Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To o pomysłowej i niezwykle sprytnej prywatnej detektyw Róży Wielopolskiej, której głównym zajęciem jest śledzenie niewiernych małżonków. Jak to jednak w życiu bywa, czasami nawet niechcący znajdujemy się w niewłaściwym miejscu i nieodpowiednim czasie... Detektyw Róża Wielopolska otrzymuje zlecenie od Dżamala Haddada, Tunezyjczyka mieszkającego od kilkunastu lat we Wrocławiu, który podejrzewa swoją żonę o zdradę. Pani Agnieszka Haddad rzeczywiście ma romans, a jej kochankiem jest młody ksiądz. Kilka godzin później duchowny zostaje zamordowany, a wszystkie dowody wskazują, że to Dżamal Haddad jest sprawcą tej okrutnej zbrodni. Jednak nawet żona Dżamala, nie wierzy w winę męża i angażuje Różę Wielopolską, aby ta znalazła prawdziwego mordercę... „Święte Zło” to drugi tom przygód Róży Wielopolskiej, prywatnej detektyw, specjalizującej się w tropieniu zdrad małżeńskich.
Polecamy również pierwszy tom "Czyste zło". "O to chodziło! Opowieść wciągająca od samego początku. Czysta przyjemność i TEN głos. Wszystko czego potrzeba." "Książka świetna, lektor najlepszy!!!" .- opinie słuchaczek o audiobook "Czyste zło".
Tomasz Wandzel – Autor, który ma na swoim koncie powieści sensacyjne, kryminalne, obyczajowe oraz historyczne. Polecamy również „Chłopiec z Kresów” - powieść wstrząsająca, wzruszającą - i prawdziwa, cykl o komisarza Andrzeja Papaja, „Hycel” oraz „Dom w chmurach”. Tomasz Wandzel jest wielokrotnym stypendystą różnych instytucji, wspierających rozwój kultury m.in. Marszałka Województwa Pomorskiego oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Mieszka w Prabutach, które często pojawiają się w jego twórczości. Zawodowo pracuje jako copywriter.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 293
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tomasz Wandzel
Święte zło
Tom 2 Róża Wielopolska
@lindcopl
e-mail: [email protected]
Tytuł oryginału:
Święte zło
Tom 1 Róża Wielopolska
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.
Wydanie I, 2023
Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz KavStudio
Grafik na okładce:
Jacob Lund © Addobe Stock
Tomasz Warszewski © Addobe Stock
Szabolcs Toth © Pexels
Dima Aslanian © Addobe Stock
Copyright © dla tej edycji:
Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2023
ISBN 978-83-67494-85-4
Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics
Róża Wielopolska ostatni raz obrzuciła wzrokiem puste pomieszczenia, które jeszcze do niedawna były jej biurem. Jaśniejsze plamy wskazywały miejsca, w których stały szafki, a także wisiał obraz przedstawiający Wezuwiusza, będący pamiątką po miesiącu, a raczej dwóch miodowych tygodniach, jakie z mężem spędzili we Włoszech. Nie należała do osób, przywiązujących się do miejsc i przedmiotów. Owszem, pewne ze swoich ubrań lubiła bardziej niż inne, ale nie odczuwała żalu, gdy trzeba było je oddać. Nie wyrzucić, ale właśnie oddać dla potrzebujących, ponieważ Wielopolska wyznawała zasadę, że jeśli stan odzieży, lub jakiegoś innego przedmiotu był na tyle dobry, aby mógł jeszcze komuś posłużyć, to należało dać mu przysłowiowe drugie życie. Co do miejsc, je także traktowała bez specjalnego sentymentu. W swoich turystycznych wojażach bardzo rzadko odwiedzała te same miejscowości więcej niż dwa razy. Zawsze dziwiło ją, gdy ktoś z przyjaciół bądź znajomych chwalił się na Facebooku, że tego lata znowu jest w Zakopanem, publikując zdjęcia w stroju misia lub w Łebie, z dumą prezentując okazy znalezionych muszli. Róża lubiła poznawać nowe miejsca. Nawet przeprowadzka do Wrocławia z dalekiego Gdańska, nie była dla niej specjalnym szokiem. Jednak teraz poczuła lekkie ukłucie żalu. Z tym miejscem wiązało się tyle wspomnień, że nie wiedziała, czy zdoła tak zwyczajnie wyjść, po prostu zamknąć za sobą drzwi, przekręcić klucz i zapomnieć cztery lata, jakie tutaj spędziła. Zwłaszcza ostatnie kilka miesięcy, które uważała za przełomowe zarówno w sferze zawodowej, jak i osobistej. Zabiła człowieka, rozwiodła się z mężem, omal nie została celebrytką, a to wszystko w mniej niż trzydzieści dni. Teraz gdy wracała do tych wspomnień, patrzyła na wydarzenia z większym dystansem i mniejszymi emocjami. Mimo to postanowiła wyprowadzić się z miejsca, w którym na każdym niemal kroku widziała ślady przeszłości. Ponownie chłodnym spojrzeniem obrzuciła swoje dawne biuro. Bez wyposażenia pomieszczenia wydawały się o wiele większe niż były w rzeczywistości.
