Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Violet Fox to dwudziestodwuletnia dziewczyna, która od dziecięcych lat nie daje się zamknąć w ramach schematów. Kocha swoją wolność i niezależność. Szpilki zamieniła na wygodne trampki, muzykę młodzieżową na mocnego rocka, a na świat zawsze patrzy przez różowe okulary. Niemniej tak jak każdy skrywa głęboko w sercu dawne rany i ogromną tęsknotę za matką, która odeszła zbyt szybko.
Co się stanie, gdy na jej drodze stanie niezbyt miły, ale intrygujący mężczyzna?
Czy dziewczyna, która od zawsze powtarza, że dobrze jej w pojedynkę i do tej pory nie spotkała absolutnie nikogo interesującego, zmieni zdanie?
I czy zawsze to starszy i bardziej doświadczony facet będzie uczył życia młodą dziewczynę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 427
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
NATALIA KULPIŃSKA
MIASTO
PURPUROWYCH
NEONÓW
GORZÓW WIELKOPOLSKI 2024
NEW ADULT
Tekst © Copyright by Natalia Kulpińska
Wydawca © Copyright by Natalia Kulpińska
Kategoria: New Adult
Język: polski
OPIS:
Violet Fox to dwudziestodwuletnia dziewczyna, która od dziecięcych lat nie daje się zamknąć w ramach schematów. Kocha swoją wolność i niezależność. Szpilki zamieniła na wygodne trampki, muzykę młodzieżową na mocnego rocka, a na świat zawsze patrzy przez różowe okulary. Niemniej tak jak każdy skrywa głęboko w sercu dawne rany i ogromną tęsknotę za matką, która odeszła zbyt szybko.
Co się stanie, gdy na jej drodze stanie niezbyt miły, ale intrygujący mężczyzna? Czy dziewczyna, która od zawsze powtarza, że dobrze jej w pojedynkę i do tej pory nie spotkała absolutnie nikogo interesującego, zmieni zdanie?
I czy zawsze to starszy i bardziej doświadczony facet będzie uczył życia młodą dziewczynę?
Copyrigth©Natalia Kulpińska
All right reserved
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Gorzów WIELKOPOLSKI 2024
Redakcja: Dominika Surma
Korekta językowa: Małgorzata Wiśniewska
Projekt okładki: Natalia Kulpińska
Źródło zdjęcia: www.freepik.com
Łamanie, skład i konwersja
do plików mobilnych: Małgorzata Wiśniewska
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
GORZÓW WIELKOPOLSKI 2024
Wydanie II
ISBN: 978-83-971797-0-7
Dla każdej kolorowej duszy.
Nie pozwól, by ktokolwiek sprawił,
że wypłowiejesz.
Rozdział 1
Fioletowy Lis
Violet
– Dostałem kontrakt w Azji – oznajmia tata, gdy zjawia się w domu po całym dniu pracy i zastaje mnie czytającą książkę na szerokim parapecie okna.
Moja kotka, Latte, śpi na łóżku, olewając cały świat. Macha jedynie delikatnie swoim puszystym ogonkiem.
– Na długo? – dopytuję z westchnieniem, chociaż doskonale znam odpowiedź. Odkładam książkę na bok, by skupić całą uwagę na nim. Sprawa jest poważna, bo nie rozmawiamy tu o tygodniowej delegacji.
– Chyba nawet zbyt długo. – Smutnieje, opierając przyprószoną siwizną głowę o futrynę drzwi. – Dwa lata – dodaje, a ja na chwilę wstrzymuję oddech. Musi widzieć moją konsternację, bo od razu dodaje: – Wiesz, że zawsze możesz pojechać ze mną. Jakoś możemy to sobie przecież poukładać.
Thomas Fox, najlepszy ojciec na całym świecie, który nie bał się zostać sam z pięcioletnią mną, gdy umarła moja mama. Wziął na siebie cały trud wychowania małej dziewczynki, pokazał mi, jak żyć, wiele nauczył. Mój prywatny bohater, któremu do szczęścia potrzeba jedynie kobiety u boku. Bardzo bym chciała, żeby w końcu się w kimś zakochał. Jak nikt inny na tym świcie zasługuje na wszystko, co najlepsze.
– Wiesz, że nienawidzę opuszczać miasta. – Uśmiecham się do niego, po czym podchodzę, by wtulić się w silne i opiekuńcze ramiona. W nich zawsze świat wydaje się prostszy. Są moją bezpieczną przystanią podczas wszystkich życiowych sztormów.
– Dasz sobie radę sama? – dopytuje z troską. – Będę ci wysyłał co miesiąc pieniądze. Codziennie będę dzwonił i pisał maile.
– Zawsze daję radę – zapewniam go, chociaż nie ukrywam smutku. Nienawidzę rozstawać się z nim na tak długo. Właściwie najdłuższy wyjazd trwał może trzy tygodnie. Przed nami ogromna próba charakterów. Jesteśmy do siebie bardzo przywiązani.
Tata zajmuje się budową wiatraków. Jest jednym z lepszych specjalistów, dlatego dość często wysyłają go w delegacje, które jednak do tej pory były gdzieś w okolicy.
Nie zawsze mieliśmy pieniądze. Przez ich brak, między innymi, nie poszłam na studia, a w liceum byłam wyśmiewana i szykanowana, bo nie pasowałam do innych. Zresztą, ja nigdy do nikogo i niczego nie pasowałam.
Los uśmiechnął się do nas tak naprawdę rok temu. Ojciec podpisał kontrakt z jedną z największych firm w Stanach, a jego kariera ruszyła z kopyta. Mogliśmy spłacić długi, odświeżyć dom i zacząć żyć spokojnie, bez stresu, na średnim, ale stabilnym poziomie.
Wszystko było pokłosiem samotnego tacierzyństwa i brakiem czasu na samorozwój. Można powiedzieć, że tato oddał mi siedemnaście lat swojego życia. Dopiero gdy podrosłam i mogłam sama chodzić do i wracać ze szkoły, nauczyłam się samodzielności, on mógł zmienić pracę i oddać się karierze. Przez to też i ja szybciej dojrzewałam, bo obowiązków miałam zwyczajnie więcej niż większość nastolatków.
Nigdy mi to nie przeszkadzało. Nie narzekałam ani się nie buntowałam, bowiem nagrodą była miłość i wdzięczność taty.
Nie zapomnę, gdy ugotowałam pierwszy raz obiad, żeby zrobić mu niespodziankę, gdy wróci z pracy. Jadł i płakał ze wzruszenia. Miałam wówczas zaledwie dwanaście lat i pękałam z dumy.
Pewnie nie było to coś najsmaczniejszego na świecie, ale jego radość była ważniejsza od smaku.
– Wiesz, że jestem z ciebie dumny? – Całuje mnie w czubek głowy i mocniej przytula.
– Ja z ciebie bardziej, tatku – mruczę mu w klatę. – Kiedy wyjeżdżasz?
– W przyszłym tygodniu. – Odsuwa się ode mnie, patrząc mi głęboko w oczy. – Może jednak na ten czas przeniesiesz się do dziadków?
– Doskonale wiesz, że nie wytrzymam z nimi nawet tygodnia. – Wybucham śmiechem. Prawda jest jednak taka, że ich zwyczajnie nie znoszę i mam ku temu powody.
– Kiedyś u nich zostawałaś, gdy wyjeżdżałem.
– Tak i każdy taki pobyt odchorowywałam na kozetce u psychologa. Zapomniałeś już?
– Przepraszam, że musiałaś to znosić.
– To ukształtowało mój charakter, więc powiedzmy, że survival, jaki serwowała mi babcia, na coś się przydał. Dziwne tylko, że dziadek zawsze siedział cicho i się do niczego nie wtrącał.
– Bo się bał. On jest od samego początku podporządkowany swojej żonie.
Moi dziadkowie, rodzice mamy, są okropnie staroświeccy. Ja, z całym swoim jestestwem i stylem bycia oraz ubierania się, nie wpisuję się w schemat idealnej wnuczki. Nawet moje imię im się nie podoba. Sama nie wiem, jak moja mama uchowała się jako normalna, zakręcona dziewczyna. Taką właśnie pokochał tata, a dzięki nim i ja taka jestem.
Nazywam się Violet Fox, bowiem mama uznała, że to będzie strasznie zabawne, gdy stanę się fioletowym liskiem. Przesiąkłam tym kolorem, który stał się moim znakiem rozpoznawczym.
Noszę kolorowe ubrania, słucham rockowej muzyki, chodzę własnymi ścieżkami. Chwytam się jednej pracy, by za chwilę stwierdzić, że jednak mi nie odpowiada, i szukać następnej. Żyję z dnia na dzień, bo nigdy nie wiemy, co przyniesie nam jutro. Moja mama miała zaledwie dwadzieścia pięć lat, gdy umarła. A właściwie zginęła, przechodząc na zielonym świetle w samym centrum miasta.
Za każdym razem, gdy trafiałam do dziadków, babcia na siłę chciała zrobić ze mnie grzeczną dziewczynkę, którą nigdy nie byłam i być nie zamierzam. Bliżej mi było zawsze do chłopców. Teoria jest taka, że to dlatego, że wychował mnie samotny mężczyzna. Bzdury, ale tej kobiecie oczywiście nie da się przemówić do rozsądku. Wie swoje i próbuje własne poglądy wpajać innym.
Beatrice Turner, pseudonim „babcia”, bo nigdy za bardzo nie widziałam jej w tej roli, a przynajmniej w moim mniemaniu powinna nieco inaczej wyglądać i się zachowywać, zaplatała mi dwa urocze warkoczyki, ubierała w słodkie, różowe sukienki i błyszczące buciki. Wyglądałam jak słodka beza i nie mogłam na siebie spojrzeć w lustrze. Co niedzielę ciągała mnie do kościoła, tłumacząc, że tak trzeba, bo porządni ludzie tak robią. Zabraniała mi biegać z chłopakami z sąsiedztwa za piłką, skakać przez płot i rzucać się piaskiem. Jako porządna dziewczynka miałam się bawić lalkami, serwować wyimaginowaną herbatkę z plastikowych, fikuśnych filiżanek i co najwyżej poskakać na skakance. Wszystko ze smakiem i dobrym gustem. Jej wnuczka nie mogła być chłopczycą.
Odnoszę wrażenie, że miała rozpisany dla mnie plan na co najmniej trzydzieści lat. Niestety, ku jej niezadowoleniu, bardzo szybko uświadomiłam ją, że nici z jej wizji poukładanej panienki.
Gdy w wieku trzynastu lat stanowczo się postawiłam, przychodząc do niej w szerokich spodniach, rozciągniętej bluzce i trampkach, mało nie dostała zawału. Wygrałam, a ona się poddała. Przynajmniej w kwestii ubioru, bo swoje przytyki serwowała mi na każdym kroku.
Tylko w domu tak naprawdę mogłam być sobą. Kolorowym ptakiem, który kocha grę w kosza, jazdę na deskorolce, głośne słuchanie muzyki i przesiadywanie na dachu, by bez celu gapić się w niebo. Uciekam tam do tej pory, gdy potrzebuję pomyśleć lub zwyczajnie uciec od trosk dnia codziennego.
Egzorcyzmy babci dawały skutki odwrotne do zamierzonych i będąc w okresie dojrzewania, pogubiłam się w tym, kim tak naprawdę jestem. Nie potrafiłam zaakceptować swojego ciała, które zaczynało się zmieniać. Gdy dostałam pierwszy okres, wpadłam w histerię, a biedny tata przez kilka godzin musiał mi tłumaczyć, że nie umieram i to normalny proces.
Znów wina za taki stan rzeczy została zwalona na niego, bo jak to tak, nie znalazł sobie nikogo przez tyle czasu? Beatrice jedynie wbijała mi do głowy, jak być damą, ale nie uczyła, jak być kobietą. Swojej winy oczywiście nie uznawała. Skoro ojciec nie był w stanie, według niej, sprostać wyzwaniu, to równie dobrze ona mogła o tym ze mną rozmawiać. Ale nie, bo ważniejsze było to, żebym bawiła się zabawkami dla dziewczynek, a nie to, by nakreślić mi różnice między kobietami a mężczyznami.
– Zamyśliłaś się. – Zauważa tata i przysiada na moim łóżku, żeby pogłaskać Latte, która przeciąga się i układa na plecach, wystawiając swój mięciutki brzuch, który po dotknięciu staje się śmiertelną pułapką dla każdej dłoni.
– Przypomniały mi się stare czasy i próby stworzenia ze mnie sztywnej, wyrachowanej dziewuchy z kijem w tyłku, dla której jedynym celem jest znalezienie męża i urodzenia mu gromadki dzieci. – Wzdrygam się na samą myśl. – Jestem ci wdzięczna, że na to nie pozwoliłeś.
– Każdy ma prawo żyć tak, jak mu się podoba. Skoro wybrałaś taką ścieżkę w życiu, to jest to wyłącznie twoja sprawa. Smutne jest jedynie to, że kompletnie nie miałem wpływu na to, co ta kobieta kładła ci do głowy, gdy u nich przebywałaś. – Wzdycha i kręci głową. – Zrobiła ci tym ogromną krzywdę.
– Psycholog mi wszystko naprostował i udowodnił, że nie jestem żadnym odmieńcem.
– Wyrosłaś na piękną kobietę – stwierdza tato.
– Niektóre męskie zajawki, jednak pozostały. – Puszczam mu oczko.
– Co miałem zrobić, gdy sama garnęłaś się do naprawy auta?
– Jestem ci za to ogromnie wdzięczna. Która kobieta potrafi wymienić koło, naprawić silnik lub na słuch rozpoznać usterkę? – Parskam śmiechem.
Kocham remontować samochody. Od zawsze dostawałam ogromny kredyt zaufania i często mogłam robić rzeczy, które innym były zabronione. Pierwszy alkohol wypiłam z tatą. Tak samo było z pierwszym papierosem, po którym wymiotowałam kilka razy. Od tamtej pory nigdy już nie zapaliłam. Za to lampka wina stała się naszym piątkowym rytuałem od czasu, gdy dorosłam. Włączamy sobie serial, układamy wygodnie na kanapie i sączymy alkohol. Będzie mi tego brakowało.
– Nie jesteś typowym rodzicem. – Układam usta w szeroki uśmiech.
– Tak jak ty typową dziewczyną.
– Już za tobą tęsknię – wyznaję, przysiadając znów na parapecie.
– Będę co jakiś czas przylatywał. Tak często, jak tylko się da – zapewnia mnie ze wzruszeniem.
– Nie marnuj pieniędzy. Będziemy się widywać na wideo rozmowach. Zawsze marzyłeś o zmianie domu, a na to potrzebne są pieniądze. Kto wie, może poznasz jakąś bogatą Azjatkę i zakochasz się w niej do szaleństwa.
– Jestem już na to za stary.
– Chyba sobie żartujesz! Masz dopiero czterdzieści pięć lat. Oczywiście, że jesteś jeszcze do wzięcia – mówię oburzona jego podejściem do sprawy.
– A ty?
– Co ja?
– Dlaczego nikogo nie masz?
– Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Nigdy nie spotkałam nikogo, przy kim szybciej zabiłoby mi serce. Poza tym ludzie w moim wieku są infantylni i myślą tylko o seksie, imprezach i alkoholu.
– Chyba stworzyłem potwora. – Wybucha śmiechem, na co reaguję zaskoczoną miną z uniesioną jedną brwią. – Nie patrz tak na mnie. Jesteś nad wiek dojrzała i odpowiedzialna. Zupełnie inna niż nastolatkowie w obecnych czasach.
– To źle? – dopytuję zdezorientowana.
– Oczywiście, że nie. Ale przez wysokie poczucie własnej wartości możesz mieć problem, by kogoś znaleźć.
– Nie szukam. Jeśli sam się znajdzie, to spoko. Świat się nie zawali, jeśli będę sama. Mam dopiero dwadzieścia dwa lata. Jeszcze zdążę być normalna. Teraz chcę zwyczajnie pobyć sobą. I z tym poczuciem własnej wartości też bym nie szalała. Składam się głównie z kompleksów.
– Zawsze bądź sobą. Nie zmieniaj się pod presją drugiej osoby, bo na zawsze pozostaniesz nieszczęśliwa. Nie pozwól, by te wszystkie głupie teksty babci miały jakikolwiek wpływ na to, kim chcesz być – mówi poważnym tonem.
– Nigdy nie zapomnę, gdy nauczycielka w liceum zapytała się nas, kim chcemy zostać, jak dorośniemy i skończymy studia. Ja wtedy powiedziałam właśnie, że chcę być sobą. – Uśmiecham się na to wspomnienie, bo jest jednym z moich ulubionych. – Odpowiedziała mi, że nie zrozumiałam pytania.
– Pamiętam to, bo odpyskowałaś jej, że to ona nie zrozumiała odpowiedzi – śmieje się tato.
– To nie miało zabrzmieć bezczelnie.
– Wiem, ale uwagę wpisała.
– To był jawny atak na moją indywidualność – prycham.
– Moja ty buntowniczko. – Podchodzi do mnie, obejmuje ramieniem i przyciska do siebie. – Co ty na to, żeby pojechać do miasta na jakieś dobre jedzenie? Chcę się nacieszyć twoim towarzystwem zanim wyjadę.
– Pewnie! Ja chcę sushi.
– Będzie sushi – odpowiada i wychodzi z pokoju. – Odświeżę się po pracy i możemy jechać. – Dobiega do mnie jego głos gdzieś z głębi domu.
Mieszkamy na obrzeżach Savannah, stupięćdziesięciotysięcznego miasta w stanie Georgia. Do centrum mamy zatem kawałek drogi, ale nie zamieniłabym tego miejsca na nic innego. Kocham nasz dom. Wiążą się z nim miliony wspomnień.
Większość moich znajomych wyprowadziło się na studia do większych miast. Ja nie potrafiłam odejść. Zapuściłam tu korzenie i mimo że na świadectwie widniały same dobre oceny, uznałam, że nauka nie jest mi już potrzebna do szczęścia. Może kiedyś podążę właśnie tą ścieżką, ale póki co wciąż błądzę. Brak pieniędzy jedynie pomógł mi w podjęciu tej decyzji.
Azja… Może kiedyś odwiedzę tatę, choć na samą myśl, że miałabym lecieć samolotem, skręca mnie w żołądku. Nienawidzę podróżować.
– Widziałaś, że dom po drugiej stronie ulicy został wystawiony na sprzedaż? – mówi tata, gdy wsiadamy już do samochodu.
– Tak. Ciekawe, kto go kupi. Jest stary i zniszczony, więc będzie wymagał ogromnego remontu – zauważam. – Do tego jest wielki, więc tylko ktoś z bardzo zasobnym portfelem się na niego połasi.
– Dobrze, żeby ktoś się za niego wziął, bo teraz tylko straszy, choć kiedyś był taki piękny.
Dom sąsiadów zaniedbany był już wtedy, gdy oni w nim jeszcze mieszkali. Starsze małżeństwo podobno nie miało żadnych spadkobierców, więc dom został wystawiony na sprzedaż przez miasto. Smutne, ale takie czasem bywa życie, niestety.
– Mam ogromne wyrzuty sumienia.
Spoglądam na skupiony na drodze przed nami profil taty, dostrzegając w jego oku niewyobrażalny smutek.
– Dlaczego? – pytam, przekręcając się w fotelu w jego stronę.
– Jesteś taka młodziutka. Zostawiam cały dom na twojej głowie. To nieodpowiedzialne. Do tej pory opiekowali się tobą dziadkowie. Poza tym nigdy nie jechałem na tak długo.
– Mam dwadzieścia dwa lata, a nie pięć. Doskonale wiesz, że potrafię więcej niż niejeden facet. I kocham samotność. Nasza dzielnica jest jedną z najbezpieczniejszych w całym mieście – wymieniam, bo wiem, że on uwielbia swoją pracę i za żadne skarby świata nie chciałabym być przeszkodą w realizacji jego marzeń i celów.
– Obiecujesz, że jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to zadzwonisz do dziadka?
– Dziadek ma siedemdziesiąt trzy lata, to on bardziej potrzebuje pomocy niż ja. – Kładę mu rękę na ramieniu. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze, obiecuję. Pomyśl, że większość moich rówieśników siedzi właśnie w akademikach, daleko od kontroli rodziców. Wieczorami chleją tani alkohol, wymiotują do zlewu i jarają marihuanę.
– To miało być pocieszenie? Bo ty będziesz miała do dyspozycji całą chatę, a ja będę jeszcze dalej, bo na innym kontynencie. – Wybucha śmiechem, a ja jedynie z dezaprobatą kręcę głową.
Wiem, że mi ufa i zdaje sobie sprawę z tego, że jestem ostatnią osobą, która zrobiłaby dziką imprezę w domu. Stronię od tego typu rzeczy. Jestem odludkiem i mogę to powiedzieć głośno, bez najmniejszego wstydu. Przez to też nie mam zbyt wielu znajomych.
Mam garstkę przyjaciół, bo przez to, że byłam od zawsze inna, ludzie ze mną nie trzymali. Wyzywali od freaków i biedaków. Moje dwie najlepsze przyjaciółki wyjechały w poszukiwaniu lepszego życia w wielkich miastach. Kontakt zmalał, za co absolutnie ich nie winię. Mam znajomych, z którymi czasem gdzieś się wyrwę, bo kocham miejskie życie, ale to wszystko. Duszą towarzystwa nie byłam i zdecydowanie nigdy nie będę.
– Może właśnie powinnaś robić to, co inni?
Zaskakuje mnie tym pytaniem.
– Który rodzic marzy o tym, żeby jego dziecko się upijało i imprezowało?
– Dobra, poniosło mnie – mówi z uśmiechem.
– Zdecydowanie.
Uwielbiam nasze wspólne wypady do miasta na jedzenie, do kina czy na jakiś zwykły spacer. Mój tata różni się od innych. Od zawsze dbał o siebie, więc jest wysportowany, umięśniony i jak na mój gust cholernie przystojny. Przez to, że kompletnie oddał się wychowywaniu mnie, zaniedbał swoje kontakty towarzyskie i skazał się na samotność.
Kobiety się za nim oglądają. Kilka razy nawet uznali nas za parę, na co za każdym razem reagowałam dzikim śmiechem. Ten człowiek zasługuje na wszystko, co najlepsze, i mocno wierzę, że znajdzie to właśnie na tym wyjeździe.
Ta rozłąka może obojgu nam coś da. Przez to, że uwielbiamy swoje towarzystwo, nie potrzebowaliśmy dodatkowego, a to błąd, bo presja, by związać się z kimś, praktycznie nie istnieje. Niezbyt to zdrowe, bo każdy potrzebuje w życiu drugiej połówki.
Rozdział 2
Dzień dobry, cześć, dobranoc
Violet
Przeciągam się leniwie na łóżku. Latte śpi w moich nogach i ani drgnie. Szczęściara, nie musi tak wcześnie wstawać i właśnie mi to ostentacyjnie demonstruje.
Znalazłam ją dwa lata temu, gdy wracałam przez niewielki lasek do domu z pracy. W ciemności usłyszałam pisk, a po chwili mała, szara kulka zaczęła wspinać mi się po nodze, dotkliwie wbijając pazurki przez materiał moich dżinsów. Nigdy nie zapomnę przerażenia w jej oczkach i tego, jak kurczowo trzymała się mojej bluzki, żebym tylko jej nie zostawiła w tym strasznym dla niej miejscu.
Szłam, tuląc ją i płakałam, jak ktokolwiek mógł wyrzucić to cudowne stworzenie. To była zdecydowanie miłość od pierwszego wejrzenia. Od tamtej pory nie odstępuje mnie na krok. Jest takim moim puszystym aniołem stróżem.
Pracuję na czas letniego sezonu w jednym z pubów przy Herb River. Uwielbiam to miejsce, które odwiedza naprawdę dużo osób. Niektórzy przypływają do nas specjalnie łódkami, by wypić najlepsze piwko w okolicy i zjeść pyszny obiad.
Knajpka przy samej plaży, rozwieszone między drzewami girlandy, które wieczorami dają niesamowity klimat, leżaki i sącząca się przyjemna muzyka z głośników przyciągają ludzi.
Jako barmanka zaczynam zawsze o szesnastej, bo od tej godziny zaczynamy podawać również drinki, i jeśli trzeba, to biorę dodatkowe zmiany za znajomych. Zamykamy się późno. Bywa, że ostatni klient wyjdzie dopiero o trzeciej w nocy.
Nie narzekam. Ekipa jest świetna. Składa się z samych młodych osób i to z nimi spędzam czas, gdy mam wolne.
Zawsze jednak, gdy poprzedni dzień miałam wolny i nie muszę odsypiać nocki, wychodzę o siódmej rano pobiegać. Mam również fioła na punkcie czystości, więc często sprzątam w domu i dookoła niego. Psycholog mówił, że to pokłosie działań babci, która od najmłodszych lat wpajała mi, że kobieta musi dbać o porządek. Nie wiem, czemu akurat to mi się tak wryło w głowę, ale w pewnym momencie zaczęło mi sprawiać przyjemność i dzięki temu się relaksuję. Wiem, strasznie dziwna forma wyciszenia jak dla dwudziestolatki.
Nasz dom położony jest na końcu ślepej uliczki, więc jakikolwiek ruch jest znikomy. Wszyscy się tu znamy i jeśli trzeba, pomagamy sobie. Otacza nas wiele stawów i małych zbiorników wodnych. Tereny sprzyjają spacerom i bieganiu. Nie mogłam sobie wymarzyć piękniejszej okolicy do życia. Zresztą cała Savannah jest cudowna i warta zwiedzania. To miasto wielu zabytków, a także najpiękniejszych alejek obsadzonych azaliami i dębami, które tworzą cudowne, tajemnicze tunele, wiodące wzdłuż ulic. Nie da się nie kochać tego miejsca.
Zwlekam się w końcu z łóżka mocno już spóźniona, chociaż nikt na mnie nie czeka i świat nie zawaliłby się, gdybym wyruszyła o ósmej. Staram się jednak narzucać sobie jakieś ramy czasowe, wyrabiając tym samym systematyczność, o którą bardzo u mnie ciężko przez mój zakręcony charakter.
Zakładam krótkie szorty, sportowy stanik, moje ukochane buty do biegania, które przemierzyły ze mną już setki kilometrów, i obowiązkowo słuchawki na uszy.
Wychodząc z domu, dostrzegam auto na podjeździe u sąsiadów z naprzeciwka. Czyżby dom już się sprzedał? Nikt się jednak tam nie kręci, a ja nie należę do gatunku tych wścibskich, więc po krótkiej rozgrzewce rozpoczynam jogging, zatapiając się w muzyce i kompletnie z nią scalając. Nie ma mnie. To czas tylko dla mnie. W ten sposób przepracowuję swój ból, strach, smutek i szczęście. Nie ma nic lepszego niż bycie sam na sam ze sobą. Endorfiny, których dostarcza mi zmęczenie, i satysfakcja, że zrobiłam coś dla siebie, są najlepszą zapłatą.
Dziś jest piątek, a to oznacza mnóstwo ludzi w pubie i długi czas pracy. Lubię żyć w pędzie i robić kilka rzeczy na raz, więc przyjmuję ten fakt z radością.
Wracam do domu i widzę to samo auto, przy którym teraz kręci się mężczyzna. Nie mam jednak czasu się mu przyjrzeć, bo jedne, o czym teraz marzę, to prysznic i śniadanie. Biegam zawsze na czczo, więc po wszystkim najchętniej zjadłabym konia z kopytami. Gdybym tylko jadła mięso. Odkąd jednak dowiedziałam się, że kotlet jest z krówki, która jeszcze do niedawna oddychała tym samym powietrzem, co ja, odmówiłam spożywania jakiegokolwiek mięsa. Miałam wtedy chyba dziesięć lat. Tata oczywiście w pełni to uszanował. Babcia do dziś wyzywa mnie od dziwaków, twierdząc, że umrę na niedobory wszystkiego. Czym jest to „wszystko”, nigdy się nie dowiedziałam, ale niech jej będzie, że wie lepiej ode mnie. Co jakiś czas podstępem próbuje mi przemycić to nieszczęsne mięso w posiłkach, zapominając chyba, że nie jestem głupiutkim dzieckiem, tylko dorosłą już kobietą.
Tata cały tydzień ma wolny, więc przygotowuje się do wyjazdu. Będę musiała przypilnować, żeby wszystko zabrał ze sobą, bo mimo tego, że jest naprawdę bardzo dobrze zorganizowanym człowiekiem, to z pakowaniem ma zawsze problem. Kiedyś na przykład nie zabrał mi sukienki na jakąś ważną, rodzinną imprezę i musiałam wystąpić w różowym dresie w króliczki. Cofnąć się do domu nie dało, bo przyjęcie odbywało się u jego rodziców, którzy mieszkali w Charleston, jakieś dwie godziny drogi samochodem od Savannah. Nikt również nie miał córki w moim wieku, żebyśmy mogli cokolwiek pożyczyć, a sklepy były zamknięte. Beatrice na pewno umarłaby z zażenowania, ale babcia Alice przyjęła to z uśmiechem i później długo wspominała to jako rodzinną anegdotkę.
To zdecydowanie byli najlepsi dziadkowie na świecie, ale wyjechali na starość do Europy, by prażyć się na hiszpańskich plażach. Przylatują bardzo rzadko, a my, przez mój strach przed podróżą, również ich nie odwiedzamy.
Mam więc możliwość wzięcia auta taty, by zrobić zapasy żywności na cały tydzień. Jest to dla mnie duża oszczędność czasu, zwłaszcza że pracuję w bardzo dziwnych porach dnia. Planuję przygotować pożegnalną kolację dla taty i wziąć cały przyszły tydzień wolny, by się nim nacieszyć.
Wiem, że może powinnam pójść do normalnej pracy na pełen etat, ale wciąż nie podjęłam decyzji co do mojego życia. Tkwię w jakimś zawieszeniu, a że zarabiam naprawdę dobre pieniądze, to ani ja nie mam powodu do narzekania, ani tata. I to nie jest tak, że zrobił ze mnie córeczkę tatusia, która boi się własnego cienia i nie potrafi wyfrunąć z gniazda. Ja nie chcę po prostu zrobić czegoś pochopnie, czego będę żałować całe życie.
Kiedyś wzbudzałam w ludziach pełne pogardy spojrzenie ze względu na mój nieco odmienny styl ubierania się. Teraz, gdy dorosłam, na nowo pokochałam swoje ciało i dobieram bardziej kobiece ubrania. Obecnie, kiedy zjawiam się w miejscu publicznym, wywołuję uśmiech, bo sama nim zarażam. Tata twierdzi, że jestem takim promyczkiem rozświetlającym mrok.
Odkąd uporałam się ze wszystkimi wewnętrznymi demonami, wiem, jaką drogą podążać, ile sama znaczę i że ogólnie życie jest piękne. Dodatkowo moje długie, ciemne włosy ozdabiają fioletowe pasma, noszę swoje fioletowe okulary z okrągłymi szkiełkami i kolorowe, wesołe ubrania. Znajduję się aktualnie gdzieś pomiędzy byciem dzieckiem a dojrzałą kobietą. Jedno jest pewne: ten wewnętrzny dzieciak na zawsze już ze mną zostanie. Nie chcę być na starość wredną, zgorzkniałą babą. Pragnę, by inni postrzegali mnie jako szaloną babkę, która słucha rocka, na osiemdziesiąte urodziny robi sobie tatuaż, a co niedzielę zamiast chodzić do kościoła, jedzie na koncert. Taka właśnie będę i już. Nikt mi tego nie odbierze.
Do pracy z domu mam naprawdę blisko, więc zawsze idę spacerkiem. Kiedy o wpół do czwartej opuszczam dom, do moich uszu dociera huk i całkiem konkretna wiązanka przekleństw. Mężczyzna z naprzeciwka usilnie grzebie pod maską swojego auta. Przykuwa tym moją uwagę, a moje pomocne oblicze nie pozwala zostawić go z tym ewidentnym problemem samego. Podchodzę więc z uśmiechem, by zerknąć, co się stało.
– Dzień dobry – mówię radośnie, ale spojrzenie, które napotykam, na chwilę zmazuje mi skutecznie ten uśmiech z twarzy.
Stoi przede mną wściekły facet, starszy ode mnie, chociaż na pierwszy rzut oka trudno mi określić jego dokładny wiek. Z czoła kapią mu krople potu, a biała, raczej droga koszula cała umorusana jest w smarze silnikowym. Nie odpowiada mi, ale nie zrażam się, bo może problem jest na tyle poważny, że przerósł na chwilę jego dobre maniery.
– Pomóc w czymś?
– Niby w czym? – prycha gniewnie, na co wciągam powietrze, by dać mu ostatnią szansę zanim go oleję lub wyzwę od buraków.
– Widzę, że grzebie pan w silniku, więc domyślam się, że samochód nie chce odpalić. – Nie patrzy już na mnie, ignoruje, co w moim mniemaniu jest największą zniewagą. – Język też panu nie działa?
– Słucham?
– Zadałam pytanie, które pan zbył. Wnioskuję zatem, że z mową też ma pan problem. – Wykrzywiam prawy kącik ust w delikatny, wredny uśmieszek. Nie dbam o to, że właśnie go prowokuję. On pierwszy zaczął. Nie traktuje się w taki paskudny sposób ludzi, którzy chcą pomóc.
– Nie rozumiem, jak mogłaby mi pani pomóc, skoro sam nie znam rozwiązania. – Obchodzi auto, wsiada za kierownicę i przekręca zapłon. Samochód rzęzi, ale silnik nie zaskakuje.
Zerkam na zegarek, stwierdzając, że spóźnię się tylko przez tego buca do pracy. Wzruszam ramionami i ruszam przed siebie.
– Najprawdopodobniej padł ci alternator, ale proponuję również sprawdzić świece. Niestety, ale z twoimi umiejętnościami i budową silnika nic się nie da zrobić. Zostaje laweta, ale wierzę, że z tym już sobie poradzisz – mówię mu na odchodne. – Trzymam kciuki! – krzyczę, podnosząc zaciśnięte palce do góry.
Co za baran!
Incydent z nowym przybyszem ani trochę nie psuje mi jednak humoru, więc w pubie zjawiam się jak zawsze w świetnej formie, gotowa na setki gości. Są wakacje, ciepłe dni ściągają turystów zewsząd, co niezmiernie nas cieszy. Napiwki podbijają moją wypłatę, którą w większości odkładam na bliżej nieokreślną przyszłość.
– Hej, Violet! – krzyczy Eric, który razem ze mną najczęściej stoi na barze. Dziewczyny, Olivia i Ann, pracują jako kelnerki. – Szykuj się dzisiaj na duży ruch. Przed chwilą podpłynęły już trzy łodzie wypełnione ludźmi.
– Cześć! Spodziewałam się tego – odpowiadam z rozbawieniem.
Nie mamy określonego dress code’u, ale i tak wszyscy ubieramy się na czarno. Lubię ten kolor tak samo jak i te bardziej wesołe, więc nie mam z tym problemu. Przebieram się i punktualnie o czwartej jestem gotowa do pracy. Zawsze jedno z nas, dziś wypadło na Erica, przychodzi godzinę szybciej, by przygotować dodatki do drinków, uzupełnić lodówki z lodem i wystawić krzesła i leżaczki.
– Jak minął dzień? – pyta kolega, gdy staję obok niego, by zalogować się do systemu płatniczego.
– Poza spotkaniem jednego, wyjątkowo irytującego faceta, który z góry uznał, że absolutnie nie mam prawa znać się na samochodach, to całkiem przyjemnie.
– No cóż… – Chrząka z rozbawieniem. – Raczej mało jest kobiet, które z zamkniętymi oczami powiedzą, że to, co stuka w prawym kole, to wahacz.
– Wiem, ale nie usprawiedliwia go to, by traktować mnie jak jakiegoś namolnego intruza.
– Widzę, że nadepnął ci na odcisk. – Trąca mnie łokciem, a jego błękitne oczy obserwują mnie, pobłyskując radością.
– Nie, ale nie lubię być traktowana z góry tylko dlatego, że jestem kobietą.
Eric jest ode mnie tylko dwa lata starszy i wiem, że po cichu się we mnie podkochuje. Niestety nie jestem w stanie odwzajemnić tego uczucia, bo mimo tego, że to niezwykle miły i opiekuńczy chłopak, kompletnie nie jest w moim guście. Nie chodzi nawet o sam wygląd, bo jest niczego sobie i widzę, jak klientki rozbierają go wzrokiem, ale o brak jakiejkolwiek iskierki, która mogłaby rozpalić ognisko w moim sercu. Właściwie to nawet nie wiem, czy ktokolwiek by to potrafił.
Może to nierozsądne i naiwne, ale czekam na potężne rażenie prądem, które zwali mnie z nóg. Biorę na klatę prawdopodobieństwo, że to nigdy nie nastanie. Wolę jednak życie w samotności niż okłamywanie siebie i, co najgorsze, osobę, która by się ze mną związała.
Około dziesiątej wieczorem, gdy na chwilę ruch maleje, siadam na podłodze tyłem do baru, by zjeść frytki z sosem serowym. Umieram z głodu, a chwila odpoczynku również dobrze mi zrobi. Przed nami jeszcze długa noc. Ukrywam się przed wścibskim wzrokiem klientów.
Mogłabym iść na zaplecze, ale nienawidzę jeść sama. Siedząc tutaj, słyszę wszystko, co dzieje się dookoła, i mogę porozmawiać z Erikiem, gdy ten ma chwilę spokoju.
Ktoś kupuje drinka, którego robi mu mój przyjaciel, po czym chyba zaczyna rozmawiać przez telefon, bo Eric odchodzi na bok do innych klientów.
– Dzisiejszy dzień to jakaś totalna porażka. Nie dość, że zepsuły się zamki w tej cholernej ruderze i teraz nie mam jej jak zamknąć, to jeszcze padł mi samochód.
Ostatnie słowa mnie intrygują, bo wszystko wskazuje na to, że mamy tu do czynienia z Panem Dupkiem.
– Nie wiem, co teraz zrobię. Auto naprawią mi najwcześniej jutro po południu albo dopiero w poniedziałek. Nie, nie dali mi auta zastępczego, bo żadnego nie mają. Tak, wiem, że mogę wrócić taksówką albo autobusem, ale jutro znów będę musiał tu przyjechać. To jakaś paranoja.
Siedzę pod tym barem niczym trusia i coraz bardziej chce mi się śmiać. Czuję się jak na dobrej komedii w kinie.
– Dobra, muszę kończyć. Jestem głodny jak wilk.
Zapada chwilowa cisza, a ja zastanawiam się, kiedy mam wyjść ze swojej kryjówki i spojrzeć mu prosto w twarz. Okazja nadarza się bardzo szybko.
– Przepraszam! Halo! – Mężczyzna woła Erica, który wyszedł po zapasy limonki i mięty, bo kobiety dzisiaj dosłownie się uwzięły na drinki mojito. – Jest tu ktoś, kto mnie obsłuży?
Wyłaniam się niczym spod ziemi, idealnie na wprost mojego dzisiejszego nowego sąsiada, czy kimkolwiek on jest, powodując na jego twarzy niemałą konsternację.
– To ty? – pyta zdziwiony. Jego mina wyraża zmęczenie i wściekłość.
– To ja – odpowiadam z uśmiechem, zagryzając frytką. – W czym mogę pomóc?
– Chciałbym coś zjeść.
– Przykro mi, kuchnia zamknęła się pół godziny temu. Mogę zaproponować słone przekąski – odpowiadam, a moja wewnętrzna zołza świętuje triumfy. Staram się być oczywiście bardzo miła, bo facet przede wszystkim jest teraz klientem baru, ale wbicie kilku szpileczek w jego nabrzmiałe ego bardzo mnie satysfakcjonuje.
– Żartujesz, prawda?
– Niestety nie. Kucharz poszedł już do domu. Ciepłe posiłki serwujemy od czwartej do dziewiątej trzydzieści. – Dojadam ostatnią frytkę i wycieram palce w ręcznik. Obserwuję, jak żyłka na jego czole delikatnie się powiększa, a po chwili mężczyzna głośno wzdycha i chowa twarz w dłoniach.
Ma na sobie tę samą koszulę, co wcześniej, tylko chyba jeszcze brudniejszą. Rękawy podwinął do łokci, ale to nijak nie załatwiło sprawy.
– Gdzie zatem mogę coś zjeść? – pyta zrezygnowany.
– Obawiam się, że bez samochodu to nigdzie nie dojedziesz.
– Skąd wiedziałaś, że to alternator? – Wbija we mnie spojrzenie swoich brązowych oczu, opierając brodę na prawej dłoni. Źle mu ze świadomością, że miałam rację.
– Znam się na tym – odpowiadam z dumą, ale mężczyzna nie kontynuuje tematu.
– Dlaczego musiałem utknąć na tym zadupiu? I co ja mam teraz zrobić? Czekałem na tę cholerną lawetę pięć godzin. I jeszcze dowiedziałem się, że nie dysponują żadnym zastępczym pojazdem. Nie wiem, za co płacę tak wysokie ubezpieczenie.
Wiem, że potraktował mnie okropnie, ale robi mi się go zwyczajnie żal i nie potrafię go olać. Może to karma właśnie do niego wróciła? Zresztą, nie wolno ludzi traktować źle. Trzeba im dawać szansę.
– Mówisz tak, jakbyś wylądował na końcu świata.
– A nie jest tak?
– Wypraszam sobie, to najcudowniejsze miejsce na ziemi.
– Ciekawe z której strony – prycha.
– Zaraz coś ci przygotuję do zjedzenia – zmieniam temat, żebyśmy się znów nie posprzeczali.
– Powiedziałaś, że kuchnia zamknięta. – Prostuje się na krześle, na którym siedzi, i karci mnie swoim ciemnym spojrzeniem.
– Bo tak jest. Ale nie mogę pozwolić, żebyś głodował.
– Dlaczego?
– Nie taka jestem. Po południu też podeszłam, żeby ci pomóc, bo widziałam, że się męczysz.
– Przepraszam, mam dzisiaj gorszy dzień – markotnieje mężczyzna.
– W to nie wątpię. Ewidentnie w takie dni zostawiasz dobre wychowanie w domu. Co chcesz zjeść? – ponawiam pytanie.
– Cokolwiek, byleby na ciepło. Nie jadłem nic od rana.
Gdy wraca Eric, znikam na dłuższą chwilę i znajduję w lodówce kawałek łososia. Smażę frytki, a rybę grilluję. Dokładam mix świeżych sałat, pomidorki, ser feta i oliwki. Stawiam przed gościem, który gdyby mógł, pochłonąłby to wszystko oczami.
– Dziękuję i jeszcze raz przepraszam.
– Obejdzie się, natury nie oszukasz. – Uśmiecham się złośliwie i skupiam uwagę na innych klientach. Kątem oka dostrzegam tylko, że mężczyzna odchodzi do stolika położonego na uboczu, by zjeść w spokoju.
On sam, jego wygląd, robi wrażenie. Nie pasuje do takiego miejsca. Widać, że jest jakimś obrzydliwie bogatym biznesmenem, który nie jada na co dzień podrzędnej ryby z frytkami, a pewnie najlepsze dania w najdroższych restauracjach.
Najbardziej jednak zapadają mi w pamięć jego ciemne oczy, otoczone woalką czarnych jak smoła rzęs. Mam tęczówki w tym samym kolorze, ale moje są jaśniejsze, bardziej piwne.
Mężczyzna wraca po dwudziestu minutach i odstawia pusty talerz.
– Ile płacę?
– Nic, na koszt firmy.
– Tak nie można. Mów, ile mam ci dać kasy albo sam zaraz zadecyduję.
– Dobranoc – mówię, patrząc mu prosto w oczy i odchodzę, zabierając puste naczynie. Gdy wracam, na blacie obok kasy leży sto dolarów. Po facecie nie ma śladu.
Kręcę z dezaprobatą głową, rozmieniam banknot, pięćdziesiąt dolarów wkładam do kasy, a drugą połowę biorę dla siebie.
Nasz dzień kończy się o drugiej w nocy, za co jestem cholernie wdzięczna, bo ledwo stoję na nogach. Sprzątanie zajmuje nam pół godziny, bo zawsze sprawnie nam idzie, gdy robimy to w czwórkę. Rozliczamy kasę, dzielimy się napiwkami i za piętnaście minut będę już w domu.
Eric przyjeżdża do pracy rowerem, ale zawsze mnie odprowadza, tłumacząc się obawą o moje życie. Dziewczyny jadą w zupełnie inną stronę, więc rozstajemy się przy pubie.
– Jak się czujesz? – pyta Eric.
Noc jest ciepła, a świerszcze swoim cykaniem umilają nam podróż. Nogi dosłownie wchodzą mi w tyłek i jedyne o czym marzę, to o prysznicu i łóżku.
– Zmęczona, ale zadowolona. Klienci byli dzisiaj wyjątkowo hojni. – Mam na myśli zwłaszcza jednego, ale nie zamierzam o nim wspominać. Ten mężczyzna jakoś wyjątkowo utknął w mojej głowie.
– Widzimy się jutro? – pyta, jakby nie znał naszego grafiku albo potrzebował mojego zapewnienia. Jest jakiś rozkojarzony.
– Tak, przyjdę może trochę wcześniej, żeby ci pomóc.
– Jeśli chcesz, to będzie fajnie – uśmiecha się nieśmiało.
Moja ulica cała pogrążona jest we śnie. Niemrawe latarnie wyglądają, jakby również chciały zaszyć się pod ciepłą kołdrą. Pisk latających nad nami nietoperzy roznosi się dookoła, a ćmy kręcą ósemki, latając blisko źródła światła. Fascynujące są te zwierzęta nocy. Czuję się po części jak one, bo funkcjonuję głównie po zmroku lub wczesnym rankiem.
Dęby, które zwieszają swoje gałęzie, wyglądają teraz mrocznie i tajemniczo.
– Dziękuję za odprowadzenie i do jutra – mówię, chcąc pocałować go w policzek.
Eric jednak robi sprytny unik i moje usta lądują idealnie na jego.
– Hej! Co ty wyprawiasz? – Odsuwam się zawstydzona, ale wprawia mnie to również w złość. Tak się nie robi.
– Wybacz, ale zawsze chciałem to zrobić. – Peszy się, jednocześnie próbując powstrzymać uśmiech wykwitający na jego twarzy. A to dowodzi, że jednak żadnej skruchy nie odczuwa. Zrobił to z premedytacją.
– Nie rób tego więcej. Pracujemy razem, więc nie chciałabym, żeby coś się między nami popsuło, rozumiesz? –Nienawidzę takich sytuacji. Chcę już odejść, ale dodaję jeszcze: – Nie uważasz, że do pocałunku potrzeba dwóch chętnych osób?
– Jasne, rozumiem. – Wzdycha, wsiada na rower i odjeżdża.
Stoję tak jeszcze chwilę, odprowadzając go wzrokiem. To była jego pierwsza próba, ale mam nadzieję, że ostatnia. Naprawdę nie chciałabym, żeby nasza przyjaźń zepsuła się przez coś tak głupiego. Co on właściwie sobie myślał? Nie dałam mu najmniejszego sygnału, że jestem nim w jakikolwiek sposób zainteresowana.
Opłukuję ciało pod prysznicem, wskakuję w swoją ukochaną, fioletową piżamę i dosłownie po sekundzie od przyłożenia głowy do poduszki zasypiam. Udaje mi się jeszcze przed tym przyciągnąć puchatą Latte do siebie, tuląc niczym maskotkę.
To był zdecydowanie przedziwny dzień.
Rozdział 3
Będę tęsknić
Violet
Sobota mija mi bardzo pracowicie. Niedziela tak samo, więc po trzech dniach jedyne, o czym marzę, to wyspać się do oporu. I o ile mój tata to rozumie i nie przeszkadza, o tyle w domu naprzeciwko coś się ewidentnie dzieje. Hałasy są wręcz nie do zniesienia nawet przy zamkniętym oknie.
Nakrywam głowę poduszką, ale po dziesięciu minutach się poddaję. Zamglonym wzrokiem spoglądam na zegarek, który pokazuje dopiero dziewiątą rano. Wróciłam z pracy o trzeciej, więc dla mnie to jeszcze środek nocy. Nawet Latte gdzieś poszła. Pewnie zaszyć się w bardziej oddalonej od ulicy części domu.
– Dzień dobry – mówię, ziewając przy tym, gdy wchodzę do salonu.
Tata czyta jakąś książkę i popija kawę.
– Dlaczego tak wcześnie wstałaś? – pyta, spoglądając z troską.
– Coś się dzieje w domu naprzeciwko. Obudziły mnie hałasy. – Przeciągam się i włączam ekspres, bo to bardziej niż pewne, że bez kawy pozabijam wszystkich dookoła.
– Ktoś go kupił i zaczął remont – stwierdza.
– Och, naprawdę? – Zawieszam się na chwilę, przetwarzając tę informację. – Hałasy wskazują bardziej na rzucanie się granatami – dopowiadam z ironią.
Czyżby koleś, którego poznałam w piątek, miał być nowym sąsiadem? Oby nie, bo nie mam zamiaru obcować z takim bucem.
– Właściciel jeździ najnowszym Porsche 911.
– Cholera! – jęczę pod nosem, ale na szczęście moje rozterki zagłusza parzący kawę sprzęt. – Widzę, że się nie rozdrabnia i wziął się ostro do pracy – mówię, gdy siadam na kanapie obok taty.
– Ktoś, kogo stać na taki samochód, może sobie pozwolić na generalny remont. Wtedy i ekipa się znajdzie, i czas. – Wzdycha, bo jego ogromnym marzeniem jest mieszkać w pięknym domu i jeździć zabytkowym autem.
Niestety mimo dobrej pracy i całkiem przyzwoitych zarobków na takie zachcianki będzie go może stać za dziesięć lat. Tymczasem zostaje nam nasz skromny, niewielki, choć całkiem ładnie wykończony dom. Mnie on się podoba. Kocham to miejsce całym sercem. Jest przytulny, a co najważniejsze, pełen miłości.
– To burak – odpowiadam pogardliwie.
– Skąd wiesz? – dopytuje tato z wyraźnym zaciekawieniem, które wzmaga się tym bardziej, że ja rzadko kiedy wyrażam nieprzychylne osądy o ludziach.
– Miałam nieprzyjemność go poznać w piątek. – Upijam łyk życiodajnego płynu, rozkoszując się jego mlecznym smakiem. W końcu nieprzypadkowo mój kot ma na imię Latte. Chociaż, gdy jest już ze mną naprawdę źle, czarna, mocna kawa również jest w mojej liście ulubionych napoi. – Miał problem z tym swoim samochodem, więc podeszłam z pomocną dłonią. Potraktował mnie z góry tylko dlatego, że jestem kobietą. Na odchodne powiedziałam mu jednak, co ma zepsute i wiesz co? – uśmiecham się diabolicznie.
– Miałaś rację? – odpowiada ze śmiechem.
– Oczywiście! – Zadzieram triumfalnie brodę. – Później przylazł do pubu, bo chciał coś zjeść. Mimo że kuchnia była już zamknięta, zlitowałam się i nakarmiłam go.
– Jestem z ciebie dumny, że potrafisz dawać ludziom drugą szansę.
– Nie jestem mściwa. Pamiętliwa? Owszem. Ale z tą drugą szansą nie przesadzajmy. Wciąż go nie lubię.
– Dobry z ciebie człowiek – stwierdza tato.
Nagle rozlega się pukanie do drzwi, które zakłóca ciszę mojego niezbyt spokojnie zaczętego poranka.
– Spodziewasz się kogoś? – pytam, bo uduszę tatę, jeśli zapomniał mnie poinformować o czyjejś wizycie. Wciąż mam na sobie moją satynową piżamkę, która nie nadaje się do publicznych wystąpień.
– Nikogo nie zapraszałem. To na pewno jakiś kurier. Zamówiłem kilka rzeczy na wyjazd.
– Mam nadzieję, że to nie babcia – mówię, gdy tata zmierza do drzwi.
Okrywam się kocem, bo nie mam zamiaru ruszać się z kanapy, a niestety jest tak ustawiona, że wchodzący ludzie od razu ją dostrzegają. A co za tym idzie, mnie na niej też.
– Dzień dobry. – Słyszę najpierw znajomy głos, a później dostrzegam jeszcze bardziej znajomą twarz, na co przewracam oczami. – Chciałem podziękować za pomoc.
– Dzień dobry. Pan chyba do ciebie, kochanie – zwraca się do mnie tata z szatańskim uśmieszkiem.
Przysięgam, tak jak go kocham, tak czasem mam ochotę go po prostu zabić.
Wstaję, owijając się szczelniej kocem. Jestem rozczochrana, bez grama makijażu i cholernie niewyspana. Jednym słowem nienadająca się do jakichkolwiek kontaktów ze światem zewnętrznym, a już tym bardziej z tym dupkiem.
Staję w drzwiach, nie mając najmniejszego zamiaru wpuścić go do środka. Co to za nachodzenie ludzi tak wcześnie rano?
– W piątek nie chciałem ci już dłużej przeszkadzać, bo chyba miałaś, tak jak ja, słabszy dzień – stwierdza mężczyzna, lustrując mnie wzrokiem.
– Miałam, bo ktoś mi go zepsuł – odpowiadam z ironią w głosie, marząc, żeby sobie stąd poszedł. Nie mam mu zupełnie nic do powiedzenia. – Przeprosiny przyjęte. – Silę się na uśmiech.
– Źle zacząłem naszą znajomość, ale byłem tak wściekły na dom, na auto…
– … że wyładowałeś się na mnie – kończę za niego.
– To nie tak – wzdycha zrezygnowany.
– Powiedzmy, że nie jestem pamiętliwa, więc jak dla mnie, nie było tematu. – Kłamię, żeby tylko dał mi już spokój. – Zresztą, to był jednorazowy incydent. Więcej nie musimy sobie wchodzić w drogę. Obiecuję, że już więcej nie podejmę prób pomocy przy czymkolwiek.
Nagle znów zjawia się tata, a ja wietrzę cholerne kłopoty. Znam go na wylot i wiem, że zaraz coś odwali.
– Może wejdzie pan na kawę? – proponuje, a mi pozostaje jedynie załamać się doszczętnie.
– Nie wiem, co na to pańska żona. Chyba nie jestem tu zbyt mile widziany. – Sąsiad spogląda na mnie, a ja nie wiem, czy mu przywalić, czy parsknąć śmiechem za tę pomyłkę.
– Zapraszam – mówię zgryźliwie i robię mu przejście, odsuwając się na bok. – Zajmiesz się naszym gościem, mężu? – Morduję ojca wzrokiem, zgarniam kubek z kawą i opuszczam pokój. Muszę doprowadzić się do porządku, bo sama ze sobą w takim stanie nie mogę wytrzymać, a co dopiero ma o mnie pomyśleć, było nie było, cholernie przystojny facet?
Ociągam się z kąpielą, później długo robię makijaż, śpiewając swoje ulubione ballady rockowe na całe gardło. Nie dbam o to, czy ktokolwiek mnie słyszy. Jestem u siebie.
Po półtorej godziny jestem gotowa do opuszczenia pokoju. Fizycznie, bo mentalnie to za cholerę. Nic nie poradzę na to, że gdy widzę tego gościa, czuję jakiś dziwny żal.
Ku mej radości zastaję tatę samego w pokoju. Siedzi z laptopem na kolanach i szuka czegoś w internecie.
– Poszedł sobie? – pytam ściszonym głosem, na wypadek, gdyby zaraz miał wyjść z toalety i mnie usłyszeć.
– Poszedł – odpowiada i zaczyna mi się badawczo przyglądać. – To bardzo miły facet. Może trochę sztywniak, ale sympatyczny.
– To fajnie, że się skumplowaliście. Będziesz miał z kim pić piwo wieczorami, gdy wrócisz. – Siadam obok niego, kładąc mu głowę na ramieniu. – Zabawne, że wziął mnie za twoją żonę. Zawsze mnie to zastanawia, czy to ja wyglądam starzej, czy ty młodziej?
– Najlepsze jest to, że nie wyprowadziłem go z błędu. – Zaczyna się śmiać.
No tak, mogłam się tego spodziewać.
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Na wypadek, gdyby miał na ciebie chętkę. Jest zdecydowanie za stary.
– Nie martw się, nie lubię go. Zrobił bardzo złe pierwsze wrażenie, a tego już raczej nie da się cofnąć. Poza tym, tak jak mówisz, jest za stary.
– Wiliam ma trzydzieści dwa lata, firmę sprzedającą nieruchomości, a ten dom jedynie remontuje, żeby później puścić dalej za lepszą cenę, bo stwierdził, że takiej rudery mu nikt nie kupi.
– To prawda – potakuję. – Dom był w fatalnym stanie. Po hałasach, jakie rano usłyszałam, byłam pewna, że równają go z ziemią.
Wiliam. Fajne imię. Zupełnie nie pasujące do takiego gbura. Kojarzy mi się raczej z sympatycznym gościem. Takim jak angielski książę. Sprawia wrażenie spoko kolesia. Nie to, co ten gagatek z naprzeciwka.
Rozmowę przerywa mój telefon, który oznajmia, że ktoś chce się ze mną skontaktować na WhatsAppie.
– O matko! To Grace! Tak dawno z nią nie rozmawiałam. – Rzucam się biegiem do swojego pokoju, bo nie zamierzam przy tacie obgadywać wszystkich przystojniaków, których moja przyjaciółka poznała na studiach, oraz z iloma z nich zdążyła się już przespać. W przeciwieństwie do mnie, ona prowadzi bardzo bujne życie towarzyskie. Nawet powiedziałabym, że zbyt bujne.
– Wychodzisz gdzieś? – pyta Grace, gdy włączam kamerkę i może w końcu zobaczyć moją twarz.
– Nie. Dlaczego pytasz?
– Bo wyglądasz jak milion dolarów.
– Ach to. – Przypominam sobie, że tak długo się malowałam, że faktycznie wyszło mi małe dzieło sztuki. – Musiałam czymś zająć czas, żeby nie musieć rozmawiać z jednym takim typkiem, który wprosił się do nas na kawę.
– Jakim typkiem?! Mów mi o wszystkim. – Grace wierci się zniecierpliwiona i rządna mięsistych smaczków z mojego życia.
Niestety będę musiała ją rozczarować.
– Nie takim, o jakim myślisz. To tylko nasz nowy sąsiad.
– Młody?
– Dziesięć lat starszy od nas.
– Przystojny?
– Bardzo bym chciała powiedzieć, że nie… – urywam i walczę sama ze sobą, bo będę to musiała wyznać głośno. – … ale jest cholernie przystojny i seksowny. I jest bucem – dodaję z uśmiechem.
– Wyczuwam romans – piszczy i klaszcze w dłonie jak wariatka.
– Tu się puknij! – Pokazuję na swoje czoło. – Zwariowałaś? To burak, gbur i dupek do kwadratu!
– Przepadłaś.
– Zaraz cię zablokuję.
– Przepadłaś – powtarza, a ja naprawdę nie wiem, o co jej chodzi, bo jedyne, co mogę czuć do tego mężczyzny, to niechęć.
– Powiedz lepiej, co u ciebie. – Staram się zmienić temat.
– Dużo nauki, dużo chłopaków, jeszcze więcej wrednych dziewczyn i brak ciebie. Tęsknię strasznie.
Robi mi się przyjemnie na sercu, że mimo odległości nasza miłość jest wciąż taka sama.
– Również tęsknię, ale nie żałuję, że nie wyjechałam na studia. Kocham Savannah, mam fajną pracę…
– Fajnego sąsiada – przerywa mi, a ja wybucham śmiechem.
– Mogłam ci tego nie mówić. – Nagle coś mi się przypomina. – W piątek Eric mnie pocałował.
Oczy Grace robią się ogromne, a szeroki uśmiech ozdabia piękną buzię.
– Dlaczego ty mi nie mówisz takich rzeczy? – jęczy z pretensją.
– Przecież mówię.
– I jak było?
– Kazałam mu spadać.
Grace wzdycha głośno.
– Eric to takie ciacho. Gdybym była na twoim miejscu, to byłby już caluteńki mój. Sprawdziłabym, czy w każdym miejscu jest taki idealny.
– Bierz go sobie. Jeśli jeszcze raz mnie pocałuje, to zapakuję go w jakąś skrzynię i wyślę do ciebie. Może wówczas odechce mu się flirtów – rzucam w odpowiedzi.
– Zawsze byłaś wybredna, ale teraz już trochę przeginasz.
– Nie wiem, co będzie ze mną za jakiś czas. Może jednak mi się odwidzi i pójdę na te cholerne studia? Wolałabym się nie wiązać z kimkolwiek, tylko dlatego, że ty mi tak każesz. Poza tym nie spotkałam żadnego faceta, który choćby w minimalnym stopniu poruszył moje serce.
– Pewnie dlatego, że go nie masz, więc co mieliby ruszać. – Pokazuje mi język.
– Może i nie mam. – Zamyślam się na chwilę, wyglądając przez okno.
William rozmawia z jednym z mężczyzn, którzy remontują mu dom. Dzisiaj jest ubrany bardziej na luzie. Ma na sobie jasne dżinsy, białą koszulkę polo i jakieś sportowe buty, których marki nie rozpoznaję z daleka. Nie wygląda na trzydzieści lat. Dałabym mu maksymalnie dwadzieścia sześć.
– Violet? – Głos przyjaciółki ściąga mnie na ziemię. – Gdzie byłaś?
– Nigdzie, przecież cały czas siedzę w swoim pokoju – odpowiadam zmieszana, bo najwidoczniej zapatrzyłam się przez dłuższą chwilę. – Patrzyłam, co tata robi. Uparł się, że przed swoim wyjazdem posprząta ogród, żebym miała mniej pracy.
– Dokąd wyjeżdża?
Oddycham z ulgą, gdy udaje mi się w końcu odwlec temat na bardziej bezpieczny. I że nie zostałam przyłapana na gapieniu się na sąsiada.
– Do Azji i to na dwa lata – mówię z dumą, chociaż każda wzmianka o naszym rozstaniu nieco mnie boli.
– Dlaczego nie pojedziesz z nim? – dopytuje Grace. – Ja bym leciała bez mrugnięcia okiem. Nowy świat, nowi ludzie, nowe możliwości.
– Myślę, że tata potrzebuje trochę pobyć beze mnie. – Tłumaczę z uśmiechem. – Opiekował się mną samotnie przez ponad piętnaście lat. Czas, by zajął się sobą i swoją karierą. Dostał ogromną szansę i cieszę się, że jej nie odrzucił. Już nie raz mieliśmy na ten temat rozmowy, że gdyby otrzymał taką propozycję, to ma jechać.
– Dasz sobie radę sama?
– Jakbyś mnie nie znała – mówię oburzona, że śmie we mnie wątpić. – Zawsze dawałam radę. Tata nauczył mnie wszystkiego, co niezbędne w życiu. Jestem twardsza niż niejeden facet. Zawsze spadam na cztery łapy. Zarówno dla niego, jak i dla mnie to będzie super przygoda.
– Jakbyś jednak miała chwile załamania, to pamiętaj, że jestem i przyjadę na każde twoje wezwanie.
– Kocham cię najmocniej na świecie – wyznaję z czułością, a ja naprawdę rzadko kiedy okazuję uczucia.
– Muszę kończyć, bo niestety moja przerwa dobiega końca i zaraz mam wykłady. Postaram się odzywać częściej, żeby być na bieżąco w sprawie pana sąsiada. – Przyjaciółka raczy mnie kolejnym zadziornym uśmieszkiem, a ja jej pokazuję środkowy palec. Tak właśnie wygląda nasza miłość.
Może sobie mówić, co chce, ale nie w głowie mi ani sąsiad, ani Eric. Martwię się podróżą taty i tym, czy będzie mu się tam dobrze żyło. Tak jak powiedziała Grace, to zupełnie inny świat, kultura i ludzie.
Oboje wchodzimy w nieznane. Życie całkowicie samej to też będzie wyzwanie. Dorosłość jednak dopadła mnie już dość dawno, i to na moje własne życzenie, więc być może i przez ten etap przejdę bezproblemowo.
Tata wyjeżdża w piątek, więc mam trzy dni, żeby zorganizować nam superkolację pożegnalną i przyzwyczaić się do myśli, że będą nas dzielić tysiące kilometrów. Im bliżej wyjazdu, tym moje serce bardziej zaciska się z tęsknoty. Nie mogę jednak pokazać tacie, że się boję, bo gotów nie pojechać. A oboje wiemy, że musi.
Rozdział 4
Niech cię szlag, Will!
Violet
Wyjechał.
Przez całe pożegnanie walczyłam ze sobą, żeby się nie rozryczeć niczym ostatnia histeryczka. Nie obyło się jednak bez kilku łez i długich uścisków. Moja miłość i przywiązanie do taty nie pozwalały mi być spokojną.
Po dziesiątkach zapewnień, że wszystko będzie dobrze i gdy tylko poczuję się źle, będę do niego dzwonić, dał się w końcu wypchnąć do taksówki jadącej na lotnisko.
Dałam upust emocjom, gdy tylko przekroczyłam próg domu i zamknęłam za sobą drzwi. Wyłam dobrą godzinę, zawodząc jak syrena strażacka.
Wiem, większość osób w moim wieku skakałoby z radości, że ma wolną chatę i w końcu może robić to, co chce. Tylko że ja to miałam od zawsze. Tata nigdy mnie nie ograniczał. Chodziłam, gdzie chciałam, i robiłam, co chciałam. Oczywiście za każdym razem informowałam go o wszystkim dla własnego bezpieczeństwa.
Może właśnie przez to nie czuję się jakaś bardziej wolna. Wręcz stłamszona.
Latte, która zawsze wyczuwa mój gorszy nastrój, przyszła do mnie, wskoczyła mi na kolana i teraz przez nią nie mogę się nigdzie ruszyć. Siedzimy sobie tak obie. Ona śpi, a ja gapię się w przestrzeń, planując najbliższe dni. Do poniedziałku mam wolne, więc weekend poświęcę temu, co mnie najmocniej uspokaja: bieganiu i sprzątaniu.