Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co byś zrobiła, gdybyś wiedziała, że umierasz?
Sara ma niespełna trzydzieści lat i chorobę, która zagraża jej życiu. Guz w jej głowie jest dosłownie tykającą bombą zegarową o opóźnionym zapłonie. Jedynym ratunkiem jest kosztowna operacja w Mediolanie. Kobieta wie, że nigdy nie będzie ją na nią stać. Dodatkowo zostaje sama. Bez chłopaka, przyjaciół, bez rodziny.
Stawia wszystko na jedną kartę i z ostatnimi pieniędzmi, jakie posiada, wchodzi do kasyna i wygrywa ogromną sumę pieniędzy. Na tym jednak nie kończy się jej przygoda. Ona dopiero się rozpoczyna. Na jej drodze staje bogaty szef warszawskiej mafii, który składa jej propozycję nie do odrzucenia. Sara przyjmuje ją, po czym rozpoczyna swoją przygodę życia i wyścig z czasem, pod czujnym okiem gangstera o imieniu Maks.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 510
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Warszawa 2023 Wydanie I
WYDAWNICTWO DLACZEMU www.dlaczemu.pl Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala Opieka wydawnicza: Marta Burzyńska Redakcja: Dominika Surma Korekta: Marta Hajduk Projekt okładki: Katarzyna Pieczykolan Łamanie i skład: Anna Jakubek WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE WARSZAWA 2023 Wydanie I ISBN: 978-83-67691-29-1 Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami. Dodatkowe informacje dostępne pod adresem: [email protected].
– Cholera jasna! To jest niemożliwe! – Mężczyzna po mojej prawej stronie zrywa się ze swojego krzesła, przewracając je z potężnym hukiem. W jego oczach kipi gniew. Przykuwa to od razu uwagę ochroniarza, który stoi kawałek od nas, oparty o ścianę. Do mnie natomiast nie dociera, co takiego właśnie się wydarzyło i to drugi raz z rzędu.
– Niestety, to prawda. Właśnie ograła nas kobieta. – Drugi z nich, który siedzi naprzeciwko mnie, lekko uśmiecha się pod nosem. Jego wyraz twarzy zdradza, że jest równie mocno zaskoczony, co pozostali, ale ewidentnie całkowicie pogodzony z porażką. W jego oczach dostrzegłam nawet, jakby cień dumy.
– Nie zgadzam się na to. Chcę rewanżu! Żądam cholernego rewanżu! – Gość, do którego zwracali się przez całą grę „Cichy”, drze się na całe gardło, zwracając na nas uwagę pozostałych obecnych w kasynie.
Powoduje to, że zaczynam się czuć nieswojo. Nie mogę jednak dać tego po sobie poznać, bo mógłby to wykorzystać przeciwko mnie. W pokerze nie ma miejsca na słabości, muszę zachować zimną krew do końca. Tylko jak to zrobić, gdy naprzeciwko mnie siedzi trzech mężczyzn, z którymi lepiej nie zadzierać?
– Co pani na to? – odzywa się z kolei trzeci mężczyzna, siedzący po mojej lewej stronie, który do tej pory wymownie milczał. Starał się chyba zebrać myśli do kupy. Jego głos jest jednak spokojny i niezwykle przyjemny. Uśmiecha się do mnie lekko, oczekując mojej odpowiedzi.
– Nie interesuje mnie, czy ona tego chce, czy nie. Chcę odzyskać moje pieniądze! Nie mogę przegrać z babą! – wydziera się Cichy, który jest mężczyzną w średnim wieku. Dałabym mu około czterdziestu pięciu lat. – Nie wyjdę stąd, dopóki się nie odegram. W przeciwnym wypadku ktoś pożałuje!
Jego słowa mrożą mi krew, a serce niecierpliwie rozpycha się w klatce piersiowej.
– Koleś, przestań się w końcu pienić. – Jeden z graczy pokazuje na mnie palcem. – Ona wygrała z nami uczciwie i równie dobrze może już zakończyć tę farsę. Oskubała nas kobieta, trudno. Wszyscy chyba myśleliśmy, że to będzie szybka i łatwa partyjka, ale, jak widać, mocno się przeliczyliśmy. Musisz przyjąć porażkę na klatę jak prawdziwy mężczyzna.
– Zagram jeszcze raz – odpowiadam cicho.
Oczy wszystkich moich towarzyszy momentalnie wlepiły się we mnie, bacznie mnie lustrując. Głośno przełykam ślinę, a wilgotne od stresu ręce wycieram o nogawki moich czarnych dżinsów.
– No i to mi się podoba! – Cichy podnosi swoje krzesło, zasiada do stołu, zuchwale pocierając ręce, gotowy, by odebrać mi wszystkie pieniądze.
Wcale mnie nie dziwi, że się wkurzył. Właśnie wygrałam w pokera pięćdziesiąt tysięcy złotych. Nie wiem, jak to zrobiłam, ale z minuty na minutę stawałam się coraz bogatsza.
– Stawiam wszystko – mówię, przesuwając żetony na środek stołu.
Moi towarzysze momentalnie się zapowietrzają. Wyglądają jak wyciągnięte z wody ryby. Czyżby takie kwoty robiły na nich wrażenie? Stwarzają pozory obrzydliwie bogatych ludzi. Markowe garnitury i złote sygnety na palcach nie są domeną zwykłych, szarych ludzi. Ja w starych dżinsach i białym podkoszulku wyglądam przy nich jak bezdomna, którą w sumie praktycznie jestem.
– Pani tak serio? – Mężczyzna z naprzeciwka nerwowo ociera pot z czoła.
– Kurwa, nie mam już tyle przy sobie. – Cichy piorunuje mnie wzrokiem.
Chyba nie liczył, że zagram tak ostro. Miał mnie za naiwną, przestraszoną łanię i wcale się nie mylił. W środku umieram z przerażenia, analizując przy okazji, co mogłabym za te pieniądze kupić. Nie miałam jednak wyboru, musiałam iść na całość.
– To po cholerę chciał pan rewanżu? Chcę utrzymać dobrą passę. Gramy czy kończymy? Ja nie mam nic do stracenia, a pan?
Zerkam na niego spod zmrużonych powiek z lekko uniesioną głową. Intensywnie nad czymś rozmyśla, a ja umieram ze strachu. Nie wiem, skąd biorę siłę, by w ogóle jeszcze tu być.
– Nie spodziewałem się, że pójdziesz va banque. Nikt normalny tak nie robi.
– Wchodzę. – Ciągle milczący gość po mojej lewej bez mrugnięcia okiem dokłada swoje żetony na środek. Kwota nie zrobiła na nim wrażenia.
Też bym chciała mieć tyle pieniędzy, by bez żadnych oporów wyłożyć je na stół. Fakt, że teraz miałam, aktualnie nic nie znaczył.
– Poczekajcie chwilę. – Cichy wstał i wyszedł, wprowadzając mnie w konsternację.
– Tego się chyba nie spodziewał. – Zaśmiał się ten najbardziej milczący. – Odważna pani jest. – W jego oczach dostrzegam szacunek.
– Albo głupia – uśmiecham się nerwowo.
Nigdy nie widziałam na oczy takich pieniędzy, więc jak je przegram, to trudno. I tak niedługo będę trupem. Do grobu ich nie zabiorę. Gdybym jednak jakimś cudem wygrała, mogą mi bardzo pomóc. Do tej chwililos mi sprzyjał, więc wyciągnę z tej gry, ile się da. Stawką jest moje być albo nie być. Gram w tej chwili o własne życie. I to dosłownie.
– On pani nie odpuści. Zaciągnie kredyt u samego diabła, aby wygrać. On nigdy nie przegrywa – tłumaczy jeden z mężczyzn.
– Trudno. Niech się zapożycza, u kogo chce. Chciał rewanżu, to go ma. Nie boję się ani jego, ani samego szatana – odpowiadam.
– Chyba naprawdę jest pani głupia, bez urazy. Nikt normalny nie wchodzi w drogę Cichemu – mówi facet siedzący po mojej lewej.
– Wy jakoś z nim gracie i nic wam nie jest – rzucam na odczepnego.
Mówiłam prawdę, nie boję się go. Osoba, która nie ma nic do stracenia, nie obawia się niczego. Może trochę bólu towarzyszącego powolnej śmierci. Jest mi wszystko jedno, jak ta zabawa się zakończy.
– My się znamy, a pokera traktujemy jako rozrywkę. Raz jeden z nas przegra, później kto inny i tak to się toczy. Znamy też granicę i wiemy, kiedy on może się wściec. Ty ją, moje dziecko, przekroczyłaś. Weszłaś w utarczki z groźnym człowiekiem. Poza tym, my spotykamy się, żeby pogadać o interesach, a gra to tylko dodatek. Co innego jest w twoim przypadku. Zjawiasz się nagle z ulicy, wykładasz jakieś śmieszne dziesięć tysięcy i nagle wygrywasz dziesięciokrotność tego. Przypadkowa kobieta ogrywa starego, pokerowego wyjadacza. To się nie może dobrze skończyć.
– Możemy grać. – Cichy wraca do stolika z pokaźnym plikiem banknotów i kiwa ręką na krupiera, a ten bez słowa zamienia to na żetony. – Nie myśl, lalka, że tym razem będziesz miała taki fart. To był jednorazowy wybryk. Uśpiłaś nieco moją czujność swoją niewinną buźką. Teraz ci pokażę, jak się gra. Żarty się skończyły. – Uśmiecha się nerwowo i poluzowuje krawat, odpinając przy tym guzik przy szyi.
Tak, zdecydowanie żarty się skończyły. W puli leżało bardzo dużo pieniędzy. Krupier rozdał nam karty, a moje serce zamarło. Rozglądam się po twarzach moich współtowarzyszy, nie mogąc z nich nic wyczytać. Pieprzeni hazardziści naprawdę umieli przybrać poker face.
Spoglądam w karty, które dostałam, i zaczynam je wysuwać jedna po drugiej. Niby nie układają się w nic sensownego. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że przegrywam, brakuje mi jedynie asa kier, a przecież wylosować go, to jak wygrać los na loterii.
Wymieniam jedną kartę i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Zimny pot oblewa mnie całą od stóp do głowy. Wizja tego, co zaraz się stanie, przysparza mnie o palpitację serca.
Nie wiem, kto powiedział: „Sprawdzam!”, ale machina właśnie ruszyła.
Mój największy przeciwnik z szelmowskim uśmiechem układa swoje karty na stole i oznajmia, że ma straight flush, czyli pokera. Nieźle. Kolejni moi towarzysze wyłożyli po kolei karetę i fulla. Tak, mogłoby się wydawać, że przegrałam z kretesem i już samozwańczy zwycięzca z błyskiem triumfu w oczach wyciąga ręce po wygraną.
– Nie tak szybko! Royal flush!
Rzucam moje karty i wszystko zaczyna dziać się jak na zwolnionym filmie. Nie wierzę własnym oczom. Dzisiejszy dzień jest jednym z najszczęśliwszych w moim życiu i gdyby nie to, że niedługo umrę, nie posiadałabym się z radości.
– To niemożliwe! Oszustka! Jesteś z nim w zmowie! – wydzierając się jak poparzony, Cichy pokazuje palcem na krupiera, który wygląda, jakby zaraz miał dostać zawału.
Przełyka ślinę i kiwa na kogoś dyskretnie głową.
– Nie umiesz przegrywać, facet. – Staram się zebrać kolorowe krążki na kupkę, gdy jego ręka chwyta za moją, odciągając mnie od stolika. – To boli! Puszczaj! – syczę z bólu i niemal czuję, jak moje cienkie kosteczki chrupią pod siłą jego uścisku, którego nie zamierza zwolnić.
Dobiega do nas dwóch ochroniarzy, którzy wyglądają jak dwie szafy pancerne. Zdecydowanie nie chciałabym mieć z nimi nic do czynienia. Mierzą chyba po dwa metry i ważą ze sto kilo. Jeden z nich chwyta mojego przeciwnika za kark i jednym ruchem powala go na ziemię, przygniatając kolanem do posadzki. Drugi stoi i głupio się uśmiecha. Sprawia wrażenie, jakby dobrze się bawił naszym kosztem. Mnie zdecydowanie do śmiechu nie jest.
Oczy wszystkich w kasynie skierowane są na nas. Ludzie szepczą coś między sobą. Niektórzy kręcą głowami z dezaprobatą, inni śmiejąc się, wytykają palcami. Cudownie, właśnie stałam się atrakcją, niczym zwierzę w cyrku. Nie ma to jak zwrócić uwagę wszystkich obecnych ludzi, że właśnie wygrałam kupę kasy. To jak proszenie się o śmierć.
– Co tu się dzieje? – Jedna z szaf pancernych w końcu przemówiła i ewidentnie gadała do mnie.
Jego wzrok skierowany był w moją stronę, świdrował mnie na wylot niczym laser.
Puszę się jak wściekła kotka i fukam do niego:
– Przegrał ze mną w karty i nie potrafi się z tym pogodzić. Nie oszukiwałam, nawet nie wiem za bardzo, jak się to robi.
To akurat szczera prawda. Ja nawet dobrze nie potrafię grać w pokera. Moja wygrana to jakiś potężny łut szczęścia albo sen. Ból na moim nadgarstku jest jednak prawdziwy i uświadamia mi, że wszystko dzieje się naprawdę.
– Też bym się wkurwił na jego miejscu. – Zaśmiał się głupkowato jeden z ochroniarzy. – A wy co na to? – zwraca się do moich pozostałych towarzyszy, którzy jeszcze chyba nie pozbierali swoich jaj i szczęk z podłogi.
– Głupio się przyznać, ale wygrała z nami. Nie oszukiwała na pewno, bo cały czas miałem ją na oku. Potrafię wyczuć szulera. Ona jest czysta. – Zaskakuje mnie przychylność tego tajemniczego i najbardziej milczącego z mężczyzny, bo mimo że i on ze mną przegrał, potrafił zachować resztki honoru.
– Czyli wszystko w porządku. A ty, koleś, uspokój się, bo cię stąd wyniesiemy zaraz – zwraca się do leżącego na podłodze mężczyzny. – Przeproś piękną panią i naucz się przegrywać.
– Zamknij się mięśniaku, bo nie wiesz, z kim rozmawiasz – warczy Cichy.
Wścieka się, ale nie może nic zrobić, bo wciąż jest przygniatany przez ciężkie kolano ochroniarza. Patrzę oniemiała na tę scenę, nie wierząc, że wpakowałam się w to wszystko na własne życzenie.
– A ty nie zapominaj, gdzie jesteś. Szef chce z tobą pogadać. Zdaje się, że właśnie przegrałeś jego hajs – mówiąc to, ochroniarz wskazuje na tylne wyjście, podnosi go i idzie razem z nim we wskazane miejsce.
– Chcę rewanżu! – krzyczy jeszcze raz Cichy.
Zaciął się czy co? Zatrzymał się, próbując jeszcze coś ugrać.
– Nie! – sprzeciwiam się stanowczo. – Ja już nie gram. Skończyłam. Zabieram, co moje, i żegnam.
O tak, mam zdecydowanie dosyć, a kuszenie losu byłoby z mojej strony skrajną głupotą. O ile nie było nią samo przyjście tutaj. I tak wchodząc do kasyna z dziesięcioma tysiącami, nigdy nie sądziłam, że wyjdę stąd z czymkolwiek.
Gdy sytuacja się już uspokoiła, staję przy kasie, kładąc na ladzie pojemnik z żetonami. Przebieram nogami w oczekiwaniu, aż krupier wypłaci mi pieniądze i powie, ile ich właściwie mam, bo z tych wszystkich emocji straciłam rachubę.
Przeraża mnie myśl, jak ja niby mam wyjść teraz z takim hajsem na ulicę. Zaraz mnie ktoś dorwie i wpakuje cały magazynek w łeb. Zwłaszcza po tym, jak wszyscy słyszeli, że wygrałam dużo. Z rozmyślań wyrywa mnie głos ochroniarza, który zmaterializował się nagle przy mnie, wprawiając przy tym w wewnętrzną panikę. Podskakuję przestraszona i serio mam ochotę go za to udusić. Jestem na to jednak za niska i nawet dwoma rękoma nie objęłabym jego grubego karku.
– Oszalałeś?! Nie można tak zaskakiwać ludzi! – warczę, co kompletnie nie robi na nim wrażenia.
– Szef prosi cię do siebie.
Wyprostowana postawa, silnie zarysowana szczęka i napięte mięśnie świadczą o tym, że lepiej się temu człowiekowi nie stawiać.
– Czego chce ode mnie? – Przełykam głośno ślinę. Pięknie, już się zaczyna. Jeszcze nawet nie dostałam do ręki swoich pieniędzy, a już zjawiają się hieny.
Wiem, że nie mogę odmówić, bo jak trzeba będzie, to ten gość mnie tam zaniesie. Wolę nie ryzykować narażenia się kolejnej osobie. Już i tak czuję, że wpadłam w niezłe tarapaty i teraz karty rozdaje sam władca piekieł, zapraszając mnie na niebezpieczną partyjkę.
– Ja tam nie wiem. Kazał wezwać, to wzywam. Chodź za mną.
Zgarniam ponad sto tysięcy złotych od kasjera. Mężczyzna rusza wzdłuż ciemnego, długiego korytarza, a ja idę potulnie za nim z duszą na ramieniu i resztką mojej odwagi w kieszeni. Na końcu znajdują się czarne, rzeźbione drzwi. Wyglądają jak wejście do jakiegoś zamku. Mają rozmach.
Facet, który mnie tam prowadził, poza tym, że ma te wspomniane ponad dwa metry wzrostu i łysą głowę, to ubrany jest cały na czarno, jak w mafijnych filmach. Marynarka lekko odstaje mu na plecach i dam sobie rękę uciąć, że ukrywa tam broń. Serce rusza momentalnie w szaleńczy galop, a zimny pot zrasza mi plecy wzdłuż całego kręgosłupa. Zamordują mnie tu jak nic. Chciałam przygody, to ją mam. Nie powinnam była sama przychodzić w takie miejsce. Nikt nawet nie wie, że tu jestem. Nikt mnie nie będzie szukał. Poderżną mi gardło, a moje ciało wywiozą w bagażniku i zakopią gdzieś w lesie, czyniąc ze mnie pokarm dla robali. Wzdrygam się na własne myśli, które rozpoczęły jakiś chory wyścig w mojej głowie, która najgłupsza będzie pierwsza na mecie.
Zachowałam się jak ostatnia kretynka, przychodząc tutaj. Stało się i teraz już nie cofnę czasu. Mam tylko nadzieję, że nie będą mnie zbyt długo maltretować. A czytam książki mafijne, więc wiem, do czego są zdolni tacy ludzie.
– To ona, szefie – rzuca beznamiętnie w kierunku starszego mężczyzny siedzącego za ciężkim, mahoniowym biurkiem, po czym wpycha mnie do środka, zamykając za mną drzwi z hukiem.
Strach paraliżuje mnie tak bardzo, że nie pozwala ruszyć się nawet na milimetr. Całe ciało mi drży. Zanim mnie zabiją, to umrę na zwykły zawał serca.
– Dzień dobry. Proszę usiąść. Nie ugryzę.
Ani drgnęłam przerażona, nie wiedząc, co się teraz ze mną stanie. Na cholerę mi była ta cała gra? Co też mnie podkusiło? Stałam właśnie oko w oko z obcym, tajemniczym mężczyzną, którego zamiary były mi kompletnie nieznane i chyba to mnie najbardziej niepokoiło.
Jego głos okazuje się jednak zaskakująco miły i spokojny. Nie sprawia wrażenia rozgniewanego czy też chętnego, by mnie zabić. Spodziewałam się raczej innej reakcji z jego strony. Być może nagłego wybuchu gniewu, sprzeciwu, zdziwienia. Jest zbyt ciemno i za nic w świecie nie mogę dostrzec wyrazu jego twarzy. Skrył się w lekkim mroku, co potęguje we mnie strach, ale i zaciekawienie.
– Nie jestem pewna, co do tego gryzienia – mruczę pod nosem.
Zmuszam jednak moje ciało do ruchu i ciągnięta ciekawością podchodzę posłusznie do biurka. Nie spuszczając wzroku z mojego współtowarzysza, powoli siadam na fotelu. Miękkość siedziska pochłania mnie i zapadam się w ciemnozielonym, welurowym materiale.
Pokój, w którym przebywam, jest ciemny i ponury. Ściany pomalowane na ciemną butelkową zieleń przytłaczają i tworzą pomieszczenie optycznie mniejsze. Wszędzie wiszą obrazy w masywnych, złotych ramach. Są to głównie pejzaże i martwa natura. W całym pomieszczeniu znajduje się tylko jedno okno i to pod samym sufitem. Budynek zlokalizowany jest w piwnicy, jednej ze starych warszawskich kamienic. Okolica również pozostawia wiele do życzenia. Czuję się tu jak w domu grozy.
Mrok rozświetla mała lampka stojąca na biurku, która świeci bardzo słabym światłem. Jak można siedzieć w takiej norze? Wszystko jest strasznie depresyjne. Mam ochotę uciec, bo nagle zaczyna mi brakować tlenu. Chrząkam, jakby miało mi to w jakikolwiek sposób pomóc w oddychaniu.
Mężczyzna siedzi wciąż w milczeniu i bacznie mi się przygląda. Dym z palonego przez niego cygara snuje się po całym pomieszczeniu niczym wąż boa, powodując nieprzyjemne szczypanie w oczach. Wszystko tutaj jest nim przesiąknięte, niczym w wędzarni.
Irracjonalna scena, wyjęta wprost z Ojca Chrzestnego. Znów przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz i mimo że w pomieszczeniu jest gorąco i duszno, czuję chłód.
– To ty skopałaś tyłek temu idiocie, Cichemu – przerywa w końcu to nieznośne milczenie i bardziej stwierdza, niż pyta.
Nie spuszcza ze mnie wzroku, zaciągając się ponownie cygarem. Onieśmiela mnie to i odbiera pewność siebie. Z wydychanego dymu robi śmieszne kółka, które im wyżej lecą, tym robią się coraz większe, by ostatecznie zmieszać się z zawiesiną pod sufitem.
– Nie wiem, o czym pan mówi. Ja tylko wygrałam w uczciwej grze. Myślałam, że to normalne, że ktoś wygrywa, a ktoś przegrywa. Pewnie też bym się zdenerwowała, gdybym przegrała tak dużo pieniędzy, no ale na tym to wszystko polega, prawda? – Słowotok wyrywa się z moich ust. Ręce nieznośnie mi się pocą i czuję coraz większe duszności. Mam wrażenie, że ściany z każdą minutą coraz bardziej się zacieśniają.
– Naprawdę nie wiesz, z kim zadarłaś?
Wyraźnie się pobudza, jakbym co najmniej okradła jakiegoś szejka arabskiego. Na jego twarzy pojawia się znikomy uśmiech.
– Zadarłam? – Nie bardzo rozumiem, czym on się tak ekscytuje. Jego rozbawienie jest wręcz irytujące. – Z nikim nie chciałam wejść w żaden konflikt.
– Cholera, jest gorzej, niż myślałem. Dobrze, powiem ci to inaczej i bardziej dosadnie. Masz przejebane, dziewczyno. – Miejsce niewyraźnego uśmiechu na jego twarzy zajął teraz szeroki i szyderczy, na co unoszę w zdziwieniu jedną brew.
– Kim jest ten człowiek? – pytam.
Przełykam ślinę, by nawilżyć dziwnie ściśnięte i wysuszone gardło i coraz bardziej w myślach ganię się za swoją głupotę. Nie zastanawiałam się wcześniej, na co liczyłam, przychodząc tutaj. Wiedziałam, że to miejsce nie ma dobrych opinii. Zresztą, które kasyno ma? Słyszałam, że przychodzą tu typki spod ciemnej gwiazdy. Oczywiście, znając moje szczęście, zapewne trafiłam na najbardziej niebezpiecznego.
– Cichy słynie z tego, że rzadko kiedy przegrywa i nie mam tu na myśli tylko pokera. A jeśli przegra, to tak długo domaga się rewanżu, aż wyjdzie na swoje. Ty tak po prostu odeszłaś od stołu. A niech mnie! I w dodatku został upokorzony przez moich ochroniarzy. – Drapie się po brodzie ręką, na której widnieje ogromny złoty sygnet z rubinem. Zapewne jakaś rodowa pamiątka. Wart pewnie tyle, ile miałam na początku, przychodząc tutaj.
– Zabije mnie?
– To wielce prawdopodobne, ale najpierw będzie próbował odebrać ci pieniądze, oczywiście z odsetkami. Wie, ile wygrałaś, więc po to sięgnie. Nie zadowoli się byle czym. Będzie chciał dużo więcej niż przegrał.
– Zajebiście. Chyba właśnie wpakowałam się w niezłe gówno i wydałam na siebie przyspieszony wyrok śmierci – wzdycham.
– Nie będę cię okłamywał. Jest źle. Po co ty tu przyszłaś w ogóle? Co taka młoda dziewczyna robi w kasynie? To nie jest miejsce dla ciebie – mówi i wydaje się szczerze zainteresowany.
– To długa historia i nie wiem, czy mam ochotę o niej opowiadać – mówię. – Jak głęboko tkwię w tym szambie? Mam jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji?
Do tej pory nawet pogodziłam się z myślą, że umrę, ale nie sądziłam nigdy, że może to nastąpić jeszcze szybciej, niż zakładałam, i w zupełnie inny sposób.
– Uciekać. I to jak najdalej stąd. Wpakowałaś się po samą szyję – stwierdza poważnym tonem mężczyzna.
Coś mi tu nie gra. Skąd w obcym facecie troska o mnie? Dlaczego zwrócił na mnie uwagę? Nie wierzę, że jestem pierwszą kobietą, która przekroczyła próg tego kasyna. Niczym szczególnym się nie wyróżniam.
– Tylko dokąd? Nie mam nigdzie rodziny, do której mogłabym pojechać. Zresztą, nie mogę nikogo narażać. Nie chcę wyjeżdżać z Warszawy – odpowiadam cicho.
– Musisz zniknąć z kraju, a ty mi mówisz, że nie chcesz wyjeżdżać z miasta. – Śmieje się.
Wciąż mówił do mnie spokojnym tonem. Jakbyśmy rozmawiali o wakacjach, a nie ucieczce przed gangsterem. Jemu tak łatwo przychodziła rozmowa o kompletnie abstrakcyjnych dla mnie rzeczach.
– Przynajmniej na jakiś czas, póki sytuacja trochę nie przycichnie, musisz rozpłynąć się w powietrzu. Tylko wówczas jest szansa, że cię nie dopadnie. W Polsce wygrzebie cię z najciemniejszego kąta. Za granicą, być może, już nie będzie miał takiej władzy i znajomości. Z tego co wiem, to aż tak grubą rybą nie jest.
– Jak widać, jest, skoro może mnie dopaść w całej Polsce. Nie brzmi to zbyt optymistycznie. I po to mnie pan tu wezwał? Żeby dawać mi dobre rady? Nie wygląda mi pan na psychologa lub doradcę życiowego. Widzę, że jest pan taki sam jak oni. Groźny i bezwzględny i raczej ma w dupie takie szare myszy jak ja. Nie rozumiem zatem, skąd ta troska – dopytuję zestresowana.
Skąd nagle pojawiła się we mnie taka śmiałość i odwaga? Nie wiem. Być może przyczyniła się do tego patowa sytuacja i fakt, że mogę nie wyjść stąd żywa.
– Chcę ci pomóc – mówi, jak gdyby nic.
– Tak po prostu? – pytam z ironią w głosie. – Jestem obcą osobą. Zwykła, przypadkowa dziewczyna z ulicy. Nic pan o mnie nie wie i prawdopodobnie nigdy się nie dowie. Więc dlaczego?
– Bo mogę. Bo mam taki kaprys. Bo gnojka nienawidzę i chcę mu jeszcze bardziej dopiec. A teraz nadarzył się ku temu idealny moment – uśmiecha się szeroko, pokazując, że cała ta sprawa nieźle go bawi.
– Nie, no ekstra, że wprawiłam pana w tak dobry nastrój. Przynajmniej jedno z nas się świetnie bawi. Zemści się pan na nim moim kosztem. Super plan! Ja jednak za niego podziękuję. Nie chcę być pionkiem w waszej grze. Tu chodzi o moje życie.
Gorycz wylewa się z każdym moim słowem. Ewidentnie śpię i mam niezły koszmar. A człowiek przede mną jest ucieleśnieniem piekła, do którego pójdę po śmierci, odkupując tym winy innych.
– Po części sama się o to prosiłaś. Kto przy zdrowych zmysłach siada do partyjki z Cichym? Trzeba być chyba samobójcą, mistrzem pokera albo kompletnym idiotą – mówi, cały czas mnie obserwując.
– Tylko ten stolik był wolny. Krupier, gdy mnie przy nim usadzał, nie raczył mnie ostrzec, że to nie jest dobry pomysł i sam mnie tam zaprowadził. – Mój podniesiony głos świadczy o zdenerwowaniu. Chciałabym już poznać finał tej rozmowy. A najbardziej, to chciałabym się wybudzić z tego, w czym aktualnie tkwiłam. – A co pan na to, że nigdy wcześniej nie byłam w kasynie, a jedyny poker, w którego grałam, to z moim ojcem na zapałki?
– W takim razie jesteś jebanym samobójcą. Oszalałaś? Kto robi takie rzeczy? – Uderza pięścią w stół, a ja mimowolnie podskakuję przestraszona jego reakcją.
– Może ktoś, kto niedługo umrze? – Czuję się, jakbym to nie ja teraz rozmawiała. Jakby prawdziwa ja stała z boku i przyglądała się temu wszystkiemu, z dezaprobatą kręcąc głową. Mówię jednak dalej: – Nie mam nic do stracenia. Najcenniejsza dla mnie rzecz niedługo również przestanie istnieć.
– Nie rozumiem. – Marszczy brwi i pochyla się w moją stronę, opierając łokcie o blat biurka.
– Mam nowotwór. Został mi mniej więcej rok życia, a może i mniej. Mam pieprzoną bombę zegarową w głowie, która może eksplodować w każdej chwili. Postanowiłam jednak, że spróbuję szczęścia i może uda mi się uzbierać na początek choć niewielką sumę pieniędzy na operację, która jest dla mnie jedynym ratunkiem. Nie mam nic do stracenia. Nie mam domu, pracy ani wsparcia. Jestem zdana wyłącznie na siebie. – Spuszczam głowę, bo ciężko się opowiada o sobie komuś nieznajomemu. Jednocześnie odczuwam ogromną potrzebę wyrzucenia tego z siebie, dlatego kontynuuję: – Na chwilę obecną nie mam kompletnie dla kogo i po co żyć, ale kocham swoje życie. Jestem wdzięczna losowi, że mam szansę chodzić po świecie. Fakt, teraz nie jest idealnie, ale przecież nie będzie tak wiecznie. Kiedyś los na pewno by się odmienił. Może mogłabym się jeszcze w kimś zakochać i żyć normalnie. Wciąż wierzę, że mam jakieś szanse. Wypłaciłam pieniądze z konta i postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Nie sądziłam, cholera, że wygram cokolwiek i że jeszcze bardziej tym przyspieszę swój wyrok śmierci. Sama nie wiem, na co liczyłam.
– Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem – mówi, a jego mina wskazuje jednoznacznie, że zrobiłam na nim ogromne wrażenie.
– Tak, dokładnie to samo powiedziałam lekarzowi, gdy przedstawił mi miesiąc temu wynik rezonansu. Kurczę, może to głupio zabrzmi, ale nie chcę jeszcze umierać. Chciałam uzbierać trochę pieniędzy na życie, a później starać się ogarnąć fundusze na operację. Jest to raczej poza moim zasięgiem, ale nie mogę biernie przyglądać się, jak czas przecieka mi przez palce. Hazard wydał mi się najszybszym sposobem powiększenia mojej gotówki. Mogłabym iść do jakiejś fundacji, ale ludzie wolą wpłacać pieniądze na dzieci i zwierzęta, a nie na dorosłych. Po mnie nawet nie widać choroby. Tym sposobem pewnie bym się nie doczekała. Nielegalne sposoby są najskuteczniejsze. – Zmieszana własnym wyznaniem, uśmiecham się nieśmiało i zagarniam niesforny kosmyk włosów za ucho.
– Co to za operacja? – dopytuje mężczyzna.
Czemu tak bardzo go to interesuje? Nie zna mnie. Zapewne kasa, którą wygrałam, nie robi na nim wielkiego wrażenia, a mimo to wydaje mi się, że przemawia przez niego troska.
Znów odpala cygaro i kilka razy wciąga dym do ust. Czeka, aż znów się przełamię i zacznę mówić.
– Jest klinika we Włoszech, dokładniej w Mediolanie, która teoretycznie mogłaby się mną zająć. Oczywiście to prywatny szpital i pobyt w nim kosztuje fortunę, przynajmniej dla mnie. Nawet nie wiem, czy mam jakiekolwiek szanse się tam dostać, bo czas oczekiwania jest dość długi. Jak widać, jednak ludzi nie odstraszają ceny – mówiąc to, przewracam oczami.
– Jakie masz szanse?
– Jakieś sześćdziesiąt do siedemdziesięciu procent. Może im się udać, ale to mogą ocenić dopiero, gdy mnie rozkroją. Jeśli im się jednak nie uda, idę do piachu. – Wzdrygam się na własne słowa, bo świadomość, że choćby jutro mogłoby mnie już nie być na świecie, przeraża mnie.
– Koszt?
– Około dwudziestu tysięcy euro, ale to tylko koszt samej operacji. Do tego dochodzi podróż, pobyt, badania, rehabilitacja. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby nastąpiły komplikacje i musiałabym zostać tam dłużej – odpowiadam, choć nie rozumiem, skąd to jego nagabywanie.
– Chyba faktycznie dziś jest twój szczęśliwy dzień – mówi zamyślony.
– I tak, i nie. Mam kasę na operację, ale nie mam za co tam dojechać, za co żyć. Ostatnie pieniądze, jakie miałam, to te marne dziesięć tysięcy, które cudownie rozmnożyłam. Nie mogę zapłacić im w ratach, bo nie ma żadnej gwarancji, że to przeżyję.
– Rodzina, przyjaciele? Nikt ci nie może pomóc?
– To jakieś przesłuchanie? Brakuje panu tylko takiej metalowej, policyjnej lampki. Bawimy się w policjanta i złodzieja? – Krzyżuję ręce na piersiach, przyjmując pozycję obronną.
– Odpowiedz na moje pytanie, proszę.
Jego głos staje się coraz bardziej delikatny i troskliwy. Zupełnie jakbym rozmawiała z jakimś bliskim wujkiem. Bije od niego dziwne dobro i z zaskoczeniem odkrywam, że wcale nie czuję się teraz źle w jego towarzystwie. Stres, który towarzyszył mi, gdy tu weszłam, nagle zniknął, a jego miejsce zajęło odprężenie. Fotel nagle stał się jeszcze bardziej miękki, a dym przestał gryźć w oczy.
– Rodzice nie żyją. Mama zmarła, gdy miałam osiemnaście lat. Miała raka. Tata zaginął w dziwnych okolicznościach trzy lata temu. Jego ciało znaleźli na brzegu rzeki, kilka kilometrów za Warszawą. Uznali to za samobójstwo i sprawę umorzyli. Rodzeństwa nie miałam. Mój facet, jak tylko się dowiedział, że niedługo umrę, wywalił mnie z domu.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu. – Wzdycham i opowiadam dalej: – Przyjaciele uznali, że chyba rak jest zaraźliwy i od jakiegoś czasu unikają mnie jak ognia. Może w ten sposób przygotowują się na moje odejście. Boją się patrzeć, jak cierpię.
Po co mu to wszystko mówię? Sama chciałabym wiedzieć. Stanowię dla niego pewnie tylko ciekawostkę, niechcący ogrywającą jakiegoś typka, którego on nie trawił. Tacy jak on śpią na kasie i mają szare myszki, takie jak ja, w głębokim poważaniu. Jednak chęć pogadania z kimkolwiek jest zwyczajnie silniejsza ode mnie. W tym z pozoru groźnym typku nie wyczuwam ani grama zagrożenia. Przypomina mi trochę mojego tatę. Ma na oko sześćdziesiąt lat, siwe włosy i ciepłe, brązowe oczy, których ani razu, odkąd rozmawiamy, nie dosięgnął uśmiech.
– Ile masz lat? – kontynuuje swoje przesłuchanie bez mrugnięcia okiem.
Niczym na spowiedzi odpowiadam grzecznie i zgodnie z prawdą:
– Dwadzieścia sześć.
– Moja córka w tym roku też by tyle kończyła. – Posmutniał i zamyślił się nad czymś bardzo mocno.
– Coś jej się stało?
– Została porwana dla okupu. Miała wtedy szesnaście lat. Zaczynałem coś znaczyć w tym mieście, ale nie na tyle, by jej pomóc. Nie miałem wówczas jeszcze ani takich pieniędzy, ani pozycji. Nie zdążyłem na czas uzbierać tyle szmalu. Zamordowali ją na moich oczach. – Znów uderza pięścią w stół tak mocno, że na nowo odczuwam lekki niepokój.
– Strasznie mi przykro. Dalej jednak nie rozumiem, po co mnie pan tu wezwał. Bo chyba nie po to, abyśmy pogadali sobie o naszych życiach i licytowali się, jak bardzo mamy przerąbane. A nawet jeśli, to ja wygrywam w przedbiegach. – Wywołuję tym nieznaczny uśmiech na jego twarzy.
– Kurwa, masz rację. Nikomu nie mów, że stary Tkacz miał chwilę załamania, bo połamię ci te piękne nóżki. – Wskazuje palcem na moje nogi, śmieje się i znów na chwilę milknie. Wygląda jakby cały czas nad czymś intensywnie rozmyślał, zaciągając się dymem cygara, jakby miało mu w tym pomóc.
– Okej – odpowiadam niepewnie.
Tkacz? To nazwisko obiło mi się o uszy, bo nie raz słyszałam o jakimś inwestorze, który miał w swoim posiadaniu pół Warszawy i kilka okolicznych wioch. Mama zawsze reagowała nerwowo na każdą wzmiankę o nim w telewizji. Mówiła, że jest gangsterem i złym człowiekiem i że na takich ludzi trzeba uważać. A tu proszę, siedzę właśnie z nim twarzą w twarz i wcale nie wydaje się taki straszny. Jest to jednak tylko moja subiektywna ocena, wysnuta po tych kilkunastu minutach rozmowy. Mam chyba zaburzone poczucie zagrożenia i niczym ranne zwierzę, zbliżam się do niego, by uzyskać jakąkolwiek pomoc. To może się zakończyć w dwojaki sposób: życie albo śmierć.
– Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Chcę ci pomóc – mówi w końcu.
– Dlaczego? – pytam zaskoczona.
Moc mojego zdziwienia jest wprost proporcjonalna do dziwności jego oferty.
– Przestań ciągle zadawać to pytanie. Zaimponowałaś mi. Równie dobrze mogłabyś być moją córką, za którą cholernie tęsknię. Tak jak ty jestem zupełnie sam. Nie mam komu pomagać. To kasyno, to całe moje życie. Spędzam tu całe dnie. Mam kasy jak lodu. Mógłbym nią codziennie rozpalać w kominku, a mimo to nigdy nie dała mi szczęścia. A przede wszystkim dlatego, że nieświadomie wpakowałaś się w takie gówno, że sama z niego na pewno nie wyjdziesz. No, chyba że nogami do przodu w szykownym, czarnym worku.
– Przyjmijmy, że przystanę na twoją propozycję. – Nie zauważyłam, kiedy zaczęłam do niego mówić na „ty”. – Co będziesz miał w zamian? – pytam z obawą, bo czego mógłby chcieć stary, samotny facet od młodej dziewczyny, która ma nóż na gardle?
Znów przestałam czuć się komfortowo. Wiercę się nerwowo w fotelu, który nagle zrobił się niewygodny i przytłaczający. Sinusoida moich emocji zmienia się tak szybko, że sama za tym wszystkim nie nadążam.
– Na pewno nie to, o czym teraz myślisz. – Roześmiał się rozbawiony. – Masz mnie za jakiegoś zboczeńca?
– Nie wiem, o czym mówisz. – Czuję, jak policzki oblewają się purpurą i płoną żywym ogniem ze wstydu. Jakby czytał w moich myślach. Dobrze, że w pokoju jest na tyle ciemno, że może nie zauważy mojego zakłopotania.
– Akurat! – wtrąca. – Już ci mówiłem, że mogłabyś być moją córką. Poza tym, jakbym chciał, żeby mnie ktoś zaspokoił, to zamówiłbym sobie dziwkę. Nie jestem psychopatą, który wabi młode, niczego nieświadome dziewczyny do siebie i je wykorzystuje. Jestem złym człowiekiem, ale nie aż tak.
– To w takim razie nic już nie rozumiem… Wiem! – Klaszczę nagle w dłonie. – To jest ukryta kamera! Zaraz wyskoczy jakiś dziwak z mikrofonem i oznajmi, że właśnie pół Polski się ze mnie śmieje i że wygrałam tygodniowy pobyt w Ciechocinku z zapasem musztardy sarepskiej na rok.
– Powiedzmy, że twój szczęśliwy dzień jeszcze się nie skończył. Podwajam twoją wygraną i zapewniam ci bezpieczną podróż do Włoch. Oddam ci na jakiś czas moje mieszkanie. Akurat tak się składa, że mam jedno w Mediolanie. Tyle mogę zrobić. Reszta należy do ciebie.
Milczę dłuższą chwilę, kompletnie nie wiedząc, co w tej chwili powinnam zrobić. Jestem zagubiona, przestraszona, a przede wszystkim przytłoczona swoim własnym światem, który w ciągu ostatnich kilku godzin zaczął się walić. Boję się. Tak, strach to chyba najodpowiedniejsze słowo, określające mój obecny stan.
– Dlaczego wybrałeś mnie? Mogłeś tą kasę przelać na dowolny szczytny cel.
– Bo gdy ginęła moja córka, moja ukochana Klara, miałem związane ręce. Teraz stać mnie niemalże na wszystko i nie pozwolę, by znów młoda osoba, która ma przed sobą całe życie, musiała ponieść bezsensowną śmierć. Jak zobaczyłem, że wygrywasz z tym pajacem, wiedziałem, że muszę cię ochronić przed jego zemstą. Masz charakterek i wiem, że nie zmarnujesz swojej szansy. Mam wgląd na całą salę. Ty zwróciłaś moją uwagę od początku i śledziłem z zapartym tchem twoje poczynania.
– Co on ci takiego zrobił, że nienawidzisz go tak bardzo? Jest wart tego, byś pomagał nieznaczącej dla ciebie osobie? – zapytałam.
– Jest synem gościa, który porwał moją córkę. Jest wierną kopią swojego beznadziejnego ojca. I choć nie ma bezpośrednio nic wspólnego z tamtą sprawą, to nie mogę na niego patrzeć. On o tym wie i wiecznie tu przyłazi, żeby mnie wkurwiać. – Westchnął głośno. – Gdy zginęła moja córka postanowiłem raz na zawsze skończyć z przemocą, bronią i tym całym przestępczym światkiem. Z nielegalnych rzeczy został tylko ten hazard. Matka Klary odeszła po jej śmierci i już jej więcej nie widziałem. Zrzuciła całą winę na mnie.
– To zbyt wiele. Nie mogę tego przyjąć – protestuję po chwilowym namyśle, choć jestem w pełni świadoma, że to moja jedyna i ostatnia szansa.
– Nie masz wyjścia. Mnie nie wolno odmawiać. Jestem tak samo niebezpieczny, jak twój prześladowca. Zresztą jak tylko stąd wyjdziesz, to na rogu przed budynkiem stoi samochód ludzi Cichego. Wciągną cię do środka i Bóg jeden raczy wiedzieć, co z tobą zrobią. Wówczas już nie będę mógł pomóc. – Odwrócił w moją stronę monitor swojego komputera i pokazał nagranie z kamery. Widać było na nim czarnego SUV-a i kręcących się przy nim dwóch gości. Trzeci z nich stał chyba na czatach w kasynie. – Widzisz? Czekają na ciebie.
– Niedobrze mi – wyszeptałam.
Cała zawartość żołądka podbiegła mi do gardła. Znalazłam się w samym centrum piekła. Na tyle blisko, że czułam już swąd palonej siarki.
– Tam jest toaleta. Jak się doprowadzisz do porządku…
Nie kończy, bo pędem rzucam się we wskazanym kierunku i już po chwili głośno wymiotuję. Tkacz nawet na chwilę nie ruszył się zza biurka.
Gdy wyrzuciłam już z siebie wszystko, a żołądek wywrócił mi się na drugą stronę, płuczę zimną wodą usta i spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Być może widzę je ostatni raz. Nie mam wciąż żadnej pewności, czy wyjdę z tego wszystkiego żywa. Słowa Tkacza nie musiały być prawdziwe, jego obietnice mogą być bez pokrycia, a mój los zdecydowanie nie należał od tej chwili już do mnie.
– Lepiej ci? – zadaje pytanie, gdy wchodzę znów do gabinetu.
– Nie wiem. Kręci mi się w głowie od tego wszystkiego – mówię niewyraźnie.
– Chcesz się napić czegoś mocniejszego? Za tobą jest barek, obsłuż się i mi też możesz nalać.
Lubi wydawać rozkazy. Nawet nie ruszył się z miejsca. Siedzi niczym przyspawany do swojego fotela. Podchodzę do barku, na którym stoją przeróżne trunki. Nalewam sobie whisky i chociaż go nie znoszę, wypijam zawartość szklanki na raz.
– Przepraszam, musiałam. – Zmieszana swoim egoizmem, nalewam już nam obojgu i wracam na swój fotel, stawiając szklankę przed Tkaczem. – Masz papierosy? Muszę zapalić.
– Proszę. – Wyciąga z szuflady paczkę i podaje mi ją wraz z zapalniczką.
W zasadzie to nie palę, ale dym pozwala mi się lekko odprężyć. Zaciągam się porządnie, czując, jak wraz z wypełniającym moje płuca dymem ulatnia się mój strach. Procenty też robią swoje i już po chwili znów nadaję się do rozmowy.
– Widzę, że już ci lepiej – mówi z uśmiechem i nie czekając na moją odpowiedź, wybiera numer na swojej komórce, rozkazując komuś, by przyszedł.
Dosłownie po chwili drzwi się otwierają i staje w nich młody, na oko trzydziestoletni, wysoki, krótko ostrzyżony mężczyzna. Wygląda jak młody bóg. Idealnie skrojony czarny garnitur sugeruje, że skrywa pod nim cudownie wyrzeźbione ciało. Równie czarną jak cała reszta koszulę ma rozpiętą zalotnie pod szyją. Tak powinien wyglądać mój ideał faceta. Gdzie skrywają się tacy mężczyźni jak on? Dlaczego nigdy nie wpadłam na takich przez przypadek? Jemu to nawet dałabym się porwać. Zganiam siebie za własne, nieprzyzwoite myśli.
Po chwili ciszę mąci jego głos. I to jaki głos! Każde słowo przyjemnie drażniło moje uszy.
– Wzywałeś, szefie. – Zamyka za sobą drzwi i staje w oczekiwaniu na to, co powie Tkacz. Ręce splata mniej więcej na wysokości krocza, szeroko rozstawiając nogi. Wygląda jak piłkarz gotowy do obrony rzutu karnego.
– To jest Maks. – Tkacz wskazuje na niego dłonią, a ja w myślach powtarzam jego imię z pięć razy. – Poleci z tobą do Mediolanu, pokaże ci, gdzie będziesz mieszkać, i zaopiekuje się tam tobą. Gdzie masz teraz swoje rzeczy?
– Co? Poczekaj. – Głos sprzeciwu Maksa świadczy o tym, że nie do końca podoba mu się ten pomysł.
Mnie w sumie też nie za bardzo. Co innego fantazjować, a co innego przebywać z nim sam na sam.
– Co to za nagła akcja? Nic nie wiem o żadnym wyjeździe. Możesz mi łaskawie wyjaśnić, o co tu chodzi? Ja… – zaczyna, ale nie dane jest mu dokończyć zdania.
– Później ci wszystko wyjaśnię. – Tkacz ucisza go jednym uniesieniem dłoni. – Nie przerywaj nam teraz. To gdzie masz te rzeczy? – zwraca się znów do mnie, a Maks mało nie wybucha. Trzyma jednak swoje nerwy na wodzy. Nie lubi być chyba traktowany jak chłopiec na posyłki.
– Mieszkam w motelu na obrzeżach Warszawy. Tylko na to było mnie stać. Pomagałam mojemu facetowi prowadzić jego firmę, a po tym jak mnie wykopał, zostałam tak naprawdę z niczym. Jestem bezdomna.
Jest mi wstyd. Siedzę w luksusowym pomieszczeniu, które zewsząd ocieka pieniędzmi, z dwoma mężczyznami, z których jeden jest onieśmielająco przystojny, a drugi nieprzyzwoicie bogaty.
– Daj Maksowi klucze, pojedzie i wszystko przywiezie tutaj.
– Ale… – Na myśl, że obcy facet, który w dodatku wygląda jak model z okładki Vogue, będzie grzebał w mojej bieliźnie, zrobiło mi się słabo.
– Chyba coś ci się pomieszało do reszty? – wybucha Maks. – Dlaczego miałbym jeździć po jakieś rzeczy? Nie jestem kurierem, do cholery!
– Bez dyskusji! – Zimny ton głosu Tkacza przecina powietrze, niczym spadający sopel lodu, nie pozostawiając złudzeń, kto tutaj rządzi. – Dawaj mu te pieprzone klucze i od tej pory robisz to, co ja mówię. Oboje robicie! Chyba że chcesz zginąć, to droga wolna. – Pokazał na drzwi.
– To może pojadę tam z nim? – pytam pojednawczym tonem.
– Nie możesz, bo jeszcze cię ktoś zobaczy i wyjdą z tego same kłopoty. Nie bądź uparta, dziewczyno. – Zaczyna się denerwować.
– Masz. Tylko upewnij się, że wszystko zabrałeś – mówię, wstając z fotela. Wyciągam z kieszeni skórzanej kurtki klucz i podaję Maksowi. Nasze dłonie na chwilę się dotykają, a mnie momentalnie przechodzi dziwny dreszcz. Ależ on jest elektryzujący.
– Myślisz, że nie mam co robić, tylko grzebać w twoich gaciach? – warczy, obraca się nonszalancko na pięcie i niewzruszony znika za drzwiami. Co za gbur! Sprawia wrażenie niezłego cwaniaczka. Nie będę miała z nim lekko.
– On zawsze jest taki milutki? – prycham z dezaprobatą.
– To maska. Maks nie lubi obcych i potrzebuje zawsze więcej czasu, by zaufać. Poza tym dopiero się dowiedział, że wyjeżdża, więc daj mu trochę czasu. Na początku może nie jest gadułą, ale to się zmieni – tłumaczy i odpala kolejne cygaro. – Druga sprawa jest taka, że wcale nie musicie ze sobą gadać. On ma cię tylko ochraniać. Nikt wam nie każe siedzieć wieczorami, pijać herbatki i plotkować o szydełkowaniu.
Żartowniś.
– Nie lubię szydełkować. A ty chyba trochę za dużo palisz – rzucam. Idę w jego ślady, podchodzę do biurka i również wyjmuję papierosa z paczki.
– Ty też, więc to twój ostatni papieros. Musisz dbać o swoje zdrowie, bo jak będziesz miała kiepskie wyniki, to nici z operacji. – Grozi mi palcem.
Operacja! Do dzisiaj temat marzeń, a teraz staje się realnym planem.
– Niech ktoś zatrzyma ten diabelski młyn, bo zaraz znowu się zrzygam – mówię nerwowym tonem.
– Jakby co, to wiesz, gdzie jest łazienka. Będzie dobrze, tylko słuchaj się mnie – stwierdza Tkacz, jak gdyby nic.
– Jak już ustaliliśmy, a raczej ty ustaliłeś, i tak nie mam wyjścia. Zrobię, co zechcesz, choć i tak nie mam żadnej gwarancji, że nie wywieziecie mnie gdzieś do jakichś lochów i nie będziecie maltretować, aż sama sobie przegryzę żyły.
Zaczyna się śmiać.
– Słodka jesteś. Niby taka delikatna, ale kąsać też potrafisz – mówi z szerokim uśmiechem.
– Cieszę się, że znów cię rozbawiłam – wtrącam.
– Ja nie jestem Cichy i nie mam interesu męczyć cię dla kilku marnych złotych. Tyle to ja zarabiam w tydzień. Maksa też nie masz się co bać. To mój zaufany pracownik. Znam go od dzieciaka. Pracuje u mnie już bardzo długo, jest oddany i uczciwy – tłumaczy już nieco spokojniej.
– Te marne pieniądze, jak je nazwałeś, to być może cena mojego życia – rzucam z żalem w głosie. – Świat jest popieprzony. Jedni mają za dużo, a inni za mało. Gdzie jest sprawiedliwość? – pytam retorycznie.
Tkacz jednak odpowiada:
– Nie ma, nie było i nigdy nie będzie. Świat jest bezduszny i ukręca łby tym, którzy okażą choć odrobinę słabości.
– Budujące – mruczę bardziej do siebie niż do niego.
– Podoba mi się w tobie wola walki i ta zadziorność. Chciałbym, żeby moja córka właśnie taka była. Kobieca, ale zarazem waleczna – mówi i pierwszy raz rusza się zza swojego biurka.
Dopiero teraz dostrzegam, że jeździ na wózku. Robi mi się niezręcznie i przykro.
– Zaskoczyłem cię co? Wielki pan gangster na czterech kółkach.
– Nie zauważyłam, że jesteś… – zaczynam.
– Niepełnosprawny? – kończy za mnie. – Widzisz, nie tylko ty próbujesz uciec spod ostrza kostuchy. Być może ja też, dlatego nie dbam już o pieniądze. Jakby to dobrze ubrać w słowa… Jedziemy na jednym wózku – śmieje się, czym i mnie poprawia humor.
W tym momencie staje mi się jeszcze bardziej bliski. Poczułam, że łączy nas nić porozumienia. Nie wiem, czy to przez to, że w jednej chwili z groźnego gangstera stał się w moich oczach zwykłym schorowanym starcem, czy jest jakiś inny powód. Znam go zaledwie godzinę, a wydaje mi się, że idealnie się rozumiemy. Powoli zaczynam darzyć go większym zaufaniem i wierzyć, że nic mi jednak nie grozi z jego strony.
– Jaki jest właściwie plan? – pytam.
Nie wierzę w to, co właśnie sama powiedziałam. Podjęłam decyzję i stwierdzam, że niech się dzieje, co chce. Bez tego całego szaleństwa, które się aktualnie odpieprza, i tak bym pewnie zbyt długo nie pożyła. Zwłaszcza, że dziesięć tysięcy, które miałam, były moimi jedynymi pieniędzmi. Tak czy inaczej ryzykowałam życiem. Znalazłam się na takim rozdrożu, że w którą stronę nie pójdę, to nic tam na mnie nie czeka. Choć, jeśli przystanę na propozycję Tkacza, czeka mnie przygoda, której nie będę miała możliwości przeżyć, jeśli zostanę w Warszawie. Zyskuję kilka tygodni, a może nawet miesięcy czy lat.
– Gdy Maks wróci – przerwa mój napływający strumień myśli – zabierze cię autem na lotnisko. Tam będzie czekał na was mój prywatny samolot.
No tak, przecież to oczywiste, że każdy gangus ma swój samolot, ironizuję w myślach, a Tkacz mówi dalej:
– Stamtąd polecicie do Mediolanu. Zostanie tam z tobą i pomoże ci wystartować w tym zupełnie nowym życiu. Będzie cię ochraniał. Wypełni każde twoje polecenie. Twoim jedynym zadaniem będzie dożyć do operacji.
– Prościzna – rzucam i przewracam oczami.
– Umiesz w ogóle mówić po włosku? – pyta nagle Tkacz.
– Nie, ale bardzo dobrze mówię po angielsku. Pracowałam jako tłumacz w firmie mojego byłego – odpowiadam i dodaję: – Nie mogę ci obiecać, że dożyję. Jeśli operacja nie odbędzie się w miarę szybko, to niestety, ale mimo szczerych chęci, nic nie będę mogła zrobić. A wiem, że czas oczekiwania to nawet kilkanaście miesięcy.
– Powinnaś bez problemu sobie poradzić – pociesza mnie. – Nie martw się na zapas. Będziemy o tym myśleć, jak już wylądujesz w Mediolanie i udasz się na spotkanie z lekarzami.
– Wiesz, że będę twoją dłużniczką do końca życia? I jeśli jakimś cudem przeżyję, to nigdy nie będę w stanie oddać ci tych pieniędzy? – mówię łamiącym się głosem.
– To nie jest pożyczka. To prezent – odpowiada stanowczym tonem. – Nie zmarnuj go i obiecaj mi, że będziesz żyła pełną piersią. Masz wykorzystać dany ci czas, by spełniać swoje marzenia i pasje. Nie poddawaj się i walcz.
Robi się okropnie ckliwie, czego strasznie nie lubię, bo zwyczajnie jestem wrażliwą beksą, a takie sytuacje tylko napędzają moje kanaliki łzowe do produkcji.
Kucam przy jego wózki i łapię go za rękę. Łzy płyną mi po policzkach nieprzerwanym strumieniem i nie zamierzają przestać. Czuję, jak jego dłoń delikatnie głaszcze mnie po głowie. Robi mi się przyjemnie. Tak bardzo tęsknię za moimi rodzicami, a w tej chwili jego dotyk staje się namiastką dotyku mojego ojca. On również głaskał mnie czule po włosach, gdy było mi smutno. Przychodziłam wówczas do niego, przytulałam się i czasem siedzieliśmy długie minuty zupełnie bez słowa. Miałam wrażenie, że on zawsze wiedział, co w danej chwili czułam, i potrafił pocieszyć jak nikt inny na świecie.
Z rodzicami byłoby mi dużo łatwiej przebrnąć przez to wszystko, ale niestety jestem skazana wyłącznie na siebie i czuję, jak mocno pogubiłam się we własnym życiu. Jak wiele rzeczy mogłam zrobić inaczej i podjąć kompletnie inne decyzje. Na odwrót było już jednak zdecydowanie za późno, bo po prostu już go nie było. Dostałam bilet w jedną stronę.
– Odezwę się do ciebie, jak będę już pewny, że nic ci nie grozi. Ty pierwsza do mnie nie dzwoń. Maks na miejscu we Włoszech kupi ci telefon z włoskim numerem. Cichy na bank będzie cię szukał. Nie wiem, jak daleko sięgają jego macki, ale lepiej dmuchać na zimne.
Głos Tkacza odrywa mnie od wspomnień. Obraz uśmiechniętej twarzy ojca odfruwa bezpowrotnie i znów zastępuje go półmrok panujący w pokoju i starszy mężczyzna siedzący na wózku.
– Pozwól, że teraz zadzwonię i poinstruuję trochę Maksa. Muszę go wtajemniczyć w nasze sprawy i wytłumaczyć pokrótce, jakie jest jego zadanie.