Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
65 osób interesuje się tą książką
Mafia to bezwzględna organizacja, która nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swoje cele. Co się stanie, gdy nagle zaginie przywódczyni gangu, najgroźniejsza i najbardziej niebezpieczna kobieta w całym Chicago? Nastąpi chaos, który zacznie rządzić się swoimi prawami.
Lucy Davis będzie musiała zmierzyć się z własnymi demonami, a pokłosie jej złych czynów w końcu i ją dopadnie. Karma uderzy w najmniej oczekiwanym momencie, a konsekwencje będą piekielnie dotkliwe. Gdy do tego wszystkiego dojdą amnezja i przystojny mężczyzna, otrzymamy plątaninę pytań i zagadek, które przyjdzie kobiecie rozwikłać. Od teraz nic już w jej życiu nie będzie takie samo, a wrogowie nie spoczną, dopóki jej nie dopadną.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 431
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL QUEEN OF MUERTE
Queen Of Muerte. Tom 1
POZOSTAŁE POZYCJE
Ciebie tu nie ma
W PRZYGOTOWANIU
Sky Is The Limit (duet z A.P. Mist premiera we wrześniu 2024 r.)
Sparkle&Shadow (duet z A.P. Mist premiera w październiku 2024 r.)
Queen Of Revenge. Tom 2 (premiera w listopadzie 2024 r.)
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Natalia Kulpińska, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Schizarty/AdobeStock
Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Gordon Johnson z Pixabay
Ilustracja na szóstej stronie: Obraz Square Frog z Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-573-1
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Dla wszystkich tych, którzy przestali wierzyć w miłośćNie pozwólcie, by ktokolwiek zgasił Wasze wewnętrzne światło
Prolog
Zimno. To jedyne, co teraz czuję. Przenikliwe, kłujące zimno, które odbiera oddech. Chropowate skały wbijają się nieznośnie w moją skórę, raniąc przy każdej próbie poruszenia się. Moje ciało umiera, ja umieram i nie jestem w stanie nic na to poradzić.
Kim w zasadzie jestem? Jak mam na imię? Dlaczego moje ciężkie powieki nie pozwalają mi patrzeć? Obojętność spowija mój rozum, zabraniając panice przejąć dowodzenie. Jest mi obojętne, czy za chwilę wyzionę ducha. Mogłoby być tylko nieco cieplej.
Nie walczę. Mrok mnie pochłania i otulając niczym czarnym kocem, zabiera ze sobą w bezkresną otchłań. Umarłam?
Rozdział 1
Miarowy stukot zegara wiszącego na ścianie wgryza się w moje uszy, doprowadzając do szału. Jest zbyt głośny i natarczywy, co powoduje, że na dobre się wybudzam. W pokoju panuje półmrok. Głowa eksploduje niewyobrażalnym bólem, a usta pieką, jakby ktoś sypał na nie sól i polewał kwasem. Próba oblizania ich nic nie daje i jedynie potęguje ból. Czuję ohydny posmak krwi z popękanych warg, który niemalże przyprawia mnie o mdłości. Mrużę oczy, starając się dostrzec choćby najmniejszy szczegół, który odpowie mi na jedno bardzo ważne pytanie.
Gdzie ja jestem?
Wyciągam rękę przed siebie i odkrywam, że chyba jestem podłączona do kroplówki. Cienki, gumowy wężyk tkwi wbity w moją dłoń. Dziwne, bo miejsce w ogóle nie przypomina sali szpitalnej. Tylko skąd ja wiem, jak wygląda sala szpitalna, skoro nie wiem nawet, jak mam na imię? Wytężam pamięć, ale nie przywołuję żadnych wspomnień ani obrazów. Każdy najmniejszy ruch sprawia mi ból, lecz gdy udaje mi się odrzucić kołdrę na bok, wpadam w panikę. Nienaturalnie chude, długie nogi prawie w całości pokryte są sińcami. Poobdzierana, krwawiąca lekko skóra świadczy o tym, że musiało mi się stać coś poważnego, i to dość niedawno. Chyba nie tak powinno wyglądać moje ciało. Przykrywam się z obrzydzeniem, podciągając kołdrę pod samą brodę.
Kim ja jestem?
Brzuch i sine żebra sugerują, że zostałam dotkliwie pobita lub uczestniczyłam w jakimś wypadku, i już wiem, dlaczego każda próba głębszego oddechu rozrywa mi klatkę piersiową. Jestem wrakiem człowieka. Słone łzy napływają mi do oczu i boleśnie lecą po policzkach. Czy to możliwe, że moja twarz wygląda podobnie jak reszta ciała? Boję się nawet o tym myśleć.
Gdy oczy przyzwyczajają się już do otoczenia, rozglądam się niepewnie po pomieszczeniu, w którym się znajduję, nie rozpoznając ani cala. Żaden mebel, ściana czy okno mi niczego nie ułatwiają. Wszystko jest jednakowo obce. Nie jest przytulnie, a wręcz surowo. Prócz mojego całkiem sporego łóżka, małej szafki nocnej i jednego starego fotela nie ma tu nic. Brak zasłon, dekoracji, kwiatów. Jakby nikt tu nie mieszkał. Kim zatem jest gospodarz? Może to on mnie tak urządził? Co, jeśli zostałam porwana?
Serce przyspiesza, zrywając się do galopu. Strach ściska gardło i na chwilę zapominam, jak się oddycha. Próbuję wstać. Muszę stąd uciec, dopóki mogę. O ile mogę.
Moja szamotanina z kołdrą kończy się zaplątaniem nogi i bolesnym upadkiem na ziemię, co zwraca czyjąś uwagę. Pociągam dodatkowo za sobą stojak z kroplówką, który z impetem uderza mnie w głowę. Kroki początkowo ciche stają się coraz głośniejsze. Drzwi się otwierają i pojawia się w nich wysoki mężczyzna. Tylko tyle jestem w stanie zobaczyć, bo zaciskam powieki z przerażenia i kulę się niczym mały jeżyk. Jedyny wyraźny obraz to ciężkie, zimowe buty z grubym futrem. Mamy zimę? Nawet jeśli, to co z tego? Wciąż mi to nic nie mówi.
– Błagam, nie rób mi krzywdy – szepczę tak cicho, że chyba wyłącznie ja to słyszę.
Mężczyzna nic nie mówi, wkłada pode mnie ręce, podnosi i odkłada na łóżko. Nie krzyczy, nie używa siły. Boję się spojrzeć, ale wiem, że wciąż przy mnie stoi.
– Obudziłaś się. – Do moich uszu dociera przyjemny, nieco niższy i niezwykle spokojny ton głosu. – Nie musisz się mnie bać – dodaje.
Moje spojrzenie spotyka jego brązowe oczy. Mężczyzna stoi bardzo blisko mnie z rękoma w kieszeniach czarnych spodni dżinsowych. Nie znam go, a przynajmniej tak mi się wydaje. O niczym to jednak nie świadczy, bo siebie też nie znam.
Mój towarzysz ma długie, ciemne włosy, zaczesane w staranny kucyk z tyłu głowy. Twarz pokrywa kilkudniowy zarost i z przerażeniem stwierdzam, że nie ma na sobie koszulki. Jest umięśniony, jakby ćwiczył codziennie od urodzenia.
Przeraża mnie, przez co kulę się, podciągając kolana pod brodę.
– Kim jesteś?
Wygląda niczym wiking ze starożytnych podań. Drzemie w nim coś dzikiego, nieokiełznanego, a jednocześnie biją od niego dziwne ciepło i spokój. Jest mieszanką zaprzeczeń, która idealnie w nim współgra.
– To ja powinienem zadać to pytanie tobie. – Rusza się, a ze mnie wydobywa się niekontrolowany krzyk, który boleśnie drapie gardło.
– Nie rób mi krzywdy!
– Uspokój się, już ci powiedziałem, że nie musisz się mnie obawiać. Czy gdybym czyhał na twoje życie, to przyjąłbym cię we własnym domu, oddając swoje łóżko i podłączając leki?
Uśmiecha się i przysuwa fotel, na którym siada, opierając łokcie o kolana. Jego mroczne spojrzenie zdaje się penetrować duszę w najciaśniejszych jej zakamarkach. Onieśmiela mnie, choć czuję, że taka nie jestem. Dziki potwór, który ma w oczach bezkres nocnego nieba.
– Jak masz na imię? – pyta.
– Nie wiem. – Niemalże niewidocznie wzruszam chudymi ramionami.
– Jak to nie wiesz? – Marszczy lekko brwi.
– Mam w głowie pustkę. Nie wiem, kim jestem, nie pamiętam, gdzie mieszkam, czym się zajmuję. A skoro i ty tego nie wiesz, to jak się tu znalazłam?
Rozluźniam się nieco, zaczynając ufać temu mężczyźnie. Komuś muszę, bo inaczej nigdy nie poznam swojej tożsamości. Ma rację, mówiąc, że już dawno mógłby zrobić mi krzywdę. Tylko czy to, że wyglądam, jak wyglądam, nie jest właśnie jego zasługą? Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi.
– Kurwa! – mruczy pod nosem. – No to mamy problem, i to poważny. Najpierw jednak musi zobaczyć cię lekarz.
– Dlaczego nie leżę w szpitalu? – pytam, bo mój stan raczej mnie do niego kwalifikuje.
– Jakby ci to powiedzieć, żebyś uwierzyła?
– Najprościej, jak potrafisz.
– Może zacznę od tego, że miałaś niesamowite szczęście, że znalazł cię mój pies. Jeszcze chwila i zamarzłabyś na śmierć.
– Jest zima?
W końcu dostanę potwierdzenie.
– Mało tego, że jest zima. Znajdujemy się w pieprzonych górach, pośrodku niczego, odcięci od cywilizacji. I oddałbym nawet nerkę, by dowiedzieć się, jakim cudem znalazłaś się w okolicach schroniska.
– Schroniska?
– Tak, taki budynek – kpi. – Wiesz, strudzeni wędrówką ludzie przychodzą tu zjeść, wypić i przespać się.
– Wiem, co oznacza to słowo – oburzam się. – Ale nie rozumiem, co tu robię. Opowiesz mi wszystko, co wiesz? Czy mam zgadywać?
– Tak, ale najpierw musisz coś zjeść.
W momencie, gdy o tym mówi, mój żołądek wydaje z siebie przeciągły dźwięk. Oczywiście nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam i co to było. Sądząc po moich kościach obciągniętych samą skórą, było to dawno temu.
– Przepraszam. Chyba naprawdę zgłodniałam. – Peszę się i spuszczam wzrok.
– Spałaś dwa dni i dwie noce. Nie ma innej możliwości. Poza tym wcześniej chyba również niezbyt dobrze cię karmiono. – Kiwa głową na moje nogi, które zwiesiłam właśnie z łóżka.
– Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie masz na sobie koszulki? – Mierzę jeszcze raz jego piękną, umięśnioną klatkę piersiową.
– Jestem u siebie i zawsze tak chodzę. Nie widzę potrzeby ubierania się ze względu na ciebie. Pomimo szalejącego mrozu tutaj jest ciepło. Nie mów, że przeszkadza ci widok półnagiego faceta? – Wstaje wyraźnie rozbawiony.
– Nie przeszkadza, ale w pierwszym momencie się wystraszyłam. Jesteś bardzo dobrze zbudowany, a do tego te twoje niemalże czarne jak smoła oczy, zarost i silne ręce – wymieniam z przejęciem.
– Ja bym to nazwał seksownym, a nie przerażającym, ale jak kto woli.
– Skromność to twoje drugie imię? – prycham. – I tak naprawdę nie wiem, co i kogo wolę – dodaję ze złością.
– Jestem Hunter – odpowiada z rozbawieniem i wyciąga do mnie dłoń.
– Żartujesz sobie? Wyglądasz, jakbyś na co dzień walczył z niedźwiedziami, i masz na imię Hunter?
– Wszystko wskazuje na to, że moi rodzice mieli fantazję. – Uśmiecha się. – Podaj mi rękę, pomogę ci wstać – nalega.
Niepewnie łapię się jego przedramienia i idąc na chwiejnych nogach, pozwalam się zaprowadzić do niewielkiej kuchni.
– Powiedziałeś, że to schronisko górskie, gdzie są zatem inni ludzie?
– Ratownicy ich ewakuowali. Od kilku dni zapowiadali potężne opady śniegu, skutkujące późniejszymi lawinami. Skrajnym niebezpieczeństwem byłoby pozwalać ludziom tutaj zostać. Mamy najbardziej srogą zimę od kilkunastu lat. Normalnie o tej porze roku okolica tętni życiem. Teraz nie spotkasz tu żywej duszy.
– A ty?
– Co ja?
– Dlaczego zostałeś?
– Bo to moje schronisko. Nigdy się stąd nie ruszam. Mam zapasy żywności na kilka miesięcy. Drewno do ogrzewania też jest, tak samo jak bieżąca woda. To mój azyl.
– Małe to jak na schronisko. – Omiatam wzrokiem pomieszczenie.
– Jesteśmy teraz w mojej chacie. Myślisz, że ogrzewałbym bez potrzeby taki wielki budynek? Naprawdę nic nie pamiętasz? – zmienia nagle temat.
– Nic a nic. – Kręcę głową. – Skoro nie ma tu ludzi, to skąd ta kroplówka? – Pokazuję na wenflon wbity w rękę, w którym aktualnie nic nie ma. Zanim wstałam z łóżka, Hunter odpiął wężyk.
– Jestem ratownikiem górskim. Zostałem do tego przeszkolony. Potrafię udzielić pierwszej pomocy. Nic jednak nie poradzę na zanik pamięci. Być może uderzyłaś się w głowę mocniej, niż sądziłem. Będzie musiał zobaczyć cię lekarz, ale nie mam pojęcia, kiedy śnieżyca ustąpi na tyle, by mógł się tu zjawić lub byśmy my mogli pojechać do miasta.
Spoglądam za okno, za którym rzeczywiście szaleje zamieć.
– Powiedzmy, że ci wierzę. Opowiesz mi w końcu, jak mnie znalazłeś?
– On cię znalazł. – Wskazuje głową na dużego psa leżącego przy kominku. – Wisisz mu ogromną kość.
Dopiero teraz go dostrzegam.
– Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale leżałam na czymś twardym. Myślałam, że to są jakieś skały, ale najwyraźniej był to lód. Czułam potworne zimno i nie mogłam otworzyć oczu.
– Musiałaś być wycieńczona. Leżałaś półnaga w śniegu i to jakiś cholerny cud, że w ogóle to przeżyłaś. Jak dla mnie, to byłaś na skraju hipotermii.
– Pół… półnaga? – Przełykam głośno ślinę.
– Tak, w samej bieliźnie.
– Nic z tego nie rozumiem. Jak daleko stąd do jakiejkolwiek miejscowości?
– Około pięciu mil.
– Gdzie my tak właściwie jesteśmy?
Do moich nozdrzy dociera zapach smażonej jajecznicy i już wiem, że będzie to najlepszy posiłek w moim życiu.
– Niedaleko Girdwood.
– Nic mi ta nazwa nie mówi.
– A mówi ci coś południowa Alaska?
Moje oczy robią się ogromne ze zdziwienia i choć nie pamiętam, skąd pochodzę, to Alaska brzmi bardzo egzotycznie, żeby nie powiedzieć: psychodelicznie i dziko. Łosie, niedźwiedzie grizzly i sam diabeł raczy wiedzieć, co jeszcze się tu czai. Nie zapominając o piekielnie przystojnym panu tajemniczym, który właśnie niesie w moją stronę talerz parującego jedzenia. Mój żołądek robi fikołka, a ślina niemalże ścieka po obu stronach ust. Muszę wyglądać jak wygłodniały wilczek, bo Hunter dziwnie na mnie patrzy, wyraźnie dusząc w sobie rozbawienie.
– Co cię tak śmieszy? – pytam oburzona.
– Wyglądasz jak Zac, gdy widzi swoją miskę. – Kiwa głową na psa, który leniwie unosi łeb na dźwięk swojego imienia.
– Przepraszam, ale jestem taka głodna.
– Najedz się, później porozmawiamy. Musisz nabrać sił.
Nie porozmawialiśmy, bo gdy tylko poczułam miękkość kanapy w salonie Huntera, zwyczajnie zasnęłam.
Rozdział 2
Budzi mnie coś mokrego na twarzy, a gdy otwieram oczy, widzę przed sobą to wielkie psisko z jednym okiem brązowym, drugim niebieskim.
– Zac, hej, piesku. – Głaszczę go po wielkiej głowie i przeciągam się niczym kotka.
Znajduję się znów w tej samej sypialni co poprzedniego dnia, więc Hunter musiał mnie tu zanieść. Nic nie czułam. Muszę być jeszcze bardzo słaba, skoro z taką łatwością zasypiam kamiennym snem.
Jedyne, czego teraz potrzebuję, to kąpiel. Marzę o wannie wypełnionej pachnącą wodą. Narzucam na siebie bluzę, którą znajduję na fotelu. Musi należeć do mojego gospodarza. Pachnie drzewem sandałowym i dymem z cygara. Zaciągam się mocno tym zapachem, aż lekko kręci mi się w głowie. Coś cudownego. Jest na mnie kilka rozmiarów za duża, a jej długie rękawy zwisają mi teraz bezwładnie daleko poza dłońmi. Podwijam je i naciskam na klamkę.
Uchylam drzwi od pokoju, ale w całym domku panuje cisza. Na palcach przemierzam niewielki korytarz. Kuchnia wygląda, jakby nikt w niej dzisiaj nie urzędował. Wszystko leży na swoim miejscu. Jest czysto i schludnie, aż nie chce mi się wierzyć, że mieszka tutaj tylko mężczyzna.
– Hunter? – wołam na tyle głośno, na ile pozwala mi bolące gardło.
Odpowiada mi cisza.
Wzruszam ramionami, chwytam jabłko leżące na blacie i wyruszam na poszukiwania łazienki, bo do tej pory korzystałam tylko z osobnej, małej toalety, w której znajdowały się jedynie sedes i umywalka. Odnajduję ją bardzo szybko i z radością patrzę na całkiem sporą, narożną wannę. Piszczę z radości i od razu postanawiam nalać do niej wody z dużą ilością sandałowego żelu pod prysznic.
Wyswobadzam się z ubrań i staję naprzeciwko lustra.
W ostatniej chwili tłumię krzyk, który prawie wyrywa się z mojego gardła. Zakrywam twarz dłońmi, a w kąciku oka czai się łza. Wyglądam jak śmierć. Cienie pod oczami i wystające kości policzkowe są dowodem na to, że nie jadłam od dłuższego czasu. Rozcięcie na łuku brwiowym, zapewne po jakimś upadku, lekko już zaschło, ale wciąż wygląda paskudnie. Do tego te siniaki. Mam je dosłownie wszędzie. Obracam się, by przyjrzeć się moim plecom i wystającemu kręgosłupowi.
Na prawej łopatce dostrzegam spory tatuaż. Przedstawia kobietę, a właściwie Santa Muerte w koronie. Znam ten symbol, choć nie wiem skąd. Dość osobliwy tatuaż. Zastanawiam się, co mną kierowało przy jego wyborze. Tym bardziej że nic poza nim nie zdobi mojego ciała.
Odwracam wzrok, bo nie mogę znieść swojego widoku, choć muszę przyznać, że kiedyś pewnie byłam ładną kobietą. Może kąpiel pomoże mi choć odrobinę doprowadzić się porządku.
W szafce znajduję czysty ręcznik, więc zanurzam się w wodzie pachnącej męskim żelem do kąpieli. Nie wiem, kim jestem, skąd pochodzę i dlaczego się tutaj znalazłam, ale w tej chwili nie chcę o tym rozmyślać. Zamierzam zniknąć i móc się napawać tą cudowna ciszą przez najbliższą godzinę. Ciszą, która nie trwa nawet dziesięciu minut, bo nagle słyszę wzburzony głos Huntera, który biega po całej chacie, wołając mnie. Już chcę krzyknąć, że jestem tutaj, w łazience, ale nie udaje mi się to i drzwi otwierają się z hukiem, a do środka wpada nie kto inny, jak mój wybawca lub oprawca. O tym dowiem się kiedy indziej.
– Oszalałeś?! – Zanurzam się w pianie, żeby nie dostrzegł mojej nagości.
– Kurwa, myślałem, że wyszłaś. Dlaczego nie odezwałaś się, gdy wołałem?
– A skąd miałam wiedzieć, że akurat mnie wołasz? Myślałam, że szukasz psa. Możesz wyjść?
– Jestem u siebie. – Staje wyprostowany i krzyżuje ręce na klatce piersiowej.
Dziś jest ubrany, co nawet nieco mnie rozczarowuje.
– Tak, wiem, ale mimo wszystko chciałabym mieć trochę prywatności.
– Masz charakterek, trzeba przyznać. Nie wiesz, jak masz na imię, ale już mnie rozstawiasz po kątach? – Unosi brew, a na jego ustach zakwita przepiękny uśmiech. – Może się przyłączę?
– Wyjdź, bo zacznę krzyczeć.
– Krzycz do woli, nikt cię tu nie usłyszy. Jesteśmy skazani na siebie, a nie zanosi się na zmianę pogody.
– Hunter, to nie jest śmieszne.
– Dla mnie trochę tak. Szkoda, że nie widzisz swojej miny.
– Wyjdź! – Rzucam w niego mokrą gąbką, która z głośnym plaśnięciem zatrzymuje się na jego twarzy. – Kurwa…
Podchodzi szybkim krokiem, a ja kulę się na tyle, na ile mogę, i zamykam jedno oko, jakby miało mnie to uchronić przed gniewem mężczyzny. Ku mojemu zaskoczeniu, chwyta jedynie za ręcznik leżący na brzegu wanny, najpierw się wyciera, a później wrzuca go do wody. Pozostałe z szafki również.
– Hej! Czym mam się wytrzeć, jak wyjdę? – Podnoszę ociekający wodą materiał.
– Trzeba było pomyśleć wcześniej, zanim cisnęłaś we mnie gąbką. – Uśmiecha się zadziornie i wychodzi.
Nawet nie mogę go wyzwać, bo jakby nie było, zawdzięczam mu życie. Chyba.
Mój beztroski nastrój pryska niczym bańka mydlana, a myśli zajmuje milion pytań i niejasności. Muszę poznać swoją tożsamość, a Hunter mi w tym pomoże. Czy tego chce, czy nie.
Wychodzę niezadowolona, że mój plan relaksu się nie powiódł. Naciągam na mokre ciało ubrania, które miałam wcześniej na sobie, i z ociekającymi włosami wychodzę z łazienki. Mężczyzna siedzi na kanapie jak gdyby nigdy nic i ogląda telewizję. Zdążył się przebrać i włożyć suchą koszulkę. To moja chwila zemsty.
Zakradam się od tyłu i wykręcam na niego wodę z długich do łopatek włosów.
– Kurwa! Zwariowałaś? Jeszcze ci mało?
Pierwszy raz dostrzegam w jego oczach mrok.
Brąz jego tęczówek jakby pociemniał i Hunter wygląda teraz niczym drapieżnik. Moje zachowanie było lekkomyślne. Nie znam tego człowieka, kompletnie nie wiem, kim jest, a pogrywam sobie z nim, jakby był moim starym znajomym. Dociera do mnie, że Hunter może mnie teraz udusić i zakopać w stertach śniegu i do wiosny nikt mnie nie odnajdzie. O ile w ogóle ktoś mnie szuka.
– Przepraszam. – Cofam się kilka kroków, ale to nic nie daje.
Mężczyzna doskakuje do mnie i przydusza do ściany. Czuję jej chłód na placach, na brzuchu zaś twarde mięśnie tego wielkoluda.
– Boję się ciebie.
– I słusznie – dyszy. O tak, jest wściekły.
– Nie rób mi krzywdy.
Jego śmiech przecina ciążącą między nami ciszę. Nie wiem, co się dzieje. Jestem zdezorientowana i bliska płaczu.
– Twoja mina jest dla mnie najlepszą nagrodą – wydusza pomiędzy spazmami śmiechu.
To zaskakujące, jak z groźnego myśliwego zamienił się nagle w rozbawionego chłopca.
– Przestraszyłeś mnie na śmierć! – Odpycham go od siebie.
– I bardzo dobrze! Co to miało być? – Pokazuje na swoją mokrą klatę.
Nie powiem, wygląda to niezwykle apetycznie.
– Zemsta za ręczniki.
– Posłuchaj, dziewczynko, uważaj sobie i nie zaczepiaj silniejszych i groźniejszych od siebie. Nie znasz mnie, a zapewniam, że lepiej mnie nie wkurwiać.
– Siebie też nie znam. – Spuszczam głowę i głośno wzdycham.
– Może i nie znasz, ale już ci mogę powiedzieć, że charakterek to ty masz. Ciekawe tylko po kim.
– Powiesz mi w końcu, co się ze mną działo, gdy mnie znalazłeś?
– Powiem.
Dowiedziałam się, że Zac znalazł mnie w pobliżu chaty. Leżałam w samej bieliźnie, nieprzytomna i cała poobijana. Hunter zabrał mnie do siebie, ogrzał i podał leki, które miał w swojej apteczce. Swoją drogą, to wielkie szczęście trafić na ratownika górskiego w samym środku zamieci, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Doprawdy niemalże niemożliwe.
Pytanie, czy to słodki sen, czy piękny koszmar.
Przez moją amnezję może mi wmówić wszystko. Muszę się przyjrzeć temu mężczyźnie. Kryje się w nim coś dzikiego i mrocznego. I gdy z zaskoczenia oblałam go wodą, był gotowy do ataku. Nikt normalny się tak nie zachowuje. Nikt, nawet ratownik nie ma w domu kroplówek i innych specjalistycznych leków na czarną godzinę.
Nie oszukujmy się, ale w samej bieliźnie nie wytrzymałabym w tej zamieci nawet piętnastu minut. Śmierdzi mi ta sprawa, ale o niczym mu nie powiem. Niech sobie dalej gra zatroskanego nieznajomego i opowiada mi bajeczki.
Dopóki go nie sprowokuję, nic mi raczej nie grozi. Chyba że jest w tym wszystkim jakiś większy plan. Wówczas mam przerąbane w każdym tego słowa znaczeniu.
Muszę się dowiedzieć, jak daleko w rzeczywistości mamy do miasta i czy istnieje choćby nikły cień szansy, że jestem w stanie stąd uciec. Szalejąca ciągle za oknem zamieć nie pomaga w ocenie sytuacji, a nawiane zaspy śnieżne jeszcze długo nie pozwolą na swobodne wydostanie się. Nie mam ubrań ani butów. Jestem skazana na to, co łaskawie podaruje mi mój współlokator.
– Zamyśliłaś się.
Głos Huntera sprowadza mnie na ziemię, wyrywając z odmętów własnej głowy.
– Dziwisz się? Próbuję sobie cokolwiek przypomnieć. Widziałeś tatuaż na moich plecach?
Wiem, że nawet jeśli ma jakieś znaczenie, to mi o nim nie powie.
– Widziałem. Miałaś fantazję.
– Nie sądzisz, że może coś oznaczać?
– Tak, śmierć w koronie.
– Nie pomagasz. – Mrużę oczy, próbując w jakimkolwiek stopniu go rozszyfrować.
– Dlaczego tak się gapisz na mnie? Jeśli wpadłem ci w oko, to zwyczajnie o tym powiedz. Coś zaradzimy.
– Nie schlebiaj sobie! Poza tym na kogo mam patrzeć? Na Zaca?
Psisko znów podnosi głowę. Leń, ciągle by tylko spał przy kominku.
– Pamięć można wymazać, ale charakterek zostaje – mruczy.
– Co masz na myśli? – pytam z nutką irytacji w głosie.
– Że pewnie na co dzień jesteś straszną zołzą. Jak spałaś, było zdecydowanie spokojniej.
– To po co mnie ratowałeś? – Zakładam ręce na piersiach i przechylam głowę.
– Nie wiedziałem, że wpuszczam pod swój dach żmijkę.
Nie wiem, czy żartuje, czy naprawdę za taką mnie ma.
– Jesteś okropny! Jak możesz tak traktować gościa? – oburzam się.
– Nie jesteś moim gościem. Jesteś intruzem, z którym przyjdzie mi spędzić jeszcze bardzo długie dni, jak nie tygodnie. Niezbyt optymistyczna perspektywa, ale teraz już nie wystawię cię za drzwi. Wziąłem za ciebie odpowiedzialność. Psa bym nie wygonił w taką pogodę, więc żmii tym bardziej. W końcu są ciepłolubne – kpi, ale ja słyszę tylko jedno słowo i właśnie je koduję sobie w głowie.
– Tygodnie?
– Bez ciężkiego sprzętu nikt się do nas nie dostanie. Śnieg ciągle sypie, więc teraz nawet nie ma potrzeby dzwonić po pomoc – mówi to całkiem spokojnie, wzruszając przy tym ramionami.
– Cudownie – mruczę. – Utknęłam na jakimś dzikim zadupi z jeszcze bardziej dzikim neandertalczykiem.
– Uważaj na słowa! – Mierzy we mnie palcem wskazującym.
– Pójdę do siebie. – Wycofuję się, zanim powiem o jedno słowo za dużo.
– Chciałaś raczej powiedzieć: do mnie.
Szybko prostuję to, co przed chwilą powiedziałam.
– No tak, to jest twoja sypialnia. Mogę zająć kanapę, nie ma problemu.
– Żartowałem. Nie pusz się już tak. – Jego ton łagodnieje, tak jak i wyraz jego twarzy.
– Skąd mam wiedzieć, kiedy żartujesz, a kiedy mówisz prawdę? – Z mojego gardła wyrywa się niekontrolowany żal. – Potrzebuję pobyć sama. Mogę?
– Czuj się jak u siebie.
– Akurat – prycham i wychodzę.
Nie wracam już do niego aż do wieczora, gdy głód znów daje się we znaki. Hunter śpi na sofie przy włączonym telewizorze. Na stole widzę ułożony stos kanapek, na który rzucam się jak wygłodniały zwierzak.
Korzystając z okazji, że gospodarz chrapie w najlepsze, przejmuję władzę nad pilotem i zaczynam bezwiednie przerzucać kanały. Chwilę skupiam uwagę na wiadomościach z całego świata. Dziennikarz opowiada o porachunkach największych gangów w Ameryce. W starciach zginęło wielu ludzi, kilkunastu zostało rannych, ale najciekawszą informacją okazała się ta o zniknięciu przywódczyni jednego z chicagowskich gangów występujących pod pseudonimem Queen of Muerte.
Kobieta przywódczynią gangu? Nieźle. Musi lub musiała być twardą zawodniczką, skoro potrafiła okiełznać cały ocean testosteronu swoich podwładnych. Dowodzić bandzie nieposłusznych i napalonych facetów, to nie może być prosta sprawa. Może właśnie dlatego zniknęła.
Zastanawiam się, kim byłam w moim poprzednim życiu. Może jakąś bizneswoman albo obieżyświatem? To by tłumaczyło, jak znalazłam się w górach zimą. Może wspinałam się na jakiś szczyt, ale przeliczyłam swoje siły? Może dopadła mnie choroba wysokościowa? Ciekawe, jakie tu są najwyższe szczyty.
Sądząc jednak po moim mizernym ciele, sportowcem raczej nie jestem.
– Co ty robisz? – Hunter zrywa się jak oparzony, wyrywając mi pilota z ręki. Jego spojrzenie jest na powrót gniewne i niebezpieczne.
– Oglądam telewizję, nie wolno?
– Oczywiście, że wolno. – Wyraźnie się miesza. – Po prostu oglądam film, a ty mi go przełączyłaś.
– Chrapiesz już od ponad godziny, więc nie wkręcaj mi, że oglądasz cokolwiek. Słychać cię było aż w sypialni.
– Nie spałem. I nie chrapię.
– Tak, akurat. Co takiego oglądałeś?
Chwilę intensywnie myśli.
– Nie pamiętam.
– Mam cię! Spałeś!
– A to zbrodnia? – Marszczy czoło i znów wykłada się na kanapie.
– Nie. Mogę się przyłączyć?
– Jeśli zmieścisz się obok mnie. – Uśmiecha się zadziornie i rozkładając szeroko ręce.
– Nie do ciebie na kanapie, tylko do wspólnego oglądania. Pozwolisz, że zajmę fotel.
Są momenty, że nawet udaje mu się być zabawnym, czego oczywiście mu nie powiem.
– Od razu mówię, że jeśli chcesz oglądać jakieś tandetne romansidło, to zapomnij.
– Chyba nie lubię tego typu filmów. Poszukaj jakiegoś horroru może.
– Służę schronieniem w mych ramionach, gdy będziesz się bać.
– Po moim trupie!
Zwijam się w kłębek na obszernym fotelu, okrywając się miękkim kocem, który znalazłam na brzegu sofy, i staram się wczuć w fabułę filmu. Na próżno, bo znów zasypiam.
Rozdział 3
Tym razem nie budzę się w wygodnym łóżku. Kręgosłup o mało nie pęknie mi wpół. Staram się zwlec z fotela, ale każdy ruch powoduje potężny ból. Czuję się, jakbym zmartwychwstała, a nie się obudziła. Zastanawia mnie, jak zwierzęta mogą spać zwinięte w kłębek, nie łamiąc sobie przy tym kości.
Zegarek na ścianie pokazuje czwartą rano. Po Hunterze nie ma śladu, a mnie wciąż chce się spać. Kanapę zajął Zac i teraz radośnie sobie posapuje. Przy próbie zgonienia go na podłogę cichutko warczy i ostrzegawczo kłapie zębami.
– Cudownie – mruczę sama do siebie i kieruję się w stronę sypialni. – Parszywe bydlę – mamroczę pod nosem i głośno wzdycham, rozglądając się po pokoju.
Przeczucie mnie nie myli i zastaję w łóżku Huntera.
Śpi odwrócony plecami, więc jest szansa, że nawet się nie zorientuje, gdy cichutko się przy nim położę. Z tego, co zdążyłam zaobserwować, nie należę do rannych ptaszków, a chęć położenia się na wygodnym materacu wygrywa z oporami, by być tak blisko nieznajomego.
Bezszelestnie wślizguję się pod kołdrę, a Hunter jakby instynktownie mnie wyczuwa i obraca się, przyciągając moje ciało do siebie. Jestem w potrzasku silnych ramion, a zapach jego perfum, które są tak intensywne, że nawet po kąpieli nie zeszły do końca z ciała, miesza moje zmysły. Oszaleję.
– Hunter… – szepczę, mając nadzieję, że lekko się przebudzi i powróci do poprzedniej pozycji.
Przy kolejnej próbie oswobodzenia się jego uścisk jeszcze mocniej się zaciska i jest teraz tak blisko, że czuję jego penisa na swoich pośladkach. Dreszcz podniecenia przelatuje przez moje ciało i jedyne, co mi pozostaje, to cichutkie westchnięcie i poddanie się.
O dziwo sen przychodzi niezwykle szybko, a gdy się budzę, jestem już sama.
Może to był tylko sen? A jeśli nie, to czy tym czynem nie zdradziłam mojego faceta? Bo zakładam, że jakiegoś mam. Zwariuję, jeśli nie poznam swojej tożsamości. Może moja rodzina i przyjaciele się o mnie martwią? A ja, jak gdyby nigdy nic, żyję sobie z obcym mężczyzną w klimatycznej, górskiej chatce. To się musi skończyć.
Po ciuchu opuszczam sypialnię, ale zatrzymuję się z ręką na klamce, gdy słyszę wzburzony głos Huntera. Nie powinnam, ale podsłuchuję. Być może coś naprowadzi mnie na rozwikłanie zagadki mojego pochodzenia.
– Tak, doszła do siebie. Nie, kompletnie nic. Nawet nie wie, jak ma na imię. Śnieżyca nie ustaje, na razie jesteśmy odcięci od świata. Poradzę sobie. Bądźmy w kontakcie.
Gdy wchodzę do salonu, akurat się rozłącza. Nie wygląda na zmieszanego ani zakłopotanego. Muszę być czujna. Ten facet od początku mi się nie podoba, a każde jego słowo i gest mogą być jedynie dobrą grą aktorską.
Postanawiam go podpytać.
– Z kim rozmawiałeś?
– Z nikim ważnym – odpowiada zdawkowo.
– Ewidentnie mówiłeś o mnie, więc chyba jednak ważne. Chciałabym wiedzieć.
– Podsłuchiwałaś? – Mruży złowrogo oczy i przewierca mnie swoim mrocznym spojrzeniem. – Mama nie nauczyła cię, że to bardzo nieładnie?
– Może i nauczyła, ale nawet nie wiem, czy znam swoją matkę – mruczę z pogardą.
– To prawda – potwierdza. – Rozmawiałem z lekarzem, z którym konsultuję twój przypadek. Martwi go zanik pamięci i radzi, żebyśmy pojechali do szpitala na specjalistyczne badania, od razu jak to będzie możliwe.
– A pojedziemy? – Przysiadam na brzegu kanapy.
– Oczywiście. Nie jesteś moim więźniem. Intruzem, owszem, lecz nie więźniem. – Uśmiecha się zadziornie.
Jest w nim coś niebezpiecznego, ale i miłego. Nie umiem określić tego jednoznacznie. To, że do tej pory nie zrobił mi krzywdy, nie oznacza, że jest dobry. Moja podświadomość każe mi być ostrożną. Nie wiem, skąd we mnie to dziwne przeczucie i nieufność. Być może moja prawdziwa natura dochodzi do głosu.
– Znowu mi się przyglądasz. – Hunter podchodzi, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Fajnie było się obudzić koło ciebie. Zrobiłaś mi miłą niespodziankę, przychodząc do łóżka. – Mruga do mnie okiem.
– Nie ciesz się tak bardzo. To wszystko przez twoje psisko, które zajęło całą kanapę i chciało mnie użreć, gdy tylko próbowałam je z niej zepchnąć. Nie miałam wyjścia.
– Możemy to dzisiaj powtórzyć. – Siada bardzo blisko mnie i kładzie mi rękę na udzie.
– Łapy precz! – Zrywam się jak oparzona i mam wrażenie, że jego dotyk wypalił piętno na mojej skórze. – Co ty wyprawiasz?! – oburzam się.
– Nie zgrywaj takiej cnotki. Jesteśmy tu sami, za oknem szaleje legendarna zima. Trzeba sobie jakoś radzić. – Opiera się wygodnie o kanapę, zakładając ręce za głowę.
Widzę, jak jego męskość na mnie reaguje.
– Jesteś obrzydliwy – prycham.
– Bo co? Bo mi się podobasz i chciałbym mieć cię w swoim łóżku? Co w tym obrzydliwego? Chyba że wolisz kobiety, to wtedy zrozumiem. Cała reszta jest jak najbardziej naturalna.
– Nie wiem. Raczej nie wolę. Uratowałeś mnie i jestem ci wdzięczna, ale nie wskoczę ci ot tak do łóżka. Co, jeśli gdzieś tam czeka na mnie mój chłopak albo mąż? – Łzy napływają mi do oczu.
– Żartujesz, prawda?
– Dlaczego?
– Wyluzuj trochę i się zabaw. Ja nikomu nie powiem, co robiliśmy. Zwalisz wszystko na amnezję. – Wzrusza ramionami i wstaje.
– Ani się waż do mnie podchodzić! Jesteś nienormalny! Skąd mam wiedzieć, czy mnie nie porwałeś?
– Niby po co miałbym cię porywać?
– Nie wiem. Ty mi powiedz.
– Chyba jednak naprawdę mocno walnęłaś się w głowę. Jak zmienisz zdanie i jednak zechcesz trochę pobaraszkować, wiesz, gdzie mnie szukać. – Ubiera się i wychodzi.
– Dokąd idziesz?
– A co, już się namyśliłaś? – Jego uśmiech zdradza, że droczy się ze mną. Jest przy tym niezwykle uroczy, ale i cholernie wkurwiający.
– Hunter, proszę…
– Muszę odśnieżyć drogę do szopy na drewno. Kończą nam się zapasy – rzuca beznamiętnie i pokazuje palcem duży kosz, który rzeczywiście świeci pustkami.
– Nudzi mi się, co ja mogę tu robić?
Jego spojrzenie jest wymowne.
– Oprócz seksu – dodaję szybko.
– Nie wiem. Nie mam tu zbyt wielu rozrywek. Internet nie działa. Tam na półce – pokazuje palcem – jest kilka książek. Może któraś z nich cię zaciekawi. Zawsze też możesz ugotować obiad.
– Nie wiem, czy potrafię – odpowiadam speszona, bo czuję się bezużyteczna.
– Nie mam pojęcia, jak ci pomóc. – Znika za drzwiami.
– Bezczelny, pewny siebie dupek! – mruczę pod nosem.
Niech ten pieprzony śnieg szybciej się topi, bo nie wytrzymam tu długo z Hunterem.
Moja niechęć do niego zaprowadzi mnie albo na skraj załamania nerwowego, albo wprost do jego łózka i rozporka, bo działa na mnie z taką siłą, że gdzieś w końcu będę musiała rozładować budujące się we mnie napięcie.
Wśród poradników łowieckich, książek popularnonaukowych i cholera wie czego jeszcze, znajduję książkę Daphne Du Maurier, Ptaki. Po opisie wnoszę, że będzie to horror, do którego jakoś najbardziej mnie ciągnie.
Książka pochłania mnie doszczętnie i nie odrywam się od niej nawet, gdy zmarznięty i zmęczony Hunter wraca do chaty. Podjęłam decyzję, by unikać go najbardziej, jak się da, i modlić się, by nie zechciał znów przypuścić na mnie ataku. A tak swoją drogą, ciekawe, ile on ma lat i ile mam ja.
– Hunter? Ile masz lat?
– Trzydzieści siedem. Dlaczego pytasz? – Stoi przy kominku, ogrzewając ręce. Nie patrzy w moją stronę.
– Zastanawiam się, ile ja mogę mieć.
– Na moje oko około dwudziestu pięciu.
– Czyli byłbyś ode mnie dwanaście lat starszy – stwierdzam.
– W czymś ci to przeszkadza? – Odwraca się i omiata mnie spojrzeniem. – Skoro nie chcesz iść ze mną do łózka, to w zwykłej rozmowie chyba wiek nie ma znaczenia.
– A w łóżku ma? – Sama nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Mężczyzna mruży oczy.
– Nie ma. Przynajmniej dla mnie – odpowiada po chwili.
– Jak myślisz, kiedy się stąd wydostaniemy?
– Prognozy na najbliższe dni są dobre, więc jest ogromna szansa, że najgorsze mamy już za sobą. Niedługo dotrą do nas z miasta i będziemy mogli wrócić do ludzi.
– Myślałam, że tu mieszkasz.
– Mieszkam, ale lubię czasem pojechać do cywilizacji. Nie jestem kompletnym dzikusem. Stęskniłem się już za stekami z tutejszej restauracji.
– Masz jakąś rodzinę?
Korzystam z okazji, że zrobił się bardziej gadatliwy.
– Nie – ucina szybko, a ja postanawiam nie drążyć tego tematu.
Mrok, który zagościł na jego twarzy, skutecznie mnie powstrzymuje.
– A ja bym chciała mieć. – Rozmarzam się. – Wiesz, chyba jestem typem kobiety, która woli spokojne życie, męża, dzieci. Tak czuję. Może gdzieś nawet mam taką rodzinę.
W tym momencie Hunter zaczyna głośno kaszleć i wychodzi, po czym zamyka się w łazience. Czyżby jednak coś o mnie wiedział?
Wraca z miną, która nie wyraża już kompletnie niczego. Siada obok mnie na kanapie i włącza telewizor. Czuję się coraz dziwniej w jego towarzystwie. Do tego dochodzi sprawa z jego telefonem. Nigdzie się bez niego nie rusza. Zawsze ma go w kieszeni i nawet na moment nie zostawia bez nadzoru. Chyba czas tam zajrzeć.
Korzystając z okazji, że w końcu zasypia, delikatnie wyciągam telefon z kieszeni i wiele ryzykując, odblokowuję ekran, używając jego kciuka. Udaje się i już po chwili siadam na podłodze, przeglądając wiadomości. Jest ich niewiele. Być może wszystko na bieżąco kasuje, by nikt niepowołany do nich nie zajrzał. Jest jednak osoba, z którą pisał dużo, i wygląda na to, że jest to ktoś ważny dla niego, bo są tu nawet wiadomości sprzed roku. To kobieta, ale zapisana pod inicjałami „LD”, do której czasami zwraca się po prostu Lu. Ich czuła wymiana zdań jest urocza, ukazująca jego dobrą naturę. Końcówka jest burzliwa, kłócili się o coś, po czym ona napisała, że chce odejść.
Mało to romantyczne zrywać przez SMS-y. Trochę się nie dziwię, że jest takim napalonym palantem. Ostatnie wiadomości pisali kilka miesięcy temu. Myślę, że zdążył się już mocno wypościć, a dziewczyna była niezłą jędzą.
Mocny uścisk na karku wstrzymuje moje serce. Hunter się obudził, a ja będę miała przerąbane. Jego palce wbijają się boleśnie w skórę, a ja sparaliżowana strachem nie mogę się ruszyć nawet na krok.
– Masz przejebane. – Głośny pomruk wdziera się do moich uszu. – Jeśli nikt cię nie nauczył ogłady, czas najwyższy to zmienić.
Rozdział 4
Rok wcześniej…
– Banda niewydarzonych partaczy! – zdzieram gardło, a moi ludzie stoją ze spuszczonymi głowami.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie odważy się do mnie pyskować, mimo że jestem kobietą.
Jestem Lucy Davis i biada każdemu, kto spróbuje zdrobnić moje imię. Mój ojczym zawsze zwracał się do mnie Lu. Przestał po tym, jak setny raz w nocy zakradł się do mojego łóżka, gdy miałam siedemnaście lat. Gwałcił mnie, odkąd skończyłam dwanaście. Tamtego wieczoru nie wytrzymałam, zadźgałam skurwiela bez mrugnięcia okiem i uciekłam z domu rodzinnego, by już nigdy więcej tam nie wrócić.
Nie ukrywałam się, przez co policja dość szybko mnie znalazła. Nic jednak nie mogła zrobić, bo zostałam członkiem chicagowskiego gangu Kings of Muerte zrzeszającego ludzi z Ameryki Południowej i zachodniej Europy. Byliśmy niepokonani, a dzięki temu też nietykalni. Dodatkowo wysłałam na policję nagrania, na których było widać, jak ojczym mnie gwałcił, i sprawa została zamknięta, a wszystko zamiecione pod dywan. Byłam wolna, chyba w każdym znaczeniu tego słowa. Przestałam się obawiać, że znów zostanę dotkliwie pobita i skrzywdzona. Pierwszy raz od naprawdę wielu lat mogłam spać spokojnie.
Dzięki temu, co przeżyłam, nikt nie był w stanie mnie złamać. Nauczyłam się posługiwać bronią i walczyć wręcz. Z pozoru niewinna, bezbronna dziewczyna, a w środku bestia i maszynka do zabijania. Nie wiem jak i kiedy, ale któregoś pięknego dnia po prostu zostałam ich przywódcą, a świat oszalał. Nie było to normalne, że kobieta dowodzi gangiem. I to nie byle jakim, bo największym na kontynencie, którego nazwę zmieniłam, gdy tylko objęłam tron i tym samym stworzyłam Queen of Muerte. Jedyną i niepowtarzalną organizację, której nazwa wzbudzała panikę.
Początkowo sceptyczni z czasem wszyscy zaczęli okazywać mi należyty szacunek. Wieść o mnie bardzo szybko rozniosła się po świecie, a ja pokochałam władzę. Pławiłam się w niej niczym królowa i pławię nadal, a co najważniejsze, nikomu nigdy nie pozwolę jej sobie odebrać.
Byłam połamaną porcelanową laleczką, którą ktoś rzucił o ścianę, by rozpadła się w drobny mak. Ja jednak potrafiłam pozbierać się do kupy. Nie jestem i nigdy już nie będę tą samą laleczką z kruchej porcelany. Stałam się nietykalna i nieposkromiona. W sercu skrywam ogromną ranę, która nigdy nie przestanie krwawić, dlatego nikt nigdy nie będzie miał do niego dostępu.
Spoglądam na moich ludzi, tę bandę półgłówków, i nie wierzę, że mogli tak spartaczyć robotę.
– Jak mogliście pozwolić, by przejęli nasz transport z narkotykami?! Pracujecie tu od wczoraj, że daliście się podejść jak dzieciaki? Co ja teraz powiem klientom?
– Szefowo, ale to nie nasza wina. Ktoś nas zdradził, wyjawiając czas i miejsce przeładunku. Nigdy wcześniej nam się to nie zdarzyło.
Hose, mój meksykański podwładny, najlepszy i najwierniejszy, próbuje załagodzić sytuację.
Odważny jest, muszę mu przyznać. Nikt inny nie miałby tyle śmiałości, by mi się postawić.
– Jeszcze jedno słowo, Hose, i pożegnasz się z życiem – grożę, a on cofa się w milczeniu. – Oddacie mi kasę co do centa, rozumiemy się?
– Ale… – Słyszę głos sprzeciwu.
– Kto to powiedział? – Rozglądam się po obecnych w moim gabinecie. – Odezwij się tchórzu!
Jest ich piętnastu i każdy z nich wie, że nie ma prawa przemówić bez pozwolenia.
– Chciałem tylko powiedzieć, że… – mężczyzna zamyka oczy na dźwięk odbezpieczanej broni, ale kontynuuje: – że oddamy, ale potrzebujemy trochę czasu.
Cisza, która zapada po jego słowach, pokazuje, jaki respekt wzbudzam wśród moich ludzi. Nikt nie śmie już wydać z siebie żadnego dźwięku.
– Macie tydzień – cedzę przez zęby. – Nie interesuje mnie, czy ukradniecie te pieniądze, czy wyprodukujecie. Chcę je mieć na swoim biurku. Nie będę ponosić strat przez bandę partaczy. Możecie wyjść.
Wszyscy opuszczają pomieszczenie, oprócz Hose. Ten wysoki i przystojny facet od dłuższego czasu jest nie tylko moją prawą ręką. Przekręca zamek w drzwiach, podchodzi i siada naprzeciwko mnie na blacie biurka.
– Wiesz, że oni cię nienawidzą – mówi z nieskrywaną radością na twarzy.
– Nie muszą mnie kochać. Mają się mnie bać, a przede wszystkim szanować. Pamiętaj, że strach jest najlepszym narzędziem do sterowania ludźmi. – Uśmiecham się diabolicznie.
Kocham zapach strachu. Kręci mnie to, jak ludzie potrafią trząść portkami na mój widok. Tak samo, jak ja przed laty na widok własnego ojczyma.
– Jesteś młoda, masz dopiero dwadzieścia cztery lata, nie boisz się, że ktoś w końcu strzeli ci w plecy? – droczy się ze mną, doskonale znając moją odpowiedź.
– Nikt nie zna swojej przyszłości. Ja się śmierci nie boję. Modliłam się o nią nie raz, gdy ojczym brutalnie gwałcił mnie nocami. Matkę doprowadził do samobójstwa, ze mną mu się to nie udało, bo wiedziałam, że jedyną osobą, która powinna umrzeć, jest on.
Na wspomnienia sprzed lat przechodzi mnie dreszcz obrzydzenia. Ile bym dała, żeby cofnąć czas i uciec tuż po pogrzebie matki.
Jeszcze tej samej nocy rozpoczął się mój koszmar, którego mogłam uniknąć.
Wówczas jednak byłam małą przestraszoną dziewczynką, która bała się wszystkiego. Nie miałam siły się przeciwstawić. Nie wiedziałam, dokąd miałabym pójść. Teraz wiem, że każda ścieżka byłaby lepsza od zostania z ojczymem i pozwolenia mu na przychodzenie praktycznie co noc do mojego pokoju.
Gdy człowiek osiągnie dno swojego człowieczeństwa, a sumienie i dobro zgniją gdzieś w lochach umysłu, budzą się upiory. Monstra, które zawładnęły moją duszą, są bezwzględne i żądne krwi. Nie cofną się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Zawarłam z nimi sojusz i całkiem dobrze żyje nam się razem. Dzięki nim nie boję się niczego.
Powstałam niczym Feniks z popiołów i przysięgłam sobie, że nigdy żaden facet mnie nie skrzywdzi. Nikogo nigdy nie pokocham ani nie dopuszczę do własnego serca. Żadna komórka w moim ciele nie może doprowadzić mnie do zakochania. Jestem robotem wyzutym z uczuć, zepsutą laleczką z zimnym, porcelanowym sercem potłuczonym na milion kawałków.
Śmiałkowi, który chciałby je skleić, nie wystarczyłoby ani młodości, ani życia. Nie można naprawić czegoś tak mocno zepsutego jak ja. Chwilami mam wrażenie, że w moich żyłach nie płynie krew, lecz trucizna, która trawi mnie od środka.
– Hose, przyszedłeś tutaj na nic nieznaczące pogaduszki? – Rozchylam nogi i spoglądam mu prosto w oczy, oblizując usta.
Sterowanie mężczyznami jest takie proste. A mnie nic tak nie rozluźnia, jak szybki seks.
– Nic, co robi się z tobą, nie jest mało znaczące. Jesteś dla wszystkich nieodkrytym lądem, a ja tak zwyczajnie mogę cię mieć. Nawet nie wiesz, jakie to jest podniecające. – Jednym sprawnym ruchem mnie podnosi, popycha na biurko i zdejmuje swoje spodnie.
Tak, on jako jedyny może mnie mieć, ale jedynie fizycznie. Dlaczego on? Nie wiem. Jest przystojny i zna się na rzeczy, a ja potrzebuję faceta tylko do jednego. Każde z nas czerpie korzyści z tego układu. Z tym wyjątkiem, że ja mogę mieć, kogo zechcę, a on ma pozostać mi wierny. Zdrada będzie kosztować go życie. Dla mnie to oczywiste i uczciwe. Jestem królową i powinien się cieszyć, że dostąpił takiego zaszczytu.
– Przestań pieprzyć te mało romantyczne farmazony i weź się do roboty – wzdycham, gdy dobiera się do mojego krocza.
Nie jest to nic trudnego, bo mam na sobie jedynie kusą, czarną, skórzaną i cholernie obcisłą sukienkę.
– Mówisz o tym? – szepcze mi do ucha, podczas gdy jego palec wskazujący zanurza się w moim ciepłym wnętrzu.
Oszaleję z nim.
– Nie! – warczę i odpycham go od siebie. – Mówię o mojej pierdolonej koce i frajerze, który ośmielił się ją zwinąć. Masz mi go znaleźć i przyprowadzić żywego.
– Zaraz się tym zajmę, królowo. Nie mogę zostawić cię w takim stanie, bo gotowa jesteś poderżnąć gardło każdemu, kto stanie na twojej drodze. – Znów się do mnie zbliża, a w jego oczach szaleje ocean pożądania.
Nie tym razem.
– Za chwilę będzie to twoje gardło, jak nie wykonasz mojego rozkazu – cedzę przez zęby. – Wyraziłam się niejasno? Mam ci to dać na papierze? Zabieraj stąd swoją dupę i jeśli w przeciągu tygodnia nie dopadniecie tego skurwiela, polecą głowy. Przysięgam, że twoja będzie pierwsza.
– Idę! – burczy niezadowolony, że dziś sobie nie pobzyka.
Wiem jednak, że wyposzczony facet to wkurwiony facet. Będzie miał większą motywację do działania.
Zostaję sama w swoim biurze. Poprawiam majtki i siadam na fotelu za biurkiem. Na chwilę przymykam oczy, by móc zebrać myśli. Głowa pulsuje mi nieznośnym bólem.
Mam najlepszych ludzi, których boi się każda rozsądna istota na tym świecie. Do tej pory nie było nikogo, kto śmiałby mi się przeciwstawić, więc ten ktoś albo jest tak pewny siebie, albo zwyczajnie głupi. Stawiam na to drugie i gdy tylko dowie się, komu zwinął towar, sam przyniesie pieniądze w zębach, błagając o litość, której oczywiście nie otrzyma.
Mam dość. Jedyne, o czym marzę, to zanurzyć się w wannie pełniej ciepłej, pachnącej wody i napić się lemoniady.
Nie piję alkoholu i w zasadzie nigdy go nie piłam. Nie wynika to jednak z mojej porządności, lecz z podłych wspomnień, których smak do dzisiaj czuję w ustach. Ciarki przebiegają po mojej skórze, gdy uderzają we mnie obraz mojego ojczyma dobierającego się do mnie siłą, i odór wódki z jego ust. Zawsze pił, zanim do mnie przyszedł. Może pomagało mu to zagłuszyć resztki sumienia i dodawało odwagi.
Odkąd pamiętam, alkohol kojarzył mi się tylko z czymś złym. Poza tym muszę zachować trzeźwość umysłu, bo wrogowie nigdy nie śpią i ciągle, jak zresztą widać, coś planują. Nie jestem lubianą osobą, wiem to. Nie uciekam jednak przed nikim i nikogo się nie boję. Chcę być jedynie gotowa na wszystko o każdej porze dnia i nocy.
Nigdy też nie ruszam się nigdzie bez ochrony. Świadomie nie wybrałam na mojego prywatnego ochroniarza Hose, ponieważ wówczas chyba nigdy byśmy nie wychodzili z łóżka. Ten skurwiel jest piekielnie dobry i często sama muszę się hamować, by się na niego nie rzucić. Prawdę mówiąc, mogę mieć każdego, ale tylko on potrafi mnie całkowicie zaspokoić.
Wracam do swojego domu, który znajduje się na obrzeżach miasta, i zaszywam się w sypialni. Jest pierwsza w nocy i już nawet nie mam ochoty na długą kąpiel. Biorę szybki prysznic, zmywam resztki makijażu i po prostu idę spać.
Ciężko pracuję, codziennie wstaję o szóstej rano. Czasami dopadają mnie dni takie jak ten, kiedy mam ochotę rzucić to wszystko i wyjechać na drugą półkulę, by żyć jako zwykła, przeciętna kobieta. Szybko jednak uświadamiam sobie, że chyba umarłabym z nudów. Po co porzucać adrenalinę, bogactwo, władzę i dziesiątki napalonych facetów, dla pustego życia żony i matki? To zdecydowanie nie dla mnie.
Mam prawie dwadzieścia pięć lat i potężne imperium, które przynosi mi cholernie ogromne zyski. Płacę jednak za to najwyższą cenę, bo w każdej chwili ktoś może pozbawić mnie życia.
Jestem Lucy Davis, Królowa Śmierci, najgroźniejsza kobieta w całej Ameryce Północnej, postrach każdego, kto o mnie słyszał i nie słyszał.
Nie mam rodziny, nie mam znajomych, bo nikomu nie ufam. Życie dobitnie pokazało mi, że wyłącznie w pojedynkę jestem najsilniejsza. Miłość to słabość, którą wróg wykorzystuje jako pierwszą. Za ukochaną osobę człowiek jest w stanie zrobić wszystko. Z tym że ja nie kocham nikogo, zwłaszcza siebie. Tak jest prościej.
Im mniej słabych punktów, tym lepiej.
W środku nocy budzi mnie szelest w przedpokoju, co niekoniecznie mnie niepokoi. Moi ludzie czuwają, pilnując posiadłości dwadzieścia cztery godziny na dobę. Gdy jednak drzwi do mojej sypialni, się uchylają, wpuszczając snop ostrego światła, zrywam się z łóżka, sięgając po broń, którą zawsze mam w szufladzie szafki nocnej.
– Lucy, to ja, Hose.
Oddycham z ulgą, gdy słyszę znajomy głos.
– Pojebało cię? Chcesz, żebym odstrzeliła ci łeb? – warczę. – Od kiedy to skradasz się do mojego pokoju? Co ty tu właściwie robisz? Jest – spoglądam na zegarek na mojej ręce – trzecia w nocy! – wydzieram się, czym zwołuję innych chłopaków.
– Szefowo, coś się stało?
Ethan, mój prywatny ochroniarz, który wszędzie ze mną jeździ, wbiega jako pierwszy. Na widok Hose nieco się uspokaja, ale nie traci czujności.
– Nie, możesz iść. Twojemu koledze się lekko poprzestawiało w głowie, ale mam nadzieję, że zaraz jakoś mi to logicznie wytłumaczy. – Mrożę wzrokiem intruza. – Lepiej, żebyś miał mi coś mądrego do powiedzenia.
– Wpadłem na trop ludzi, którzy ukradli nam towar.
– Nie mogło to poczekać do rana? Kto to jest?
Siadam po turecku na łóżku i odkładam broń na miejsce. Dziś nie poleje się krew, chyba.
– Nie spodoba ci się to, co zaraz powiem.
Krew zaczyna wrzeć w moich żyłach, bo skoro Hose tak mówi, to znaczy, że jego słowa bardzo mi się nie spodobają. Zna mnie aż za dobrze i wie, jak bardzo porywcza potrafię być.
Dla swoich ludzi jestem dobra. Nie mają ze mną źle, ale muszą odnosić się do mnie z szacunkiem, na który naprawdę długo pracowałam. Gdy zaczęłam coś znaczyć w tym świecie, nie zawsze traktowano mnie poważnie. Kobieta rządząca mafią to nie była codzienność ani nic normalnego. Ci bardziej sceptyczni dość szybko jednak przekonali się, że jestem najgorszym koszmarem, jaki może spotkać kogokolwiek, i że potrafię sprawować władzę.
Nauczyłam się posługiwać bronią na tyle perfekcyjnie, że nigdy nie chybię. Pewna ręka i sokole oko pozwalają mi bezbłędnie eliminować wrogów. Dlatego gdy do kogoś mierzę z broni i oddaję strzał, można być pewnym, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach będzie celny, a co za tym idzie – również śmiertelny.
Od kiedy uciekłam z rodzinnego domu, miałam dwa wyjścia: albo skończę na ulicy jako dziwka, bo towarzystwo, do którego trafiłam na początku, takie właśnie było, albo wezmę się w garść i osiągnę coś w życiu. Zachłysnęłam się drzemiącą we mnie mocą, która pozwoliła mi raz na zawsze pozbyć się mojego przeklętego ojczyma i strącić jego parszywą duszę do samego piekła. O tak, byłam cholernie dumna z siebie i musiałam przekuć tę moc w coś potężnego. Jego śmierć pokazała mi, że mogę być niepokonana.
Odpycham wspomnienia i próbuję skupić się na teraźniejszości. Wzdycham i zmęczonymi oczami spoglądam na Hose.
– Kto to, kurwa, jest? Kto śmie wyciągać łapy po moje?
– Mason Graves.
– Niemożliwe – zaprzeczam niemalże natychmiast. – Znam go, on zna doskonale mnie. Mamy układ, nie wchodzimy sobie w drogę. Przecież wie, czym to grozi.
– Wszystkie poszlaki wskazują na niego – odpowiada stanowczym głosem.
Hose rozsiada się w fotelu, ustawionym po prawej stronie pokoju, a nogi zarzuca na mały stolik kawowy. Pewny siebie, bezczelny palant. Ta jego nonszalancja działa mi na nerwy i coraz częściej mam go dość.
Mrożę go wzrokiem, ale nic sobie z tego nie robi.
– Jutro to wyjaśnię, a jeśli to faktycznie on, to przysięgam, rozpęta się wojna, jakiej jeszcze te ulice nie zaznały. I nie będzie to moja krew, lecz Masona Gravesa. – Mrużę oczy, wlepiając wzrok bazyliszka w mojego rozmówcę. – Coś jeszcze?
– W zasadzie tak… – Wstaje i zaczyna iść powoli w moją stronę, a z jego oczu bucha żar.
– Wypad! – Pokazuję palcem wskazującym drzwi od pokoju.
– Ale…
– Nie ma żadnego „ale”, Hose. Chcę iść spać. Masz stąd zniknąć, w przeciwnym razie Ethan wyprowadzi cię siłą.
– Myślałem, że skoro już tu jestem, to zechcesz trochę pobaraszkować – mruczy.
– Nie zechcę. Wyjdź!
Czas skończyć nasze wspólne zabawy, bo ewidentnie uznał, że ma jakieś większe przywileje. Nie może przychodzić sobie do mnie w środku nocy i prosić o numerek. Nie ja jestem dla niego, tylko on dla mnie i niestety, przekroczył pewną granicę, której przekraczać nie powinien.
Śmierdzi mi informacja, z którą do mnie przyszedł. Mason nie posunąłby się do tak głupiego występku. Ktoś chce go wrobić, a mnie skierować w ślepą uliczkę. Jeśli wywiązałaby się między nami wojna, to wątpię, żeby któreś z nas wyszło z tego bez szwanku. Oboje jesteśmy potężnymi ludźmi mającymi armię żołnierzy, którzy są gotowi zginąć za nas. Podczas starcia mocno byśmy osłabili nasze szeregi. Być może komuś właśnie na tym zależy.
Zapala mi się lampka ostrzegawcza w głowie, że coś jest bardzo nie tak i jeśli teraz zbagatelizuję tę informację, mogę zapłacić wysoką cenę za moje ignorowanie.
Załatwię to jutro. Noc nie jest najlepszą porą na tak poważne sprawy, a problemy mają podwójną moc obezwładniania.
Ranek wdziera się jednak zdecydowanie zbyt szybko zarówno do mojego pokoju, jak i umysłu. Najpierw słyszę dzwonek telefonu, a gdy odbieram – głos Gravesa.
– Na własne życzenie rozpętałaś między nami wojnę.
Skóra mi cierpnie, a plecy rosi zimny pot. Ktoś rozpoczął bardzo brzydką zabawę w ciuciubabkę, a ten idiota dał się podpuścić. Jeśli go nie udobrucham i nie udowodnię, że ktoś się nami bawi, czeka nas wojna na śmierć i życie. Nie mam ochoty wystawiać moich chłopaków na tak głupią śmierć. Nie dziś i nie jutro, a przede wszystkim, nie ku uciesze jakiegoś psychopaty.
Dorwę tego gnoja i popamięta mnie do końca swojego parszywego życia, które i tak długo nie potrwa.
Jestem Lucy Davis, ze mną się nie pogrywa.
Rozdział 5
– Dlaczego grzebiesz w moim telefonie?!
Krzyk Huntera niemalże rozrywa mi bębenki w uszach, a jego silna ręka bez problemu unosi mnie za szyję. Łzy napływają mi do oczu, a słowa więzną w gardle. Nie mam na tyle siły, by się obronić.
– Mów!
Obraca mnie przodem do siebie i w tym momencie napotykam szalejącą furię w jego brązowych oczach. Jest przerażający, a ja kompletnie bezbronna. Zaciskam kurczowo dłoń na telefonie, próbując jednocześnie nie umrzeć ze strachu.
– Myślałam, że coś ukrywasz – szepczę, a głos co chwilę mi się łamie. – Nigdy się z nim nie rozstajesz, nic mi nie mówisz. Zachowujesz się dziwnie. Do tego ta twoja rozmowa o mnie. Ty doskonale wiesz, kim jestem.
– Jesteśmy na pieprzonej Alasce, tutaj zagrożenie czyha na nas na każdym kroku. Muszę mieć telefon, żeby w razie czego powiadomić ratowników. Co ja niby mam przed tobą ukrywać, skoro cię nie znam, do cholery?!
– Nie wierzę ci – mruczę.
– Nie musisz. Nie zależy mi na tym. To nie ja jestem zależny od ciebie, pamiętaj o tym. Znalazłaś się w moim domu i wymagam, byś respektowała moje zasady.
Jego uchwyt nieco słabnie, co pozwala mi się wyrwać i odsunąć na bezpieczniejszą odległość. Nie wiem, na co liczyłam, zabierając mu ten cholerny telefon. Ten mężczyzna to maszynka do zabijania i nie uwierzę, że jest zwykłym ratownikiem górskim. Siła, mięśnie i to, jak szybko zareagował, świadczą o tym, że jest dobrze wytrenowany.
– Skoro nie masz nic do ukrycia, to dlaczego tak się wściekasz? O mało mnie nie udusiłeś – mruczę, odzyskując nieco odwagę i rozmasowując obolały kark.
– Bo nie lubię, gdy ktokolwiek dotyka moich rzeczy. A już zwłaszcza ktoś obcy.
– Czy jak powiem, że już tak nie zrobię, to mi uwierzysz?
On ma rację. Nie mogę go wkurzyć, bo gotów mnie wystawić na ten ziąb. Nie chcę jednak pozostać anonimową osobą, która nie wie nawet, jaki ma ulubiony kolor czy smak potrawy. Nie pamiętam praktycznie nic.
– Nie uwierzę – odpowiada jak gdyby nigdy nic.
– Jak to? – obruszam się, choć nie mam do tego najmniejszego prawa. – Obiecuję.
– Zjawiasz się nie wiadomo skąd. Twierdzisz, że nic nie pamiętasz, po czym dobierasz się do moich prywatnych rzeczy. – Krzyżuje ręce na swojej potężnej klatce piersiowej. – Dobrze ci radzę, nie pogrywaj sobie ze mną, bo źle na tym wyjdziesz.
Jego spojrzenie jest już spokojne, ale nie wykrywam ani odrobiny żartu w głosie. Mówi poważnie.
– Grozisz mi?
– Tak.
Tego się nie spodziewałam.
– Ustalmy sobie pewne zasady.
– Słucham.
– Nie wchodź mi w drogę, a pozwolę ci tu przebywać, ale jeszcze raz zawiedź moje zaufanie, to wrócisz, skąd przyszłaś.
– A skąd przyszłam?
– Nie wiem, może gdy zostaniesz sama podczas szalejącej śnieżycy, to coś ci się przypomni. Pytaj Zaca, może on ci powie.
– Dowcipniś – prycham.
– Daleko mi do żartu. Umowa? – Wyciąga do mnie wyprostowaną rękę, którą ignoruję z pogardą.
– Umowa – odpowiadam niechętnie, ponieważ wiem, że coś przede mną ukrywa.
Jestem skazana na tego niebezpiecznego mężczyznę, bo jeśli mu wierzyć, to do najbliższej miejscowości mam za daleko, by samej dojść w taką pogodę, a poza tym ja kompletnie nie wiem, gdzie jestem. Bez jakiejkolwiek mapy nie mam szans na ucieczkę.
Hunter wyrywa mi z ręki swój telefon i wsadza go z powrotem do kieszeni spodni.
– Dlaczego trafiłaś akurat do mnie? – burczy ewidentnie niezadowolony, jakbym co najmniej miała jakikolwiek wybór.
– Może jestem dla ciebie karą albo lekcją? Podobno nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny – pyskuję.
– Karą zdecydowanie. Czy ja wyglądam na niańkę dla sfrustrowanej baby?
Siada na kanapie, nie spuszczając ze mnie wzroku, a ja, przysięgam, dostrzegam w jego oczach zmęczenie i po raz pierwszy jest mi go nawet trochę szkoda, bo jakby nie było, odkąd się obudziłam, nie ułatwiam mu życia.
– A ty jak byś się zachował na moim miejscu?
– Ja nie kradnę cudzych rzeczy i nie czytam prywatnej korespondencji. – Zakłada nonszalancko kostkę prawej nogi na kolano lewej i przygląda mi się zadziornie.
– Nie o to pytam! – burzę się, choć wiem, że jak zwykle sobie ze mną pogrywa.
– Nie wiem, jak bym się zachował. Nie zazdroszczę ci, bo brak tożsamości musi być strasznie upierdliwy. Nie możesz na przykład stwierdzić, czy od zawsze jesteś taką wredną suką, czy stało się to po jakimś wypadku.
– Tobie bardziej przydałby się reset systemu, może nie byłbyś takim dupkiem! – Odwracam się na pięcie i ruszam w kierunku swojego pokoju.
– Dokąd?! – Głośne warknięcie zatrzymuje mnie w pół kroku.
– Czego chcesz?
Nie odwracam się do niego. Mam ochotę zniknąć w sypialni, zakryć się kołdrą i nie wychodzić spod niej, dopóki czegokolwiek sobie nie przypomnę.
– Najpierw mnie obrażasz, a później zwiewasz jak rasowy tchórz? To jest twoja kolejna cecha?
– Nazywam tylko rzeczy po imieniu. – Odwracam się do niego i odkrywam, że wyśmienicie się bawi moim kosztem. Palant! – Ty możesz wyzywać mnie od suk, ale ja nie mam już prawa nic powiedzieć? Coraz mniej mi się to podoba. Załatwiaj lepiej jakiś pług i pozwól mi się stąd wynieść.
– Dać jej dach nad głową, to jeszcze zacznie wybrzydzać.
– Jak się twoja Lu dowie, że mieszkasz z kobietą, to będziesz miał nieźle przejebane. – Mrużę oczy, ale już po sekundzie żałuję tych słów.
Hunter w mgnieniu oka znajduje się przy mnie i chwyta moją twarz silną dłonią. Jego grube palce wbijają się w moją delikatną skórę na policzkach, powodując koszmarny ból.
– Nigdy więcej nie wymawiaj tego imienia!
Jego krzyk rozrywa mi bębenki. Mój niewinny żarcik zadziałał na niego niczym płachta na byka, a ja znów znalazłam się w potrzasku.
– To boli. Hunter, proszę, puść mnie.
Z moich oczu ciekną łzy, a skóra pulsuje pod naporem uścisku. W końcu widząc moje przerażenie w ochach, mężczyzna zwalnia chwyt, ale nie cofa się nawet na krok. Stoi niebezpiecznie blisko mnie, a jego oddech omiata moją twarz.
Czuję się, jakbym stała oko w oko z potężnym lwem lub niedźwiedziem. Wiem, że jednym ruchem może mnie pokonać, a nawet zabić.
– To imię jest zakazane, rozumiesz? A już na pewno w tej formie, w której go użyłaś. Jeśli ci życie miłe, to nigdy więcej go nie wymawiaj. Wierz mi, że wolałabyś wezwać samego szatana niż tę osobę – dyszy, jakby przebiegł maraton.
Widzę, jak żyła na szyi pulsuje mu z wściekłości. Dwie niewinne literki wywołały tak ogromne zamieszanie.
Zastanawiające, że tak raptownie zareagował na kobietę, z którą rzekomo niedawno coś go jeszcze łączyło. Sama widziałam, jak wyznawał jej miłość. Jak zapewniał, że zawsze będą razem. Być może złamała mu serce, wszak zerwała z nim poprzez wiadomość. Nikt, komu zależy na drugiej osobie, raczej nie robi takich podłych rzeczy. I czy to znaczy, że Hunter jednak ma serce? Skoro był w stanie obdarzyć tę kobietę uczuciem… Możliwe, że ona właśnie mu je odebrała, przez to zrobił się taki gniewny i zgorzkniały.
– Ja tylko żartowałam.
Powracam na ziemię z plątaniny własnych myśli.
Jestem przerażona, a jednocześnie zaintrygowana tym, co przed chwilą się stało.
Jeśli myśli, że mnie do siebie, a przede wszystkim do tej osoby zraził, to jest w ogromnym błędzie. Chyba właśnie wychodzi na wierzch moja prawdziwa natura i wydaje się cholernie ciekawska.
– Komikiem to ty nie zostaniesz. Ja za to nie żartuję. Nie chciałabyś spotkać tej kobiety na swojej drodze. Jeśli miałabyś jednak takiego pecha, to lepiej od razu przegryź sobie żyły.
– Mówisz tak, bo z tobą zerwała?
– Dość! – krzyczy tak głośno, że mam wrażenie, iż zaraz spadnie na nas lawina z pobliskich szczytów. – Jeśli powiesz jeszcze jedno słowo na jej temat, wystawię cię za drzwi.
– Nie zrobisz tego.
– Nie?
Chwyta mnie i bez problemu przerzuca niczym worek kartofli przez swoje ramię. Widzę tylko jego plecy, ale doskonale wiem, że kieruje się do drzwi wyjściowych i już po chwili omiata mnie nieprzyjemny chłód. Powietrze pachnie mrozem, żywicą i dymem z komina. Jest chyba z pięćdziesiąt stopni na minusie, a ja mam bose stopy i koszulkę z krótkimi rękawami. Po chwili czuję kłujący ból w stopach, gdy Hunter stawia mnie na śniegu i zatrzaskuje za sobą drzwi. Zwariował.
– Czy ty jesteś normalny?! Chcesz, żebym umarła na zapalenie płuc?! – krzyczę i walę pięściami w drzwi, ale odpowiada mi cisza. – Hunter! Kurwa, zimno tu jak na biegunie północnym.
Cisza.
Cudownie. Ja i mój niewyparzony jęzor mamy za swoje. Jeśli Hunter za minutę nie otworzy tych cholernych drzwi, to zamarznę.
Spoglądam na swoje stopy, które z sekundy na sekundę robią się coraz bardziej sine. Nie pomaga fakt, że jestem jeszcze bardzo słaba. Dodatkowo zrywa się wiatr, który potęguje uczucie chłodu. Moje ciało obsypuje się gęsią skórką. Sama nie wiem, czy jestem zła bardziej na niego, czy na siebie.