Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
"Drugie życie Bree Tanner" to najnowsza powieść Stephenie Meyer na motywach trzeciej części sagi Zmierzch - "Zaćmienia". Opisuje losy Bree Tanner, ważnej postaci z "Zaćmienia", która staje się wampirem. Akcja książki rozgrywa się w świecie wampirów, tak mrocznym i złowrogim, jak nigdy dotąd. "Drugie życie Bree Tanner" to połączenie tajemnicy, suspensu i romantycznej intrygi. Jest to pierwsza nowa powieść Stephenie Meyer od dwóch lat, od dnia ogłoszenia publikacji bestseller Amazonu.
[Opis wydawcy]
Cykl: Zmierzch, t. 3.5
Książka dostępna w zasobach:
Gminna Biblioteka Publiczna w Starej Kiszewie
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego
Gminny Ośrodek Kultury w Domaniewicach
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu (2)
Biblioteka Publiczna Gminy Jaraczewo (2)
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin (7)
Powiatowa i Gminna Biblioteka Publiczna w Jerzmanowicach (3)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu (5)
Gminna Biblioteka Publiczna w Kijewie Królewskim
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Kole (2)
Gminna Biblioteka Publiczna w Komorowie Żuławskim (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (9)
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży (6)
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie
Gminna Biblioteka Publiczna im. Czesława Chruszczewskiego w Mieścisku
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu (2)
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Biblioteka Publiczna Gminy Nadarzyn
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (12)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2)
Gminna Biblioteka w Pruszczu (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Władysława Reymonta w Skierniewicach (5)
Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Słupcy
Biblioteka Publiczna w Stęszewie
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (3)
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (7)
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Zagórów (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Stefana Żeromskiego w Zakopanem (8)
Publiczna Biblioteka w Zatorze im. Pawła z Zatora
Biblioteka Publiczna i Dom Kultury Gminy Zduny
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 181
Rok wydania: 2010
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
STEPHENIE MEYER
drugie życieBree Tanner
NA MOTYWACH ZAĆMIENIA
przełożyłaDobromiła Jankowska
Wydawnictwo Dolnośląskie
Tytuł oryginału
The Short Second Life of Bree Tanner. An Eclipse Novella
Projekt okładki
Gail Doobinin
Fotografia na okładce
© Roger Hagadone
Jacket © 2010 Hachette Book Group, Inc.
Redakcja
Iwona Huchla
Korekta
Maria Derwich, Urszula Włodarska
Redakcja techniczna
Adam Kolenda
Copyright © 2010 by Stephenie Meyer
Copyright © for the Polish edition by Publicat S.A. MMX
This edition published by arrangement with Little, Brown and Company, New York, USA. All rights reserved.
ISBN 978-83-245-8981-4
Wrocław
Wydawnictwo Dolnośląskie
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 oddział Publicat S.A. w Poznaniu tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e - mail: wydawnictwodolnoslaskie@publicat .pl www.wydawnictwodolnoslaskie.pl
Dla Asyi Muchnick i Meghan Hibbett
Nie ma dwóch pisarzy, którzy opisywaliby świat dokładnie w ten sam sposób. Wszystkich nas inspirują i motywują różne rzeczy; mamy własne powody, by zostawiać niektórych bohaterów, podczas gdy inni znikają w stosie odrzuconych plików. Osobiście nigdy tak naprawdę nie rozgryzłam, dlaczego niektóre z moich postaci zaczynają żyć własnym życiem, ale zawsze mnie to cieszy. O tych właśnie najłatwiej mi się pisze i to ich historie zwykle zostają dokończone.
Bree jest jedną z takich postaci i najważniejszym powodem, dla którego ta opowieść znajduje się teraz w Waszych rękach, a nie leży porzucona w labiryncie komputerowych folderów mojego komputera. (Pozostałe dwa powody to Diego i Fred). Zaczęłam więcej myśleć o Bree, kiedy redagowałam Zaćmienie. Redagowałam, nie pisałam - bo gdy pisałam pierwszy szkic tej powieści, założyłam ciemne okulary pierwszoosobowej narracji, więc wszystko to, czego Bella nie mogła zobaczyć, usłyszeć, poczuć czy posmakować, nie miało znaczenia. To była wyłącznie jej opowieść.
Następnym etapem pracy nad książką było odejście od punktu widzenia Belli i spojrzenie na toczącą się historię jako całość. Moja redaktorka Rebecca Davis bardzo mi wtedy pomogła, zadając mnóstwo pytań o to, czego Bella nie wiedziała, a więc — jak można by pewne części jej historii poszerzyć. Skoro Bree jest jedyną nowo narodzoną, jaką spotyka Bella, to właśnie z perspektywy Bree zaczęłam przede wszystkim spoglądać na to, co działo się za kulisami. Myślałam o życiu w piwnicy z innymi nowo narodzonymi i o klasycznym wampirzym polowaniu. Wyobrażałam sobie świat oczami Bree. To było łatwe. Od samego początku postać Bree miała jasny zarys i niektórzy z jej przyjaciół także bez trudu zrodzili się do życia. Zwykle tak właśnie ze mną jest: próbuję napisać streszczenie tego, co dzieje się w innej części danej historii, a potem „niechcący” zaczynam tworzyć do niej dialogi. W tym wypadku złapałam się na tym, że zamiast streszczenia piszę opowieść o dniu z życia Bree.
Pierwszy raz weszłam w rolę narratora będącego prawdziwym wampirem — łowcą, potworem. Czerwonymi oczami Bree patrzyłam na nas, ludzi, widząc, jak jesteśmy żałośni i słabi, jak łatwy stanowimy cel. Nasze istnienie nie ma żadnego znaczenia, jesteśmy jedynie smaczną przekąską. Zrozumiałam, jak to jest żyć wśród wrogów, będąc zawsze czujną, w ciągłej niepewności, w poczuciu zagrożenia. Musiałam wczuć się w zupełnie inny gatunek wampira: nowo narodzoną. Zycie nowo narodzonego to jeden z elementów, którego nigdy nie zdążyłam opisać — nawet gdy Bella w końcu zmieniła się w wampira. Ale Bella nigdy nie była „noworodkiem” tak jak Bree, której historia stała się ekscytująca i smutna, a jej zakończenie - tragiczne. Im bardziej zbliżałam się do nieuniknionego końca, tym mocniej żałowałam, że nie zakończyłam Zaćmienia nieco inaczej.
Ciekawa jestem, czy spodoba się Wam Bree. W Zaćmieniu jest właściwie niewiele znaczącą postacią. Z punktu widzenia Belli żyje zaledwie pięć minut. A jednak jej historia jest bardzo ważna dla zrozumienia całej powieści. Czy po przeczytaniu fragmentu, w którym Bella wpatruje się w Bree i rozmyśla o swojej przyszłości, kiedykolwiek zastanawialiście się, co właściwie sprowadziło Bree na tę polanę w tamtej właśnie chwili? Czy gdy Bree patrzy na Bellę i Cullenów, pomyśleliście, jak ich postrzega? Przypuszczam, że nie. A nawet jeśli tak, to na pewno nie odgadlibyście jej sekretów.
Mam nadzieję, że polubicie Bree równie mocno jak ja, choć to nieco okrutne życzenie. Wiecie już przecież, że nie będzie pozytywnego zakończenia. Ale przynajmniej poznacie całą historię. I dowiecie się, że nie istnieje coś takiego jak niewiele znaczący punkt widzenia.
Miłej lektury,
Stephenie
Z małej metalowej skrzynki na gazety atakował mnie prasowy nagłówek: SEATTLE OBLĘŻONE — LICZBA OFIAR ROŚNIE. Akurat tego jeszcze nie widziałam. Pewnie gazeciarz dopiero przed chwilą dołożył świeże wydanie. Na swoje szczęście zniknął już z zasięgu mojego wzroku.
No to pięknie! Riley wpadnie w szał. Lepiej, by nie było mnie w pobliżu, gdy zobaczy te tytuły. Pozwolę, żeby kto inny oberwał.
Stałam w cieniu, tuż za rogiem obskurnego, trzypiętrowego budynku, próbując nie rzucać się w oczy i czekając, aż ktoś podejmie w końcu jakąś decyzję. Wołałam nie przyciągać spojrzeń przechodniów, wpatrywałam się więc w dom. Na parterze mieścił się tu kiedyś sklep z płytami, lecz już dawno go zamknięto; okna powybijane przez chuliganów albo złą pogodę miały dyktę zamiast szyb. Na górze znajdowały się mieszkania — prawie na pewno puste, bo nie dochodziły do mnie żadne odgłosy śpiących ludzi. Nic zresztą dziwnego, cały ten budynek sprawiał wrażenie, jakby miał się zawalić od lada podmuchu. Tak samo jak wszystkie pozostałe po drugiej stronie wąskiej, ciemnej ulicy.
Zwykła sceneria naszego nocnego wypadu na miasto.
Nie chciałam się odzywać i zwracać na siebie uwagi, ale marzyłam, by ktoś w końcu coś zadecydował — cokolwiek. Musiałam się napić i nie obchodziło mnie, czy pójdziemy w lewo, czy w prawo, czy w górę, po dachu. Chciałam tylko znaleźć jakichś nieszczęśników, którzy nie zdążyliby nawet pomyśleć, że znaleźli się w niewłaściwym miejscu i czasie.
Niestety, dziś wieczorem Riley wysłał mnie na miasto z dwoma najbardziej bezużytecznymi wampirami, jakie kiedykolwiek istniały. Ale zdaje się, że nigdy go nie obchodziło, kto wchodzi w skład grupy polującej. Denerwował się za to, gdy po wysłaniu niedobranej ekipy wracało nas do domu mniej, niż z niego wyszło. Dzisiaj byłam skazana na Kevina i jakiegoś blond szczeniaka, którego imienia nie znałam. Obaj należeli do gangu Raoula, więc z założenia wiadomo było, że są głupi. I niebezpieczni. Ale w tej chwili bardziej należało się obawiać ich głupoty.
Zamiast wybierać kierunek polowania, nagle zaczęli się kłócić o to, który z ich ulubionych superbohaterów byłby lepszym łowcą. Bezimienny blondynek opowiadał się za Spider-Manem, zwinnie wspinając się na ceglany murek i nucąc melodię z kreskówki. Westchnęłam z irytacją. Czy kiedykolwiek zaczniemy to polowanie?
Nagle zauważyłam nieznaczny ruch po mojej lewej stronie. Acha, to ten, którego Riley wysłał z dzisiejszą ekipą, Diego. Niewiele o nim wiedziałam, tyle tylko, że był starszy niż większość z nas. Prawa ręka Rileya — tak można go było określić. Ale bynajmniej nie lubiłam go z tego powodu bardziej niż pozostałych idiotów.
Diego spojrzał na mnie; pewnie usłyszał moje westchnienie. Odwróciłam wzrok.
Nie wychylaj się i trzymaj gębę na kłódkę — tylko tak można było przeżyć w bandzie Rileya.
— Spider-Man to jęczący mięczak! — zawołał Kevin do blondynka. — Pokażę ci, jak poluje prawdziwy superbohater. — Uśmiechnął się szeroko, błyskając zębami w świetle ulicznych latarni.
Wyskoczył na środek ulicy, kiedy światła zbliżającego się samochodu obmyły białoniebieskim blaskiem popękany chodnik. Wyprostował się, a potem powoli rozłożył ręce niczym zapaśnik przygotowujący się do walki. Auto było coraz bliżej; kierowca czekał zapewne, aż Kevin zejdzie z drogi, jak postąpiłby każdy normalny człowiek. Jak powinien postąpić.
— Hulk zły! — wrzasnął Kevin. — Hulk... ŁUP!
Skoczył do przodu, wprost na nadjeżdżające auto, zanim zdążyło zahamować. Chwycił przedni zderzak i rzucił pojazdem przez głowę. Samochód wylądował na chodniku do góry kołami, towarzyszył temu huk gniecionego metalu i tłuczonego szkła. W środku zaczęła krzyczeć kobieta.
— O rany, koleś! - odezwał się Diego, kręcąc głową.
Był uroczy — ciemne, gęste, kręcone włosy, duże oczy i pełne usta, ale w końcu: któż z nas nie był uroczy? Nawet Kevin i reszta pacanów Raoula odznaczali się niezwykłą urodą.
— Kevin, mieliśmy się nie wychylać. Riley powiedział...
— „Riley powiedział”! — Kevin przedrzeźniał Diega piskliwym głosikiem. — Wrzuć na luz, Diego. Rileya tu nie ma.
Kevin przeskoczył przez wywróconą hondę i wybił pięścią szybę, która do tej pory jakimś cudem pozostała nietknięta. Włożył rękę do środka, by przez rozbite szkło i sflaczałą poduszkę powietrzną dosięgnąć kierowcy.
Odwróciłam się i wstrzymałam oddech, ze wszystkich sił próbując się skoncentrować. Nie mogłam patrzeć, jak Kevin się pożywia — sama byłam bardzo spragniona, a nie chciałam wszczynać z nim walki. Nie zamierzałam znaleźć się na liście wampirów do odstrzału.
Blondasek nie miał za to żadnych skrupułów. Odbił się od ceglanego murka i wylądował bezszelestnie tuż za mną. Słyszałam, jak kłóci się z Kevinem, a potem rozległ się wilgotny dźwięk rozdzieranego ciała. Krzyk kobiety nagle ucichł, gdy zaczęli rozrywać ją na strzępy.
Próbowałam o tym nie myśleć. Ale czułam żar, słyszałam te odgłosy i choć nie oddychałam, zaczęło palić mnie w gardle.
— Zmywam się stąd — usłyszałam szept Diega.
Zniknął nagłe w zaułku między ciemnymi budynkami, a ja bez namysłu ruszyłam za nim. Musiałam się stąd wynieść jak najszybciej, bo niewiele brakowało, a wdałabym się w walkę z chłoptasiami Raoula o ciało, w którym już i tak nie zostało zapewne wiele krwi. A potem mogłoby się okazać, że tym razem to ja nie wróciłam do domu. Rany, ależ mnie paliło w gardle! Zacisnęłam zęby, by nie zacząć krzyczeć z bólu.
Diego ruszył przez zaśmieconą boczną uliczkę, a gdy dotarł do jej ślepego końca — wbiegł po ścianie. Wdrapałam się tuż za nim, wciskając palce w szczeliny między cegłami. Gdy dotarliśmy na dach, Diego przyspieszył, z lekkością przeskakując na kolejne dachy i kierując się w stronę świateł lśniących nad cieśniną. Trzymałam się blisko. Byłam młodsza od niego, a więc i silniejsza (dobrze, że my — młodsi - byliśmy najsilniejsi, inaczej nie przeżylibyśmy nawet pierwszego tygodnia w domu Rileya). Mogłam z łatwością wyprzedzić Diega, ale chciałam zobaczyć, dokąd zmierza, a poza tym wołałam nie mieć go za plecami.
Diego nie zatrzymywał się przez wiele kilometrów; dotarliśmy do przemysłowej części portu. Słyszałam, jak mamrocze coś pod nosem.
— Idioci! Nie rozumieją, że Riley wydał nam te instrukcje z jakiegoś powodu. Aby zachować gatunek, na przykład. Nie można od nich wymagać choćby odrobiny zdrowego rozsądku?
— Hej! — zawołałam. — Zaczniemy wreszcie polowanie? Gardło pali mnie jak szalone.
Diego wylądował na krawędzi ogromnego dachu jakiejś fabryki i odwrócił się. Cofnęłam się natychmiast na wszelki wypadek, ale o dziwo nie uczynił w moim kierunku żadnego agresywnego gestu.
— Tak - odparł. - Chciałem tylko oddalić się od tych idiotów.
Uśmiechnął się przyjacielsko, ale nie spuszczałam z niego wzroku. Diego wydał mi się inny od pozostałych. Był taki... spokojny, to chyba najlepsze określenie. Normalny. Jego oczy miały barwę czerwieni ciemniejszej niż moje. Jak słyszałam, miał już swoje lata.
Z ulicy dotarły do nas nocne odgłosy jednej z paskudnych dzielnic Seattle. Samochody, muzyka pełna basów, ludzie idący szybkim, nerwowym krokiem, niektórzy na rauszu, podśpiewujący fałszywie gdzieś w oddali.
— Jesteś Bree, tak? - spytał Diego. — Żółtodziób?
Nie podobało mi się to określenie. Żółtodziób? Nieważne zresztą.
— Tak, jestem Bree. Ale nie pochodzę z tej ostatniej grupy. Mam prawie trzy miesiące.
— Nieźle jak na trzy miesiące - ocenił. - Niewielu z was potrafiłoby tak po prostu odejść z miejsca wypadku. — Mówił takim tonem, jakbym naprawdę zrobiła na nim wrażenie, niemal prawił mi komplementy.
— Nie chciałam szarpać się z palantami Raoula.
— Święta racja — kiwnął głową. — Tacy jak oni sprawiają jedynie kłopoty.
Dziwny. Diego był po prostu dziwny. Rozmawiał ze mną, jakby prowadził zwykłą konwersację. Żadnej wrogości, żadnych podejrzeń. Jakby wcale nie myślał o tym, czy łatwo, czy trudno byłoby mnie w tej chwili zabić. Po prostu do mnie mówił.
— Od kiedy jesteś z Rileyem? - spytałam z ciekawością.
— Już prawie jedenaście miesięcy.
— O, to więcej niż Raoul.
Diego spojrzał w górę i splunął jadem poza krawędź dachu.
— Tak, pamiętam dzień, w którym Riley sprowadził tego śmiecia. Potem sprawy zaczęły iść w złym kierunku.
Przez chwilę milczałam, zastanawiając się, czy Diego uważa wszystkich młodszych od siebie za śmieci. Nie żeby mnie to obchodziło. Już dawno przestało mnie obchodzić, co myślą inni. Nie musiałam się tym przejmować, jak powiedział Riley — teraz byłam bogiem. Silniejsza, szybsza, lepsza. Nie liczył się nikt poza mną.
Nagle Diego gwizdnął przeciągle.
— No to ruszamy! Wystarczy odrobina inteligencji i cierpliwości. — Wskazał na dół, na ulicę. Ledwie widoczny za rogiem pogrążonego w ciemności budynku mężczyzna wyzywał jakąś kobietę i bił ją, a druga kobieta patrzyła na to w milczeniu. Z ich ubrań wywnioskowałam, że to alfons i jego dwie dziewczyny.
To właśnie kazał nam robić Riley: polować na łajzy. Zabijać ludzi, za którymi nikt nie będzie tęsknił, tych, na których w domu nie czeka kochająca rodzina i których zaginięcia nikt nie zgłosi. W ten sam sposób wybrał nas. Bogowie i ich pokarm — tak samo wywodzący się z mętów.
W przeciwieństwie do niektórych ciągle robiłam to, co kazał mi Riley. Nie dlatego, że go lubiłam. To uczucie już dawno minęło. Słuchałam go, bo to, co mówił, wydawało mi się słuszne. Po co zwracać uwagę na fakt, że grupa nowych wampirów zawłaszczyła sobie Seattle jako teren łowiecki? Co dobrego mogłoby nam to przynieść?
Zanim stałam się wampirem, nawet w nie nie wierzyłam. A więc skoro reszta świata także nie wierzy, że istnieją, to znaczy, że wampiry muszą polować mądrze - tak jak doradzał Riley. Mają ku temu ważne powody. I tak jak powiedział Diego: mądre polowanie wymaga jedynie odrobiny inteligencji i cierpliwości. Naturalnie, często zdarzały nam się błędy, potem Riley czytał gazety, jęczał i wrzeszczał na nas albo rzucał różnymi przedmiotami — na przykład ulubionym odtwarzaczem do gier Raoula. Wówczas Raoul wpadał we wściekłość, łapał kogoś, rozrywał go i podpalał. Wtedy Riley złościł się i zarządzał przeszukanie, by skonfiskować wszystkie zapalniczki i zapałki. Kilka takich serii i Riley musiał przyprowadzić do domu kolejną partię zwampiryzowanych szczeniaków (mętów, oczywiście), by zastąpiły tych, którzy zginęli. Prawdziwe błędne koło.
Diego wciągnął nosem powietrze — bardzo, bardzo przeciągle — i zobaczyłam, jak zmienia się jego ciało. Zaczął czołgać się po dachu, jedną ręką trzymając się krawędzi. Po przyjacielskim zachowaniu nie zostało ani śladu - teraz był łowcą. Rozpoznawałam to i dobrze się czułam, bo rozumiałam, co się dzieje.
Wyłączyłam rozsądek. Nadeszła pora na łowy. Wzięłam głęboki oddech, wdychając zapach krwi ludzi pod nami. Nie byli jedynymi istotami w pobliżu, ale ich najłatwiej było dosięgnąć. Musisz zdecydować, na kogo będziesz polować, zanim wyczujesz zwierzynę. Teraz było już za późno, by zmienić zdanie.
Diego, zupełnie niewidoczny, zeskoczył z krawędzi dachu. Wylądował tak cicho, że nie zwrócił uwagi płaczącej prostytutki, jej alfonsa ani stojącej z boku dziewczyny.
Z moich ust wydobył się niski pomruk. Moja. Ta krew była moja. Ogień w mym gardle płonął z całą siłą i nie mogłam już myśleć o niczym innym.
Zeskoczyłam z dachu, lądując dokładnie obok płaczącej blondynki. Czułam, że Diego jest tuż za mną, warknęłam więc ostrzegawczo, łapiąc zaskoczoną ofiarę za włosy. Pociągnęłam ją pod ścianę i przytuliłam się do muru plecami. Tak na wszelki wypadek. Zapomniałam jednak o moim kompanie, gdy tylko poczułam żar pod skórą dziewczyny, usłyszałam bicie jej serca, zobaczyłam, jak krew pulsuje w jej tętnicach. Otworzyła usta, by krzyknąć, ale moje zęby zmiażdżyły jej tchawicę, zanim zdążyła wydobyć z siebie choć jęk. Potem były już tylko krew w jej płucach, rzężenie i moje błogie jęki, których nie byłam w stanie kontrolować.
Ciepła i słodka krew gasiła ogień w gardle, wypełniała męczącą, swędzącą pustkę w żołądku. Piłam łapczywie, wysysałam ją, ledwie świadoma tego, co dzieje się wokół. Tuż obok słyszałam takie same dźwięki - Diego dorwał mężczyznę. Druga dziewczyna leżała nieprzytomna na chodniku. Oboje upadli bez najmniejszego szmeru. Diego znał się na rzeczy.
Problem z ludźmi polega na tym, że nigdy nie mają w sobie dość krwi. Już kilka sekund później miałam wrażenie, że moja ofiara jest całkiem jej pozbawiona. Z frustracją porzuciłam bezwładne ciało. W gardle ponownie poczułam pieczenie. Zostawiłam dziewczynę na ziemi i podczołgałam się pod ścianę, zastanawiając się, czy uda mi się złapać tę nieprzytomną panienkę i wykończyć ją, zanim Diego zdąży mnie dopaść.
A on właśnie skończył z facetem. Spojrzał na mnie z takim wyrazem twarzy, który potrafiłam opisać tylko jako... współczujący. Ale mogłam się bardzo, bardzo mylić. Nie umiałam sobie przypomnieć, by ktokolwiek przedtem okazywał mi współczucie, więc nie wiedziałam, jak je rozpoznać.
— No dalej — odezwał się Diego, wskazując spojrzeniem nieprzytomną dziewczynę.
— Żartujesz sobie?
— Nie, ja na razie mam dość. Zostało nam jeszcze trochę czasu, by tej nocy zapolować.
Patrzyłam na niego z nieufnością i czekałam, aż okaże się, że żartował. Skoczyłam do przodu i chwyciłam ofiarę. Diego nie ruszył się, by mnie powstrzymać. Odwrócił się i spojrzał w górę na czarne niebo.
Zatopiłam zęby w szyi dziewczyny, nie spuszczając z niego wzroku. Ta krew była lepsza niż poprzednia, absolutnie czysta. Po blondynce został mi w ustach gorzki posmak — znak, że brała narkotyki. Ale byłam już przyzwyczajona, więc ledwie to zauważyłam. Rzadko kiedy udawało mi się zdobyć prawdziwie czystą krew, bo przestrzegałam zasady, aby polować tylko na męty. Diego chyba też. Na pewno wyczuł, z jak smacznego kąska właśnie zrezygnował.
Ale czemu to zrobił?
Gdy drugie ciało było już puste, poczułam się lepiej. Wypiłam dość krwi, by na kilka dni odzyskać spokój. Diego wciąż czekał, gwiżdżąc cicho przez zęby. Upuściłam ciało na ziemię — padło z głuchym tąpnięciem — wtedy odwrócił się do mnie i uśmiechnął.
— Hm, dzięki — odezwałam się.
Skinął głową.
— Zdawało mi się, że potrzebowałaś jej bardziej niż ja. Pamiętam, jak ciężko jest na początku.
— A potem robi się łatwiej?
— Pod niektórymi względami... — Wzruszył ramionami.
Przez chwilę spoglądaliśmy na siebie w milczeniu.
— Może wrzucimy zwłoki do wody? — zaproponował w końcu.
Schyliłam się, podniosłam bezwładne ciało blondynki i przerzuciłam je sobie przez ramię.
Chciałam też wziąć drugie, ale Diego ubiegi mnie i teraz niósł już na plecach ciało mężczyzny i jego dziewczyny.
— Dam radę — powiedział.
Poszłam za nim wzdłuż ulicy, a potem między filarami podtrzymującymi estakadę. Światła samochodów nas nie dosięgały. Myślałam o tym, jak durni są ludzie, jak nieświadomi, i cieszyłam się, że nie jestem już jedną z tych bezrozumnych istot.
Kryjąc się w ciemności, dotarliśmy wreszcie do pustego doku, zamkniętego na noc. Na końcu przystani Diego nie wahał się, tylko od razu wskoczył do wody razem ze swoim ciężarem i zniknął pod powierzchnią. Ruszyłam za nim.
Płynął zgrabnie i szybko jak rekin, zanurzając się głębiej i dalej w czarną toń. Zatrzymał się nagle, gdy znalazł to, czego szukał — wielki, pokryty glonami i rozgwiazdami głaz, leżący wśród śmieci na dnie oceanu. Byliśmy chyba na głębokości ponad trzydziestu metrów — człowiek widziałby tu tylko nieprzeniknioną ciemność.
Diego puścił zwłoki. Uniosły się powoli wraz z prądem, kiedy wsunął rękę w brudny piach u podstawy kamienia. Po chwili uchwycił go mocno i podniósł. Ogromny ciężar sprawił, że Diego po pas zanurzył się w ciemnym dnie.
Podniósł głowę i skinął na mnie. Podpłynęłam bliżej, jedną ręką przyciągając do siebie dryfujące ciała. Wsunęłam zwłoki blondynki w czarną dziurę pod kamieniem, potem to samo zrobiłam z ciałami drugiej dziewczyny i faceta. Kopnęłam je, by upewnić się, że nie wypłyną, i usunęłam się z drogi. Diego upuścił kamień. Ten zachybotał się na nowym, nierównym podłożu. Mój kompan wygrzebał się z mułu, podpłynął w górę i poprawił ułożenie kamienia, zgniatając leżące pod nim ciała.
Odsunął się nieco, by podziwiać nasze dzieło. „Doskonale” — rzekłam bezgłośnie. Te trzy ofiary nigdy nie wypłyną na powierzchnię. Riley nie usłyszy o nich w wiadomościach. Diego uśmiechnął się i podniósł rękę. Dopiero po chwili zrozumiałam, że chce przybić piątkę. Z wahaniem podpłynęłam do niego, przytknęłam dłoń do jego dłoni i natychmiast się odsunęłam, zwiększając dystans między nami. Diego spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym jak pocisk wystrzelił w górę. Ruszyłam za nim, zupełnie zdezorientowana. Gdy wydostałam się na powierzchnię, Diego prawie krztusił się ze śmiechu.
— Co jest?
Przez chwilę nie był w stanie odpowiedzieć, aż w końcu wydusił:
— Najgorsza piątka, jaką widziałem.
Pociągnęłam nosem z irytacją.
— Nie byłam pewna, czy nie urwiesz mi ręki, lub coś podobnego.
— Nie zrobiłbym tego — parsknął.
— Każdy inny by zrobił — zauważyłam.
— To akurat prawda — zgodził się, tracąc nagle humor. — Gotowa na dalszy ciąg polowania?
— Co za pytanie?
Wyszliśmy na brzeg pod mostem i szczęśliwym trafem od razu wpadliśmy na dwóch bezdomnych śpiących w starych, brudnych śpiworach na jednym posłaniu zrobionym ze starych gazet. Żaden z nich się nie obudził. Ich krew czuć było alkoholem, ale i tak była lepsza niż żadna. Ciała włóczęgów również ukryliśmy na dnie oceanu, pod innym kamieniem.
— Dobra, mnie wystarczy na kilka tygodni — oznajmił Diego, kiedy po raz drugi wyszliśmy z wody, tym razem w drugim końcu portu.
Westchnęłam przeciągle.
— To jest ta lepsza strona, prawda? Bo mnie za kilka dni znów zacznie palić w gardle. A wtedy Riley wyśle mnie na polowanie z kolejnymi mutantami z bandy Raoula.
— Mogę pójść z tobą, jeśli chcesz. Riley zwykle pozwala mi robić to, na co mam ochotę.
Jego propozycja wzbudziła moje podejrzenia, ale po chwili zaczęłam ją rozważać. Diego zdawał się być zupełnie inny niż pozostali, a ja czułam się w jego obecności inaczej: czułam, że nie muszę wciąż oglądać się za siebie.
— Byłoby fajnie — powiedziałam. Dziwnie było wymówić te słowa — jakbym przyznawała się do słabości czy czegoś podobnego.
Ale Diego rzucił tylko:
— Świetnie. — I uśmiechnął się do mnie.
— Jak to możliwe, że Riley daje ci taką swobodę? — spytałam, zastanawiając się, co właściwie ich łączy. Im więcej czasu spędzałam z Diegiem, tym trudniej było mi sobie wyobrazić, że jest tak blisko z Rileyem. Diego zdawał się taki... przyjacielski. Zupełnie inny niż Riley. Ale może przeciwieństwa się przyciągają.
— Riley wie, że zawsze po sobie sprzątam i że może mi ufać. A jeśli o tym mowa, pomożesz mi coś załatwić?
Ten dziwny chłopak zaczynał mnie bawić. Z ciekawości, by zobaczyć, co zrobi, zgodziłam się.
— Pewnie.
Ruszył przez port w stronę drogi biegnącej wzdłuż brzegu. Pobiegłam za nim. Wyczułam w pobliżu zapach jakichś ludzi, ale wiedziałam, że jest zbyt ciemno, a my poruszamy się zbyt szybko, by nas zauważyli.
Diego znów wybrał drogę po dachach. Po kilku skokach zaczęłam rozpoznawać nasze zapachy — to była ta sama trasa co przedtem. Dlatego wkrótce dotarliśmy do owej uliczki, w której Kevin i ten drugi zaczęli szaleć z samochodem.
— Nie-wia-ry-god-ne — jęknął Diego.
Wyglądało na to, że Kevin i spółka dopiero co się zwinęli. Na pierwszym aucie leżały teraz jeszcze dwa inne, a do listy ofiar można było doliczyć kilku przypadkowych przechodniów. Policja jeszcze się nie pojawiła, zapewne dlatego, że wszyscy, którzy mogliby ją zawiadomić, nie żyli.
— Pomożesz mi tu posprzątać? — spytał Diego.
— Jasne.
Zeszliśmy z dachu, a Diego szybko rozrzucił samochody w inny sposób — tak, by wyglądały, jakby uderzyły w siebie nawzajem, a nie jak zabawki ułożone przez nazbyt nerwowe dziecko olbrzyma. Dwa pozbawione krwi ciała, porzucone na chodniku, upchnęłam w miejscu, gdzie niby nastąpiło uderzenie.
— Fatalny wypadek — oceniłam.
Diego uśmiechnął się. Wyjął z kieszeni zapalniczkę i podpalił ubrania wszystkich ofiar. Ja wzięłam swoją (Riley dawał nam je, gdy szliśmy na polowanie i Kevin powinien był skorzystać ze swojej) i zajęłam się tapicerką samochodową. Ciała ofiar, wyschnięte i oblane łatwopalnym jadem, zajęły się od razu.
— Cofnij się — ostrzegł mnie Diego i otworzył wlew paliwa pierwszego auta, odrywając klapkę.
Doskoczyłam do najbliższej ściany i patrzyłam na to, co się dzieje. Diego zrobił kilka kroków w tył i zapalił zapałkę. Idealnie celując, wrzucił ją do baku. W tej samej sekundzie znalazł się obok mnie. Huk eksplozji wstrząsnął całą ulicą. W oddali rozbłysły światła.
— Dobra robota — przyznałam.
— Dzięki za pomoc. Wracamy do Rileya?
Zmarszczyłam czoło. Dom Rileya był ostatnim miejscem, w którym chciałam spędzić resztę tej nocy. Wołałam nie oglądać głupiej gęby Raoula i nie słuchać bezustannych wrzasków oraz odgłosów walki. Nie miałam ochoty zgrzytać zębami i chować się za Strasznym Fredem, żeby inni zostawili mnie w spokoju. No i skończyły mi się książki.
— Mamy trochę czasu. — Diego bezbłędnie odczytał wyraz mojej twarzy. — Nie musimy od razu wracać.
— Przydałoby mi się coś do czytania.