Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mia Marrow nie szuka swojego miejsca na ziemi. Znalazła je w Malibu na Zuma Beach, gdzie z grupą przyjaciół otworzyła szkołę surferską. Nocami z kolei jest DJką. Śpi w starym, odrestaurowanym przez tatę samochodzie, by być jeszcze bliżej nieba.
Nie goni za pieniędzmi, choć nie ma ich zbyt wiele. Słucha głosu serca, wyznając zasadę, że trzeba wykorzystywać to, co los nam podtyka pod nos. Do szczęścia brakuje jej tylko jednego - miłości. I to takiej w każdym tego słowa znaczeniu, ponieważ przez ostatnie lata nie miała łatwego życia. Samotność momentami uwiera, odbierając szczęście.
Nic jednak nie przychodzi z łatwością, a o prawdziwe uczucie będzie musiała powalczyć z przewrotnym losem.
Przenieśmy się na skąpaną słońcem plażę. gdzie powietrze pachnie oceanem i wolnością. Zanurzmy się wraz z surferami w wodzie, poczujmy wiatr we włosach i przekonajmy się czy wakacyjna miłość ma właściwie szansę by przetrwać?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Natalia Kulpińska
Wydawnictwo White Raven
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.
Redaktor prowadzący
Ewa Olbryś
Redakcja
Dominika Surma @pani.redaktorka
Korekta
Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa
Redakcja techniczna i graficzna
Marcin Olbryś
www.wydawnictwowhiteraven.pl
Numer ISBN: 978-83-68175-13-4
Jeśli mamy być szczęśliwi, musimy zacząć od siebie, i to dokładnie w tym momencie, w którym się aktualnie znajdujemy. Nie wcześniej, nie później. Żyjemy tylko tu i teraz.
Jutro może nas już zwyczajnie nie być.
Mia
Spadające z nieba krople wody dudnią o dach samochodu, budząc mnie po nocnej zmianie w klubie. Lubię, gdy pada. Plaża robi się pusta, jakby była zarezerwowana tylko dla mnie. W Miami rzadko kiedy pojawia się deszcz, więc cieszę się tą chwilą.
Uchylam tylne drzwi mojego volkswagena T2 z sześćdziesiątego piątego roku. Jedynej rzeczy, jaką mam po rodzicach. Tata w latach swojej dobrej kondycji zdrowotnej i psychicznej był miłośnikiem starych samochodów. Z pasją odrestaurował to auto i zabierał mnie i mamę na wycieczki. Później nastały chude lata, alkoholizm i staczanie się po równi pochyłej. Nie wytrzymałam i zwyczajnie uciekłam. Walczyłam o nich nie raz, ale nie chcieli dać sobie pomóc. Poległam w wojnie z niewidzialnym wrogiem, poświęciwszy ukochane osoby. Cóż, czasem tak właśnie w życiu bywa. Nie zawsze wygrywamy. Moja klęska była sromotna i po dziś nie mogę się z niej otrząsnąć.
Niechętnie wracam pamięcią do tamtych momentów, bo za każdym razem bolą tak samo, uzmysławiając, że już nigdy nie będę mogła liczyć na ludzi, których pomoc powinna być tak oczywista i pewna.
Przeciągam się leniwie, obserwując wzburzony ocean, zalewający Zuma Beach. Dzisiaj amatorów surfowania będzie niewielu. Przy takiej pogodzie raczej tylko bardzo doświadczeni zapaleńcy będą próbowali swoich sił. Ja nawet się nie zbliżam do tak niespokojnego oceanu. Czuję do niego respekt i mimo że pływam na desce od dziecka, nie pcham się, bo za bardzo kocham swoje życie. W slangu surferów na tak niekorzystne warunki mówimy „chop”. Woda niezbyt nadaje się do surfowania.
Dzwoniący telefon burzy mój spokój i jak na mój gust jest dzisiaj wyjątkowo za głośny. Z zaskoczeniem odkrywam, że to Jack, mój kumpel, a zarazem manager dużego klubu w okolicy. Nie mam z nim jakiegoś niesamowitego kontaktu, nawet nie pamiętam, gdzie się poznaliśmy. Pochodzimy z nieco różnych światów, więc trochę się dziwię, że do mnie dzwoni. Musi mieć jakiś interes lub nóż na gardle.
– Mia, ratuj, mam nóż na gardle – mówi tak przejętym głosem, że momentalnie wybudzam się z resztek snu, uśmiechając pod nosem. Trafiłam w dziesiątkę. Powinnam zostać jasnowidzem.
– Gdzie mam jechać, kogo zabić i czy brać ze sobą szpadel, by od razu zakopać zwłoki? – pytam, żeby nieco rozładować atmosferę.
– Co? Jaki szpadel? – Mój tłumiony śmiech nieco wybija go z rytmu. Niestety nie załapał mojego poczucia humoru. – Ja ci mówię o poważnych sprawach, a ty stroisz sobie żarty. – Wzdycha zrezygnowany.
– Bo jesteś tak zestresowany, że nie mogłam się powstrzymać – tłumaczę już trochę poważniej. – Mów, w czym mogę ci pomóc. Tylko ostrzegam, że na cuda potrzebuję trochę więcej czasu.
– Wiem, że masz dzisiaj wolne – zaczyna i zaskakuje mnie znajomością mojego grafiku. Wychodzi na to, że zrobił już całkiem niezły research.
– Powiedzmy, że mam – odpowiadam niepewnie. Nie lubię, gdy ktoś w ten sposób zaczyna rozmowę. Stawia mnie w pewien sposób pod ścianą, a u mnie z asertywnością bywa bardzo różnie.
– DJ, który miał grać dzisiaj u mnie w klubie, miał wypadek, właśnie jedzie do szpitala. Zagrasz za niego.
– Zwariowałeś? – Wpadam w panikę. – Ja nie mam doświadczenia. Co innego granie w jakichś małych lokalach przy plaży dla grupki podpitych turystów, a co innego wielki, prestiżowy klub.
– Jesteś świetna! Poradzisz sobie.
– Nie, Jack. Nie ma mowy.
– Już cię zapowiedziałem.
Zamieram z przyłożoną do ust butelką wody, którą chwyciłam, by przepłukać zaschnięte gardło.
– Zrób to dla mnie. Zaczynasz punktualnie o dziesiątej wieczorem. – Rozłącza się, zanim zdążę cokolwiek z siebie wydusić.
Owszem, jestem DJ-ką, gram w pubach, ale to nie to samo co poprowadzenie ogromnej imprezy dla setek ludzi. Klub, w którym pracuje mój znajomy, jest ogromny. Bawią się w nim bogaci ludzie, bo zarówno wejście, jak i drinki kosztują fortunę.
Mnie nigdy nie było stać na to, żeby tam pójść. Pracuję na dwa etaty, robiąc wprawdzie to, co kocham, ale nie zarabiam dużo. Żyję skromnie, a ten van oraz małe mieszkanko w starym budynku to wszystko, co mam. Nie jest łatwo samemu wszystko opłacić, więc i tak uważam się za bohaterkę.
Nie chodzę tam też z innego powodu. Nie znoszę tych bogatych bubków, którzy w większości za równych sobie uważają tylko tak samo majętnych jak oni. Ludzie tacy jak ja się dla nich nie liczą. Niestety mam do czynienia z takimi podczas nauki surfowania. Pewne siebie cwaniaczki, które myślą, że za hajs są w stanie kupić cały świat.
Nie narzekam. Jestem naprawdę szczęśliwa, chociaż momentami strasznie samotna. Brakuje mi wsparcia ze strony rodziny. Czasem zwyczajnie ciężko mi dźwigać samotnie trudy codzienności i nie ukrywam, że miło by było móc wieczorami opowiedzieć komuś, jak przeżyłam dany dzień. Czy był szczęśliwy, czy może wręcz odwrotnie. Wtulić się tak zwyczajnie w poszukiwaniu pocieszenia.
Zrywam się z łóżka i nie zważając na coraz mocniej padający deszcz, wychodzę w samej piżamie przed auto. Muszę ochłonąć, a zimny prysznic lecący z nieba zdaje się wręcz stworzony do tego celu.
– Nie dam sobie rady. Nie dam sobie rady. Nie dam sobie rady – powtarzam w kółko, odkrywając, że dosłownie drżę na całym ciele.
Zagranie w tym klubie było moim marzeniem, ale nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek się to ziści. Jeśli więc teraz się poddam, mogę stracić swoją szansę bezpowrotnie.
Przebieram się szybko, zamykam samochód, włosy związuję w niechlujną kitkę i dziękując matce za przekazane w genach długie, czarne rzęsy i gęste brwi, których nie muszę malować, oraz nieskazitelnie gładką cerę, mknę właśnie na swoim longboardzie do domu, by odpowiednio się przygotować.
Przemykam pomiędzy kroplami deszczu, rozchlapując pod sobą kałuże. Mogłabym zamówić taksówkę, ale po co?
Często śpię w samochodzie, bo to zwyczajnie lubię. Nikt na mnie nie czeka w domu, więc na plaży czuję się jakby mniej samotna. Bliskość natury mnie uspokaja.
Wskakuję pod prysznic, który pobudza mnie do życia i po części zmywa moje wszelkie niepokoje. Do wieczora jeszcze dużo czasu. Niestety nie na tyle dużo, bym w jakikolwiek sposób przygotowała się na występ. Zdaję się na własną intuicję, bo nic innego mi w zasadzie nie pozostało.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że Jack zadzwonił właśnie do mnie. A może wszyscy inni mu odmówili lub nie mieli czasu? Bo nie uwierzę, że uznał mnie za kogoś najodpowiedniejszego na to miejsce.
Nie jest to teraz istotne. Liczy się efekt końcowy. Mam nadzieję, że wystarczy mi doświadczenia, żeby porwać do zabawy tę zgraję bogatych dupków, którzy zazwyczaj są okropnie wymagający i roszczeniowi.
Moje dokładnie trzydziestosześciometrowe mieszkanie składa się z całkiem sporego pokoju połączonego z aneksem kuchennym, małej sypialni i łazienki. Chociaż „moje” to za dużo powiedziane. Wynajmuję je, bo na kupno własnego chyba nigdy mnie nie będzie stać.
Odkąd uciekłam z domu rodzinnego, bo nie mogłam znieść pijaństwa moich rodziców, bywają dni, kiedy ledwo wiążę koniec z końcem. Van właściwie nie jeździ. O studiach nie było mowy, bo musiałabym chyba pracować na trzy etaty. Wtedy jednak zabrakłoby mi czasu już na wszystko. Nawet na sen.
Przeglądam szafę i ze smutkiem stwierdzam, że absolutnie nie mam się w co się ubrać. Jestem dzieckiem oceanu, fal i wiatru. Praktycznie żyję na plaży, więc poza szortami, strojami kąpielowymi i lekkimi bluzeczkami nie mam innych ubrań.
Gdy chłopaki zabierają mnie na randki, co się jednak zdarza ekstremalnie rzadko, bo właściwie ciągle jestem w pracy lub śpię, to idziemy do baru na plaży. Nie oszukujmy się, ale dwudziestokilkuletni faceci z mojego otoczenia nie mają pieniędzy, by sponsorować kolacje w drogich restauracjach. A ja nie jestem dziewczyną, która by do takiej poszła.
Po jakimś czasie dostaję wiadomość od Jacka.
Jack: Nie spóźnij się. Wszystko jest już ustalone.
Zaczynam odczuwać presję i stres. Chyba pierwszy raz w życiu wydaję taką kosmiczną kwotę na głupie szmatki, tylko po to, żeby podobać się ludziom, których zdanie mam kompletnie gdzieś. Tak niestety czasem bywa, a ja, chcąc w przyszłości zostać naprawdę znaną osobą w tym muzycznym światku, muszę się dostosować.
Słońce wyłaniające się zza chmur zwiastuje, że to będzie dobry dzień. O dziwo wiatr przegnał chmury i po niedawnym deszczu nie ma niemal śladu. Jedynie powietrze jest duszniejsze i wilgotniejsze, co w tej części świata jest normalne.
– Wyglądasz jakoś inaczej – stwierdza kumpel, gdy siedzimy na plaży, patrząc, jak nasi znajomi walczą z falami.
Musiałam wyjść z domu. Nie wytrzymałam sama ze sobą w czterech ścianach. Wrócę tam przed występem, by się odświeżyć i przebrać. Może nawet zrobię jakiś makijaż, by wyglądać jeszcze bardziej wyjściowo. Jack postawił mnie przed faktem dokonanym, nie czuję się na siłach, ale znam się na muzyce. Wiem, czego ludzie teraz słuchają, potrafię miksować utwory i sprawić, by tłum się dobrze bawił.
Moje myśli jednak nie dają mi spokoju, więc próbuję zagłuszyć je szumem fal i rozmowami z ludźmi, z którymi czuję się najlepiej.
– Pewnie dlatego, że zżera mnie stres – odpowiadam po chwili, wbijając wzrok daleko poza linię brzegu. – Dzisiaj gram w Malibu West Club. – Gdy wypowiadam to na głos, brzmi to już kompletnie jak abstrakcja.
– Wow! Będziesz zabawiać bogatych dupków? – Wybucha śmiechem, a ja razem z nim. – Nie poznaję cię.
W naszym towarzystwie ten klub uchodzi za zbiorowisko sztywniaków i pozerów. My tam nie pasujemy. Ludzie z wiatrem we włosach, pachnący oceanem i wolnością nigdy nie odnajdą się w takim towarzystwie.
– Ale mówiąc już tak całkiem na poważnie, to gratuluję. Wielka rzecz.
