Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Garstka buntowników.
Potężna wroga armia.
Powstanie przeciwko ciemiężycielowi.
Tajemnicza przeszłość jego przywódcy.
Krew.
Zemsta.
Miłość.
Marcin Mortka powraca z kontynuacją Martwego Jeziora, kolejnym prequelem cyklu o straceńcach Madsa Voortena – Mroźnego szlaku i Utraconej godziny.
Pułkownikowi Madsowi Voortenowi, weteranowi upadłego powstania Burza, udało się przekształcić garstkę walecznych ochotników w małą armię, gotową stanąć w szranki z wyznawcami Smoczycy i ciemiężcami Rozkrzyczanych Krain – potężnymi Tuistanami. Rychło jednak okazuje się, że Smoszczury nie są jedynym ich wrogiem. Z odmętów przeszłości Madsa wyłania się daleko bardziej złowroga postać, gotowa za cenę wielu ofiar zemścić się na tym, który ongiś ją poniżył…
„Skrajny despota, przeświadczony co do swej racji do tego stopnia, że z największym trudem przyjmuje jakiekolwiek rady. Na wszelakie próby krytyki reaguje atakami szału. Od podwładnych oczekuje bezwzględnego posłuszeństwa. Podejrzliwy i skrajnie nieufny, bezustannie poszukuje dowodów zdrady wokół siebie, a każdego podejrzanego karze śmiercią. Niejednokrotnie udowadniał, że dla zrealizowania własnych idei gotów jest poświęcić życie wszystkich podwładnych”.
Sprawozdanie z przesłuchań więźnia 16/1344, Brzask
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 315
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Objęte klauzulą najwyższej tajności
Do rąk własnych Jego Wysokości Króla-Wieszcza Smoczego Imperium
Dotyczy:
Więźnia Madsa Voortena, samozwańczego pułkownika wojsk buntowniczych, oskarżanego o głoszenie herezji, podżeganie i jawne uczestnictwo w buncie, wielokrotne niszczenie majątku Jego Wysokości Króla-Wieszcza, mordowanie Jego podwładnych oraz szerzenie chaosu i demoralizacji.
Niech spływa na nas łaska Pani!
Działając wedle wytycznych głowy mego zakonu, Smoczej Siostry Alihanny, i trzymając się ściśle procedur opracowanych dla więźniów o znaczeniu politycznym, przeprowadziłam wstępne, trzymiesięczne przesłuchanie człowieka znanego jako pułkownik Mads Voorten. Z uwagi na fakt, iż materiał okazał się wyjątkowo oporny na podstawowe i średniozaawansowane techniki śledcze, jak dotąd zgromadziłam jedynie podstawowe dane, które przedstawiam w niniejszym sprawozdaniu.
Pochodzenie jeńca:
Trudne do ustalenia. Nie jest objęty Przekleństwem, nie został również zarchiwizowany jako Uwolniony, co może sugerować pewne pokrewieństwo z Rasą Rządzącą. Potwierdzają to niektóre cechy anatomiczne, takie jak blisko osadzone, błękitne oczy czy szeroka, kwadratowa szczęka. Ciemne, choć już siwiejące włosy, wystające kości policzkowe i krępa budowa ciała zdradzają jednakże pokrewieństwo z którąś z Ras Podrzędnych, niewykluczone, że narodził się z nałożnicy hobolskiej.
Działalność przed wybuchem rebelii:
Przez kilka lat jeniec ofiarnie służył w armii Jego Wysokości Króla-Wieszcza. Piastował stopień porucznika w chorągwi earla Valredda, do której dostał się z polecenia nieżyjącego już earla Tustvana. Wyróżniał się jako zdolny kawalerzysta i rzutki dowódca. Zaginął w czasie burzy śnieżnej podczas patrolu na obrzeżach Pustaci, po czym został odnaleziony i ocalony przez Piołan. Spędził wśród nich kilka miesięcy, a po pojawieniu się Jaszczura opuścił Pustać i przyłączył się do buntu.
Zapatrywania polityczno-religijne:
Uważa Koniec za oczywistość i otwarcie głosi śmierć Smoczycy. Do Rasy Rządzącej żywi patologiczną wprost nienawiść, której przyczyny nie chce ujawnić. Przypuszczam, iż powodem mogą być prześladowania, których jako bękart doznał podczas szkolenia i służby pod sztandarem earla Valredda. Do instytucji króla odnosi się z karygodnym lekceważeniem.
Działalność podczas buntu:
Przez większość czasu walczył na czele osobiście sformowanego i wyszkolonego oddziału lekkiej jazdy zwanego Wiatrem. Bezpośrednio odpowiedzialny za tragiczną w skutkach napaść na hufiec earla Tudargha podczas bitwy w korycie Burzycy oraz za wymordowanie trzech oddziałów zaciężnej piechoty earla Burghana na skraju Zamglonego Lasu. W trakcie ostatniego, zwycięskiego dla buntowników starcia z siłami Jego Wysokości Króla-Wieszcza, stał na czele szarży, która doprowadziła do niespodziewanego rozbicia ciężkiej chorągwi earla Kurveigha. Bez wątpienia ponosi również winę za zniszczenie szeregu stanic, fortów, obozów, wież warownych i zamków, których listę przedstawiam w załączniku A.
