Echo przejścia - Arkadiusz Pietrukowicz - ebook

Echo przejścia ebook

Arkadiusz Pietrukowicz

0,0

Opis

W zapomnianym miasteczku otoczonym mazurskimi lasami krążą opowieści, od których cierpnie skóra. Niepokojące szepty o starych fundamentach i cieniach przemykających między drzewami brzmią jak legenda – do czasu, gdy niektórzy zaczynają znikać. Kiedy tropy prowadzą do zrujnowanej kaplicy, ujawnia się sekret silniejszy niż ludzka wyobraźnia: miejsce, w którym czas odmawia posłuszeństwa, a każdy krok może stać się biletem w jedną stronę.

„Echo Przejścia” to przejmująca opowieść o granicy między światem realnym a tym, co czai się poza zasięgiem rozumu. Bohaterowie, zmuszeni do walki z własnym strachem i niepojętą mocą lasu, nie wiedzą jeszcze, że stawką jest nie tylko ocalenie zaginionych, ale i ich własne dusze. Tajemnica zaklęta w ziemi budzi się do życia – i nie każdy, kto wejdzie w mrok, wyjdzie z niego taki sam. Zajrzyj w głąb korytarzy, gdzie szept przeszłości i groza teraźniejszości łączą się w jedno, i przekonaj się, czy odważysz się stamtąd powrócić.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 113

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



© Arkadiusz Pietrukowicz

© Wydawca ARCADIA

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody autora jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich naszej publikacji. Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

ISBN 9788397477261

ECHO PRZEJŚCIA

W niewielkim miasteczku, zagubionym gdzieś wśród mazurskich lasów i jezior, od pokoleń krążą niespokojne opowieści. Szeptane wieczorami legendy mówią o dziwnych zdarzeniach i miejscach, których nikt nie chce pokazywać przyjezdnym. W gęstwinie drzew można napotkać zarośnięte fundamenty czyichś dawnych domostw, wciąż owiane niezrozumiałą aurą. Ktoś przysiągł, że słyszał tam głosy, ktoś inny podobno stracił orientację tylko na chwilę i wrócił, nie będąc już sobą. Mieszkańcy rzadko o tym mówią głośno, a jeśli już, to wyłącznie szeptem.

Jednak każdy sekret ma swój początek – i każdy, kto zdecyduje się go poznać, musi liczyć się z konsekwencjami. W miejscach, gdzie człowiek styka się ze światem poza zasięgiem zwykłego rozumienia, granica między lękiem a odwagą zaciera się niebezpiecznie. A tajemnice, raz sprowokowane, nie zawsze chcą pozostać w cieniu.

Czy zwykłe życie miasteczka może skrywać ślady czegoś znacznie bardziej niepokojącego niż lokalne legendy? Czy ludzie, którzy stykają się z tym, co nieznane, potrafią jeszcze powrócić do normalności? Gdzie kończy się granica między rozsądkiem a obsesją na punkcie rzeczy niepojętych?

„Echo Przejścia” to historia o tych, którzy zechcieli zadać pytania i posunęli się krok dalej, niż odważyłby się przeciętny człowiek. O tych, którzy uwikłali się w losy miejsc, w których czas i przestrzeń nie wyglądają tak, jak je znamy. Rozpoczyna się niewinnie – od szeptów, niepokojących plotek i drobnych znaków, łatwych do zignorowania. Lecz ci, którzy postanowią je zbagatelizować, mogą przekonać się, że wypierany strach nieraz powraca ze zdwojoną mocą.

Oto opowieść o spotkaniu z nieznanym, które czeka tuż za leśnym zakrętem i potrafi odmienić życie każdego, kto przekroczy próg tajemniczego „przejścia”. Wkrocz, jeśli masz odwagę – lecz pamiętaj, że nie wszystko, co od dawna milczy, pragnie pozostać w uśpieniu.

Rozdział 1 – Echo w ciszy

Marek obudził się gwałtownie, jakby ktoś go szarpnął za ramię. Przez chwilę leżał nieruchomo, nasłuchując własnego przyspieszonego oddechu. Serce waliło mu w piersi, a w uszach wciąż rozbrzmiewał dziwny dźwięk – odległy szept, którego nie powinien słyszeć.

Nie pamiętał snu, ale uczucie, które pozostawił, było niepokojące. Znów ta sama pora. Znów to samo wrażenie, jakby coś czekało na niego w ciemności.

Sięgnął po telefon. 03:15.

Zawsze ta sama godzina.

Westchnął i usiadł na skraju łóżka. Przetarł twarz dłońmi, próbując odegnać resztki sennych majaków. Czuł znajomy ciężar w klatce piersiowej – mglistą, natrętną świadomość czegoś zapomnianego, czegoś, co od lat próbował zostawić za sobą.

Ostatecznie wstał i poszedł do kuchni. Czajnik zapiszczał, a on mechanicznie przygotował herbatę. Chłód poranka osiadł na jego skórze, ale prawdziwy chłód czuł gdzieś głębiej – ten wewnętrzny, który nie mijał, nawet gdy wokół panowało ciepło.

Wziął kubek i podszedł do okna. Na ulicy było pusto, światła latarni migotały nerwowo. W jego odbiciu dostrzegł coś obcego – cień w oczach, którego nie potrafił nazwać.

Był zmęczony.

Od miesięcy spał źle, choć nie potrafił określić dlaczego. Dni mijały mechanicznie, jeden podobny do drugiego, wypełniony pracą i drobnymi obowiązkami, które nie miały większego znaczenia. Rano wychodził do biura, gdzie spędzał osiem godzin przy komputerze, przeglądając dokumenty i odpisując na e-maile, których treść znikała z jego pamięci zaraz po wysłaniu. Po pracy wracał do pustego mieszkania, włączał telewizor, ale rzadko oglądał cokolwiek do końca.

Jego życie było uporządkowane do granic możliwości, ale w tej rutynie nie było niczego, co by go trzymało przy sobie.

Pracował w firmie zajmującej się analizą danych – głównie raporty, zestawienia, tabele, którymi nikt tak naprawdę się nie interesował. Był dobry w tym, co robił, ale nie czuł satysfakcji. Było coś ironicznego w tym, że spędzał całe dnie na analizowaniu cyfr i trendów, a jednocześnie kompletnie nie potrafił zrozumieć własnego życia.

Zespół w firmie znał go jako kompetentnego, ale zdystansowanego. Nie był ani szczególnie lubiany, ani znienawidzony – ot, ktoś, kto robi swoje i nie wdaje się w zbędne rozmowy. Po pracy rzadko wychodził z kolegami, a jeśli już, to tylko dlatego, że nie chciał sprawiać wrażenia odludka.

Ale prawda była taka, że czuł się samotny.

Owszem, miał kilku znajomych, czasem spotykał się z kimś na kawę, ale prawdziwe relacje? Takie, które coś znaczyły? Dawno już je zatracił.

Może właśnie dlatego wciąż wracał myślami do przeszłości.

Zapatrzył się w szybę kuchennego okna. A potem to zobaczył.

Na ułamek sekundy – ledwo uchwytny ruch za swoimi plecami.

Odwrócił się gwałtownie.

Nic.

Tylko jego mieszkanie – szare, uporządkowane, jakby pozbawione osobowości. Wszystko na swoim miejscu, tak jak zostawił. Ale on wiedział, że coś się zmieniło.

Usiadł przy stole i sięgnął do szuflady. Wyciągnął małe, zniszczone pudełko, które od lat leżało tam nietknięte. Otworzył je ostrożnie. Wewnątrz leżał stary breloczek – metalowa figurka latarki, niegdyś srebrzysta, teraz przybrudzona czasem.

Wziął go do ręki, przesuwając kciukiem po wytartej powierzchni.

Dawid.

Imię pojawiło się w jego głowie natychmiast, bez ostrzeżenia. Dawid. Chłopak z dzieciństwa. Przyjaciel. A potem… zniknięcie.

Przełknął ślinę i odłożył breloczek. To było tak dawno temu. Tak dawno, że powinien już o tym zapomnieć.

A jednak nie mógł.

Cały dzień czuł się dziwnie – rozkojarzony, napięty. W pracy udawał, że wszystko jest w porządku, ale myśli krążyły wokół wspomnień, których wolałby nie wskrzeszać.

Wieczorem, gdy wrócił do mieszkania, włączył laptopa, gotów zagłuszyć własne myśli czymkolwiek – filmem, muzyką, czymkolwiek.

Ale wtedy zobaczył nagłówek wiadomości.

„Zaginięcie dziecka w rodzinnych stronach. Policja wciąż nie ma śladów.”

Marek poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy.

Dłoń automatycznie powędrowała do breloczka leżącego na biurku.

To nie był przypadek.

Przeszłość wracała.

Rozdział 2 – Powrót do Krukowic

Marek wpatrywał się w metalową figurkę latarki zawieszoną na cienkim, przetartym łańcuszku. Niegdyś srebrzysta, teraz porysowana i matowa, leżała na stole jak relikt z innego życia. Przesunął kciukiem po jej powierzchni, czując pod palcami drobne zagłębienia. Znał je na pamięć, tak samo jak historię, którą w sobie skrywała.

W pokoju panowała cisza, tylko zza okna dochodził szum miasta – klaksony, urywki rozmów, stukot obcasów na chodniku. Marek słyszał to wszystko, ale nie słuchał. Jego myśli wciąż wracały do nagłówka, który poprzedniego wieczoru pojawił się na ekranie telefonu. Zaginięcie dziecka w Krukowicach.

Nie kliknął od razu. Przez kilka minut gapił się na ten jeden wers, jakby miał moc przywołania przeszłości. W końcu drżącym palcem otworzył artykuł. Było tam niewiele informacji. Chłopiec, siedem lat, ostatni raz widziany w pobliżu lasu, niecały kilometr od jeziora. Szukano go od dwóch dni.

Czuł to od razu. Nie był to zwykły przypadek.

Odłożył breloczek i przesunął dłonią po twarzy. Musiał tam wrócić.

Podróż na Mazury zawsze miała w sobie coś melancholijnego. Krajobraz powoli się zmieniał – z betonowych osiedli w rozległe pola, potem w lasy, których głęboka zieleń gęstniała z każdym kilometrem. Po drodze mijane wioski zdawały się coraz bardziej odległe od świata, aż w końcu pozostały tylko puste przestrzenie, porozrzucane domostwa i mgła unosząca się nad bagnami.

Pociąg kołysał się miarowo. Marek siedział przy oknie, obserwując rozmywające się za szybą obrazy. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w Krukowicach. Dziesięć lat temu? Piętnaście? Wiedział, że powinien wrócić dawno temu, ale coś go powstrzymywało.

Nie – nie coś. On sam.

Zacisnął dłoń na pasku torby. Próbował skupić myśli na czymś innym, ale pod powiekami wracał obraz twarzy, której nigdy nie zapomniał. Twarzy Dawida.

Czy go znajdą? Czy tamten chłopiec wciąż żył?

Zamknął oczy.

I wtedy zobaczył coś jeszcze.

Plac zabaw. Stare, drewniane huśtawki, rdza na łańcuchach. Tam, gdzie kiedyś stała karuzela, teraz była tylko pusta przestrzeń. Dawid stał pośrodku, odwrócony tyłem, nieruchomy.

Marek zrobił krok w jego stronę.

– Dawid...

Nie odwrócił się.

Coś było nie tak.

Nie widział twarzy przyjaciela, ale czuł, że jeśli podejdzie bliżej, nie zobaczy znajomych oczu. Zobaczy coś innego.

Dawid nagle drgnął, jakby usłyszał jego głos.

Zaczął powoli się odwracać.

Marek ocknął się z ciężkim oddechem. Pociąg gwałtownie szarpnął przy hamowaniu. Przez moment nie wiedział, gdzie jest. Dopiero po chwili dotarło do niego, że za oknem rozciągał się znajomy widok.

Krukowice.

Wysiadł na niewielkiej, zniszczonej stacji, której wygląd nie zmienił się od lat. Peron był pusty, a powietrze ciężkie od wilgoci. Gdzieś w oddali zawył pies.

Ruszył w stronę rynku, mijając stare kamienice, których fasady pokrywał odpadający tynk. Wczesnym wieczorem ulice były niemal puste – jedynie kilka osób snuło się między sklepami, a starsza kobieta z torbą na kółkach zatrzymała się przy kiosku. Zegar na kościelnej wieży wskazywał dziewiętnastą trzydzieści.

Przeszedł obok placu zabaw i nie zatrzymał się, choć krew w żyłach zaczęła pulsować szybciej. Czuł go. Czuł jego obecność, nawet jeśli nie chciał tego przyznać.

Dom jego rodziców znajdował się na skraju miasta, blisko lasu. Gdy zbliżał się do drewnianego płotu, zobaczył, że światło w oknie na piętrze jest zapalone.

Zatrzymał się.

Nie mógł się zmusić, by podejść bliżej.

Zza firanki mignął mu cień.

Czy ktoś tam był?

Nie chciał wiedzieć.

Zamiast skręcić w stronę domu, poszedł w przeciwnym kierunku – do jedynego miejsca, które mogło dać mu odpowiedzi.

Drewniany dom przy końcu drogi wyglądał tak samo jak w jego wspomnieniach. Farba na okiennicach dawno wyblakła, a w ogrodzie stał opuszczony fotel bujany.

Wciągnął powietrze i podszedł do drzwi.

Uniósł dłoń, by zapukać.

Serce waliło mu w piersi.

Drzwi otworzyły się same.

Marek wstrzymał oddech.

W progu stała kobieta, którą widział po raz ostatni na pogrzebie.

Matka Dawida.

Patrzyła na niego długo, jakby nie wierzyła, że to on.

A potem powiedziała tylko jedno zdanie:

– Wiedziałam, że wrócisz.

Rozdział 3 – Cienie przeszłości

Marek wpatrywał się w twarz pani Nowak, próbując odczytać emocje ukryte pod zmarszczkami i zmęczeniem. Stała w progu, nie ruszając się, jakby czekała, aż on zrobi pierwszy krok.