„Dziwne, że gdy stały tu meble, uważałam to miejsce za trochę zagracone" – pomyślała, przechodząc do aneksu kuchennego. Jej kroki odbijały się echem od pustych ścian. Chcąc się upewnić, że niczego nie zostawiła, po raz kolejny sprawdziła wszystkie szafki i szuflady. Dzwonek telefonu zabrzmiał w chwili, kiedy zamierzała wejść do łazienki. Podbiegła do okna, gdzie na parapecie stała jej torebka, wyjęła smartfon i spojrzała na ekran. Widząc numer Anny Sawickiej, policzyła w myślach do dziesięciu i dopiero wtedy odebrała połączenie.
–Dzień dobry pani Anno – przywitała się najmilej, jak tylko potrafiła. Sawicka należała do tego nielicznego grona klientów, którzy oczekiwali od niej cudów. Od podpisania umowy i wpłacenia zaliczki minęło zaledwie dwa dni, a kobieta już piąty raz telefonowała z pytaniem o postępy w sprawie.
– Pani Różo, czy udało się już coś ustalić? – zapytała klientka, nawet nie racząc powiedzieć zwykłego dzień dobry.
– Jeszcze nie, ale jak już mówiłam, gdy dzwoniła pani wczoraj po południu, cały czas pracuję nad sprawą – zapewniła Wielopolska, przygotowując się na serię pytań. To zlecenie należało do wyjątkowo skomplikowanych. Największa trudność polegała na śledzeniu Tomasza Sawickiego. Przede wszystkim dlatego, że mężczyzna pracował w szpitalu. Drugą przeszkodą był fakt, że jego dyżury trwały nawet dwadzieścia cztery godziny. To właśnie ta wieczna nieobecność, jak o pracy męża w szpitalu wyrażała się Anna Sawicka, obudziła w kobiecie czujność, a ta z czasem narastała, by po kilku miesiącach przerodzić się w podejrzenie o zdradę. To, że Sawicki brał po kilkanaście dodatkowych dyżurów w miesiącu, nie było dla Róży zaskoczeniem. Znała kilku lekarzy, którzy stosowali podobną praktykę, lecz dla jego żony wystarczyło, aby wzbudzić w niej kobiecą podejrzliwość.
– A kiedy będzie pani miała dla mnie jakieś konkretne informacje? – dopytywała klientka, a jej zniecierpliwiony ton, zaczynał Wielopolską irytować.
– Pani Anno, mąż pracuje w bardzo specyficznym miejscu, do którego nie wszyscy mają wstęp, a to znacząco utrudnia pewne działania. Jeśli na przykład związał się z kimś z personelu, sprawa jeszcze bardziej się komplikuje – wyjaśniała Róża kolejny raz powtarzając to samo, co mówiła wczoraj i przedwczoraj – jednak myślę, że po weekendzie, będę mogła już przedstawić pierwsze ustalenia – dodała, mając nadzieję, że to usatysfakcjonuje klientkę. Jej zapewnienie opierało się na tym, że zgodnie z harmonogramem otrzymanym od pani Anny, Tomasz Sawicki, w najbliższy weekend nie pełnił dyżuru, a zatem istniała szansa, że wolny czas będzie chciał spędzić z kochanką, o ile w ogóle ją miał.
