Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
86 osób interesuje się tą książką
Na krakowskiej Nowej Hucie przypadkowi przechodnie są świadkami dramatycznych wydarzeń: na ich oczach o ziemię uderza spadające ciało.
Nie wygląda to na samobójstwo, bo leżąca na chodniku martwa kobieta jest naga. Dodatkowo sekcja zwłok wykazuje, że ofiara była przed śmiercią więziona.
Policja rusza w teren i przesłuchuje kolejnych mieszkańców pobliskiego wieżowca. Wkrótce żmudne dochodzenie przynosi pierwsze rezultaty. Następują aresztowania. Czy jednak śledczy nie powinni przyjrzeć się lepiej tym, którzy wydają się być poza kręgiem podejrzeń? Sprawa nabiera tempa, kiedy przypadkiem zostają odkryte szczątki kolejnych ofiar.
Prokurator Michał Stróż tym razem musi zajrzeć w najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy. Oddzielić współczucie od sprawiedliwego gniewu i podjąć właściwe kroki, bo bez względu na wszystko, morderca powinien zapłacić za wyrządzone bezbronnym ofiarom krzywdy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 354
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mariusz Kanios
Nieboskłon
Redakcja i korekta
Małgorzata Starosta
Korekta
Dominika Gołowin
Redakcja techniczna i łamanie
Joanna Ardelli
Projekt okładki
Mariusz Banachowicz
Opracowanie formatów mobilnych
Jakub Pilarski, eBooki.com.pl
Copyright © by Wydawnictwo PIĄTE MARZENIE 2025
Nocą rozbłysły
nad jej upodleniem
skrzydła Pegaza
i poniósł ją
na Nieboskłon
„Nieboskłon”
Magdalena Ficowska-Łuszczek
Spadające ciało kobiety wyglądało dziwacznie na tle błękitnego nieba. Nienaturalnie powyginane członki sprawiały wrażenie, jakby wirowały w jakimś obłąkańczym tańcu. Spłoszone ptaki pierzchały na boki, dziwiąc się, czemu dziewczyna nie rozpostarła skrzydeł. Ale ona ich przecież nie miała. Nie była ptakiem, a aniołem miała stać się dopiero za kilka chwil. Spadała wprost w rozwarte ramiona śmierci. Półprzytomna z wycieńczenia i ze strachu, nie miała pojęcia, co się wokół niej dzieje. Los jej tej wiedzy oszczędził. Choć tyle. W ostatnich dniach wycierpiała tak wiele, że śmierć była dla niej wybawieniem. Ktoś na górze zdecydował, że już wystarczy, i udręczona dziewczyna miała wreszcie zaznać spokoju.
Kilka sekund później już nie żyła. Kształt spoczywającego na wznak bladego ciała odcinał się ostrymi liniami od otaczającej go czerwonej plamy. Uderzając o beton, kości się połamały, przez co ręce i nogi spoczywały teraz bezwładnie, rozłożone wokół korpusu w nienaturalnej pozie. Leżała naga na szarym chodniku, niczym wyrzucona na śmietnik szmaciana lalka. Zlepione krwią, potem i łzami rude loki przysłaniały smukły tułów, częściowo zakrywając małe piersi. Trudno było dostrzec szczegóły twarzy, bo na policzkach zakrzepła krew. Jedynie zielone, szeroko otwarte oczy odbijały się w kałuży jak w lustrze. Jakby młoda kobieta chciała ostatni raz się przejrzeć, zanim opuści ten ziemski padół i stanie przed Sędzią. Opowie swoją smutną historię i poskarży się, jak bardzo ją skrzywdzono.
Bo choć nie była ideałem, to z pewnością nie zasłużyła na taki los. Szła przez życie odważnie, stawiając czoła przeciwnościom. Miała plany i marzenia. Tylu wrogów, ilu przyjaciół. Równie często śmiała się, co płakała. Dane jej było też nieszczęśliwie się zakochać. Radziła sobie raz lepiej, raz gorzej, aż do dnia, kiedy na swojej drodze spotkała potwora. Miał zimne dłonie, puste spojrzenie i serce czarne jak smoła. I nie znał litości.
Kraków, Nowa Huta,
obecnie
Obok martwej dziewczyny przykucnął młody mężczyzna o twarzy dziecka. Na głowie miał wełnianą czapkę, bo był dziś lekko przeziębiony, a rzadkie blond włosy nie chroniły ani trochę przed październikowym chłodem. Bladość jego twarzy niewiele różniła się od odcienia skóry denatki. Chłopak uniósł róg czarnej plastikowej płachty zakrywającej ciało, przekrzywił głowę i zajrzał głęboko w nieruchome źrenice. Może chciał zapytać dziewczynę, co tu się właściwie wydarzyło. Dlaczego w środku dnia leży naga na zimnym betonie? Dlaczego nie żyje? Chwilę trwali tak oboje w niemym bezruchu.
W końcu młodego policjanta wyrwało z zamyślenia szturchnięcie w ramię. Aspirant Cyprian Polaczek drgnął i spojrzał w górę. Zobaczył nad sobą zaciągającego się mocno papierosowym dymem komisarza Andrzeja Rumaka, starszego kolegę po fachu. Młody wyprostował się i podrapał odruchowo po szczęce, spoglądając z zazdrością na gęstą brodę i lekko pożółkłe od tytoniu wąsy kolegi. Stojąc, Cyprian sięgał postawnemu partnerowi nieco powyżej ramienia. Komisarz zgasił pod butem papierosa i postawił kołnierz wytartej dżinsowej kurtki, narzuconej na gruby wełniany sweter. Mimo że świeciło słońce, to październikowy dzień był wietrzny, facet miał więc prawo poczuć chłód.
– Co jest? Samobój? – zapytał, patrząc na przykryte folią zwłoki.
Był policjantem z dwudziestoletnim stażem, z czego większość przysłużył w wydziale kryminalnym. Od dawna aplikował do krakowskiego oddziału CBŚP i wkrótce jego marzenie miało się spełnić. Dziś dotarł na miejsce zdarzenia spóźniony, bo wstąpił na chwilę do osiedlowego sklepiku po papierosy. Po wielu latach służby miał swoje priorytety.
– Młoda kobieta, na oko trzydzieści lat. – Młody aspirant rozpoczął relację, ograniczając się do suchych faktów. – Nie żyje.
– Czyli samobój. – Komisarz uniósł wzrok i wymownie spojrzał w stronę okien pobliskiego wieżowca.
– No nie wiem – bąknął Polaczek.
– Rozpoznał ją ktoś? – zapytał Rumak, ignorując jego wątpliwości.
– Nie, twarz ma zalaną krwią.
– A po ubraniu?
– Jest naga.
– Naga? – Na twarzy komisarza pojawiła się niezdrowa ciekawość. – Pokaż.
Odsunął młodego na bok, zrobił krok w stronę ciała i bezceremonialnie ściągnął z niego plastikowe nakrycie.
– Kurde, fajna dupa z niej była – skomentował.
Na tyle głośno, że Cyprian spojrzał z niepokojem w stronę zgromadzonych za policyjną taśmą gapiów. Obawiał się, że mogli usłyszeć chamski tekst komisarza. Na szczęście byli zbyt daleko i nikt nie zareagował. On też nie zwrócił przełożonemu uwagi, nawet nie skomentował, choć był zażenowany jego prostackim zachowaniem.
Nagle uwagę młodego policjanta przykuła wielka postać przedzierająca się przez grupkę ciekawskich, zebranych wokół miejsca zdarzenia. Siwy mężczyzna w rozpiętym czarnym płaszczu rozsunął delikatnie dwie kobiety, stojące na jego drodze, i pokazał służbową legitymację funkcjonariuszowi pilnującemu porządku . Posterunkowy spojrzał na dokument, po czym uniósł taśmę zabezpieczającą miejsce tragedii i wskazał palcem w kierunku leżącego na chodniku ciała. Aspirant Polaczek, nie odrywając od przybysza wzroku, szturchnął Andrzeja w bok. Komisarz się odwrócił, a kiedy zobaczył zbliżającą się postać, zaklął w myślach, bo rozpoznał nadchodzącego. Potężnie zbudowany, prawie dwumetrowy mężczyzna po pięćdziesiątce podszedł do nich i wyciągnął wielką jak bochen dłoń na przywitanie.
– Michał Stróż, prokuratura rejonowa.
Policjanci po kolei uścisnęli jego rękę, też podając nazwiska i służbowe stopnie. Nawet Rumak musiał przy tym zadzierać głowę.
– Co ustaliliście? – zapytał prokurator, próbując okiełznać rozrzucane przez nagły powiew gęste siwe włosy. Poły jego płaszcza swobodnie trzepotały na wietrze.
– Denatka w wieku około trzydziestu lat – odparł Rumak. – Całkiem naga. Nigdzie nie ma ubrań ani dokumentów, a twarz cała umorusana we krwi, więc ciężko będzie teraz ustalić tożsamość.
Stróż minął ich bez słowa, przyklęknął na chodniku obok ciała, nie przejmując się zabrudzeniem spodni. Uniósł płachtę i zastygł na dłuższą chwilę z pochyloną głową. Policjanci przyglądali się tej scenie z rosnącym zdumieniem.
– Zapytajcie ludzi o dziewczynę z długimi rudymi włosami. – Prokurator przerwał wreszcie ciszę, podnosząc się z klęczek. – Jeżeli tu mieszkała, na pewno ją pamiętają.
Cyprian skinął głową z aprobatą, zastanawiając się dlaczego nie zwrócił uwagi na tak oczywisty szczegół, który wyróżniał martwą dziewczynę.
– Świadkowie są? –zapytał Stróż i spojrzał w kierunku gapiów.
– Starsza kobieta, rowerzysta i matka z synem. – Polaczek wysunął się zza pleców Rumaka, bo to on z nimi rozmawiał, zanim jeszcze komisarz dotarł na miejsce zdarzenia.
– Co widzieli?
– Niewiele, a w zasadzie tylko uderzające o ziemię ciało – odparł, pociągając nosem, aspirant. – Rowerzysta zadzwonił po karetkę.
– Dobrze, sprawdźcie, o której pogotowie przyjęło zgłoszenie – kontynuował prokurator. – Będziemy mieli dokładną godzinę zdarzenia.
Michał Stróż przeniósł teraz wzrok na pobliski wieżowiec. Na balkonach, niczym w teatralnych lożach usadowili się mieszkańcy i spoglądali w dół, obserwując w milczeniu policyjną akcję. Jedni stali wsparci o barierki, inni zaopatrzyli się w krzesła i znad poręczy wystawały tylko ich czupryny. Zdążyli już wymienić się między sobą uwagami i teraz w ciszy gapili się na krzątających się na dole policjantów.
– Trzeba ich wszystkich przesłuchać – polecił krótko Michał.
Aspirant Cyprian Polaczek podążył za jego spojrzeniem i lustrując kolejne balkony, dotarł na dziewiąte, najwyższe piętro bloku. Towarzyszyło temu nieprzyjemne uczucie. Pewnie za sprawą panującego wokoło ponurego nastroju, każda z twarzy wydawała mu się brzydka, jakby wykrzywiona grymasem. Każda mogła być gębą mordercy.
– Co pan tam zobaczył? – zapytał prokurator, przyglądając mu się uważnie.
– Nic. – Młody policjant najwyraźniej się zmieszał, zaskoczony jego dziwnym zachowaniem.
Przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy. Cyprian pierwszy odwrócił wzrok i zerknął na Rumaka, jakby szukał u niego pomocy. Nie miał pojęcia, o co chodzi prokuratorowi. Stróż tymczasem stracił zainteresowanie jego osobą, bo dostrzegł zmierzających w ich stronę techników. Wyszedł im naprzeciw.
– Zmierzcie dokładnie odległość od ściany budynku do miejsca, gdzie leży dziewczyna – rzucił w ich stronę. – Ale najpierw rozstawcie namiot nad ciałem, żeby nie zmokło. Deszcz może zmyć z niego ślady.
Technicy spojrzeli w bezchmurne niebo, potem na Stróża, a na koniec wymienili dyskretne spojrzenia między sobą. Nie zamierzali jednak kwestionować poleceń prokuratora, nawet tych – ich zdaniem –głupich. Młodszy ruszył więc w stronę służbowego busa po specjalny namiot. Drugi z techników wyjął lustrzankę i przewiesił przez szyję skórzany pasek aparatu.
– Niech pan zrobi fotografię bloku. – Stróż wskazał wieżowiec, obok którego stali. – Z ludźmi na balkonach.
Mężczyzna skinął głową i cofnął się kilka kroków. Zmienił ustawienia aparatu na szeroki kąt, tak aby w kadrze ująć cały budynek, przykucnął i pstryknął pierwsze zdjęcie. Kilka głów skryło się za balustradami balkonów, co nie uszło uwadze prokuratora. Michał Stróż wydał Rumakowi, jako najwyższemu stopniem, jeszcze parę krótkich instrukcji, po czym po kolei pożegnał się z policjantami.
– Jutro o ósmej będę u was na komendzie – rzucił na odchodne – Omówimy wszystko, co uda wam się dziś ustalić.
Dwaj technicy w milczeniu odprowadzili go wzrokiem i dopiero kiedy zniknął za rogiem pobliskich garaży, wrócili do swoich zajęć. Aspirant Cyprian Polaczek zmarszczył czoło.
– Dziwny ten prokurator. – Wyjął z kieszeni i próbował rozprostować zużytą już wcześniej chusteczkę higieniczną.
– Dziwny? – Rumak wyciągnął z paczki kolejnego papierosa i odpalił od skaczącego na wietrze płomienia zapalniczki. – Popierdolony raczej. Potrafi całą komendę w środku nocy na nogi postawić, jak sobie coś umyśli. Gorzej nie mogliśmy trafić.
– Idziemy przesłuchać mieszkańców? – Młody policjant zmienił temat.
– Idź sam. – Andrzej zerknął w telefon. – Ja muszę na chwilę wyskoczyć.
– Gdzie? – zapytał zaskoczony aspirant.
– Wylewki mi robią na budowie – rzucił, po czym dodał: – Dom kończę. Muszę dopilnować, żeby czegoś nie spieprzyli.
– No dobra – bąknął pod nosem niezadowolony takim obrotem sprawy Polaczek. – Tylko wracaj szybko.
– Nie bój nic, Cypek! – odparł z uśmiechem Rumak. – Raz-dwa się uwinę i obrobimy świadków.
Cyprian zawołał mundurowego funkcjonariusza i nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę klatki schodowej bloku. Po kilku krokach poczuł na twarzy pierwsze grube krople deszczu. Spojrzał w niebo zaskoczony. Prokurator miał rację. Blady błękit gdzieś zniknął, a nieboskłon zasnuły ciężkie, szare chmury.
Kraków, komenda policji
Kolejny dzień śledztwa rozpoczął się nieciekawie. Drzwi pokoju na drugim piętrze krakowskiej komendy uchyliły się i ukazała się w nich głowa oficera dyżurnego.
– Cypek, Wawer was wzywa! – rzucił policjant. – Nie może się do was dodzwonić, a prokurator już przyszedł.
– Idę. – Polaczek ciężko podniósł się z krzesła i po raz kolejny tego ranka wybrał numer komisarza Andrzeja Rumaka.
Jego partner wciąż nie odbierał. Cyprian nie czekał do ostatniego sygnału, rozłączył się. Nie zostawił też wiadomości, bo nagrał się już wcześniej kilka razy. Zresztą nie było czasu. Spojrzał na zegarek w telefonie, wskazywał dziesięć po ósmej.
– Cholera jasna… – Westchnął, schował smartfon do kieszeni i pomaszerował jak na ścięcie do gabinetu Antoniego Wawra, naczelnika wydziału kryminalnego.
Przy długim konferencyjnym stole siedział jego szef, a naprzeciwko zajął już miejsce prokurator Michał Stróż.
– No nareszcie! – Wawer uniósł ręce w dziękczynnym geście. – Czerwony dywan mam wam rozwinąć, żebyście raczyli się zjawić?! A gdzie Rumak? – zapytał zaniepokojony, kiedy aspirant zamknął za sobą drzwi.
– Nie ma go. – Cyprian spojrzał na przełożonego niepewnym wzrokiem.
– Jak to nie ma?
– W terenie jest – odparł niezbyt przekonująco. – Czynności prowadzi.
– Jakie czynności?! – Naczelnik poczerwieniał na twarzy. – Przecież byliście umówieni z panem prokuratorem!
– No wiem… Musiało go coś zatrzymać.
– Trudno – przerwał tę mało konstruktywną wymianę zdań Stróż i spojrzał na młodego policjanta. – Proszę mi powiedzieć, co wczoraj udało wam się ustalić.
– Ustaliliśmy, że nikt tej kobiety nie znał – odparł niepewnie Polaczek.
W duchu przeklinał Rumaka, który nie tylko wczoraj nie wrócił na miejsce zdarzenia, aby pomóc mu w rozpytaniu świadków, ale też nie zjawił się dziś rano w pracy, pozostawiając go na pożarcie tym dwóm.
– Coś więcej? – wycedził przez zaciśnięte zęby naczelnik, wściekły, że musi świecić oczami za swoich podkomendnych przed prokuratorem.
– Nie mieszkała w pobliskim budynku. Prawdopodobnie w ogóle nie mieszkała w tej okolicy, bo nikt jej nie znał…
– To już wiemy! – warknął Wawer, znów tracąc cierpliwość. – Nie rób z nas idiotów!
– Dobrze już. – Michał Stróż uniósł ręce w uspokajającym geście, po czym zwrócił się do aspiranta: – Rozmawialiście z właścicielami mieszkań, których balkony i okna wychodzą na chodnik? Ten na którym leżało ciało?
– No tak, ale nie ze wszystkimi… – odparł Polaczek, ocierając pot z czoła. – Z kilkoma nie. Niektóre mieszkania były zamknięte – dodał na swoje usprawiedliwienie.
– Pojedziecie tam jeszcze raz. – Stróż nie dał naczelnikowi dojść do głosu, choć tamten już otwierał usta, żeby wypożyczyć sobie młodego aspiranta. – Ale najpierw zahaczcie o spółdzielnię i sporządźcie listę osób zamieszkujących lokale w tym pionie – zaordynował prokurator. – Potem jedźcie na miejsce zdarzenia i porozmawiajcie z pozostałymi mieszkańcami. Tak, aby mieć zeznania wszystkich, bez wyjątku. Jasne?
Cyprian skinął głową, jakby chciał obiecać, że tym razem nie zawiodą.
– Jeżeli lokale zajmują najemcy, przesłuchajcie ich i ustalcie, od kiedy wynajmują.
– Wezmę ze sobą tamtejszego dzielnicowego. – Polaczek wyszedł z inicjatywą. – Może coś wniesie do śledztwa.
– Dobry pomysł. – Stróż uśmiechnął się z aprobatą. – A jak już będziecie rozmawiać z mieszkańcami, rozejrzyjcie się przy okazji w pomieszczeniach.
– Czegoś konkretnego mamy szukać?
– Śladów bójki. Ubrań tej kobiety… – Prokurator się zamyślił. – Jakichś anomalii. Może coś was zdziwi.
– Rozumiem.
Telefon leżący na blacie przed Stróżem zawibrował.
– Przepraszam. – Michał ujął komórkę w dłoń i spojrzał na wyświetlacz. – Są już wyniki sekcji. Spotkajmy się tu jutro o tej samej porze.
Wstał od stołu, a wraz z nim podnieśli się dwaj pozostali. Kiedy prokurator zniknął za drzwiami, stary sięgnął po służbowy smartfon i wybrał numer Rumaka. Tym razem Andrzej odebrał. Nie mógł sobie pozwolić na jawne lekceważenie przełożonego.
– No gdzie ty, kurwa, jesteś?! –wrzasnął do słuchawki Wawer. – Jak to na komendzie?! Natychmiast do mnie!
Naczelnik się rozłączył, rzucił telefon na stół i przetarł dłońmi czerwoną ze zdenerwowania twarz. Spojrzał na Cypka.
– Ty już idź – mruknął. – W samochodzie na niego poczekaj.
Polaczek wyszedł z gabinetu i głośno wypuścił powietrze z płuc, zadowolony, że najgorsze ma już za sobą. Maszerował korytarzem, kiedy usłyszał dźwięk nadjeżdżającej windy. Drzwi się otworzyły i dostrzegł wychodzącego z niej Andrzeja. Zatrzymał się, ale Rumak przeszedł obok nawet nie zwalniając kroku. Zmierzył go tylko wzrokiem od stóp do głów i minął bez słowa. Cyprian uśmiechnął się gorzko pod nosem. Krył go, a ten ma jeszcze jakieś pretensje.
Zjechał windą na parter. Od dyżurnego otrzymał numer telefonu dzielnicowego, którego rejon obejmował ulicę Barbary Radziwiłłówny, gdzie miało miejsce zdarzenie. Już siedząc w służbowym volkswagenie, zatelefonował do sierżanta Marka Gila i umówił się z nim przed klatką bloku za godzinę. Mniej więcej tyle czasu powinno im wystarczyć, aby dotrzeć na miejsce, po drodze załatwiając temat w spółdzielni. Nagle drzwi policyjnego passata otworzyły się z impetem i na siedzenie pasażera zwalił się Rumak.
– Dzięki partnerze – rzucił w stronę Polaczka z wyrzutem w głosie.
– O co ci chodzi? – Cyprian był szczerze zaskoczony jego pretensjami, bo nie wsypał go przecież.
– O nic. – Andrzej patrzył teraz przed siebie. – Jedź.
– Moja wina, że się spóźniłeś na spotkanie z…
– Jedź, kurwa! – Nie pozwolił mu dokończyć.
Polaczek pokręcił głową z niedowierzaniem i włączył silnik. Pieprzyć to. Nie miał zamiaru mu tłumaczyć, że próbował chronić jego dupę. Ani tym bardziej przepraszać, bo i za co? Wrzucił bieg i ruszył w kierunku Nowej Huty. O tej porze nie było korków, więc dojazd do celu zajął im mniej więcej kwadrans. Cyprian zaparkował auto obok wejścia do parterowego budynku, między starym dostawczakiem a plastikowym kontenerem na śmieci. Przed nimi mieściła się administracja osiedla. Ściany spółdzielni „zdobiły” hasła nabazgrane sprayem przez kiboli Wisły. Nie najlepiej świadczyło to o zarządcach, skoro nawet o własną siedzibę nie potrafili zadbać. Cyprian wyłączył silnik.
– Prokurator chce, żebyśmy wzięli ze spółdzielni listę mieszkańców klatki tego bloku. – To były pierwsze słowa, jakie padły w aucie od wyjazdu z parkingu komendy. – Idziesz?
– Po co? – Rumak nawet nie spojrzał na kolegę. Otworzył okno i zapalił papierosa. – Chyba dasz radę sam, co nie? Czy mam wezwać wsparcie?
Aspirant nie skomentował jego złośliwości. Wysiadł z volkswagena, wydmuchał nos, bo katar wciąż go męczył, i zniknął we wnętrzu budynku. Kobieta z pierwszego pokoju, opatrzonego tabliczką „czynsze”, długo przyglądała się jego służbowej legitymacji, bo młody wygląd policjanta napawał ją nieufnością. W końcu wysłała go do kierowniczki. Ta z kolei do pani Stasi, urzędującej na końcu korytarza. Starsza kobieta poczęstowała policjanta herbatą z imbirem, po czym sporządziła listę mieszkańców klatki, odręcznie przepisując dane ze swojego monitora. Na dole kartki przybiła urzędową pieczątkę, choć wcale o to nie prosił, po czym wręczyła mu dokument. Cyprian podziękował i nie tracąc czasu, opuścił budynek nowohuckiej spółdzielni. Wyszedł na parking i rozejrzał się zbity z tropu, bo miejsce między dostawczakiem a śmietnikiem wiało pustką. Nie było śladu po służbowym volkswagenie.
– Co jest…? – Aspirant Polaczek wyjął smartfon i zadzwonił do Andrzeja. – Stało się coś? Gdzie ty zniknąłeś?
– Na miejscu zdarzenia jestem – odparł Rumak. – Rusz dupę, bo już zacząłem przesłuchania.
Cyprian zacisnął zęby i się rozłączył. Ten kretyn go zostawił. Nie mógł jednak na niego naskoczyć, bo mimo wszystko tamten był wyższy rangą. Jedyne, co mu pozostało, to zachowywać się tak, aby nie dać Andrzejowi dodatkowych powodów do satysfakcji.
Nie znał Nowej Huty, wpisał więc nazwę ulicy w nawigacji i przełączył aplikację w tryb pieszy. Zaklął, bo komunikat informował, że do celu ma prawie trzy kilometry, a szacowany czas dotarcia pieszo to dwadzieścia minut. Przez chwilę się wahał, czy nie wrócić do kierowniczki i nie poprosić o podwózkę, ale ostatecznie zrezygnował z tej opcji. Nie chciał się tłumaczyć przed kobietą, dlaczego nie ma samochodu. Zapiął zamek kurtki pod szyję, spojrzał jeszcze raz na ekran telefonu i puścił się truchtem wzdłuż osiedlowej uliczki.
Kraków, Zakład Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego
Doktor Godłowski z marsową miną oglądał mecz na starym turystycznym telewizorku, pamiętającym jeszcze czasy PRL-u. Sklejona taśmą antena sterczała krzywo, i pewnie z tego powodu jakość obrazu pozostawiała wiele do życzenia. Od czasu do czasu patolog odrywał wzrok od ekranu i zerkał na leżącego na stole denata, któremu zszywał klatkę piersiową po zakończonej sekcji. Kończył właśnie zabieg, kiedy padł drugi gol dla Portugalii. Już miał ten fakt skomentować w niewybredny sposób, kiedy rozległo się głośne pukanie do metalowych drzwi.
– Witam pana prokuratora! – zawołał Godłowski, przekrzykując komentatora w telewizorku, i uniósł dłoń w przyjacielskim geście.
– Przegrywamy? – Michał Stróż zapytał z grzeczności, bo po pierwsze nigdy nie był kibicem, a po drugie wynik dojrzał wcześniej na ekranie.
– Szkoda gadać. – Godłowski wymownie machnął ręką w umazanej krwią gumowej rękawiczce i skinieniem głowy wskazał na leżącego przed sobą nieboszczyka. – Jego by trener wstawił na boisko i tak samo by biegał.
Po tych słowach przeciągnął igłę przez pętelkę, szarpnął kilka razy nicią, przeciął ją i odłożył nożyczki na stojącą obok stalową szafkę na kółkach. Podszedł do telewizorka, zdejmując po drodze gumowe rękawiczki, i wyłączył transmisję.
– Nie jest pan ciekaw, jak się skończy? – zagadnął prokurator.
– Znam wynik – odparł doktor myjąc ręce. – To powtórka, mecz był wczoraj. Żona nie pozwala mi oglądać na żywo, bo mi ciśnienie skacze, a serce mam słabe.
– Pana żona to skarb. – Stróż się uśmiechnął .
Lekarz westchnął znacząco i zmienił temat.
– Do kogo pan dziś w odwiedziny przyszedł?
– Prowadzę sprawę tej kobiety, która zginęła w wyniku upadku z bloku na Hucie. – Ton głosu prokuratora spoważniał.
– Ta NN? – upewnił się doktor. – Którą znaleźli nagą?
– Tak.
– Proszę za mną.
Godłowski zaprowadził Michała Stróża do sąsiedniego pomieszczenia, po drodze zabierając z biurka teczkę z raportem z oględzin ciała kobiety. Otworzył jedną z lodówek i wysunął długą, metalową szufladę. Najpierw oczom Stróża ukazały się nagie stopy dziewczyny, potem reszta ciała, przykryta prześcieradłem. Z palca lewej nogi smutno zwisała przymocowana sznurkiem karteczka z lakonicznym opisem identyfikującym zwłoki. Lekarz zsunął z ciała białe prześcieradło i przez chwilę milczał, pozwalając prokuratorowi przyjrzeć się zmarłej. W bladym świetle jarzeniówki widok był wyjątkowo przykry. Ślad po chirurgicznym nacięciu ciągnął się od pępka w górę, żeby powyżej piersi rozwidlić się tworząc literę Y. Niezbyt starannie wykonany szew naciągał bladą skórę. Prawa część twarzy powyżej oczodołu była wgnieciona. Kość jarzmowa przesunięta, przez co oko zapadło się do wewnątrz zdeformowanej czaszki. Zęby przebiły policzek. Włosy po tej stronie głowy zostały wygolone podczas sekcji, co miało lekarzowi ułatwić ocenę uszkodzeń.
– Pierwotną, a zarazem bezpośrednią przyczyną zgonu były obrażenia wynikające z upadku z dużej wysokości – rozpoczął swoją relację patolog.
– Bezpośrednią przyczyną? – Stróż podchwycił ważny aspekt wypowiedzi. – Co to znaczy?
– To znaczy, że dziewczyna miała szereg innych urazów. – Godłowski przesunął się bliżej zwłok. – Jednak zginęła na skutek uderzenia ciała o twardą nawierzchnię chodnika. Liczne złamania, krwiaki, no i przede wszystkim obrażenia głowy, nie pozostawiają wątpliwości.
– Jest pan w stanie oszacować z jakiej wysokości spadła?
– Połamane miała wszystko: koniczyny, kręgosłup, miednicę. Rozbita czaszka, liczne urazy narządów wewnętrznych. Myślę, że minimum dziesięć metrów, mając na uwadze fakt, że uderzyła o beton.
– Czyli czwarte piętro w bloku?
– Minimum. Ale mogło być wyżej. To już trudno ustalić.
– Znalazł pan na ciele jakieś ślady walki? Coś, co wskazywałoby na udział osób trzecich?
– Śladów walki nie znalazłem – zaprzeczył Godłowski. – Ale na nadgarstkach i kostkach dziewczyna miała pozostałości kleju. Prawdopodobnie była skrępowana przy pomocy taśmy. Proszę spojrzeć. – Patolog ujął lampę UV i przybliżył ją do dłoni młodej kobiety. – Tutaj i tutaj.
W ultrafioletowym świetle wyraźnie było widać ciemne smugi z przyklejonymi drobinkami kurzu u nasady dłoni.
– I nie było żadnych śladów walki? – Stróż zmarszczył czoło. – Nie broniła się, kiedy ją wiązano?
– Czysto pod paznokciami. – Doktor wyłączył lampę. – Żadnych fragmentów naskórka, żadnych włosów. Nic z tych rzeczy.
– Czyli pozwoliła się skrępować albo była nieświadoma, co się z nią dzieje. – Michał zastanawiał się głośno. – A toksykologia jak wyszła? Może oprawca ją odurzył?
– Nie stwierdziłem śladów obecności tego typu substancji w organizmie denatki – zaprzeczył Godłowski. – Nie było narkotyków, środków odurzających czy nawet alkoholu.
– Ale przecież musiał ją w jakiś sposób obezwładnić. Chyba nie pozwoliłaby się tak związać bez oporu?
– Mógł ją ogłuszyć. To właśnie są te inne uszkodzenia, niebędące bezpośrednią przyczyną zgonu.
Patolog sięgnął do pojemnika po nową rękawiczkę. Nie założył jej na dłoń, tylko wsunął pod potylicę i uniósł głowę martwej kobiety, po czym wyjął z kieszeni fartucha długopis i przy jego pomocy rozsunął rude włosy.
– Tutaj jest uraz, który nie powstał w trakcie upadku. Dziewczyna uderzyła o bruk prawą częścią twarzy, a ta starsza rana jest z lewej.
– To wiele wyjaśnia.
Stróż pochylił się i przyglądał śladowi dłuższą chwilę. W końcu się wyprostował, a patolog delikatnie opuścił głowę denatki.
– Znamy dzień i godzinę zgonu, bo świadkowie od razu zadzwonili po pogotowie – ciągnął śledczy. – Czy jest pan w stanie określić, kiedy powstała ta rana?
– Sądząc po stopniu wygojenia, jakiś tydzień przed śmiercią.
– Czyli ogłuszył ją, skrępował taśmą i później przez tydzień więził?
– Na to wygląda, proszę spojrzeć na jej pachy. – Lekarz uniósł ramię ofiary. – Dziewczyny, zwłaszcza w jej wieku, dokładnie depilują ciało, a ona ma mniej więcej tygodniowe odrosty. Podobnie wygląda sytuacja z owłosieniem łonowym.
– No tak.
– Z badania zawartości żołądka wynika, że ostatni posiłek zjadła na tydzień przed śmiercią.
– Głodził ją?
– Tak, była wychudzona i mocno odwodniona.
– Ile miała według pana lat?
– Dwadzieścia dziewięć.
– Da się to tak dokładnie określić?
– W jej wieku nie jest to trudne.
Stróż westchnął i chwilę odczekał, zanim zadał ostatnie pytanie:
– Czy znalazł pan ślady gwałtu?
Godłowski twierdząco skinął głową, po czym wręczył prokuratorowi jedną z kartek wyjętych z teczki.
– W pochwie i na brzuchu znalazłem ślady spermy. A na udach rany po przypalaniu papierosem.
Kraków, Nowa Huta,
Aspirant Cyprian Polaczek dotarł w końcu na ulicę Radziwiłłówny. Był wściekły na Rumaka za to, że go zostawił. Ciężko dysząc ze zmęczenia, obszedł blok dookoła, aby trafić do odpowiedniej klatki. Mijając miejsce, gdzie wczoraj zabezpieczali zwłoki ofiary, zobaczył na trawniku mały znicz. Knot był nadpalony, ale płomień zgasł. Policjant zatrzymał się na chwilę i rozejrzał.
– Ma pan ogień? – zagadnął maszerującego chodnikiem mężczyznę.
– Nie palę – odparł przechodzień.
Cyprian się zamyślił, westchnął i poszedł dalej. Nie tego po nim oczekiwano. Swoim sentymentalnym zachowaniem raczej nie przyczyni się do schwytania zabójcy.
Obok wejścia do bloku czekał na Polaczka dzielnicowy. Sierżant Marek Gil był funkcjonariuszem starej daty. Stał z dumnie wypiętym brzuchem, zupełnie nie przejmując się swoją nadwagą. Gdyby Cyprian miał opisać go policyjnemu rysownikowi, pewnie zacząłby od sumiastych wąsów i okrągłej twarzy. Generalnie całą jego postać tworzyły krągłości. Choć dzielnicowy nie pamiętał, kiedy ostatni raz gonił jakiegoś przestępcę, to w jego rewirze, przynajmniej do wczoraj, panował względny porządek. Utrzymywał go nie dzięki sprawności fizycznej, ale za sprawą tęgiego rozumu i wieloletniego doświadczenia, nabranego podczas patrolowania ulic Nowej Huty w czasach, kiedy było to jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc w Krakowie. Trzydzieści lat temu bandy kiboli i skinheadów włóczyły się między blokami, polując na nierozważnych studentów, którzy zapuścili się w te rejony miasta. Dziś czasy były inne. Młodocianych łobuzów wystarczyło wytarmosić za ucho w radiowozie i już byli grzeczni.
Aspirant Polaczek, zbliżając się do sierżanta, rozsunął kurtkę i pokazał swoją policyjną blachę.
– Gdzie komisarz Rumak? – zapytał.
– Na piątym piętrze. – Gil spojrzał w okna. – Przesłuchuje Jurka Olchę.
– A kto to jest Jurek Olcha?
– Miejscowa recydywa – odparł dzielnicowy. – Jak komisarz się dowiedział, że mieszka tutaj gość z więzienną przeszłością, to od razu się nim zainteresował.
– Za co siedział?
– Włamania do mieszkań.
– Przemocowiec?
– Czasem żonę szturchnie, ale ona nie jest mu dłużna. Oboje mają niebieskie karty.
– Jak to oboje? – zdziwił się Polaczek.
– No tak to. – Dzielnicowy wzruszył ramionami. – Jurek też jej po złości założył.
– Czyli często panu u nich bywa?
– Taki fach.
– Ta dziewczyna… – Cyprian zawiesił głos. – To mogło być jego dzieło?
– Na moje oko to nie, ale, za przeproszeniem, chuj go wie.
Aspirant skinął głową na znak, że rozumie wątpliwości starego wygi. Pewnie w policyjnej robocie życie wiele razy już go zaskoczyło, więc teraz był ostrożny w ferowaniu wyroków.
– Dobra, po kolei. – Cyprian wyjął kartkę z rozpiską mieszkańców otrzymaną w spółdzielni. – Zacznijmy od parteru.
– Z parteru to ona raczej nie wypadła.
– Wiem, ale prokurator jest pedantyczny i kazał sprawdzić wszystkie mieszkania, których okna wychodzą na tamtą stronę. Może coś widzieli?
Młody śledczy rozłożył kartkę.
– Grażyna i Bogdan Walasek, lokal numer dwa – odczytał pierwsze nazwisko z listy. – Wczoraj tam zajrzałem, ale Bogdana nie było w domu.
– Dzisiaj jest – odparł sierżant. – Przed chwilą z roboty wrócił.
– Z roboty o tej porze? – zdziwił się Cyprian. – To gdzie on pracuje?
– W zakładzie pogrzebowym. Czasem ma nocki, bo ludzie nie chcą z umieraniem poczekać do rana.
– Zna go pan?
– Teraz mniej, bo się na stare lata ustatkował, ale kiedyś często na Rozrywki nocował.
Drzwi otworzyła im żona. Kobieta miała niedbale upięte włosy, ubrana była w gruby golf i sztruksowe spodnie. Nie miała makijażu. Jej twarz była całkiem bez wyrazu.
– My do Bogdana. – Pierwszy odezwał się sierżant Gil.
– Obiad je – odparła Grażyna, a widząc, że dzielnicowy wciąż stoi w drzwiach, usunęła się w głąb przedpokoju, żeby wpuścić ich do środka.
Sierżant najwyraźniej znał rozkład mieszkania, bo od razu skierował się do kuchni. Za stołem siedział drobny, żylasty mężczyzna w szarej koszuli.
– Smacznego – zagaił Cyprian i stanął tuż za drzwiami.
Gospodarz burknął coś pod nosem, po czym siorbnął głośno gorącą zupę. Sierżant bez pytania chwycił dwa krzesła za oparcia. Jedno podsunął aspirantowi, na drugim sam usiadł.
– Chcę zadać panu kilka pytań. – Polaczek przycupnął, po czym wyjął z kieszeni notes i długopis. – Chodzi o śmierć tej dziewczyny. Gdzie pan był wczoraj pomiędzy godziną dwunastą a czternastą?
Bogdan urwał kawałek chleba, włożył do ust i przeżuwał bez pośpiechu.
– Przestań się opychać i odpowiedz, jak pan aspirant się ciebie grzecznie pyta – wtrącił się lekko zirytowany jego obcesowym zachowaniem Gil.
– Z roboty dopiero wróciłem. – Walasek zaczerpnął kolejną łyżkę zupy. – Głodny jestem.
– Wytrzymasz. – Dzielnicowy spojrzał na niego groźnie. – Z głodu się jeszcze nikt nie zesrał.
Mężczyzna popatrzył na policjanta z wrogością, po czym powoli odsunął talerz.
– Paweł! – krzyknął w stronę drzwi . – Przynieś mi papierosy z pawlacza!
Po chwili wyrostek wbiegł do kuchni, położył przed nim paczkę i zniknął za drzwiami. Bogdan zerwał folię, wyjął jednego i zapalił.
– Dobrze, że pan przyszedł, panie dzielnicowy, bo chciałem zgłosić kradzież roweru. – Zaciągnął się mocno. – Spod Żabki mi wczoraj zajebali.
– Nie zawracaj mi teraz dupy twoim rowerem, tylko odpowiadaj na pytania. – Sierżant zmarszczył czoło, straciwszy resztki cierpliwości. – Gdzie byłeś wczoraj między dwunastą a czternastą?
– W domu – odburknął Walasek.
– Nie do mnie mów! – rzucił Gil. – Panu aspirantowi odpowiadaj!
– W domu byłem – powtórzył, ostentacyjnie odwracając się w stronę młodego policjanta.
– Widział pan coś dziwnego?
– Oprócz trupa na chodniku? Nie.
– Widzę, że ten widok pana specjalnie nie obszedł? – Zanim Cyprian skończył zadawać pytanie, już wiedział, że było ono wyjątkowo niefortunne, zważywszy na miejsce pracy mężczyzny.
– Trupów to ja się w życiu już dużo naoglądałem.
Z niekomfortowej sytuacji wybawił młodego śledczego sygnał przychodzącego połączenia w jego telefonie. Cyprian sięgnął po komórkę i spojrzał na ekran.
– Przepraszam. – Podniósł się z krzesła i wyszedł z kuchni, żeby odebrać na osobności.
W pomieszczeniu zapanowała cisza.
– To co z tym rowerem? Mówisz, że ci ukradli? – zagaił dzielnicowy. – A ja myślę, żeś go przepił i teraz się boisz żonie powiedzieć.
Walasek nie dał się sprowokować. Nie zareagował na zaczepkę, nawet nie spojrzał na policjanta. Strzepnął popiół do pustego kubka stojącego przed nim i gapił się w blat stołu. Tymczasem Polaczek zakończył rozmowę telefoniczną i wrócił do kuchni. Skinieniem głowy wywołał Gila na korytarz.
– Dzwonił prokurator. W trakcie sekcji wyszło, że dziewczyna była przez tydzień więziona. Miała ślady taśmy na rękach i nogach. Musimy obejrzeć każde pomieszczenie i sprawdzić, czy mogła być tu gdzieś przetrzymywana. Trzeba obejrzeć wszystkie mieszkania i piwnice.
Dzielnicowy spoważniał, po czym odwrócił się w stronę kuchni, gdzie za stołem siedział Walasek.
– Zanim wyjdziemy, musimy się tu rozejrzeć – oznajmił mu.
– Po co? – Gospodarz zmarszczył czoło.
– Taka procedura. – Stary policjant założył czapkę. – Jedz, Bogdan, bo ci wystygnie. Głodny przecież byłeś.
Obeszli wszystkie pomieszczenia, łącznie z łazienką i ubikacją. Ciasnota panowała tu niemiłosierna. W trzech zagraconych pokojach Cyprian naliczył trójkę dzieci. Nie było mowy, aby Bogdan Walasek mógł przetrzymywać tu nagą dziewczynę.
– A gdzie wasz najstarszy? – zapytał gospodynię dzielnicowy. – Jak mu tam było? Jarek?
– Arek – poprawiła go Grażyna. – Na swoje poszedł. Skończył zawodówkę i w warsztacie samochodowym pracuje. Narzeczoną ma.
– No to chyba wszystko. – Polaczek rozejrzał się po mieszkaniu po raz ostatni. – Zostawię telefon do mnie, gdybyście sobie coś ważnego przypomnieli.
Gospodyni nie kwapiła się, aby wziąć wizytówkę, wsunął ją więc za ramę wiszącego w przedpokoju lustra.
Na klatce schodowej natknęli się na wysiadającego z windy komisarza Andrzeja Rumaka prowadzącego zakutego w kajdanki Olchę.
– Co jest?! – Cyprian nie krył zaskoczenia.
– Zawijam go na komendę. – Andrzej chwycił zatrzymanego z tyłu pod ramię, boleśnie wyginając jego tułów do przodu. – Jak dobrze pójdzie, to jutro prokurator będzie miał wszystko na papierze.
Tramwaj linii nr 14, Okolice DH Wanda
osiem miesięcy wcześniej
Drzwi tramwaju zamknęły się, zagarniając do środka wagonu kilka zbłąkanych płatków śniegu. Rozległ się sygnał dzwonka, pasażerowie mocniej zacisnęli dłonie na uchwytach i skład ruszył z impetem. Za oknem było już ciemno. O tej porze roku zmrok zapadał niepostrzeżenie. Dopiero blask włączanych ulicznych latarni uświadamiał przechodniom, że krótki dzień właśnie się kończy. Mimo stosunkowo wczesnej godziny pasażerowie po dniu pracy wyglądali na mocno zmęczonych. W milczeniu kiwali się na zakrętach, wsłuchując się monotonny stukot stalowych kół, wpatrzeni wekrany telefonów lub jakiś przypadkowo obrany punkt.
Panującą w wagonie ciszę przerwała kłótnia pary, która wsiadła na poprzednim przystanku. Kilka osób obróciło się w tamtą stronę i obserwowało ich z małpią ciekawością. Wśród nich mężczyzna siedzący obok. Przyjrzał się dokładnie dziewczynie. Mogła mieć siedemnaście lat, wyglądała jednak dojrzalej za sprawą mocnego makijażu. Była ładna, na policzku dostrzegł dodający uroku pieprzyk. Miała na sobie krótką spódnicę i grube, zimowe rajstopy. Na nogach czarne botki. Pod kołnierzem sztucznego futerka ginęły długie włosy, które co chwila nerwowo poprawiała. Górna warga, pokryta delikatnym meszkiem, drgała jej ze wzburzenia. Obok stał wysoki chłopak. Uczepiony jedną ręką rurki, wisiał nad dziewczyną z naciągniętym na głowę kapturem grubej bluzy. Szerokie, postrzępione na dole dżinsy, przydeptywał brudnymi adidasami.
– Przestań robić dramę – mówił spokojnie, niemal flegmatycznie. – Pijany byłem.
– To może ja też się upiję i zniknę z jakimś chłopakiem, co ty na to?
Tramwaj zwolnił, dojeżdżał właśnie do kolejnego przystanku.
– A rób, co chcesz, mam już powyżej uszu twojego pierdolenia. – Młodzieniec odwrócił się powoli. – Zadzwoń, jak ci przejdzie. Nara.
Ruszył w kierunku drzwi. Dziewczyna zagryzła wargi i odwróciła się w stronę okna, aby ukryć twarz i otrzeć łzy, które w jednej chwili napłynęły jej do oczu. Obserwowała w brudnej szybie, jak chłopak zbiega po stopniach na chodnik. Nawet za siebie nie spojrzał. Po kilku sekundach tramwaj pędził dalej, a w jego tylnym oknie powoli znikała postać w kapturze.
– Proszę, niech pani usiądzie.
Mężczyzna obok wstał i wskazał jej swoje krzesełko. Dziewczyna uśmiechnęła się półgębkiem i opadła ciężko na plastikowe siedzisko, po czym zamyślona wlepiła oczy w przelatujący za oknem nocny krajobraz miasta. Wciąż wzburzona kłótnią, nawet nie podziękowała. Przyglądał się dyskretnie jej ładnej twarzy. Dlaczego one zawsze wybierają takich dupków? Przecież ten gnojek nawet nie był przystojny. Kasy też nie miał. W tych poszarpanych spodniach wyglądał jak kloszard. A ona była naprawdę śliczna. Piękne oczy i lśniące włosy. Miała takie różowe usta. Mógłby je całować bez przerwy. Wargi, szyję, piersi. Poczuł lekkie uderzenie gorąca i przemożną chęć przytulenia jej. Ale ona nie była jego. No i dlaczego? Przecież mógł jej tak wiele ofiarować.
– Halo, przepraszam!
Z zamyślenia wyrwał go głos starszej kobiety.
– Przesuń się pan! Ludzie wysiadają!
– Też wysiadam – bąknął pod nosem i skierował się w stronę drzwi.
Zbiegł po schodkach i ruszył w stronę domu. Dopiero na chodniku założył czapkę, poprawił szalik i zapiął kurtkę. Idąc, powoli sięgnął do kieszeni po wełniane rękawiczki.
– Cholera jasna! – Zatrzymał się nagle. – Zakupy!
Odwrócił się, ale tramwaju już nie było. Odjechał z pozostawioną pod krzesełkiem reklamówką.
– Szlag by to…
Westchnął i skręcił w prawo. Powłócząc nogami, ruszył w kierunku małego osiedlowego marketu. Postanowił dziś kupić tylko chleb, resztę sprawunków załatwi jutro. Wszedł do ciepłego, rozświetlonego wnętrza. Jak na złość, pieczywa już nie było, kupił więc piwo na ukojenie nerwów. Wsunął je do kieszeni kurtki i pomaszerował w stronę małego parku na osiedlu Kazimierzowskim. Tamtędy prowadził skrót do ulicy Barbary Radziwiłłówny, przy której znajdował się jego blok.
W parku panowały zupełne ciemności, jedynie w okolicy małego placu zabaw uchowała się jedna działająca lampa. Młody mężczyzna nie przejął się tym zbytnio bo i niczego innego się nie spodziewał. Znał tę okolicę. Latarnie były tu regularnie dewastowane, a spowite mrokiem ławki okupowali młodociani kibole Wisły, popijając alkohol i zaczepiając przechodniów. To było niebezpieczne miejsce. Dzisiejszego wieczoru park był jednak pusty. Przesiadywanie na zewnątrz w taki mróz nie należało do przyjemności, więc bandy wyrostków przeniosły się do pobliskiej galerii handlowej. Mężczyzna mógł być spokojny, że nikt go tu nie zaczepi. Pomaszerował więc w głąb ciemną alejką.
– Proszę zaczekać! – Nagle usłyszał za plecami jej głos.
Przez ułamek sekundy myślał, że umysł płata mu figla. Odwrócił się. To była ona, dziewczyna z tramwaju. Stała kilka metrów za nim.
– Idzie pan przez park?
– Tak – odparł lekko zdezorientowany.
– Pójdę z panem, ok? – zapytała miłym głosem. – Nie chce mi się naokoło drałować w taki mróz, a samej przez te ciemności to strach.
– Dobrze – odparł.
Podbiegła, drobiąc jak gejsza. Obcisła krótka spódnica krępowała jej ruchy.
– Natalia. – Podała mu dłoń. – Chodźmy, bo zimno.
Chciał się przedstawić, ale ona była już kilka metrów przed nim, założył więc z powrotem rękawiczkę. Szli teraz ciemną alejką. Dziewczyna szybko przebierała nogami, stawiając małe kroki i rozglądając się strachliwie. On maszerował wolniej tuż za nią, celebrując tę chwilę. Napawał się jej towarzystwem. Natalia coś paplała, ale on nie słuchał. Przytakiwał i ukradkiem zerkał na jej pośladki. Nagle dziewczyna poślizgnęła się i zachwiała. Tracąc równowagę, złapała go za rękaw kurtki. Na ułamek sekundy przylgnęła do niego, a on odruchowo ją objął. Przytrzymał i pomógł stanąć prosto. Uśmiechnęła się, a on, za sprawą nastroju chwili, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
– Ej, co ty robisz?! – krzyknęła i znów straciła równowagę, próbując go odepchnąć.
Przytrzymał ją mocno, bo nie chciał żeby się wywróciła.
– Puść mnie, kurwa! – Uderzyła go w twarz. – Ratunku!
Jej krzyk w pustym parku był wyjątkowo donośny. Próbował ją uspokoić, uciszyć, ale ona wciąż się szarpała. Rozejrzał się nerwowo wkoło.
– Cicho! – zatkał jej dłonią usta.
Wyrwała mu się, odwróciła twarz i krzyknęła na całe gardło:
– Ratunku!!!
– Uspokój się… – syknął przez zęby.
Spanikowany starał się uciszyć szamocącą się teraz wściekle dziewczynę.
– Pomocy! – Nie dawała za wygraną.
Rozgniewał się i stracił panowanie nad sobą. Nie wiedział, co robić. Nagle poczuł w prawej kieszeni twardy, obły kształt. Bez zastanowienia sięgnął po butelkę z piwem i roztrzaskał ją na głowie dziewczyny. Ofiara ucichła momentalnie, po czym osunęła się na pokryty świeżym śniegiem chodnik. W pierwszej chwili poczuł ulgę, ale już za moment przeraził się na dobre. Rozejrzał się, chwycił nieprzytomną oburącz pod ramiona i spróbował postawić na nogi. Nie udało się to jednak. Nerwowo lustrując otoczenie, zaciągnął dziewczynę w pobliskie krzaki, pozostawiając na śniegu dwa podłużne ślady. Ułożył bezwładne ciało delikatnie na ziemi i stanął nad nim, ciężko dysząc z wysiłku i strachu. Zauważył, że na puchu obok jej głowy pojawiła się ciemna plama. Spojrzał na swoją kurtkę i tam też dostrzegł brunatny ślad.
Usiadł na dziewczynie okrakiem i odsunął jej włosy z czoła. Rozcięcie znalazł powyżej prawego oka, na skroni. Skóra się rozeszła, tworząc szeroką ranę. Nabrał w garść śniegu i przyłożył w to miejsce, chcąc zatamować krwawienie. W tym momencie, ku jego zaskoczeniu, dziewczyna otworzyła oczy. Spanikowany, zareagował natychmiast. Zanim z jej gardła wydobyło się wołanie o pomoc, zacisnął dłonie na smukłej szyi, blokując dopływ powietrza do płuc. Próbowała się uwolnić. Szarpała się, jednocześnie wierzgając nogami i drapiąc rękami jego twarz. Spódnica się podwinęła, kątem oka dostrzegł białe majtki. Zdarła mu czapkę i ciągnęła za włosy. Prężyła ciało i ryła obcasami mokrą glebę, ale na nic to się zdało. Był znacznie silniejszy. Przycisnął ją do lodowatej ziemi ciężarem swojego ciała i z całych sił wbił kciuki w krtań. W końcu dziewczyna przestała walczyć. Jej wycieńczony, pozbawiony tlenu organizm się poddał. Opadła na ziemię, a on poczuł przyjemny dreszcz. Jeszcze przez chwilę ściskał szyję martwej dziewczyny. W końcu jego ciało zalała fala ciepła, wyprężył się i zastygł w bezruchu na kilka sekund. Wreszcie wypuścił powietrze z płuc i opadł na nią bezwładnie, zatapiając twarz w jej włosach.
Oddychał teraz szeroko otwartymi ustami, a kosmyki łaskotały jego wargi, wpadając do ust. Po chwili uniósł głowę i spojrzał na nią po raz ostatni. Wstał powoli, podpierając się o mokrą ziemię, odwrócił się i ruszył chwiejnym krokiem przed siebie. Adrenalina wciąż krążyła w jego żyłach, ale powoli zaczynał myśleć. Otrzepał spodnie ze śniegu. Miał mokre kolana. Nie tylko kolana. Zdziwiony dotknął krocza. Zmarszczył czoło, zdjął rękawiczkę i wsunął dłoń w spodnie. Wyjął ją i obejrzał. To nie był roztopiony śnieg.
Kraków, Komenda Policji,
obecnie
Prokurator Michał Stróż dłuższą chwilę przyglądał się z uwagą mężczyźnie siedzącemu po drugiej stronie weneckiego lustra. Trzymał w dłoni jego dowód osobisty. Jerzy Olcha miał na sobie wypchane na kolanach dresowe spodnie i narzuconą na podkoszulek puchową kurtkę. Spod blatu metalowego stołu, przymocowanego do podłogi śrubami, wystawały fikuśne adidasy. Facet siedział w rozkroku, z rękami głęboko wciśniętymi w kieszenie puchówki i zerkał od czasu do czasu w kierunku ukrytych za lustrem policjantów. Dobrze wiedział, że jest obserwowany, a mimo to nie okazywał zdenerwowania.
– Ile już tak siedzi? – zapytał prokurator.
– Jakąś godzinę – odparł Wawer.
W głosie naczelnika wydziału kryminalnego słychać było ulgę, bo słowa Stróża przerwały pełną napięcia kilkuminutową ciszę panującą w pomieszczeniu.
– Dlaczego właściwie go zatrzymaliście?
– Nie zgodził się na przeszukanie mieszkania bez nakazu – wyjaśnił Rumak.
– To za mało. – Stróż pokręcił głową.
Wawer posłał podwładnemu pełne pretensji spojrzenie za plecami prokuratora.
– Był wielokrotnie karany. – Komisarz próbował jeszcze ratować sytuację.
– Pytaliście go o martwą dziewczynę?
– Próbowałem. – Policjant podrapał się nerwowo po głowie. – Ale nie chce gadać bez adwokata.
W małym pomieszczeniu przylegającym do pokoju przesłuchań znów zapadła ciężka cisza. Sytuacja była patowa. W końcu Antoni Wawer nie wytrzymał.
– Dobra, idź go wypuść – polecił Rumakowi.
Andrzej skinął głową i zrezygnowany ruszył w stronę drzwi. Olcha, jakby przeczuwając, co ma się za chwilę wydarzyć, wyprostował się na krześle.
– Zaczekaj. – Stróż powstrzymał komisarza. – Porozmawiam z nim.
Chwilę później policjanci patrzyli na prokuratora wchodzącego do pokoju przesłuchań. Usiadł naprzeciwko Jerzego Olchy. Z ich perspektywy wyglądało, jakby jego barczysta postać wypełniła cały pokój.
– Michał Stróż, prokuratura rejonowa – przedstawił się przepisowo. – Muszę zdecydować, czy wyjdziesz stąd za chwilę czy zostaniesz w areszcie na dłużej.
Po tych słowach zamilkł na moment, aby zatrzymany oswoił się z nową sytuacją.
– Jeżeli odpowiesz na kilka moich pytań, rozważę tę pierwszą opcję.
Teraz Olcha przyglądał mu się wnikliwie, zastanawiając się, co w tej sytuacji zrobić.
– Bez adwokata nie odpowiem na żadne pytanie – zdecydował po namyśle.
Prokurator skinął głową. Nie był zaskoczony, bo też nie spodziewał się innej reakcji. Sięgnął do stojącej obok krzesła skórzanej aktówki. Wyjął z torby papierową teczkę, a z niej zdjęcie martwej kobiety, której ciało znaleziono dwa dni temu na chodniku. Położył je na stole obrazkiem do spodu, aby jego rozmówca nie widział, co fotografia przedstawia. Zyskał w ten sposób pełną uwagę aresztanta.
– Naukowcy, jeszcze w poprzednim stuleciu, dokładnie zbadali reakcje ludzkiego organizmu na bodźce – rozpoczął swój krótki wykład. – Stwierdzili, że człowiek komunikuje swoje emocje niewerbalnie na kilkanaście sposobów. Mówiąc prościej, chodzi o mowę ciała, czyli reakcje fizjologiczne i odruchy bezwarunkowe, takie jak mruganie, pocenie się czy drżenie rąk.
Olcha po tych słowach wsunął dłonie głęboko do kieszeni kurtki.
– Albo ukrywanie ich. – Śledczy znacząco uniósł brwi.
Skołowany mężczyzna wyjął z powrotem dłonie i splótł je przed sobą na stole.
– Dla znającego się na rzeczy – kontynuował Stróż – to jest język równie czytelny jak słowa.
Prokurator zrobił krótką pauzę, a następnie odwrócił i przesunął po metalowym blacie zdjęcie denatki. Olcha zerknął i szybko podniósł wzrok. Ich spojrzenia spotkały się na sekundę. Wprawne oko śledczego dostrzegło strach. Prokurator westchnął znacząco i sięgnął po skórzaną aktówkę, dając tym samym do zrozumienia przesłuchiwanemu, że wie już wystarczająco dużo i spotkanie dobiegło końca.
– Wypuści mnie pan? – Olcha nerwowo przełknął ślinę.
– Teraz obaj wiemy, że nie mogę.
– Nie zabiłem jej! – Z rozmachem zrzucił zdjęcie na podłogę. – Nie mam pojęcia, kto to, kurwa, jest! W życiu jej nie widziałem na oczy! Wypuście mnie!
Prokurator powoli się schylił, podniósł zdjęcie z posadzki i bez słowa schował je do teczki. Wstał z krzesła.
– Nie zabiłem tej dziewczyny! Słyszysz?! – Olcha krzyknął w stronę drzwi, za którymi zniknął przed chwilą śledczy.
Policjanci, przyglądający się tej scenie z sąsiedniego pomieszczenia, patrzyli po sobie zaskoczeni. Nie zdążyli jednak skomentować zachowania Stróża, bo drzwi od małego pomieszczenia się otworzyły i wszedł prokurator.
– Zamknijcie go, on coś wie – rzucił. – Potem jedźcie do jego mieszkania i poczekajcie tam na mnie. Ja dołączę z nakazem przeszukania.
Komisarz Andrzej Rumak skinął głową.
– On mieszka sam? – Stróż chciał mieć pełny obraz sytuacji.
– Z żoną. – W głosie komisarza znów pojawiła się pewność siebie. – Ale pilnuje jej dzielnicowy, więc nic nie namataczy.
– Dobrze. Weź dwóch ludzi do pomocy. Ja przygotuję papiery i przyjadę.
Spojrzał jeszcze raz przez weneckie lustro na zatrzymanego, jakby chciał się upewnić co do słuszności swojej decyzji, po czym pierwszy opuścił pokój.
***
Godzinę później był już na miejscu, w bloku przy ulicy Radziwiłłówny. W mieszkaniu Jerzego Olchy panował niespecjalny porządek, za to jego żona była wyjątkowo zadbana. Katarzyna Olcha była atrakcyjną i bez wątpienia seksowną kobietą. Wyglądała na około trzydzieści lat, co potwierdziło się w trakcie sprawdzania danych w dowodzie osobistym. Równo przycięte blond włosy opadały na smukłe ramiona. Wypielęgnowane dłonie i nienaturalnie długie paznokcie sugerowały śledczym, że fizyczną pracą kobieta się raczej nie para. Po przeprowadzeniu wstępnego wywiadu okazało się, że generalnie w życiu robi niewiele. Wyjaśniła, że na co dzień zajmuje się domem, jednak na kurę domową nie wyglądała. Siedziała teraz na skórzanej kanapie w kusej spódniczce i żując gumę, przyglądała się z niechęcią prokuratorowi.
Michał Stróż jedną ręką przysunął ciężki fotel i usiadł na jego skraju po przeciwnej stronie szklanego stolika, na którym leżał nakaz przeszukania mieszkania. Jego wielka postać wydawała się wisieć nad drobną kobietą jak skała. Mimo, że w mieszkaniu było ciepło, nie zdjął płaszcza. On i Katarzyna Olcha byli w pomieszczeniu sami, bo prokurator kazał przeszukującym lokal policjantom zostawić salon na koniec.
Nagle z sąsiedniego pokoju dobiegł potężny rumor. Kobieta poderwała się, ale szybko usiadła z powrotem na kanapie, jakby sobie o czymś przypomniała.
– Jak coś rozwalą, to będziecie płacić! – rzuciła z pretensją.
Prokurator nie przejął się ani dochodzącym hałasem, ani jej groźbami.
– Może pani wstać? – zapytał znienacka.
– Co?
– Proszę wstać z kanapy – powtórzył i podszedł bliżej.
Kobieta podniosła się z ociąganiem. Wyraźnie grała na czas, szukając pretekstu, aby odmówić prokuratorowi. Nic sensownego nie przyszło jej jednak do głowy, wykonała więc polecenie. Michał Stróż zbliżył się do sofy, zdjął skórzane oparcie, sprawdził je i odstawił na bok. Znów przyjrzał się meblowi. Puf po stronie, gdzie przed chwilą siedziała Katarzyna, była wytarta za sprawą ledwo widocznej na niej wypukłości. Śledczy się pochylił i bez trudu uniósł front kanapy. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Michał zrobił krok w tył, aby nabrać odpowiedniej perspektywy, po czym ukląkł na jedno kolano i przejechał delikatnie dłonią po materiałowym spodzie sofy. Wyczuł palcami zgrubienie. Podniósł wzrok na kobietę i już wiedział, że coś tam ukrywa.
Kraków, Okolice AWF-u
wcześniej
Siedział na betonowym kwietniku pod drzewem i palił papierosa. Żar od czasu do czasu oświetlał jego twarz, wydobywając ją z otaczającego mroku. Od godziny obserwował oddalone o kilkadziesiąt metrów drzwi akademika. I czekał.
Ostatnie dwa miesiące były dla niego wyjątkowo trudne. Tamtego zimowego wieczoru, po zabójstwie dziewczyny, drogę do domu pokonał biegiem. Gdy wpadł do mieszkania, był tak fizycznie wyczerpany, że zamknął się w swoim pokoju i w ubraniu rzucił na posłanie. Nie miał siły nawet się rozebrać. Wciąż w szoku, próbował dojść do siebie. W nocy dostał wysokiej gorączki. Cały następny dzień nie był w stanie podnieść się z łóżka. Zasypiał, a po godzinie zrywał się zlany potem za sprawą męczących go koszmarów. Kilkakrotnie w ciągu doby musiał zmieniać mokrą pościel. Wciąż miał przed oczami przerażoną, wykrzywioną grymasem, twarz dziewczyny.
Przez kolejnych kilka dni prawie nie wychodził z domu. Wymykał się tylko do najbliższego sklepu po coś do jedzenia. Resztę czasu spędzał w mieszkaniu. Przestraszony, siedział nieruchomo na wersalce, nasłuchując odgłosów dochodzących z klatki schodowej. Czekał, aż zjawi się policja i założy mu kajdanki. Dźwięk uruchamianego mechanizmu windy przyprawiał go o palpitacje. Czaił się wtedy przy drzwiach, nasłuchując w napięciu głosów dochodzących z klatki schodowej. Na dźwięk silnika samochodu zrywał się i podbiegał do okna. Odsuwał drżącą dłonią firankę i lustrował parking. Był pewien, że lada chwila przyjdą po niego, wywloką z mieszkania i wsadzą skutego do radiowozu. Tak było przez tydzień.
Nikt jednak nie przyszedł. Nikt go nie aresztował. Życie toczyło się dalej swoim rytmem, jakby świata w ogóle nie interesowało to, co zrobił. W końcu ośmielił się opuścić swoją kryjówkę. Najpierw tylko po zmroku. Z duszą na ramieniu przemierzał ciemne uliczki, unikając świateł latarni. Potem śmielej, coraz odważniej, zaczął odwiedzać bardziej uczęszczane przez ludzi miejsca. Stopniowo wracał do normalnego życia. Krok po kroku odzyskiwał równowagę i pewność siebie.