– Wiedziałam, że wrócisz – powtórzyła ciszej, bardziej do siebie niż do niego.

Nie był pewien, czy w jej głosie pobrzmiewał wyrzut, ulga, czy może coś jeszcze – coś, czego nie potrafił nazwać. Powietrze wokół stało się gęste, ciężkie, jakby dom matki Dawida zawisł w czasie, nieruchomy, czekający, aż ktoś w końcu rozwiąże tajemnicę sprzed lat.

– Może... może wejdę? – zapytał w końcu.

Pani Nowak skinęła głową i odsunęła się na bok.

W środku było chłodniej, a półmrok wydobywał z cieni kształty, które przypominały duchy przeszłości. Marek rozglądał się po znajomym wnętrzu – zegar z kukułką, który zawsze budził w nim niepokój, drewniany stół w kuchni, przy którym z Dawidem odrabiali lekcje, kredens pełen filiżanek, które wydawały się nietknięte przez lata. Nic się tu nie zmieniło. Nic, oprócz pustki po Dawidzie.

Usiedli naprzeciwko siebie, jakby oboje wahali się przed tym, co miało nastąpić. Pani Nowak przez dłuższą chwilę milczała, bawiąc się obrączką na palcu.

– Przez tyle lat cię tu nie było – powiedziała nagle. – Ani razu.

Marek spuścił wzrok. Wiedział, że ta rozmowa musi nadejść, ale nie był na nią gotowy.

– Próbowałem zapomnieć – przyznał. – Uciec od tego wszystkiego.

– I udało ci się? – Jej głos zabrzmiał ostrzej, niż się spodziewał.

Nie odpowiedział od razu. Jak miałby jej powiedzieć, że nigdy tak naprawdę nie uciekł? Że myśl o tamtym dniu nie opuszczała go ani na chwilę? Że nocami wciąż słyszał echo dziecięcych kroków, a czasem, w snach, widział sylwetkę kogoś stojącego na skraju lasu?

– Nie – wyszeptał w końcu.

Kobieta skinęła głową, jakby tego właśnie się spodziewała.

– Czasami... człowiek wie, że coś się wydarzy, zanim to nastąpi – powiedziała cicho, niemal do siebie. – Tego dnia, kiedy Dawid zniknął... czułam, że coś jest nie tak. Ale nic nie zrobiłam.

Spojrzała na Marka zaczerwienionymi oczami.

– A teraz wracasz i wiem, że to nie koniec.

Jego ciało napięło się mimowolnie. Nie rozumiał, ale jej słowa wywołały w nim dziwne poczucie niepokoju.

– Dlaczego pani tak mówi?

Pani Nowak nie odpowiedziała od razu. Wstała i podeszła do starej szafki pod ścianą.

– Jeśli chcesz wiedzieć, musisz to zobaczyć sam. Tam, gdzie to się zaczęło. – Wskazała na szufladę. – Weź to.

Marek podszedł do mebla i ostrożnie otworzył drzwiczki. Wewnątrz, owinięty w pożółkły kawałek materiału, leżał notatnik. Drżącymi palcami rozwinął tkaninę i ujrzał znajome bazgroły – charakter pisma Dawida.

Usiadł przy stole i powoli przewracał kartki. Zwykłe zapiski dziecka – rysunki, krótkie zdania o szkole i kolegach. Aż do jednej strony.

„Widziałem kogoś w lesie. Patrzył na mnie, ale się nie ruszał. Powiedział, żebym nikomu nie mówił.”

Serce Marka zabiło mocniej. Las. Zawsze wracał do tego miejsca. To tam się bawili. To tam Dawid zniknął. A teraz...

– To nie był jedyny przypadek – powiedziała nagle pani Nowak, wracając na swoje miejsce.

Marek uniósł wzrok. Kobieta wyglądała na spiętą.

– Słyszałeś o tym dziecku, które zniknęło miesiąc temu?

Zmroziło go. Oczywiście, że słyszał. Było w wiadomościach. Siedmioletni chłopiec. Wyszedł z domu i nigdy nie wrócił. Ostatni raz widziano go w pobliżu lasu. Tak jak kiedyś Dawida.

– Myśli pani, że to...

– Nie wiem – przerwała mu. – Ale wiem, że jeśli nie wrócisz tam i nie dowiesz się prawdy, to to się nigdy nie skończy.

Oczy kobiety wbiły się w Marka, a jej głos zabrzmiał niemal błagalnie.

– Znajdź go. Zanim będzie za późno.

Marek wziął notatnik, zaciskając na nim palce. Wiedział już, dokąd musi się udać. Mimo że każdy nerw w jego ciele krzyczał, by trzymać się od tego miejsca jak najdalej.

Rozdział 4 – Powrót do ciszy