– Dobrze w takim razie zadzwonię w poniedziałek – zapewniła klientka i przerwała połączenie.
– A do widzenia to gdzie? – mruknęła Róża. Była przekonana, że kobieta nie wytrzyma do poniedziałku. Starając się zapomnieć o rozmowie z upierdliwą klientką, schowała telefon do torebki, a następnie wróciła do sprawdzania, czy gdzieś, czegoś nie zostawiła. Jednak wszystkie szafki, regały, szuflady i półki były puste. Wszędzie panował wzorowy porządek i pustka, nadająca pomieszczeniom chłodny, bezosobowy klimat.
Róża wróciła do pokoju i stanęła przy oknie. Gęste płaty śniegu niesione lekkimi podmuchami wiatru spadały majestatycznie na ziemie. Spojrzała na ulicę, gdzie ośnieżone samochody brnęły wolno, rozchlapując na boki brudną breję. Następnie przeniosła wzrok na pobliski skwer. Kilka obsypanych białym puchem choinek, przypominało o zbliżających się wielkimi krokami świętach, które dla róży pod wieloma względami, miały być zupełnie inne, od poprzednich. Jeszcze nie miała pomysłu, w jaki sposób je spędzi. Opcji było dość sporo. Mogła wykupić pakiet świąteczny w jednym z górskich hoteli i przez kilka dni oddawać się błogiemu lenistwu. Inną opcją było zaszycie się w wynajmowanej kawalerce z dobrą książką, butelką wina, i zapasem kawy, bez której nie wyobrażała sobie życia. Mogła również pojechać do matki. Tyle że ich relacje, delikatnie mówiąc, nie były najlepsze. Przemknęło jej przez myśl, że może powinna poważnie przemyśleć ten pomysł. Przecież czas Bożego Narodzenia, uważano za doskonały moment na zapominanie, wybaczanie, i odbudowywanie dobrych relacji z bliźnimi. W tym wszystkim było jednak małe ale. Róża już wielokrotnie próbowała poukładać swoje relacje z matką. Nawet jeśli wydawało się, że wszystkie dzielące je rowy, zostały wreszcie zasypane, to po pewnym czasie ich przyjazne stosunki, wracały do poprzedniego stanu. Róża nie obwiniała ani siebie, ani matki. Uważała, że winy należy upatrywać w ich odmiennych charakterach. To one stanowiły źródło wszelkich napięć, konfliktów i nieporozumień, które wcześniej czy później prowadziły do wybuchu nagromadzonych emocji.
– jesteś taka sama, jak twój ojciec! – rzucała matka w chwilach, kiedy czas godów mijał i nastawał okres rozdrapywania starych ran, na których strupy nie zdążyły się jeszcze dobrze zasklepić. Róża nie wiedziała, jak ma reagować na słowa matki. Nie znała swojego ojca, który odszedł z tego świata na kilka miesięcy przed jej narodzinami. Uwalniając się od wspomnień o matce i rozważaniach, czy powinna spędzić z nią święta, wolno przesunęła wzrok po zasypanych śniegiem ławkach i zatrzymała go na jednym z czteropiętrowych bloków. Okna pokoju dziennego, w których utkwiła spojrzenie, zasłonięto ciemnoniebieskimi roletami. Jeszcze do niedawna ich tam nie było. Z kolei okno od kuchni, przesłonięto jedynie krótką żakardową firanką. Róża odruchowo sięgnęła pod parapet i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że nie ma tam już szafki, na której trzymała lornetkę. Jednocześnie przypomniała sobie o telefonie, jaki miała wykonać do agencji nieruchomości. Zbierała się już od kilku dni, aby wreszcie poszukać mieszkania. W kontaktach znalazła numer do pośrednika, z którego usług korzystała już dwa razy i zawsze była zadowolona. Pracownik firmy od razu ją sobie przypomniał.
– W czym teraz mogę pani pomóc? – zapytał rzeczowym tonem.
– Poszukuję mieszkania na sprzedaż – Róża również przeszła do konkretów – interesuje mnie stosunkowo nowe budownictwo, powiedzmy nie starsze niż piętnaście lat. Metraż między czterdzieści, a pięćdziesiąt metrów, lokalizacja nie dalej niż dwa kilometry od alei Kasztanowej – przedstawiła swoje oczekiwania.
– A cena?
– Tej kwestii jeszcze nie analizowałam – przyznała otwarcie – najpierw proszę znaleźć dwie lub trzy oferty, a o pieniądzach porozmawiamy, gdy zobaczę mieszkania.
– Rozumiem. Myślę, że w ciągu tygodnia przedstawię propozycje, spełniające pani oczekiwania – zapewnił pośrednik. Wielopolska podziękowała, schowała telefon do torebki, ostatni raz spojrzała na bloki po przeciwnej stronie ulicy, a następnie odwróciła się od okna i wolno ruszyła do drzwi. Echo wyraźnie odbijało każdy jej krok. Wyszła na korytarz, zostawiając za sobą kilka lat, przekręciła klucz w zamku, i ze świadomością, iż właśnie zamknęła pewien rozdział swojego życia, skierowała się w stronę schodów.
Na korytarzu, jak zwykle w godzinach przedpołudniowych, panował spory ruch. Pracownicy sąsiednich biur, ich klienci, kurierzy szukający odpowiedniego numeru pokoju, mijali ją bez większego zainteresowania. Przez pięć lat zdążyła się przyzwyczaić do tego nieustannego zgiełku, choć początkowo ten gwar irytował ją, niczym nieprzyjemne swędzenie pleców. Pokonanie dwunastu kondygnacji zajęło Róży tyle samo czasu, co zwykle. Używanie schodów traktowała jako codzienny, dodatkowy trening. Poza tym, na schodach w przeciwieństwie do windy, nigdy nie panował tłok.
– Będzie nam tu pani brakowało – oświadczył dyżurujący tego dnia ochroniarz, odbierając od Róży klucze do biura.
– Panie Mirku, za kilka dni zapomni pan, że miałam tu biuro.
– Ależ pani Różo, takich osób jak pani się nie zapomina – zaprotestował mężczyzna. Wielopolska nie bardzo wiedziała, jak ma potraktować deklarację ochroniarza. Czy był to komplement, podkreślający jej urodę, poczucie humoru i pozytywne nastawienie do świata? Czy może, ukryta sugestia, iż trudno zapomnieć kogoś, kto na sąsiedniej ulicy zastrzelił człowieka? Może ochroniarz chciał w tych kilku słowach zmieścić podziw i szacunek, jaki zaczęto jej okazywać po pamiętnej strzelaninie, o której głośno było nie tylko w lokalnych, ale też ogólnokrajowych mediach. Róża pozostawiła wypowiedź bez komentarza. Powiedziała do widzenia i opuściła biurowiec. Fakt pozbawienia życia drugiego człowieka, nawet jeśli uczyniło się to w obronie własnej i innych ludzi, pozostawiał w psychice szramę na długie, długie lata, i Róża doskonale o tym wiedziała. Przecież z tego, co siedem lat temu wydarzyło się w gdańskim parku, wychodziła przez kilka miesięcy, a i tak nim na dobre doszła do siebie, minęło kilkanaście miesięcy. Teraz też nie było jej łatwo. Jednak życie toczyło się dalej, a ona chcąc nie chcąc, musiała dotrzymać mu kroku. Idąc w stronę przystanku tramwajowego, odczuła ulgę, tak jakby zrzuciła z ramion ogromny ciężar. Zmiana lokalizacji biura, poza oczywistymi komplikacjami, takimi jak wyrabianie nowej pieczątki, aktualizacja adresu w bazach firm czy urzędach, miała wiele zalet. Za najważniejszą róża uznała, zamknięcie pewnego rozdziału w swoim życiu. Co