Charakter:
Skrajny despota, przeświadczony co do swej racji do tego stopnia, że z największym trudem przyjmuje jakiekolwiek rady. Na wszelakie próby krytyki reaguje atakami szału. Od podwładnych oczekuje bezwzględnego posłuszeństwa. Podejrzliwy i skrajnie nieufny, bezustannie poszukuje dowodów zdrady wokół siebie, a każdego podejrzanego karze śmiercią. Niejednokrotnie udowadniał, że dla zrealizowania własnych idei gotów jest poświęcić życie wszystkich podwładnych.
Uwarunkowania psychologiczne:
Praktycznie całkowicie odporny na wszystkie techniki interrogacyjne Smoczego Zakonu, w tym również na Urok i Zgrozę. Próg bólu niezwykle wysoki, wręcz niespotykany u ludzi. Brak zauważalnych nałogów czy fobii, poza stwierdzonym już przeczuleniem na zdradę. Jego obojętność wobec strachu graniczy z fanatyzmem.
Konkluzje:
Nigdy dotąd nie miałam do czynienia z człowiekiem tak dalece odpornym na wszelkie techniki interrogacyjne i tak szczelnym emocjonalnie. Stosowane dotychczas metody, łącznie z torturami trzeciego stopnia (szczegółowa lista przedstawiona w załączniku B), przyniosły jak widać mało satysfakcjonujące rezultaty, ale stawiany przez niego opór potwierdza domysł, jakoby skrywał on kilka istotnych tajemnic. Jestem przekonana, że dotarcie do nich pomoże zrealizować nasz cel, jakim jest pozyskanie Madsa Voortena do świadomej służby Smoczemu Imperium. Wydobyłam jedynie imię „Hunna”, które powtórzył kilkakrotnie podczas majaków wywołanych podaniem odpowiednio spreparowanych narkotyków. Imię to często spotykane jest wśród plemion piołańskich.
Celem przyspieszenia prac złożyłam zawczasu wniosek o zastosowanie zaawansowanych metod interrogacyjnych. Sugeruję również zbadanie kilku białych plam w życiorysie Voortena. Szczególnie zainteresowana jestem latami, które spędził w chorągwi earla Valredda oraz wśród Piołan.
Niech łaska Pani nigdy się nie skończy,
Smocza Strażniczka Oriana
Z tumanów gęstej, porannej mgły wypadł orszak Smoczych Jeźdźców.
Kopyta ciężkich rumaków waliły w podmokłą ziemię, wiatr świstał na ostrych zakończeniach zbroi. Jeźdźcy pędzili jak szaleni, jakby ścigało ich któreś ze Smocząt, z butą i dumą, ale i ze strachem. Co chwila któryś z nich odwracał wzrok, a potem znów patrzył przed siebie, na majaczącą w oddali Mglicę, i ponaglał znużonego wierzchowca.
Pozostało ich ledwie dwudziestu, w tym siedmiu ciężkozbrojnych, reszta to czeladź w kolczugach. Któryś odrzucił w pędzie strzaskaną tarczę, inny gnał ze strzałą w ramieniu, kolejny z twarzą zalaną krwią. Ktoś zgubił hełm, ktoś słaniał się nad końskim karkiem. Za orszakiem gnały trzy konie bez jeźdźców, ani chybi poległych w walce.
Pędzili. Wiatr świstał. Nieodległa twierdza rosła w oczach. Nad bramą kotłowali się wartownicy i patrzyli z niedowierzaniem.
Ktoś napadł na oddział Tuistan. A więc pogłoski okazały się prawdziwe. Ktoś naprawdę pochwycił za broń przeciwko władcom świata.
Uciekinierzy byli coraz bliżej. Już nie odwracali się za siebie, poganiali zmęczone konie. Te biegły coraz ciężej, z pysków opadały im płaty piany. Jeszcze trzysta kroków, dwieście, sto pięćdziesiąt…
Prowadzący rycerz przytknął róg do ust i zagrał sygnał. Kilka chrapliwych tonów różnej długości rozdarło powietrze. Niemalże w tej samej chwili na murach Mglicy wykrzyczano kilka rozkazów, masywne wrota twierdzy drgnęły i zaczęły się otwierać.
Rycerz musnął końskie boki ostrogami, a w ślad za nim pozostali. Dobywali ze swych wierzchowców ostatnie siły, choć przecież tak blisko warowni nic im już nie groziło. Byli już przecież praktycznie bezpieczni…
Nie było w warowni człowieka, który nie wpatrywałby się z napięciem to w garstkę desperatów, to znów w ciemny bór, skąd wyjechali. Nikt zaś nie spoglądał na boki, ku zalanym mgłą, ledwie widocznym osadom służebnym.
Wrota rozchyliły się do końca i zamarły. Rozhukany orszak przemknął po moście zwodzonym, wdarł się w tunel bramy i wpadł na zamkowy dziedzinec. Jak jeden mąż jeźdźcy wryli konie i obrócili się ku murom. Wstrzymali oddechy.
W tym momencie z porannej mgły otaczającej twierdzę wyfrunęła chmara strzał.