Mark to chyba mój ulubiony człowiek z całej naszej surferskiej paczki. Znam go najdłużej. Pomagał mi znaleźć mieszkanie, gdy w wieku dwudziestu lat uciekłam z domu rodzinnego i zostałam zmuszona rozpocząć dorosłe życie. Chwilę nawet mieszkałam u niego, co na dłuższą metę byłoby niestety niezręczne i krępujące, bo ten facet mi się strasznie podoba i potajemnie się w nim podkochuję. Od jakiegoś czasu ma jednak dziewczynę, która jest o niego okropnie zazdrosna, a mnie pozostaje platoniczna miłość i wzdychanie w duchu do jego niebieskich oczu i ciała wyrzeźbionego przez samego Boga.
Ja nie dałam mu jakiegokolwiek sygnału i powodu, żeby się mną zainteresował. Traktuje mnie jak kumpla i tak już pozostanie.
– Mam nadzieję, że się nie zbłaźnię. – Spuszczam głowę i bawię się piaskiem, przesypując go przez palce.
– Żartujesz? Jesteś najlepsza! – Szturcha mnie z rozbawieniem. – Idziesz popływać?
– Nie dziś. Gdybym się połamała lub w jakikolwiek sposób uszkodziła, Jack by mnie chyba zabił.
– Wtedy miałby ze mną do czynienia – odpowiada z tym swoim słodkim, łobuzerskim uśmiechem. – Nie przejmuj się tak tym dupkiem i uważaj na niego. Sama wiesz, jaki z niego cwaniak. Myśli tylko o własnym tyłku. Nic nie robi bezinteresownie.
– Wiem – mówię, głośno wzdychając. – Nie martw się o mnie, zdaję sobie sprawę, że nie zaprosił mnie, by pomóc mojej karierze.
– Przyjdę popatrzeć, jak grasz. Może zabiorę Sue ze sobą, jeśli akurat będzie w nastroju. – Przewraca teatralnie oczami.
W sumie to nie wiem nawet, po co on się spotyka z tą dziewczyną. Oprócz wiecznych scen zazdrości nie ma między nimi jakichkolwiek innych emocji. Jest śliczna, to fakt, ale nie posądzałabym kumpla o bycie tak płytkim, żeby leciał tylko na jej wygląd.
Nie mnie to jednak oceniać. Nie mam w naturze wtrącania się w czyjeś życie i wpychania na siłę swojego zdania na dany temat. Jego związek, jego sprawa.
Zostaję sama, przyglądając się walczącym z falami chłopakom. Czasem dołączają do nas inne dziewczyny, które z jakiegoś powodu mnie nie lubią, więc od nich stronię. Dziś jestem tylko ja.
Po części jestem typem chłopczycy, która zdecydowanie woli męskie towarzystwo. Nie znaczy to jednak, że ubieram się i zachowuję jak facet. Myślę, że bardziej chodzi o charakter i sposób postrzegania świata. Jestem chyba mniej pogmatwana niż większość kobiet. Lubię bycie bezpośrednią, nie drążę danego tematu w nieskończoność, nie rozbijam wszystkiego na najmniejsze atomy, doszukując się podtekstów. Nie strzelam fochów o byle co. Mój świat jest trochę dwukolorowy. Coś jest albo czarne, albo białe i nie ma nic pośrodku. Można mnie kochać lub nienawidzić. Nie jestem i nigdy nie będę przyjacielem wszystkich ludzi.
Mój spokój zakłóca grupka młodych chłopaków, mniej więcej w moim wieku, którzy zachowują się strasznie głośno i mam wrażenie, że pomimo, iż jest dopiero czwarta po południu, są już pijani albo i naćpani.
Na plaży nie ma zbyt wielu ludzi. Jest chłodno, a wcześniejszy deszcz skutecznie odpędził amatorów plażowania.
Rozpoczęła się przerwa letnia w szkołach, więc niedługo będą tutaj tłumy takich samych jak ta ekipa, która ewidentnie idzie w moją stronę i czegoś ode mnie chce. Zerkam, gdzie są moi znajomi, żeby w razie czego mogli zareagować, gdyby nieproszeni goście okazali się zbyt namolni.
– Uczysz surfingu? – pyta jeden z nich, olewając tak przyziemną i niepotrzebną nikomu czynność, jaką jest powitanie. Na co to komu, skoro można zaoszczędzić czas. Ciekawe, co on zrobi z tymi dwoma sekundami.
– Tak, ale tylko trzeźwych ludzi – odpowiadam ze znaną już wszystkim moim znajomym zadziornością.
– Jeśli płacę, to ma cię nie obchodzić mój stan.
Och, mamy do czynienia z klasycznym przykładem dupka i prostaka, który myśli, że za pieniążki tatusia kupi cały świat.
– Poza tym nie jestem pijany. Jedno piwo to nie alkohol – dodaje.
– A to ciekawa teoria. Muszę zapamiętać.
– To jak będzie z tą nauką? – drąży temat, a jego towarzysze jedynie się przysłuchują z głupkowatymi uśmiechami na twarzy.
Jak ja nie lubię tych wszystkich snobów.
– Przyjdźcie jutro, jak będzie lepsza pogoda. Tylko nie pij żadnego piwka, bo żadne z nas nie weźmie za ciebie odpowiedzialności. – Zerkam na niego zza swoich okularów przeciwsłonecznych. Są przystojni, ale jeszcze bardziej wkurzający.
Czuję się nieco przez nich osaczona. Jest ich pięciu, a ja sama. Chłopaki są daleko ode mnie, bo w tym miejscu sama plaża ciągnie się w nieskończoność. W razie czego nie zdążą nawet zareagować. Rozglądam się dookoła, ale nie dostrzegam nikogo, jakby nagle cały świat przestał istnieć.
Wstaję, by choć trochę się z nimi zrównać.
– Pyskata jesteś, co? Masz aż tyle kasy, że wybrzydzasz?
– Nie mam kasy, ale mam coś, czego tobie brakuje. Klasę i zdrowy rozsądek – odpowiadam wściekła. – Myślisz, że przyjdziesz tutaj, pomachasz mi plikiem banknotów przed nosem i wezmę cię z marszu? Nie ma na to ani pogody, ani czasu, ani tym bardziej głupich ludzi, którzy pozwolą pijanemu kolesiowi wejść do wody.
Odchodzę w akompaniamencie gwizdów i pomruków ze strony jego kolegów.
– Ale ci nagadała – mówi jeden z nich i dusi się śmiechem.
Nie słucham ich więcej. Zaszywam się w swoim vanie, by ochłonąć po tym starciu. Jestem wyszczekana, ale takie wymiany zdań zawsze mocno wykańczają mnie psychicznie. Muszę to jakoś odreagować.
Wyłaniam się dopiero, gdy mam pewność, że wesoła gromadka dupków sobie poszła, a moi znajomi skończyli nierówną walkę z falami.
– Gadałem z chłopakami, wszyscy przyjdziemy na twój występ – mówi rozradowany Mark.
Nie wspominam im o niemiłej rozmowie. Było, minęło. Być może tamci już tu nie wrócą.
– Teraz będę stresować się podwójnie. – Zakrywam twarz dłońmi, uśmiechając się jednak w duchu, że pomimo, iż na pewno nie dostrzegę ich pośród tłumu na ciemnej sali, to będę miała świadomość, że mam wsparcie.
Godzina „zero” nadchodzi bardzo szybko, a ja wystrojona w swój drogi i w sumie piękny garnitur staję naprzeciwko wejścia do klubu. Drżę na całym ciele, a momentami zapominam, jak się oddycha.
Przyszłam wcześniej, żeby zaznajomić się ze sprzętem. Grywałam na różnych, więc chyba żaden nie powinien stanowić dla mnie tajemnicy i trudności, ale lepiej dmuchać na zimne.
Gdy przechodzę obok, zupełnie przypadkowo słyszę rozmowę dwóch mężczyzn. Jednym z nich jest na pewno Jack. Jego radiowego głosu nie da się pomylić z żadnym innym. Już mam odejść, gdy pada pytanie, które mnie zatrzymuje, a odpowiedź na nie wmurowuje w ziemię.
– Skąd żeś wytrzasnął tę Mię? Tak ma na imię? – Nieznany mi mężczyzna mówi uniesionym głosem. Jest zdenerwowany, jakby wcale mnie tu nie chciał.
Wiem, że bardzo nieładnie jest podsłuchiwać, ale to silniejsze ode mnie. Tym bardziej że obgadują mnie.
– Ciesz się, że kogokolwiek załatwiłem. Nikt nie chciał przyjść na ostatnią chwilę albo życzyli sobie jakichś kosmicznych pieniędzy, a ona nawet nie zapytała o stawkę – odpowiada mój znajomy, a ja uzmysławiam sobie, że faktycznie tego nie omówiliśmy. Byłam jednak zbyt zaskoczona i podekscytowana, a poza tym sądziłam, że pomagam kumplowi w opresji. Ostatnią rzeczą było myślenie, za ile mogłabym to zrobić. Jak widać, w ich świecie najpierw podaje się stawkę, a później wyciąga pomocną dłoń.
– To jakiś podrzędny, plażowy grajek. Już chyba lepiej, jakbyś ty stanął za konsoletą. – Wybuchają śmiechem, a mnie robi się przykro.
– Wiem, nie jest może najlepsza, ale nadrobi ładną buźką. Faceci będą się do niej ślinić. Kobieta DJ wygląda egzotycznie. Wszystko to przykryje jej braki.
– Będzie z tego katastrofa, a jeśli ona zawali, ty polecisz razem z nią. Mój klub to nie miejsce dla amatorów.
– Nie panikuj. Da sobie radę, a te głąby, które bawią się tutaj co wieczór, nawet nie zauważą. To tylko muzyka. Trzeba być debilem, żeby nie umieć nacisnąć play i stop.
Czuję się jak przedmiot. Jak niepotrzebna rzecz. W pierwszym odruchu chcę tam wejść, powiedzieć im, co o nich myślę, i wybiec, nie oglądając się za siebie. Nie byłabym jednak sobą. Ja nie działam pod wpływem chwili. Nie jestem też jak te dwa gnojki, które ewidentnie świetnie się bawią moim kosztem.
Punktualnie o dziesiątej rozpoczynam swoje show i dosłownie porywam ludzi na parkiecie od pierwszych chwil. Nie robię tego dla Jacka. Robię to przede wszystkim dla siebie, by udowodnić, że jestem warta więcej, niż ktokolwiek myśli.
Gram, stapiając się w jedność z muzyką. Jestem nią. Czuję się jak podczas surfowania. Wolność otula mnie z każdej strony, a roztańczony tłum faluje niczym ocean. Stres kompletnie ze mnie znika. Zapominam na chwilę o całym świecie. O tych krzywdzących słowach. Przyszłam tu zrobić swoje, spełnić marzenie, które okazało się pustą wydmuszką, i wrócić do swojej bezpiecznej codzienności.
Który to już raz z rzędu upewniam się w przekonaniu, że ludzie to potwory bez serca? Bo jak mam nazwać to, że pomagam Jackowi, a w zamian dostaję potężny cios w twarz? Ale to nic. Przywykłam, że ludzie zawodzą. Taka ich natura.
Płynę w rytm muzyki. Odliczam czas, by stąd wyjść i nigdy więcej nie wrócić.
Mia
Zmęczona, ale zadowolona z siebie schodzę zza konsolety. Po mnie wchodzi już jakiś etatowy DJ, który ma za zadanie dograć imprezę do końca. O tej porze ludziom już jest naprawdę wszystko jedno, jaka muzyka leci. To ja rzekomo miałam być gwiazdą wieczoru. A tak naprawdę potraktowali mnie jak klauna.
– Byłaś świetna! – Jack zjawia się koło mnie nie wiadomo skąd.
Z jego wyrazu twarzy wnioskuję, że naprawdę jest zadowolony. Chyba go zaskoczyłam. Tym lepiej dla mnie. To ja góruję, a jego prognozy się nie sprawdziły.
– Co? Czyżby moja ładna buźka dała radę? – pytam z przekąsem, gdy jesteśmy już w tylnej części klubu, a muzyka nie zagłusza naszych słów.
– Nie rozumiem. – Peszy się, marszcząc dziwnie brwi. – Dałaś czadu! Chodź do mnie do biura, rozliczymy się.
Przystaję, krzyżując ręce na piersiach. Nie mogę znieść tej jego dwulicowości.
– Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić swoje pieniądze? – Unoszę wyżej brodę, zerkając na niego spod na wpół przymkniętych powiek.
– O co ci chodzi? – pyta oburzony, chociaż już się raczej wszystkiego domyśla.
– O to, że uznałeś mnie za nic niewartą dziunię, która naiwnie zgodziła się ci pomóc. – Wyraz jego twarzy zmienia się coraz bardziej wraz z każdym wypowiadanym przeze mnie słowem. – Ja, w przeciwieństwie do ciebie, chciałam zwyczajnie pomóc. Nie mierz wszystkich swoją miarą, bo ma bardzo małą skalę.
– Podsłuchiwałaś?
– Przechodziłam, gdy wraz ze swoim szefem bezczelnie obrabialiście mi tyłek. Skoro jestem taka beznadziejna, po co mnie wziąłeś? Nie bałeś się o los swojej knajpy? A może boli cię, że jestem taka dobra, a ty mi nawet do pięt nie dorastasz?
– Nie rób scen i weź pieniądze.
– Brzydzę się brać cokolwiek od takich dwulicowych i fałszywych ludzi. – Odwracam się i odchodzę, zatrzymuję się jednak w pół drogi. – Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałam zagrać w tym klubie, bo myślałam, że to będzie coś wielkiego i fajnego. Coś, co ruszy moją karierę do przodu. I wiesz co? Wolę swój podrzędny pub na plaży. Tam nikt nie zadziera nosa i nie czuje się lepszy od innych.
Wybiegając z klubu, obijam się o jakiegoś chłopaka.
– Przepraszam – mówię i nie patrząc na niego, przyspieszam kroku.
Chcę być jak najdalej stąd. Po drodze zatrzymuję taksówkę i proszę kierowcę, żeby zawiózł mnie na parking, gdzie stoi mój van.
Nie mam na nic siły. Zmywam makijaż, związuję włosy i idę pod prysznic, który zlokalizowany jest na plaży, nieopodal mojego samochodu. Jest ciemno, nikt mnie nie widzi. Poza tym mam na sobie bieliznę.
Ubieram się w krótkie szorty i koszulkę na ramiączkach i siadam na łóżku, zostawiwszy otwarte drzwi. Nic mnie tak nie uspokaja jak szum oceanu i chłodna bryza, która uderza mi w twarz. Gęsia skórka obsypuje całe moje ciało. Jest cicho i przyjemnie.
Czy żałuję? Nie. Przykro mi tylko, że osoba, którą miałam za kolegę, tak bardzo mnie zawiodła. Szkoda, że dla niego jestem tylko ładną buźką.
Nie pasuję do tego snobistycznego świata, gdzie liczą się tylko pieniądze. Nigdy nie zrozumiem, jak można postrzegać człowieka tylko przez ich pryzmat. Tyle jesteśmy warci, ile ktoś będzie chciał za nas zapłacić? To nie dla mnie.
Zasypiam, gdy właściwie już świta.
Budzi mnie pukanie w okno i głos Marka.
– Mia? Jesteś tam?
Odbezpieczam zamki, by mógł otworzyć drzwi od zewnątrz.
– Jesteś – mówi z nieskrywaną ulgą.
– A gdzie niby miałabym być? – Przeciągam się leniwie, a wysoko już świecące słońce wypala mi oczy. – Która godzina?
– Dziesiąta. – Siada obok mnie. – Martwiłem się o ciebie. Wczoraj w klubie zniknęłaś tak szybko. Nie miałem okazji ci pogratulować. Myślałem, że przyjdziesz do nas. Siedzieliśmy jeszcze przy ognisku przez jakiś czas.
– Przepraszam, ale na koniec odbyłam nieprzyjemną rozmowę z Jackiem i po prostu stamtąd wyszłam – tłumaczę, nie wdając się w szczegóły.
– Co się stało?
– Powiedzmy, że różnica priorytetów i postrzegania świata – mówię, przyglądając mu się z rozbawieniem, jak próbuje wyciągnąć cokolwiek z mojej odpowiedzi.
– Filozof – prycha. – Nieważne. Chciałem ci powiedzieć, że jesteś najlepsza. Dałaś takiego czadu jak chyba jeszcze nigdy.
– Taki był plan. – Uśmiecham się i pierwszy raz od dawna mam ochotę się do kogoś przytulić. Nie mogę jednak zrobić przykrości Sue, lądując w ramionach jej faceta. – Zawieziesz mnie do domu? Muszę się ogarnąć do życia. Niedługo mam lekcję surfingu z jakimiś bogatymi dzieciakami. – Przewracam oczami i oboje wybuchamy śmiechem. Lubię uśmiech Marka i jego charakter. Sue to szczęściara, która powinna go bardziej docenić.
– Jasne, że cię zawiozę – odpowiada z szerokim uśmiechem, który tak bardzo lubię.
– Po drodze McDonald’s i frytki? – proponuję.
– Kto jada frytki na śniadanie?
– Ja – odpowiadam, pokazując na siebie palcem. – Masz coś do frytek?
– Absolutnie nie. W twoim towarzystwie wszystko dobrze smakuje.
Lubię te nasze rozmowy. Znamy się od co najmniej ośmiu lat. Poznaliśmy się na plaży, gdy oboje surfowaliśmy w jednym miejscu. Od słowa do słowa nawiązała się przyjaźń, którą staramy się utrzymywać przez cały czas. Pomimo tego, że podobno trudno jest o przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną.
Najbardziej niezadowolona z tego faktu jest Sue, która dostrzega we mnie jedynie rywalkę. Nie zamierzam jednak rezygnować z kumpla dla jej wygody. Ja nigdy nie dałam jej powodu do zazdrości. Nie mam złych zamiarów. Nie zamierzam odbić jej Marka.
Siedząc na ławkach, zajadamy chyba najbardziej niezdrowe śniadanie, a w zasadzie to już lunch. Rozmawiamy, śmiejemy się i cieszymy swoim towarzystwem. Dopiero po dłuższej chwili czuję na sobie spojrzenie i odkrywam, że gapi się na mnie ten sam koleś, który zagadywał do mnie wczoraj na plaży.
Ignoruję go i jego kumpli, którzy ewidentnie mnie rozpoznali.
– Znasz ich? Bo coś gadają i patrzą się co chwilę w tym kierunku – mówi Mark, wyraźnie zaaferowany ich nagłą aktywnością. Jest dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam. Dba o mnie i chroni.
– To za dużo powiedziane. Podeszli do mnie wczoraj na plaży. Byli pijani i opryskliwi, chcieli, żebym nauczyła ich pływać na desce. – Wzruszam ramionami, jakbym mówiła o mało istotnej sprawie. W zasadzie taka właśnie jest.
– Dlaczego mnie nie zawołałaś? Powiedziałbym im, gdzie ich miejsce.
– Poradziłam sobie. Jestem już duża – mówię żartobliwie. – To tylko jakieś bogate dupki, które myślą, że za pieniądze zwojują świat.
– W klubie wczoraj też się coś złego stało, prawda?
– Nie mówmy o tym, proszę.
– Mam Jackowi obić ryj?
– Nie. Nie potrzebujemy aż tak drastycznych rozwiązań. Powiedzmy, że zachował się jak ostatni dupek, ale to było moje ostatnie spotkanie z tym człowiekiem.
– Zagranie tam było twoim marzeniem.
– Tak. Marzeniem, które okazało się bańką mydlaną. Piękną z zewnątrz, ale kruchą i pustą w środku – odpowiadam, spuszczając głowę. Delikatny uśmiech czai się w kąciku moich ust. Rozbawia mnie czasem własna naiwność, że ciągle uważam, iż są na świecie ludzie, którzy nie złamią mi serca.
– Nikt tak pięknie nie mówi o smutnych rzeczach jak ty. Potrafisz wszystko ubrać w poezję. – Kładzie mi rękę na kolanie, ale gdy spoglądam na niego spłoszona, zawstydzony szybko ją cofa. – Przepraszam.
– Nic się nie stało. Bardziej martwię się, że gdyby twoja dziewczyna to zobaczyła, mielibyśmy mocno przerąbane.
– Sue jest… – Wzdycha. – Jest trudna i momentami męcząca. Cały czas się muszę zastanawiać, co robię i czy czasem nie narażę się na jej gniew i ataki zazdrości. Jak choćby ten zwykły gest, który nie miał absolutnie żadnych podtekstów, stanowił tylko pocieszenie przyjaciółki.
– Jeśli właśnie próbujesz otrzymać ode mnie radę na temat swojego związku, to muszę cię rozczarować. To twoja dziewczyna i musisz sam odpowiedzieć sobie na pytania, których może nie zadałeś, ale wiem, że czają się gdzieś w twojej głowie – mówię, starając się być jak najbardziej dyplomatyczna. Nie powiem mu przecież, żeby ją zostawił. Nie mam do tego prawa.
– Masz rację. Nie powinienem cię w to mieszać.
– Od tego jestem, żebyś mógł się wygadać, ale nie licz na to, że podsunę ci gotowe rozwiązanie. Powiedzmy, że nie czuję się kompetentną osobą.
Próbuję ze wszystkich sił zakończyć ten temat, chociaż wszystko we mnie krzyczy, żeby powiedzieć głośno: „Zostaw ją. Masz mnie. Dam ci cały świat”. Ta rozsądna część mnie jednak zawsze bierze górę, tłumacząc, że jeśli przekroczę próg przyjaźni i zechcę czegoś więcej, mogę go stracić na zawsze. Jeśli bowiem by nam nie wyszło, nie będzie później co zbierać.
Ten argument skutecznie powstrzymuje mnie od jakichkolwiek dalszych kroków. Łatwo jest się zapomnieć i wskoczyć do łóżka. Dużo trudniej jest utrzymać przyjaźń na tak świetnym poziomie, na którym teraz jesteśmy.
W domu doprowadzam się do porządku, zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Wskakuję na deskorolkę i jadę robić coś, co kocham, chociaż nie każdy mój uczeń jest miły i sympatyczny.
Założyliśmy jednak tę szkołę surfingu, by nie musieć robić w życiu czegoś, czego nie lubimy. Ocean, woda i fale to całe nasze życie. Czasem mam wrażenie, że zamiast krwi w moich żyłach płynie słona woda.
Surfing i muzyka to moje dwa żywioły. Czasem tylko brakuje mi kogoś do pary. Kogoś, kto raz na jakiś czas powiedziałby: „Nie jesteś sama, poniosę twój bagaż razem z tobą…”. Mogłoby się wydawać, że to tak niewiele, a zarazem wszystko.
Kiedyś i to osiągnę. Tak jak mówiłam, na cuda potrzebuję trochę więcej czasu.
Mia
Nie powinno być dla mnie zaskoczeniem, że pierwszymi chętnymi do nauki są ci sami goście, których spotkałam dzisiaj na śniadaniu. Nie wiem, dlaczego sądziłam, że będą to dzieciaki, i jakim cudem tak szybko się zapisali. Czyżby wywalili kogoś z kolejki?
Zagryzam zęby, zakładam na twarz uśmiech i podchodzę do nich.
– Jesteście wytrwali, muszę przyznać – mówię, lustrując ich bardzo uważnie. Staram się doszukać jakiegokolwiek śladu upojenia, ale wszystko wskazuje na to, że są trzeźwi.
– Chciałem przeprosić za wczoraj. Wypiliśmy za dużo, poniosło nas – mówi jeden z nich.
– Nie chowam urazy. Zresztą nie musimy się przyjaźnić. W nauce surfowania liczy się technika, nie uczucia – mówię zimnym tonem. – Który z was idzie ze mną? – pytam, bo im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.
– Ja. Mam na imię Matt.
– Mia – odpowiadam pospiesznie. Nie podoba mi się ten chłopak, chociaż dzisiaj zachowuje się zupełnie inaczej. Nie wiem, czym to jest spowodowane. Być może przemyślał swoje zachowanie, a może wczoraj przemawiał za niego alkohol.
– Widziałem cię wczoraj w klubie. Dałaś czadu – zagaduje, mimo że ja nie mam ochoty na jakąkolwiek rozmowę z nim. Nie po to tu jestem.
Muszę być jednak chociaż trochę miła.
– Dziękuję, a teraz skup się na tym, co ci powiem, bo bez tego nie zaczniemy nauki.
– Jesteś zła za wczoraj – bardziej stwierdza, niż pyta.
– Nie jestem. Staram się tylko wykonywać swoje zadanie. Nasz czas jest ograniczony, więc im szybciej zabierzemy się za podstawy, tym lepiej, bo rozumiem, że nigdy wcześniej nie pływałeś?
– Tak, to mój pierwszy raz.
– W takim razie zaczynamy na płytkiej wodzie. Poćwiczymy równowagę oraz wchodzenie na deskę.
– Co? Przecież to proste. Myślałem, że od razu pójdziemy na fale – oburza się, zapinając swoją piankę.
– Pokaż mi, co potrafisz na płyciźnie, a powiem ci, co dalej – mówię pewna siebie.
Wielu tak kozaczy, a gdy przychodzi co do czego, to nie potrafią ustać chwili na desce. W naszym slangu mówimy na takich początkujących Barney. Tak jest właśnie w przypadku Matta. Pierwsza próba stania kończy się głośnym plaśnięciem do wody. Później trzeci, piąty i dziesiąty raz to samo. Chłopak nabiera pokory i już więcej nie cwaniakuje, a ja świętuję wewnętrzny triumf.
– A ty taka mądra, to pochwal się, jak surfujesz – mówi wściekły, gdy po raz kolejny ląduje w wodzie.
– Nie jestem tu od popisywania się. Nie muszę nikomu imponować. Jestem, żeby nauczyć cię czegokolwiek – odpowiadam zmęczona jego obecnością i tym, że na siłę próbuje się ze mną zakumplować, podczas gdy wczoraj obrażał mnie i pokazywał swoją wyższość.
Po lekcji z nim mam jeszcze dwóch innych początkujących adeptów surfowania. Dzień mogę uznać za udany i pomimo zmęczenia jestem naprawdę zadowolona.
– Wieczorem robimy ognisko – oznajmia Mark, gdy chowamy sprzęt do naszej chatki na plaży.
– Świetnie! Mam wolne, gram dopiero jutro w nocy, więc z chęcią dołączę. Zresztą będę tu przez cały czas – mówię z uśmiechem, bo kocham to nasze nocne przesiadywanie, granie na gitarze i śpiewanie. Jesteśmy wówczas bliżej siebie. Czuję jakąś magię zaklętą w tych chwilach, które spędzamy w bardzo wąskim gronie.
Kupuję sobie butelkę wina, chociaż alkohol piję bardzo rzadko. Boję się, że mogę wpaść w taki sam nałóg jak moi rodzice. Chłodzę je w mojej małej lodówce w samochodzie, a sama, korzystając z fal, które w moim mniemaniu są w sam raz, idę popływać.
Zakładam moją różową piankę, chwytam deskę, która naprawdę wiele już ze mną przeszła, i ruszam do wody.
Plaża jest tylko gdzieniegdzie zapełniona turystami i mieszkańcami, którzy odnajdują tu spokój. Jest ona bowiem oddalona od wszelkich większych hoteli i pensjonatów. Znajduje się tu tylko nasza wioska surferska.
Rzucam się na falę, zapominając o całym świecie.
Mam świadomość, że zawsze ktoś obserwuje. W oddali widzę kilku innych surferów. Jedni ćwiczą, po drugich widać, że to zawodowcy. Niektórych z nich kojarzę z twarzy. Inni znów są raczej przyjezdni.
Gdy czuję się spełniona i wyżyta za wszystkie czasy, wychodzę z wody. Jestem szczęśliwa i nie wymieniłabym swojego życia w tym momencie na inne. Może jedynie chciałabym, aby było w nim trochę więcej miłości i normalni rodzice. Tylko tyle. Albo aż tyle.
Siadam zamyślona na brzegu, wsłuchując się w grzmot fal, które powoli cichną. Często się tak dzieje, gdy nadchodzi wieczór. Jakby ocean również chciał odpocząć.
– Kahuna. – Słyszę gdzieś za plecami, a gdy odrywam się od własnych myśli i spoglądam na osobę, która owe słowa wypowiedziała, odkrywam, że jest to młody mężczyzna, który również niedawno pływał. – Mogę się przysiąść? – pyta, uśmiechając się przy tym.
– Pewnie. Nie mam tej plaży na wyłączność – odpowiadam mu miło. – Chociaż wiele bym dała, żeby tak było. I nie jestem tak dobra, żebyś mnie określał mianem kahuny. – Zawstydzam się.
– Żartujesz? Byłaś wspaniała. Obserwuję cię od początku. – Siada obok mnie. Jak dla mnie nawet zbyt blisko. Nie chcę być jednak niemiła i nie odsuwam się. – Gdzie się tego nauczyłaś?
– Pochodzę stąd. Od dziecka mam kontakt z wodą. Zanim nauczyłam się chodzić, już pływałam. Tata bardzo chciał mnie nauczyć pływania na desce, więc śmigam od najmłodszych lat. Można powiedzieć, że urodziłam się na desce. – Uśmiecham się do wspomnień i tych cudownych dni, których już nikt nigdy mi nie odda. Tata chyba nawet nie zdaje sobie sprawy, czym się zajmuję. Są dni, w których mnie nie poznaje. A w zasadzie ja nie chcę znać jego.
– Niesamowite. Też bym tak chciał. Jestem gdzieś w połowie drogi. Prawdopodobnie nigdy nie będę tak dobry jak ty.
– Kwestia treningów.
– Przyjeżdżam tu tylko w sezonie letnim. Praca pochłania prawie cały mój wolny czas.
Zaskakuje mnie jego otwartość. Jakby musiał się komuś wygadać. Sama wiem z własnego doświadczenia, że obcym jest się lepiej zwierzać. Często mają zupełnie inne, świeże podejście do tematu i naprawdę mogą dobrze doradzić. Nie boją się też, że w jakikolwiek sposób urażą daną osobę, bo nie zależy im na jej uczuciach, więc mówią prawdę.
– Nie podoba ci się to, co robisz? – pytam, spoglądając w jego niesamowicie niebieskie oczy. Jego włosy smagane co chwilę ciepłym wiatrem wysychają i odkrywam, że uroczo się kręcą, opadając mu lekko na oczy. Jest przystojny, chociaż to słowo wcale nie oddaje jego niesamowitej urody. – Nie ma pasji w twoim głosie, gdy o tym mówisz – dodaję.
– Podoba. Czegoś jednak ciągle mi brakuje. Dopiero tutaj czuję się w pełni wolny i spełniony. Gdy wracam po takim urlopie do domu, dosłownie odchorowuję rzeczywistość. – Śmieje się sam z siebie i na chwilę się zamyśla, rzucając kamienie do wody.
– Przepraszam, ale jestem zmuszona cię opuścić. Umówiłam się z przyjaciółmi i właściwie nie miałam dzisiaj pływać. Fale jednak mnie kusiły, a za chwilę będę spóźniona. – Dziwna jest ta rozmowa i z jednej strony nie mam na nią ochoty, a z drugiej ten facet ma w sobie coś, co nie pozwala tak zwyczajnie go olać.
– To ja przepraszam. Zająłem ci czas, ale jak zobaczyłem, co wyprawiasz na desce, musiałem zagadać. Jesteś niesamowita.
– Dziękuję. Miłego wieczoru – mówię i odchodzę, by schować deskę i piankę.
Mój towarzysz po chwili znika gdzieś w oddali. Musi mieszkać niedaleko, bo nie poszedł na parking, na którym wszyscy zostawiają auta. Tylko że tutaj w okolicy znajdują się same prywatne posesje. Może jest na tyle bogaty, że jedna z nich należy do niego. Kto wie…
Chłopaki zjawiają się wcześniej, by rozpalić ogień. Widzę wszystko z mojego busa, ale chwilę jeszcze zostaję w swoim azylu, wspominając piękne, niebieskie oczy. Nawet nie zapytałam go o imię.
Nigdy wcześniej go tu nie widziałam, chociaż twierdził, że przyjeżdża co lato. Plaża jest jednak długa i duża. My też kilkakrotnie zmienialiśmy miejsce naszej osady surferskiej, więc w sumie nietrudno było się minąć.
– Mia! – krzyczy Mark z oddali. – Wszystko już gotowe, czekamy na ciebie, Pani Spóźnialska.
– Idę! – Zarzucam na siebie koc i ruszam w kierunku palącego się ognia.
Dzisiaj Sue zjawiła się w wyjątkowo dobrym nastroju. Być może mój przyjaciel sobie wszystko przemyślał i poważnie z nią porozmawiał. Może wyznał szczerze uczucia? Wszystko zdaje się na dobrej drodze, a ja naprawdę cieszę się ich szczęściem.
– Wiesz, Mark chyba planuje mi się oświadczyć – szepcze do mnie dziewczyna, a ja, zaskoczona jej nagłym napływem sympatii do mojej osoby, zupełnie nie wiem, co odpowiedzieć.
Przytłacza mnie ta informacja. Nie wiem, czy chciałabym, żeby robili tak drastyczny krok naprzód. Żona to zupełnie inny poziom niż dziewczyna.
– Och! – wyrywa mi się niekontrolowanie.
– Wiesz coś? Mówił ci? – pyta podekscytowana, a ja jedyne, co mam w pamięci, to jego niepewność. Czyżby tak źle odczytała jego znaki? A może ja coś źle zrozumiałam?
– Nic mi nie mówił – stwierdzam zgodnie z prawdą. – Skąd takie domysły?
– Chodzi jakiś poddenerwowany od rana. Widziałam, że coś chował do kieszeni. Myślę, że dziś jest ten wieczór. Jak dla mnie idealny. Nie jesteśmy ze sobą długo, ale czy ma to jakieś znaczenie?
Mam wrażenie, że ona tylko czeka na to, żeby go zaobrączkować, bo uważa chyba, że wówczas zdobędzie nad nim całkowitą władzę. Wciśnie go pod swój pantofel i tyle go wszyscy zobaczą.
