W labiryncie ciszy - Arkadiusz Pietrukowicz - ebook
NOWOŚĆ

W labiryncie ciszy ebook

Arkadiusz Pietrukowicz

0,0

Opis

W labiryncie ciszy

Thriller psychologiczny z elementami horroru

Czy można uciec przed przeszłością, jeśli to ona właśnie cię woła?

Gdy doktor James Caldwell przenosi się do sennego Redwood Falls, liczy na ciszę, spokój i nowy początek. Ale cisza potrafi kłamać. Pod jej powierzchnią drzemie mrok – głęboki, rytualny i niepokojąco znajomy.

Zaczynają się dziwne listy, niepokojące rozmowy telefoniczne, zniknięcia. W miasteczku narasta panika, a Caldwell zostaje wciągnięty w serię wydarzeń, które nie tylko burzą jego nową rzeczywistość, ale także budzą demony z przeszłości, o której pragnął zapomnieć. Im głębiej zapuszcza się w labirynt kłamstw, tym bardziej traci grunt pod nogami – i zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem sam nie jest elementem układanki, której końca nie potrafi przewidzieć.

Redwood Falls wciąga. A kto raz wszedł w labirynt ciszy, nie zawsze potrafi znaleźć drogę powrotną...

"W labiryncie ciszy" to klimatyczna, pełna napięcia opowieść o winie, zbrodni i cienkiej granicy między rzeczywistością a obłędem.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 138

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



© Arkadiusz Pietrukowicz

© Wydawca ARCADIA

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody autora jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich naszej publikacji. Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

ISBN 9788397477278

W LABIRYNCIE CISZY

Nikt nie przypuszczał, że w Redwood Falls – miasteczku spowitym mglistą ciszą i cichym rytmem codzienności – tkwi tak stara i mroczna tajemnica. Przybywający z zewnątrz doktor Caldwell liczył na odprężenie i nowy start, nieświadom głosów od dawna wzywających go w mrok. Ale kiedy w noc pełną szeptów i niepokojów zaczynają znikać ludzie, a mieszkańcy popadają w zbiorową histerię, staje się jasne, że Redwood Falls skrywa znacznie więcej, niż kiedykolwiek chciałoby ujrzeć światło dzienne.

Wśród splątanych ulic i szemrzącego lasu rodzi się zło – wyłania się subtelnie i nieubłaganie, wabiąc niewinne ofiary w sam środek labiryntu lęku i pradawnych obrzędów. To właśnie tutaj sumienie i racjonalność zetrą się z koszmarnymi legendami, a granica między prawdą i zabobonem okaże się niepokojąco krucha. Czy doktor Caldwell zdoła oddzielić fakty od złowrogich ułud i uratować miasteczko, zanim żądza krwi i pradawne rytuały doprowadzą do niewyobrażalnego dramatu?

ROZDZIAŁ 1:Nowy początek

James Caldwell, pochylając się nad kierownicą, spoglądał na drogę z niejasnym uczuciem niepokoju. Kręta szosa prowadziła w głąb lasu, który w późnojesiennym świetle sprawiał wrażenie wyłaniającej się z mgły krainy – cichej, ponurej i nieco złowrogiej. Na horyzoncie ginęły czerwone i złote liście klonów, a nad koronami sosen unosiły się ciężkie, ciemne chmury. Temperatura spadała, a delikatna mgła otaczała samochód niczym zasłona.

Za każdym razem, kiedy przychodziła mu do głowy myśl, że może wrócić i dać sobie spokój z tą przeprowadzką, powtarzał w duchu, że nie ma odwrotu. Mimo wszystko liczył na to, że Redwood Falls – urocze miasteczko w Nowej Anglii, o którym opowiadano mu tak wiele – pomoże mu zacząć od nowa. W radiu słychać było szum i pojedyncze strzępy wiadomości o wypadkach w okolicy, ale Caldwell szybko przełączył stację, jakby podświadomie chciał uciec od słów „śledztwo”, „ofiara” czy „niewyjaśnione okoliczności”.

Niedługo potem dostrzegł drewnianą tablicę, na której z trudem można było odczytać hasło: „Witaj w Redwood Falls. Odpocznij wśród ciszy i natury”. Uśmiechnął się gorzko do siebie. Cisza rzeczywiście była gęsta i przeszywająca. Nie wiedział, czy jest gotowy na takie zupełnie inne życie, ale był przekonany, że nie stać go na dalsze udawanie, iż w poprzednim miejscu wszystko jest w porządku.

Wjeżdżając do centrum miasteczka, zauważył niewielki rynek otoczony wiekowymi budynkami. Sklepiki z szyldami pamiętającymi lepsze czasy, apteka z półprzezroczystymi zasłonami w oknach, maleńka piekarnia pachnąca chlebem, który zapewne od dawna zdążył wystygnąć. Wszędzie panował spokój – zbyt wielki, jak na gust Caldwella, przyzwyczajonego do zgiełku dużego miasta.

Zaparkował pod budynkiem z napisem „Agent Nieruchomości – Turner & Spółka”. Siedział jeszcze przez chwilę w samochodzie, rozmasowując kark. W pamięci przywołał wizję, jaką miał poprzedniej nocy, zanim wyruszył w drogę: białe światło, szpitalny korytarz, echo kroków i przytłumiony dźwięk płaczu. Obrazy te były wciąż zamglone, niechętne, by odsłonić prawdę. Westchnął i wysiadł, zamykając z chłodem drzwi.

Wewnątrz biura przywitała go kobieta o życzliwym, lecz nieco nerwowym uśmiechu. Miała na imię Linda Turner – szczupła, w średnim wieku, z uczesaną w kok fryzurą i okularami zsuniętymi na czubek nosa.

— Doktor Caldwell? – zapytała, unosząc brwi. – Czekałam na pana. Mam nadzieję, że podróż minęła spokojnie?

— W miarę tak… – odparł, rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu pełnym segregatorów i rzuconych luzem papierów.

— Udało mi się dojechać bez większych problemów. Tylko mgła trochę gęsta.

Linda pokiwała głową, jakby doskonale rozumiała, co ma na myśli.

— Dla jednych to mgła, dla innych to… – zawiesiła głos. – Cóż, Redwood Falls potrafi być dziwne o tej porze roku. Ale proszę się nie zniechęcać.

Wymieniła z nim kilka uwag o domu, który wynajął – niewielkim, położonym na uboczu, blisko lasu. Wręczyła pęk kluczy, jakieś dokumenty i dodała:

— Jeśli coś będzie nie tak, proszę dać znać.

Caldwell odwzajemnił uśmiech, choć czuł lekkie ukłucie w żołądku. Nie miał wątpliwości, że za uprzejmym tonem Lindy kryła się obawa, ale nie potrafił jeszcze powiedzieć, czego dotyczyła.

Kiedy znów ruszył w drogę, zauważył, że niebo się przejaśniło – choć nieznacznie. Po krótkiej chwili zaczął zjeżdżać z głównej ulicy w bok, ku domom usytuowanym na wzniesieniu. W końcu dotarł do celu: drewniany budynek o szarzejącej elewacji, otoczony przez wysokie sosny. Trawnik przed wejściem był zarośnięty, a ziemia miękka od niedawnych deszczów. Dom zdawał się spoglądać na nowego lokatora pustymi, ciemnymi oknami.

Wszedł do środka, przekręcając klucz w starym zamku. Ciche skrzypnięcie drzwiczek przyprawiło go o dreszcz. Wnętrze okazało się przestronne, lecz chłodne. Panele na podłodze trzeszczały, a w kącie korytarza zauważył niewielki stosik kartonów. Włącznik światła nie zadziałał – być może przepaliła się żarówka, a może w całej okolicy był chwilowy zanik prądu. Oparł walizkę o ścianę i rozejrzał się.

Niewielki salon z kominkiem, kuchnia w głębi, schody prowadzące na piętro. Powietrze pachniało wilgocią i zatęchłym drewnem. Caldwell powoli przechodził przez kolejne pomieszczenia, odprowadzany echem własnych kroków. W korytarzu wiodącym do piwnicy zauważył odcisk czyjegoś buta w kurzu, jakby ktoś tu niedawno przeszedł. Czyżby Linda przyjechała sprawdzić instalacje? – pomyślał, ale w głowie odbiła mu się nieprzyjemna nuta wątpliwości.

Na zewnątrz zaczynało już zmierzchać, więc postanowił rozpakować się najszybciej, jak to możliwe, i zadzwonić do elektryka albo kogokolwiek, kto mógłby pomóc mu z oświetleniem. Miał jednak wrażenie, że w Redwood Falls nikt nie reaguje w pośpiechu. To miejsce miało swój rytm – powolny, wyczekujący, trochę niepokojący.

Po kilkudziesięciu minutach przełożył część rzeczy do szafek i szuflad, znalazł starą, przenośną lampę naftową w jednym z kartonów. Sprawdził ją bez większej nadziei – o dziwo, działała. Wieczór zapadł szybko; światło rzucane przez płomień tańczyło na ścianach, tworząc powykrzywiane cienie.

Przywrócił radiu w samochodzie zasilanie z zapasowego akumulatora i ustawił je w salonie, by nie czuć się całkowicie odciętym od świata. Dźwięk szumów i trzeszczenia napełnił ciszę, a co jakiś czas dobiegały fragmenty piosenek. Caldwell nie był jednak w stanie się zrelaksować. Wciąż czuł dziwny ucisk w mostku.

Gdzieś w oddali, na zewnątrz, zawył wiatr. Dom odpowiedział lekkim stukotem – jakby za ścianą biegły myszy, a stare belki drzwi tarły się o framugę. Caldwell wstał, chcąc sprawdzić, czy wszystkie okna są zamknięte. Przeszedł się wokół budynku, stawiając ostrożne kroki w półmroku, lecz nic nie zauważył. Kiedy wrócił do salonu, zapalił kominek, by przynajmniej zyskać odrobinę ciepła.

Nagle zadzwonił telefon. Drgnął, słysząc tak nieoczekiwany dźwięk. Na wyświetlaczu nie było numeru – tylko napis „Połączenie przychodzące”. Odebrał, lekko drżącymi rękami.

— Halo? – powiedział, starając się brzmieć pewnie, choć serce łomotało mu w piersi.

Przez kilka sekund słyszał tylko przytłumione trzaski, jakby głęboki szum morza w słuchawce. Potem rozległ się cichy, płytki oddech. Caldwellowi zdawało się, że ktoś go obserwuje przez tę niewidzialną linię.

— Halo? – powtórzył.

Nic. Po chwili rozmowa została przerwana. Próbował oddzwonić, ale telefon informował, że „połączenie niemożliwe”.

Wieczór stawał się jeszcze bardziej przygnębiający. Po dłuższej chwili wahania wyłączył radio, gotów pójść spać. Myśli kołatały mu się w głowie – kto mógł dzwonić? Może to pomyłka? A może…

W sypialni na piętrze, przykrytej cienką warstwą kurzu, rozścielił tymczasowo śpiwór na łóżku i ułożył się, zamykając oczy. Mimo zmęczenia długo nie mógł zasnąć. Za oknem wiatr szumiał wśród drzew, jakby szeptał niezrozumiałe słowa. W snach, kiedy w końcu zmorzył go półsen, zobaczył siebie w białym korytarzu szpitalnym: słyszał krzyk i czuł zapach krwi, ale gdy odwracał się, widział tylko migające jarzeniówki i cień własnej sylwetki. Próbował zawołać kogoś, kto zdawał się stać tuż za rogiem, lecz głos więzł mu w gardle.

Nad ranem obudził go dźwięk spadających kropel na parapet. Deszcz powracał, tym razem w postaci mżawki, która wypełniła okolicę gęstą, sino-szarą poświatą. Caldwell zszedł na dół, aby zaparzyć kawę, choć kuchnia wyglądała równie posępnie, co wczoraj. Dopiero teraz zauważył na blacie cieniutką ulotkę: „Przeczytaj lokalne wieści w Redwood Gazette! Sprawdź ostatnie artykuły dotyczące zagadkowych zdarzeń w mieście”. Nie miał pojęcia, kto ją tam zostawił, ani dlaczego dopiero teraz rzuciła mu się w oczy.

Zamknął oczy, nagle czując, że w tym małym miasteczku czekają go nie tylko zwykłe problemy. Poczuł znajome mrowienie w karku – przeczucie, że coś ważnego wydarzy się prędzej, niż myśli. I to coś wcale nie będzie przyjemne.

Wypił pierwszy łyk kawy w ponurym milczeniu, wsłuchując się w jednostajne kapanie deszczu i odgłosy starych desek, skarżących się na ciężar jego kroków. Właśnie w tej chwili, pośród natrętnej ciszy domu i cichej krzątaniny myśli, zrozumiał, że rozpoczyna się nowy rozdział w jego życiu. I że w Redwood Falls cisza ma zupełnie inny wymiar – kryje w sobie więcej nieznanego mroku, niż potrafiłby sobie wyobrazić.

ROZDZIAŁ 2:Pierwsze spotkania

Poranek w Redwood Falls przywitał Caldwella monotonnym stukotem deszczu, który uparcie uderzał o szyby jego nowego domu. Ze względu na to że wstał wcześnie, czuł się rozbity po niespokojnej nocy. Krótkotrwały sen nie przyniósł mu ulgi – wciąż miał w głowie niewyraźne obrazy białego szpitalnego korytarza i echo dudniących w nim kroków. Kiedy wychodził z sypialni, zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu widniało nazwisko lokalnego szeryfa, którego numer dostał od Lindy Turner. Odebrał, z początku czując niepokój, lecz szybko zrozumiał, że mężczyzna jest po prostu ciekaw nowego przybysza.

Szeryf Jenkins – głos po drugiej stronie brzmiał szorstko, choć nie pozbawiony ciepła – zaprosił go do komisariatu, tłumacząc, że chce omówić możliwą współpracę. Caldwell zgodził się bez wahania, licząc, że dowie się czegoś więcej o miasteczku i przy okazji zaprezentuje się miejscowym władzom. Deszcz nie ustawał, więc jechał wolno, mijając nielicznych przechodniów skrywających się pod parasolami. Gdy dotarł na miejsce, dostrzegł budynek z czerwonej cegły, który wyglądał raczej na urzędową filię niż policyjną siedzibę.

Wewnątrz, w niewielkim holu, minął się z parą funkcjonariuszy. Szeryf Jenkins – barczysty mężczyzna o przyprószonych siwizną włosach – od razu zauważył Caldwella i zaprosił go do swojego biura. Pomieszczenie było klaustrofobicznie małe, zapełnione mapami i starymi fotografiami miasta. Po krótkiej wymianie uprzejmości Jenkins wyciągnął z szuflady grubą teczkę.

– Miło mi pana wreszcie poznać, doktorze Caldwell – powiedział, opierając się o blat biurka. – Słyszałem, że otwiera pan praktykę psychiatryczną. Przyda się nam ktoś z zewnątrz. Redwood Falls nie jest tak idylliczne, jak wielu myśli.

Na dowód swoich słów rozłożył na stole wycinki z gazet i zapiski dotyczące serii niewyjaśnionych zgonów. Caldwell z uwagą studiował fotografie, dostrzegając w nich posępne fragmenty lasu i anonimowe sylwetki ratowników. Dowiedział się, że w ostatnim czasie doszło do trzech podejrzanych zgonów, formalnie uznanych za wypadki.

– Nie mamy jednoznacznych dowodów na morderstwa, ale... – Jenkins westchnął ciężko. – Czuję, że coś jest nie tak. Pomyślałem, że może pan, jako specjalista, zauważy coś, co nam umknęło. Jeśli zobaczymy kogoś niepokojącego, skierujemy go do pana. Albo będziemy prosić o konsultacje.

Caldwell przystał na propozycję, choć miał w głowie wiele pytań. Nie spodziewał się, że ledwo po przyjeździe tak szybko zostanie wciągnięty w sprawy miejscowej policji. Rozmowa nie trwała długo – Jenkins sprawiał wrażenie człowieka otwartego, ale zabieganego. Na odchodnym uścisnął Caldwellowi dłoń, dziękując za przybycie.

Kolejnym punktem dnia był wreszcie gabinet, w którym miał zacząć pracę. Budynek, nieco podniszczony, przylegał do starej uliczki w bocznej części rynku. Ponure niebo i ciągła mżawka dodawały mu jeszcze bardziej przygnębiającego uroku, a Caldwell, wciąż pamiętając nocne sny, poczuł niepokój. W środku czekała na niego Lucy – młoda pielęgniarka, która zdecydowała się tu pracować, chcąc pomóc w uruchamianiu nowej praktyki.

– Cieszę się, że wreszcie pan dotarł, doktorze Caldwell. Mam na imię Lucy – przedstawiła się, prowadząc go do niewielkiej recepcji. Pomieszczenie było puste, wyposażone tylko w proste krzesła i stary stolik z kilkoma magazynami medycznymi. W gabinecie stało biurko, kozetka i kilka szafek – żadnego zbędnego przepychu.

Caldwell rozglądał się, stwierdzając, że musi włożyć sporo pracy, by miejsce zaczęło wyglądać przyjaźniej. Lucy wyjaśniła mu pokrótce, że zapisała już pierwszą pacjentkę na kontrolę, a później dodała, że poprzedniego dnia ktoś dziwny o niego pytał.

– Wysoki, blady, wyglądał na zdenerwowanego – tłumaczyła. – Zostawił numer, ale gdy zadzwoniłam, nikt nie odebrał.

Caldwell przypomniał sobie niewyjaśniony telefon z poprzedniej nocy, a zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Zmusił się jednak do racjonalnego podejścia – może to tylko zbieg okoliczności. Zanim zdążył pomyśleć o tym dłużej, Lucy wprowadziła do gabinetu panią Walters, starszą kobietę z lekką nadwagą, która uskarżała się na problemy z nastrojem. Caldwell skupił się na profesjonalnym przeprowadzeniu wywiadu – opisywał w notatkach jej objawy, historię depresji oraz możliwe kroki terapeutyczne. Mimo że od razu rzuciło mu się w oczy, iż pacjentka potrzebuje tylko kontrolnych rozmów i nieco wsparcia, wykonywał obowiązki skrupulatnie, chcąc zyskać jej zaufanie.

Gdy po godzinie odprowadzał ją do drzwi, Lucy odłożyła właśnie słuchawkę telefonu. Z jej miny wyczytał, że wiadomości nie są dobre.

– Dzwonił szeryf Jenkins – powiedziała cicho. – Ktoś znalazł ciało w lesie na obrzeżach miasta. To już kolejny taki przypadek w ciągu kilku tygodni.

Caldwell zadrżał lekko, przełykając ślinę. Nie powiedział ani słowa, ale nastrój w gabinecie momentalnie się zagęścił. W głowie rozbrzmiały mu wspomnienia tego, co mówił mu rano Jenkins. Miał nadzieję, że to wszystko da się wytłumaczyć niefortunnym zbiegiem okoliczności, ale instynkt podpowiadał mu, że Redwood Falls nie jest bezpiecznym schronieniem, jakiego szukał.

Wrócił do domu późnym popołudniem, kompletnie przemoczony. Na szczęście prąd został naprawiony, dzięki czemu nie musiał błąkać się po ciemnych pomieszczeniach ze starą lampą naftową. Rozwiesił płaszcz, włączył ostrożnie światło w salonie i zauważył, że cień kominka wciąż przywodzi mu na myśl zniekształcone ludzkie kontury.

Telefon zadzwonił ponownie, tym razem wyświetlając numer Lindy Turner. Jej głos drżał.

– Doktorze, przepraszam że niepokoję, ale znalazłam coś w skrzynce na listy. To... jakiś list bez adresu. W środku kartka: „Caldwell niczego nie naprawi. Labirynt jest głębszy, niż myślicie”. Boję się, że ktoś żywi wobec pana złe zamiary.

Zamilkł na chwilę, zanim odpowiedział. Zaledwie kilka minut temu zamierzał usiąść, zrobić kolację i przemyśleć na spokojnie miniony dzień. Tymczasem Redwood Falls już uwikłało go w ponury splot wydarzeń. Zadawał sobie w myślach pytanie: kto mógł napisać takie słowa i dlaczego?

– Proszę się nie martwić, pani Turner – spróbował ją uspokoić, choć sam czuł coraz większy niepokój. – Może to tylko głupi żart. Jeśli pojawi się coś jeszcze, proszę zadzwonić.

Rozmowa dobiegła końca, a dom znów wypełniła niemal absolutna cisza, przerywana jedynie miarowym kapaniem wody z okapu. Caldwell stał chwilę nad stołem w salonie, przyglądając się własnym odbiciom w ciemnej szybie okna. Wyglądał na wyczerpanego. Nawet nie próbował zapalić kominka; miał wrażenie, że nieustanne trzaskanie drewna i tańczące w półmroku cienie jedynie spotęgują napięcie.

Kiedy wreszcie zdecydował się iść na górę, rozmyślał o zaskakująco gęstej atmosferze tego miejsca i o tym, jak bardzo jego nadzieje na spokojne życie okazały się złudne. Drżącymi dłońmi zgasił światło, ale mrok nie przyniósł mu ukojenia. Redwood Falls, ze swoimi sekretami, niewyjaśnionymi zgonami i nieznajomym, który pozostawiał niepokojące wskazówki, zdawało się tylko pogłębiać tajemnicę. Caldwell zrozumiał, że przyjechał tu ze swoją traumą licząc na ucieczkę, lecz spotkał się z czymś, co być może jest jeszcze ciemniejsze niż wspomnienia, przed którymi próbował się schronić.

ROZDZIAŁ 3:Pod Osłoną Mgły

Kolejny dzień w Redwood Falls wstał ponury i mglisty. James Caldwell obudził się przed świtem, z bijącym sercem i nerwami napiętymi jak postronki. Przed snem długo rozmyślał o kartce, którą Linda Turner znalazła w swojej skrzynce. „Caldwell niczego nie naprawi. Labirynt jest głębszy, niż myślicie.” Te słowa nie dawały mu spokoju – brzmiały jak czyjeś ostrzeżenie, może groźba. A przecież nawet dobrze nie zadomowił się w tym miasteczku.

Po szybkiej kawie i niedbałym śniadaniu wyjechał do gabinetu, usiłując wmówić sobie, że w końcu przywyknie do surowego klimatu i wszechobecnej wilgoci. Mgła zasnuwała drogi grubą warstwą białej, mlecznej zasłony, a las wydawał się w niej jeszcze bardziej niesamowity. Podczas jazdy nasłuchiwał miejscowej stacji radiowej, która namiętnie powtarzała prognozę o ciągłych opadach. Zero wzmianek o znalezionym wczoraj ciele ani o tajemniczych zdarzeniach, które niepokoiły mieszkańców. Miał wrażenie, że Redwood Falls lubi utrzymywać wszystko w milczeniu.