Nim ktokolwiek zdołał choćby unieść dłoń, by powitać jeźdźców, chociaż krzyknąć ze strachu czy westchnąć, na murach Mglicy zatańczyła śmierć.
Część strzał zacieniła różowe niebo, chybiła i zniknęła. Pozostałe przedzierały się przez kolczugi, wbijały w ludzkie ciała, wyrywały strugi krwi i wrzaski cierpień. Pierwsi z trafionych obrońców, niczym zakrwawione, monstrualne ptaki, z krzykiem runęli na bruk dziedzińca.
Świat zamarł. Oczy dowódcy warowni, młodego, rudowłosego rycerza z czołem przeciętym blizną, otworzyły się szeroko, ramię wskazało bramę, usta rozwarły się do krzyku.
Sekundę później cienki bełt rozszarpał mu gardło.
Jeźdźcy na dziedzińcu, jeszcze przed chwilą ranni, oszołomieni i rozbici, teraz wyrywali niewielkie kusze spod płaszczy. Dobrze wycelowane bełty śmigały wśród murów i strącały obrońców, którzy dopiero teraz zorientowali się, że padli ofiarą fortelu. Że prawdziwe niebezpieczeństwo wniknęło do wnętrza warowni. Bełtów było jednak tylko kilkanaście, o wiele mniej niż przeciwników, ci zaś klękali już w cieniu blanek i, bezpieczni od strzał z zewnątrz, drżącymi rękami ściągali własne łuki, dodając sobie krzykiem odwagi.
Obrona krzepła w okamgnieniu.
Tymczasem jeźdźcy szaleli na dziedzińcu niczym rój szerszeni. Zamigotały miecze, zawirowały włócznie. Któryś z nich pchnął ostrzem szarżującego topornika i przybił go do ściany. Inny wjechał konno po schodach i rozpędził zbierających się łuczników, kolejny stanął w strzemionach i ciskał nożami w wartowników biegających po murach.
Któryś z atakujących zadął w róg. Daleko spod lasu nadeszła odpowiedź,wzmocniona tętentem kopyt.
Jeden z obrońców, stary łysiejący rycerz w białej jace, w lot pojął, że sytuacja jest groźniejsza, niż mogłoby się wydawać. Skrzyknął kilku ludzi i z rozpaczą rzucili się ku bramie, by opuścić bronę. Na ich drodze wyrósł kolejny jeździec, szczupły, krótkowłosy, urodziwy niczym kobieta. Machnął ręką i zdmuchnął biegnących ognistym podmuchem. To samo spotkało grupę łuczników na szczycie wieży.
– Rzucić broń, do kurwy nędzy! – ryknął jeden z napastników. – Bo was wszystkich pozabijam!
Jego krzyk odbił się echem, zagłuszył walkę. Świat zamarł po raz drugi, miecze, oszczepy i łuki zaczęły lądować na zamkowym bruku, a obrońcy, wciąż oszołomeni, jeden po drugim unosili ręce w geście poddania. Nim spod lasu dotarły posiłki napastników, Mglica była zdobyta.
***
Mads nie bez trudu ściągnął tuistański hełm i demonstracyjnie cisnął nim o bruk, a potem przerzucił nogę nad łękiem siodła i zeskoczył. Choć od przeprawy przez Martwe Jezioro upłynęło zaledwie kilka tygodni, wydawał się starszy niż wówczas. Zmarszczki okalające zmrużone oczy były głębsze, szczecina na policzkach poszarzała, spocone ciemnobrązowe włosy migotały pasmami siwizny. Niewysoki i przygarbiony, emanował jednak zdecydowaniem i charyzmą. Szedł równym krokiem przez zbryzgany krwią dziedziniec, milczący pośród triumfujących roześmianych towarzyszy i oszołomionych jeńców, a tam, gdzie przechodził, gasły śmiechy i zamierały rozmowy. Kierował się ku grupce desperatów, których zmiótł smoczy ogień.
Sczerniałe ciała, zamarłe w groteskowych pozach, wydzielały smród tak okropny, że Mads kilkakrotnie przełknął ślinę, poskramiając coraz silniejsze torsje. Obszedł zwęglone trupy i zbliżył się do ciała łysego rycerza, który poprowadził drużynę do ostatniego ataku. Podczas walki Mads zdążył zauważyć, że ten biegł jako pierwszy, a teraz miał nadzieję, że impet smoczego ognia nie zabił go od razu.
Nie pomylił się. Skóra na głowie Smoszczura była czerwona, jakby ten wsadził ją do wrzątku, ale oczy, oszalałe, przyćmione bólem, nadal żyły.
Mads przyglądał mu się przez chwilę, a potem wyjął miecz i z całej siły wbił mu go w pierś. Odczekał, aż w oczach poparzonego rycerza zgaśnie życie, a potem sumiennie się wyrzygał.
– Weźcie ich stąd – rzucił wreszcie słabym głosem i otarł usta.
– Kostur dałby radę go wyleczyć – powiedziała Elinaare i przeczesała dłonią odrastające, rudawe włosy. Wydawała się jedyną osobą w całym zamku, na której smród palonych zwłok nie robił żadnego wrażenia. – A ja zdołałabym wyciągnąć z niego jakieś informacje. Nie działasz aby nazbyt pochopnie?
– Nie – odparł Mads, odczepił manierkę z wodą, przepłukał usta i splunął. – Zgromadziliście jeńców w jednym miejscu?
– Tak – odparła kobieta i westchnęła. – Wciąż jednak uważam, że…
Nie pozwolił jej dokończyć i ruszył w stronę tłumu jeńców, pilnowanych przez Haylego, Bielika i kilku innych wojowników, uzbrojonych w naciągnięte kusze. Szedł, a jego błękitne oczy lśniły żelazem. Błyszczały w nich włócznie uniesione podczas szarży w korycie Burzycy. Zamigotał nieoczekiwany atak spomiędzy drzew Zamglonego Lasu. Rozjarzyło się natarcie podczas Bitwy Pogodzonych. Tętniła ziemia, wył wiatr, świstały ostrza. Wyły wilki.
– Jestem Mads Voorten! – zawołał, a echo poniosło daleko jego słowa. – Kiedyś nazywano mnie Ostrzem Burzy, ale, na ścierwo ze smoczej jamy, nawet demony nie wiedzą, jak będziecie nazywać mnie teraz! Niosę bowiem wojnę Smoczycy i jej sługusom! Jadę, by palić i niszczyć! Jadę, by rozbić potęgę Smoczej Pani w drobny mak!
Urwał. Przez dłuższą chwilę delektował się ciszą i studiował twarze jeńców, brudne, zakrwawione, przerażone, aż wykrył wśród nich jedną zuchwałą i nieuległą. Podszedł bliżej, złapał śmiałka za brodę i pociągnął go do siebie.
– A jeśli nie wierzysz – wysyczał – to pomnij, że zdobyłem ten zamek z kilkunastoma kompanami. I wydatną pomocą elfich łuczników. Wiesz, na co będzie mnie stać, gdy będę miał pod swymi rozkazami tysiące?
Odepchnął pozbawionego już odwagi szydercę, który padł w krwawe błoto. Pozostali jeńcy rozstąpili się, jakby był trędowaty.
– Jestem Mads Voorten! – wrzasnął, unosząc ramiona ku różowemu niebu. – Ostrze Burzy! Niosę temu światu wojnę! Was jednakże wojna zaskoczyła, stąd okażę wam litość. Wszystkim okażę litość! Tym, którzy wyrzekną się Smoczycy i zechcą walczyć pod moim sztandarem, ofiaruję godziwy żołd i dobre traktowanie! Ci, którzy ukochali sobie łuskowatą Panią, niech uniosą nadgarstki. Pokażcie swe więzy, a przetniemy je. Biegnijcie ku światu, krzyczcie moje imię, ostrzegajcie przed wojną. Nie będę was trzymał, o nie! – Niespodziewanie w jego głosie pojawił się lód. – Pozwolę wybiec wam wszystkim, ale… – jego dłoń w rękawicy wskazała kuszników, a potem jeźdźców z włóczniami – ale pozwolę odejść tylko temu, który będzie biegł najszybciej. Pozostali zginą. Dla Smoczycy, czyli właściwie w słusznej sprawie.
Jakby czar padł na dziedziniec. Przyboczni Madsa wpatrywali się w niego w milczeniu, równie oszołomieni diabelską alternatywą jak jeńcy, którzy spuszczali głowy i korzyli się, pełni lęku. Nikt nie uniósł rąk. Nikt nie pokazał więzów.
– Ty. – Mads wskazał szydercę, którego przed chwilą pchnął na bruk. – Ty pójdziesz. Nie bój się, dotrzymam słowa. Będziesz jedyny, a więc najszybszy. Nikt ci nie wbije bełtu w plecy. Idź i opowiedz o tym, coś tu widział.
Słońce wreszcie wyłoniło się zza ciemnego lasu. Nad traktem niosły się pokrzykiwania sierżantów, parskanie koni i szczęk oręża, skądś dobiegał niespokojny, arytmiczny śpiew elfów. Kusze opadły lekko, ostrza włóczni oparły się o bruk. Wojna, błyskawiczna i wściekła, urządziła sobie chwilę wytchnienia.
Jeniec przełknął ślinę, ale dźwignął się i nadstawił związane nadgarstki. Mads przeciął je własnym nożem.
– Idź – powiedział suchym głosem.
***
– To był znakomity plan – zauważył Bielik, zakładając jasny kosmyk za ucho. – Szast prast i twierdza nasza. Prawie bez strat.
Mads nie odpowiedział. Stali obaj na zadaszonym pomoście, biegnącym wzdłuż frontowej ściany kwadratowego donżonu, opierali się łokciami o balustradę i przyglądali się krzątaninie u swych stóp. Na dziedzińcu roiło się teraz od brunatnych tunik ciężkiej piechoty. Żołnierze ułożyli oręż przy bramie i wynosili z lochów i piwnic zamku wszystko, co tylko wynieść się dało, zdyszani i spoceni mimo chłodnego poranka. Toczyli beczki z solonym mięsem i winem, układali w stosy broń, skóry i ubrania, wyprowadzali konie ze stajni, a uwijający się wśród nich kwatermistrze z glinianymi tabliczkami przekrzykiwali się z sierżantami kierującymi plądrowaniem. Nie padł ani jeden sprośny dowcip, nikt nie śpiewał, nikt nie szukał okazji, by porwać gąsior z winem i czmychnąć w ustronne miejsce.
Wzrok Madsa palił bowiem nie gorzej od smoczego ognia.
– W ten sposób w kilka tygodni dojdziemy do Brzasku – ciągnął młodzieniec z kwaśnym uśmiechem. – Mówią, że ich stolica to piękne miasto.
– Gdybyśmy podczas ataku na kolejną twierdzę zastosowali tę samą taktykę, zostalibyśmy pod jej murami na zawsze – powiedział Mads i spojrzał na młodego z niechęcią. – Smoszczury walczą wedle starannie opracowanych procedur, Dustan. Nic nie pozostawiają przypadkowi, przez co zwyciężyć ich można tylko przez zaskoczenie. Za każdym razem trzeba opracować coś, czego nie przewidzą. Coś, co się przez ich procedury przebije. Innymi słowy, za każdym razem musisz mieć nowy, zaskakujący, zupełnie nieszablonowy plan. Najlepiej szaleńczy. Albo samobójczy, tak jak nasz.
Bielik uniósł brwi.
– Ten plan nie był samobójczy.
– Wdarliśmy się we dwie dziesiątki do twierdzy strzeżonej przez stu żołnierzy. Gdyby Gwaine i jego łucznicy spóźnili się z salwą, gdyby ta okazała się niecelna lub gdyby któryś ze Smoszczurów powziął jakieś podejrzenia, nasza wojna skończyłaby się tam. – Mads wskazał dziedziniec. – I to dość szybko. Ale nie martw się. Drugi raz tego samego już nie zrobimy.
– Będzie gorzej?
Voorten znów nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie ze smutkiem.
– Będzie gorzej – odpowiedział sam sobie Bielik. – Jakże miałoby być inaczej, skoro wypuściłeś jednego z jeńców, by opowiadał o tym, że Ostrze Burzy nie zna pardonu. Tylko czekać, aż Król-Wieszcz wezwie swe chorągwie i przyjedzie sprawdzić, czy ten cały Voorten istnieje naprawdę.
– Ten jeniec będzie głównie opowiadał o tym, że na Ostrze Burzy nie ma sposobu – wycedził Mads. – Będzie siał strach i zwątpienie. Z łaski swojej, Dunstan, oszczędź mi tych mądrości. Już ci raz powiedziałem, gdzie twoje miejsce.
– Ja zaś ci powiedziałem, byś nie nazywał mnie Dunstanem. – Bielik przygryzł wargę. – Nie raz, a wiele razy.
Mads wyprostował się, aż mu w plecach strzeliło. Patrzył na młodzieńca długo i uważnie, aż ten odwrócił spojrzenie i znów przygryzł wargę.
– Pułkowniku – wycedził przez zęby.
Brwi Voortena zeszły się, ostrzegając, że w sercu weterana wzbierał gniew, ale eksplozję uprzedziło pojawienie się gońca.
– Wasza miłość, porucznicy zebrali się na naradę – wysapał.
– Chodź, Bielik. – Mads wydął usta. – Radzić będziemy. Może się czegoś nauczysz.
***
Przed atakiem na Mglicę Mads przestrzegł swych ludzi przed paleniem i niszczeniem czegokolwiek. W dosadny i zrozumiały dla wszystkich sposób objaśnił, że pomieszczenia, w których nie szaleje pożar, plądruje się o wiele łatwiej, a potem przykazał, by na wszelki wypadek oszczędzono również wszystkie symbole religijne. Najwyraźniej wytyczne nie dotarły do wszystkich, gdyż gliniany posąg Smoczycy, tuistańskim zwyczajem ustawiony w rogu sali biesiadnej, został roztrzaskany w drobny mak. Ze ścian zniknęły również portrety przodków właściciela zamku oraz uwielbiane przez Smoszczury drzewa genealogiczne. Na twarzach oficerów, którzy powstali na widok dowódcy, malowała się niepewność, jakby obawiali się, że Voorten zbeszta ich za niesubordynację. Ten jednakże, na ich szczęście, był nazbyt pochłonięty własnymi myślami.
– Siadać. – Machnął dłonią i rozparł się na zydlu, podsuniętym mu przez olbrzymiego Otłuka, jego osobistego ochroniarza. Na mało urodziwej, topornej twarzy mężczyzny jak zwykle malował się błogi uśmiech. – Podaj jakieś wino – rzucił do niego Mads – bo o suchym pysku nikt jeszcze niczego mądrego nie uradził.
Hayle aż pokraśniał, a siedzący obok niego czarnobrody Anhuus, który dowodził ciężką piechotą, pokiwał głową. Voorten kątem oka zauważył, że Elinaare przygryza bezwiednie wargę, jakby dusiła w sobie jakiś dylemat. Natychmiast zrozumiał przyczynę – Bielik usiadł tak, by znajdować się jak najdalej od niej.
– Jeśli któryś z was ma ochotę wychwalać nasze zwycięstwo, mój geniusz i własną odwagę – powiedział Mads chrapliwym głosem i upił nieco wina z podanego mu pucharka – to niech sobie lepiej daruje. Interesują mnie tylko konkrety. Ilu wzięliśmy jeńców, Anhuus?
