Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejna powieść z bestsellerowej serii Biblioteczka przygody.
Klanowie to ród prawdziwych indywidualistów. Wyrusz razem z nimi w głąb niezbadanej i niebezpiecznej krainy. Odkrycie jej tajemnic zmieni życie uczestników wyprawy i rzeczywistość, w której do tej pory żyli. Czy mimo dzielących ich różnic Clade’owie będą w stanie zjednoczyć się i zdołają uratować świat, zanim będzie za późno?
Powieść, powstała na podstawie filmu o tym samym tytule, zawiera wkładkę z kolorowymi ilustracjami przedstawiającymi najważniejszych bohaterów filmu „Dziwny świat”.
Film „Dziwny świat” w kinach 25 listopada 2022 roku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 115
Prolog
Ukryte pod ciężkim od gęstych chmur niebem nieduże, lecz szczęśliwe miasto Avalonia otaczają ze wszystkich stron nieprzebyte góry. Wielu śmiałków próbowało zdobyć ich wyniosłe, surowe szczyty. Nikt nie zdołał tego dokonać.
Tylko jeden człowiek okazał się dostatecznie odważny i silny, aby w tym niebezpiecznym, skalistym terenie wytrwale szukać właściwych ścieżek. Człowiekiem tym był Jaeger Klan.
Jako najlepszy podróżnik Avalonii, twardy, zaprawiony w bojach, zacięty i niecofający się przed niczym, dzielny Jaeger Klan czuł, że to jego przeznaczeniem jest odkrycie, co znajduje się za bezkresnym pasmem gór. Kiedy poślubił Penelopę i powitali na świecie syna Oskarda, Jaeger marzył, że razem z nim wykona to zadanie, że będzie to ich wspólna misja. Pokonają te góry! Żadna siła, żadna przeszkoda ich nie powstrzyma.
Jednak czas mijał, Oskard dorastał i jego uwagę pochłaniały zupełnie inne rzeczy. Od wspinaczki wysokogórskiej wolał studiowanie roślin. Mimo to Jaeger wciąż popychał syna do podejmowania wyzwań, których nikt wcześniej sobie nie postawił, lub takich, którym nikt dotąd nie zdołał sprostać.
Gdyby tylko znaleźć sposób, on i Oskard udowodniliby Avalonii i całemu światu, że Klanowie to wyjątkowa, niewiarygodna wręcz rodzina!
Rozdział 1
Czternastoletni Oskard piął się mozolnie górską ścieżką. Uginając się pod ciężarem ogromnego plecaka, próbował nadążyć za ojcem. Przystanął, żeby złapać oddech, podczas gdy Jaeger parł naprzód bez oznak zmęczenia.
– Tato! – zawołał chłopak, dysząc ciężko. – Wędrujemy tak od miesięcy. To znaczy… spójrz na ludzi. Są wykończeni. – Wskazał palcem na podążającą za nimi grupkę odkrywców.
Jaeger obejrzał się na Oskarda. Oczy świeciły mu pod gęstymi brwiami, niemal tak krzaczastymi i bujnymi jak porastające jego górną wargę wąsy.
– Oskard, pomników nie buduje się ludziom, którzy prawie przeszli przez góry – odburknął.
– Ale, tato… – spróbował jeszcze raz Oskard.
– Skończ już to marudzenie, ani słowa więcej – przerwał mu Jaeger. – Ruszaj się. Ty też wleczesz się jak żółw.
– Łatwo ci mówić – mruknął Oskard. – Ty nie niesiesz plecaka, który jest twojego wzrostu.
– Co powiedziałeś?! – zawołał Jaeger.
– Nic – odburknął Oskard. Poprawił szelki plecaka i ruszył naprzód, starając się dotrzymać kroku ojcu i reszcie ekipy wspinającym się po górskim zboczu. Dookoła wył wiatr, a padający śnieg sprawiał, że kamienie były podstępnie śliskie.
Minęli ostry zakręt i nagle gwałtownie się zatrzymali. Otworzyło się przed nimi wejście do ogromnej jaskini. Wewnątrz widać było coś, co przypominało wyrastające z ziemi gigantyczne lodowe stalagmity, skierowane ostrymi czubkami w dół.
Jeden z członków ekipy rzucił się naprzód z okrzykiem ulgi. Wbiegł do groty, szukając schronienia przed ostrym, lodowatym wiatrem.
– Możemy się schować! Tego nam teraz potrzeba! W tych warunkach długo nie wytrzymamy! – krzyknął, a jego głos odbił się echem od ścian pieczary. Zwisający ponad jego głową olbrzymi sopel zadrżał nagle… a potem runął z trzaskiem w dół.
Wszyscy wstrzymali oddech i zakryli oczy. Czy on… nie żyje?
Nieszczęśnik powoli wypełzł spomiędzy lodowych odłamków. Jego twarz była blada z przerażenia. Sopel minął go o włos.
– Nie kuś więcej losu, jeśli chcesz pozostać wśród żywych! – zgromił go Jaeger. Mówił półgłosem, żeby nie zakłócać spokoju pozostałych tysięcy sopli, które pobrzękiwały złowrogo pod sklepieniem. – Ruszajmy! – Machnął ręką, gestem nakazał ciszę i powoli skierował się do wnętrza rozpadliny.
Oskard napotkał spojrzenie stojącej tuż obok niego dziewczyny. Callisto Mal była jednym z najmłodszych i najdzielniejszych członków zespołu Jaegera Klana.
– Niezły ten twój tata, mały Klanie – wyszeptała mu do ucha, a w jej oczach malował się podziw.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo – szepnął w odpowiedzi z lekką irytacją.
On, Callisto i reszta ekipy weszli do jaskini za Jaegerem, starając się stąpać lekko jak śnieżny puch.
Jednak kiedy Oskard omijał wbite w podłoże sople, zauważył coś na śniegu. Coś zielonego. Zajrzał za lodową kolumnę i zobaczył kępkę dziwacznych roślin wyrastających ze śniegowej zaspy. Spod sporych liści zwisały pękate świetliste strączki.
– Co to ma być? – rzucił na głos. Nigdy dotąd nie widział podobnego gatunku. Przyjrzał się bliżej strączkom, które zdawały się pulsować energią. Kiedy wyciągnął rękę w ich stronę, futro na jego kapturze naelektryzowało się i nastroszyło.
– Jeja! – powiedział i przysunął się bliżej. – Czym ty jesteś…?
Bzzzt! Roślina strzeliła w niego elektryczną skrą.
– Au! – krzyknął Oskard odrobinę za głośno.
Kiedy głos chłopaka rozbrzmiał we wnętrzu groty, Jaeger obrócił się na pięcie i posłał mu ostre spojrzenie. Co ten jego syn wyprawia?
Pobrzękiwanie nad ich głowami wzmogło się wyraźnie.
– Uciekajcie! – krzyknął Jaeger.
Sople runęły w dół, a cała drużyna rzuciła się biegiem do przodu, zygzakami omijając ich ostre jak sztylety czubki. Stary Klan odwrócił się, by odszukać wzrokiem syna. Chłopak gonił za nimi, lecz nagle pod jego stopami otworzyła się przepaść.
– Oskard! – wrzasnął Jaeger, widząc swego potomka znikającego w szczelinie.
Chłopiec próbował czepiać się skał, ale jego rękawice ześlizgiwały się po oblodzonej powierzchni.
Jaeger w mgnieniu oka wbił hak w lodową ścianę, obwiązał sobie linę wokół pasa i skoczył za synem. Wymachując kijami, omijał lecące w dół kawałki lodu. Próbował dosięgnąć Oskarda, który spadał coraz niżej i niżej. Jaeger odepchnął się od ostatniej lodowej bryły i wyciągnął rękę, jak mógł najdalej. Udało mu się chwycić dłoń chłopca, a ten w ostatniej chwili złapał się go mocno. Jaeger trzymał go tuż przy sobie, rozbujał linę i wywindował ich obu w bezpieczne miejsce.
Oskard patrzył, jak ciężkie lodowe bloki znikają pod nimi w bezdennej czeluści. Kiedy już wyrównał oddech, spojrzał z wdzięcznością na ojca. Ale w jego oczach wyczytał tylko rozczarowanie.
– Weź się w garść, Oskard, użyj głowy choć raz! – burknął Jaeger z irytacją. – Ośmieszasz mnie.
– No przepraszam, dobra? – rzucił Oskard, chociaż w jego głosie nie było cienia skruchy. Czy jego tata naprawdę nie zauważył, że obaj mogli tam zginąć?
Bez słowa wspięli się, by dołączyć do reszty drużyny.
Kiedy Jaeger zbliżał się do swoich ludzi, tył głowy oświetlił mu ciepły blask. Odwrócił się i ujrzał zapierającą dech w piersiach, przepiękną panoramę bezkresnych gór. Jego zmarszczoną, surową twarz rozjaśnił uśmiech.
– No dobrze, moi drodzy, już wszystko w porządku – ogłosił. – Zbierajmy się. Za tym horyzontem leży przyszłość Avalonii i nasza chwała.
– Ee, tato? – zapytał Oskard. On też zobaczył coś równie pięknego. – A co z tymi roślinami?
Jaeger powędrował wzrokiem za spojrzeniem chłopaka do świeżo odkrytej pieczary po brzegi wypełnionej dziwnymi zielonymi roślinami, które aż żarzyły się od elektryczności. Przestrzeń w jaskini zdawała się brzęczeć i iskrzyć od nagromadzonej w niej energii.
Reszta ekipy patrzyła na rośliny z przestrachem, lecz Jaeger nie zdradzał żadnego zainteresowania.
– Jesteśmy odkrywcami, a nie ogrodnikami, Oskard – powiedział. – Ruszajmy wreszcie! – Zawrócił i zaczął oddalać się od groty.
Oskard wciąż tkwił w miejscu jak przyklejony. Patrzył na błyskające elektrycznością rośliny. Czymkolwiek były, czuł, że są ważne i że właśnie dokonał niezwykłego odkrycia.
– Poczekaj! Przecież one emanują czystą energią! – zawołał do ojca. – Kto wie, co to może oznaczać dla Avalonii? Musimy zabrać je ze sobą.
Drużyna w milczeniu czekała na reakcję Jaegera. Dotąd nikt jeszcze nie odważył się przeciwstawić staremu Klanowi. Teraz jednym skokiem znalazł się tuż obok syna i spojrzał na niego z góry.
– Avalonia nie potrzebuje błyskających roślinek – oznajmił stanowczo. – Avalonia musi rozprzestrzenić się poza te góry i to właśnie my mamy ją tam zaprowadzić!
– Tak, tato – zaczął Oskard – ale…
– Żadnych ale – warknął Jaeger i tupnął ciężkim buciorem. – Do tego cię szkoliłem. To jest nasze powołanie.
Oskard potrząsnął głową.
– Nie, tato – odparł stanowczo. – To jest twoje powołanie.
Jaeger wpadł we wściekłość.
– Dość! – ryknął i złapał Oskarda za ramię. – Jesteś moim synem!
– Ale nie jestem tobą! – nie ustępował chłopak. I wyrwał rękę z żelaznego uścisku ojca.
Przez twarz Jaegera przebiegł grymas żalu, trwało to jednak ułamek sekundy. Oskard wytrzymał jego ciężkie spojrzenie i nie spuścił wzroku.
Callisto odchrząknęła i wystąpiła krok naprzód.
– Ee, ja myślę, że mały Klan ma rację – powiedziała odważnie.
– Callisto? – Jaeger uniósł brwi.
Dziewczyna patrzyła na pulsujące energią rośliny w pieczarze.
– Tak naprawdę nie wiemy, co jest za tymi górami – ciągnęła. – A te rośliny tutaj… mamy je na wyciągnięcie ręki. One mogą być kluczem do przyszłości Avalonii. Myślę, że naszym obowiązkiem jest zanieść je do miasta.
Jaeger popatrzył na twarze członków swojej drużyny i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wszyscy byli po stronie Oskarda!
– Co za strata i marnotrawstwo! – rzucił drwiąco. Odwrócił się plecami do syna i do reszty ekipy, po czym ruszył przed siebie.
– Jaeger?! – zawołała za nim Callisto. Wraz z innymi patrzyła, jak wkracza samotnie na ścieżkę biegnącą górskim zboczem. – Wracaj! Sam nie przeżyjesz w tych górach!
Oskardowi ścisnęło się serce, kiedy widział, jak ojciec znika we mgle. Czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy?
Rozdział 2
Dwadzieścia pięć lat później Oskard siedział spokojnie na werandzie, pił kawę i rozkoszował się świeżym powietrzem.
Był teraz właścicielem plantacji pando – rośliny z elektrycznymi strączkami, którą niegdyś znalazł wysoko w górach. Jej równe rzędy ciągnęły się przez całą Farmę Klanów aż po horyzont, a ze strączków dobywało się jednostajne brzęczenie.
W poduszkowcu sunącym nisko nad ziemią nadleciał gazeciarz.
– Dzień dobry, panie Klan! – zawołał i rzucił gazetę, która wylądowała u stóp Oskarda.
Ten podniósł ją i otrzepał z kurzu.
– Rory, pan Klan to był mój tata – przypomniał chłopakowi. – Ja jestem po prostu Oskard.
– Dobrze, panie Klan! – krzyknął w odpowiedzi gazeciarz i ruszył z następną przesyłką. – Proszę pozdrowić ode mnie Floriana!
Oskard pomachał mu na pożegnanie i zerknął przez okno do sypialni swojego nastoletniego syna. Czas wyciągnąć go z łóżka!
Kilka minut później otworzył drzwi do pokoju Floriana. W drugiej ręce trzymał talerz z przygotowanym dla niego śniadaniem. Pod kolorową, patchworkową kołdrą leżał pochrapujący pagórek. W pokoju panował bałagan. Oskard rozejrzał się i zobaczył jakąś szmatławą gazetę ze starym zdjęciem Jaegera Klana na okładce. Podszedł do niej na palcach i odwrócił stronę, żeby nie musieć patrzeć na twarz ojca.
– Florian? Hej, chłopie… Pobudka – powiedział z czułością w głosie. Delikatnie pociągnął za kołdrę, lecz zamiast syna obudził futrzastą bestię.
Tajfun, ich pies, wystrzelił spod kołdry jak z procy. Był na swoich trzech łapach równie szybki jak inne psy na czterech. W sekundę przejechał radośnie po twarzy swego pana mokrym językiem.
– Tajfun, przestań! – zawołał Oskard, odpychając psa. – Schowaj jęzor!
Pies przestał, bo coś innego przykuło jego uwagę: talerz ze śniadaniem Floriana.
– Tajfun, zostaw! – wrzasnął Oskard, ale talerz był już wylizany do czysta. – Uch…
Usłyszał chichot i podniósł wzrok.
Jego żona Meridian i syn wyglądali spod kołdry. Najwyraźniej dobrze się bawili.
– Tacy jesteście zabawni, co? – rzucił kwaśno.
– Jesteśmy zabawni, Florian? – zapytała Meridian i objęła syna ramieniem.
– Jesteśmy przekomiczni, mamo – zgodził się z nią chłopak.
– Wiecie co? Wobec tego sami sobie zróbcie śniadanie – droczył się z nimi Oskard, pokazując im obśliniony talerz. Buntowniczo skrzyżował ramiona i udawał obrażonego, choć tak naprawdę dusił się ze śmiechu.
Kiedy cała trójka znalazła się na werandzie, Oskard podsunął żonie i synowi talerze ze świeżymi porcjami śniadania. Meridian złapała tost, dała mężowi buziaka i pobiegła do swojego samolotu. Wystartowała, zrobiła pętlę nad polem i zaczęła rozpylać na sadzonki środek przeciwko szkodnikom.
Tymczasem na podwórku Oskard rzucił Florianowi zbierak do strąków i ramię przy ramieniu ruszyli na plantację ku swym porannym obowiązkom.
Nic nie radowało Oskarda bardziej niż wspólne zbieranie z synem plonów. Posługiwali się zbierakami wyposażonymi w ostrze do odcinania najdojrzalszych strąków pando. Wrzucali je do specjalnego kosza, a potem przesuwali się do następnej rośliny. Kiedy kosz robił się ciężki, dźwigali go razem. Kiedy był już wypełniony po brzegi, wspólnie sortowali i pakowali strąki, żeby potem sprzedać je w mieście.
Podczas pracy Oskard raz po raz spoglądał na Floriana z dumą. Jego syn stawał się prawdziwym rolnikiem. Dzięki ich pracy Farma Klanów świetnie prosperowała. Kiedyś Oskard przekaże rodzinną firmę potomkowi.
Kiedy jednak przyjrzał się zachwaszczonemu rządkowi pando, który Florian najwyraźniej pominął, stwierdził, że chłopak musi się jeszcze sporo nauczyć.
– Wygląda na to, że ktoś tu zapomniał wypielić te grządki – powiedział, żartobliwie szturchając syna w ramię.
– Oj, tato – przekomarzał się Florian. – A czym właściwie jest chwast, jeśli nie zwykłą rośliną, która po prostu wyrosła akurat tam, gdzie ty nie chcesz jej widzieć. – Czule pogłaskał roślinki, jakby chciał je pocieszyć.
Oskard się uśmiechnął.
– Bardzo mnie cieszy, że jesteś bystry. Ale wiesz, co cieszyłoby mnie jeszcze bardziej?
– Gdybym przykładał się do swoich obowiązków?
– Widzicie? – rzucił Oskard z satysfakcją. – Taki bystry!
Kiedy przyglądał się, jak Florian pracuje, usłyszał nagle głos wzywającej go Meridian. Spojrzał za siebie i zobaczył jej samolot rolniczy unoszący się nad sąsiednim polem. Pobiegł tam i stanął pod wiszącą w powietrzu maszyną.
– Co jest?! – zawołał do żony.
– Silnik pando się zaciął! – krzyknęła zaaferowana. – Pomożesz mi?
Rzuciła mu linę, żeby mógł ściągnąć ją na ziemię.
– Za dużo popisywania się w powietrzu?
Uśmiechnęła się.
– A co, nie wolno?
Wyskoczyła z kabiny pilota i zaczęła oglądać silnik.
– Hmm – mruknął zdziwiony Oskard. – Zasilanie pando padło.
Wskazał na rozładowany akumulator. Wyjął go i delikatnie dotknął tkwiących wewnątrz strączków pando. Żadnego iskrzenia.
Meridian zmarszczyła czoło.
– Ale jak to możliwe? Przecież zerwałam je ledwie godzinę temu.
Oskard ostrożnie wytrząsnął strączki z akumulatora na dłoń.
– Jakieś szkodniki znowu musiały dobrać się do korzeni – stwierdził. Zerwał świeże strąki z najbliższej rośliny i włożył je do urządzenia.
– Dopieszczę nasze pole, gdy tylko mój samolot z powrotem znajdzie się w powietrzu – obiecała Meridian.
Z oddali dobiegł dźwięk klaksonu.
– Ha, już jest nasza paczka! – ucieszył się Oskard.
– To paczka Floriana – poprawiła męża Meridian i wzięła od niego naprawiony akumulator. – Nie twoja.
Ale Oskard już szedł w kierunku, z którego dobiegał odgłos klaksonu.
– Taaa, no przecież wiem – rzucił przez ramię. – Ale jego przyjaciele mnie uwielbiają!
– Rozmawialiśmy o tym, Oskard! – zawołała za nim żona. – Florian jest nastolatkiem! Granice!
Oskard był już w połowie pola.
– Tak, tak – odkrzyknął. – Granice. Wiem!
Pip, pip, piiip! Rozklekotany, zakurzony poduszkowiec unosił się chwiejnie nad podjazdem. Kardez, przyjaciel Floriana, pomachał im z siedzenia kierowcy. Rudowłosa głowa Azymut wychyliła się zza niego.
– Florian, Florian! – zawołał Kardez i wydobył z poduszkowca swoje potężne ciało.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki