Fotoplastikon - Mariusz Kanios - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Fotoplastikon ebook i audiobook

Kanios Mariusz

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Po burzliwym rozwodzie rodziców Ola wraz z matką opuszcza małe

miasteczko, by rozpocząć nowe życie w Krakowie. W liceum dziewczyna
poznaje grupę rówieśników, których świat w niczym nie przypomina
prowincjonalnej egzystencji, jaką dotąd znała. Jest podobny do galerii
pełnej kolorowych fotek.

Nie wszystko jednak w życiu dzieciaków jest takie, jak na zdjęciach. Za
uśmiechami skrywają smutek, a fałszywą pewnością siebie próbują
zatuszować kompleksy. Szybko przekonują się też, że narkotyki i alkohol
pozwalają zapomnieć o problemach tylko na chwilę. Potem pojawiają się
konsekwencje i jest jeszcze gorzej. Ta zabawa w dorosłość musi skończyć
się źle.

Komisarz Romska bada sprawę samobójstwa piętnastolatki. Nic nie wskazuje
na udział osób trzecich w tragedii, ale nie dla wszystkich jest to
oczywiste. Prokurator Michał Stróż uważa, że nie wystarczy tylko ustalić
okoliczności śmierci, ale przede wszystkim chce poznać jej przyczyny.
Śledztwo utrudnia panująca wśród nastolatków zmowa milczenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 16 min

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior
Oceny
4,7 (956 ocen)
716
183
52
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Luta11

Nie oderwiesz się od lektury

Powieść realistycznie pokazuje dzisiejszy świat, w którym dla części nastolatków liczy się tylko szpan, blichtr i lekkie podejście do życia bez oglądania się na konsekwencje i skutki. Brak zainteresowania dorosłych goniących za pieniędzmi z powodu biedy lub żeby być jeszcze bogatszym sprawia, że młodzi balansują swoimi zachowaniami na krawędzi przepaści wywołując lawinę tragicznych wydarzeń. Wspaniałe i realistycznie napisany kryminał.
40
Adella60

Nie oderwiesz się od lektury

Mocna. Na czasie. Dobrze przemyślana. Polecam.
20
IwonaPrzydatek

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna bardzo dobra książka, polecam
10
Kajtek72

Nie oderwiesz się od lektury

Mariusz Kanios i tyle!!! Najlepszy w swoim fachu! Chcesz spędzić czas z dobrym kryminałem to wybierz właśnie JEGO! POZDRAWIAM Autora🥰
10
Benadka

Dobrze spędzony czas

wciągająca słuchałam z wielką przyjemnością pań Filip jako lektor jest naprawdę dobry zresztą sama książka też jest ciekawa dobrze napisana nierozwleczona akcją niespodziewane zwroty akcji no i komisarz Romska budzi sympatię polecam tego autora
10

Popularność




Mariusz Kanios

FOTOPLASTIKON

Redakcja i korekta:

Małgorzata Starosta

Redakcja techniczna:

Joanna Ardelli

Grafika na okładce:

Przemysław Adamowski

@Jazzus76 • facebook.com/Jazzus76/

Projekt okładki i łamanie:

Joanna Ardelli

Opracowanie formatów mobilnych

Jakub Pilarski, eBooki.com.pl

Copyright © by Mariusz Kanios 2023

profil autorski: facebook.com/mariusz.kaniosautor

Copyright © by Wydawnictwo PIĄTE MARZENIE 2023

Spis treści

Prolog

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

42

43

44

45

46

47

48

49

50

51

52

53

54

55

56

57

58

59

60

Epilog

Punkty orientacyjne

Okładka

W potłuczonym lustrze widzę nagą twarz.

Łzy zmyły maskę…

Znów jestem małą dziewczynką.

Prolog

Bose stopy dziewczyny dzieliło od desek podłogi nie więcej niż pięć centymetrów. Niewielka przestrzeń między życiem a śmiercią. Nienaturalnie obciągnięte w dół palce niemal dotykały opuszkami podłoża. W pokoju panował półmrok, przez co sznur był prawie niewidoczny i mogło się wydawać, że to jakaś wszechmogąca siła utrzymuje unoszącą się nad ziemią postać. Martwa zastygła, jakby w eterycznym pląsie, niby baletnica tuż przed opadnięciem kurtyny. Smutna poza wieńczyła finałowy akt przedstawienia. Choreografem ostatniego występu dziewczyny była śmierć, musiało więc być dramatycznie. Efekt został osiągnięty, wszyscy zebrani byli przejęci widokiem. W milczeniu przyglądali się zwisającym półnagim zwłokom, ustawieni w koło, jak widzowie w przedwojennym fotoplastykonie. Co prawda, kiedy dziewczyna wydawała z siebie ostatnie tchnienie, była w pomieszczeniu sama, teraz jednak zebrała się już widownia. Może niezbyt liczna, zaledwie kilka osób, ale nikt nie znalazł się tu przypadkowo. W pokoju panowała grobowa cisza. Słychać było jedynie bijące w blaszany parapet grube krople listopadowego deszczu. Ulewa przychodziła falami, nasilając się wraz z podmuchami zimnego wiatru. Wiszące ciało, pewno za sprawą jakiś reguł fizyki, zaczęło obracać się teraz powoli wokół swojej osi, jakby dziewczyna chciała, żeby wszyscy zebrani dobrze jej się przyjrzeli. Wyglądało to trochę jak swego rodzaju niemy akt oskarżenia. Mimo że postać zdawała się lewitować nad ziemią, to jednocześnie sprawiała wrażenie nadzwyczaj ciężkiej. Wszystkie jej członki, za sprawą grawitacji, opadły na tyle, na ile tylko pozwoliły więzadła w stawach. Jakby grzechy martwej ciągnęły ją w dół. Jedna stopa była nawet odrobinę niżej, zapewne za sprawą wady postawy. Piętnastolatka prawdopodobnie na prawym ramieniu nosiła do szkoły torbę z książkami. Nagle ciszę rozdarło przeraźliwe zawodzenie kobiety, wszyscy zareagowali nerwowo, kiedy blada i rozczochrana wpadła do pokoju z nożem w dłoni. Dwaj najbliżej stojący policjanci rzucili się na nią, reszta rozpierzchła się w panice. Tylko martwa córka wisiała spokojna i nawet na matkę nie spojrzała.

1

Komisarz Romska wzdrygnęła się, bo po plecach, pod wilgotnym od jesiennego dżdżu ubraniem przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Rano po kłótni z Olkiem wybiegła z domu bez parasola i zdążyła porządnie zmoknąć, idąc do feralnego mieszkania z zaparkowanego przed blokiem samochodu.

– Zabierzcie ją stąd – zwróciła się szeptem do stojącego obok lekarza pogotowia, patrząc na matkę martwej dziewczyny. – Miała siedzieć w kuchni.

– Lek chyba przestał działać. – Mężczyzna w pomarańczowym uniformie spoglądał na przemian to na zanoszącą się płaczem kobietę, to na zirytowaną kłopotliwą sytuacją Romską. – Dać jej drugi zastrzyk na uspokojenie?

– Nie. – Policjantka po namyśle pokręciła przecząco głową. – Prokurator zaraz przyjedzie, będzie chciał z nią porozmawiać, więc musi być przytomna. Po prostu posadźcie ją na krześle i pilnujcie.

Alicja zjawiła się na miejscu zajścia kwadrans temu. W kuchni, pod okiem funkcjonariusza w stopniu sierżanta, zostawiła matkę samobójczyni. Kobieta w milczeniu patrzyła w okno, co jakiś czas wpadała jednak w spazm i zanosiła się płaczem. Przed chwilą dwóch mundurowych z trudem powstrzymało ją przed odcięciem kuchennym nożem wiszącego na sznurze ciała córki. Wszystko musiało poczekać w nienaruszonym stanie na przybycie prokuratora. W zamieszaniu matka niegroźnie raniła jednego z policjantów. W końcu udało się ją obezwładnić i wyprowadzić z pomieszczenia. W pokoju znów zapanowała cisza, Alicja powiodła wzrokiem po twarzach obecnych. W ciągu piętnastu minut nie zdążyła jeszcze do końca zorientować się w sytuacji i dowiedzieć, kto jest kim. Większość zebranych to byli mundurowi funkcjonariusze z jej komendy i załoga karetki. Poza nimi w pomieszczeniu stali młody mężczyzna i starsza osoba, o trudnej na pierwszy rzut oka do określenia płci. Komisarz objęła wzrokiem całą przysadzistą postać i próbowała odgadnąć, czy to mężczyzna z wydatnym brzuchem, czy kobieta z obwisłym biustem. Dodatkowo rozwiązanie zagadki utrudniał mechaty wąsik pod mięsistym nosem. W końcu spojrzała na różowe kapcie i na tej podstawie zaryzykowała.

– Państwo to kto? – Bezceremonialnie zwróciła się do kobiety, po czym przeniosła wzrok na młodego mężczyznę stojącego obok. – Sąsiedzi?

– To nasz lokal, wynajmujemy pani Jadwidze. – Starszą z osób rzeczywiście okazała się kobieta. – My mamy trzy pokoje, na parterze – dodała skrzekliwym głosem.

– W tej samej klatce? – Policjantka odnotowała w głowie informację.

– Tak. – Kobieta skinęła głową twierdząco. – Syn znalazł tę dziewczynę, znaczy córkę pani Jadwigi, już martwą.

– Pan? – spojrzała na mężczyznę. Miał jeszcze młodzieńczy trądzik, a już mocno wyłysiałe zakola.

– Tak – mruknął chłopak pod nosem.

– I to pan wezwał policję? – Chciała się upewnić.

– Nie.

– Ja zadzwoniłam – wtrąciła się matka chłopaka.

Romskiej wydawało się, że służby wezwał mężczyzna, ale nie dałaby sobie teraz ręki uciąć.

– Jak pan tu wszedł, skoro mieszkanie jest wynajmowane? – Alicja wyjęła notatnik. – Chyba nie wchodzicie tutaj, kiedy wam pasuje?

– Mamy klucz, ale nie wchodzimy. – Chłopak się zmieszał. – To znaczy wszedłem, bo dzwoniłem, ale nikt nie otwierał.

Policjantka zapisała dane personalne właścicieli mieszkania, jednak postanowiła odpuścić sobie na obecnym etapie postępowania rozmowę z tymi obślizgłymi personami i nie brnęła dalej.

– Wracajcie do swojego mieszkania i nie wychodźcie przez najbliższą godzinę. – Odprowadziła ich wzrokiem do drzwi, po czym podniesionym głosem zwróciła się do pozostałych: – Proszę opuścić pokój, nie ma się na co gapić! – Machała ręką, poganiając maruderów. – Kto ma coś do roboty, niech się nią zajmie, reszta poczeka na zewnątrz!

Niespiesznie, pojedynczo opuszczali pomieszczenie. Kiedy ostatni sanitariusz wyszedł, Alicja zamknęła za nim drzwi i rozejrzała się po pokoju. Powoli przeszła w głąb pomieszczenia, omijając wiszące ciało, aby przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Widać było, że młoda lokatorka mieszkała tu stosunkowo krótko, bo sypialnia nie obrosła jeszcze w dziewczęce drobiazgi i bibeloty, co jest charakterystyczne dla nastolatek. Jedynym elementem dodającym wnętrzu prywatności był plakat jakiegoś piosenkarza i przyklejona na nim fotografia bawiących się, najprawdopodobniej na jego koncercie, dwóch uśmiechniętych dziewczyn. Policjantka nie była pewna, bo opadające włosy zasłaniały martwą teraz twarz, ale wydawało się jej, że to ta wyższa z fotografii wisi teraz na sznurze za jej plecami. Druga z dziewczyn miała rozbieżnego zeza, co od razu rzucało się w oczy.

Pomieszczenie urządzone był funkcjonalnie, żeby nie powiedzieć: skromnie. W kącie stało pojedyncze łóżko. W pozostawionej na nim wymiętej pościeli poniewierały się pojedyncze sztuki garderoby. Ubrania były rzucone w nieładzie na poduszkę i kołdrę, zwinięte rajtuzy częściowo opadały na podłogę. Obok tapczanu stał niewielki stolik, a dalej, pod ścianą spora szafa. Przy oknie znajdowała się biała toaletka z okrągłym lustrem. Na niej leżało kilka podstawowych kosmetyków: pomadka, korektor, tusz do rzęs i puder. Skromny i mało wyszukany asortyment zestawu do makijażu świadczył, że dziewczyna dopiero od niedawna zaczęła się malować. Komisarz Romska na dłużej zatrzymała się przed biurkiem, na którym piętrzyły się sterty podręczników i zeszytów. Nie zakładając rękawiczek, przerzuciła kilka z nich, nic jednak nie przykuło jej uwagi. Gdyby dziewczyna zostawiła list pożegnalny, byłby pewnie na wierzchu. Widocznie nie zamierzała ułatwiać policji sprawy. Na blacie leżała zapakowana w folię aluminiową nietknięta kanapka, obok szkolny plecak. Pusty, z odsuniętym zamkiem. Właścicielka nie zdążyła go spakować, więc tragedia musiała wydarzyć się rano.

Alicja rozejrzała się, szukając teraz wzrokiem krzesła, którego nie było przy biurku. Obrotowy fotelik na kółkach stał jakby porzucony w przeciwległym kącie, tuż przy drzwiach, skierowany siedziskiem w stronę ściany. Romska łatwo domyśliła się, jak się tam znalazł. Dziewczyna odepchnęła go nogami, kiedy rzuciła się w dół i zawisła na sznurze.

Komisarz podeszła powoli do martwej, aby jeszcze raz przyjrzeć się jej z bliska. Kucnęła, zaczynając oględziny od dołu. Brudne od spodu stopy, w górnej części aż po kostki pokryte były czerwono-sinymi wybroczynami, przechodzącymi w kolor fioletowy. Policjantka podniosła się i powędrowała powoli wzrokiem w górę. Podobny efekt w postaci plam opadowych można było dostrzec na dłoniach zmarłej. Nagie łydki były wydepilowane, a delikatna skóra na udach blada jak papier. Dziewczyna miała na sobie tylko majtki i krótką, bawełnianą koszulkę. Głowa opadła jej na piersi, włosy zasłaniały twarz. Nierozczesane po porannym myciu, tworzyły teraz poskręcane strąki. Alicja spojrzała jeszcze raz w dół. Pod wiszącym ciałem na lakierowanych deskach podłogi widać było ślady wyschniętych kropel. W pierwszej chwili pomyślała, że to mocz, ale białe majtki były czyste.

Romska odwróciła się i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Kilka ciekawskich par oczu odprowadziło ją wzdłuż korytarza do łazienki. Włączyła światło. Pomalowane na biało stare płytki i sztuczny kwiatek czyniły wnętrze trochę bardziej przyjemnym, choć zdecydowanie przydałby się tu porządny remont. W wannie wciąż znajdowała się woda. Alicja zanurzyła w niej dłoń, była zimna. Żadna niespodzianka, policja została wezwana prawie godzinę temu. Podniosła klapę ubikacji i zajrzała do środka, zalegały tam resztki moczu. W ostatniej chwili powstrzymała się, żeby odruchowo nie nacisnąć spłuczki. Obok stał kosz, podniosła go i wysypała zawartość do umywalki. Nie było tego dużo, bo pojemnik był mały. Założyła gumową rękawiczkę na prawą dłoń, po czym rozgrzebała wskazującym palcem śmieci. Pośród chusteczek higienicznych i wacików zabrudzonych podczas zmywania makijażu znalazła niewielkie tekturowe pudełko, a wewnątrz zużyty test ciążowy. Z bijącym sercem ujęła w dwa palce niewielki plastikowy przedmiot i przyjrzała się małemu okienku. Po chwili usiadła ciężko na brzegu wanny i wsparła dłonie na kolanach. Dwie wyraźne, czerwone kreski nie pozostawiały wątpliwości, wynik był pozytywny. Aleksandra Krasa, bo tak nazywała się samobójczyni, była w ciąży.

2

Pamiętnik Oli

rok wcześniej…

Wbiegłam po schodach na drugie piętro, przeskakując po dwa stopnie. Nie mogłam się doczekać, żeby pochwalić się mamie piątką ze sprawdzianu.

Zadowolona wpadła do przedpokoju, zrzuciła buty i cisnęła plecak w kąt.

– Mamo! – zawołała w głąb mieszkania.

Po namyśle schyliła się i poprawiła adidasy, stawiając je równo pod ścianą, a plecak podniosła i położyła na szafce. Dzisiaj była idealną córką.

– Mamo! – Znów nikt jej nie odpowiedział, ruszyła więc w stronę kuchni. – Gdzie jesteś?

Już w korytarzyku usłyszała krzyki. Zatrzymała się na chwilę przed przymkniętymi drzwiami i nasłuchiwała, chcąc się zorientować, na kogo matka wrzeszczy. Nie było jeszcze piętnastej, o tej porze powinna być w domu sama. W końcu rozpoznała głos ojca i śmiało nacisnęła na klamkę. Rodzice stali po przeciwnych stronach stołu, oboje wściekli, patrzyli na siebie z nienawiścią.

– O, jesteś Olka. – Matka wskazała dłonią w jej kierunku. – Proszę bardzo, pochwal się córce, jaki z ciebie ogier!

– Przestań. – Ojciec skrzywił się, przez co zrobił się jeszcze bardziej czerwony na twarzy.

– Dlaczego mam przestać? Wstydzisz się?! – Popatrzyła na stojącą w drzwiach dziewczynę. – Będziesz miała rodzeństwo! – rzuciła i spojrzała z satysfakcją na ojca.

– Jesteś w ciąży? – Zaskoczona Ola nie od razu zrozumiała, co się dzieje.

– Ja?! Nie! – Matka zaśmiała się sztucznie. – Twój tata zmajstrował dzidziusia cioci z pracy. Chociaż na twoją ciocię to jest chyba za młoda. Może się jeszcze bawi lalkami, co?

– Jadwiga, proszę cię… – Ojciec spuścił wzrok, nie wiedział co odpowiedzieć.

– Co będzie? – Kobieta ciągnęła dalej z sadystyczną satysfakcją widząc jego zmieszanie. – Braciszek czy siostrzyczka? Bo chyba już wiadomo?!

Ojciec milczał, wzrok wbił w stół. Chwilę trwała krępująca cisza.

– Tato? – Ola czekała na wyjaśnienia.

– Dziewczynka.

– Nie o to pytam, nie interesuje mnie płeć dziecka! – Dziewczyna patrzyła na niego teraz zimnym wzrokiem. – Zdradziłeś mamę?

– Córuś, to nie takie proste…

– Przeciwnie – wtrąciła się matka. – Bardzo proste! Odpowiedz dziecku! Zdradziłeś mnie?! Tak czy nie?! Chyba, że wsadziłeś jej do połowy i nie wiesz, czy to się liczy!

– Nie bądź wulgarna!

– No, to już jest szczyt bezczelności! – Kobieta, czując swoją przewagę, chciała pognębić niewiernego męża. – To ja jestem wulgarna?! Ja daję dupy na biurku w pracy czy ta zdzira?! A może ona jest święta i to będzie niepokalane poczęcie?

Ojciec wyszedł z kuchni szybkim krokiem, niezdarnie omijając stojącą w drzwiach córkę. Po chwili usłyszały, jak otwierają się drzwi na klatkę. Matka wybiegła do przedpokoju, krzycząc za nim w stronę wyjścia:

– Wypierdalaj! – Chciała, żeby do niej należało ostatnie słowo. – Leć do tej dziwki!

Drzwi się zamknęły i w mieszkaniu zapanowała cisza. Kobieta powoli wróciła do kuchni i ciężko opadła na krzesło. Wsparła łokcie na stole i wsunęła palce we włosy. Trwała tak chwilę, w końcu wstrząsnął nią niemy szloch. Zakryła dłońmi oczy, po policzkach popłynęły łzy. Ola nie wiedziała co powiedzieć. Zbliżyła się, ale nie objęła jej, nie przytuliła. Relacje dorastającej córki z matką od dawna nie były najlepsze i choć teraz żałowała jej z całego serca, to nie zdobyła się na czułość. Wyciągnęła jedynie dłoń w jej stronę, ale i ją cofnęła, zanim dotknęła drżącego ramienia.

– Mamo, nie płacz.

Kobieta pogrążona w rozpaczy nie zareagowała.

– Dostałam piątkę z matematyki – dodała łamiącym się głosem, ale nie doczekała się odpowiedzi.

Sięgnęła po rolkę papierowego ręcznika i położyła na stole, lekko szturchając matkę w łokieć. Kobieta urwała kawałek, otarła oczy i wydmuchała nos.

– Weź sobie obiad. – Wstała od stołu. – Ja nie mam dziś siły.

Zniknęła w sypialni. Ola nie miała apetytu, poszła więc do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko i patrzyła w sufit. Miała mętlik w głowie. Próbowała przeanalizować sytuację sprzed chwili. Złapała się na tym, że była zła na matkę, a ojca jej było szkoda. Chociaż rozsądek podpowiadał jej, że to jego wina, to teraz była wkurzona na nią, bo to ona zrobiła tę żenującą dramę.

– Czemu ja muszę tego, kurwa, słuchać?!

Nie prosiła się na ten świat, a teraz oni zrobią z jej życia piekło. Czuła, że to dzisiaj, to dopiero początek. Mieszają ją w swoje problemy, swoje brudne sprawki. Oczekują od niej rozsądku i odpowiedzialności, a sami zachowują się, jak małe, rozkapryszone dzieci. Ojcu zachciało się młodej dupy, a matka wykorzystuje teraz córkę w swojej rozgrywce bez żadnych skrupułów. Egoistka. Traktuje ją, jak narzędzie do ranienia wiarołomnego męża, nie zwracając uwagi na jej uczucia.

Ola podniosła się, wyjęła z dna szafy wielkiego, pluszowego misia, który od roku tam zalegał, i wróciła do łóżka. Wtuliła się w niego i też rozpłakała. Po chwili otarła jednak łzy z policzków, wyjęła spod poduszki swój pamiętnik i sięgnęła po długopis. Tego dnia matka nie zajrzała do córki, nie wyszła nawet z sypialni.

3

Drzwi do łazienki uchyliły się i do środka zajrzał mundurowy policjant. Romska rozpoznała sierżanta, którego zostawiła w kuchni z matką samobójczyni.

– Pani komisarz – odezwał się ściszonym głosem, widząc ją w zadumie. – Prokurator przyjechał.

– Nareszcie – wyszeptała pod nosem. – Najwyższy czas.

Ciężko uniosła się z brzegu wanny, na którym przysiadła, i nie zwlekając, ruszyła za sierżantem. Policjant zatrzymał się, stając przodem w kierunku drzwi pokoju, gdzie wciąż wisiały zwłoki. Dał w ten sposób do zrozumienia śledczej, że tam właśnie jest przybyły urzędnik. Weszła do środka i pierwszym, co rzuciło się jej w oczy, była potężna postura prokuratora. Stał nieruchomo tyłem do wejścia, między Romską a martwą dziewczyną. Szerokie barki ciasno opinał czarny, wełniany płaszcz. Ręce swobodnie zwisały wzdłuż tułowia. Długie, wierzchnie okrycie, sięgało prawie do kostek. Ciemne, materiałowe spodnie opadały na lekko schodzone, ale czyste półbuty. Włosy miał gęste, choć całkiem siwe, co wskazywało na podeszły wiek. Musiał usłyszeć, kiedy otwierała drzwi, jednak się nie odwrócił. Stał wyprostowany i nawet nie drgnął. Alicja podeszła bliżej, zatrzymała się obok i przechylając lekko, spojrzała mu w twarz.

– Dzień dobry – rzuciła po chwili.

Mężczyzna nie zareagował, co zbiło ją lekko z pantałyku. Wciąż stał nieruchomo i wpatrywał się w twarz samobójczyni. Jego wargi w pewnej chwili lekko się poruszyły, prawie niezauważalnie. Komisarz spostrzegła to i poczuła się dziwnie nieswojo. Chwilę potem, odrobinę już zirytowana pomyślała, że trafił się jej jakiś dziwak i teraz będzie musiała męczyć się z nim aż do zakończenia postępowania. W pewnym momencie facet gwałtownie uniósł rękę, Alicja odsunęła się odruchowo, jakby chciała uchylić się przed uderzeniem. Dłoń powędrowała jednak do jego czoła, po czym wykonała znak krzyża. Po zakończeniu tej dziwnej w obecnych okolicznościach czynności mężczyzna rozluźnił się i odwrócił w stronę policjantki. Ku swojemu zaskoczeniu Alicja zrozumiała, że facet się przeżegnał, bo skończył się właśnie modlić.

– Michał Stróż. – Podał jej na przywitanie wielką dłoń. – Prokurator rejonowy.

– Komisarz Alicja Romska. – Jej delikatna ręka zniknęła na chwilę w mięsistej łapie. – Pan się modlił? – zapytała wprost, wciąż nie mogąc wyjść ze zdziwienia.

– Tak. – Nie był skrępowany jej pytaniem. – Zawsze zaczynam śledztwo w sprawie zabójstwa od krótkiej modlitwy nad ciałem. Jestem wierzący i to mi pomaga w pracy.

– Rozumiem.

– Wierzy pani w Boga?

– Nie.

– No to pani nie rozumie, ale proszę się nie przejmować. – Odwrócił się teraz delikatnie w jej stronę. – Od współpracowników nie wymagam takiego podejścia. Nie ma dla mnie znaczenia, czy jest pani katoliczką, czy ateistką. To pani prywatna kwestia. Zdaję sobie sprawę, że służby są świeckie, i nie mam zamiaru narzucać niczego podwładnym.

Nie uśmiechał się, ale mimo to miał łagodną twarz. Białe włosy były zaczesane do tyłu, przez co czoło wydawało się nienaturalnie duże i mężczyzna przypominał trochę mędrca. Policzki dokładnie ogolone, lekko różowe, mimo podeszłego wieku nadawały mu zdrowy, schludny wygląd. Duży orli nos był proporcjonalny do reszty twarzy, podobnie, jak szerokie usta i lekko odstające uszy. Mimo ostrych rysów niebieskie oczy sprawiały, że twarz nie wyglądała groźnie, choć budziła szacunek, może nawet respekt. Gruby czarny sweter sięgał aż po szyję, pod którą nie było widać koszuli. Cała postać posiadała w sobie coś ostatecznego. Wydawało się, że prokurator do wymierzania sprawiedliwości nie potrzebuje sądu, bo sam jest w stanie strącać przestępców w piekielną otchłań. Zażartowała nawet w myślach, że pewnie szeroki płaszcz skrywa parę anielskich skrzydeł.

– Jaki ma pani plan? – Wyrwał ją z lekkiej zadumy.

– Plan?

– Chyba ma pani jakiś plan działania?

– Przecież to samobójstwo. – Wzruszyła ramionami zaskoczona jego pytaniem. – Technicy nie stwierdzili udziału osób trzecich.

– Każda śmierć jest skutkiem i ma swoją przyczynę, samobójstwo zwłaszcza – mówił spokojnie. – To, że sama nieszczęśniczka kopnęła krzesło, nie znaczy, że inne osoby nie miały wpływu na podjęcie przez nią tej ostatniej decyzji.

– Chodzi panu o powód samobójstwa?

– Tak. – Był słusznego wzrostu, spoglądał na nią z góry, ale nie z wyższością. – Śmierć tej dziewczyny, to tylko efekt końcowy jakiegoś łańcucha zdarzeń.

– W zasadzie to powód, z jakiego targnęła się na swoje życie, prawdopodobnie już odkryłam. – Wyjęła z kieszeni strunowy woreczek, w którym umieściła znaleziony w śmieciach test ciążowy, i uniosła go do góry. – To było w koszu w łazience.

Prokurator z miejsca zorientował się, co znajduje się w środku torebki na dowody. Reszty się domyślił.

– W takim razie proszę znaleźć ojca… – Zawiesił na chwilę głos, jakby w ostatniej chwili powstrzymał się przed dokończeniem zdania.

Alicja odgadła, co chciał powiedzieć, ale też nie miała zamiaru wdawać się w akademicką dyskusję, kiedy płód jest jeszcze płodem, a kiedy już dzieckiem. W tej materii prawdopodobnie ich poglądy znacznie się różniły, a spory nie służą współpracy.

– Pewnie to jakiś dzieciak z jej klasy. – Wzruszyła ramionami, analizując wydarzenia na gorąco.

– W takim razie łatwo go będzie znaleźć. – Prokurator skinął głową.

– Po co? – Była szczerze zdziwiona. – Głupota i brak odpowiedzialności to jeszcze nie zbrodnia.

– Nie dowiemy się, jak było, póki nie ustali pani przebiegu wypadków.

– Dziewczyna miała skończone piętnaście lat i mogła już współżyć. – Próbowała przedstawić mu swój punkt widzenia. – Równie dobrze możemy sprawdzać każdą ciążę, bo idąc tym tokiem rozumowania, to każda może być wynikiem gwałtu, czyli przestępstwa.

– Samobójstwo, to rodzaj wołania o pomoc. – Nie dał się przekonać ani wyprowadzić z równowagi. – W życiu dziewczyny musiała wydarzyć się jakaś tragedia.

– Uprawiała seks i niechcący zaszła w ciążę, dla piętnastolatki z pewnością to była tragedia – podchwyciła z lekkim sarkazmem. – Przez którą popełniła samobójstwo.

– Mogło tak być, ale proszę to sprawdzić, bo ja chcę mieć pewność. – Przeniósł teraz wzrok na dziewczynę. – Obiecałem jej przed chwilą, że postaram się sprawę wyjaśnić jak należy.

– Jej? – Podążyła za jego spojrzeniem.

– Tak – Miał poważną minę, najwyraźniej nie żartował.

– Dobrze. – Chciała już wspomnieć, że to trup, ale ugryzła się w język. – Zobaczę, co wykaże sekcja zwłok, i rozpytam w szkole.

– I niech technicy ją odetną. – Westchnął. – Już swoje wycierpiała.

Prokurator uzyskał, co chciał, i wyszedł z pokoju, zostawiając komisarz Romską z martwą dziewczyną i wątpliwościami.

4

Pamiętnik Oli,

sześć miesięcy wcześniej…

Matka zabrała mnie dziś do restauracji na sushi. To była miła odmiana, ponieważ ostatnio wciąż powtarzała, że musimy oszczędzać, bo ojciec zostawił nas bez grosza…

Jadwiga Krasa czekała na córkę pod halą sportową i prosto z treningu pojechały do restauracji. Wspólne wyjście do miasta zapowiadało się sympatycznie. Obie lubiły to egzotyczne danie i chociaż nieczęste babskie wyskoki należały już w ich rodzinie do prehistorii, to Ola miała nadzieję na umiarkowanie przyjemny wieczór. Niestety temat przewodni był wciąż ten sam.

– Urodził się bachorek. – Matka po skończonym zamówieniu odłożyła menu i wyjęła z torebki telefon. – Widziałaś, jakie zdjęcia wrzuciła?

– Nie wchodzę na jej profil – Ola domyśliła się, że chodzi o nową partnerkę ojca i jej dziecko. – Nie interesuje mnie to.

– Pokazać ci?

– Nie. – Dziewczyna przewróciła oczami. – Musimy o niej gadać?

– W przyszłym tygodniu pierwsza rozprawa rozwodowa. – Matka zignorowała jej uwagę i dalej przewijała posty w telefonie. – Adwokatka mówi, że to powinno zadziałać na naszą korzyść.

– Niby dlaczego?

– Nie będzie wątpliwości, że nastąpiła zdrada.

– Przecież ojciec się nie wypiera. – Ola wzruszyła ramionami.

– A cholera go wie, z czym w sądzie wyskoczy! – Matka zamilkła na chwilę, bo kelnerka przyniosła napoje. – Ja się po nim spodziewam najgorszego. Zresztą to ona tam pociąga za sznurki.

– Ta Jola?

– Nie wymawiaj przy mnie imienia tej zdziry.

– Sama zaczęłaś. – Córka westchnęła znacząco.

– Jeżeli myśli, że podam jej swojego męża na tacy – mruczała do siebie, wciąż wpatrując się w ekran smartfona – to się grubo myli. Kurwiszon…

Ola znała to na pamięć, bo scenariusz zawsze był taki sam. Matka brała telefon, wchodziła na Facebooka i oglądając zdjęcia kochanki swojego ślubnego, coraz bardziej się nakręcała. Miała już na jej punkcie prawdziwą obsesję i wciąż ją szpiegowała. Założyła nawet na tę okoliczność fałszywy profil na Facebooku, aby mogła nierozpoznana dodawać pod zdjęciami złośliwe komentarze. Tamta jednak nie była idiotką, bo w odpowiedzi na przytyki matki z fejkowego konta, zwracała się do niej jej prawdziwym imieniem. Ola uważała takie zachowania za dziecinne i żenujące, dlatego też sama nigdy nie brała udziału w tych rozgrywkach. Matka odłożyła w końcu telefon.

– Trzeba będzie sprzedać mieszkanie. – Zmieniła nagle temat i zaraz dodała: – Musimy dać ojcu połowę pieniędzy.

– A gdzie niby mamy mieszkać? – Córka nie rozumiała, o co tu chodzi. – Pod mostem?

– Jego to chyba już nie interesuje, ma teraz nową rodzinę. – Kelnerka postawiła przed nimi talerze i Jadwiga przełożyła na swój pierwszą porcję sushi. – Ciebie chyba już też przestał kochać.

Zabolało. Dziewczyna nawet nie sięgnęła po pałeczki. Nie wiedziała, co bardziej ją wkurza: egoizm ojca czy udawana troska matki o stałość jego uczuć i ta słabo skrywana satysfakcja, kiedy zachowywał się wobec Oli nie fair.

– Zapytam go wieczorem o to mieszkanie. – Córka chciała zamknąć temat.

– To nic nie da. – Kobieta pokręciła głową. – To już postanowione.

– To co teraz? – Zrobiło się jej naprawdę smutno.

– Damy sobie jakoś radę. – Matka uśmiechnęła się. – Wyjedziemy stąd.

– Wyjedziemy? – Znów ją zaskoczyła. – Dokąd?

– Do Krakowa. – Mama pochyliła się w jej stronę. – Znalazłam już pracę w księgowości dużej firmy.

– Ale ja nie chcę nigdzie wyjeżdżać! – Ola była załamana nowiną. – Mam tu koleżanki, drużynę, szkołę! – Ten ostatni argument wydał się jej w rozmowie z dorosłą osobą najrozsądniejszy. – Jestem w ósmej klasie, zapomniałaś? Muszę się dostać do liceum!

– Spokojnie, poczekamy z przeprowadzką do wakacji. – Matka wszystko miała już zaplanowane. – Rozpoczynam pracę od sierpnia. Będziemy miały cały lipiec na urządzenie nowego mieszkania. Zaczniemy wszystko od nowa, w nowym miejscu.

– Ale ja nie chcę zaczynać od nowa! – Ola była wściekła, matka w ogóle nie brała jej zdania pod uwagę. – Wszystkie moje przyjaciółki idą tutaj do liceum!

– Znajdziesz nowe koleżanki.

– Nowe koleżanki? Tak po prostu?!

– Kraków to wspaniałe miasto. – Kobieta była podekscytowana nowym planem na życie. – Zobaczysz, będzie cudownie! Galerie, restauracje, zabytki!

– Mam w dupie zabytki!

– Oczywiście! – Wizja świetlanej przyszłości prysła jak mydlana bańka i matka wróciła na ziemię. – Bo wszystko musi być tak, jak wy chcecie!

– Jacy „wy”?!

– Ty i twój ojciec!

– Przestań! – Ola była bliska płaczu.

– On też miał swoją pracę, przyjaciół, a ja miałam siedzieć w kuchni i grzecznie czekać z obiadkiem na jaśnie pana! No i się doczekałam!

– Nie mieszaj mnie do tego! – Była wściekła, bo czuła się zlekceważona i pominięta w jej planach. – Moja wina, że cię zostawił?!

Za późno ugryzła się w język. Pożałowała swoich słów, jeszcze kiedy je wypowiadała. Matka zamilkła i patrzyła na nią teraz z wyrzutem. W ciszy przeżuwała jedzenie. Ola, chcąc czymś się zająć, wyjęła pałeczki z opakowania.

– Przepraszam. – Nerwowo grzebała patyczkiem w ryżu. – Nie to miałam na myśli.

– Czyli myślisz, że to moja wina?

– Nie.

– Bo się zestarzałam, przestałam być atrakcyjna, nie dbałam o siebie, tak? – Patrzyła w swój talerz. – Nie biegałam po fryzjerach i kosmetyczkach. Nie chodziłam na siłownie. Tylko, odpowiedz mi proszę, łaskawie, kiedy to miałam robić?

Ola milczała ze spuszczonym wzrokiem, a matka ciągnęła dalej.

– Przepraszam, że rodzinę stawiałam na pierwszym miejscu. Że ty byłaś dla mnie ważniejsza. Wybacz, że zawsze w domu czekał na was ciepły obiad, a wasze ubrania były czyste i ułożone w kosteczkę w szafie.

– Wiem, że jesteś dobrą mamą, ale zrozum, ja też mam swoje życie. – Nachyliła się w jej stronę, w jej oczach nie było pretensji, próbowała załagodzić sytuację. – Co prawda skończyłam dopiero piętnaście lat, ale chyba też mam coś w tej całej popieprzonej sytuacji do powiedzenia?

– W tym mieście nie ma dla nas przyszłości – kobieta odparła zimno. – Przez twojego ojca wszyscy wytykają nas palcami. Zawsze będę tą, którą zostawił dla młodszej. Śmieją się z nas.

– Przesadzasz. – Ola upiła łyk coli. – W mojej klasie połowa dzieciaków ma rozwiedzionych starych.

Przy stoliku zapanowała cisza. Dziewczyna wreszcie spróbowała swojego dania. Bez przyjemności, tylko po to, żeby jak najszybciej skończyć i stąd wyjść. Chciała już wrócić do domu i zamknąć się w swoim pokoju. Jadły w milczeniu, a ciężka atmosfera była trudna do zniesienia.

– Nie kłóćmy się – odezwała się wreszcie pojednawczo matka. – Nie dziś.

– Dobrze, ale przemyślisz to, co ci powiedziałam?

– Tak. – Uśmiechnęła się do córki. – Musimy być dla siebie wsparciem. Zwłaszcza teraz, kiedy zacznie się sprawa rozwodowa.

– Wiem.

– Mogę na ciebie liczyć?

– Tak. – Zacisnęła usta. – Jestem po twojej stronie, bo to ojciec rozpieprzył wszystko.

Matka uśmiechnęła się, sięgnęła przez stół i dotknęła jej ręki na znak wdzięczności. Znów chwilę jadły w milczeniu. W końcu kobieta przerwała ciszę.

– Pamiętasz, jak ojciec, kiedy byłaś malutka, głaskał cię w łóżku przed snem?

– Pamiętam. – Zaskoczyła ją, wracając do tych miłych momentów z dzieciństwa z udziałem ojca, bo ostatnio nigdy o nim nie mówiła dobrze.

– Mogłabyś o tym powiedzieć w sądzie – rzuciła prawie mimochodem.

– Po co? – Olka zdziwiła się jeszcze bardziej.

– Kazał ci wtedy podciągać piżamkę, pamiętasz?

– Sama podciągałam. – Nie rozumiała jeszcze, o co jej chodzi. – Lubiłam zasypiać, kiedy mnie głaskał.

– No właśnie. – Podchwyciła. – Zasypiałaś i nie wiadomo, co potem robił.

– Zwariowałaś?! – Teraz do Oli dotarło, do czego zmierza. – Chcesz z taty zrobić pedofila?!

– Ty tylko o tym opowiesz na rozprawie, kiedy zapyta cię nasza pani adwokat. – Matka próbowała bagatelizować sprawę. – Sąd sam oceni jego zachowanie.

– Może jest dziwkarzem, jak mówisz! Może mnie już nie kocha! Ale nie jest zboczeńcem! – Odsunęła gwałtownie krzesło. – Niczego takiego w sądzie nie powiem!

Wyszła na ulicę i płacząc, biegiem ruszyła w stronę domu.

5

Alicja zaparkowała samochód na osiedlowym parkingu obok jednego z pobliskich wieżowców. Tutaj doprowadziła ją nawigacja, jednak komisarz szybko zorientowała się, że znajduje się nie przed wejściem, ale na tyłach szkolnego gmachu. Wysiadła z auta i od razu uderzył ją zimny podmuch wiatru. Chwilę szamota się z zamkiem kurtki, który jak na złość się zaciął. Co prawda deszcz przestał padać, ale powietrze wciąż było wilgotne i zanim uporała się z zapięciem, przenikliwy chłód dostał się pod wierzchnie okrycie i zdążyła porządnie zmarznąć. W końcu zapięła się pod szyję, splotła ręce, starając się w ten sposób zatrzymać resztki ciepła, i rozejrzała na boki. Liceum położone było w centrum osiedla, od którego oddzielała je zardzewiała siatka. Zajmowało spory teren, porośnięty starymi drzewami, które tworzyły wokół niego jakby mały park. Przełamując niechęć przed marszem, bo pogoda była naprawdę paskudna, ruszyła chodnikiem w stronę, gdzie spodziewała się znaleźć wejście na teren szkoły. Szła obok posesji, przyglądając się staremu gmachowi, kiedy nagle dostrzegła sporą dziurę w ogrodzeniu. Siatka była rozerwana i odgięta na boki. Widocznie tędy skracali sobie drogę uczniowie mieszkający na pobliskim osiedlu. Alicja ominęła wystający z chodnika drut, po czym niewiele myśląc, schyliła się i już była po drugiej stronie. Logika podpowiadała jej, że tą drogą na pewno szybciej dotrze do ciepłego gmachu. W razie czego wyjmie legitymację i jakoś się wytłumaczy.

Szła dziką ścieżką między drzewami, kiedy dostrzegła grupkę uczniów, stojącą pod daszkiem osłaniającym nieużywane na co dzień boczne wejście do szkolnego budynku. Sterczeli jak zmokłe kury, pokurczeni z zimna. Większość nie miała nawet kurtek. Wiatr rozgonił unoszącą się nad ich głowami chmurę papierosowego dymu. Alicja skręciła odruchowo w bok, ale i tak ją zobaczyli. Zauważyła, że część z nich wyrzuciła dyskretnie papierosy. Nie wszyscy jednak się przestraszyli. Kilkoro ze stoickim spokojem, w milczeniu obserwowało, jak przechodzi obok. Jedna z dziewczyn nawet zaciągnęła się i ostentacyjnie wypuściła w górę dym. Pozostali zachichotali. Alicja przez chwilę walczyła z pokusą, żeby podejść i utrzeć smarkuli nosa, ale ostatecznie stwierdziła, że ta wątpliwa przyjemność nie jest warta dodatkowej minuty spędzonej na chłodzie. Skręciła za róg żółto-burego gmachu i zobaczyła główne wejście do liceum. Przyspieszyła kroku i już po chwili była w środku. Poprawiła potargane wiatrem włosy i rozejrzała się po holu. Domyśliła się, że trafiła na przerwę, bo na korytarzu panował straszny harmider.

– Gdzie jest sekretariat? – Chwyciła za ramię przechodzącą szybkim krokiem dziewczynę.

– Na końcu korytarza. – Ta wskazała kierunek palcem i już jej nie było.

Wiadomość o śmierci uczennicy wyraźnie poruszyła dyrektora, ale dopiero informacja, że dziewczyna popełniła samobójstwo, całkowicie wytrąciła go z równowagi. Romska słusznie przypuszczała, że obawiał się, czy aby część odpowiedzialności za tragedię nie spadnie na kierowaną przez niego placówkę. Nie miała zamiaru jednak wyjawiać mu, że przyczyną desperackiego czynu nie były kłopoty w szkole. Przynajmniej na razie chciała zachować to w tajemnicy. Dyrektor, pełen najgorszych przeczuć, najpierw zatelefonował do szkolnej psycholożki, aby jak najszybciej przyjechała do szkoły, a potem na życzenie policjantki wezwał do gabinetu wychowawcę klasy, do której uczęszczała Aleksandra Krasa.

Dawid Tuleja był przedstawicielem nowej generacji pedagogów. Swój autorytet u uczniów, jeżeli takowy posiadał, musiał zbudować na twardych kompetencjach, bo jego wygląd nie budził respektu. Długie włosy spięte w kucyk i bluza z kapturem odejmowały mu lat. Gdyby nie broda, to na szkolnym korytarzu z łatwością można by pomylić go z uczniem maturalnej klasy. Wychowawca zbladł, kiedy usłyszał tragiczną wiadomość.

– Kiedy to się wydarzyło?

– Dziś rano.

– Ale co się właściwie stało? – Wyraźnie przejęty, kręcił głową z niedowierzaniem. – Wiadomo, dlaczego to zrobiła?

– Właśnie to próbujemy ustalić – odparła wymijająco policjantka, chcąc na razie zachować swoje ustalenia dla siebie. – Mamy pewne podejrzenia, ale za wcześnie jeszcze na kategoryczne sądy.

– Myśli pani, że przyczyna mogła być tutaj? – Wychowawca zapytał wprost o to, o co bał się zapytać dyrektor. – W naszej szkole?

– Niczego nie można na tym etapie wykluczyć. – Spojrzała w jego oczy, jakby chciała mu przekazać: „Ty mi to powiedz”. – Dlatego muszę porozmawiać z uczniami – dodała głośno po chwili.

– Mają teraz historię, zaprowadzę panią. – Tuleja spojrzał na przełożonego, jakby czekał na jego przyzwolenie.

Dyrektor skinął głową i zerknął na zegarek.

– Pani psycholog powinna być za parę minut. – Nie miał zamiaru utrudniać czy sabotować działań policji, nawet jeżeli prawda miałaby okazać się trudna. – Może pani skorzystać z jej pokoju.

Po drodze do klasy, bardziej dla podtrzymania rozmowy niż dla dobra śledztwa, Romska zapytała, jak dziewczyna radziła sobie z nauką.

– To pierwsza klasa, więc dzieciaki muszą się dopiero przyzwyczaić do nowych kryteriów oceny. – Nauczyciel chciał jej nakreślić kontekst, zanim przeszedł do szczegółów. – Stopnie nie są na tym etapie najważniejsze i to im próbuję wpoić. Jeżeli już jest jakaś presja, to bardziej ze strony rodziców.

– To znaczy?

– Wie pani, oni wciąż żyją w przekonaniu z poprzedniej epoki, że dobre oceny pozwolą ich dzieciom dostać się na dobre studia. – Machnął ręką. – Czyli naturalnie takie, które pozwolą zarabiać dużo pieniędzy.

– Na Aleksandrę wywierano taką presję? – Pani komisarz pociągnęła temat.

– Nie wiem. – Uniósł dłonie, jakby chciał zaznaczyć, że nikogo nie ma zamiaru oskarżać. – Jej matka do tych nadgorliwych raczej nie należała, bo bym ją z wywiadówki pamiętał. Ola nie miała problemów z nauką, choć dołączyła do klasy trzy miesiące po rozpoczęciu roku szkolnego. Zdaje się, że jej matka miała jakieś problemy ze znalezieniem pracy i przeniosły się na nasze osiedle z innej dzielnicy Krakowa.

Alicja pokiwała głową, ale nie drążyła już dłużej tego tematu.

– To tutaj – Zatrzymał się przed drzwiami do sali. – Mam przekazać im, co się stało? Zapowiedzieć jakoś panią?

– Nie trzeba. – Pokręciła przecząco głową. – Poradzę sobie.

– Na wszelki wypadek wejdę. – Nacisnął klamkę, zanim zdążyła odpowiedzieć. – Proszę.

W sali panował, delikatnie mówiąc, lekki chaos. Uczniowie zajęci swoimi sprawami rozmawiali głośno, kilkoro nawet spacerowało po klasie. Za biurkiem siedział leciwy nauczyciel w sztruksowej marynarce, na nosie miał grube okulary. Obok niego stał uczeń, który został najwyraźniej wywołany na środek klasy, w celu sprawdzenia wiedzy. Odpowiedź utrudniał mu fakt, że co chwilę musiał robić uniki, żeby nie oberwać kawałkami kredy, nadlatującymi z ostatnich ławek. Pojawienie się wychowawcy momentalnie wprowadziło spokój, co wskazywało, że jednak cieszył się poważaniem. Inna sprawa, że zaskoczeni uczniowie byli ciekawi, co go sprowadza, bo chemię mieli mieć dopiero na następnej godzinie.

– Cisza! – Tuleja klasnął w dłonie. – Piotrek, wracaj do ławki. – Bez pytania o zgodę odpytującego belfra odesłał stojącego pod tablicą ucznia na miejsce, po czym zwrócił się do historyka: – Panie profesorze, można prosić na słówko?

Odeszli na bok, a Romska w tym czasie zrobiła krok do przodu, skupiając na sobie uwagę wszystkich uczniów, i powoli zlustrowała klasę. Na chwilę jej wzrok zatrzymał się na dziewczynie, którą widziała palącą w przyszkolnym parku. Ta też widocznie ją rozpoznała, bo uciekła wzrokiem, a minę miała niewyraźną.

– Nazywam się Alicja Romska i pracuję w policji – zaczęła oficjalnym tonem. – Chcę z wami porozmawiać o waszej koleżance, Aleksandrze Krasie.

Nie powiedziała im, że dziewczyna nie żyje. Po pierwsze chciała to oznajmić każdemu z osobna, żeby zobaczyć reakcję poszczególnych osób, a po drugie wolała zrobić to w obecności psychologa, żeby informacje można było włączyć do materiału dowodowego, gdyby zaszła taka potrzeba.

– Kto przyjaźnił się z Olą? – Rozejrzała się po sali, ale nikt nie zareagował. – Nie miała w klasie koleżanek? – dodała po chwili ze zdziwieniem.

W pomieszczeniu panowała teraz grobowa cisza. Romska wiedziała, że nie może uczniów do niczego zmusić wbrew ich woli, bo wówczas rozmowa miałaby charakter przesłuchania. Prawo chroni nieletnich i aby ich przesłuchać, musi być spełniony szereg warunków, z obecnością rodziców na czele.

– To tylko rozmowa, nie żadne przesłuchanie. – Próbowała ich zachęcić, nawet się uśmiechnęła, ale bez rezultatu.

– No dobrze. – Wychowawca wysunął się do przodu. – Skoro nie macie nic na ten temat do powiedzenia, to napiszemy sobie kartkówkę z reakcji chemicznych i moli.

Po sali poniósł się szum niezadowolenia. Z różnych końców pomieszczenia rozległy się protesty.

– Kto chce porozmawiać i pomóc, może teraz wyjść z panią komisarz – puścił mimo uszu głosy niezadowolenia. – Reszta wyjmuje karteczki.

Na reakcję uczniów nie trzeba było długo czekać. Jedna po drugiej, kolejne osoby wychodziły z klasy i gromadziły się na korytarzu. W końcu w ławkach pozostała tylko trójka: ładny chłopiec na końcu sali, blondynka w pierwszej ławce pod oknem, wyraźnie unikająca wzroku policjantki, i dziewczyna, którą Alicja widziała palącą papierosa za szkołą. Na korytarzu przed klasą czekało na rozmowę z nią ponad dwadzieścia osób, ale to ta trójka była teraz dla niej najbardziej interesująca.

6

Pamiętnik Oli,

trzy miesiące wcześniej…

Nabrałam powietrza w płuca i cała spięta, na sztywnych nogach, weszłam za wychowawcą do sali. Stanęliśmy pod tablicą, frontem do siedzących w ławkach uczniów…

Głos nauczyciela Ola słyszała teraz jakby zza szyby, a przed sobą widziała tylko ludzką masę z wieloma parami oczu, przyglądającymi się jej natrętnie. Ona sama próbowała uciec gdzieś wzrokiem przed świdrującymi spojrzeniami.

– Od dziś macie w klasie nową koleżankę. Nazywa się Aleksandra Krasa – Tuleja wskazał na speszoną dziewczynę i lekko pchnął ją do przodu. – Przyjmijcie ją ciepło.

Uśmiechnął się i rozejrzał po klasie.

– Marcel, nie poprawiaj grzywki, bo nie to miałem na myśli.

Po sali przetoczył się śmiech, widocznie ten ładny chłopak miał ustaloną reputację.

– Usiądź koło Marleny. – Wychowawca wskazał nowej uczennicy wolne krzesło w pierwszej ławce pod oknem, po czym rzucił prowokacyjnie w stronę reszty klasy: – No to przywitajcie Olę w naszej wspaniałej szkole!

Zgodnie z jego przewidywaniami w odpowiedzi na jego wzniosłe wezwanie rozległy się śmiechy, buczenie i pojedyncze gwizdy.

– No już, już. – Uciszył towarzystwo gestem ręki, bo nie chciał bardziej ich rozkręcać.

Celowo wprowadził na chwilę swobodną atmosferę, żeby nowa dziewczyna poczuła się lepiej i łatwiej zaaklimatyzowała, ale mieli lekcję, nie powinien więc ich bardziej rozpraszać. Wyszedł i nauczyciel matematyki wrócił do przerwanych zajęć. Okazało się, że klasa miała akurat na tej godzinie wyznaczony sprawdzian. Oli też matematyk nakazał pisać, choć nie powtarzała z nimi materiału. Od razu zaznaczył jednak, że nie będzie oceniał jej pracy. Chciał tylko się zorientować, czy ma w stosunku do nich jakieś zaległości w realizacji programu. Mimo to starała się rozwiązać zadania, jak należy. Głowiła się właśnie nad ostatnim, kiedy poczuła lekkie szturchnięcie.

– W trzecim masz błąd – podpowiedziała szeptem siedząca z nią w ławce dziewczyna. – Przed nawiasem jest minus, a dwa minusy dają plus.

Ola spojrzała na nią z wdzięcznością i dopiero teraz dostrzegła, że siedzącej z nią w ławce uczennicy ucieka jedno oko. Była zaskoczona i zmarszczyła lekko czoło. Dziewczyna zauważyła widocznie jej reakcję, bo speszyła się i szybko pochyliła nad swoją kartką.

– Dzięki – szepnęła Ola, chcąca ratować sytuację, tamta jednak nie zareagowała.

Aleksandra Krasa nie mogła się już skupić na zadaniach, wytrącona z równowagi swoją wpadką. Tak to odebrała, choć nie zrobiła nic złego, bo zareagowała odruchowo i nie chciała sprawić dziewczynie przykrości. Po kilku minutach rozległ się dzwonek i nauczyciel pozbierał prace. Widząc, że Ola coś jeszcze pisze, minął ją i ruszył w głąb klasy, pozwalając dokończyć. Po chwili oddała kartkę, spakowała się szybko i ruszyła za ostatnimi wychodzącymi z sali uczniami, bo w ten sposób łatwiej było jej odnaleźć kolejną klasę, gdzie miała odbywać się następna lekcja. Na ławce w końcu korytarza dostrzegła siedzącą samotnie Marlenę. Dziewczyna nie była brzydka, raczej jakaś taka – jak ją określiła w myślach Ola – nieproporcjonalna. W jednej ręce trzymała nadgryzioną drożdżówkę, w drugiej smartfon. Obok było wolne miejsce.

– Dzięki. – Ola przysiadła się. – Bez twojej podpowiedzi położyłabym to zadanie.

Marlena spojrzała na nią z wdzięcznością.

– Czasami zez się przydaje. – Uśmiechnęła się trochę na siłę. – Nauczyciel nie wie, czy patrzę w swoją kartkę, czy sąsiada.

Teraz obie zaśmiały się szczerze i poczuły do siebie sympatię.

– Marlena. – Dziewczyna położyła bułkę na kolanie i podała Oli dłoń.

– Olka – odparła z uśmiechem i ujęła wysuniętą rękę – Mój tata powtarzał, że najtrudniejszy dystans do przebycia to dystans do siebie.

– Już tak nie mówi?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Rodzice się rozwiedli i ojciec już z nami nie mieszka.

– Moi są razem, ale nigdy ich nie ma w domu. – Chciała ją pocieszyć. – Stary kręci jakieś „lody” i ciągle lata po świecie, a matka jest dentystką i boruje w gabinecie od rana do wieczora.

– Przynajmniej macie dużo hajsu. – Spojrzała na jej markowe buty.

– Niby tak, ale… – Nie dokończyła, bo zbuntowanej nastolatce nie wypadało mówić, że tęskni za rodzicami. – Może przyjdziesz do mnie po szkole? – zmieniła temat. – Pokażę ci, co w tym roku już przerobiliśmy.

Ola przystała na propozycję z ochotą.

 

Marlena Zarzycka mieszkała w sporej willi w osiedlowej bocznej uliczce. Stare domy stały tu, zanim jeszcze rozpoczęto w okolicy budowę bloków. Kilkanaście z nich uchowało się jakimś cudem i stanowiło enklawę dobrobytu w tym szarym blokowisku. Otoczone starodrzewem leciwe wille miały niepowtarzalny klimat.

– W tym domu nikt nie mieszka? – spytała Ola, kiedy mijały jedyną w okolicy zaniedbaną posesję. Była zarośnięta i miała uszkodzone ogrodzenie. Kontrastowała z zadbanymi ogrodami sąsiadów.

– Nie – Marlena podążyła za jej wzrokiem. – Ojciec próbował go nawet kupić, bo ćpuny i menele tam łażą. Chciał tam porządek zrobić, bo dom jest po sąsiedzku, ale właściciel nie żyje i spadek nie jest przeprowadzony, czy coś takiego. W każdym razie nic mu z tego nie wyszło. Tyle wskórał, że policjanci tam czasem zaglądają.

Podeszły do sąsiedniej bramki eleganckiego domu, z zadbanym ogrodem.

– Tu mieszkam. – Marlena wprowadziła kod na panelu zagłębionym w ogrodzeniu, po chwili zabrzęczał elektromagnetyczny zamek i czarna furtka z kutego metalu uchyliła się do środka.

Na schodkach przed drzwiami do domu kręciła się jakaś kobieta. Ustawiła worki ze śmieciami przed wejściem i miała już włożyć klucz do zamka, aby zamknąć drzwi, kiedy zobaczyła nadchodzące dziewczyny. Cofnęła więc rękę.

– Dzień dobry, pani Kasiu. – Marlena zrzuciła szkolną torbę i chwyciła dwa plastikowe worki z odpadami. – Ja wyrzucę.

– Cześć, Marlenko. – Kobieta uśmiechnęła się i schowała klucze do torebki. – Ogórkową ci ugotowałam, ale chleba nie ma.

– Dziękuję, pójdę do sklepu. To jest Ola, nowa koleżanka z naszej klasy.

Olka domyśliła się, że to ich gosposia. Kobieta w wieku około czterdziestu lat. Nie miała makijażu, a jej piękna mimo delikatnych zmarszczek twarz kogoś Oli przypominała. Natrętna myśl kołatała się w głowie. Nie mogła się jej pozbyć, ale też nie mogła skojarzyć, do kogo pani Kasia jest podobna. Przeleciała w pamięci wszystkie twarze filmowych gwiazd, jednak bez rezultatu.

– Kogoś mi przypomina – zwróciła się do Marleny, kiedy kobieta wyszła na ulicę, zamykając za sobą furtkę. – Nie mogę skojarzyć kogo.

– To matka Pauliny – rzuciła Zarzycka, a widząc pustkę w oczach koleżanki dodała: – Tej laski z naszej klasy.

Ola teraz dopiero się zreflektowała i przywołała obraz dziewczyny w pamięci. Rzeczywiście kobieta była do niej podobna, choć wychwycenie wspólnych cech utrudniał mocny makijaż piętnastolatki.

Marlena poprowadziła gościa do swojego przestronnego pokoju na poddaszu i opowiedziała Oli ciekawą historię. Okazało się, że znały się z Pauliną od najmłodszych lat i kiedyś były sobie bardzo bliskie, prawie jak siostry. Pani Kasia przyprowadzała córkę co rano i kiedy zajmowała się domem, dziewczynki bawiły się na górze. Wszystko zmieniło się dwa lata temu, kiedy Paulinę zaczęli interesować chłopcy. Nie chciała już stroić lalek, wolała stroić siebie. W jej domu jednak się nie przelewało, bo miała trójkę rodzeństwa. Pewnego dnia z sypialni Zarzyckich zniknął pierścionek matki Marleny. Nie padły żadne oskarżenia, ale następnego dnia pani Kasia ze łzami w oczach przyznała, że za kradzież odpowiada jej córka. Pierścionka nie odzyskano, bo Paulina dała go koledze z osiedla, który szybko towar spieniężył. Paląc się ze wstydu, kobieta prosiła, aby Zarzyccy nie zawiadamiali policji, i zobowiązała się odpracować całą sumę. Od tamtego czasu Paulina nie pojawiła się już w domu Marleny, a ich stosunki zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni.

– Ta wredna suka nie przepuści teraz żadnej okazji, żeby mi dowalić – wycedziła Zarzycka, zaciskając zęby. – Jakby mnie winiła za to, że jest biedna. Zazdrości mi kasy. – Na chwilę się zamyśliła, uśmiechnęła kwaśno i pokiwała głową. – Kurwa, a ja bym oddała wszystko, żeby choć przez jeden dzień wyglądać tak jak ona.

7

Komisarz Romska przyglądała się dłuższą chwilę nieruchomej postaci widocznej na czarno-białym ekranie monitora. Mężczyzna siedział na krześle pod ścianą, z nisko pochyloną głową. Ręce wsparte na kolanach zwisały bezwładnie między nogami. Zastygłe teraz nieruchomo ciało wyglądało, jakby krew przestała w nim krążyć. Alicja westchnęła i wyprostowała się, próbując w ten sposób uruchomić w sobie wolę działania. Wiedziała, że ma przed sobą trudną rozmowę, odwlekać jej jednak nie było sensu.

Mężczyznę przed kilkoma minutami przywiózł do komendy policyjny patrol. Funkcjonariusze godzinę temu dostali wezwanie do awantury domowej. Okazało się, że kłótnia miała miejsce na klatce schodowej w wieżowcu, w którym wczoraj doszło do makabrycznego odkrycia ciała nastolatki. Na miejscu policjanci zastali wrzeszczącą na całe piętro kobietę. Rzucała najgorszymi wyzwiskami pod adresem stojącego przed drzwiami mężczyzny, a ten nie pozostawał jej dłużny. Niewiele brakowało, a doszłoby do rękoczynów. Funkcjonariusze, chcąc zażegnać konflikt, wyprowadzili osobnika z budynku, kobiecie nakazali wracać do mieszkania, a ciekawskim sąsiadom rozejść się do domów. Na dole wylegitymowali intruza, groziły mu zarzuty o zakłócanie porządku publicznego. Dokumenty przejrzał sierżant, który poprzedniego dnia brał udział w czynnościach na miejscu zdarzenia, gdzie powiesiła się młoda dziewczyna. Już wcześniej się zorientował, że to właśnie jej matką była kobieta wrzeszcząca na górze. Ten, którego oskarżyła o najście, okazał się jej byłym mężem i ojcem nieszczęsnej samobójczyni. Policjanci potraktowali go więc z wyrozumiałością, a sierżant przytomnie zawiadomił o wszystkim panią komisarz, która wczoraj na miejscu zdarzenia prowadziła czynności. Alicja nakazała przywieźć delikwenta do komendy, bo choć planowała przesłuchać go na dalszym etapie śledztwa, to w tej sytuacji nie było sensu zwlekać. Teraz wyszła z dyżurki i skierowała kroki w stronę mężczyzny.

– Komisarz Alicja Romska – przedstawiła się, a jej słowa wyrwały mężczyznę z zadumy. – Pan Maciej Krasa?

– Tak – odparł i zawiesił głos, bo chwilę zajęło mu wyjście z letargu, w który popadł, siedząc od kilku minut w poczekalni komendy.

– Moje kondolencje z powodu śmierci pańskiej córki. – Szczerze mu współczuła, bo widać było, jak bardzo przeżywa samobójstwo dziecka.

– Mogę ją zobaczyć? – wydusił przez ściśnięte gardło.

– Przykro mi. – Pokręciła przecząco głową. – W przypadku nagłej śmierci lekarz musi najpierw zbadać ciało.

Użyła tego eufemizmu, bo chciała zaoszczędzić mu przykrych medycznych określeń, jak patolog i sekcja zwłok.

– Kiedy będę mógł odebrać córkę? Znaczy: ciało…

– Zobaczę, co da się zrobić – rzuciła, zanim zastanowiła się nad swoimi słowami, które zabrzmiały jak obietnica. – Jak skończymy, zadzwonię do szpitala i zapytam, na jakim etapie są czynności. Teraz muszę zadać panu kilka pytań.

– Po co? – Znów opuścił głowę z rezygnacją. – Czemu się tym w ogóle zajmujecie? Życia Oli nie wrócicie.

– Taka jest procedura. – Głupio to zabrzmiało w obliczu tragedii, bo choć Alicja się teraz starała, z natury nie była delikatna.

– Czasu nie da się cofnąć… – dodał, jakby do siebie.

Pogrążony w zadumie nie słyszał jej ostatnich słów.

– Przejdźmy do pokoju przesłuchań – przerwała jego rozmyślania, bo to nie posuwało śledztwa do przodu. – Spiszę pańskie zeznanie w sprawie i będzie pan wolny.

Mężczyzna powoli podniósł się z krzesła. Zanim ruszyli korytarzem, Romska jednym spojrzeniem otaksowała jego wygląd. Stała na tyle daleko, że dzielący ich dystans pozwolił objąć wzrokiem całą sylwetkę i przyjrzeć się mu dyskretnie. Wcześniej, oglądając czarno-biały obraz na monitorze w dyżurce, nie zarejestrowała detali jego garderoby, teraz jednak miała po temu okazję. Mężczyzna, mimo że miał swoje lata, ubrany był modnie. Można nawet powiedzieć: „młodzieżowo”. Obcisła bluza, wąskie spodnie i dopasowana kurtka, wszystko było na niego jakby o rozmiar za małe. Pewnie w zamyśle miało go wyszczuplać i odmładzać, ale efekt był odwrotny. Pulower podkreślał za duży brzuch, a wąskie dżinsy uwydatniły szerokie uda, które kontrastowały z chudymi kostkami, odsłoniętymi przez za krótkie nogawki. Dodatkowo proporcje zaburzały fikuśne kolorowe buty na grubej podeszwie, sprawiające wrażenie, jakby dziecięca ręka dorysowała je do postaci kredką. Przerzedzone włosy były, zgodnie z panującymi trendami, przystrzyżone po bokach, a na nosie spoczywały okulary w czerwonych oprawkach, które nie pasowały do pooranej zmarszczkami twarzy. Wszystko to razem wzięte dawało groteskowy efekt, trochę tak, jakby starszy facet przebrał się za chłopca.

Usiedli, a po dopełnieniu formalności komisarz włączyła dyktafon i rozpoczęła przyjmowanie zeznań.

– Domyśla się pan, co skłoniło córkę do tak desperackiego czynu? – Chciała skonfrontować z nim to, co już wiedziała.

– Ja się nie muszę domyślać. – Twarz mu momentalnie stężała. – Ja to wiem!

– Słucham więc.

Krasa chwilę milczał, pogrążony we wspomnieniach, jakby porządkował strumień myśli, po czym już spokojny rozpoczął opowieść.

– Ola nie chciała przeprowadzać się do Krakowa. – Przez moment patrzył na swoje dłonie leżące nieruchomo na blacie stołu, po czym podniósł wzrok i spojrzał w oczy policjantce. – W Dąbrowie miała koleżanki i tam chciała iść do liceum.

– Córka powiedziała to panu?

– Wiele razy. – Pokiwał głową. – Prosiła mnie, więc próbowałem odwieść żonę od tego chorego pomysłu. Przekonać, żeby zostały w mieście, ale im bardziej nalegałem, tym bardziej była zawzięta.

– Musiały przecież opuścić mieszkanie, prawda?

Mężczyzna wyczuł w jej głosie nutę oskarżenia. Spojrzał na nią, odsunął się i oparł na krześle.

– Wy wszystkie trzymacie się razem, bez względu na okoliczności, prawda? Solidarność jajników. – Patrzył na policjantkę z gorzkim uśmiechem. – Lepsza najgorsza matka niż najlepszy ojciec. Wszędzie to samo: w szkole, w sądzie i na policji.

– Pańska żona mówiła, że sąd nakazał sprzedać wasze mieszkanie w Dąbrowie. – Alicja starała się trzymać głównego wątku przesłuchania.

– A co niby według pani miałem zrobić? – burknął. – Dalej spłacać kredyt za mieszkanie za żonę, a sam spać pod mostem? Nie stać mnie było na ratę i jednocześnie wynajęcie mieszkania dla siebie, a z domu mnie wyrzuciła. Sprzedaliśmy mieszkanie, a to, co zostało, podzielił sąd. I tak więcej dostała, choć to ja przez dziesięć lat kredyt spłacałem.

– Czyli musiały się wyprowadzić.

– Ale po co do Krakowa?! – oburzył się. – W Dąbrowie wynajem jest dwa razy tańszy, a pracę też by znalazła. Tylko że jej się zmian zachciało.

– Miała do tego prawo. – Taktownie nie dodała nic o jego zdradzie, ale oboje wiedzieli, co ma na myśli.

– Jasne, to ja jestem ten zły, a ona jest święta. – Znów pokręcił głową. – W sądzie ze łzami w oczach opowiadała, jaka jest biedna, a po wyjściu śmiała się i od najgorszych mnie i moją partnerkę wyzywała. Obrzucała mnie błotem, próbowała nawet wrobić w molestowanie córki. Na szczęście Ola wszystkiemu na sali sądowej zaprzeczyła.

– Córka zeznawała na rozprawie rozwodowej? – To nie spodobało się policjantce.

– Tak. – Na chwilę poczuł w niej sprzymierzeńca. – Mówiłem żonie, żeby jej w to nie mieszała, ale ona nie cofnęła się przed niczym, byleby mnie zniszczyć. Nawet pokazała w sądzie pamiętnik córki. Ola się wściekła, bo zrobiła to bez jej wiedzy.

– Córka prowadziła pamiętnik? – To była ważna informacja dla śledztwa.

– Tak, żona znalazła kilka fragmentów, gdzie Ola pisała o mnie źle, a jej adwokatka przeczytała to na rozprawie, jakby brała udział w jakimś konkursie dramatycznym. Żona też zresztą okazała się niezłą aktorką. Łkała, bidulka, aż prawie mi się jej szkoda zrobiło.

– Jak wyglądał ten pamiętnik? – przerwała mu Romska. – Pamięta pan?

– Nie widziałem go. – Pokręcił przecząco głową. – Miały tylko skserowane kartki. Pewnie specjalnie nie przyniosła całego, żeby nie daj Boże sędzia czegoś dobrego o mnie tam nie znalazła.

– Wystarczy na dzisiaj. – Komisarz wyłączyła dyktafon i podniosła się z krzesła. – Muszę coś pilnie załatwić.

– A ciało? – zapytał.

– Jakie ciało?

– Miała pani zadzwonić do szpitala.

– No tak… – Była zbyt pochłonięta ostatnimi rewelacjami, żeby wymyślić naprędce wymówkę. – Proszę zostawić numer telefonu u dyżurnego. Oddzwonię.

Wyszła z pokoju przesłuchań nie czekając na niego i zostawiła za sobą otwarte drzwi. Przechodząc obok okienka dyżurki rzuciła tylko, że przesłuchanie zostało zakończone i mogą świadka wypuścić. Postanowiła od razu pojechać do mieszkania denatki, znaleźć ten pamiętnik, zamknąć sprawę i mieć to już z głowy.

8

Pamiętnik Oli,

dwa miesiące wcześniej, ranek…

Matka od rana okupowała łazienkę, a mnie się naprawdę spieszyło.

– Mamo! – krzyki niosły się po niewielkim mieszkaniu. – Długo jeszcze?!

Ola oparta plecami o drzwi łazienki rytmicznie uderzała w nie drobną pięścią.

– Spóźnię się przez ciebie! – Znów rozległ się łomot.

– Zaraz! – odkrzyknęła z wnętrza kobieta zirytowana jej zapalczywością. – Zjedz w tym czasie śniadanie!

Córka przewracając oczami i klnąc pod nosem, ruszyła w stronę kuchni. Zajrzała do pojemnika na pieczywo.

– Chleba nie ma! – rzuciła z pretensją za plecy.

Westchnęła, bo odpowiedziała jej cisza. Wyjęła z szafki płatki kukurydziane, wsypała do porcelanowej salaterki i zalała zimnym mlekiem. Zjadła szybko i odłożyła miskę na szczyt góry brudnych naczyń w zlewie. Łyżka narobiła hałasu, wpadając głębiej między talerze i garnki. Dziewczyna znów podeszła do łazienki i szarpnęła za klamkę.

– Wyłaź! Muszę siku!

Zamek zgrzytnął i drzwi otworzyły się wreszcie. W środku stała matka w samej w bieliźnie. Kończyła robić makijaż. Ola odruchowo odwróciła wzrok od prawie nagiego ciała. Zdążyła jeszcze zobaczyć w lustrze odbicie jej zadowolonej twarzy, co dodatkowo ją zirytowało. Matka spojrzała na córkę, zestawiła na podłogę plastikową miednicę ze stojącego obok pralki stołka i przesunęła go przed lustro.

– Siadaj. – Uśmiechała się cały czas, była w świetnym humorze.

– Po co? – Ola założyła ręce na piersi, oparła się o futrynę i patrzyła nadąsana.

– Umaluję cię.

– Mamo! Nie mam czasu! – Skrzywiła się. – Już jestem spóźniona do szkoły!

– Jaką lekcję masz pierwszą?

– W-f.

– Napiszę ci usprawiedliwienie. – Wciąż się uśmiechając, poklepała zachęcająco siedzisko stołka. – No, chodź tu.

Dziewczyna poddała się i opadła zrezygnowana na taboret. Ostentacyjnie westchnęła, a ręce opuściła wzdłuż ciała na znak kapitulacji. Matka zdawała się nie zwracać uwagi na dziewczęce fochy. Patrząc w lustro, zebrała kosmyki włosów z jej twarzy i założyła je za lekko odstające uszy.

– Śliczna jesteś, wiesz?

– Super, czyli nie musisz mnie malować. Możesz już wyjść? – Dąsała się jeszcze, ale złość gdzieś zniknęła. – Chcę się załatwić.

– Poczekaj.

Kobieta sięgnęła po fluid. Wycisnęła odrobinę na palec i przykryła zaczerwienienie na czole. Pudrem zamaskowała inne drobne niedoskonałości skóry na policzkach nastolatki. Sięgnęła po kredkę i oczy dziewczyny nabrały innego wyrazu. Z wprawą pomalowała rzęsy. Wybrała czerwoną pomadkę i wręczyła córce.

– Nałóż.

– Nie tę. – Skrzywiła się. – Strasznie żarówiasta!

– Maluj – rzuciła żartobliwie rozkazującym tonem matka i zapytała po chwili: – To jak się ten przystojniak nazywa?

– Który?

– Ten najładniejszy w klasie, z blond grzywką.

– Nazywa się: nie dla psa kiełbasa – mruknęła dziewczyna.

– Dziś się w tobie zakocha. – Mama uśmiechnęła się i przysunęła swoją twarz do twarzy córki, przyglądając się z zadowoleniem ich odbiciu w lustrze. – Masz telefon?

– Po co ci?

– Pstryknij nam fotkę. – Zrobiła seksowny dzióbek. – Wyglądamy jak siostry.

– Rzeczywiście. – Zażenowana jej zachowaniem uwolniła się z uścisku. – W tym makijażu wyglądam strasznie staro.

– To nie było miłe. – Kobieta wyprostowała się i zanim wyszła z łazienki, sięgnęła po szlafrok. Uśmiech zniknął z jej twarzy. – Lepiej już idź. Weź sobie z mojego portfela drobne na drożdżówkę i kup po szkole chleb. Torebka wisi na wieszaku w przedpokoju.

Ola umyła zęby, przypatrując się swojemu odbiciu. Wyglądała inaczej i choć nie przyznała się głośno, żeby przypadkiem nie dać matce satysfakcji, to podobała się sobie. Targana lekkimi wyrzutami sumienia, bo znów była dla niej opryskliwa, zarzuciła plecak na ramię i sięgnęła do jej torby. Chciała nawet na pożegnanie powiedzieć coś miłego, ale kiedy otworzyła portfel zapomniała o wszystkim. W przegródkę na banknoty oprócz pieniędzy była wsunięta prezerwatywa. Zacisnęła ze złością zęby. Wyjęła banknot dwudziestozłotowy i wrzuciła portmonetkę z powrotem do torby, po czym wyszła, trzaskając drzwiami.

Maszerowała teraz chodnikiem wzdłuż szkolnego ogrodzenia, ze złości stawiając zamaszyste kroki. Im dłużej myślała o tej sytuacji, tym bardziej zażenowanie zmieniało się w palący wstyd. Irracjonalny, bo przecież ona nie zrobiła niczego złego i nie miała nic wspólnego z tą całą szopką, jaką matka odstawiała. A ostatnio już przechodziła samą siebie. Początkowo Ola starała się nawet wspierać ją w tym „zaczynaniu wszystkiego od nowa”, choć trudno było się dziewczynie pogodzić z przeprowadzką do Krakowa. Jednak po tym, jak matka zarejestrowała się na portalu randkowym, zwróciła jej delikatnie uwagę, że to obciach. Kobieta nie przejęła się tym zbytnio, w ogóle ostatnio mniej się córką przejmowała. Nie pytała o oceny, rzadko coś gotowała, a lodówka często świeciła pustkami. Całe popołudnia spędzała przed komputerem, potem zwykle ktoś dzwonił i wychodziła, zakładając z dnia na dzień coraz krótsze spódnice. Ola była już duża i rozumiała, że po tym, co zafundował im ojciec, matka musi się dowartościować, ale to nie zmieniało faktu, że zachowywała się niepoważnie. Szczebiotała do telefonu i chichotała jak podlotek. Jak nie jej mama. W nocy córka nie mogła zasnąć. W napięciu przysłuchiwała się, kiedy w zamku, grubo po północy, zgrzytał klucz. Na szczęście matka nie przyprowadzała ich do mieszkania, ale kilka razy zdarzyło się, że nie wróciła na noc. A teraz ta prezerwatywa… To chyba facet powinien mieć zabezpieczenie, a nie ona!

Pogrążona w myślach Ola nawet nie zauważyła, kiedy dotarła do ogrodzenia liceum. Ocknęła się, bo omal się nie wywróciła, potykając o wystający z chodnika drut. Zaklęła cicho pod nosem, po czym jej wzrok zatrzymał się na dziurze w metalowej siatce. Marlena mówiła, że tędy prowadził skrót do szkoły, nigdy jednak nie szły tą drogą. Ola spojrzała na zegarek w telefonie. Może jeszcze zdąży na ten w-f? Dziewczyny zawsze guzdrały się w szatni. Nie namyślając się dłużej, schyliła głowę, żeby nie zahaczyć o ostre, metalowe elementy siatki, i ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Była już blisko żółtego budynku, kiedy usłyszała wołanie. W pierwszej chwili nie zorientowała się, że to do niej.

– Nowa!

Rozejrzała się i dostrzegła stojącą pod starym dębem grupę rówieśników. Od razu rozpoznała kilkoro uczniów ze swojej klasy.

– Ola! – Jeden z chłopców machnął ręką. – Tutaj!

Poczuła uderzenie gorąca. To był Marcel, najładniejszy chłopak z jej klasy! Czyżby matka była czarownicą? Zażartowała w myślach, po czym podeszła niepewnie i nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, tylko się uśmiechnęła.

– Dokąd tak biegniesz? – Marcel wypuścił kłęby dymu przed siebie.

Reszta przyglądała się jej z zaciekawieniem. Chodziła z nimi do klasy od kilku dni, ale jak dotąd nie zamienili z nią ani słowa.

– Lekcja się już zaczęła – bąknęła niepewnie, uciekając przed jego świdrującym spojrzeniem.

Po chwili uświadomiła sobie, że ma makijaż i po jej twarzy rozlał się rumieniec. Na szczęście puder okazał się dobrym kamuflażem.

– Spokojnie, zaraz wszyscy idziemy. – Wyjął paczkę papierosów i wysunął jednego. – Chcesz?

Ola zapaliła kilka razy na ostatnich wakacjach, pierwszego papierosa na ognisku kończącym ósmą klasę. Starszy brat koleżanki kupił im też wino. Skończyło się to nieciekawie, ale nastolatki mają krótką pamięć. Sięgnęła więc po papierosa, a po chwili przed jej twarzą błysnął płomień zapalniczki.

– Mieszkasz na osiedlu? – Marcel wskazał ruchem głowy kierunek, skąd przyszła.

– Mhm. – Wypuściła dym, lekko się krztusząc.

– Tak jak my wszyscy – podsumował Marcel i zaciągnął się mocno.

– I czym tu się chwalić? – wtrąciła się stojąca z boku ładna dziewczyna. To była Paulina. – Blokowisko, gdzie chujem straszy.

– No to ty się chyba nie boisz? – zażartował gruby chłopak stojący tuż za Marcelem.

– Weź, Klusek, spierdalaj! – żachnęła się. – Ty swojego to chyba już dawno nie widziałeś, bo ci brzuch zasłania.

– Nie muszę go oglądać, bo dziewczyny się nim zajmują.

– Taaa. – Zaśmiała się szyderczo. – A potem się budzisz i matka musi prześcieradło prać!

Kilka osób wybuchnęło śmiechem.

– Ciepło – wtrącił rozbawiony Marcel. – Ostatnio mu stara znalazła za łóżkiem skarpetę do zadań specjalnych.

Teraz śmiali się wszyscy, z wyjątkiem grubego, który szturchnięciem skarcił kumpla za brak dyskrecji.

– To jak ty sobie teraz robisz dobrze? – Drobny chłopak z rudymi włosami pociągnął temat.

Rudzielec nie zdążył uciec, Klusek złapał go za głowę i przyciągnął do swojego rozporka.

– O tak! – Śmiał się, szamocząc z biedakiem, ku uciesze pozostałych.

– Debile. – Paula rzuciła na ziemię niedopałek, przydepnęła i skinęła głową, patrząc na papierosa w dłoni Oli. – Wyrzuć to, zanim się porzygasz, i chodź.

Dziewczyna z ulgą posłuchała jej rady. Szły teraz w stronę szkoły, rozmawiając na temat chłopców. Okazało się, że ci spotkani przed chwilą, stanowili część osiedlowej ekipy. Kilku innych z paczki chodziło do pobliskiej zawodówki. Nieformalnym przywódcą grupy był Marcel. Mimo niepozornego wyglądu był podobno osiedlowym zabijaką. No i z racji nieprzeciętnej urody miał powodzenie u dziewczyn.

– Poznam cię ze wszystkimi, tylko musisz przestać prowadzać się z tą lamuską. – Spojrzała Oli w oczy. – Z zezowatą Marlenką.

9

Alicja spojrzała na wyświetlacz swojego smartfona i zaklęła pod nosem. Znów dzwonił Olek. Odrzuciła połączenie i tym razem wyciszyła telefon. Nie miała ochoty na te jego egzystencjalne dyskusje, wszystko już sobie wyjaśnili. Skoro uważa, że jest zimna jak martwa ryba, to jego problem. On jest za to upierdliwy z tą swoją czułością do zrzygania. Schowała telefon do torebki, bo automatyczne drzwi się rozsunęły i panujący na klatce schodowej mrok rozświetliła blada poświata wypływająca z windy. Wraz z zimnym blaskiem jarzeniówki na korytarz wydostał się odór psiego moczu. Alicja wahała się przez chwilę, czy nie zrezygnować i nie pójść na trzecie piętro schodami. W końcu jednak zrobiła głębszy wdech i weszła do środka. Nacisnęła guzik z cyfrą trzy i zanim winda ruszyła, zdążyła się rozejrzeć wokoło. Ściany upstrzone były sprośnymi napisami, a na lustrze ktoś namalował zarys głowy diabła. Alicja bezwiednie zrobiła pół kroku w bok, wpasowując odbicie swojej twarzy w nakreślony grubym flamastrem owal. Pasował, a źrenice idealnie mieściły się teraz w narysowanych pustych oczodołach. Wzdrygnęła się. Wyjęła z torebki chusteczkę, pośliniła i próbowała zmyć tę żałosną twórczość. Tarła z zapałem, jakby od tego zależało jej życie. Nagle zadźwięczał dzwonek i podskoczyła wystraszona, jakby została przyłapana na jakimś niecnym uczynku, choć przecież nie robiła niczego złego.

Drzwi windy się rozsunęły, schowała brudną chusteczkę do kieszeni i wyszła na korytarz. Po chwili stanęła na znajomo wyglądającej wycieraczce i nacisnęła przycisk dzwonka. Kiedy światełko w judaszu zniknęło zasłonięte od wewnątrz, Alicja podniosła odznakę do wizjera. Jeszcze przez moment trwała cisza, po czym pani komisarz usłyszała dwukrotny dźwięk przekręcanego zamka, a w szparze między skrzydłem a futryną ukazała się twarz kobiety. Twarz jakby wycięta z papieru, szara i pomięta.

Jadwiga Krasa rozpoznała policjantkę, otworzyła więc drzwi szerzej, a sama odwróciła się bez słowa i zniknęła we wnętrzu mieszkania. Ubrana była w sweter i czarne rajtuzy, przez które prześwitywała jasna bielizna. Nie miała na sobie spódnicy. Szła boso. Romska podążyła za nią, zamknąwszy za sobą drzwi. Jednym spojrzeniem oceniła, że od wczoraj nic się tu nie zmieniło. Dosłownie nic, nawet kubek z herbatą stał na kuchennym stole dokładnie w tym miejscu, gdzie postawił go dzień wcześniej sanitariusz. Jego ścianki oblepiał brunatny osad. Jadwiga Krasa usiadła na wersalce.

– Jak się pani czuje? – zagaiła policjantka, bo gospodyni nie zapytała nawet, co ją sprowadza.

– Źle, głowa mnie boli.

– Przepraszam, że panią nachodzę, ale muszę przeszukać pokój córki. – Słowo przepraszam nie pasowało do oschłego tonu, jakim było wypowiedziane.

– Po co?

– Dowiedziałam się, że prowadziła pamiętnik. – Mówiąc, rozejrzała się w poszukiwaniu miejsca, aby usiąść. – Wie pani, gdzie on może być?

– Nie wiem.

– A wie pani, jak wyglądał? – Pytanie było od razu małym testem na prawdomówność.

– Czarny zeszyt w twardej oprawie. – Kobieta podrapała się po głowie, czochrając przy okazji tłuste włosy. – Z czerwonym językiem na okładce.

– Pójdziemy do pokoju córki go poszukać?

– Niech pani idzie sama. – Uniosła koc. – Ja się położę.

– Musimy obie. – Komisarz wstała z krzesła. – Nie mam przy sobie prokuratorskiego nakazu, konieczne jest więc, żeby mi pani towarzyszyła przy przeszukaniu.

Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko sięgnęła po leżące na dywanie obok wersalki spodnie. Z kieszeni wypadła fiolka. Romska rozpoznała nazwę psychotropów. Poczekała, aż Jadwiga założy dżinsy i zapnie zamek, po czym ruszyły w stronę pokoju, gdzie wczoraj odnaleziono wiszące ciało. Przed drzwiami Krasa się zatrzymała, więc Alicja wyminęła kobietę, nacisnęła klamkę i weszła pierwsza do środka.

– Proszę usiąść. – Policjantka, zachowując się, jakby to ona była gospodynią, przesunęła pościel i porozrzucane ubrania, robiąc kobiecie miejsce na łóżku. – Ja się rozejrzę.

Jadwiga Krasa usiadła posłusznie, a komisarz rozpoczęła przeszukanie. W pierwszej kolejności przeglądnęła wszystko na biurku. Sprawdziła też książki, bo podejrzewała, że po tym, jak matka przeczytała i wykorzystała osobiste zapiski, dziewczyna mogła lepiej ukryć pamiętnik. Przejrzane zeszyty odkładała na bok i ustawiała równo na brzegu blatu.

– Może się pani przesiąść? – Wskazała kobiecie krzesło, kiedy skończyła sprawdzać biurko.

Sama zajęła się przeszukiwaniem zakamarków łóżka. Obmacała poduszkę i kołdrę, zdjęła też prześcieradło i po chwili namysłu włożyła je do sporego, foliowego worka na dowody. Sprawdziła szufladę na pościel, zajrzała pod materac, po czym odsunęła łóżko od ściany. Nie znalazła niczego poza kilkoma papierkami po cukierkach. Lekko zniecierpliwiona wyprostowała się i znów rozejrzała po pokoju. Podeszła do białej toaletki z okrągłym zwierciadłem w tandetnej, rzeźbionej ramie. W małej szufladce były jedynie chusteczki higieniczne i zużyty dezodorant bez zakrętki. Policjantka sprawdziła, czy pamiętnik nie jest ukryty za lustrem. Uklękła i zajrzała pod blat. Tu też go nie było. Pozostała tylko szafa. Otworzyła szeroko oba skrzydła drzwi i zrobiła krok w tył, taksując jej zawartość. Na pierwszy rzut oka nic nie zwróciło jej uwagi. Półka po półce przekładał teraz rzeczy, opróżniając kolejne zakamarki. Nagle zastygła, bo po wyjęciu kilku par spodni, w głębi szafy zobaczyła ukrytą torebkę. Od razu przykuła uwagę Alicji, bo policjantka rozpoznała charakterystyczne zapięcie z dwoma złotymi ptakami. Otworzyła zamek i zajrzała do środka. Czarna kopertówka wyglądała na oryginalną.

– To pani torebka? – Trzymała przedmiot przed sobą tak, aby Krasa mogła się jej dobrze przyjrzeć.

– Nie. – Kobieta była zaskoczona, też znała tę markę.

– To droga torebka, kosztuje ponad tysiąc złotych. – Spojrzała pytająco na Jadwigę. – Czy córka mogła odłożyć na nią z kieszonkowego?

– Nie. – Pokręciła przecząco głową.

– Może to prezent od ojca?

– Na pewno nie. – Jej mina mówiła wszystko. – On taką najwyżej mógł sprezentować tej swojej wywłoce.

– To skąd ją córka miała?

– Nie wiem. – Przeniosła wzrok na policjantkę i wzruszyła ramionami. – Nie mam pojęcia.

Alicja odłożyła torebkę na uporządkowane teraz biurko i zaczęła bardzo dokładnie, sztuka po sztuce, przeglądać zawartość szafy. Większość rzeczy wracała z powrotem na półki, kilka jednak trafiło na blat obok torebki. Znalazła się tam bluzka, spodnie i komplet bielizny. Nowe, z metkami drogich marek. Z dolnej półki Alicja wyjęła reklamówkę i zapakowała w nią odłożone części garderoby. W myślach postanowiła zadzwonić do ojca dziewczyny i upewnić się, że nie próbował w ten sposób, w tajemnicy przed matką, wkupić się w łaski nastoletniej córki, ale miała poważne podejrzenia, że Ola Krasa nie była naiwną dziewczynką. Przeszukanie przyniosło niespodziewane efekty. Co prawda komisarz Romska nie znalazła pamiętnika dziewczyny, ale sam fakt, że zniknął, też nie pozostawał bez znaczenia dla śledztwa. Przed wyjściem podeszła jeszcze do wiszącego na ścianie plakatu, ostrożnie odkleiła zdjęcie dziewczyn z koncertu i włożyła do woreczka.

10

Pamiętnik Oli,

dwa miesiące wcześniej, południe…

Zanim weszłam do szkolnej szatni, zajrzałam do jej wnętrza z nadzieją, że Marleny już tam nie będzie.

Niestety, koleżanka siedziała w kącie pustego boksu, z wzrokiem wbitym w podłogę. Olka westchnęła więc ciężko i nie czekając dłużej, weszła do środka.

– Jesteś nareszcie. – Marlena usłyszała ją, podniosła głowę i uśmiechnęła się niepewnie. – Czekałam na ciebie. Nie zdążymy już na tej przerwie do sklepu, dam ci pół kanapki. Pójdziemy do mnie po szkole, to…

– Nie mogę dziś do ciebie pójść – przerwała Ola, z trudem patrząc koleżance w oczy. – Muszę być w domu wcześniej, matka mi kazała.

– Nic nie mówiłaś…

– Bo teraz mi napisała.

– Pokaż.

– Co?

– No to, co ci napisała.

Ola wyjęła telefon i udawała, że szuka wiadomości, której w telefonie nie było.

– Nie wysilaj się. – Marlena uśmiechnęła się sztucznie, oczy się jej zaszkliły. – Nie jestem idiotką, umiem połączyć kropki. Rano przyszłaś do szkoły z Paulą, a papierosami śmierdziało od ciebie na kilometr. Teraz zresztą też.

Dziewczyna spuściła oczy, nie wiedziała, co powiedzieć. Nagle za jej plecami pojawiła się Paulina.