zacznie się palić grunt pod nogami, nie wyśpiewa smutnym panom, kto, kiedy, ile, i za co mu zapłacił?

– Nie wyśpiewa, bo wie, ile ryzykuje – zapewnił Daniel, chcąc jak najszybciej skończyć tę rozmowę.

– Skoro jesteś taki pewny, to zapłać i przy okazji zamów mszę za jego milczenie – zadrwiła żona.

– W najgorszym wypadku, wszystkiego się wyprę.

– No teraz to mówisz jak małe dziecko – oznajmiła Roksana, zanosząc się gardłowym śmiechem.

– Dam mu kasę i koniec sprawy.

– Miejmy nadzieję – skwitowała – bo teraz za wręczanie łapówki można przez kilka lat korzystać z darmowej opieki wymiaru sprawiedliwości – dodała tym samym ironicznym tonem, co przed chwilą.

– Wiem, ale nie było innego sposobu, aby kupić te warsztaty – upierał się Daniel.

– Zawsze mogłeś poszukać czegoś mniejszego, w innej lokalizacji, a te dwadzieścia tysięcy, które Kowalski weźmie właściwie za nic, bo co to jest dopisanie do warunków przetargu jednego zdania, mógłbyś przeznaczyć na jakieś maszyny.

– Kochanie, już ci tłumaczyłem, że dla warsztatu samochodowego ważna jest lokalizacja i powierzchnia. Nie chcę ruszać z warsztacikiem w blaszanym garażu na zadupiu.

– Bill Gates, też zaczynał w garażu – wtrąciła Roksana.

– To raczej nie jest dobry przykład. On rozkręcał interes w stanach, a tam nie trzeba dawać łapówek, aby coś załatwić. U nas, chociaż komunizm podobno umarł ćwierć wieku temu, to łapówkarstwo wciąż żyje i ma się całkiem dobrze.

– Daniel, nie chcę krakać, ale jak sprawa się rypnie, to będziemy, a raczej ty będziesz w czarnej dupie.

– A dlaczego miałaby się rypnąć? Przecież to w interesie Kowalskiego jest, aby nic nie wypłynęło.

– Pamiętaj, że gówno i trupy zawsze wypływają – przestrzegła Roksana poważnym tonem. Daniel miał już dość tej rozmowy, zwłaszcza że do niczego konkretnego nie prowadziła.

– Kochanie nie chcę się z tobą kłócić, a poza tym muszę pędzić, bo grafik mam mocno napięty – powiedział, całując Roksanę w rozchylone usta.

– Tak jak to, co masz między nogami? – usłyszał ciche pytanie żony i poczuł, że jej dłoń rozpoczyna niebezpieczną wędrówkę w górę jego uda.

– Mówiłem ci już, że jesteś nieznośnie cudowna? – rzucił, i zostawiając chichoczącą żonę przy stole, ruszył do wyjścia. Z szafy w wiatrołapie wyjął oliwkową sportową marynarkę i przez pomieszczenie kotłowni przeszedł do garażu. Terenowe Volvo, choć miało już czternaście lat i prawie trzysta tysięcy kilometrów na liczniku nie wyglądało ani na swój wiek, ani przebieg. Oleksy lubił tę dawną skandynawską surowość, pozbawioną tych wszystkich nowoczesnych gadżetów, którymi zachwycali się inni kierowcy. Jemu wystarczały podgrzewane fotele, elektryczne szyby, automatyczna skrzynia biegów i może jeszcze klimatyzacja. Wiedział, że gdy przyjdzie czas na zmianę samochodu, trudno będzie mu znaleźć coś podobnego. Wycofał z garażu, stojącej w oknie żonie przesłał buziaka i ruszył przez uśpione jeszcze o tej porze osiedle. Większość działek była już zabudowana nowoczesnymi domami. Wśród mieszkańców przeważali korporacyjni pracownicy wyższego szczebla oraz dwóch czy trzech lekarzy. Zwłaszcza obecność tych ostatnich, którzy mieli w domach prywatne gabinety, mogła okazać się przydatna.

Był mniej więcej w połowie osiedla, gdy zobaczył stojącego na poboczu Nissana Micre. Przy samochodzie stała wysoka brunetka o krótkich włosach przewiązanych niebieską opaską. Kiedy podjechał bliżej, zauważył, że kobieta była zdenerwowana. Jeden rzut oka na samochód wystarczył, aby Oleksy poznał powód jej frustracji. Kapeć w tylnym kole wnerwiłby każdego nawet mechanika, a co dopiero zwykłego użytkownika czterech kółek, dla którego samochód miał po prostu jeździć, i psuć się najrzadziej jak to możliwe, a najlepiej wcale. Daniel włączył kierunkowskaz i zaparkował za Micrą. Auto wyglądało na stosunkowo nowe. Niebieski perłowy lakier idealnie pasował do opaski na głowie kobiety. Tylne szyby były przyciemniane, a oznaczenie na klapie bagażnika wskazywało, że autko, choć małe wyposażono w mocny silnik o pojemności jeden sześć litra.

– Dzień dobry, widzę, że ma pani mały kłopot – zagadnął, uśmiechając się do nieznajomej. Gdy stanął z kobietą twarzą w twarz, okazało się, że jest ona bardzo młoda.

– Jeśli zatrzymał się pan tylko dlatego, aby mi to uświadomić, to szkoda pańskiego czasu. Może gdyby uszkodzeniu uległa końcówka drążka amortyzatora miałabym problem z postawieniem trafnej diagnozy, ale w przypadku kapcia potrafi to nawet małe dziecko – rzuciła z przekąsem. Jej lekko pociągła twarz o wyraźnym, jak dla Daniela nawet nieco wulgarnym makijażu mimo wszystko miała w sobie to coś, i zapewne przyciągała męskie spojrzenia. Duże błękitne oczy patrzyły z jawną wyniosłością, będącą domeną osób pewnych siebie, a nawet zarozumiałych.

– Nazywam się Daniel Oleksy, jestem mechanikiem, i zamierzałem zaproponować pomoc w usunięciu tej niedogodności – mówiąc to, delikatnie kopnął w pozbawione powietrza koło – o ile oczywiście będzie pani skłonna ją przyjąć – zastrzegł, widząc jak w zasadniczym spojrzeniu kobiety, pojawia się cień podejrzliwości.

– Jakoś na mechanika to mi pan nie wygląda – pokręciła z niedowierzaniem głową – ale powiedzmy, że zaufam panu na słowo – mruknęła i otwierając bagażnik, wskazała na ukryte pod maskującą matą koło zapasowe. Oleksy przyniósł ze swojego samochodu elektryczny podnośnik i akumulatorowy klucz do kół.

– No chyba jednak jest pan tym mechanikiem, bo normalnie, to nikt nie wozi w bagażniku małego warsztatu samochodowego – przyznała kobieta, obrzucając zdziwionym spojrzeniem, przyniesione przez Daniela narzędzia.

– Wie pani to takie zboczenie zawodowe, a poza tym czasami warto zaufać ludziom na słowo.

– Nie sądzi pan, że to trochę ryzykowne wdawać się w rozmowę z nieznajomym mężczyzną?

– Gdybyśmy byli gdzieś na odludziu, i otaczała nas noc, to przyznałbym pani rację, ale mamy środek dnia, wokół domy, a poza tym jesteśmy sąsiadami, co prawda nie najbliższymi, bo mieszkam na końcu osiedla, ale zawsze to jakieś sąsiedztwo – odparł Daniel, dokręcając ostatnią śrubę.

– I po kłopocie – oznajmił, sprawdzając czujnikiem poziom ciśnienia w zamontowanym kole – a z tym kołem proponuję odwiedzić wulkanizatora – wskazał na dość dużych rozmiarów śrubę wbitą w oponę.

– Pierdolone drogi – prychnęła kobieta, ignorując zdziwione spojrzenie Oleksego – za działki to miasto bierze kupę kasy, ale urządzić drogę na nowym osiedlu, to już im się nie chce. Przed zakupem ziemi są dla ciebie słodcy jak cukierek, a gdy już człowieku podpiszesz akt notarialny, to mają cię głęboko w dupie.

– Trudno nie przyznać pani racji – zgodził się Oleksy, chowając uszkodzone koło do bagażnika.

– To pan kupił ten niedokończony dom po Wasilakach? – zainteresowała się nagle kobieta.

– Wie pani, nawet nie wiem, kto był jego poprzednim właścicielem. Wszystko załatwialiśmy przez pośrednika. Cena była atrakcyjna, budynek poza tym, że trzeba go było wykończyć, nie miał żadnych wad, więc kupiliśmy. Akt notarialny podpisywaliśmy jednak z takim starszym małżeństwem, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć ich nazwiska. – Państwo Kuraś – wtrąciła nieznajoma.

– No tak, państwo Kuraś! A skąd pani wie?

– Przecież tutaj wszyscy wiedzą o tej sprawie. Przez kilka tygodni żył nią cały Wrocław.

– O jakiej sprawie?

– No o tym morderstwie.

– O jakim morderstwie? – spytał Daniel, nie rozumiejąc, co kobieta ma na myśli.

– To pan o niczym nie wie? – zdziwiła się nieznajoma, a w spojrzeniu jej niebieskich oczu malowało się niedowierzanie.

– Nie, nic nie wiem o żadnym morderstwie.

– W tamtym domu zostało zamordowane małżeństwo. Ciała znalazł pan Kuraś. Podobno garaż, gdzie zostali zabici, przypominał rzeźnię. Proszę sprawdzić w internecie. To było na początku września – poradziła nieznajoma. Jej słowa sprawiły, że Oleksy poczuł nieprzyjemny dreszcz przebiegający mu po kręgosłupie. Ani pośrednik, ani starsza para, z którą finalizowali transakcję, słowem nie wspomnieli o tej zbrodni. Czy to więc możliwe, aby ta kobieta żartowała sobie z niego? Jeśli tak, to musiała mieć wyjątkowo czarne poczucie humoru.

– A wiadomo, kto ich zabił?

– Z tego, co pisano w gazetach i internecie, sprawcy nie udało się jeszcze schwytać – odpowiedziała kobieta, i nagle porzucając temat morderstwa, wróciła do przebitej opony.

– Ile się należy? – zapytała i sięgając do przewieszonej przez ramię torebki, wyjęła masywny portfel z brązowej skóry.

– Zamiast pieniędzy wystarczy dobre słowo – zasugerował Daniel, chowając sprzęt do samochodu – proszę to potraktować jako dobrosąsiedzką przysługę – dodał, widząc zaskoczone spojrzenie nieznajomej.

– Jakoś trudno mi uwierzyć w dobrych sąsiadów, ale po raz drugi zaryzykuję – odparła kobieta, wsiadając za kierownicę.

– Przepraszam, lecz z tego całego stresu zapomniałam się przedstawić – powiedziała, uchylając szybę – nazywam się Kalina Tomczyk i jeszcze raz bardzo panu dziękuję za pomoc.

– Naprawdę żaden kłopot, ale gdyby coś działo się z autkiem, to zapraszam do swojego warsztatu, otwieram za kilkanaście dni – zaproponował Oleksy, wręczając kobiecie swoją wizytówkę.

– Dobrze panie Danielu, będę pamiętała – zapewniła, a na jej ustach po raz pierwszy pojawił się nikły uśmiech noszący znamiona serdeczności. Oleksy obserwował, jak Kalina Tomczyk szarżuje niewielkim samochodem po gruntowej drodze, i miał pewność, że przy takim eksploatowaniu auta ich kolejne spotkanie jest jedynie kwestią czasu.

Droga do dawnych warsztatów szkolnych, które niebawem miały być jego miejscem pracy, zajęła czterdzieści minut, co biorąc pod uwagę wymianę koła swojej pierwszej potencjalnej klientce oraz końcówkę porannego szczytu było dobrym rezultatem. Jedynie sprawa morderstwa nie dawała mu spokoju. Zastanawiał się, czy powinien o nim powiedzieć Roksanie. Wiedział, że żona uwielbia zagadki kryminalne, ale tylko te dziejące się na kartkach książek. Wątpił, aby świadomość, że mieszka w domu, gdzie ktoś pozbawił życia dwie osoby, była dla niej przyjemna. Parkując przed wysokim budynkiem z czerwonej cegły, postanowił, że na razie niczego jej nie powie. Wysiadł, otworzył duże rozsuwane drzwi i wszedł do jasnego wnętrza. Główna hala miała ponad osiem metrów szerokości, piętnaście długości i cztery wysokości. Na jej końcu znajdowało się kilka pomieszczeń, które miały zostać wykorzystane na biuro, oraz zaplecze sanitarno–socjalne. Wysokie okna po obu stronach pomieszczenia wpuszczały wystarczająco dużo światła.

– Część z nich, zwłaszcza te od północnej strony trzeba będzie zamurować, aby nie zżarły mnie koszty ogrzewania – pomyślał Oleksy, przechadzając się po pustym wnętrzu. Jego kroki na poplamionym betonie odbijały się echem od ścian i sufitu. Choć obiekt został zbudowany jeszcze przed drugą wojną światową, był w bardzo dobrym stanie technicznym. Przede wszystkim dlatego, że Rosjanie, demolując wyzwolony Wrocław, jakby o nim zapomnieli. Później urządzono w nim warsztaty jednej ze szkół kształcących ślusarzy, tokarzy i frezerów, a co za tym szło, budynek był regularnie remontowany. Po zlikwidowaniu szkoły miasto zamierzało go rozebrać, a sam teren sprzedać jakiemuś deweloperowi pod kolejną galerię handlową lub apartamentowiec. Lokalizacja była doskonała, więc ze zbyciem nie byłoby żadnego problemu. Jednak plany miejskich urzędników pokrzyżował konserwator zabytków, który nie wyraził zgody na wyburzenie budynku. Wtedy właśnie podjęto decyzję o jego sprzedaży. Daniel dowiedział się o tym od dawnego znajomego swoich rodziców, który pracował w dziale przetargów. Lokalizacja i stan budynku mogły skusić wielu kupujących i tego Oleksy obawiał się najbardziej. Jednak wystarczyło dwadzieścia tysięcy złotych, aby w ogłoszeniu o przetargu znalazł się zapis, że prawo do udziału w przetargu mają wyłącznie osoby, które w zakupionym budynku będą prowadziły działalność usługową o profilu motoryzacyjnym. Dzięki temu Daniel był jedynym oferentem. Chodząc po pustej hali, co jakiś czas wyglądał na żwirowy parking, który miał zamiar wyłożyć kostką brukową. Rzecz jasna, nie od razu. Najpierw musiał zacząć zarabiać, aby móc dalej inwestować. Pięć minut przed dziesiątą pod budynkiem zaparkował wiśniowy Fiat 500. Z samochodu wysiadł Edward Kowalski. Oleksy wiedział, że mężczyzna ma pięćdziesiąt pięć lat, ale gdyby zobaczył go na ulicy, dałby mu znacznie mniej. Sylwetka o szczupłej wysportowanej budowie mogła należeć do czterdziestolatka. Jedynie kilka zmarszczek wokół ust i w kącikach oczu oraz kolor włosów, które tu i ówdzie zmieniały już barwę, z głębokiej czerni na delikatny popiel, mogły świadczyć o wieku mężczyzny. Okrągła starannie ogolona twarz o serdecznym uśmiechu wzbudzała zaufanie. Duże szare oczy patrzyły przyjaźnie. Modny granatowy garnitur z przeszyciami, i błękitna rozpięta pod szyją koszula wyraźnie wskazywały, że Kowalski lubi ubierać się nowocześnie i młodzieżowo. Oleksy obserwował, jak mężczyzna sprężystym krokiem pokonuje parking. Jego czarne lśniące w porannym słońcu buty chrzęściły na szarym żwirze. Daniel nie wiedział, jak ma się zachować. W końcu po raz pierwszy w życiu miał wręczyć komuś łapówkę, i nie była to kawa, czy jakaś bombonierka dla pielęgniarki za doglądanie po operacji, ale dwadzieścia tysięcy złotych. Mimo że koperta nie była ani gruba, ani ciężka, to ciążyła mu w kieszeni marynarki jak kamień.

– Dzień dobry panie Edwardzie – powiedział, gdy Kowalski wszedł do środka.– Witaj chłopcze – odpowiedział mężczyzna, wyciągając na powitanie szczupłą wypielęgnowaną dłoń, której prawdopodobnie nigdy nie skalał fizyczną pracą – o widzę, że wszystko gotowe do rozkręcenia biznesu – dodał, rozglądając się uważnie po pustej hali.

– No tak, za pół godziny ma się zjawić firma, która będzie robiła cokoły pod podnośnik. Później tylko montaż maszyn i mogę otwierać zakład.

– Brawo, brawo, ja wiedziałem, że wyrośnie z ciebie łebski facet – pochwała, choć wypowiedziana szczerym tonem pozbawionym ironii wyraźnie speszyła Daniela. Może gdyby usłyszał ją w innych okolicznościach, podziękowałby, a tak tylko się zaczerwienił.

– W takim razie nie będę przeszkadzał – stwierdził Kowalski, otwierając trzymaną w dłoni skórzaną teczkę. Daniel w mig pojął ten gest. Wyjął z wewnętrznej kieszeni kopertę i szybkim ruchem jakby trzymał w dłoni skorpiona, wrzucił do środka.

– Gdybyś miał kiedyś jakieś kłopoty, to wal do mnie jak w dym – powiedział mężczyzna, ściszając nieco głos. Daniel podziękował, choć miał nadzieję, że żadna pomoc ze strony Edwarda Kowalskiego nie będzie już potrzebna. Teraz kiedy był właścicielem tego miejsca, postanowił ze wszystkim radzić sobie sam.

– A i przekaż pozdrowienia rodzicom – poprosił Kowalski, odbierając dzwoniący telefon i kierując się do wyjścia. Oleksy odprowadził go wzrokiem, a gdy wiśniowy fiat włączył się w sznur samochodów jadących do centrum, odetchnął z ulgą.

– No wreszcie po wszystkim – pomyślał, ocierając chusteczką pot z czoła. Miał nadzieję, że już nigdy w życiu nie będzie musiał powtarzać tego, co właśnie zrobił. Jednak ta myśl niespecjalnie go pocieszyła. Przecież jeszcze kilka tygodni wcześniej nawet mu do głowy nie przyszło, że aby rozkręcić własny biznes będzie się musiał uciekać do takich metod. Co więcej, był przekonany, iż takie praktyki są wyłącznie reliktem dawnych czasów, o których on wiedział jedynie z opowieści. Tymczasem okazało się, że i w nowej rzeczywistości koperty służyły nie tylko do wysyłania listów. Nawet fakt, że propozycja załatwienia sprawy wyszła od samego Kowalskiego, była marnym usprawiedliwieniem. Doskonale wiedział, że facet nie zrobił tego ze względu na znajomość z jego rodzicami, ale z przyczyn bardziej przyziemnych. Kowalski, choć jeździł kilkuletnim fiatem, to miał willę na Krzykach, które uchodziły za drogą dzielnicę. Poza tym posiadał domek letniskowy niedaleko Sobótki, i młodszą o prawie trzydzieści lat żonę. To wszystko kosztowało, a pensja urzędnika, nawet na kierowniczym stanowisku raczej by tego nie udźwignęła. Postanawiając zapomnieć jak najszybciej o całym zdarzeniu, wrócił do samochodu po plany. Choć Już kilka dni wcześniej na betonowej posadzce grubą kredą wyrysował miejsca, w których należało skuć beton i wykonać zbrojone cokoły wolał jeszcze przed samą robotą sprawdzić, czy wszystko się zgadza. Obszedł trzy obrysy, porównał je z planami, i zadowolony zostawił dokumenty na parapecie jednego z okien. Gdy minęła dziesiąta trzydzieści, zaczął się denerwować. Co prawda Henryk Żeromski właściciel małej firmy budowlanej, z którym rozmawiał kilka dni temu, wydawał się człowiekiem rzeczowym. Dodatkowo na jego korzyść świadczył fakt, że polecił go Edward Kowalski. Wtedy wydało się to Oleksemu dziwne, ale po dzisiejszej rozmowie z żoną wszystko stało się dla niego jasne. Mimo to Daniel wiedział swoje. Uważał, że fachowcom nawet takim, którzy mieliby referencje od samego papieża, trzeba po pierwsze patrzeć na ręce, po drugie nie ufać na słowo, a po trzecie płacić tylko i wyłącznie po wykonanej robocie. Pełen najgorszych przeczuć wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się po nieodległej ulicy, ale nigdzie nie zauważył samochodu mogącego należeć do firmy budowlanej.

– Cholera jak ci fachowcy wystawili mnie do wiatru, to kicha – pomyślał, odszukując w telefonie numer do Henryka Żeromskiego. Już miał zadzwonić, gdy na parking wjechał mały biały Citroen. Sądząc, że to właściciel firmy osobiście przyjechał wytłumaczyć nieobecność pracowników, podszedł do samochodu.

– Przepraszam czy od ręki mogę zrobić u pana wymianę oleju? – zapytał kierowca, opuszczając szybę.– Otwieramy dopiero za dwa tygodnie – odparł Oleksy – ale, że jest pan pierwszym potencjalnym klientem mam dla pana trzydzieści procent rabatu – mówiąc to, wręczył kierowcy Citroena pierwszą z pakietu kart rabatowych, jakie wymyśliła Roksana. Mężczyzna podziękował, obiecał, że na pewno skorzysta i odjechał. Chwilę później w sznurze samochodów jadących od centrum Daniel zobaczył pomarańczową półciężarówkę firmy budowlanej, i odetchnął z ulgą. Auto wjechało na parking i zatrzymało się obok jego Volvo. Logo firmy wypisane na burcie ostrym zielonym kolorem brzmiało jak ostrzeżenie. „USŁUGI BUDOWLANE – TANIO SZYBKO DOBRZE". Daniel nie wierzył w żadne z trzech słów, zwłaszcza w tej konkretnej konfiguracji. Henryk Żeromski, korpulentny jegomość po pięćdziesiątce miał ogorzałą twarz, typową dla ludzi, którzy sporo czasu spędzają na świeżym powietrzu. Zwinnie wyskoczył z szoferki, i raźnym krokiem podszedł do Oleksego.

– Dzień dobry panie Danielu – odezwał się jowialnym tonem. Uścisk spracowanej dłoni był mocny i pewny. Poranne słońce rozbijało się o jego pokaźne zakola.

– Przepraszam za drobne spóźnienie, ale korki nawet o tej porze dają się we znaki – wyjaśnił skruszonym tonem, i energicznymi gestami zaczął popędzać swoich dwóch pracowników

– Najważniejsze, że pan przyjechał.

– Proszę pana u mnie, jak to mawiał Kargul słowo droższe pieniędzy – oświadczył uroczyście.

– To mówił Pawlak – wtrącił nieśmiało Oleksy, który razem z rodzicami w każde święta obowiązkowo oglądał trylogię o kresowej rodzinie rozpoczynającej nowe życie na ziemiach odzyskanych.

– A czy to ważne, który z nich – Żeromski zbył uwagę Daniela, i spojrzał na otwarte drzwi warsztatów, przez które jego pracownicy wnosili do środka młot udarowy, łopaty i skrzynkę z narzędziami, potrzebnymi przy pracy.

– To co, możemy zaczynać? – upewnił się mężczyzna, wchodząc za robotnikami do hali.

– Tak można – potwierdził Oleksy, wskazując wyrysowane na posadzce kwadratowe kontury – każdy z otworów musi mieć osiemdziesiąt centymetrów głębokości – wyjaśnił, obserwując, jak robotnicy przygotowują sprzęt do pracy.

– Pan się nie martwi, chłopaki uwiną się najwyżej w dwie godziny – zapewnił Żeromski, wzrokiem popędzając pracowników. Wyższy z nich nałożył ochronne gogle, nauszniki i rękawice, a po chwili ciszę przerwało miarowe, głośne terkotanie młota. Kiedy robotnicy zaczęli kruszyć beton Daniel i Żeromski wyszli na zewnątrz.

– Wyrobicie się panowie w dwa dni? Nie chodzi mi o samo wykucie otworów, ale też ich uzbrojenie i zalanie – sprecyzował Oleksy, wiedząc, że od tej operacji zależą jego dalsze kroki. Gotowe cokoły musiały jeszcze odczekać jakiś czas, aby można było zamontować na nich podnośniki.

– Kierowniku, my mielibyśmy się nie wyrobić! – głos Żeromskiego był lekko oburzony i przypominał ton rasowego warszawskiego cwaniaka jeszcze sprzed wojny. Pewność siebie, z jaką mężczyzna deklarował dotrzymanie terminu, nie przekonywała Oleksego. Nagle, jakby na potwierdzenie przeczuć hałas młota ucichł, a po chwili z hali wyszedł jeden z pracowników. Miał szeroko otwarte oczy, drżał na całym ciele, a jego twarz była szara, i to nie z powodu betonowego pyłu, ale przerażenia.

– Szefie będzie lepiej, jeśli pan to zobaczy – wyjąkał, nerwowo przełykając ślinę. Po plecach Daniela drugi raz w ciągu zaledwie godziny przebiegł zimny, nieprzyjemny dreszcz. Wygląd mężczyzny wskazywał, że w środku stało się coś poważnego. Żeromski i Oleksy wymienili zaniepokojone spojrzenia, po czym niemal równocześnie ruszyli do środka. Robotnik, który ich zawołał, pozostał przy drzwiach, a jego kolega opierał się o ścianę. Obaj byli bladzi, jakby ktoś oprószył ich twarze mąką. Młot udarowy leżał obok sporej wielkości dziury. Daniel stanął obok Żeromskiego. Obaj niemal jednocześnie nachylili się nad wykopem, na którego brzegu leżały zwały skruszonego betonu, piasku i ziemi.

– O kurwa – zaklął budowlaniec, pobladł, i szybko podniósł się z klęczek. Oleksy dopiero po chwili zrozumiał, na co patrzy. Idąc w stronę wykopu, przez głowę przebiegały mu dziesiątki myśli. W takich miejscach możliwe były różne niespodzianki, począwszy od niewypałów z czasów wojny, a skończywszy na tajemniczych rurach i kablach, które jakimś cudem nie były naniesione na plan techniczny obiektu. Budynek liczył sobie przecież prawie sto lat, i Daniel nie miał złudzeń, że dokonywane w nim remonty, szczególnie te zaraz po wojnie nie były wcale dokumentowane. Wtedy nikt nie zawracał sobie głowy papierami. Miało być szybko, dobrze i bez zbędnej, nikomu niepotrzebnej biurokracji, która w tamtych czasach jedynie hamowała rozwój socjalistycznej polski. Teraz po kilkudziesięciu latach to on na własnej skórze miał ponieść konsekwencję. Jednak to, co ujrzał w wykopie, sprawiło, że krew odpłynęła mu z twarzy. Nie chodziło o znalezisko, ale o konsekwencje z nim związane. Już wiedział, że otwarcie warsztatu opóźni się co najmniej o tydzień, a może nawet znacznie, znacznie więcej. Nachylił się jeszcze bardziej i ostrożnie odgarnął dłonią kilka brył wilgotnej ziemi, które zasłaniały oczodoły ludzkiej czaszki.

– Chyba będziemy musieli zadzwonić na policję – usłyszał za sobą roztrzęsiony głos Żeromskiego. Oleksy przez chwilę rozważał, czy nie zaproponować innego rozwiązania. Mógłby każdemu z obecnych wręczyć po tysiącu lub dwóch, a w zamian odkryte kości zostałyby zakopane gdzieś w podwrocławskim lesie, i wszyscy byliby zadowoleni. Jednak ta opcja nie wchodziła w grę przy tylu świadkach.

– Do cholery przestań kombinować. Nie wystarczy ci, że przed kilkudziesięcioma minutami wręczyłeś dwadzieścia tysięcy łapówki – zganił się w myślach.

– Tak jasne, zaraz to zrobię – zapewnił, czując, jak rozsadza go złość. Wstał z posadzki i skierował się do wyjścia. Żeromski i jego pracownik ruszyli natychmiast za nim, zostawiając w hali wszystkie narzędzia. Wyciągając telefon i wybierając numer 112, Oleksy rozmyślał, czy ten nieboszczyk nie jest karą, za jego nieuczciwe postępowanie. Jednak nie miał szans na rozwinięcie tej myśli, bo usłyszał w słuchawce miły głos operatorki numeru alarmowego.

– Dzień dobry nazywam się Daniel Oleksy i chciałem zgłosić znalezienie ludzkich kości podczas prac budowlanych – powiedział spokojnym tonem, choć w jego głowie kotłowały się setki różnych myśli.

– Proszę poczekać, przełączę pana do właściwej sekcji – zapowiedziała kobieta, na której informacja o znalezisku nie zrobiła specjalnego wrażenia. Jednak biorąc pod uwagę, że każdego dnia na numer alarmowy trafiały dziesiątki znacznie bardziej makabrycznych zgłoszeń, Oleksego zupełnie to nie zdziwiło. Rozmawiając z kolejną osobą, kątem oka dostrzegł, że Żeromski także gdzieś telefonuje. Twarz mężczyzny, jeszcze przed chwilą pogodna teraz była wystraszona. Oleksego zaskoczyła taka reakcja. Po pięciu minutach schował telefon i podszedł do stojącej przy półciężarówce ekipy budowlanej.

– Dobra Edek zadzwonię później – dosłyszał ostatnie ściszone słowa Żeromskiego, który zakończył rozmowę, i schował telefon do kieszeni.

– Zaraz ma tu przyjechać policja, kazali, aby wszyscy pozostali na miejscu – przekazał polecenie, jakie usłyszał na zakończenie rozmowy. Żeromski zamrugał kilka razy, głośno przełknął ślinę i westchnął. Było widać, że perspektywa rozmowy z policją niespecjalnie go ucieszyła. Następnie Oleksy wybrał numer żony. Nie uważał, aby to, co właśnie ma zamiar zrobić, było w jakikolwiek sposób naganne. Przecież dziesiątki osób każdego dnia informowały media o różnych zdarzeniach, a część z nich brała nawet za to pieniądze.

– Co jak co, ale odnalezienie szkieletu z pewnością stanie się jedną z lokalnych sensacji tego dnia – pomyślał, czekając, aż Roksana odbierze połączenie.

– Tylko mów szybko, bo za chwilę wchodzę do ratusza – poprosiła lekko zdyszanym głosem. Musiała akurat iść, bo w tle słyszał uliczny zgiełk.

– Właśnie przed chwilą znaleźliśmy zabetonowany ludzki szkielet. Myślisz, że zainteresuje to twoich czytelników? – zapytał, kierując się w stronę wykopu.

– Jeśli żartujesz, to wybrałeś sobie zły moment.

– Mówię zupełnie serio – zapewnił Daniel i dla pewności zajrzał jeszcze raz do dziury. Czaszka wciąż była na swoim miejscu.

– Dobra, to cyknij kilka fotek telefonem i mi je prześlij. Tylko pamiętaj, żeby były ostre – dodała i nie czekając na jego odpowiedź, zakończyła rozmowę. Daniel spojrzał przez ramię. Z miejsca, gdzie stał, nie widział ani półciężarówki, ani stojących przy niej mężczyzn, więc i on nie mógł być przez nich widziany. Uruchomił aparat w telefonie i zrobił kilka zdjęć. Dodatkowo nagrał jeszcze kilkusekundowy filmik, a następnie wysłał wszystko do żony.

– Przeklęte kości – mruknął pod nosem po raz ostatni zaglądając do wykopu, w którym spoczywała ludzka czaszka. Gdy wyszedł z hali warsztatów, na parking wjeżdżał właśnie radiowóz.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Polecamy również

Tomasz Wandzel

Chłopiec z Kresów – historia prawdziwa

Hycel

Dom w chmurach

Blanka L – Sława, pieniądze i seks

Kłamstwa i sekrety – historia Róży Wittelsbach

Chwila prawdy – niewiarygodna historia Krystyny Górskiej

Chłopiec, który przeżył Auschwitz – historia prawdziwa

Grzeczna dziewczynka

Żółty długopis

Córka zakonnika

Zwłoki przy molo.

Komisarz Andrzej Papaj

Dotrzeć do prawdy

, tom 1

Uciec od prawdy

, tom 2.

Róża Wielopolska

Czyste zło

, tom 1

Święte zło

, tom 2.