prawda nie było to coś spektakularnego. Nadal miała zarabiać na życie śledzeniem niewiernych mężów i żon, ale przynajmniej każdego dnia nie musiała na nowo oglądać miejsca, w którym rozegrało się to, co media wałkowały na wszystkie możliwe sposoby. Przez dobrych kilka tygodni, tytuły w stylu: „odważna detektyw zastrzeliła bandytę" albo „jej strzał uratował kilka osób" czy wreszcie „zastrzeliła policjanta, uratowała gangstera", gościły niemal w każdym z lokalnych, a nawet ogólnopolskich dzienników. W jednej chwili zyskała rozgłos i sławę, co w jej profesji było prawie jak przysłowiowy gwóźdź do trumny. Z dnia na dzień zaczęto rozpoznawać ją na ulicy, prosić o autografy i pozowanie do zdjęć, tak jakby była jakąś cholerną celebrytką. Niektóre media proponowały nawet pokaźne sumy za udzielenie wywiadu czy udział w programie. Wszystkie te, nawet najbardziej lukratywne oferty zostawiała bez odpowiedzi. Głos rozsądku, który był jej wiernym życiowym przewodnikiem, ostrzegał, że taka sława trwa tylko chwilę, a później przychodzi szara rzeczywistość. W jej przypadku nawet jeden wywiad mógł zupełnie zniszczyć budowaną przez kilka lat pozycję i Róża doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Po cichu liczyła, że w pewnym momencie dziennikarskie wilki znudzą się starą sprawą, wyczują świeże mięso, a ją zostawią w spokoju, i tak też się stało. Po kilku miesiącach zapomniano o strzelaninie oraz jej głównych bohaterach, a ona sama nie mogła narzekać na brak zleceń. Obecnie prowadziła dwie sprawy, ale co kilka dni otrzymywała zapytania od osób zainteresowanych sprawdzeniem wierności swojego małżonka. Stojąc pod wiatą przystankową, nie czuła już na sobie zaciekawionych spojrzeń innych ludzi. Znowu była jedną z wielu anonimowych kobiet, tylko czasami budzących zainteresowanie męskiej części społeczeństwa.
Róża wsiadła do pierwszego tramwaju, jaki przyjechał. Od miejsca, gdzie teraz miała swoje biuro, dzieliły ją trzy przystanki. Mimo to zajęła miejsce przy oknie i obserwowała Wrocław, który z każdą minutą stawał się bardziej biały, i w pewien sposób niewinny. Zdawała sobie sprawę, iż ta niewinność jest iluzoryczna, i pierwsze dłuższe ocieplenie sprawi, że brudy miasta znowu zaczną rzucać się w oczy. Gdy Kilka minut później wysiadła na skrzyżowaniu powstańców śląskich z Hallera, zacinające płaty mokrego śniegu uderzyły ją w twarz.
– Zima zaczyna się rozkręcać – pomyślała, przecinając ulicę wiśniową. Naciągnęła mocniej kaptur i przyśpieszyła kroku. Po przejściu kilkudziesięciu metrów skręciła w aleję kasztanową, cichą uliczkę zabudowaną głównie willami, pamiętającymi czasy, gdy Wrocław nie był polskim miastem. Potężne kasztanowce rosnące po obu stronach ulicy nawet pozbawione liści wyglądały dostojnie. Róża podejrzewała, że gdy nadejdzie maj, a drzewa obsypią się kwiatami, będą wzbudzały jeszcze większy zachwyt. Jej nowe biuro mieściło się w jednym z dwóch okazałych budynków, które podczas II wojny światowej odgrywały rolę szpitala, a przez kolejne kilkadziesiąt lat funkcjonowała w nich szkoła dla uczniów niewidomych. Obecnie działał tu inkubator przedsiębiorczości. Wchodząc do budynku, Róża usłyszała sygnał przychodzącego SMS–a. Wyjęła z kieszeni kurtki telefon i zerknęła na wyświetlacz.
„Dzięki za wczorajszą kawę" – przeczytała wiadomość od Jurka.
„Cała przyjemność po mojej stronie" – odpisała, przystając na półpiętrze, i dodając na końcu wiadomości wesoły uśmiech. Wczorajsze spotkanie z Jerzym Niziałkiem, komisarzem, którego poznała kilka miesięcy wcześniej, Wielopolska uznała za szczęśliwy zbieg okoliczności. Śledząc kolejnego niewiernego małżonka, trafiła do centrum handlowego Wroclawia. Wchodząc do największej z Wrocławskich galerii handlowych, która w swoich podziemiach mieściła dodatkowo dworzec autobusowy, Róża przyznała w duchu, że lepszego miejsca na schadzkę nie można było wybrać. W nieustannie płynącym tłumie ludzi, zgubienie potencjalnego ogona nie nastręczało specjalnych problemów, a niezliczone bary, kawiarnie i restauracje zapewniały anonimowość. Spotkanie kogoś znajomego w takim miejscu graniczyło zatem niemal z cudem. Kiedy filip Otłowski, właściciel apteki, spotykający się regularnie z Justyną Witos, swoją byłą pracownicą, zadekował się w Costa Coffee, Róża, stojąc w bezpiecznej odległości od wejścia do lokalu, zastanawiała się nad tym, co powinna teraz zrobić. Teoretycznie mogła wejść do środka i udając przypadkową klientkę, która właśnie nabrała ochoty na kawę, zamówić coś i czekać na pojawienie się kochanki pana Otłowskiego. Jednak doświadczenie podpowiadało, aby wystrzegać się takich sytuacji. Samotna kobieta, zwłaszcza w takim miejscu, zazwyczaj zwracała na siebie uwagę pozostałych gości, zwłaszcza tych, którzy siedząc samotnie przy stoliku, czekali na kogoś. Otłowski był jednym z nich i dlatego Róża wolała nie ryzykować ewentualnej dekonspiracji. Co prawda wątpiła, aby mężczyzna wykazał się aż taką inteligencją, lecz wolała tego nie sprawdzać. Otrzymała od obecnej małżonki Otłowskiego konkretne zlecenie i w tej chwili tylko ono było ważne. W końcu wymyśliła, że wejdzie do jednego z sąsiednich lokali, zajmie miejsce niedaleko drzwi i gdy pojawi się Justyna Witos, wtedy dopiero wykona taktyczne przegrupowanie do Costa Coffee. Była przekonana, że para zajęta sobą nie zwróci uwagi na nowego klienta. Ruszyła, by wcielić w życie jej zdaniem najlepszy plan, jaki mogła wymyślić w tej sytuacji, kiedy czyjś głos zatrzymał ją w miejscu.
– Cześć, co za niespodziewane spotkanie! – Róża obejrzała się przez ramię i zobaczyła Jurka.
– no rzeczywiście, spotkanie kogoś znajomego w tym miejscu, można porównać do niespodzianki – odpowiedziała, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech.
– Zakupy czy praca? – zapytał konspiracyjnym szeptem.
– Ani jedno, ani drugie – skłamała – postanowiłam w końcu odwiedzić najpiękniejsze centrum handlowe, jak o nim mówią Wrocławianie – wyjaśniła, kątem oka dostrzegając, jak Justyna Witos wchodzi do lokalu.
– Dasz się namówić na kawę, czy jesteś zajęty? – zaproponowała Róża, postanawiając wykorzystać obecność Jurka, jako doskonały kamuflaż.
– Bardzo chętnie, ale pod warunkiem, że tym razem, to ja płacę rachunek!
– Niech będzie – zgodziła się, ruszając w stronę wejścia do kawiarni. Specjalnie wybrała stolik pod ścianą, aby mieć doskonały widok na Otłowskiego i Witos, siedzących kilka stolików dalej. Aptekarz i jego kochanka, pogrążeni w cichej rozmowie, zupełnie nie zwracali uwagi na to, co działo się wokół. Tak jakby prócz ich romansu, nie istniało nic więcej. Róża zamówiła corto, a Jurek americano. Rozmawiali o wszystkim, omijając jednak temat strzelaniny i tego wszystkiego, co ją poprzedziło. Oboje wiedzieli, że rozdrapywanie ran, które powoli się zabliźniały, nie ma sensu, i przyniesie więcej szkody, niż pożytku. Pół godziny później opuścili lokal, przechodząc obok stolika, przy którym Otłowski i Witos wymieniali namiętne pocałunki.
– Widziałaś tych dwoje – zagaił Jurek, kiedy byli już na zewnątrz – zachowywali się jak zadłużeni licealiści. Najwyraźniej żonaty facet, znalazł sobie zamiennik żony – stwierdził, dyskretnie lustrując siedzącą przy stoliku parę.
– A skąd wiesz, że on jest żonaty, i po czym wnioskujesz, że są kochankami? – zapytała Róża trochę zdziwiona spostrzegawczością Jurka. Co prawda wiedziała, że jako policjant miał bystry umysł, ale sądziła, iż wykorzystuje go wyłącznie do ścigania przestępców, a nie analizowania otoczenia pod kątem demaskowania zdrad małżeńskich.
– Różo, nie trzeba być gliniarzem, aby to stwierdzić. Tylko popatrz – poprosił, odwracając się w kierunku lokalu – on ma obrączkę, a ona nie – wyjaśnił rzeczowo – a poza tym, kto w miejscu publicznym, pozwalałby sobie na takie wybryki z własną żoną? – dodał z niesmakiem. Dzięki temu nieoczekiwanemu spotkaniu Róża mogła przygotować dla żony pana Otłowskiego kolejne kilka zdjęć do albumu, który miał być kluczowym dowodem, podczas rozprawy rozwodowej. Nie miała żadnych wątpliwości, że sąd widząc zdjęcia, winą za rozpad małżeństwa obarczy niewiernego małżonka. Róża schowała telefon i ruszyła na drugie piętro. Idąc, słyszała kroki kogoś, kto schodził z góry. Na kolejnym półpiętrze minęła średniego wzrostu bruneta, od stóp do głów ubranego na czarno. Obcisłe jeansy, bluza z kapturem, rozpięta nonszalancko skórzana kurtka i trzewiki, wskazywały, że facet był zwolennikiem mniej formalnych ubiorów. Uwagę Róży przykuły jego lekko falujące włosy, sięgające linii karku, starannie przystrzyżona broda, duże ciemnozielone oczy, krzaczaste brwi oraz wisiorek w kształcie kostki do gry, zawieszony na szyi. Mężczyzna obrzucił Różę zaciekawionym spojrzeniem, w którym Wielopolska dostrzegła pewne zdziwienie, skinął jej głową, powiedział dzień dobry i pośpiesznie zbiegł po schodach. Wielopolska oceniła, że mógł być po trzydziestce, choć zarost dodawał mu kilka lat. Pokonując kolejne stopnie, Róża wyczuwała unoszącą się w powietrzu woń jego perfum. Nie znała tego zapachu, ale ciężkie wyraziste drzewne nuty, miały w sobie coś intrygującego. Wielopolska musiała przyznać, że pasowały do tej tajemniczej, ubranej na czarno postaci. Perfumy były tak trwałe, że towarzyszyły jej do samego biura.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tomasz Wandzel
Chłopiec z Kresów – historia prawdziwa
Hycel
Dom w chmurach
Blanka L – Sława, pieniądze i seks
Kłamstwa i sekrety – historia Róży Wittelsbach
Chwila prawdy – niewiarygodna historia Krystyny Górskiej
Chłopiec, który przeżył Auschwitz – historia prawdziwa
Grzeczna dziewczynka
Żółty długopis
Córka zakonnika
Zwłoki przy molo.
Komisarz Andrzej Papaj
Dotrzeć do prawdy
, tom 1
Uciec od prawdy
, tom 2.
Róża Wielopolska
Czyste zło
, tom 1
Święte zło
, tom 2.