– Sue, ja bym się tak bardzo nie nastawiała na twoim miejscu – staram się delikatnie wyperswadować jej z głowy ten pomysł. Bo jeśli okaże się, że to tylko jej bujna wyobraźnia, dziewczynie będzie zwyczajnie przykro.
– Wiedziałam, że na ciebie nie mogę liczyć – burczy wściekła. – Jesteś o niego zazdrosna i chciałabyś go dla siebie. Próbujesz mi zepsuć tę chwilę?
– Dlaczego tak mówisz?
– Widzę, jak na niego patrzysz!
No i się zaczyna. Z tą dziewczyną nie może być dobrze.
– Najpierw mi się zwierzasz, a później mnie atakujesz? Gdzie tu sens i logika? – Tym razem to ja się denerwuję. Nie pozwolę sobie na takie traktowanie, tym bardziej że nawet myślami nie zgrzeszyłam
– Ślub między nami wiele by zmienił. Przestałabyś się koło niego kręcić.
Jej słowa naprawdę ranią mi serce. Nie chcę nigdy stracić kontaktu z przyjacielem. A jeśli faktycznie mają plany, by się pobrać, tak właśnie może się stać. Wciąż jednak nie mogę w żaden sposób na to wpłynąć.
– Nie dałam ci nigdy powodu do zazdrości, więc nie pojmuję, dlaczego mnie atakujesz. A na Marka patrzę jak na brata. Uwielbiam go, ale to wszystko. Nie musisz się bać – tłumaczę, chociaż nie powinnam tego robić. Nie czuję się winna.
– O czym tak żywiołowo dyskutujecie? – Mark, który do tej pory był zajęty omawianiem z chłopakami jakiegoś bardzo ważnego meczu, dosiada się do nas. Zwabiła go chyba nasza żywa dyskusja.
– O przyszłości – mówię ogólnikowo, nie chcąc nakręcać tego tematu.
– A to ciekawe. I co ustaliłyście? – Siada obok mnie, dalej od Sue, i to jest przysłowiowy gwóźdź do trumny.
– Wiedziałam! – Dziewczyna wstaje i mierzy nas wściekłym spojrzeniem.
– Nie wierzę, że to się dzieje. – Zakrywam twarz dłońmi i głośno wzdycham. – Sue, siadaj i przestań robić sceny.
– Dlaczego ty zawsze wybierasz ją? – mówi trzęsącym się od emocji głosem, a zaskoczony Mark nie wie, co powinien odpowiedzieć. – Widzisz, nawet nie zaprzeczysz!
– Uspokój się i powiedz, o co ci chodzi! Przed chwilą sobie tu słodko plotkowałyście, a teraz urządzasz mi scenę zazdrości? I to o kogo, o Mię? To tylko moja przyjaciółka.
Tylko moja przyjaciółka.
Boli. Nawet bardzo. Taka jest jednak prawda i nigdy tego nie zmienimy.
– Skoro jednak poruszyłaś ten temat… – Milknie na chwilę, szukając odpowiednich słów. – Ja ci powiem, jak będzie wyglądała najbliższa przyszłość.
Teraz zamieramy wszyscy, łącznie z chłopakami, którzy chyba coś wiedzą na ten temat i choć stoją kawałek od nas, są cały czas w temacie.
– W tej przyszłości nie ma ciebie, Sue.
– Słucham? – Dziewczyna się zapowietrza, zmienia kolory, aż ostatecznie blednie, a do oczu napływają jej łzy.
Zamieram. To się skończy katastrofą.
– Nie kocham cię i nigdy nie kochałem. Mam dość twoich dziecinnych scen zazdrości i tego, że wiecznie się kłócimy. Nie tak powinien wyglądać związek, jestem zmęczony i szczerze mówiąc, wolę być sam niż w takim więzieniu.
– Wybierasz ją zamiast mnie? – Pokazuje na mnie palcem.
Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie podoba mi się, że zostałam wciągnięta w sam środek huraganu i obrywam rykoszetem.
– Błagam, nie wciągajcie mnie w swoje prywatne sprawy. – Naprawdę chciałabym stąd uciec.
– Nie wybieram żadnej z was – wzdycha zniecierpliwiony. – Przestań mi w końcu wpierać, że cię zdradzam na każdym kroku. To się robi nudne.
– Jesteś podły! – krzyczy Sue.
– Przede wszystkim szczery. Naprawdę chciałabyś, żebym cię oszukiwał?
– Nienawidzę was wszystkich! Pieprzone kółko wzajemnej adoracji. – Dziewczyna odchodzi, zawodząc od płaczu niczym syrena policyjna.
Mnie pozostaje zwyczajnie się temu przyglądać, bo nie ma odpowiedniego komentarza na tę sytuację.
– Pięknie, przyjacielu. Powiedziała mi przed chwilą, że czuje, że się jej oświadczysz – mówię zrezygnowana, klepiąc go po ramieniu. To miał być miły wieczór. Nie pisałam się na teatr dramatyczny.
– Że co zrobię? Ja od tygodni noszę się z myślą, żeby z nią zerwać. Dzisiejsza rozmowa miała mi w tym pomóc, ale niestety nic mi nie doradziłaś – mówi załamany.
– Przykro mi. Nie wiedziałam, że tak bardzo się dusisz w tym związku – kłamię.
– Kłamiesz! Każdy to widział. Nie trzeba mieć fakultetów z psychologii i być specjalistą od związków, żeby wiedzieć, że to nie miało szansy się udać. Przepraszam, że zepsułem wam wieczór.
– Sprawdź lepiej, co z nią. Nie powinna być teraz sama. Porozmawiajcie szczerze, wytłumaczcie sobie wszystko. To nie powinno się tak zakończyć – mówię, choć wolałabym, żeby tu został.
– Musisz być taka mądra? – pyta z rozbawieniem.
– Chciałabym być na tyle mądra, żeby samej sobie doradzić w życiu. Niestety takiej umiejętności jeszcze nie posiadłam. Leć do niej. Zakończ to jak prawdziwy facet. Nie porzucaj jej bezdusznie w tak piękną noc. Zrób wszystko, żebyście rozstali się we względnej przyjaźni.
Zapada cisza.
Zostaję z resztą chłopaków, bo Mark już do nas nie wraca. Są zatem dwa rozwiązania. Albo się pogodzili i uprawiają teraz namiętny seks, albo ciągle się kłócą, nie mogąc dojść do jakiegokolwiek porozumienia. Osobiście obstawiam drugą opcję, ale tego dowiem się zapewne jutro.
Pomimo niemiło rozpoczętego spotkania bawimy się świetnie. Jemy, pijemy i rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Sama nie wiem, kiedy robi się późno, a moje nieprzespane noce dają właśnie o sobie znać.
Robię angielskie wyjście i zamykam się w moim vanie. Dopijam wino i zastanawiając się, co właściwie się dzisiaj wydarzyło, zasypiam, śniąc o niebieskich oczach…