– Pięćdziesięciu dwóch, wasza miłość – odparł spokojnym głosem topornik, ale Mads wiedział, że to spokój pozorny. Brodacz był jednym z ostatnich ludzi z Tumu, którzy przystali do Madsa. Na swoje nieszczęście uczynił to dopiero po zdobyciu Wygrodu i nie mógł sobie darować, że spóźnił się na rozprawę ze Smoszczurami. To, że walka o Mglicę zakończyła się, nim dotarł do zamku, rozsierdziło go jeszcze bardziej. Ogromna dłoń, w której pucharek z winem nieledwie niknął, nadal lekko drżała.
– Większość to piechota – cedził swoim zwyczajem. – Paru łuczników. Kilkunastu jeźdźców. Głównie Przeklęci. Góra dwóch, trzech Uwolnionych.
– To by wyjaśniało, dlaczego nie kwapili się do walki. – Mads pokiwał głową i jednym haustem wypił resztę wina.
Uwolnienie było najcenniejszym dobrem w całym Imperium, nagrodą, na którą należało wytrwale pracować całymi latami. Raz na jakiś czas Smocze Strażniczki wybierały garstkę Przeklętych, którzy najwierniej służyli Tuistanom, i modliły się do Pani, by ta raczyła zdjąć z nich klątwę rzuconą przed laty na cały naród. Nierzadko Uwolnienie rozciągało się na całą rodzinę wiernego poddanego. Nadzieja na odzyskanie tego, co dzieliło człowieka od normalności – umiejętności zasypiania, rozpoznawania koloru, dożywania starości czy przeżywania emocji – cementowała lojalność podbitych ludów wobec Smoszczurów i w co bardziej cywilizowanych rejonach Imperium praktycznie wyeliminowała ochotę do buntów.
Między innymi przez Uwolnienie upadła Burza.
Elinaare była przekonana, że po śmierci Smoczycy Uwolnienie przestało mieć jakąkolwiek wartość. Strażniczki powoli traciły Moc daną im przez Panią, a to oznaczało, że nie potrafiły zdejmować z ludzi Przekleństwa. Zwykli zjadacze chleba, nieświadomi przemian na świecie, nadal trzymali się jednak iskierki nadziei.
Istniały rejony Imperium takie jak ten, gdzie Smoczych Strażniczek było niewiele, a szans na wyróżnienie się wierną służbą jeszcze mniej. Tutejsi ludzie już dawno pogodzili się z tym, że Przekleństwo stanowi nieodłączną część ich życia, i nie próbowali nawet tego zmienić. W ich umysłach nadzieję już dawno wyparły obojętność i gorycz, z rzadka rozpalane nienawiścią.
– Hriszczanie? – spytał Mads.
– Głównie. – Anhuus pokiwał głową.
Wokół stołu zapadła cisza. Myśli wszystkich na moment pomknęły ku Przekleństwu, jakie Smoczyca rzuciła na ów nieliczny, ale bitny naród, mieszkający na obrzeżach wielkiej puszczy zwanej Strasznikiem. Zaatakowani przez Smoszczury Hriszczanie wycofali się w ostępy leśne i próbowali toczyć z najeźdźcą wojnę partyzancką, tymczasem Smoczyca w akcie zemsty odebrała im przywilej spokojnego przejścia na tamten świat. Hriszczanin, który zginął gwałtowną śmiercią, zawsze wracał potem jako niespokojny duch, by prześladować swą rodzinę.
Opór leśnego ludu nie trwał długo. Przekleństwo przetrwało wieki.
– Ci ludzie co prawda mają swe powody, by nienawidzić Smoczycy, ale marzą tylko o śmierci ze starości – zauważył Bielik. – Nie będą się narażać z obawy przed Przekleństwem. Po co nam oni?
– Nie każdy marzy o śmierci ze starości. – Mads zwęził oczy. – Poza tym ja nikogo do służby nie będę zmuszać. Jeszcze dziś się z nimi rozmówię. Powiem im, co ich czeka, jeśli zdecydują się walczyć pod moim sztandarem, a jeśli nie będzie im to odpowiadać, pozwolę, by odeszli. Będę czekał na tych, którzy nie mają rodzin bądź nie boją się Przekleństwa. Tylko na tych.
– Pójdę z tobą, Mads – wtrąciła miękko Elinaare. – Powiem im jako była Strażniczka, że… że Smoczyca naprawdę nie żyje. I żeby nie liczyli już na Uwolnienie.
– Wieści szybko się rozejdą – powiedział zadumany Hayle, stukając palcami w blat. – Ruszą za nami dziesiątki hriszczańskich ochotników. Bitny lud, a nienawistny, że hej…
– Wieści szybko się niosą – powtórzył szyderczo Bielik. – Nie tylko ochotnicy ruszą za nami, ale i Tuistanie. Ten twój pomysł z wysłaniem jednego z jeńców, Mads, był równie efektowny co zbędny. Król-Wieszcz i tak się o wszystkim szybko dowie.
– Działań wojennych nie da się ukryć. – Hayle zmarszczył brwi. – Zdobycie Wygrodu, a teraz Mglicy i tak nie przeszłoby niezauważone, Bielik. Nawet mając dziesięć tysięcy ludzi, nie zdołałbyś otoczyć twierdzy tak szczelnie, by nikt z lojalnych Smoszczurom nie wymknął się na zewnątrz. A potem musiałbyś wymordować dosłownie wszystkich. Umiesz urządzać rzezie, Bielik?
– Nie da się zamaskować walk – powtórzył Mads i obrzucił młodzieńca długim, niechętnym spojrzeniem. – Ale zawsze znajdzie się jakiś sposób, by wyprowadzić przeciwnika w pole. Tuistańscy earlowie, których tak się obawia Bielik, z pewnością się o nas dowiedzą – ciągnął, nie zwracając uwagi na ciemniejący rumieniec Dunstana. – Może już się dowiedzieli. Może właśnie czochrają się po tych rudych łepetynach i zastanawiają, którędy wyjdziemy, by dać się zmasakrować.
– Macie imponującą wiedzę na temat tuistańskich strategii, pułkowniku – wtrącił Bielik. – Imponującą.
– Powinienem cię w mordę strzelić za ten ton, ale nie chcę ci wstydu przy matce robić – wycedził Mads. – Lepiej więc spójrzcie tu.
Położył na stole rulon i rozwinął go jednym szarpnięciem. Oczom wszystkich ukazały się starannie wyrysowane kontury kontynentu oraz gór, rzek, puszcz i bagnisk. W blasku świec złociły się nazwy miast i prowincji. Palec Madsa zatrzymał się na punkciku podpisanym Mglica, niedaleko Martwego Jeziora.
– Spójrzcie – powiedział. – Otłuk, ty się odsuń, bo i tak gówno z tego rozumiesz. Z Mglicy na północ prowadzą dwie drogi. Jedna to stary trakt handlowy, wiodący wzdłuż rzeki Grzmichy i Rzecznych Fortów aż po Marę, fortecę-miasto, strzegącą zachodnich rubieży Pohorza. Druga to trakt przechodzący przez Gościnny Bród, prowadzący przez krainę Wiłców i Huczące Góry na pohorskie stepy. Możemy też ewentualnie ruszyć na zachód, w stronę wolnego miasta Hanulin, ale tam nie mamy czego szukać. Jakoś nie chce mi się wierzyć, by rada kupiecka poparła cokolwiek, co nie będzie podwyżką podatków.
– Dwa trakty ze Smoszczurami i ślepy zaułek – mruknął Anhuus. – I co teraz?
Bielik prychnął głośno, opadł na krzesło i pochwycił dzban z winem.
– Zrobimy coś, czego się nikt po nas nie spodziewa. – Pułkownik uśmiechnął się niespodziewanie i wbił palec w miejsce na mapie. – Pójdziemy tędy.
– Strasznik – odczytał Hayle i spojrzał na dowódcę z niedowierzaniem. – Co takiego?
– Gwaine – rzucił Mads.
Siedzący przy drugim końcu stołu elf uniósł głowę. Niewiele rozumiał z języka, którym posługiwali się ludzie, ale nie widać było po nim znudzenia. Z zainteresowaniem wpatrywał się w twarze obecnych, jakby spijał ich emocje. Jego oblicze, blade, wręcz widmowe, rozmazywało się za płomieniem świecy.
– W miejscu, które dziś zwiemy Strasznikiem, kiedyś mieszkali twoi pobratymcy – powiedział Mads po piołańsku. Zgrzytliwe, niepokojące brzmienie jedynego języka ludzkiego rozumianego przez elfy sprawiło, że wszyscy poczuli się nieswojo. – Czy wśród twoich podwładnych jest ktoś, kto je pamięta?
Elf przekrzywił głowę niczym kot. Przez dłuższą chwilę zwlekał z odpowiedzią, nienawykły do szybkiego tempa ludzkich rozmów.
– Nie, nie sądzę, Mads-a-hyle. Ale nie martw się tym. Jeśli tam kiedyś mieszkał nasz lud, znajdziemy drogę.
***
Pomimo wełnianych rękawic i podbitej futrem kurty Mads czuł przenikliwe zimno. Wiatr, niemalże niezauważalny na dziedzińcu, tu, na szczycie najwyższej wieży Mglicy, kąsał dotkliwie. Przez moment Voorten spoglądał na zachód, gdzie wśród smug czerwieni kryło się słońce, i próbował raz jeszcze przemyśleć swój plan oraz ewentualne pierwsze kroki Smoszczurów, ale zimno skutecznie wypędziło z jego głowy wszelkie spójne myśli. W końcu ściągnął kaptur i oparł się o jedną z blanek, próbując możliwie najlepiej osłonić się przed kąśliwymi podmuchami.
Do chwili, gdy usłyszał pospieszne kroki Elinaare, upłynęła wieczność.
– Czy w całym zamku naprawdę nie ma wygodniejszych miejsc do rozmów? – spytał ze złością, gdy pojawiła się Strażniczka, okutana w gruby, wełniany płaszcz. Nie miała kaptura ani czapki, ale nawet nie zwróciła uwagi na ostry wiatr, który natychmiast pochwycił jej krótkie włosy.
– Może i są – odparła, nieco zdyszana. – Ale wszędzie roi się od ludzi, a ja nie chcę, by ktokolwiek tego słuchał. Niesnaski wśród dowódców źle wpływają na morale. – Jej szeroko otwarte oczy lśniły szczerym niepokojem, a głos lekko drżał.
Mads przewrócił oczami i westchnął ciężko.
– A więc chodzi o Bielika.
– Tak, chodzi mi o niego. Czy ty wiesz, co się z nim dzieje?
– Tak. – Voorten przymknął na moment oczy, jakby ze wszystkich sił opierał się znużeniu. – Twój syn to charakternik co się zowie, a ambicja sączy mu się z każdego otworu w ciele. Chłopaka aż rozpiera zapał, by pokazać innym swą wartość, a tu się nie da, bo przyszło mu służyć z bardziej doświadczonymi od siebie, a do tego jeszcze pod rozkazami złośliwego weterana, który wszystko wie lepiej. Co gorsza, w całym tym zamieszaniu pojawiła się matka, świeżo odnaleziona i niewiele starsza od niego, do której za diabła nie może się przyzwyczaić. Pomyliłem się gdzieś?
– Nie, nie pomyliłeś się. – Elinaare westchnęła.
– A więc czego ode mnie oczekujesz?
– Że coś z tym zrobisz.
– Dlaczego? – Jego spojrzenie było twarde, nieprzeniknione. – Ja, Elinaare, mam wojnę na głowie. Nie mogę się zajmować…
– Bo cię o to proszę.
– Aha. – Spojrzenie Madsa nieco stajało. – Chyba że tak.
– Bo w przeciwnym razie jeszcze dziś złapałbyś chłopaka za kapocę i wyrzucił przez bramę prosto w błoto? – Była Strażniczka niewesoło się uśmiechnęła i roztarła zaróżowione z zimna policzki. Po chwili namysłu schroniła się za blanką przy Madsie, który zrobił jej nieco miejsca.
– Za co? – Weteran się skrzywił. – Ja nie mam z nim problemów. To on ma problemy ze sobą. Przepełnia go ambicja, a to niebezpieczna rzecz, Elinaare, bo najczęściej obraca się przeciwko temu, który ją posiada.
– Jak bardzo irytuje cię Dunstan?
– On mnie nie irytuje – żachnął się Mads. – Wybacz, Elinaare, ale jestem ponad to. Lubię tego chłystka i cenię go za odwagę… Widziałaś ty, jak wjechał konno na schody, by roztrącić łuczników? Ale nie pozwolę, by ktoś osłabiał mój autorytet przy pozostałych oficerach. A od chwili wyjazdu z Wygrodu gęba mu się nie zamyka. Nie podoba mu się to, że wyruszamy na wojnę jesienią, że nie burzymy świątyń Smoczycy, że nie rozwalamy zdobytych zamków, że jest nas za mało… Wierz mi, że pięść mi twardnieje, jak tego słucham.
– Wierzę – wykrztusiła z trudem kobieta. – Masz jakiś pomysł, co z tym zrobić?
– Dałbym młodemu kilku konnych i puścił na daleki zwiad. Niech się wyszumi. – Mads uśmiechnął się krzywo. – Ale nie mogę. Jego matka mi nie pozwala.
– Otóż to. – Elinaare również się uśmiechnęła. Wiatr zawył głośniej wśród blanek wieży. – Twój pomysł, Mads, jest krótki, zdecydowany i treściwy, a więc typowo męski. Pozwól więc, że przedstawię ci mój. Typowo kobiecy. Poprosiłam go, by wpadł tutaj i porozmawiał z tobą.
– Tu? – jęknął Mads. – Teraz?
– Nie ma co tego odkładać – odparła Elinaare i ruszyła ku schodom. – Nie wiadomo, co przyniesie jutro. O, chyba idzie.
Pomimo przenikliwego świstu wiatru usłyszeli pospieszne kroki na schodach. O wiele za szybkie.
Elinaare zatrzymała się i wbiła wzrok w ciemną jamę wejścia, z której wyłonił się czerwony na twarzy, zasapany żołnierz. Na jej widok rymnął na kolana.
– Wybaczcie, pani – wysapał. – Porucznika Dunstana nie ma w całym zamku!
– Co się stało? – Kobieta obróciła niespokojne spojrzenie na Madsa.
– Przy bramie mówili, że wyjechał jakiś kwadrans temu – bełkotał żołnierz. – Samojeden pojechał, co koń wyskoczy! Na wschód pono pędził.
– Na wschód – mruknął Mads. – A więc przynajmniej wiemy po co. Trzeba go zatrzymać!
***
Druga Burza
Copyright © by Marcin Mortka 2022
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2022
Redakcja – Paulina Stoparek
Korekta – Anna Strożek, Magdalena Świerczek-Gryboś
Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Ilustracja na okładce – Piotr Sokołowski
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I tej edycji, Kraków 2022
ISBN mobi: 9788382105490
ISBN epub: 9788382105506
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka
Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Karolina Prewysz-Kwinto, Paulina Gawęda, Piotr Jankowski, Barbara Chęcińska
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Mateusz Wesołowski
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski
Administracja: Klaudia Sater, Monika Kuzko, Małgorzata Pokrywka
Finanse: Karolina Żak, Honorata Nicpoń
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl