Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
453 osoby interesują się tą książką
Jakie tajemnice kryje hotelowy pokój 12?
Hannah Chambers, właścicielka księgarni, wiedzie spokojne życie w Roehampton wraz z mężem Maxem i pięcioletnią córką Poppy. Max, analityk finansowy ma stresującą pracę, jednak żonie coraz trudniej uwierzyć, że to jedyny powód jego nasilającego się dziwnego zachowania. Mężczyzna ciągle wraca do domu późno, jest zdystansowany wobec żony i chłodny wobec córki.
Pewnego wieczoru Hannah dowiaduje się z wiadomości o znalezieniu ciała w pobliskim hotelu River Walk. Zmarłą jest młoda kobieta Alice Hughes. Choć początkowo Hannah nie zwraca na to większej uwagi, jej świat zaczyna rozpadać się w gruzy, gdy podczas porządkowania ubrań męża znajduje w jego kieszeni kartę hotelową do pokoju, w którym znaleziono ciało Alice.
Czy Max miał romans z zamordowaną dziewczyną? A może był zamieszany w coś o wiele gorszego? Hannah rozpoczyna własne śledztwo, podczas którego nie będzie mogła czuć się bezpiecznie.
Kathryn Croft to brytyjska autorka mająca w dorobku bestsellerowe thrillery psychologiczne, między innymi powieści Córeczka i Tylko jedno kłamstwo. Jej powieści często pojawiają się na czołowych miejscach list bestsellerów. Osiem wydanych dotychczas w Polsce książek autorki spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem przez czytelników. Autorka mieszka Guildford w angielskim hrabstwie Surrey wraz z mężem i dwójką dzieci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 404
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Lucy
Fragment internetowego artykułu z „Wandsworth Timesa”:
Policja rozpoczęła śledztwo w sprawie zabójstwa, po tym jak znaleziono ciało kobiety w pokoju hotelowym w Putney w południowo-zachodniej części Londynu.
Zwłoki odkryto w hotelu River Walk, jednak nie wiadomo, ile czasu minęło, zanim znalazła je ekipa sprzątająca.
Kierowniczka hotelu, Claire Sands, wyraziła głęboki żal z powodu tego, co się wydarzyło, i współpracuje z policją, aby pomóc ustalić dokładne okoliczności zdarzenia.
Funkcjonariusze poszukują świadków. Wszystkie osoby posiadające jakiekolwiek przydatne informacje proszone są o kontakt ze stołeczną policją pod numerem 020 8870 9011 lub poprzez portal X na profilu @MPSWestPutney.
Gdzie tatuś? – pyta Poppy po raz setny tego wieczoru.
Porzucam mieszanie risotto i kucam, żeby zrównać się z nią spojrzeniem. Ma już pięć lat i jest dość wysoka jak na swój wiek, ale w tej chwili wygląda na równie malutką, co jej lalki. Na szkolny sweterek zarzuciła swój ulubiony tęczowy kardigan, choć ogrzewanie jest włączone. Nawet nie pisnęłam słówka w temacie, nauczyłam się już dawno, żeby pozwalać jej na własne wybory ubraniowe.
– Zaraz będzie – zapewniam córkę, odgarniając kosmyk czekoladowobrązowych włosów, który opadł na jej ciemne oczy. Od razu kiedy wypowiadam te słowa, karcę się w myślach za składanie małej takich obietnic. Prawda jest taka, że nie mam pojęcia, kiedy Max wróci do domu.
Jeszcze kilka miesięcy temu zawsze pisał, żeby dać znać, kiedy będzie, ale potem przestał i nigdy nie pogadaliśmy o tym, dlaczego tak się stało. Nowa norma stała się naszą rzeczywistością, czego jestem boleśnie świadoma.
Zostawiam rondel z pyrkającym risotto i pospiesznym krokiem udaję się do salonu, by znów wyjrzeć na zewnątrz, a Poppy depcze mi po piętach. Mieszkamy przy jednej ze spokojniejszych ulic Putney; tu zimowy wieczór, taki jak ten, niczym się nie różni od środka nocy, na zewnątrz równie dobrze może być północ, jak i osiemnasta.
Nikogo nie widać, ani śladu po bmw Maxa. Na podjeździe stoi samotnie moja czerwona toyota yaris.
Poppy ciągnie mnie za brzeg sukienki.
– Tata ciągle jest w pracy – marudzi. – Albo zły. – Wygląda przez okno i wzdycha.
Przez sekundę nie dociera do mnie wcale, co powiedziała. Jej słowa są tak dziwne: jak to możliwe, by opisywały Maxa? Człowieka, który zawsze był kochającym, dobrym mężem i ojcem? Bez oporów potrafił walnąć się na ziemię i pobawić z córką, w co tylko chciała. Jednak nagle przestał taki być.
– Pamiętasz naszą rozmowę o tym, że tatuś ma teraz trochę stresu w pracy? – pytam. – Czasem, kiedy dorośli muszą robić w pracy dużo trudnych rzeczy, mogą stać się… nieco marudni.
Poppy marszczy czoło, jej pięcioletni mózg się gotuje, próbując połapać się w moich wyjaśnieniach.
– Ale ty nie jesteś marudna, a też pracujesz.
Uśmiecham się. Jak mam wyjaśnić córce, że ze mną jest inaczej? Bycie właścicielką niezależnej księgarni wiąże się z pewnymi problemami, ale robię to z pasji, więc rzadko czuję się, jakbym w ogóle pracowała. Uwielbiam wyzwania, jakie niesie ze sobą posiadanie firmy. Przejęcie sterów po mojej mamie sześć lat temu było jedną z najlepszych życiowych decyzji. Szepczące Stronice dają mi tożsamość, nie jestem tylko żoną i matką, choć kocham te aspekty mojego życia, prowadzenie własnej księgarni szalenie mnie rozwija. Uwielbiam to, że każdy, kto do nas zawędruje, może znaleźć tu chwilkę wytchnienia. To jak podróż w przeszłość. Można odnieść wrażenie, że czas stanął tam w miejscu, i myślę, że to przyciąga osoby, które chcą na kilka chwil uciec od swojej zagonionej codzienności.
– Mamy różne prace – wyjaśniam Poppy.
– Wiem. – Przewraca oczami. – Tata zajmuje się liczbami. A to supertrudne.
Max jest analitykiem finansowym w globalnej spółce technologicznej i gdyby nie musiał spać, pracowałby dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czy to dlatego jest ostatnio tak zestresowany? Mam przeczucie, że chodzi o coś więcej – zawsze tyle pracował, co się zatem zmieniło?
Przytulam Poppy i obracamy się z powrotem do okna.
– Chodź – mówię. – Sprawdźmy, co z naszym risotto, zanim przyklei się do patelni.
Obiad ląduje na stole, a wciąż ani śladu Maxa. Sprawdzam telefon, ale nie znajduję żadnej wiadomości informującej, że będzie późno. Zostawiam więc jego talerz pusty i dołączam do Poppy przy stole.
Mała nadaje o szkole, a ja zatracam się w jej świergocie i usiłuję odsunąć od siebie uporczywe wrażenie, że coś jest nie tak.
Kończymy jeść i mówię Poppy, że czas na kąpiel.
– Czekam na tatę!
– Wiem. Tata niedługo będzie. Nie uważasz, że byłoby miło, gdybyś była gotowa do spania, kiedy wróci? Wtedy mógłby poczytać ci bajkę na dobranoc. – Znów składam obietnicę, która może być fałszywa.
– Okej – zgadza się niechętnie, wstaje powoli i rusza po schodach na górę.
Poppy jest już po kąpieli i w piżamie, kiedy słyszę szczęk przekręcanego w zamku klucza. Córka zerka na mnie, czeka, aż kiwnę głową, i dopiero wtedy rzuca się na dół, by przywitać Maxa. Kilka tygodni temu nie czekałaby w takim momencie na moje pozwolenie.
Wstrzymuję oddech i schodzę na dół. Nie mam ochoty tego przyznawać, ale czuję się, jakbym czekała na powrót jakiegoś obcego człowieka. Którą wersję Maxa zobaczymy dziś wieczorem?
Max tuli Poppy.
– Wiem, że obiecałem, że będę w domu przed obiadem – mówi, stawiając małą na ziemi. – Przepraszam. – Jego ton jest łagodny. Cichy. To głos Maxa, którego poślubiłam.
Uśmiecham się, uważnie mu się przyglądając. Na opalonej twarzy brak zmarszczek, wygląda przystojnie w swoim granatowym garniturze. Kupiłam mu go na urodziny, zaryzykowałam nieco i wybrałam samodzielnie, choć w kwestii ubioru Max jest równie wybredny, co jego córka.
Całuję go.
– Odgrzeję ci jedzenie.
– Ogarnę to – odpowiada, zdejmując marynarkę.
Poppy sunie za nim niczym cień. Ona chyba też wyczuwa, że tego wieczoru jej tata może znów będzie sobą.
– Mogę zostać tutaj, kiedy będziesz jeść? – pyta Poppy. – Proszę? Tylko dziś.
– Już pora spania – ostrzegam. – Na dodatek jutro szkoła*. – Jakbym się martwiła, że byle drobnostka wyprowadzi Maxa z równowagi. Ostatnimi czasy nie trzeba wiele, by go zdenerwować.
Poppy spogląda na Maxa.
– Proszę – błaga, tym razem ciszej.
– Ale tylko dziś. – Mierzwi jej włosy.
Mała aż piszczy i zarzuca mu ramiona na szyję.
– Jadłam lody – informuje go w drodze do kuchni.
– Ach tak? – Max się uśmiecha. – Mam nadzieję, że zostawiłaś trochę dla mnie.
– Trochę. – Poppy się śmieje. – Ale możesz zjeść, tylko jeśli zjesz najpierw obiad.
Max wybucha śmiechem, podnosi ją i obraca w powietrzu.
Jest normalnie.
– Jak tam twój dzień? – próbuję zagaić, stawiając przed nim talerz.
Nabiera trochę ryżu na widelec i odpowiada:
– W porządku.
Patrzę na Poppy, która bawi się Polly Pocket na podłodze, ale ona nas nie słucha. Nie dostrzega szorstkości tej odpowiedzi. Ani tego, że coś jest na rzeczy, bo zwykle nie da się powstrzymać go przed opowiadaniem o pracy.
– A twój? – Max podnosi wzrok.
Kiwam głową.
– Katy znów się spóźniła. Na szczęście Cole chętnie zastąpił ją przy kawie, dopóki się nie zjawiła.
Nie dodaję, że wymagało to ode mnie sporo perswazji oraz propozycji skrócenia odrobinę jego zmiany. Oczywiście nie skorzystał i został do końca. Jak zawsze. Czasem mi się wydaje, że Cole związał się z księgarnią na śmierć i życie.
Max unosi grube ciemne brwi.
– Które to już spóźnienie w tym roku? Piętnaste? Dwudzieste? Naprawdę musisz zrewidować swoje wybory kadrowe, Hannah.
Normalnie bym się broniła, podkreślając, że to moja firma i to ja ją prowadzę, tak jak mnie odpowiada, ale dziś postanawiam trzymać język za zębami. Nie przyznaję też, że straciłam rachubę, ile to już razy Katy wpadła spóźniona, z przeprosinami na ustach i obietnicą, że to ostatni raz. Ostatni – aż do następnego. Dziewczyna ma dopiero dwadzieścia cztery lata, wciąż szuka swojej drogi, jak to wszystkim powtarza. Czy mogę ją winić za to, że nie jest w pełni oddana mojemu biznesowi?
– Jestem głodna. Mogę owoc? – pyta Poppy. – Jabłko bez skórki i nasionek.
Przytakuję i wstaję, żeby dać jej jabłko. Choć na niego nie patrzę, czuję na sobie wzrok Maxa i wiem, że zastanawia się, dlaczego nie odpowiedziałam na jego komentarz. Dlaczego nie złapałam przynęty. Czy również staję się dla niego tak obca, jak on dla mnie?
– Po prostu to powiedz! – wybucha nagle, świdrując mnie spojrzeniem.
– Ale co?
– Wiem, że chcesz mnie ochrzanić za spóźnienie. Miejmy to za sobą. Zwykle się nie powstrzymujesz.
Zerkam na Poppy, która wpatruje się w Maxa wielkimi oczami.
– Czemu krzyczysz, tatusiu? – pyta, przyklejając się plecami do ściany.
Max podchodzi do niej szybko i klepie ją po ramieniu.
– Przepraszam, kochanie. Nie krzyczałem, tylko… Tata ma za sobą długi dzień. – Obraca się do mnie. – Przepraszam.
Poppy się zrywa, biegnie do mnie i zarzuca mi ramiona na szyję.
Przytulam ją mocno i całuję w czubek głowy.
– Już dobrze. Chodź, obierzemy to jabłko.
– Teraz nie chcę. – Mała kręci głową.
Odkładam owoc z powrotem do miski.
– Położę ją spać – stwierdza Max, wstając od stołu. – Ty też pracowałaś cały dzień. No i przygotowałaś to wszystko. – Wskazuje na właściwie nietknięte risotto na swoim talerzu. – Pyszne.
Marszczę czoło – nie wiem, jak mam się zachować w obliczu takiej nagłej zmiany.
Max bierze Poppy za rękę. Gdy obserwuję, jak znikają na piętrze, przez moją głowę przewala się lawina pytań. Co się z nim u diabła dzieje?
Kiedy Max skończył czytać Poppy bajkę i ułożył ją do snu, przychodzę, żeby powiedzieć jej dobranoc. Gdy wracam na dół, siedzi już na kanapie w kuchni i wygląda przez szklane drzwi na zewnątrz. Trzyma w dłoni telefon, ale nie patrzy na niego.
– Poppy zasnęła – oznajmiam.
Obraca gwałtownie głowę. Jest jakieś milion kilometrów stąd i nie mam pojęcia, jak do niego dotrzeć. Nie odzywając się, nalewam nam po kieliszku czerwonego wina, podchodzę z nimi do kanapy i siadam obok niego. Instynktownie chcę się do niego przytulić, ale coś mnie powstrzymuje.
Bierze wino i odstawia na stolik.
– Dzięki.
– Chcesz pogadać? – proponuję. Mam już dość niewiedzy. Coś się dzieje i muszę wiedzieć, co dokładnie. Na dobre i na złe. Czyż nie tak przysięgaliśmy sobie sześć lat temu?
Wzrusza ramionami i dalej wpatruje się w ciemność. Na dolnej części drzwi widać smugi – odciski dłoni Poppy – wątpię, żeby je zauważył.
– Po prostu boli mnie głowa – rzuca. – W pracy nieustanna harówa. Nadal odpowiadam za obowiązki Petera. Wciąż nie zatrudnili nikogo na jego miejsce, mam tego dość. Minęło kilka miesięcy. Tak… – wzdycha – …się nie da.
– Wiem. – Chwytam go za rękę. – Mogę jakoś pomóc?
Śmieje się.
– Jeśli przez noc zostałaś ekspertką od finansów, to tak. – Gładzi mnie po policzku. – Żartuję sobie.
– Prowadzę firmę, Max, i radzę sobie całkiem nieźle. Nie traktuj mnie protekcjonalnie.
Może i mam niewielkie pojęcie o prognozowaniu i analizie rynku, którymi on zajmuje się na co dzień, ale tak samo on nie wie, z czym dokładnie wiąże się prowadzenie firmy, szczególnie w tych niepewnych czasach.
– Nie chciałem…
– Zawsze mogę wysłuchać – podpowiadam. – Jeśli chcesz się wygadać. Czasem nie chodzi o rozwiązanie problemu, ale o możliwość wyrzucenia go z siebie.
– I kto tu jest protekcjonalny? – Odwraca się.
Moja najbliższa przyjaciółka Sarah uwielbia powtarzać, że mężczyźni nie lubią gadać, dlatego zmuszanie ich do tego ma tyle samo sensu, co wyciskanie soku jabłkowego z grejpfruta. Ale Max taki nie jest. Dlatego się w nim zakochałam. Nawet na początku naszej znajomości niczego nie udawał – zawsze był sobą.
Kiedy pracowałam w dziale kadr w firmie, w której on nadal pracuje, zdarzało nam się jadać razem lancze i siedzieć na tarasie na dachu, ciesząc oczy widokiem na Southbank. Niektórzy uważają, że Londyn jest ponury, szary i brudny, ale ja widzę w nim piękno. Życie. Historię. Różnorodność jego mieszkańców.
W tamtych pierwszych dniach Max chętnie dzielił się swoimi przemyśleniami, kiedy tak zanurzaliśmy się w londyńskim krajobrazie, zachwycając się tym, że jesteśmy tylko przekonanym o własnej ważności pyłem. Czasem czułam się przy nim, jakbym rozmawiała z koleżanką.
Nie myślałam o nim jak o kimś więcej niż znajomym z pracy do czasu pewnego lanczu, kiedy to poczułam przemożną chęć pocałowania go. Śmialiśmy się z czegoś i nasze twarze były bardzo blisko siebie. Po dziś dzień nie jesteśmy pewni, które z nas wykonało ten pierwszy ruch. On twierdzi, że ja, z czym się nie zgadzam. Może zrobiliśmy to jednocześnie. Jakie to ma znaczenie? Od tamtej pory nigdy już nie oglądaliśmy się za siebie.
I nawet kiedy otworzył się przede mną i opowiedział o pewnym wydarzeniu ze swojej przeszłości, nie widziałam żadnych przebłysków tego obcego człowieka z dzisiaj. Czy to właśnie widzę?
Mierzyliśmy się z różnymi wyzwaniami. Chociażby kiedy Poppy zjawiła się na świecie, a ja nie byłam przygotowana na życie z noworodkiem. Max poradził sobie z tym bez mrugnięcia okiem, sprawnie nawigując w tym nowym świecie rodzicielstwa, jednocześnie nadal będąc w stanie skupić się na pracy. Cierpliwie trwał u mego boku, kiedy byłam zbyt rozbita, by poświęcić mu choć sekundę. Wiem, że to musiało być dla niego trudne, włożył całą swoją energię w bycie ojcem dla Poppy. Ostatecznie w końcu odnaleźliśmy się w nowych rolach. Od tamtej pory przez większość czasu szliśmy przed siebie bez zakłóceń. Aż do teraz.
Max kręci głową.
– Wszystko w porządku. Nie potrzebuję się wygadać. Potrzebuję mieć mniej pracy.
Upewniam się:
– Firma zamierza zatrudnić kogoś na miejsce Petera, tak? Wtedy się uspokoi.
– Kiedyś. – Kiwa głową. – Jednak rekrutacja swoje trwa. Wygląda to trochę inaczej, niż kiedy ty postanawiasz zatrudnić kogoś do księgarni. Katy przykładowo.
Wstaję bez słowa i wychodzę, zabierając ze sobą moje wino. W ostatnich miesiącach nauczyłam się, że kiedy Max szuka zaczepki, należy się oddalić.
Już na górze sprawdzam, co u Poppy, a później udaję się do sypialni i siadam na łóżku. Popijam wino i przeglądam Facebooka.
Klikam stronę lokalnej społeczności i przewijam bez celu, aż nagle coś przyciąga moją uwagę. Dyskusja dotycząca ciała kobiety znalezionego w hotelu River Walk. Od razu wchodzę w link do artykułu z lokalnej gazety.
Ten hotel mieści się blisko nas, na tyle blisko, że można do niego dojść pieszo z naszego domu. Nigdy nie zwróciłam na niego uwagi, choć musiałam mijać go jakiś milion razy w drodze do metra. Przyglądam się fotografii dziewczyny. Jest młoda i tryska energią, uśmiecha się, jej przeszywające błękitne oczy błyszczą w stronę osoby, która zrobiła zdjęcie. Długie ciemnoblond włosy ma związane w kucyk, a nad czołem przeciwsłoneczne awiatorki.
Nagle uderza mnie przeświadczenie, że skądś ją znam. Wpatruję się w jej twarz, wytężając pamięć, ale bez skutku. Może widziałam jej post na grupie na Facebooku? Albo kupiła u mnie książkę.
Czytam dalej. Policja prosi o dzielenie się informacjami. W tekście znajdują się numery kontaktowe i sposoby wsparcia. Czuję się niespokojna, dziwne, nie mam z tym przecież nic wspólnego. Odnoszę tylko wrażenie, że ta młoda kobieta wydaje się znajoma.
Miała na imię Alice. Ładne klasyczne imię. Powinno znaleźć się w baśni, nie w artykule o morderstwie. Gdzieś tam rodzice właśnie opłakują córkę. To straszne, że nie żyje, ale fakt, że została ot tak porzucona w hotelowym pokoju, jakimś sposobem czyni z tego jeszcze większą tragedię. Samotna śmierć w pozbawionym duszy miejscu. Nienależącym do nikogo, bez znaczenia i wartości. Ostatnią osobą, z którą rozmawiała, z którą przebywała, był jej zabójca.
Zostawiam telefon i biegnę do pokoju Poppy. Klękam na podłodze przy jej łóżku, obserwuję łagodny ruch unoszącej się i opadającej kołdry. Znak życia.
Kiedy Max przychodzi na górę, nadal jestem przy córce. Zagląda do pokoju Poppy, mruży oczy w ciemności, ale milczy. Jakby nie był do końca pewien, co widzi. Albo jakby nie chciał tego zobaczyć.
– Co ty robisz? – pyta.
Ma słuszność, zadając to pytanie, od lat nie musimy już towarzyszyć Poppy przy zasypianiu. Jak mam wytłumaczyć, że to śmierć obcej osoby tak na mnie wpłynęła?
– Już idę – odpowiadam, wstając i przecierając zachodzące mgłą łez oczy.
Czuję się głupio. Nie znałam Alice Hughes. Nie wiem, dlaczego wydała mi się znajoma, choć nigdy jej nie spotkałam. Wszyscy moi bliscy są cali i zdrowi, bezpieczni.
Max mi się przygląda. Przebrał się w dżinsy i koszulkę khaki.
– Muszę trochę popracować – mówi. – Długa noc przede mną. Nie czekaj na mnie.
Oznacza to, że będzie siedzieć do późna w biurze w ogrodzie. Choć mamy do dyspozycji cztery pokoje, kilka lat temu wybudowaliśmy dodatkowy gabinet, bo Max nie mógł pracować przy nieprzepadającym za spaniem bobasie. Ale odkąd Poppy podrosła, rzadko go używa, zwykle woli zostać dłużej w pracy, wrócił do tego dopiero w ostatnich tygodniach. Teraz to pierwsze miejsce, które sprawdzam, kiedy wiem, że jest w domu, ale nie potrafię go zlokalizować.
– Dobrze – odpowiadam, patrząc, jak kieruje się na dół.
Dzwoni mój telefon – rozmowa przychodząca od Sarah na WhatsAppie. Choć kusi mnie, żeby pozwolić jej dzwonić, a potem napisać, że oddzwonię jutro, nie mogę zignorować jej telefonu. Jest moją najbliższą przyjaciółką, odkąd poznałyśmy się podczas spotkania dla przyszłych mam urządzonego przez organizację charytatywną NCT. Od razu znalazłyśmy wspólny język i choć inne babeczki też były sympatyczne, Sarah i ja natychmiast się polubiłyśmy, już wtedy wiedziałam, że to przyjaciółka na całe życie.
– Hej. Wszystko w porządku? – Wysilam się na radosny ton.
– Co się stało? – pyta. – Twój głos brzmi jakoś… dziwnie.
Nigdy nie uważałam się za łatwą do rozczytania osobę. Lubię myśleć, że jest we mnie coś takiego, czego nikt nie jest w stanie w pełni pojąć, ale jakimś cudem Sarah mnie rozgryzła.
– Nic się nie stało – zapewniam. – Po prostu… słyszałaś o tej kobiecie w River Walk?
– Tak. Okropna sprawa. Właśnie dlatego dzwonię. W takich chwilach człowiek docenia ludzi, których ma w życiu, co nie? Kiedy dzieje się coś takiego. Wydaje mi się, że była mniej więcej w naszym wieku.
– Kilka lat młodsza. Pisali, że miała trzydziestkę. – Wchodzę do sypialni, zamykam drzwi, żeby nie obudzić Poppy, i padam na łóżko.
– Co ona tam robiła? – rzuca Sarah, jakby oczekiwała, że będę znać odpowiedź. – Mieszkała w Roehampton. To przecież spacerek stąd. Po co nocowała w hotelu tak blisko domu? Co robiła? Trochę to dziwne. – Milknie na chwilę. – Uderzyło mnie to jakoś. Nie wiem czemu.
– Bo to zaraz obok. To mogła być…
– Nie mów tak! – ostrzega Sarah. – Nie wydaje mi się, żeby któraś z nas mogła wylądować w pokoju hotelowym w takich okolicznościach, nie uważasz? W każdym razie mam nadzieję, że nie. To nawet nie jest jakiś tani hotelik. Poza tym ty masz męża, ja co prawda nie, ale… – Milknie. Wciąż ciężko jej wspominać o Deanie. Odkąd zostawił ją w ciąży z Ivy, minęło ponad pięć lat.
– Jak tam Ivy? – pytam.
– W porządku. Ale myślałam o Gwiazdce. O Deanie świętującym z żoną i dziećmi, podczas gdy Ivy nie jest nawet świadoma jego istnienia. – Przerywa na chwilę. O tej porze roku zawsze bardzo ją to boli. – Nie chciałabym stracić Ivy, ale przeklinam dzień, kiedy poznałam tego człowieka. Podły kłamca. Oszukał mnie, oszukuje swoją żonę. Przepraszam. Nie chcesz tego słuchać.
– Owszem, chcę – przypominam jej. – Od tego tu jestem, nie? Poza tym dopiero listopad. Zostało jeszcze trochę czasu.
Sarah wzdycha.
– Taak. Wiem. Co ja bym bez ciebie zrobiła? A jak tam u was? Poppy ma się dobrze? Max ma w końcu mniej stresu?
Zwykle bym się nie powstrzymywała i wyrzuciłabym z siebie wszystko, ale teraz, kiedy sama nie do końca rozumiem, co się dzieje, nie jestem w stanie.
– U Poppy wszystko w porządku. Max wciąż się stresuje. Ma mnóstwo na głowie. Mówiłam ci, że jego kolega z pracy się zwolnił i przez to Max ma więcej roboty?
– Tak. Grubo. Wiem doskonale, jakie to uczucie.
– A jak sytuacja w szpitalu? – Sarah jest pielęgniarką na oddziale ratunkowym i z wyjątkowym oddaniem dba o swoich pacjentów. Upominałam ją, żeby czasami trochę odpuściła, spróbowała znaleźć równowagę pomiędzy pracą a życiem osobistym, ale jakoś jej się nie udaje.
– Jak zawsze. Za mało ludzi, za dużo pracy. – Parska. – Pokłóciłam się ostatnio z mamą. Powiedziała, że muszę przestać brać tyle dodatkowych zmian, bo Ivy spędza więcej czasu z nią niż ze mną.
– To nieprawda – zapewniam ją. – Robisz, co możesz. Poza tym wiesz, że zawsze chętnie zajmę się Ivy. – Stukam w telefon i ekran rozświetla zdjęcie Alice Hughes.
– Wiem, wiem – odpowiada Sarah. – Dzięki. Mama nie wie po prostu, że potrzebuję jak najwięcej dodatkowych zmian. Wychowywanie dziecka kosztuje fortunę, nie? Tak czy inaczej, gdybyś wzięła Ivy od czasu do czasu, może faktycznie mama by się odczepiła, ale to nie rozwiązuje problemu tego, że powinnam spędzać więcej czasu ze swoim dzieckiem. – Wzdycha. – Ale gdy mała mnie potrzebuje, zawsze jestem, to też się liczy, prawda?
– Oczywiście. – Podchodzę do okna i wyglądam na ogród. Światła w gabinecie się palą, widzę sylwetkę Maxa siedzącego przy biurku z otwartym laptopem. Przyciska dłoń do ucha, więc uznaję, że rozmawia przez telefon.
– Najzwyczajniej w świecie muszę jak najwięcej pracować – wyjaśnia dalej Sarah. – Żebyśmy miały dach nad głową.
– Słuchaj, jeśli potrzebujesz…
– Muszę lecieć – rzuca nagle Sarah. – Ivy mnie woła. Wiedziałam, że to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe, nie mogła zasnąć przed ósmą! Ale według mojej mamy, kiedy ona się nią zajmuje, mała zasypia, jak tylko złoży głowę na poduszce. Nie ma to jak babcia!
– Leć – mówię. – Zadzwonię jutro.
Znów zerkam przez okno, Max nadal rozmawia przez komórkę, wyrzuca ramiona w powietrze i kręci głową.
Odwracam się i rozglądam po sypialni. Zwykle panuje tu cisza i porządek, ale teraz na łóżku leżą rozwalone ciuchy Maxa. Drogi granatowy garnitur zwinięty w kulkę. Podnoszę go i staram się wygładzić zagniecenia. Bezskutecznie, ale i tak miał iść do czyszczenia, od ostatniego razu minęło trochę czasu. Pralnia chemiczna znajduje się zaraz naprzeciwko Szepczących Stronic, więc nic dziwnego, że to mnie przypadł w udziale ten obowiązek.
Sprawdzam kieszenie – w dziewięciu na dziesięć przypadków Max ma tam jakieś drobne albo rachunki; Demitri, właściciel pralni, zawsze upomina mnie, żebym je opróżniała.
Wkładam dłoń do lewej kieszeni i tym razem, ku mojemu zaskoczeniu, nie znajduję tam monet. Ale moje palce faktycznie na coś trafiają – na coś gładkiego i twardego jak karta bankomatowa. Wyciągam ją i okazuje się, że plastik jest biały. Nie jest to karta z banku ani lojalnościowa.
Przy dokładniejszym spojrzeniu orientuję się, że to klucz hotelowy. I widnieje na nim logo hotelu River Walk.
* W Wielkiej Brytanii edukacja szkolna rozpoczyna się w wieku 5 lat (przyp. red.).
Prawie nie spałam, rano budzę się z ciężką głową, myśli przesłania mi mgła. Czekałam wczoraj, aż Max przyjdzie do łóżka, gotowa spytać go o klucz. Ale nie miałam szansy, ponieważ Poppy obudził koszmar i nie chciała spać nigdzie indziej, tylko u nas. Dlatego większość nocy spędziłam, obserwując go, z naszą maleńką córeczką wciśniętą między nas. Wstrząsana falami niepokoju i mdłości, rozmyślałam nad tym, że mój mąż może być powiązany ze sprawą zamordowanej w hotelu kobiety.
Po odstawieniu Poppy do szkoły kieruję się do księgarni i idę wzdłuż Upper Richmond. Kiedy odkupiłam sklep od mamy, żałowałam, że nie znajduje się zaraz na High Street w centrum Putney. Wydawało mi się, że tam, z uwagi na większe obłożenie, przyciągnęłabym więcej klientów. Swego czasu wypytywałam agentów nieruchomości w nadziei, że pojawi się jakiś lokal usługowy, który mogłabym wynająć lub kupić. Oczywiście wiązałoby się to z większymi kosztami, ale byłam gotowa na takie ryzyko w imię lepszej lokalizacji. Ostatecznie jednak posłuchałam mamy, która się upierała, że każdy, kto kocha książki, przejdzie tych kilka dodatkowych metrów, żeby poczuć atmosferę Szepczących Stronic. Oburzała się, kiedy odnowiłam lokal i dodałam do niego stanowisko z kawą, ale i tak przyznała, że to już moja działka i mam jej błogosławieństwo, by robić, co uważam za słuszne.
Wieści szybko się rozchodzą, więc tego ranka atmosfera w Putney jest wyraźnie inna niż zwykle. Widzę poważne twarze, grupki szepczących ludzi. Wszystkich nas dotknęła śmierć kobiety, której większość nie znała. Hotel River Walk mieści się po drugiej stronie mostu, przy drodze prowadzącej do Fulham, w przeciwną stronę niż księgarnia. A mimo to wszędzie czuję obecność Alice Hughes, tego, co zostawiła za sobą.
Dziś jest jeszcze zimniej, a przejrzyste błękitne niebo tylko wzmaga wrażenie, że mamy styczeń, a nie listopad. Wciskam dłonie w rękawiczkach w kieszenie i znajduję klucz do pokoju hotelowego. Zimny ciężki strach mrozi mi krew w żyłach. Dziś po pracy porozmawiam z Maxem. To na pewno jest przypadek, musi być. Max z pewnością nie bez powodu ma ten klucz. Znalazł go. Chciał go oddać, ale nie miał czasu. Po wszystkim wspólnie będziemy się z tego śmiać. Jak łatwo jest wyciągać wnioski, nie znając wszystkich okoliczności. Powtarzam to sobie w kółko, ponieważ alternatywa jest zbyt potworna.
Rano, gdy w milczeniu jedliśmy śniadanie, zbadałam grunt. Była z nami Poppy, więc musiałam być ostrożna, ale spytałam Maxa, czy słyszał o Alice Hughes. Przyglądałam się jego twarzy w poszukiwaniu… czego? Znaku, że ją zna? Kłamstwa? Ale on pokręcił przecząco głową, nie odrywając wzroku od telefonu, po czym ugryzł tost. „Tragedia”, rzucił jedynie. I kiedy powiedziałam, że to zabawne, że żadne z nas nigdy nie było w tym hotelu, zmarszczył brwi. „Nie mieliśmy po co”, stwierdził, nadal wpatrując się w ekran komórki.
Teraz, w drodze do księgarni, zamierzam sama się dowiedzieć, dlaczego mój mąż miał tę kartę. Dlaczego miał kartę do hotelu, w którym zamordowano tamtą kobietę.
Wkładam klucz do zamka, ale drzwi księgarni są już otwarte. Popycham je i od razu widzę Cole’a stojącego przy ladzie z kawą. Uśmiecha się i macha delikatnie.
– Dzieńdoberek, Hannah.
– Myślałam, że to ja dziś otwieram? Miałeś zacząć później.
– I tak nie mogłem spać, więc uznałem, że równie dobrze mogę przyjść tutaj. Jakoś nie mogłem zasnąć.
Spryskuje jeden ze stołów środkiem dezynfekującym i wyciera go starannie. Ma na sobie ciemnoszare spodnie i gruby czarny kardigan, a pod nim koszulę i czerwony krawat w paski. Mówiłam mu, że nie musi zakładać krawata i że o ile będzie ubierał się schludnie, może nosić, co chce. Mama przede mną też nie stosowała dress code’u.
Nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś takiego jak Cole. Jest chodzącą sprzecznością. Szczupły i wysoki, ma jakieś sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu – podobnie jak Max – a mimo to łatwo go przeoczyć. Max bez żadnych starań przyciąga uwagę samą swoją obecnością, a Cole zdaje się wtapiać w otoczenie, jakby sam usuwał się innym z oczu.
– Też nie mogłam spać – odpowiadam. – To okropne, nie? – Udaję się za ladę i otwieram kasę.
– No. Od dziecka się z tym zmagam, z tą bezsennością – dodaje Cole.
Podnoszę wzrok.
– Miałam na myśli tę kobietę z hotelu River Walk.
Cole przerywa sprzątanie i patrzy na mnie ze zdezorientowaną miną.
– Nie słyszałeś o tym?
– Nie. O co chodzi?
Opowiadam mu o Alice Hughes, a on jest wyraźnie zrozpaczony.
– To okropne. Zaraz obok coś takiego. Biedna kobieta. – Wraca do ścierania stołów. – Ja po prostu nie czytam wiadomości. Są zbyt dołujące. Nie lepiej nie wiedzieć o wszystkich okropnościach, jakie mają miejsce? Nijak nam to nie pomaga. Szczególnie z rana.
Otwieram usta, żeby zaprotestować, ale milknę, kiedy drzwi nagle się otwierają i do środka wchodzi starsza kobieta.
– Tylko oglądam! – woła, machając ręką. – Nie potrzebuję pomocy.
Cole zerka na mnie ukradkiem, brwi podjeżdżają mu do góry.
– Przepraszam, ale otwieramy dopiero za pół godziny.
Kobieta marszczy czoło, unosi okulary i mierzy Cole’a wzrokiem.
– Drzwi były otwarte. Skoro macie zamknięte, dlaczego można wejść do środka? To mylące.
– Przykro mi – wtrącam się. – To moja wina. Zapomniałam zamknąć za sobą. Ale nic się nie dzieje, proszę się rozejrzeć, po prostu przed dziewiątą nie będziemy mogli nabić niczego na kasę.
Staruszka przewraca oczami i drepcze przed siebie.
– Nie potrzebuję pomocy – powtarza. – Tylko oglądam.
– Proszę dać znać, gdyby miała pani ochotę na kawę lub herbatę. – Cole przykleja sobie do twarzy uśmiech i odwraca się od kobiety, która na szczęście nie widzi, jak się krzywi.
– Możesz przypilnować sklepu? Skoczę na chwilę na górę. Muszę odłożyć rzeczy do szafki. – Podnoszę torbę.
– Nie spiesz się – rzuca Cole, mrużąc oczy.
Gdy kieruję się w stronę schodów, czuję na sobie jego wzrok. Zawsze trzymam torbę w biurze na dole, w szufladzie mojego biurka – rzadko używam szafki. A Cole’owi nigdy nic nie umyka.
Wpisuję kod szafki i otwieram ją. Wpatruję się w pustą przestrzeń. Wyciągam klucz hotelowy z kieszeni i znów mu się przyglądam, jakbym tym razem miała znaleźć na nim jakieś odpowiedzi. Chce mi się krzyczeć. Dlaczego masz tę kartę? Skoro nigdy nie postawiłeś stopy w tym hotelu, dlaczego w kieszeni masz klucz do pokoju? Dociera do mnie, że Max może go szukać. Co zrobi, kiedy się przekona, że go nie ma?
Zatrzaskuję drzwi szafki i opieram się o nie, usiłując uspokoić oddech. Głęboki wdech, wydech. Nie mogę pokazać Cole’owi, że coś jest nie tak – jest jak pies myśliwski i nie spocznie, dopóki nie dokopie się do przyczyny.
Drzwi się otwierają i zagląda do środka, zupełnie jakbym przyzwała go do siebie myślami.
– Wszystko w porządku? – pyta, stając w progu.
– Jasne. W najlepszym. Klientka jest na dole sama?
– Nie, wyszła, więc zamknąłem.
Spoglądam na telefon.
– No dobrze, mamy jeszcze kilka minut.
– Kawy? – proponuje. – Zwykle to pierwsze, do czego się zabierasz. Wszystko dobrze, Hannah?
– Jestem tylko trochę… Ciężko było dziś wyprawić Poppy do szkoły. Miałam pełne ręce roboty. Chętnie się napiję.
Przygląda mi się uważnie.
– Chodzi o tę kobietę z hotelu? Gryzie cię to, co?
Odwracam od niego wzrok i przekopuję torbę.
– Nie. To oczywiście straszne, współczuję jej rodzinie. – Wyciągam pomadkę do ust i zaczynam się malować tylko po to, żeby nie widzieć, jak Cole się we mnie wpatruje. Ciepło zalewa mi twarz.
– O ile kogokolwiek miała. Nie wszyscy mają rodziny, Hannah. A przynajmniej nie takie, na które mogliby liczyć. Niektórzy z nas nie mają tyle szczęścia.
– Wiem, wiem. Masz rację. Nie powinnam zakładać niczego z góry.
Cole jest jedynakiem, a jego rodzice zginęli, gdy miał dwadzieścia lat. Nigdy o tym nie mówi, ale od mamy wiem, że dawno temu był też żonaty, dziś jest rozwiedziony. Nie ma dzieci. Ale skończył dopiero czterdziestkę, więc istnieje spore prawdopodobieństwo, że choć o tym nie wspomina, jest w związku.
Cole przytakuje, ale dalej stoi w drzwiach.
– To co, wracamy na dół? – proponuję, idąc w jego stronę.
Przez chwilę mi się przygląda, jakby nie zarejestrował, że się odezwałam.
– Ach, tak. – Odsuwa się. – Myślałem, że chcesz zostawić to w szafce – mówi, wskazując na moją torbę.
– Zmieniłam zdanie – odpowiadam. – No dalej, potrzebuję kofeiny.
• • •
Dopiero później mam szansę uciec do swojego biura. Katy znowu się nie pojawiła i ani ja, ani Cole nie możemy się do niej dodzwonić, więc od otwarcia krążyłam po sklepie, a Cole przyjmował zamówienia przy barze. Nie przewidziałam jednej rzeczy: że niektórzy będą przychodzić tylko na kawę, nie poświęcając w ogóle uwagi otaczającym ich książkom niezależnie od tego, jak kuszące ekspozycje staram się wyczarować. „Albo się jest molem książkowym, albo nie” mawia zawsze Max.
Mimo wszystko jestem wdzięczna za wszystkich klientów bez względu na to, po co przyszli.
Cole zastępuje mnie za kasą, jest przekonany, że zamawiam towar, tymczasem ja przeglądam internet w poszukiwaniu informacji o Alice Hughes. Jest obecna w social mediach – znów patrzy na mnie z tego samego zdjęcia, które przewijało się we wszystkich artykułach.
Z Instagrama się dowiaduję, że była trenerką personalną, oferowała sesje treningowe w swoim domu w Roehampton. Przyglądam się zdjęciom niewielkiej, stworzonej na zamówienie siłowni ogrodowej i zastanawiam się, czy może Max chodził do niej na treningi. Ale przecież powiedziałby mi. Nigdy nie wykazywał jakiegokolwiek zainteresowania siłownią. Od czasu do czasu biega, ale ogólnie jest zbyt zajęty, by mieć jakąś stałą rutynę treningową.
Przewijam dalej, wchłaniając informacje o Alice jak stalkerka. Czy tym się właśnie stałam? Dorobiłam się obsesji na punkcie kobiety, której już tu nie ma. Czyżby winien był klucz znaleziony w kieszeni Maxa?
Szybko staje się dla mnie jasne, że choć Alice regularnie wrzucała coś na socjale, w jej postach nie ma za wielu osobistych szczegółów. Nie dzieliła się niczym, co mogłoby pomóc mi stworzyć w głowie jej obraz, poza tym, że bardzo lubiła ćwiczenia i koty. Wygląda na to, że miała dwa koty syjamskie – jednego białego o przeszywającym niebieskim spojrzeniu i drugiego zielonookiego w kolorze kawy. Ewidentnie uwielbiała je oba, wśród instagramowych kafelków jest tyle samo kotów, co treningów.
Brak jakichkolwiek znaków, że była w związku, nie ma też zdjęć ze znajomymi. Ani jednego. Dziwne. Albo bardzo ceniła sobie prywatność, albo chciała ukryć część swojego życia.
Pukanie do drzwi zmusza mnie do zamknięcia przeglądarki, zanim ktoś wejdzie do środka.
Czuję ulgę, widząc, że to Sarah. W dłoniach trzyma dwie kawy.
– Przechodziłam obok i pomyślałam, że może przydałaby ci się jedna – mówi, siadając na jedynym krześle w pomieszczeniu. Ma na sobie szpitalne ubranie, a długie brązowe włosy opadają jej na ramiona, nigdy nie przepadała za przestrzeganiem zasad. – Cole kazał mi za nie zapłacić, uprzedzam, gdybyś pomyślała, że przychodzę tu wyłącznie dla darmowej kawy. – Pochyla się do przodu i dodaje ściszonym głosem: – Typ mnie nie lubi, nie? Przychodzę tu od tylu lat, a on ledwo utrzymuje kontakt wzrokowy.
– Nie chodzi o ciebie – zapewniam ją. – Wydaje mi się, że Cole ma problem z zaufaniem. Dopóki kogoś nie pozna, jest bardzo ostrożny.
– Cóż, nie mam na to czasu – stwierdza Sarah, przewracając oczami. – I tak mam dość na głowie.
– Poza tym powiedzmy, że robienie kawy nie jest jego ulubionym obowiązkiem w pracy.
– Nic dziwnego, skoro technicznie rzecz biorąc, jest tu kierownikiem. – Sarah się śmieje. – Nie wierzę, że pozwoliłaś mu nazwać tak jego stanowisko.
– Ciężko pracuje – mówię. – Potrzebuję go. Zna to miejsce na wylot. Lepiej nawet niż ja. Był lojalnym pracownikiem mamy. – Ciągle mam w głowie to, że Cole jest tu dłużej niż ja i pracował z moją matką.
– Ale jest takim dziwakiem – rzuca Sarah, rozciągając głoski dla podkreślenia ostatniego słowa.
– Pracujesz dzisiaj? – pytam. Może mieć rację co do Cole’a, ale i tak zawsze będę go bronić. Jak każdego. Niewinny, dopóki nie udowodni się winy. Dlaczego zatem nie zastosuję tego podejścia wobec własnego męża?
Sarah sprawdza telefon.
– Jup. Dokładnie za godzinę zaczynam. A to będzie długa zmiana. W sumie częściowo dlatego do ciebie wpadłam. Mam ogromną prośbę. Naprawdę nie chcę cię o to prosić, ale nie mam wyboru. Mama miała odebrać Ivy ze szkoły i wziąć ją na noc. Uwierzysz, że właśnie do mnie napisała, że pomyliły jej się daty? – Sarah przewraca oczami. – Jestem pewna, że zmieniła plany, gdy okazało się, że znów potrzebuję jej pomocy.
To brzmi jak coś, co Carol, mama Sarah, mogłaby zrobić. Ale pamiętajmy: niewinna, dopóki nie udowodnimy winy.
– Jasne, zajmę się nią – mówię bez wahania. – Poppy będzie zachwycona, że Ivy wpadła na nocowanie.
Jednocześnie się zastanawiam, jak z dwoma dziewczynkami na głowie skonfrontuję się z Maxem w sprawie klucza. Przynajmniej Poppy pośpi dziś w swoim własnym łóżku, skoro Ivy będzie z nią w pokoju.
Sarah się uśmiecha.
– Cudownie, dziękuję, dziękuję! – Aż wyskakuje z miejsca i przytula mnie, rozlewając kawę. – Ups, przepraszam. Słuchaj, jesteś pewna, że to nie problem? – Siada z powrotem. – Max nie będzie mieć nic przeciwko? Jutro szkoła, no i jestem pewna, że ostatnie, na co będzie miał ochotę, kiedy wróci do domu, to minidyskoteka zorganizowana przez dziewczyny w waszym salonie.
– Przeżyje – stwierdzam.
Ale już teraz pytam samą siebie, dlaczego się na to zgodziłam, skoro w mojej szafce leży klucz hotelowy powiązany ze sprawą martwej kobiety.
Sarah przygląda mi się przez chwilkę.
– Na pewno wszystko między wami w porządku? Nie wiem czemu, ale mam przeczucie, że… nie wiem… panuje między wami jakieś napięcie? Proszę, powiedz, o co chodzi, Han.
Powinnam powiedzieć jej wszystko, Sarah by zrozumiała. Sporo przeszła i zawsze była pełna współczucia. Przy niej mogę być sobą. A mimo to moje usta pozostają zamknięte. Jak mogłabym zdradzić jej, co znalazłam w kieszeni Maxa? Najpierw muszę się dowiedzieć, co to oznacza.
– Jest dobrze – zapewniam, spoglądając na drzwi. – Po prostu... ostatnio trochę się zdystansował. Odsunął się. Co rusz na mnie wybucha. Wiem, że to wynik presji w pracy, ale ciężko mi do niego dotrzeć.
Sarah stawia kubek z kawą na biurku.
– Pytałaś go, jak się czuje? Zawsze mówisz, że możecie porozmawiać o wszystkim.
Normalnie tak. Ale teraz nic nie jest jak zwykle. Ani zachowanie Maxa, ani inne okoliczności: klucz hotelowy, zmarła kobieta.
– Rozmawialiśmy już. On mówi, że to tylko stres, ale to odbija się też na Poppy.
– Dzieciaki są wytrzymałe – stwierdza Sarah. – Spójrz na Ivy. To mała żołnierka. Pokonuje wszelkie przeciwności losu. Słyszy koleżanki wspominające o swoich tatusiach i nigdy nie pyta mnie o Deana. Po prostu wie, że nie mógł być z nami. Do tego co rusz ląduje u babci. Brak jakiegokolwiek porządku, ale jest równie szczęśliwa jak inne dzieciaki. A co do Maxa, kocha cię. I tyle. Może przechodzicie gorszy okres. Pamiętasz, jak męczyliście się z małą Poppy? To też dało się wam we znaki, nie? A teraz? Było minęło. I cokolwiek dzieje się teraz, też minie. Musicie tylko przetrwać tę burzę i poczekać na powrót słonecznych dni. – Sarah chichocze. – Matko, gadam, jakbym połknęła jakiś poradnik! Ale taka jest prawda. Wiem, że teraz jest kiepsko, ale dacie radę. – Sprawdza telefon. – Muszę lecieć. Pacjenci mnie potrzebują. Zadzwonię później. – Wstaje i zabiera swój kubek. – Lepiej to wezmę, inaczej funkcjonariusz Cole mnie przyskrzyni – mówi ze śmiechem.
Już w drzwiach się obraca.
– Musisz jedynie pamiętać, że Max to dobry człowiek. – Posyła mi całusa i znika za drzwiami, zamknąwszy je za sobą.
• • •
O dwunastej trzydzieści informuję Cole’a, że idę na lancz na miasto.
– Muszę ogarnąć kilka rzeczy – wyjaśniam, zanim o cokolwiek zapyta. Rzadko się zdarza, żebym opuszczała księgarnię, moje dni pracy i tak są krótkie, bo odbieram córkę o trzeciej, więc nieczęsto robię sobie przerwy. – Potrzebujesz czegoś?
Kręci głową.
– Wiesz, że zawsze przynoszę swój lancz, Hannah.
I każdego dnia taki sam: kanapkę z szynką i serem z żytniego chleba przeciętą na dwa trójkąty, trochę winogron, jabłko i dwa herbatniki. Cole nigdy nie robi odstępstw od swojego menu.
Wraca do układania książek na półkach, ale w odbiciu w drzwiach widzę, że się odwrócił i obserwuje, jak wychodzę. Zorientował się, że coś jest nie tak.
Listopadowy chłód przenika przez ubranie i kłuje w skórę, gdy idę wzdłuż głównej ulicy w stronę mostu Putney Bridge. Coś ciągnie mnie naprzód, choć nie mam żadnego szczególnego powodu, żeby łazić w okolicy hotelu River Walk.
Jestem jak przestępczyni wracająca na miejsce zbrodni – choć nic nie zrobiłam tej kobiecie, nigdy jej nawet nie spotkałam.
Nie wiem, co spodziewałam się zobaczyć na miejscu, ale jest tam spokojniej, niż sobie wyobrażałam. Przy wejściu stoi zaparkowany pojedynczy radiowóz, a przy drzwiach umundurowany funkcjonariusz. Nie jest to chaotyczna scena, jaką miałam w głowie.
Obok hotelu, przy barierce, rośnie morze kwiatów. Co rusz jacyś przechodnie zwalniają i przyglądają się otoczeniu, pewnie czują ulgę, że to nie ich dotknęła ta tragedia. Bez większych ceregieli ruszają dalej, ich życie wróci zaraz do normy, ponieważ nie znali Alice, nie mają z nią nic wspólnego.
Jakimś cudem jednak ja mam.
Też zwalniam, gdy zbliżam się do hotelu, nie wiem, czy dlatego, że ciąży mi własne ciało, czy też chcę zobaczyć, co się tam dzieje. Bo potrzebuję odpowiedzi.
Jestem już po drugiej stronie ulicy, więc zatrzymuję się, by przez chwilę się poprzyglądać. Niczym się nie różnię od zebranych na chodniku gapiów. Nie mam nad głową znaku: ona jest winna.
– Okropne, prawda?
Obracam się i widzę młodego mężczyznę w dżinsach i puchowej kurtce idącego w moją stronę. Wygląda na trzydzieści lat, na czoło opadają mu kosmyki ciemnobrązowych włosów. Odrzuca je i zatrzymuje się obok mnie.
Muszę mu odpowiedzieć. Zachowywać się normalnie.
– Tak, okropne. Potwornie smutne.
– Mieszka pani w okolicy? – Nie ma rękawiczek i wciska dłonie w kieszenie.
Przytakuję, ale nie dzielę się szczegółami.
– Znała ją pani? – pyta.
Spoglądam przez ulicę na hotel.
– Nie. – Policzki mi płoną, choć wcale nie skłamałam.
– Ach, wygląda pani na zmartwioną. Pomyślałem, że może ją pani znała.
Moje ciało zalewa fala gorąca.
– Jak można się nie martwić? W pokoju hotelowym zamordowano kobietę.
Kiwa powoli głową, ale nie odpowiada, czuję na sobie ciężar jego spojrzenia.
– A pan ją znał? – pytam. Odbicie piłeczki pomoże mi zapomnieć o poczuciu winy.
– Nie. – Uśmiecha się. – Miłego dnia.
Mężczyzna odchodzi w stronę mostu i głównej ulicy, a ja zostaję z uczuciem niepokoju. Chodzi nie tyle o to, co powiedział, ile o to, jak uważnie mi się przyglądał, zbyt długo mierzył mnie wzrokiem. Obserwuję go przez chwilę; w pewnym momencie obraca się, żeby na mnie spojrzeć. Na jego twarzy nie ma ani śladu uśmiechu.
Mam poczucie, że ten mężczyzna, kimkolwiek jest, doskonale wie, co tu robię.
Grupa mieszkańców Putney
Grupa publiczna, 10 700 członków
Oksana Thomas: Bardzo mi przykro z powodu kobiety znalezionej w River Walk. Wyrazy współczucia dla całej jej rodziny. Mam nadzieję, że złapią sprawcę.
Komentarze:
Lee Broomfield: Okropne. Moja żona była jej klientką. Mówi, że była przeuroczą osobą. Nie mogę uwierzyć, że monitoring akurat nie działał. Zepsuł się i technik miał przyjść dziś. W innym wypadku na pewno mieliby już podejrzanego.
Renee Curtis: Ale serio, co ona robiła w hotelu? Ponoć mieszkała kawałek dalej. Dziwne. Myślę, że miała romans. Nie mówię, że zasłużyła sobie na to, co ją spotkało, więc spokojnie, ale to trochę dziwne.
Ajay Khan: Musiała znać napastnika. Na bank. Policja go znajdzie.
Nora David: Może sama się zabiła? Samobójstwo to dziś główna przyczyna śmierci wśród młodych ludzi. Straszne.
Ajay Khan: Nie wydaje mi się, żeby można było się udusić, a potem, będąc nieprzytomnym, wtarabanić się do wanny, co nie?
Nora David: Nie trzeba od razu dogryzać – nie wiedziałam, że tak zginęła.
Ajay Khan: Na pewno znała sprawcę. Mówię wam. Zawsze tak jest.
Sarah Brooks: Czy moglibyście przestać komentować jej życie osobiste? Zero szacunku, a przecież nikt z nas nic o niej nie wie. Pozwólcie policji pracować.
Wychodzę szybciej z pracy i idę po Poppy. Czeka mnie dwadzieścia minut stania pod bramą szkoły, ale przynajmniej jestem na zimnym, rześkim powietrzu. Choć kocham moją księgarnię, dziś panuje tam nieznośnie duszna atmosfera, a pytające spojrzenie Cole’a to dla mnie za wiele. Być może popadam w paranoję, ale czułam się, jakby przyglądał się każdemu mojemu ruchowi.
Przed szkołą stoi grupka trzech mamusiek, które rozpoznaję. Nie znam ich imion – kiedy podrzucam Poppy na zajęcia, zawsze spieszę się do sklepu, więc nie mam czasu, żeby kogokolwiek poznać. Sarah – którą znałam na długo przed tym, zanim dziewczynki zaczęły chodzić do szkoły – to jedyna mama, z którą wymieniam coś więcej niż przelotne „cześć”. A teraz jest już za późno na zadzierzganie nowych przyjaźni. Wszyscy mają swoje kliki i nie przyjmują nowych członków.
Trzy kobiety są tak pochłonięte rozmową, że żadna nawet nie podnosi wzroku, kiedy podchodzę. Zanim usłyszę choćby słowo, wiem, o czym rozmawiają. O Alice Hughes. Zupełnie jakby wczoraj wieczorem wszystkie obejrzały dokument o jej zabójstwie na Netfliksie. Żadna z nich nie wygląda na zatroskaną, zamiast tego ich oczy płoną podekscytowaniem. Magia plotek. Aż mnie mdli.
Staję dalej i wyciągam telefon, mój słuch dostraja się do ich rozmowy.
– Słyszałam, że była… no wiecie… prostytutką – mówi jedna z mam. – Spotkała się tam z klientem. I coś poszło nie tak. Krążą czasem takie historie. To zawsze bardzo bezbronne kobiety, nie? Te, które parają się taką pracą.
Zerkam na mówiącą. Kręci głową ze smutkiem, ale jej oczy błyszczą żywo. Przyglądam się jej mocnemu makijażowi, złote włosy zaczesała w schludny koczek. Na stopach ma szpilki, w których na pewno nie da się swobodnie ganiać za dziećmi. Nie mam wątpliwości, że przyjechała tu autem, choć szkoła obsługuje niewielki obszar, co oznacza, że większość z nas mieszka w odległości krótkiego spaceru.
– One już chyba nie nazywają siebie prostytutkami – stwierdza kobieta z falami ciemnych loków. – Teraz są to chyba seksworkerki. – Szturcha stojącą obok koleżankę. – Jakby to robiło jakąkolwiek różnicę. To to samo, nie?
– Od razu się człowiek zastanawia, jakie życie prowadziła, że tak skończyła – rzuca trzecia. – Dzięki Bogu nie miała dzieci.
Dość się nasłuchałam.
Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
TYTUŁ ORYGINAŁU:
The Girl in the Room 12
Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska
Wydawczyni: Maria Mazurowska
Redakcja: Magdalena Kawka
Korekta: Bożena Sęk, Beata Wójcik
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcie na okładce: © hakinmhan; © alex / Stock.Adobe.com
Copyright © 2024 Kathryn Croft
Copyright © 2025 for the Polish edition by Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Magdalena Kowalczuk, 2025
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2025
ISBN 978-83-8371-846-0
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik