Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przekonam cię, że twoja dusza jest zła. Czujesz fetor? Nie czujesz. Słyszysz krzyki? Nie słyszysz. Myślisz, że robisz coś nikczemnego? Nie myślisz.
Nowa Matka zakonu werbuje zagubione duszyczki. Na polecenie Najwyższej Kapłanki funduje im krwawe wdrożenie do małej społeczności mamiącej swych członków obietnicą odkupienia. Pierwszą z nich jest Koryna Dylewska, niegdyś uznawana pisarka. Jeśli chce żyć, musi wyznać grzechy.
Siedmioletni Aleksander kiedyś mieszkał na farmie złych dusz. Z pomocą przyjaciół udało mu się uciec. Znalazł bezpieczny kąt w leśnej chacie, ale czy obecność pustelnika w tak małej odległości od zakonu może być przypadkowa? Jedno jest pewne, dopóki w strukturach zgromadzenia znajdują się dzieci, Aleks nie pozwoli sobie na odpoczynek. Czy jedno czyste serce jest w stanie zbawić cały ten podły świat?
Obserwuj. Wyczekuj. Bądź ostrożny i zaatakuj, zanim oni zaatakują ciebie.
„A zanim zaśniesz, wyjaśnię ci jeszcze jedno: za murami tego zakonu nie ma już życia. Za nimi rozciąga się tylko piekło."
„Fetor” sprawił, że Twoje emocje były w strzępach? Witaj na farmie złych dusz. Szokująca kontynuacja, która otwiera czytelnikowi drzwi do kolejnej dawki bólu, tajemnic i samotności. Wystawia także wszystkie zmysły na próbę. Jeśli przekroczysz próg, nigdy nie da o sobie zapomnieć. – Ewa Oleksiewicz, @booki_eci
Niepokojąca kontynuacja powieści „Fetor”. „Farma złych dusz” to hodowla, to wylęgarnia ludzkiego bólu i grzechów. Autorka ponownie porzuca nas na granicy dwóch światów i każe przenikać do umysłów postaci. Z każdą stroną sprowadza na czytelnika coraz głębszy mrok, brud i uczucie duszącej niepewności. Zgrabnie manewruje pomiędzy niewinnością a zepsuciem. Prowadzi grę, której celem jest pokazanie bolesnej pokuty za grzechy oraz próby oczyszczenia przez cierpienie i udrękę. Powieść w prosty sposób przekazuje trudne i skomplikowane treści, dając możliwość dotarcia do brutalnej, jakże niechcianej prawdy: każdego da się przekonać, że jest potworem, a największym z nich jest właśnie człowiek. Sięgnijcie, aby przekonać się na własnej skórze, czy każdy grzech da się odkupić… – Anna Falatyn, autorka serii Prawniczka Camorry i dylogii KodeX
Ta książka wciąga, drażni, intryguje i budzi pytania. Punktuje najgorsze ludzkie zachowania, a jednocześnie w chory sposób podsuwa czytelnikowi okoliczności łagodzące dla okrucieństw. Jaki byłby wyrok, gdybyśmy znali wszystkie fakty? Gdzie jest prawda, a gdzie na scenę wchodzą obrazy głęboko zranionej psychiki? Warto przeczytać! Polecam. – Alex Sand, autorka książek Pan Strach i Człowiek w bandażach
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 284
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Fetor” sprawił, że Twoje emocje były w strzępach? Witaj na farmie złych dusz. Szokująca kontynuacja, która otwiera czytelnikowi drzwi do kolejnej dawki bólu, tajemnic i samotności. Wystawia także wszystkie zmysły na próbę. Jeśli przekroczysz próg, nigdy nie da o sobie zapomnieć. – Ewa Oleksiewicz,@booki_eci
Niepokojąca kontynuacja powieści „Fetor”. „Farma złych dusz” to hodowla, to wylęgarnia ludzkiego bólu i grzechów. Autorka ponownie porzuca nas na granicy dwóch światów i każe przenikać do umysłów postaci. Z każdą stroną sprowadza na czytelnika coraz głębszy mrok, brud i uczucie duszącej niepewności. Zgrabnie manewruje pomiędzy niewinnością a zepsuciem. Prowadzi grę, której celem jest pokazanie bolesnej pokuty za grzechy oraz próby oczyszczenia przez cierpienie i udrękę. Powieść w prosty sposób przekazuje trudne i skomplikowane treści, dając możliwość dotarcia do brutalnej, jakże niechcianej prawdy: każdego da się przekonać, że jest potworem, a największym z nich jest właśnie człowiek. Sięgnijcie, aby przekonać się na własnej skórze, czy każdy grzech da się odkupić… – Anna Falatyn, autorka serii Prawniczka Camorryi dylogii KodeX
Ta książka wciąga, drażni, intryguje i budzi pytania. Punktuje najgorsze ludzkie zachowania, a jednocześnie w chory sposób podsuwa czytelnikowi okoliczności łagodzące dla okrucieństw. Jaki byłby wyrok, gdybyśmy znali wszystkie fakty? Gdzie jest prawda, a gdzie na scenę wchodzą obrazy głęboko zranionej psychiki? Warto przeczytać! Polecam. – Alex Sand, autorka książek „Pan Strach” i „Człowiek w bandażach”
Copyright © by Catherine Reiss, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Zdjęcia na okładce: © by Lario Tus/Shutterstock
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]
Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-304-1
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
PRZED BURZĄ
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
DZIEŃ PIERWSZY UWIĘZI KORYNY DYLEWSKIEJ
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
DZIEŃ DRUGI UWIĘZI KORYNY DYLEWSKIEJ
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
DZIEŃ TRZECI UWIĘZI KORYNY DYLEWSKIEJ
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
EPILOG
Dla moich rodziców
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy [tu] wchodzicie.
Dante Alighieri, Boska komedia
PRZED BURZĄ
ROZDZIAŁ 1
Koryna Dylewska
– Burza z piorunami ogarnie północną część kraju. Według meteorologów ulewy rozpoczną się dziś w nocy i będą trwały przez następne trzy doby. Opady mogą wywołać czasowe usterki sprzętów elektronicznych i problemy z komunikacją. Ochrona cywilna wydała zalecenia dotyczące bezpieczeństwa. Lepiej będzie, jeśli pozostaną państwo w domach. Właśnie nadeszły informacje z ostatniej chwili. Prosto z Olsztyna łączy się z nami korespondent Artur Koryński.
– Witam państwa, donoszę, że ulice miasta są niemal puste. Kolejne informacje o zaginięciach dzieci powodują ogólną panikę. W sumie to już szóste zniknięcie w tym miesiącu i to tylko w województwie warmińsko-mazurskim. Ciągle pojawiające się plotki na temat tej sprawy potęgują wzajemną nieufność. Samodzielne Pododdziały Antyterrorystyczne Policji nawet mimo zapowiadanych warunków atmosferycznych nie kończą pracy. Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że uprowadzenia mogą być szeroko zakrojoną akcją werbowania dzieci do zagranicznych sekt. Specjalnie dla państwa mówił…
Telewizor wyłączył się w tym samym momencie, w którym drżąca dłoń kobiety wyprężyła się, z całych sił ściskając pilot. Palce splotła na nim tak mocno, że czuła, iż coś za chwilę pęknie. Nie wiedziała tylko, czy ona, czy ten bezużyteczny przedmiot.
– Mówisz bez sensu, Artur! – krzyknęła jak opętana do ciemnego ekranu, w którym odbijała się jej sylwetka. Opadła na łóżko niczym szmaciana kukła. – Oni nic nie robią. Wcale nie szukają mojego dzidziusia – wyrzucała słowa półszeptem, a prosto do jej warg wpłynęła słona łza.
Kobieta wybałuszyła oczy i językiem zgarnęła kroplę. Nie spodziewała się, że spod jej powiek jeszcze kiedykolwiek wydobędzie się woda. Płakała przez tak wiele godzin, iż podejrzewała, że cała ciecz już z niej uciekła, że wyszło z niej zupełnie wszystko…
– Jestem pusta. Bez ciebie jestem pusta – mruczała.
Leżała prosto na plecach niczym żołnierz gotowy w każdej chwili do wymarszu. Uniosła dłonie, lekko uginając ręce. Wpatrywała się w przestrzeń pomiędzy palcami.
– Nie mam nawet twojego zdjęcia… Niedługo zapomnę, jak wyglądasz.
Raptownie opuściła ręce i zerwała się na równe nogi. Tuż przy łóżku, na którym przed momentem leżała, stało drewniane łóżeczko dla dziecka. Kobieta zbliżyła się do niego o dwa kroki i po raz miliardowy rzuciła do jego wnętrza błagalne spojrzenie. Zimna pustka przypomniała o mrocznej rzeczywistości.
Dziewczyna uniosła głowę, chcąc wymazać z pamięci widok kolorowych poduszeczek i beżowego kocyka, które nie otulały swym ciepłem dziecka. Zacisnęła powieki z całych sił, jednocześnie ściągając wargi w wąską linię i marszcząc nos. Wiedziała doskonale, że ponowne rozluźnienie powiek może ją zabić. Nie była w stanie znieść już tego widoku. Nie mogła być dłużej w tym mieszkaniu.
Jak rażona prądem doskoczyła do telefonu leżącego na szafce naprzeciwko łóżeczka. Dopiero czując pod palcami chłód wyświetlacza, pozwoliła sobie spojrzeć. Całą swoją uwagę skupiła na wystukaniu poprawnych cyfr, a sekundę później przytknęła smartfon do ucha i ponownie zmrużyła oczy.
– Taxi Olsztyn, czym mogę służyć? – rzuciła pogodnym głosem prawdopodobnie niespełna dwudziestoletnia studentka.
„Jest wiele rzeczy, z którymi sobie nie radzę” – cisnęło się Korynie na usta, lecz zamiast tego odparła to, co musiała: jedyne zdanie, które uwodziło obietnicą chwilowej ulgi.
– Poproszę na ulicę Zientary-Malewskiej. – Przełknęła głośno ślinę. – Jak najszybciej.
– Oczywiście – odpowiedziała dziewczyna tak samo obślizgle miłym głosem. Im dłużej się go słuchało, tym bardziej zdawał się należeć do dziesięcioletniej dziewczynki, a nie do studentki. – Pan Edward zjawi się u pani za jakieś…
Dalsza rozmowa nie miała dla Koryny najmniejszego sensu.
Doskonale wiedziała, że czy miałaby czekać pięć minut, czy też pół godziny, to musiała wyjść z domu natychmiast. Chwyciła za torebkę leżącą na podłodze tuż przy szafce i wrzuciła do niej telefon. Poza tym była praktycznie pusta. Co najwyżej znalazłyby się w niej zużyta chusteczka higieniczna i listek gumy do żucia.
O dokumentach, pieniądzach czy choćby portfelu nie było mowy. Koryna straciła te rzeczy już jakiś czas temu, kiedy późnymi wieczorami kilkukrotnie wybiegała z domu wabiona czymś na kształt głosu dziecka. Któregoś razu nieumyślnie pędziła wprost przed siebie, nie zważając na estetykę miejsca, przemierzane kilometry czy gwizdy mijanych mężczyzn. Nic się dla niej nie liczyło w momencie, w którym umysł podpowiadał, że w pobliżu znajduje się twoje dziecko.
Koryna przeszła do przedpokoju, gdzie szybko wsunęła czarne adidasy. Nie zamknęła nawet mieszkania. Zbiegła po schodach, biorąc krótkie oddechy. Popchnęła drzwi frontowe i pozwoliła, aby majowe rześkie powietrze wypełniło jej nozdrza.
Wszystko wokół wyglądało obrzydliwie normalnie. Po drugiej stronie ulicy szła jakaś parka trzymająca się za ręce, kobieta niosła opuszczoną kolorową parasolkę. Z prawej dochodziły dźwięki jeżdżących samochodów. Oni wszyscy nie mieli pojęcia. Tylko niebo rozumiało. Czarne chmury przysłoniły słońce i zapowiadały niekończącą się ulewę. Artur Koryński mówił, że według meteorologów będą trwały przez trzy doby, lecz Koryna nie miała cienia wątpliwości, że nie ustąpią, dopóki w jej ramionach nie znajdzie się drobniutka istotka o tym kolorze oczu, który dostrzegała teraz u każdego obcego dziecka.
– Wszystko w porządku?
Kobieta nawet nie zauważyła, w którym momencie idąca naprzeciwko parka zatrzymała się i skręciła w jej stronę. Dłoń mężczyzny spoczywała na jej ramieniu, a tuż za nią widocznie przestraszona trzęsła się jego partnerka z tęczową parasolką.
Koryna wpatrywała się z szeroko otwartymi oczami w twarz chłopaka, po czym jednym szarpnięciem ściągnęła z siebie jego łapę.
Tę obślizgłą świńską rękę.
– Nie dotykaj mnie! – pisnęła. – Dlaczego mi to robicie? Dlaczego wszyscy o to pytacie?! – wołała wniebogłosy, na co randkowicze zareagowali dość radykalnie, oddalając się niemal truchtem.
Koryna widziała, że chłopak wyjął telefon i dokądś dzwonił.
To nieistotne. Znów poczuła ten ucisk w klatce piersiowej. Otwartą dłoń przyłożyła do serca i przez chwilę rozmasowała ten punkt.
Wtedy też podjechał samochód. Srebrny opel z żółtym znakiem „TAXI” na dachu.
Koryna szarpnęła za klamkę, niemal wyrwała drzwi z zawiasów i wtoczyła się na tylne siedzenie. Od razu zarejestrowała, że to wnętrze nie jest zbyt przyjemne, podobnie jak zapach podstarzałego mężczyzny.
– Nie tak gwałtownie. To dobry sprzęt, ale szybko się psuje – zażartował kierowca, a w przednim lusterku można było dostrzec rytmicznie unoszący się i opadający czarny, bujny wąs, przysłaniający wargi wygięte w wąski łuk. – Dokąd to dzisiaj jedziemy?
„Dokądkolwiek” – cisnęło się Korynie na usta i po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jak bardzo irracjonalne jest teraz jej zachowanie. Nakrzyczała na nastolatków, po czym wsiadła do taksówki, zupełnie nie mając pomysłu, dokąd właściwie chce jechać.
Najwidoczniej mężczyzna szybko rozeznał się w sytuacji, bo pełnym wsparcia tonem dodał:
– Nie ma pośpiechu. Bylebyśmy zdążyli przed tą burzą, co zapowiadali.
– Myśliwskie Zacisze – wydukała wreszcie, oblizując usta i sprawiając wrażenie, że o czymś właśnie sobie przypomniała.
– Jak sobie panienka życzy – odparł kierowca, a silnik cichutko zawarczał.
Koryna oparła łokieć na drzwiach, a tuż na nim osadziła głowę. Wpatrywała się w mijaną przestrzeń i dziękowała Bogu, że Edward nie próbuje z nią rozmawiać więcej, niż jest to konieczne.
Niebo zdawało się ciemnieć z każdą sekundą, mimo że dziewczyna była pewna, iż bardziej mroczne już być nie może.
Mijała bloki i domy tej części Olsztyna, która nie należała do najbardziej atrakcyjnych. Znajdujące się tutaj budynki były pobudowane jeszcze na stary wzór, a dodatkowo liczne graffiti potęgowały poczucie opuszczania slumsów. Wkrótce wszystko to zniknęło, a w ich miejscu pojawiły się wysokie, szumiące drzewa.
Jej mrugnięcia były coraz dłuższe i coraz bardziej senne. Za każdym razem, gdy Koryna spuszczała powieki, widziała maleńką twarzyczkę, a wraz z tym widokiem na jej usta cisnął się wrzask wręcz nie do opanowania. W takich sytuacjach histerycznie próbowała przypomnieć sobie, jak należało wykonywać trening relaksacyjny, który zaprezentowała jej ta dzika terapeutka, Lauren Southern.
Najpierw napięła prawą rękę i usiłowała przekonać samą siebie, że jej kończyna z niewiadomych przyczyn staje się coraz cięższa. Przyjemnie cięższa. To samo chciała zrobić z lewą. W radio leciał akurat radosny, dość wolny utwór, który w pewnym stopniu był podobny do tego, który puściła doktor Southern na spotkaniu. Koryna naprawdę poczuła, że jej ręce są cięższe. Szczególnie prawa, na której opierała się jej głowa.
Dam radę.
Chciała dodać sobie otuchy i głośno wypuściła powietrze nosem.
– Nie dam rady – wymruczała, kiedy uświadomiła sobie, że po tym, jak wyrzuciła do atmosfery cały dwutlenek węgla, musi się znowu zaciągnąć.
W chwili, gdy zdawało jej się, że nie zdoła już poskromić wybuchu, zadzwonił telefon, powodując przymusowe wciągnięcie powietrza.
Kobieta natychmiast wsunęła dłoń do torby, łudząc się, że może w końcu dzwoni do niej ktoś z policji z informacją o odnalezieniu jej dziecka. Jej mina zrzedła na widok ciągu cyfr zupełnie nieprzypominającego tego, który otrzymała od komisarza Ferenca Farkowskiego i który od razu wyryła na pamięć. Mimo to zdawał się znajomy i już po chwili Koryna rozpoznała, że należy on do dyspozytorki taksówek.
Jakaś pomyłka. Gdy tylko dzwonek ucichł, od razu wrzuciła telefon z powrotem do torby i planowała od nowa rozpocząć relaksacyjną tułaczkę. Co najważniejsze, chciała powrócić do poprzedniej pozy umożliwiającej zaciąganie się spokojem lasu. We wstecznym lusterku zarejestrowała spojrzenie wąsatego kierowcy i skrzywiła się, bo jego czyn zdawał się wręcz bolesny.
– Co? – szorstko rzuciła.
– Pewnie z pracy się tak naprzykrzają? Nawet o tej porze. Skaranie boskie… – rozpoczął wywód mężczyzna, a telefon znowu rozbrzmiał.
Koryna wyciągnęła urządzenie czym prędzej i przesunęła zieloną słuchawkę do góry.
Z dwojga złego wolała już wyjaśnić pomyłkę dyspozytorce, niż słuchać głupstw wypluwanych przez podstarzałego faceta.
– Co jest? – wysyczała hardo.
– Hm… – Dziewczyna nieco się zmieszała. – Kilkanaście minut temu zamawiała pani taksówkę.
– No i…? – zdziwiła się Koryna.
– Bo pan Edward czeka na panią. Dostałam informację, że podjechał pod wskazany adres. Na Zientary-Malewskiej, tam pani chciała, zgadza się?
Koryna głośno wciągnęła powietrze nosem, zmrużyła powieki.
– To pomyłka – odparła krótko.
– Nie no… jak pomyłka? Może zapisze sobie pani numer do pana Edwarda, to sama się pani z nim dogada i powie mu, gdzie ma po panią podjechać.
– Nie ma potrzeby – podsumowała i jednym kliknięciem zakończyła połączenie.
Mężczyzna od razu wychwycił moment.
– Czyli co, jednak nie z pracy? Czy panienka ich tam tak krótko trzyma? – wydukał i zaśmiał się głośno, prawie dławiąc się powietrzem.
– Z pracy, z pracy, ale nie mojej. Ty tam, Edwardzie, nawywijałeś – odpowiedziała całkowicie pozbawiona entuzjazmu i wyraźnie poirytowana faktem ponownej konieczności odnalezienia w miarę wygodnej pozycji.
– Edward? Jaki Edward? – Mężczyzna nawet na sekundę nie przestał się śmiać.
Koryna zauważyła, że samochód zwalnia. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że podczas gdy ona rozmawiała z dyspozytorką, kierowca skręcił w leśną ścieżkę.
Ich spojrzenia na moment spotkały się we wstecznym lusterku, a serce kobiety zaczęło bić szybciej.
– Proszę się zatrzymać – powiedziała, starając się przyjąć surowy ton.
Umiała to robić doskonale, w końcu była zimną suką dla wszystkich ludzi, odkąd jej dziecko zniknęło.
– Zatrzymałem się – odparł melodyjnie mężczyzna.
Wraz z jego słowami Koryna usłyszała charakterystyczne kliknięcie świadczące o zablokowaniu drzwi. Mimo to jej dłonie jakby automatycznie przywarły do klamki i szarpnęły za nią z całych sił.
Odchyliła się, jeszcze głębiej wciskając się w fotel.
– Jedź, mówię. – Tym razem jej głos lekko zawibrował i w żaden sposób nie była już w stanie tego ukryć.
– Najpierw mówi, żebym się zatrzymał, potem żebym jechał. Ech, kobiety – westchnął ostentacyjnie i zaintonował tubalny koncert, w którym główne skrzypce grał jego śmiech.
Koryna jak zamrożona pragnęła wtopić się w fotel. Przeniknąć przez tkaninę i całą tę konstrukcję, która oddziela ją od zewnętrznego świata.
Minuta ciszy ciągnęła się dla dziewczyny w nieskończoność, a jednocześnie trwała tyle co nic, gdyż myśli plątały się, przypływały i znikały.
– No to teraz panienka zawiąże sobie tym nogi. – Kierowca odwrócił się przez prawe ramię i wystawiał w kierunku dziewczyny grubą, bawełnianą, czerwoną linkę.
Koryna wstrzymała powietrze i czuła, że serce wyskoczy jej zaraz z piersi. Na sekundę zapomniała o wszystkim tym, co nie dawało spokoju w ciągu ostatnich dni. Teraz liczył się tylko ten moment. Była pewna, że rozpoczęła się gra, w której stawką jest życie.
– Dlaczego? Dlaczego to znowu dzieje się właśnie mnie? – dukała, wcale nie oczekując odpowiedzi.
Zauważyła, że schowek po stronie pasażera jest otwarty. Prawdopodobnie to z jego wnętrza mężczyzna wyciągnął linę, gdy ona jak oszalała szarpała za klamkę. Teraz znajdowały się tam już tylko dwa srebrne noże, trzy strzykawki wypełnione jasnoróżowym płynem oraz mały czarny rewolwer.
– Podobają ci się? – zapytał pogodnie mężczyzna, doskonale odgadując, na co patrzy jego ofiara. – Chciałabyś ich posmakować w sobie? – ciągnął, niemal wywiercając w dziewczynie dziurę napastliwym spojrzeniem. – Co tam szepczesz? Nie chciałabyś? To zwiąż nogi – ponaglił, a kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej, wykrzywiając przy tym bujny wąs.
Koryna zmrużyła powieki i zmarszczyła znacząco czoło. Wiedziała, że to, czego nie chce najbardziej, to ujrzeć twarzy mężczyzny. Jeśli to zrobi, to ta będzie nawiedzała ją w snach już do końca życia. Niczym maska będzie dopasowywała się do twarzy każdego napotkanego przez nią mężczyzny.
Dłoń z linką zbliżyła się do niej o centymetr.
– No dalej. Nie wstydź się.
Dziewczyna wysunęła drżącą rękę w kierunku przedmiotu, nie otwierając jednak całkowicie oczu. Gdy palce spotkały się z bawełną, samowolnie cofnęły się o kilka milimetrów. Drugą rzeczą, której straszliwie nie chciała, było to, żeby ten mężczyzna dotknął jej chociażby palcem. Każde z tych miejsc już do końca świata byłoby brudne, naznaczone piętnem, którego nie da się zmyć żadnymi detergentami – nawet szorując przez długie lata. To jak nigdy niegojąca się rana, którą urazić może wszystko, zasklepić natomiast nie jest w stanie absolutnie żadna siła.
– Ja mam dziecko – wyszeptała między krótkimi oddechami. – Ono zaginęło. Na pewno słyszałeś o serii porwań. Na pewno słyszał pan… – poprawiła się.
Chciała wykorzystać tę sytuację jako swego rodzaju kartę przetargową. Pragnęła wzbudzić litość. Obudzić w tej chorej istocie choćby szczyptę człowieczeństwa.
– To nic – odparł kierowca. – Jesteś jeszcze młoda, będziesz miała nooowe.
Przeciągnięta głoska zaświdrowała w umyśle Koryny, powodując złudzenie namacalnego bólu.
Jej palce ponownie zbliżyły się do linki i tym razem zacisnęły się na niej mocno. Dopiero kiedy przyciągnęła ją do siebie, otworzyła oczy. Uświadomiła sobie, że ostatnimi czasy częściej spogląda w ciemność niż w cokolwiek innego. Czerwony sznurek na jej dłoni powodował niemiłe swędzenie. Przez myśl przeszło Korynie, że musi być czymś nasączony.
– Lubię długą grę wstępną, ale bardziej będzie mi się podobać, gdy będziesz już związana. Pomogę ci.
Mężczyzna westchnął i na moment z jego twarzy zszedł uśmiech, zastępując go czymś na kształt grymasu jak u dziecka, które musi czekać przy kasie, aż kasjerka skasuje batonika. Obrócił się do schowka, a chwilę później znów do Koryny i uniósł przed sobą pełną strzykawkę.
– Nie.
Tylko tyle była w stanie wydobyć z siebie dziewczyna i nie przeciągając już dłużej, zajęła się związywaniem swoich nóg na wysokości kostek. Nie potrafiła myśleć racjonalnie. Nie przyszło jej do głowy, żeby napiąć teraz nogi, by po ich rozluźnieniu linka była choć odrobinę luźniejsza. Zamiast tego zawiązała ją ciasno, samą siebie skazując na potępienie.
– Bardzo ładnie – pochwalił ją kierowca. – Teraz wystaw rączki.
– Nie. Proszę… – wydukała, ale jej ciało nie miało siły, by walczyć.
Kobieta posłusznie wypełniała polecenia, napędzana jedynie pragnieniem życia. Grube palce mężczyzny czule muskały jej knykcie tylko po to, by chwilę później podnieść z podłogi końcówkę linki i naprężywszy ją z całych sił, skrępować dłonie dziewczyny.
Koryna wiedziała, co będzie dalej. Mężczyzna odblokuje drzwi i wytarga ją z samochodu, by zrobić z nią coś okropnego, by splamić ją na zawsze i pozostawić niezmywalny tatuaż ze swoją podobizną. Być może przed tym, tak czy inaczej, odurzy ją narkotykami.
W sumie może tak byłoby lepiej.
Potem pewnie zostawi ją w tym lesie zupełnie samą, brudną i przestraszoną.
– Teraz jesteś ładna – odparł kierowca i odwrócił się w stronę przedniej szyby.
Wolałabym być brzydka. Teraz on odblokuje drzwi, ten sam scenariusz. Wszyscy robią to tak samo.
– No to jedziemy.
– Jedziemy? – wydobyło się z ust skrępowanej dziewczyny.
Tego się nie spodziewała.
– A ty myślałaś, że co? – Zaśmiał się tubalnie, opluwając przy tym przednią szybę. – Chyba nie myślałaś, że cię zerżnę, ty mała suko – zaszydził i pogroził palcem jak nieposłusznemu zwierzęciu.
Koryna głośno odetchnęła, zupełnie nie będąc w stanie kontrolować teraz swoich odruchów.
– Ty się tam wcale nie ciesz. Tam, dokąd jedziemy, zrobią ci coś o wiele gorszego.
ROZDZIAŁ 2
Aleksander
Nawet kiedy Aleks był całkiem malutki, nie wierzył – tak jak większość dzieci – że pod łóżkiem mieszkają potwory. Nie zrywał się przerażony w odpowiedzi na każdy głośniejszy dźwięk za oknem. Nie wprawiały go w stagnację z lekka uchylona stara szafa czy skrzypiące drewniane drzwi. On od zawsze wiedział, że wszystkie najgorsze koszmary poukrywane są w ludziach, nie w miejscach czy przedmiotach. To człowiek odpowiedzialny jest za całe zło tego świata i tylko on może z nim zawalczyć.
Chłopiec często marzył, że jest wojownikiem pokonującym monstrualne bestie. Przez lata wmawiał sobie, że właśnie z takich pojedynków pochodzą szpecące jego twarz blizny. Jedna wychodziła od linii włosów, zahaczała o brew – przez co ta nigdy do końca nie wyrosła – szła przez całą długość policzka, omijając o mniej więcej pięć centymetrów drobny nos i usta, aż do brody. Druga, nieco cieńsza, po lewej stronie, zniekształcała ucho i cięła okolicę żuchwy.
Wiele czasu musiało upłynąć, nim zrozumiał, że nie pozostawiły ich uczciwe upiory walczące z wyższym rangą wojownikiem, a kobiety pastwiące się nad niewinnym dzieckiem. Od jakiegoś czasu nie wierzył już w słowa siostrzyczki, która przekonywała, że właśnie w takim stanie go odnaleziono. Po tym, jak poznał Maksa, znalazł Laurę, a później na własne oczy zobaczył, do jakiego stanu mogą doprowadzić dziecko, nie miał wątpliwości, że każda z tych sznyt to ICH dzieło.
– Dwa, cztery, dwa, L-a-u-r-a. Nie rozumiem – wychrypiał bezradnie, rozkładając przy tym ręce i marszcząc czoło.
– Masz problem z czytaniem? – zaszydził towarzysz.
– Nie o to chodzi. Wiem, co tu jest napisane. Dwieście czterdzieści dwa Laura. Nie rozumiem, dlaczego ktoś tak strasznie ją skrzywdził, dlaczego wypalił jej te znaki…
– Naprawdę nie rozumiesz? – zapytał fiołkowooki.
W rzeczywistości sam też nigdy nie rozumiał, czemu zakonnice tak dotkliwie znęcają się nad dziećmi. Czemu robią tak podłe rzeczy. Nie mógł jednak przyznać się do tego przed młodszym kolegą, a nawet przed sobą…
Bez słowa odpowiedzi zsunął z siebie bielutki habit. Odwrócił się plecami do Aleksandra. Zupełnie nagi stał tak, ukazując wszystkie swe blizny, pręgi, siniaki. Wyglądało to, jakby każdego dnia był katowany przy pomocy jakiegoś drucianego sznura bądź kolczastego bicza. Stare zasklepione rany mieszały się z nowszymi, jeszcze krzykliwie czerwonymi, prawdopodobnie sprzed kilku tygodni. Na plecach, tuż przy szyi, widniał wypalony napis:
108 Maks.
Siedmiolatek kiedyś czuł się winny, że na jego plecach nie ma numeru. Zrobiłby wszystko, aby zabrać ten ból z barków Laury i Maksa. Nosił to w sobie do chwili, w której zrozumiał, że być może w jakiś sposób jednak im pomógł – przyjął najcięższe ciosy na swoją twarz. Nie potrzebował numerów ani żadnych oznaczeń, to, co nosił na buzi, było skuteczną stygmatyzacją „towaru”. Gdyby nie spotkało to jego, to byłoby równoznaczne z tym, że inne dziecko by przez to przeszło. Cała ta breja złości i strachu musiała się na kogoś wylać.
– Dobrze, że to byłem ja. Wcale nie byłem bezużyteczny… – mamrotał pod nosem chłopiec.
– Szuukam!
Wrzask rozciął powietrze i sprawił, że rudowłosy automatycznie przycisnął dłoń do ust. Równocześnie drugą ręką jeszcze bardziej zacieśnił uchwyt na gałęzi.
Jakiś czas temu nie odważyłby się nawet zamarzyć o wspinaczce na drzewa.
Tymczasem siedział wysoko, głęboko schowany między bujnymi liśćmi. Zaciągnął się powietrzem i dałby sobie rękę uciąć, że to całkowicie różni się od tego, które codziennie wdychał w klasztorze.
Następny flashback uderzył go boleśnie i sprawił, że chłopiec, a wraz z nim całe drzewo, zachwiał się odrobinę.
Rude włosy chłopca, a zaraz za nimi zielone, duże oczy wyłoniły się spod parapetu i centymetr po centymetrze skanowały rozgrywającą się właśnie scenę. Z kaplicy w dwóch rzędach wychodziły kolejno siostry. Aleks nie znał imion wszystkich, bardziej kojarzył kobiety z sytuacji, kiedy to spotkał je w swojej komnacie.
Ubrane były w swe codzienne ciemne szaty oraz długie płaszcze ze spiczastymi kapturami, zakrywającymi ich włosy i częściowo twarze. Pierwsza para zakonnic trzymała w dłoniach zapalone, długie świece. Cztery następne pary niosły jakąś wielką rzecz zakrytą białym prześcieradłem.
Co to jest? Co jest tam schowane?
Na samym końcu w odstępie od innych sióstr powolnie toczyła się Matylda.
Chłopiec, jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w niesiony przez mniszki przedmiot, umieszczony na drewnianym podłożu, okryty tkaniną.
Co one tam mogły schować?
Serce dziecka kołatało jak szalone i choć Aleksowi nie przychodził do głowy pomysł, co mogłoby się tam kryć, ciało zareagowało jakby automatycznie.
Wzrok na chwilę przeniósł na swoją rękę, na której bystrymi, młodymi oczami zarejestrował stojące dęba włoski, a gdy percepcyjnie powrócił do wydarzeń na zewnątrz, spiorunowało go odwzajemnione srogie spojrzenie Matki.
Dłoń, która opadła na jego lewe ramię, zdawała się ważyć tonę. Aleks odchylił się i gdyby nie zaciskające się na jego ubraniu palce, wylądowałby już na twardej glebie.
– Od razu cię znalazłem. Jesteś beznadziejny w tę grę! – Zaśmiał się starszy kolega z szopą gęstych, czarnych włosów i podciągnął przyjaciela w taki sposób, aby obaj byli w bezpiecznej pozycji.
– Taaak? Beznadziejny? – odpysknął Aleks i niemal jednym susem zeskoczył z gałęzi, jeszcze w locie wrzeszcząc: – BEREK! – Puścił się jak w cwał. Gnał prosto przed siebie, omijając kolejne drzewa.
Maksowi zajęło dłuższą chwilę, nim zorientował się, co właśnie się wydarzyło, i zaczął gonić młodszego przyjaciela.
Kępy ciemnomiedzianych włosów rozwiewał ciepły wiatr. Oddechy zdawały się coraz krótsze i częstsze. Serce biło jak oszalałe i już po kilku sekundach chłopiec czuł, że brakuje mu tchu.
– Nie poddam się. Dopóki żyję, nigdy się nie poddam – mamrotał. – Byłem w złym miejscu. Ja, Maks, Laura, Karolina… Wszyscy trafiliśmy nie tam, gdzie winno było być nasze lokum, ale to jest już przeszłość. Wspólnymi siłami wydostaliśmy się i każdy z naszej czwórki miał w tym niezaprzeczalny udział. – Pole widzenia zawężało się, a ostrość jakby rozmywała się z każdą sekundą. – Nie poddam się – powtórzył chłopiec, chwilę przed tym całkowicie przestał widzieć. Nawet wtedy jednak jego nogi jak zaprogramowane pędziły przed siebie.
– Poczekaj. Nie mam siły – wyszeptał Maks, ale wystarczyło, aby drewniane buty chłopca wryły się głębiej w ziemię.
Kto by przypuszczał, że hamowanie będzie trudniejsze niż pęd przed siebie, nawet bez możliwości zaczerpnięcia powietrza.
Maks był blisko, dosłownie kilka metrów dalej. Pochylał się, opierając dłonie na kolanach. I choć to, co było wokół niego, dla Aleksa wciąż było rozmazane, to jego sylwetka wydawała się niebotycznie ostra.
Nadal nie będąc w stanie złapać oddechu, zbliżył się do dziesięciolatka z zamiarem zapytania, co się stało. Zamiast tego z jego ust wydobyła się seria kaszlu wywołująca potrzebę zwymiotowania.
Skromna zawartość żołądka wylała się na ciemnozielony mech.
Maks wyprostował się i wspierającym gestem poklepał przyjaciela po plecach. Zaczekał, aż ten skończy rzygać, i półszeptem dumnie oznajmił:
– Znowu przegrałeś.
Aleks wytarł usta wierzchem drżącej dłoni, a potem głośno odchrząknął.
– Myślałem, że uraziłeś się w którąś z ran – stwierdził pełnym współczucia tonem.
– Przecież cały jestem chodzącą raną! – Maks zaśmiał się, na co Aleks był w stanie odpowiedzieć jedynie lekkim uśmiechem.
Siedmiolatek przyjrzał się uważnie swojemu towarzyszowi. Długie czarne rzęsy opadały i unosiły się co kilka sekund jak u porcelanowej lalki. Pod prawym okiem wciąż znajdował się fioletowy wykwit, który w niepokojąco perfekcyjny sposób pasował swą barwą do fiołkowych oczu. Poza tą raną dobrze widoczne było jeszcze tylko drobne rozcięcie z prawej strony na różowych młodzieńczych ustach.
Aleks doskonale pamiętał moment, w którym znalazł Maksa na posadzce w jego komnacie. Ta jedna chwila wyryła się jak tatuaż, ponieważ wiązała się z bólem, jakiego siedmiolatek nigdy dotąd nie doświadczył. Poczuł wtedy, że coś, co przez tak długi czas skrzętnie planował, może rozsypać się niczym domek z kart.
– Maks! Maks! Żyjesz?! – wykrzyczał, kucając przy chłopcu, który leżał w kałuży krwi.
Jego pokój był w opłakanym stanie, sprawiał wrażenie, jakby przeszło po nim tornado. Kołdra, prześcieradło, poduszki, materac… wszystko to porozrzucane po pomieszczeniu. Krwawe odciski dłoni na ścianach i kałuże z osocza zaścielające niemal całą powierzchnię podłogi. A teraz jeszcze porozrzucane odłamki szkła.
– Słyszysz mnie? – ponaglił i chwycił dziesięciolatka za czarne wilgotne włosy.
Pociągnął za nie nieznacznie, chcąc w ten sposób umożliwić przyjacielowi efektywniejsze oddychanie.
– Ból… – wydobyło się z poharatanych ust Maksa.
Aleks zastanawiał się przez moment, czy słyszał to słowo naprawdę, czy jedynie w swojej głowie, która tak strasznie pragnęła odpowiedzi.
– Wiem. Wiem, że bardzo boli… – odparł po chwili zadumy.
Zabrał się do rozwiązywania torby, stworzonej z prześcieradła. Wyciągnął z niej dwa plastikowe pudełeczka. Jedno białe, drugie niebieskie. Wydobył po jednej tabletce z każdego. Teraz zdawało się, że obie są czerwone, gdyż palce chłopca wskutek dotknięcia włosów przyjaciela przybrały taki właśnie kolor, a następnie zabarwiły kapsułki.
– Dasz radę to połknąć? – zapytał troskliwie i przystawił dłoń z lekarstwami pod usta Maksa.
– Powiedziała, że ból mnie oczyści.
To była już przeszłość.
Teraz obaj mogli biegać beztrosko po lesie.
– Wygrałem. Już nigdy tam nie wrócę – wymamrotał pod nosem. – To nigdy nie było dobre miejsce.
DZIEŃ PIERWSZY UWIĘZI KORYNY DYLEWSKIEJ
ROZDZIAŁ 3
Koryna Dylewska
Słodki smak krwi pobudził kubki smakowe i sprowadził ją do świata żywych. Koryna automatycznie oblizała wargi, chcąc je maksymalnie nawilżyć. Nie zastanawiała się jeszcze nad tym, co właśnie rozciera po swoich ustach. Mozolnie przełknęła ślinę i pozwoliła sobie na trzy głębsze oddechy. Powieki uniosła o milimetr, a chwilę później z powrotem je opuściła, zdając sobie sprawę, że kosmyki jej czarnych włosów mieszają się z rzęsami.
Zaraz je odgarnę. Muszę odpocząć tylko minutę.
Głowa opadła na prawą stronę, tym samym wyręczając ją w zadaniu.
Coś jest nie tak.
Uświadomiła to sobie wskutek kolejnej sytuacji udowadniającej, że nie panuje nad swoim ciałem.
To nic. Ważne, że żyję. Dopóki oddycham, wciąż jestem w grze.
Nie była w stanie ułożyć bardziej sensownej myśli. Ponownie spróbowała spojrzeć i zorientować się w sytuacji, ocenić straty i wyrządzone jej do tej pory krzywdy. Wąskie pole widzenia zdradzało coś na kształt otwartego okna, przez które docierały do niej promienie gorejącego słońca.
Miała być burza. Tuż po tym wspomnieniu nadeszły kolejne.
Byłam w taksówce. Nie. To nie była taksówka. To nie był mężczyzna, z którym miałam jechać.
Wydarzenia stopniowo wskakiwały na swoje miejsce, a kostki i nadgarstki momentalnie zapiekły, przypominając o czerwonej lince krępującej jej ruchy.
Dziewczyna zasyczała, wyobrażając sobie kończyny obdarte aż do mięsa. Ostrożnie poruszyła palcami u stóp, następnie to samo zrobiła z tymi u rąk. Wydawały się bardzo ciężkie, lecz co najważniejsze, wszystkie na swoim miejscu.
Podłoże, na którym leżała, było w miarę miękkie. W nozdrza uderzał zapach drzew znajdujących się za oknem. Mieszał się on jednak z czymś jeszcze. W pierwszej chwili Koryna nie była w stanie precyzyjnie ocenić, co jej to przypomina. Nie miała jednak wątpliwości, że musi to być detergent. Zmusiła samą siebie, by poruszyć głową i dzięki temu odsunąć ją od słońca, które nawet mimo zamkniętych powiek powodowało ból wrażliwych spojówek.
Milimetr po milimetrze unosiła głowę, zdawało jej się, że waży z tonę. Nagły impuls bólu sprawił, że przygryzła język. Dopiero po chwili zorientowała się, co się właściwie wydarzyło. Uczucie, którego doświadczyła, przypominało niespodziewane oderwanie plastra. Gdy jej głowa przed momentem opadła na jedną stronę, poraniona skóra musiała niejako przykleić się do poduszki i nawet wolny ruch otworzył ranę ponownie.
Jeszcze raz oblizała usta i zastanowiła się, czy ta krew, której posmak czuje, pochodzi ze skaleczenia na głowie, czy z przegryzienia języka.
Napięła prawe ramię i niczym człowiek dotknięty paraliżem walczyła z własną ręką.
Musiała dotknąć rany. Musiała ocenić, czy to osłabienie jest powodowane przez znaczną utratę krwi, czy przez zwykłe naćpanie jej przez tego mężczyznę z taksówki. Wspomnienie strzykawek wypełnionych jasnoróżowym płynem w jego schowku zaświeciło w umyśle niczym jarzeniowe światło.
Koryna walczyła ze sobą, nadal na wpół przytomna, jedynie częściowo rejestrując bodźce.
Zapach środka czyszczącego zdawał się teraz górować nad powiewem świeżości z zewnątrz. Do tego dochodził jeszcze dziwny dźwięk.
Palce w końcu dotarły do skroni, a Koryna wzdrygnęła się zupełnie, jakby nie była pewna, czy to jej opuszki. Wędrowała nimi niemrawo, szukając rany, a jednocześnie przy jej prawym boku przesuwało się coś, co mroziło całe ciało i wysyłało krótki impuls do mózgu mówiący: „UCIEKAJ”.
W końcu knykieć natknął się na miejsce nad uchem bardziej mokre niż pozostałe części głowy. To dotknięcie spowodowało gwałtowne cofnięcie palców i napięcie aż do łokcia ręki, która zatrzęsła się i za żadne skarby nie chciała ponownie mieć styczności ze zranionym miejscem. Zamiast tego Koryna postarała się, aby sprowadzić ją do oka i palcami pomóc powiece podnieść się wyżej. Ten czyn jakby przesłał komunikat do drugiego oka, a gdy oba były już szeroko otwarte, stopniowo powracała ostrość widzenia.
To, co dziewczyna wyraźnie zobaczyła jako pierwsze, to chudy pająk uwieszony wysoko na sklepieniu pokoju i mimo sytuacji, w jakiej się znajdowała, poprosiła siłę wyższą, aby zwierzę nie zechciało spuścić się na jej twarz.
Muszę się skupić. Muszę skumulować siły. To może być moja jedyna szansa. Nie słychać żadnych kroków nawet w oddali. Jestem sama. Skup się!
Motywowała samą siebie i bacznie obserwowała pajęczaka. Prychnęła pod nosem, jednocześnie opluwając się lepką wydzieliną, uświadamiając sobie ironię swych myśli – jak mogła w ogóle w takiej sytuacji słać modły o to, by chudy pająk nie zleciał na jej twarz?
Wciągnęła powietrze nosem i wypuściła ustami. Całą tę sekwencję powtórzyła kilka razy. Postarała się zacisnąć palce w pięść i jeszcze raz podnieść do twarzy. Znów słyszała ten dziwny dźwięk.
A więc wcale sobie tego nie wymyśliłam.
Poczuła zimne muśnięcie przy talii.
Twarde i lodowate części tworzące wspólną sekwencję najwidoczniej są w jakiś sposób połączone z moimi dłońmi.
Chwilę później nie miała już ku temu żadnych wątpliwości, gdyż unosząc ręce na tyle, że była w stanie je zobaczyć pod nosem, rzuciła pierwsze od ocknięcia się słowo.
Krótkie „kurwa” wypełniło po brzegi całe pomieszczenie.
Stalowe kajdanki, od których odchodził długi łańcuch, przywołały do umysłu najgorsze z możliwych myśli.
Ten koszmar nadal się dzieje. Nie wystarczyło mu, by wykorzystać mnie i zostawić w lesie. To jakiś psychopata.
Co do tego Koryna nie miała wątpliwości, a to odkrycie spowodowało napływ nowej siły.
Gwałtownie opuściła rękę, a następnie szarpnęła obiema, wykorzystując skąpy zasób energii. Barki samoistnie odskoczyły w tył, a łańcuchy stanowiły opór. To uświadomiło dziewczynie kolejną brutalną prawdę. Kajdanki nie były zwyczajnie nałożone na ręce z dodatkiem łańcucha, który pozwalałby je trzymać po obu stronach ciała. On musiał być przełożony przez ramę łóżka.
Seria przekleństw cisnęła się kobiecie na usta, ale zamiast tego z jej wnętrza wydobył się tylko długi pisk. Nie zastanawiała się wtedy, że tym nagłym okrzykiem prawdopodobnie zaraz sprowadzi do pokoju tego wąsatego mężczyznę.
– Następne wydarzenie oddalające mnie od ciebie – wyjęczała wreszcie.
Patrzyła przy tym na pająka na suficie, lecz w rzeczywistości widziała wtedy coś zupełnie innego.
– Nie mam czasu – skwitowała.
Przepełniona nową motywacją zgięła nogi i podwinęła stopy niemal pod pupę. Napinając je, niczym pełzający gad przesunęła się odrobinę do góry.
Chciała usiąść, a nie miała wątpliwości, że aby zrealizować to pragnienie, musi się na czymś wesprzeć. Rama łóżka, przez którą przerzucony był łańcuch, stanowiła w tamtym momencie jedyną taką rzecz. Koryna starała się więc zbliżyć do niej, jednocześnie nasłuchując odgłosu zbliżającego się oprawcy i obserwując czyhającego na nią pająka.
Kiedy dłoń spotkała się ze stalową rurką, strużka potu spływająca po czole zmieszała się z krwią nieustannie broczącą ze świeżej rany. Koryna włożyła w ten czyn całą swoją moc i tylko dzięki temu zdołała usiąść. Nie była nawet pewna, jak wiele czasu minęło, odkąd się przebudziła. W jej percepcji zakres ten klarował się na jakieś setki godzin.
Buty oprawcy rytmicznie stukały o posadzkę, a dźwięki te tworzyły w rezultacie iście przerażający utwór. Dziewczyna oddałaby wszystko, byleby być w stanie zniknąć. Ten ból, który powracał do niej, po raz kolejny sprawiał, że uwierzyła, iż rzucono na nią urok.
– Dlaczego ja? Dlaczego znowu spotyka to właśnie mnie? – skomlała.
Drzwi do komnaty otworzyły się z przeciągłym, nienaturalnym wręcz skrzypnięciem, a ludzki cień padł na posadzkę znajdującą się przed łóżkiem. Korynie w ostatniej sekundzie udało się zrobić to, co w tej sytuacji konieczne.
Z całych sił zamknęła oczy, a tym samym nacisnęła na łzę, która nieśmiało zebrała się w kąciku oka. Ten ruch wystarczył, by uwolnić ciecz, a ta bez zbędnego zaproszenia w ułamku sekundy spłynęła po policzku, skręcając kilka centymetrów przed ustami, i opadła na posłanie.
Koryna kuliła się u szczytu łóżka w pozycji na wpół siedzącej, a strach sprawiał, że każda jej kończyna dziwacznie się wyginała. Ręce miała zaplecione na piersiach. Nadgarstki piekły wskutek długiego czasu tłamszenia ich w metalowych kajdanach. Dziękowała Bogu, że łańcuchy uczepione do obręczy są na tyle długie, iż nie zmuszają do trzymania dłoni nad głową.