Nigdy, może, zawsze - Natalia Kulpińska - ebook
NOWOŚĆ

Nigdy, może, zawsze ebook

Natalia Kulpińska

4,2

233 osoby interesują się tą książką

Opis

Kolorowa, optymistyczna i zawsze pozytywnie nastawiona do świata dziewczyna oraz zdystansowany, gburowaty mężczyzna. To przecież nie może się udać.

 

W pewnym momencie jednak ich drogi się przecinają, a nasi bohaterowie dosłownie wpadają na siebie. To jedno przypadkowe spotkanie będzie miało ogromne znaczenie, mimo że początkowo żadne z nich nie zapała sympatią do tego drugiego. Los bywa przewrotny, a gdy Amor się uprze, żeby połączyć dwójkę ludzi, nawet tak ekstremalnie różnych, to dopnie swego, ściągając na Rosie i Shane’a masę zdarzeń, emocji i pozornie przypadkowych sytuacji.

 

Czy bujająca w obłokach dziewczyna o różowych włosach może znaleźć szczęście w ramionach zbyt poważnego i wydawać by się mogło kompletnie do niej niepasującego mężczyzny?

 

Historia pełna emocji, namiętności, ale i trudnych decyzji. Podobno to, co wartościowe, nigdy nie przychodzi łatwo.

 

Czy Rosie wytrzyma z kimś, kto na samym początku skreśli ją za zbyt odważny wygląd? Czy Shane pokaże swoje prawdziwe oblicze kobiecie, która w drobnym ciele skrywa ogromne serce pragnące miłości?

 

Pyskata piękność i przystojny gbur. Czy to się uda?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 293

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (241 ocen)
135
59
21
17
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
uria12
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

WOW 10/10 , ale to było dobre ,oby więcej takich historii emocje gwarantowane, żal że już się skończyło. Polecam gorąco 🥰😱👿
30
Madziucha13S

Nie oderwiesz się od lektury

polecam👍✌️
20
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna ❤️
20
Gosia8331

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
20
Joannaswiss

Nie oderwiesz się od lektury

To jedno przypadkowe spotkanie miało nie znaczyć nic… a zmieniło wszystko. 🩷 Recenzja przedpremierowa 🩷 premiera 26.02.2025 r. Autorka @natalia.kulpinska_autorka wydawnictwo @waspos Będzie to historia, która rozgrzewa serce. Autorka serwuje czytelnikom historię, która na pierwszy rzut oka może wydawać się klasycznym romansem o przeciwieństwach, ale szybko okazuje się czymś znacznie głębszym. Książka to nie tylko opowieść o miłości, ale także o przełamywaniu barier, akceptacji i walce o własne szczęście. Główna bohaterka, Rosie, to dziewczyna pełna barw, dosłownie i w przenośni. Jej optymizm, szalone pomysły i nietypowy wygląd kontrastują z osobowością Shane’a, zdystansowanego, zamkniętego w sobie mężczyzny, który na pierwszy rzut oka zdaje się być jej całkowitym przeciwieństwem. Ich pierwsze spotkanie dalekie jest od bajkowego, ale los ma wobec nich swoje plany. Autorka doskonale oddaje napięcie między bohaterami, od niechęci po rosnące uczucie, które nie jest prostą i słodką his...
20

Popularność




Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL QUEEN OF MUERTE

Queen Of Muerte. Tom 1

Queen Of Revenge. Tom 2

POZOSTAŁE POZYCJE

Ciebie tu nie ma

Sky Is The Limit (duet z A.P. Mist)

Sparkle&Shadow (duet z A.P. Mist)

Nigdy, może, zawsze

W PRZYGOTOWANIU

Soul tatoo (kwiecień 2025 r.)

Zatańcz ze mną (czerwiec 2025 r.)

Paper birds (sierpień 2025 r.)

Nie zapomnij o mnie (październik 2025 r.)

Trzy kroki we mgle (listopad 2025 r.)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Natalia Kulpińska, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce oraz na szóstej stronie: AI Generator

Ilustracje przy nagłówkach: © by Le Panda/Shutterstock

Ilustracje przy częściach: © by pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-693-6

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Nigdy

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Może

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Zawsze

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Epilog

Nie bójcie się wypowiadać marzeń na głos.

Nigdy

Rozdział 1

Rosie

Opieram brodę na jednej ręce, drugą z kolei bezwiednie mieszam widelcem w talerzu. Siedzę sama w mojej ukochanej restauracji serwującej najlepsze naleśniki w całej dzielnicy West Village.

Gdyby ktoś przyłożył mi spluwę do skroni i kazał wybierać danie, które będę jadła dzień w dzień do końca życia, bez wahania wybrałabym naleśniki z nutellą i truskawkami.

Spoglądam przez okno na przemieszczających się ludzi, ciesząc się klimatyzowanym pomieszczeniem. Jest lipiec, a słońce zawzięcie ogrzewa betonowy świat, jakby co najmniej chciało wszystkich usmażyć. Kocham lato, ale dzisiaj zwyczajnie przesadziło.

– To niesprawiedliwe! – Słyszę głos mojej przyjaciółki, który wyrywa mnie z chwilowego zawieszenia.

– Co takiego? – Marszczę brwi i spoglądam na nią z konsternacją.

– To, że ciągle wpieprzasz kilogramami te tłuste placki z czekoladą, a nie tyjesz. Ja tylko przejdę obok cukierni i już mam kilka kilogramów na plusie.

Ellie oczywiście przesadza, bo sama jest szczupła. Ja zwyczajnie jestem drobna. Mierzę zaledwie metr sześćdziesiąt i ważę niecałe pięćdziesiąt kilogramów.

– Dobrze wiesz, że kocham ruch – mówię, wpychając sobie do ust kolejną porcję jedzenia. – Matko! One za każdym razem są coraz lepsze!

– Co zamierzasz robić po letniej przerwie? – pyta nagle, psując mi tym lekko humor.

Przyjechałam do Nowego Jorku na studia, które okazały się kompletnym niewypałem. Mam dwadzieścia pięć lat i to moje trzecie podejście do jakiegokolwiek zawodu. Porzuciłam już kształcenie się na kierunku prawniczym. Poddałam się po trzech miesiącach, kiedy to ucząc się do pierwszego zaliczenia, uznałam, że jestem chyba na to wszystko za głupia, mimo ukończenia szkoły średniej z wyróżnieniem.

Później była filologia angielska, która tak mnie wynudziła, że dla własnego zdrowia psychicznego, by nie dostać depresji, zwyczajnie odpuściłam. Wytrwałam trochę dłużej, bo rok.

Kiedy powiedziałam rodzicom, że chcę spróbować literaturoznawstwo, załamali ręce, powiedzieli, że do trzech razy sztuka i że czesne w szkole opłacą, ale utrzymać muszę się sama.

Jak ja mam im powiedzieć, że studia to chyba nie moja bajka i właściwie jeszcze nie wiem, co będę robić w życiu?

– Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Nie przejmuj się, nie zostawię cię na lodzie. Pokochałam Nowy Jork i raczej się stąd szybko nie wyniosę.

– A praca?

No tak, praca. Straciłam poprzednią za mój wygląd, bo właścicielce hotelu nie podobało się, że mam różowe włosy, kolorowe paznokcie i zbyt mocno się maluję. Mocno oznacza kreski zrobione eyelinerem na powiekach i czasem podkreślone usta.

– Szukam nowej. Hej! To nie jakaś wioska, to Big Apple! Praca czeka na każdym rogu, leży na chodniku, trzeba ją tylko podnieść.

– Mhm… – Ellie przewraca oczami, wydyma usta i wypuszcza ze świstem powietrze.

– Sceptyczka. – Pokazuję jej język.

– Przesadna optymistka.

– Może gdybyś tak zmieniła kolor…

– Nie kończ! – przerywam jej. – To nie ja mam się dostosować do świata…

– A co? Niby świat do ciebie? – prycha pogardliwie.

– Tego nie powiedziałam.

– Tak zabrzmiało. Nie jesteś pępkiem świata.

Jak ona czasem mnie wkurza.

– Wiem, że nie. Każdy jednak powinien pozostać sobą. Dlaczego mam udawać kogoś, kim nie jestem?

– Bo w większości mają cię za szajbuskę? – odpowiada mi pytaniem na pytanie.

– No i co? – Wzruszam ramionami i dojadam naleśnika. – Wierzę, że gdzieś jest i miejsce dla mnie. Nie żyjemy w średniowieczu. Nie spalą mnie na stosie za bycie inną. Myślałam, że kto jak kto, ale ty mnie rozumiesz. – Smutnieję.

– Ja cię kocham w tym wydaniu. W innym zresztą cię nie znam. Martwię się jedynie.

– To przestań, bo sprawiasz mi przykrość. Skłonna jestem pomyśleć, że się mnie wstydzisz wyłącznie dlatego, że mam odwagę wyrażać siebie. Nie jestem trędowata, mam tylko kolorowe włosy i jeszcze bardziej barwną duszę.

– Dobrze wiesz, że ja zawsze stoję po twojej stronie.

– A żeby cię pocieszyć, powiem ci, że za godzinę mam umówioną rozmowę w sprawie pracy.

Opieram się wygodnie na wysokim krześle i spoglądam w ciemnobrązowe oczy przyjaciółki. Kocham to jej tajemnicze, ciemne spojrzenie. Ogólnie uwielbiam brązowe oczy. Mam wrażenie, że ludzie z takimi tęczówkami skrywają jakieś tajemnice i są niedostępni.

– Świetnie! Gdzie tym razem?

– Salon samochodowy – mówię z dumą.

– Okeeej – przeciąga śmiesznie ten wyraz, dając mi do zrozumienia, że nie za bardzo wierzy w to, co powiedziałam. – Dlaczego tam?

– O co ci znowu chodzi? – Zaczynam się powoli irytować jej podejściem.

Wiem, rozumiem, że jestem lekkoduchem i często zmieniam etaty. Wszystko przez mój niewyparzony język i przesadną pewność siebie. Po prostu nie lubię, kiedy ktoś mnie nie szanuje lub każe się nagle zmienić, bo nie pasuję do jego standardów. Jakoś podczas zatrudniania mnie pasowałam, i co się nagle wydarzyło?

– Ty się w ogóle znasz na samochodach?

– A czy ty się urodziłaś i od razu wszystko wiedziałaś? – pytam z przekąsem.

– No, nie…

– To tak jak sto procent ludzi na Ziemi i wiesz co? Nauczyli się wszystkiego z czasem.

– Nie bądź wredna. – Burmuszy się i zakłada ręce na piersiach. Za chwilę kończy jej się przerwa w pracy i będzie musiała iść. – Naściemniałaś w CV?

– Ellie, ja nie będę tych samochodów reperować ani nimi jeździć. Mam pracować w recepcji jako asystentka prezesa, bo obecna idzie na urlop macierzyński. – Wybucham śmiechem.

– Prosisz się dzisiaj o guza – mówi, po czym wyciąga z portfela pieniądze i zostawia, bym zapłaciła kelnerce za jej kawę. Ja swojej jeszcze nie dopiłam. – Wracam do pracy. Widzimy się wieczorem?

– Tak.

– Powodzenia. Kocham cię, wiesz o tym?

– Ja ciebie też.

Posyłam je buziaka i znów odwracam się w stronę okna. Na samą myśl, że mam wyjść na ten skwar, robi mi się słabo.

– Czy jeszcze coś pani podać? – Kelnerka daje mi do zrozumienia, że czas najwyższy zwolnić stolik. Jest pora lunchu, więc każde miejsce siedzące jest na wagę złota.

– Poproszę o rachunek i dużą, mrożoną kawę waniliową na wynos. – Uśmiecham się do niej, płacę i wychodzę w tłum ludzi.

Kocham West Village. Te stare, ceglane budynki, dużo drzew, drewniane okiennice i wąskie uliczki mają swój klimat. Przywołują mi na myśl stare filmy romantyczne, jak choćby Notthing Hill. Tak, wiem, że akcja rozgrywała się w Anglii, ale klimat tamtych lat ten sam.

Salon, w którym mam mieć spotkanie w sprawie pracy, mieści się niedaleko stąd, więc mając jeszcze sporo czasu, ruszam tam na piechotę.

Nie rozumiem, dlaczego Ellie ma zastrzeżenia do mojego wyglądu. Może przez to, że wychowana została w bardzo konserwatywnej rodzinie, która nie uznawała przesadnego wyróżniania się. Cechuje ich prostota i skromność. Co niedziele wszyscy razem idą do kościoła. Ellie nie chodzi na imprezy, a sama pracuje w bibliotece.

Nigdy nie zapomnę spojrzenia jej matki, kiedy przyjaciółka się do mnie wprowadziła.

Ona przezroczysta, szara myszka z włosami zaplecionymi w długi warkocz, wybierająca raczej nijakie ubrania, poukładana i grzeczna aż do przesady. I ja. Różowa, wytatuowana, słuchająca starego rocka, nosząca podarte dżinsy i bluzki odsłaniające brzuch.

Przekupiłam ich swoim dobrym sercem i zapewnieniem, że nie dam zginąć ich córce w tym wielkim mieście.

Poza tym, że jesteśmy kompletnie różne, a moja przyjaciółka często mnie zwyczajnie nie rozumie i przeraża ją, co robię ze swoim życiem, to naprawdę świetnie się dogadujemy.

Mnie jest łatwiej utrzymać to maleńkie mieszkanko składające się z dwóch mikropokoików, salonu z aneksem kuchennym i małej łazienki. Nawet za taki metraż w tym mieście trzeba zapłacić okropnie duże pieniądze.

Zamyślona podążam wzdłuż chodnika, ubrana w mój ulubiony, jasny garnitur z lnu. Bo to nie jest tak, że wiecznie chodzę jak obdartus w znoszonych dżinsach. Uwielbiam być elegancka.

Moje krótkie, sięgające zaledwie ramion włosy pofalowałam prostownicą, dodając im objętości. Na usta nałożyłam delikatny róż i nawet kreski na oczach zrobiłam nieco cieńsze. Czuję się naprawdę pięknie i kobieco.

Po zapaleniu się zielonego światła stawiam jedną nogę na jezdni, po czym słyszę mężczyznę krzyczącego, żebym uważała. Czuję szarpnięcie i z impetem upadam do tyłu, oblewając się kawą.

Już mam się wydrzeć, ale sekundę po tym, jak upadam, drogą przejeżdża jakiś rozpędzony, sportowy wóz, którego kierowca musi być daltonistą albo debilem mającym za nic ludzkie życie.

– Cudownie – mruczę niezadowolona, ignorując rękę mojego wybawcy chcącego pomóc mi wstać. – Obejdzie się.

– Przepraszam, ale działałem instynktownie. Myślałem, że go nie widzisz. – Napotykam spojrzenie pięknych, niebieskich oczu, a mężczyzna szeroko się uśmiecha.

– Bo nie widziałam – przyznaję szczerze. – Dziękuję i przepraszam. Jestem zła, bo zaraz mam rozmowę o pracę, a zobacz, co zostało z mojego garnituru.

Pokazuję na poplamiony materiał marynarki i spodni. Nie wspominając o białej, cienkiej bluzeczce pod spodem, która teraz nieznośnie lepi mi się do ciała.

– Prawie nie widać – mówi, unikając mojego spojrzenia. Jest uroczy w tym swoim kłamstwie. – No dobra, widać, ale i tak jestem pewien, że cię przyjmą.

– Dzięki za pocieszenie… – Wpatruję się w niego pytająco.

– Brad. – Uśmiecha się i podaje mi rękę.

– Rosie. I jeszcze raz dziękuję za ratunek. Takim jak ten wariat nie powinni dawać prawa jazdy.

– Jakiś bogaty cwaniaczek, który myśli, że wszystko mu wolno.

Ponownie zapala się zielone światło. Tym razem jednak upewniam się, że nikt nie nadjeżdża, i ruszam przed siebie.

– Powodzenia! – Słyszę za plecami głos chłopaka.

Unoszę ręce, pokazując mu kciuki do góry.

Nie zdążę się przebrać, to pewne, bo do mieszkania mam za daleko. Nie śpię na pieniądzach, by wejść teraz do butiku i kupić nowy strój. Trudno. To tylko praca.

Ostatecznie nie wiem, jak to się dzieje, ale błądzę i na spotkanie wchodzę lekko spóźniona, ściągając na siebie zaciekawione spojrzenia pracowników, których o dziwo, jest kilku.

Myślałam, że w takim miejscu snuje się jeden znudzony człowieczek, któremu może raz na miesiąc uda się sprzedać jedno auto. Jest wówczas bohaterem firmy i wszyscy biją mu brawo.

– Dzień dobry – mówię wesołym tonem, uśmiechając się najładniej, jak tylko potrafię. – Byłam umówiona na pierwszą.

– W sprawie pracy? – Młoda kobieta w zaawansowanej ciąży spogląda na mnie podejrzliwie, marszcząc przy tym brwi.

– Tak, Rosie Brooker.

Zapinam guzik marynarki, która na tym piekielnym słońcu zdążyła już praktycznie całkowicie przeschnąć. Plamy po kawie jednak magicznie nie wyparowały z jasnego materiału.

Kobieta mierzy mnie bezczelnie z góry na dół, poświęcając najwięcej uwagi moim włosom.

– Miałam drobny wypadek po drodze, oblałam się kawą, bo jakiś de… ekhm… wariat mnie prawie rozjechał – tłumaczę, nie dając się złamać jej spojrzeniu.

– Szefa jeszcze nie ma – mruczy niezadowolona, ale może pani zaczekać na niego tutaj. – Pokazuje na krzesło dostawione do biurka.

– Dziękuję, rozejrzę się po salonie, jeśli oczywiście mogę. – Zerkam na nią, a moje usta wyginają się w delikatny uśmiech, którego nie mogę powstrzymać. – Proszę mi wybaczyć, ale nie dosłyszałam, jak ma pani na imię – mówię złośliwie, bo oczywiście nie przedstawiła mi się, uznając pewnie, że nie ma takiej potrzeby.

– Ashley – mówi niezadowolona.

– Dziękuję, Ashley – podkreślam jej imię, obracam się na pięcie i wyruszam na spacer po obszernym pomieszczeniu.

Reszta pracowników przygląda mi się z nieskrywanym zainteresowaniem, jakbym była co najmniej jakąś kosmitką.

Sytuacja się zmienia, kiedy do pomieszczenia wchodzi klient, który wprowadza popłoch i zamieszanie wśród pracowników.

Elegancki facet w średnim wieku stoi i rozgląda się w oczekiwaniu na obsługę.

Podchodzi do niego chłopak, na oko mój równolatek, i słowo daję, umiera przy tym ze strachu.

Przyglądam się tej scenie z nieskrywanym rozbawieniem.

– Nasz szef jest okropnie wymagający – szepcze do mnie drugi z mężczyzn, który materializuje się koło mnie jak duch. – Jeśli nie działamy według jego standardów, wścieka się i krzyczy.

– Żartujesz sobie? To mobbing – mówię, nie spuszczając wzroku z mężczyzn.

– Jeśli chcesz mieć pracę, musisz się dostosować – stwierdza. – Jack jest nowy i przez tydzień musi sam obsługiwać klientów. Ma się wszystkiego nauczyć, a jeśli nie, to wypad.

– Tak po prostu?

– Tak po prostu.

– Jakim cudem nie wiesz, jaki to ma silnik i jakie przyspieszenie? Kto ma to wiedzieć? – denerwuje się facet, co skutkuje podniesionym tonem.

Atmosfera gęstnieje, a chłopak, który go obsługuje, za chwilę zwyczajnie się popłacze.

Nie zastanawiając się, co robię i jak wyglądam, podchodzę do wzburzonego gościa i uśmiecham się do niego.

– Przepraszam, kolega jest tutaj nowy i nie wszystko jeszcze wie – mówię pewnym głosem, czując jednocześnie palące spojrzenia obecnych tutaj ludzi.

Widzę, że nie rozmawiam ze zwykłym śmiertelnikiem, ale z facetem, który śpi na kasie. Nie przyszedłby do tego salonu, gdyby nie był zdecydowany cokolwiek kupić. To nie typ, który zwiedza, ogląda i tylko traci czas zarówno swój, jak i pracownika.

Idealnie skrojony garnitur, drogi zegarek, schludny, nienachalny wygląd. Zerkam szybko, czym przyjechał. No tak, model z tego roku.

– Przepraszam za mój wygląd, ale w drodze do pracy miałam nieprzyjemny wypadek.

– Jest pani w stanie mi doradzić?

Patrzy na mnie z lekkim politowaniem, bo niby jakim cudem taka mała wesz jak ja, oblana od szyi po buty kawą, ma znać się na rzeczy?

– Oczywiście – odpowiadam pewnie, czym nieco go gaszę, zyskując przewagę. – Zwrócił pan uwagę na nasz najlepszy i najsilniejszy model, a domyślam się, że na samochodach zna się pan lepiej niż połowa z nas tutaj.

Gość doskonale wie, po co przyszedł. Zwyczajnie potrzebuje być dopieszczony i obsłużony tak, jak na to zasługuje.

– Świetny wybór! – mówię i kładę rękę na dachu sportowego wozu. Biorę głęboki wdech i recytuję jego specyfikację. – Silnik pojemności sześć przecinek dwa litra, napędzany przez siedemset siedem koni mechanicznych, ośmiobiegowa skrzynia, napęd na tył.

Wyposażenie i kolor oczywiście do dogadania. Prawdziwy potwór dający nieziemską satysfakcję. Do wyboru wersja dwudrzwiowa, którą osobiście uważam za najpiękniejszą, i czterodrzwiowa.

W tym momencie do salonu wchodzi wysoki, elegancki mężczyzna, który na mój widok przystaje oniemiały i gniewnie mrozi mnie wzrokiem.

– Dzień dobry, szefie – wita go przepłoszona do granic możliwości Ashley.

I kiedy szef otwiera usta, by powiedzieć cokolwiek, a domyślam się, że byłyby to same niecenzuralne słowa, zostaje mu to bezdusznie przerwane przez klienta.

– W końcu ktoś, kto zna się na rzeczy. – Uśmiecha się szeroko. – West, nie wiem, skąd wziąłeś tę dziewczynę, ale to twój najlepszy pracownik. Z kim mogę dopełnić formalności?

Brązowe oczy wpatrują się we mnie gniewnie, a on sam, mam wrażenie, zaraz wybuchnie. Gdyby mógł, zmiażdżyłby mnie jak robaka.

Nie daję się i stoję dumnie wyprostowana.

– Do mojego gabinetu – mówi trochę do mnie, trochę koło mnie.

Wkurza mnie to, że od wejścia jest takim dupkiem. Jeśli taki ma styl bycia, to się raczej nie dogadamy.

– A jakieś magiczne słowo? – pytam przekornie, krzyżując ręce na piersiach.

Szef podchodzi do mnie i patrzy z góry.

– Zapraszam – cedzi przez zęby, a ja uśmiecham się tryumfalnie.

Dupek z niego, ale za to jaki przystojny.

Drepczę krok w krok za nim, a kiedy wchodzimy do gabinetu, staję i czekam na jego ruch. On sam siada w swoim fotelu, kładzie dłonie na podłokietniki i opiera się wygodnie, lustrując mnie diabelskim spojrzeniem.

– Kim ty właściwie jesteś? – pyta w końcu, odpalając papierosa, i zaciąga się nim głęboko.

– Rosie. Rosie Brooker – odpowiadam pewnym głosem.

– A pan?

Rozdział 2

Shane

– Pieprzone poniedziałki! – klnę głośno, kiedy odkrywam, że cholerny budzik nie zadzwonił na czas, a ja już jestem spóźniony.

Zrywam się z łóżka, co w moim przypadku nie jest zbyt prostą czynnością, a z boku może nawet wyglądać nieco komicznie.

W dodatku nie wiem, jak to się dzieje, ale zahaczam się o kołdrę i wywalam na podłogę z takim hukiem, że gdybym mieszkał w bloku, to mam wrażenie, że spadłbym do sąsiadów z dołu.

Mieszkam na szczęście sam w szeregowcu i jedyna osoba, która może się ze mnie śmiać lub mnie żałować, to ja. Żadnej z tych możliwości nie biorę pod uwagę i skupiam się na wygrzebaniu z kołdry.

Dźwigam się, wspierając o kulach i w pośpiechu zmierzam pod prysznic. W takich przypadkach przydałaby się druga noga.

Przywykłem, że jestem nie do końca sprawny, jeśli tak można nazwać brak dolnej kończyny. Bo jakoś słowo „kaleka” do mnie nie przemawia. Jest zbyt dobitne i obrażające. Przynajmniej dla mnie. Mam na nie alergię i za każdym razem reaguję gniewem.

Dzięki protezie stworzonej indywidualnie pode mnie, czuję się niezależnie, co było priorytetem po wypadku. Nienawidzę być zależny od kogokolwiek. Podczas snu i kąpieli jestem zmuszony ją ściągać, co skutkuje tym, że rano potrzebuję dodatkowego czasu, którego teraz nie mam wcale.

Dziś nawet proteza ze mną nie współpracuje i w konsekwencji wychodzę głodny, rozczochrany i spóźniony do granic możliwości.

Zajebisty początek tygodnia!

Mknę ulicami Nowego Jorku, nie zastanawiając się zbyt mocno nad przepisami i konsekwencjami mojej dzikiej szarży. Oprócz spotkania z nową pracownicą miałem być na kontroli u ortopedy, bo choć od wypadku minęło już naprawdę sporo czasu, wciąż muszę być pod czujnym okiem specjalistów.

Do salonu wpadam wściekły, zziajany i modlący się, by ten cholerny dzień się w końcu skończył. I co zastaję? Jeden wielki chaos i scenkę tak absurdalną, że mam ochotę zwolnić wszystkich, łącznie z samym sobą.

Moi pracownicy stoją jak słupy soli, wpatrując się w jakąś obcą kobietę, która w bliżej nieokreślonym stroju obsługuje mojego stałego klienta, nawijając mu makaron na uszy. Dość specyficznego klienta, trzeba to dodać.

Nie przysłuchuję się zbyt długo jej paplaninie. Zresztą wściekłość odcina mi racjonalne myślenie.

Nie wiem, czy jej garnitur to ostatni krzyk mody, a ja zwyczajnie jestem ignorantem, czy mam tu do czynienia z jakimiś żartami lub programem z ukrytą kamerą.

Zduszam katastrofę w zarodku, licząc na szczęśliwe zakończenie tego niefortunnego dialogu pomiędzy przypadkową babą z ulicy a milionerem, który jest w stanie wykupić całą moją firmę, a mnie zatrudnić jako swojego parobka.

Będąc w gabinecie, mogę jej się uważniej przyjrzeć. Z moimi podwładnymi policzę się później.

– Shane West – odpowiadam na jej wcześniejsze pytanie, wpatrując się w nieziemskie, niebieskie oczy. Piękne są, muszę to przyznać, i widzę to nawet przez tę czerń dzikiej furii, która zalewa mój umysł.

Dziewczyna ma zdecydowanie wyjątkową urodę i doskonale wie, jak podkreślić swoje atuty. Pytanie tylko, co robi w moim salonie i dlaczego wygląda jak ostatnia sierota? Mam nadzieję, że nie jest to ta dziewczyna, która chciała u nas pracować. Spodziewałem się jednak kogoś zupełnie innego.

– Mogę wiedzieć, co tam się, do cholery, wydarzyło? – pytam, zawieszając wzrok na jej poplamionej marynarce. – I dlaczego jest pani cała w…

– Kawie? – pyta, przerywając mi. – Bo tak się składa, że tuż przed przyjściem na rozmowę kwalifikacyjną jakiś baran niemalże mnie staranował na przejściu dla pieszych. Gdyby nie przypadkowy przechodzień, najpewniej bym skończyła jak te wszystkie rozbryzgane robale na masce.

– Tak się kończy nierozglądanie się dookoła. Mama nie uczyła, że należy spojrzeć najpierw w lewo…

– Miałam zielone, więc to nie ja jestem w tej historii debilem – mówi, kolejny raz nie pozwalając mi dojść do słowa.

Przerywa nam pukanie do drzwi, a po chwili do środka wsuwa się głowa Ashley. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nienawidzę, kiedy przerywa mi się spotkania. Nawet z kimś tak nieokrzesanym jak ta dziewucha. Skąd ona się urwała?

– Coś ważnego? – pytam, wzdychając głośniej, niżbym chciał.

– W zasadzie bardzo ważne – mówi i wchodzi do gabinetu. – Pan Williams bez wahania zdecydował się na ten model Dodge’a, który zareklamowała mu pani Rosie. Dobrał masę dodatków i jest zachwycony – szepcze konspiracyjnie, a ja ukradkiem spoglądam na tę zołzę, która usilnie próbuje powstrzymać triumfalny uśmieszek.

– To dobrze, ale ten klient nie potrzebuje specjalnej zachęty, żeby cokolwiek kupić. To specjalista i zwyczajnie wie, po co przychodzi – mówię, by utrzeć nosa małej.

Ona jedynie prycha z pogardą, ale się nie odzywa.

– Coś jeszcze? Chciałbym skończyć rozmowę.

– Pan Williams chciał porozmawiać.

– Powiedz mu, że mam spotkanie.

– Nie z panem. Z panną Brooker.

Zaskakuje mnie.

– Ze mną? – Różowowłosa przełyka ślinę i zerka na mnie, jakby szukała mojej aprobaty.

– Proszę, ja zaczekam, przecież mam czas – mówię z przekąsem.

Ashley wpuszcza klienta, a ten od razu podchodzi do nas, z szerokim uśmiechem ujmuje dłoń kobiety i całuje ją.

– Pierwszy raz ktoś mnie tutaj obsłużył jak człowieka i nie miałem wrażenia, że rozmawiam z zaprogramowanym robotem – mówi, czym podnosi mi ciśnienie.

Od początku istnienia tej firmy, czyli od jakichś trzech lat, staram się uczyć moich ludzi, że mają każdego klienta obsługiwać tak samo profesjonalnie i trzymać się standardów, które uznałem za najważniejszy element kontaktu z klientem. Jak śmie podważać moje ustalenia?

– W dodatku – mówi z ekscytacją – zna się na samochodach i nie czyta niczego z tej cholernej tabelki, którą każdy ma w ręce, gdy tylko podchodzi do klienta. Przeczytać specyfikację sam mogę. Skąd tak znasz te samochody?

– Nie znam – mówi Rosie i wzrusza ramionami, co wprowadza w konsternację i mnie, i jego. – Nietrudno jednak się nauczyć tego wszystkiego, by móc swobodnie rozmawiać. To wygląda znacznie naturalniej niż ściąganie z notatek. Wiedziałam, gdzie idę na rozmowę o pracę. Sprawdziłam, czym dany salon handluje, i wykułam na blachę dany model. Nie oszukujmy się, nie ma ich tu zbyt wielu.

– To pani tu nie pracuje? – dziwi się Williams, patrząc na mnie jak na wariata.

– Nie i nie będzie pracować – odpowiadam poważnie. – To była najszybsza rozmowa rekrutacyjna w mojej i zapewne w pani karierze.

– Wykluczone! – protestuje mężczyzna, a ja mam ochotę wywalić go za drzwi, i zrobiłbym to, gdyby nie fakt, że kupił już u mnie trzy drogie samochody. – Zwariowałeś? To urodzony sprzedawca. Wdzięk, uroda, gadane. Tamten chłopak, który podszedł do mnie jako pierwszy, o mało się nie udusił własnym językiem.

– Pozwoli pan, że sam zadecyduję, czy panna Brooker się nadaje do tej pracy.

– Daleko mi do profesjonalizmu – wtrąca się dziewczyna. – Wpadłam tu z ulicy, oblana od szyi po buty waniliową kawą.

W dodatku spóźniona, bo jak zwykle pobłądziłam.

Zaskakuje mnie, że staje jakby po mojej stronie, nie ulegając pięknej gadce Williamsa.

– To tym bardziej powinna pani tu pracować, ponieważ w obliczu stresujących sytuacji poradziła sobie pani śpiewająco. Proszę. – Wyciąga z portfela kilka banknotów i wręcza jej. – To moja premia dla pani. Proszę oddać ubrania do najlepszej pralni. A jeśli pan West odrzuci pani kandydaturę, proszę do mnie zadzwonić, coś na to zaradzę.

Uśmiecha się do niej zalotnie, puszcza oczko i wychodzi, pozostawiając naszą dwójkę w ogromnej konsternacji.

Doskonale znam tego typa i wiem, że kręcą go ładne panienki. A tej tutaj, czego jak czego, ale tupetu i urody nie można odmówić. Williams nie zaczepia kobiet, by wykorzystywać je w łóżku, ale lubi się nimi opiekować. Dziwny, jednym słowem. Ma za dużo kasy, którą lubi wydawać na uszczęśliwianie dziewczyn.

– To ja już pójdę – mówi panna Rosie, zakładając kosmyk włosów za ucho.

– Nie skończyliśmy przecież jeszcze – mówię z lekką irytacją.

– Och, odniosłam inne wrażenie. – Zakłada ręce na klatce piersiowej i przechyla głowę.

Nie wiem, jak ona to robi, ale jest urocza i upierdliwa jednocześnie.

– Proszę usiąść – mruczę niezadowolony.

Kobieta kładzie zadbaną dłoń na blacie biurka, pokazując jasnoróżowe paznokcie, które o dziwo, wcale nie wydają się wulgarne, zbyt długie i przesadzone.

Pasują do niej.

Ona jednak z kolei nie pasuje kompletnie do tego miejsca.

– To, że spodobała się pani klientowi, nie sprawi, że panią przyjmę – mówię najdelikatniej, jak potrafię. – Jakby to powiedzieć… – szukam słów – chyba nie pani szukamy.

– Skąd może pan to wiedzieć, skoro nawet nie spróbowałam? – pyta pewnym głosem, po czym zaskakuje, co mam na myśli. Unosi lekko brodę, spoglądając na mnie spod wachlarza schludnie i nieprzesadnie wytuszowanych czarnych rzęs. – No tak, wygląd. Nie jestem szara jak to miejsce, jak pana ludzie i dusza. Racja. Nie pasuję tutaj.

Podnosi się urażona, spogląda na mnie z wściekłością i już ma odejść, kiedy zatrzymuje się w pół kroku, odwraca do mnie i mówi:

– Może proszę poszukać w zakładzie pogrzebowym. Myślę, że tamtejsi pracownicy ze swoim temperamentem idealnie spełnią pana wymagania. Albo lepiej od razu w jakimś sarkofagu. Oby nie do zobaczenia, panie West.

Przyznaję, dosłownie wmurowuje mnie w ziemię i właściwie nie wiem, co mam odpowiedzieć. Żeby jednak nie wszczynać większej afery, zwyczajnie milczę.

Lekkie trzaśnięcie drzwiami pieczętuje kiepskość tego dnia, który na szczęście dobija już do półmetka. Zegarek na mojej ręce wskazuje bowiem drugą po południu. Do piątej jednak jeszcze daleko, a ja wyjątkowo nie mam ochoty tu dzisiaj siedzieć.

Wytrzymuję do czwartej, zanurzony w papierach, sprawozdaniach i mailach służbowych. Kiedy właściwie już tylko udaję, że pracuję, i bezmyślnie przeglądam strony z samochodami oraz motocyklami, decyduję się opuścić mój azyl.

– Ashley, szukaj innych kandydatek na swoje miejsce z zastrzeżeniem, że mają wyglądać normalnie, a nie jakby wyszły z cyrku – rzucam do swojej asystentki. – A wy – zwracam się do mężczyzn, których zadaniem jest sprzedawać te cholernie drogie samochody, a nie jąkać się jak gówniarze na szkolnym przedstawieniu – weźcie się za siebie i zacznijcie zachowywać się jak profesjonaliści. Od kiedy to pierwsza lepsza laska z ulicy jest w stanie was przegadać i jeszcze dostać premię od klienta? Wstyd! – warczę i wychodzę.

Wiem, że mnie nie znoszą, a moja asystentka już odlicza dni do swojego odejścia. Trudno, liczę się z tym, bo nie bywam miły. Mają czuć respekt, a nie być moimi kumplami.

Kolejne dni, kolejne spotkania, a ja wciąż nie mogę się zdecydować na żadną z kandydatek.

– Szefie, to nie wybory miss Nowego Jorku – mówi w końcu zdruzgotana Ashley, która zaczyna już chyba naprawdę wątpić w to, że ktokolwiek mnie zadowoli.

Ona jest ze mną od początku. Zna mnie na wylot i wie, że nie zawsze bywam dupkiem. Nie lubią mnie, ale też źle ze mną nie mają. To nie mobbing, ale dystans. Nie uznaję przyjaźni w pracy.

– Może faktycznie powinienem odpuścić i zostawić decyzję tobie? – wzdycham, opierając łokcie o blat biurka, a palce zanurzam we włosach, opuszczając twarz.

Kiedy nie ma klientów i jesteśmy sami, mówimy sobie po imieniu, ale tylko z Ashley.

– Nie przeciągaj tego, bo przysięgam, urodzę w końcu w twoim gabinecie. – Uśmiecha się, kiedy podnoszę na nią wzrok. – Przypominam, że za tydzień już mnie nie będzie.

– Wiem.

– Ne zdążę nawet nikogo dobrze wyszkolić, bo ty wciąż każdego odrzucasz.

– Wiem, ja to wszystko wiem! – mówię zrezygnowany. – Nie lubię zmian, może to przez to.

– Zmiany są dobre i potrzebne.

– Dobrze, decyzja należy do ciebie, ale przysięgam, że jeśli zatrudnisz tę różową wariatkę, to nie ręczę za siebie.

– Nie rozumiem, co ci się w tej dziewczynie nie podoba, ale oczywiście, nie zrobię nic wbrew tobie.

Wychodzi, kręcąc głową z dezaprobatą. Myśli chyba, że tego nie widzę.

W zasadzie prawda jest taka, że ani ja tu na miejscu nie jestem potrzebny, ani tym bardziej nie jest mi potrzebna asystentka. Z racji tego, że jestem pracoholikiem, a to miejsce jest moją odskocznią od samotności, stwarzam jednak pozory bycia wielkim prezesem.

Firma prosperuje sama. Oprócz tej jednej wtopy z nowym konsultantem mam naprawdę dobrą ekipę, która radzi sobie świetnie. Ostatnie zdarzenie z Williamsem nie miało prawa się wydarzyć, a jednak przewrotny los postawił go tu właśnie w tym czasie, w którym było to najmniej wskazane.

W dodatku ta mała, niebieskooka zołza. Jakim cudem ktoś taki jak ona znalazł się właśnie u mnie?

Wracam do domu i zdejmuję idealnie skrojony na mnie garnitur, który odwieszam do szafy. Staję przed lustrem w samych bokserkach. Patrzy na mnie nie kto inny jak hipokryta, który twierdził, że kolorowa dziewczyna do nas nie pasuje, a sam niemalże całe ciało ma pokryte tatuażami.

Żyją we mnie dwa wilki, które wiecznie się ze sobą kłócą, bowiem ubzdurałem sobie, że w pracy muszę udawać kogoś, kim właściwie nie jestem. Od zawsze jednak wmawiano mi, że tatuaże jedynie przeszkodzą mi w karierze. Chowam je więc, a jedynie wieczorami zmieniam się w wyluzowanego, normalnego faceta, dla którego najważniejsi są przyjaciele i dobra zabawa.

– Dureń! – prycham pod nosem, uśmiechając się cierpko, i kręcę głową.

Rozdział 3

Rosie

Przeciągam się leniwie w łóżku. Kolejny dzień nigdzie mi się nie spieszy, bo szukanie pracy idzie mi strasznie opornie.

Nie przyznałam się Ellie, że moja poprzednia rozmowa kwalifikacyjna była jedną wielką porażką, o której wolałabym zapomnieć. Pewne ciemne, brązowe oczy, władczy ton i zniewalający zapach perfum jednak mi na to nie pozwalają i wciąż w kółko, niczym na jakiejś cholernej karuzeli, powracam w tamto miejsce, do tamtego człowieka.

Na szczęście okazał się dupkiem do kwadratu, więc moje głupie serce nawet nie drga, kiedy ten przystojniak staje mi przed oczami. Patrzeć na niego można, ale kiedy się odzywa, cały czar pryska.

Wynurzam się z pokoju, gdy na zegarze wybija jedenasta trzydzieści. Jestem głodna i koniecznie muszę skorzystać z toalety. W salonie na kanapie zastaję smutną, płaczącą przyjaciółkę.

– Hej, mała, co się stało?

Zawsze używam tego zwrotu, bo według mnie jest zabawny. Ellie jest ode mnie o jakieś piętnaście centymetrów wyższa, więc słowo „mała” wypowiadane przeze mnie w jej kierunku brzmi zwyczajnie komicznie.

– Rzucił mnie chłopak – mruczy cicho i pociąga głośno nosem.

– Chłopak? – pytam głupio, przeszukując wszystkie zakamarki mojego głupiego mózgu w celu znalezienia jakiegokolwiek osobnika, o którym mogła mi kiedykolwiek wspominać.

– A co cię tak dziwi? – Zawodzi, wlepiając we mnie oczy pełne łez.

– Nie dziwi, ale czy ty kiedykolwiek mi o nim wspominałaś? – Przysiadam na kanapie, kładąc dłoń na jej udzie.

– Nie zdążyłam!

– Przestań wyć jak syrena, bo prawie cię nie rozumiem! – Unoszę głos, bo wiem, że na nią to działa. Pocieszanie nic nie da. Tutaj trzeba twardo. – Od kiedy się spotykaliście?

– Od tygodnia.

– Co? I ty już za nim rozpaczasz? Co z tobą jest nie tak?

– To był mój ideał! Nigdy drugiego takiego nie znajdę.

– Daj mi swój dowód – mówię, czym wprowadzam ją w konsternację.

– Po co? – dziwi się i widzę, że wzrokiem szuka swojej torebki.

– Muszę sprawdzić, czy mnie nie oszukałaś i czasem nie masz piętnastu lat zamiast dwudziestu pięciu.

– O co ci chodzi? – irytuje się, śmiesznie marszcząc przy tym brwi.

– Głupia jesteś, skoro wyjesz po kolesiu, którego znasz tydzień.

– Znam dłużej. Moim chłopakiem był tydzień.

– Co się zatem takiego stało, że już nim nie jest?

– Bo wyszło na to, że tylko ja myślałam, że nim jest.

– Ellie, na miłość boską, czy tobie się coś stało? Miałaś jakiś wypadek? Wszczepili ci mózg surykatki? – Zakrywam twarz dłońmi i biorę głęboki wdech, żeby jej nie udusić za głupotę, jaką mi aktualnie serwuje. – Coś ty sobie ubzdurała?

– Jestem głupia – mówi, lekko się uspokajając. Na tyle, że w końcu jestem w stanie normalnie z nią porozmawiać.

– Pozwolisz, że przez grzeczność nie zaprzeczę – mówię, a przyjaciółka szturcha mnie łokciem.

– Znam go z uczelni. Kumplowaliśmy się, ale ostatnio coś się zmieniło. Zaprosił mnie na kolację, wręczył nawet kwiatek, kiedy dostałam złą ocenę, żeby mnie pocieszyć. Myślałam, że podobam mu się tak samo, jak on mi. Kiedy jednak go pocałowałam, odepchnął mnie i zwyzywał od wariatek.

– Ellie… – wzdycham i przytulam tego głuptasa. – Nie możesz się tak szybko angażować w związki. Faceci to gnojki.

– Łatwo ci mówić. Jesteś pyskata, pewna siebie i to najczęściej ty rzucasz facetów, a nie oni ciebie.

– Pamiętaj, nigdy nie rób pierwszego kroku. Poczekaj, aż sytuacja się rozwinie. To oni mają się starać o ciebie, nie ty o nich.

– A to nie powinno działać w obie strony?

– Powinno, ale na dalszym etapie związku – tłumaczę spokojnie. – Nie rozumiesz, że jak od razu podasz im się na tacy, to szybko się zniechęcą? Masz być tym króliczkiem, który im ucieka.

– Nie lubię biegać – odburkuje niezadowolona z tego, co przed chwilą powiedziałam.

– Przysięgam, oszaleję z tobą. – Przewracam oczami i kieruję się w stronę łazienki. – Przestań beczeć, bo zapuchniesz jak rybka rozdymka – mówię, zatrzymując się z ręką na klamce. – Wieczorem idziemy w miasto i – podnoszę rękę, gdy Ellie zamierza się sprzeciwić – nie chcę słyszeć odmowy.

– Kiedy ja nie lubię wychodzić w środku tygodnia.

– Tak, bo w weekendy to już jesteś demonem imprez – kpię.

– Nooo, nie – mówi zmieszana, szukając chyba kolejnej wymówki. – Dobrze, pójdę z tobą, ale tylko na jednego drinka.

– Oczywiście – przytakuję i znikam za drzwiami.

Zawsze się tak mówi, że jeden drink i do domu. A ja zamierzam sprawić, że ta dziewczyna się w końcu trochę rozerwie, bo od tej ciągłej pracy i nauki zanikają jej zdolności do zdrowych relacji międzyludzkich. Niedługo zacznie się rzucać na każdego napotkanego na ulicy faceta.

Zanim jednak odprawię nad nią towarzyskie egzorcyzmy, muszę rozładować nadmiar energii, który we mnie drzemie od momentu spotkania z panem dupkiem.

Biorę szybki prysznic, spinam włosy w moje ulubione dwa wysokie koki po obu stronach głowy, wkładam szorty i oversize’ową koszulkę.

Dla bezpieczeństwa chowam do torby ochraniacze, a wrotki przewieszam sobie przez ramię, związawszy je sznurówkami.

Wybieram jeden z okolicznych parków, w którym ścieżka rowerowa wyłożona jest asfaltem, a nie tą paskudną kostką od której można dostać wstrząsu mózgu.

Kocham wrotki. Jeżdżę od piątego roku życia, kiedy to mama kupiła mi pierwszą parę pod choinkę. Pamiętam, że uparłam się i musiałam wypróbować je od razu, więc jeździłam tam i z powrotem po korytarzu, wywalając się średnio dziesięć razy na minutę.

Szybko jednak załapałam, o co w tym chodzi, a dzięki treningom potrafiłam robić przeróżne sztuczki i figury.

Czuję się na nich wolna. Są chwile, kiedy zatracam się kompletnie i potrafię jeździć godzinami.

Dzisiaj mam ochotę trochę bardziej zaszaleć, więc ruszam do skate parku. Ku mojemu zaskoczeniu i radości, nie ma w nim wielu osób, co gwarantuje mi swobodę.

O tak, zdecydowanie tego mi było trzeba.

Uśmiecham się sama do siebie, kiedy zmęczona, ale bardzo szczęśliwa przysiadam na jednej z ławek.

Słońce przedziera się przez wysokie drzewa, tańcząc jasnymi plamami na moim ciele.

Przymykam oczy, rozkoszując się spokojem. Powinnam szukać pracy, myśleć, co zrobię ze studiami, ogarnąć swoje życie, tymczasem zachowuję się jak małolata, a co najgorsze, dobrze mi z tą chwilową nieodpowiedzialnością.

– Byłaś świetna! – Słyszę za plecami podekscytowany, męski głos.

Mam wrażenie, że go znam, ale nie wiem skąd.

Zmuszam się, by otworzyć powieki i upewnić się, że te słowa skierowane są do mnie. Kiedy się odwracam, dostrzegam Brada, chłopaka, który uratował mnie kilka dni temu na światłach.

– O, hej! – Uśmiecham się, wyciągając z torby butelkę z wodą. – Co ty tu robisz? – pytam, bo nie widzę, by również był fanem takich miejsc.

Ubrany jest zwyczajnie, w krótkie spodenki dżinsowe, polówkę i trampki.

– Pracuję niedaleko. Niedawno skończyłem i zawsze tędy wracam do domu.

Przystaje naprzeciwko mnie, rzucając przyjemny cień, dzięki czemu nie muszę przymykać oczu, by go zobaczyć.

– Dosiądziesz się? – pytam, choć właściwie nie wiem, o czym miałabym z nim rozmawiać.

– Jeździsz jak zawodowiec – mówi, zajmując miejsce po mojej prawej stronie.

– Można powiedzieć, że urodziłam się z rolkami na nogach – żartuję i upijam porządny łyk wody.

– Mieszkasz w okolicy?