Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
26 osób interesuje się tą książką
W domku letniskowym na odludziu znaleziono zwłoki bestialsko zamordowanej kobiety. Zabójca pozostawił wiele śladów na miejscu zbrodni, więc sprawa wydaje się prosta. Policja szybko zatrzymuje podejrzanego. Dochodzenie jednak komplikuje się, kiedy w banku gdzie pracowała ofiara wykryty zostaje brak znacznej sumy pieniędzy. Śledztwo prowadzi komisarz Zuzanna Nowacka. Intuicja podpowiada jej, że te dwie, na pozór odrębne sprawy coś łączy. Nie wierzy w zbieg okoliczności. Jednak kolejne odkrywane karty nie przybliżają jej do rozwiązania zagadki. Znaków zapytania jest coraz więcej. Przybywa też ofiar, bo przeciwnik Zuzanny jest wyjątkowo bezwzględny...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 363
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja i korekta
Monika Mielcarek, red-kor
Redakcja techniczna
Joanna Ardelli
Projekt okładki i łamanie
Joanna Ardelli
Przemysław Adamowski
Opracowanie formatów mobilnych
Jakub Pilarski, eBooki.com.pl
Copyright © by Mariusz Kanios 2021
Copyright © by Wydawnictwo PIĄTE MARZENIE 2021
Druk i oprawa
Drukarnia READ ME, Łódź
Wyrzuty sumienia przeszkadzają w zabijaniu,dlatego trzeba je uśmiercić jako pierwsze.
Każdy z nas ma swoją drugą, mroczną, naturę. Warstwy zła zalegające gdzieś na dnie duszy. Najgorsze instynkty, szczęśliwie na co dzień przygniecione pokładami dobra, stłumione otuliną zapamiętanych z dzieciństwa matczynych czułości, wspomnień ojcowskich żartów czy beztroskich zabaw z przyjaciółmi. Często udaje nam się przejść przez życie, nawet nie poznając ciemnej strony naszego jestestwa. Bywa jednak, że przychodzi taki dzień i takie zdarzenie, które uwalnia mitycznego złego luda. Wystarczy jedna rysa, aby coś pękło i zło wypłynęło na wierzch, jak gęsta lawa z obudzonego z długiego snu wulkanu. Tym impulsem czasem są pierwotne, zwierzęce żądze, innym razem - pokusy współczesnego, zdeprawowanego świata. Najczęściej jednak jest to krzywda, którą nam wyrządzono. Ból, który najpierw zmienia się w żal, później w gniew, żeby w końcu przepoczwarzyć się w nienawiść. Perfidnie wykorzystujemy tragedię, która nas spotkała, do usprawiedliwienia przed samymi sobą popełnionych zbrodni. Próbujemy je uzasadnić, używając całej swojej inteligencji, żeby przekonać siebie samych o naszej niewinności. Nie jest to jednak łatwe, bo kiedy demony, jak wściekłe psy, zostaną spuszczone ze smyczy, tracimy nad nimi kontrolę. Dzieją się rzeczy, o jakie sami siebie nigdy nie podejrzewaliśmy. Nie uwierzylibyśmy nawet, że jesteśmy do nich zdolni. Rzeczy, które trudno wyjaśnić, a co dopiero usprawiedliwić.
Stał przed domem, skryty w ciemnościach, i obserwował ją przez okno. Wieczorne niebo zakrywały gęste chmury przesłaniające księżyc i gwiazdy. Czarna mgła wylazła z pobliskiego lasu i spowiła podwórko oddalonej od reszty wsi posesji.
W dłoni trzymał znaleziony przy drodze spory kamień. Wilgoć zaglądała mu za kołnierz i wciskała się pod ubranie, mieszając z potem. W oddali słychać było ujadanie psa, podczas gdy szum drzew zagłuszał stłumione odgłosy dochodzące z rozświetlonego domu.
Patrzył, jak młoda kobieta krząta się wewnątrz, nakrywając do stołu. Tylko obraz, bez dźwięku, jak niemy film w starym kinie. Co jakiś czas przez jej twarz przelatywał delikatny uśmiech. Krótka czarna sukienka opinała szczupłe ciało przy każdym ruchu. Na stole, obok dużych talerzy, ustawiła dwa kieliszki do czerwonego wina, z dbałością ułożyła na serwetkach sztućce. Stojący w mroku mężczyzna wodził za nią zimnym wzrokiem. Pochyliła się, zmysłowym ruchem założyła za ucho przeszkadzające jej długie jasne włosy i zapaliła świeczkę.
Domek miał mały salon połączony z kuchnią. Nisko nad stołem wisiał duży wiklinowy żyrandol. W głębi kolejna lampa oświetlała sofę i stylowe fotele. Nagle kobieta zgasiła wszystkie światła.
Mężczyzna cofnął się odruchowo krok w tył. Na plecach poczuł gałęzie rosnącego pod oknem bzu. Przez moment myślał, że go zauważyła. Nic takiego się jednak nie stało. Zaaferowana, naciskając na zmianę włączniki, przez chwilę sprawdzała, jakie oświetlenie będzie najlepsze. Kolacja miała się widocznie odbyć w romantycznej atmosferze. Światło przygasło, półmrok podkreślił padający na talerze blask świec. Na ścianach salonu tańczyły cienie rzucane przez domowe sprzęty oświetlone ogniem z kominka. Kobieta uśmiechnęła się, zadowolona z efektu. Spojrzała na ścienny zegar i podeszła do sporego, wiszącego w salonie, lustra. Wygładziła sukienkę i poprawiła obiema rękami biust. Obróciła się bokiem. Włożyła dłoń w stanik i wysunęła piersi tak, aby wydawały się większe.
Widząc to, stojący w mroku mężczyzna przełknął ślinę. W ustach poczuł smak wódki, a w spodniach narastające podniecenie. Spoconego karku dotknął zimny powiew listopadowego wiatru. Odruchowo uniósł rękę, żeby poprawić szalik otulający mu szyję i zakrywający twarz.
Kobieta nagle zamarła. Wciąż spoglądała w lustro, jednak odbicie jej zaniepokojonych oczu było teraz skierowane w stronę okna.
Zastygł w bezruchu, ale było za późno. Odwróciła się gwałtownie i w słabym świetle zobaczyła nieruchomą zamaskowaną postać. W tym samym momencie jej twarz wykrzywił grymas panicznego strachu.
Mężczyzna nie czekał dłużej. Wziął zamach i cisnął kamieniem w szybę. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła i przeraźliwy, niczym już nietłumiony krzyk kobiety.
Przez chwilę nie zwracał na nią uwagi, łokciem wybił resztki szyby w oknie i przekręcił klamkę od wewnątrz. Parapet był nisko, więc bez trudu przełożył nogę, podciągnął się i wszedł do środka.
Ona natomiast wciąż krzyczała przerażona. Cofając się, wywróciła krzesło. Huk jakby wyrwał ją z szoku i uruchomił wolę działania. Gwałtownie odsunęła stół, tłukąc kieliszki, i rzuciła się do ucieczki. Wciąż krzycząc, szarpnęła za klamkę drzwi wejściowych, ale były zamknięte. Klucza nie było w zamku. Nie miała pojęcia, gdzie go położyła.
Napastnik szybkim krokiem ruszył w jej stronę. Odwróciła się, chwyciła leżący na kuchennym blacie telefon i pognała do łazienki. Nie zdążyła jednak całkiem zamknąć drzwi, w ostatniej chwili mężczyzna wsunął ubłocony gumowy but do środka, tuż przy framudze. Szlochając, w panice zrzuciła ze stóp szpilki i zapierając się o szafkę, zablokowała plecami wejście tak, aby nie wdarł się do środka. Po każdej jego próbie wyważenia drzwi wydawała z siebie głośny wrzask i trzęsła się z przerażenia jak mała dziewczynka.
- Zostaw mnie! - krzyknęła. Światło z kuchni przez szparę padało na jej zapłakaną twarz. - Wynoś się!
Kilka razy napastnik próbował pchnąć drzwi, napierając na nie całym ciałem, ale strach dodawał młodej kobiecie siły. Nie udało mu się wejść. Przerwał na chwilę, wciąż blokując butem drzwi. Łapał oddech i zbierał myśli. Nagle ucichł płacz, a on usłyszał dźwięk wybierania numeru w telefonie. Odzyskał przytomność umysłu. Wyjął szybko stopę z uwięzionego w drzwiach za dużego gumofilca. Zrobił dwa kroki w tył i natarł całym impetem.
Odrzucona siłą uderzenia kobieta wywróciła się na podłogę. Telefon wypadł jej z rąk. Nie widziała gdzie, bo w pomieszczeniu panował półmrok.
Wszedł do łazienki. Jego czarna postać na tle światła wpadającego przez szeroko teraz otwarte drzwi wyglądała upiornie. Jego ofiara oparła się plecami o wannę, łzy rozmazały jej makijaż. Bezbronna, nie patrzyła na niego, nie chcąc go sprowokować. Odwróciła wzrok, jakby mogło ją to uratować - sprawić, że ją zostawi i odejdzie, jak drapieżnik, który z niewiadomych przyczyn porzuca zagonioną w kozi róg zwierzynę.
Stał chwilę nad nią, świdrując ją wzrokiem. Bez słowa wyjął z kieszeni kurtki duży kuchenny nóż.
- Nie, proszę... - szlochała, z trudem łapiąc powietrze. - Nie rób mi krzywdy.
Podszedł do niej, ukląkł i położył dłoń na jej ramieniu. Sparaliżowana strachem, nie broniła się.
- Proszę. Nie.
Przytrzymał ją za szyję i uciszył ostatni błagalny szept, wbijając nóż po rękojeść tuż pod jej lewą piersią. Po czarnej sukience rozlała się bordowa plama. Kobieta złapała go obiema dłońmi za rękę, a na jej niemej twarzy malowały się ból i zdziwienie. Z uchylonych ust popłynęła strużka krwi. Uścisk zwiotczał. Ostatnim wysiłkiem uniosła rękę i palcami ściągnęła szalik z jego twarzy. Pozwolił jej na to.
Po chwili jej drobne ręce opadły bezwładnie na podłogę.
Mężczyzna odetchnął swobodnie i stanął nad ciałem. Chwilę patrzył na swoją ofiarę, po czym odwrócił wzrok. W końcu schylił się i zamknął wpatrzone w niego martwe oczy. Chwycił nogi kobiety w kostkach i uniósł do góry. Zwłoki, oparte do tej pory o brzeg wanny, opadły, a głowa uderzyła o terakotę z nieprzyjemnym, głuchym łoskotem. Pociągnął drobne ciało w stronę wyjścia z łazienki. Nie stawiało oporu. Na podłodze zostawiało jednak czerwoną smugę, rozmazywaną przez włosy i bezwładne ręce.
Zawlókł ją do sypialni, uniósł i położył na dużym łóżku. Odsapnął, a kiedy po chwili przesunął tułów na środek, blond loki rozsypały się na poduszce. Poprawił jej włosy, odsłaniając twarz. Na dłoniach cały czas miał żółte robocze rękawiczki, teraz całe pokryte czerwonymi plamami. Usiadł obok, ujął dwoma rękami sukienkę i spróbował rozerwać. Tkanina, choć delikatna, była nadspodziewanie wytrzymała.
Przez moment siedział bezradny. W końcu spojrzał na nóż i po krótkim wahaniu wyszarpnął go z martwego ciała. Uwolniona krew gwałtownie wypłynęła z otwartej rany. Lewą ręką naciągnął obcisłą sukienkę i rozciął ją od dołu. Teraz materiał nie sprawiał oporu. Morderca dotarł ostrzem aż do szyi, uważając, by nie skaleczyć skóry. Rozsunął na boki rozprute części ubrania. Kobieta miała pod spodem czarną koronkową bieliznę. Gwałtownym ruchem przeciął biustonosz, odkrywając nagie piersi. Spojrzał w dół i rozciął majtki. Celując, przyłożył ostrze noża do wciąż krwawiącej rany i wbił go z powrotem w serce, jakby odkładał narzędzie na miejsce.
Podniósł się powoli i stanął przed łóżkiem, aby widzieć ją całą. Lewy bok jej ciała był zakrwawiony. Schylił się i starł krew prześcieradłem, ale efekt był jeszcze bardziej przerażający, zakrył więc pościelą ranę wraz z wystającą rękojeścią noża. Tak jednak, żeby nie zasłaniać piersi.
Ciało, choć martwe, wciąż było piękne. Teraz, z rozrzuconymi bezwładnie rękami i przykurczonymi delikatnie nogami, jej poza była nienaturalna. To, że nie oddychała, sprawiało, że wyglądała wyniośle i niedostępnie, a z rozmazanym makijażem wręcz wojowniczo. Rozsunął zamek krępującej jego ruchy starej, zabrudzonej kurtki i wszedł w zabłoconych butach na łóżko.
Komisarz Zuzanna Nowacka usiadła wygodnie w fotelu. Dyrektor Jakubek powiesił płaszcz gościa na wieszaku obok swojego biurka. Teraz policjantka szukała czegoś w torebce, mógł się więc swobodnie jej przyjrzeć.
Miał wrażenie, że nie zmieniła się od ich ostatniego spotkania ponad roku temu, gdy przesłuchiwała go w tym właśnie pokoju. Dziś, kiedy nie miał tylu zmartwień na głowie, zauważył, jaka jest atrakcyjna. Nie wiedział, ile ma lat, ale wyglądała na około trzydziestu. Miała na sobie dżinsowe spodnie z cienkim paskiem na biodrach i białą koszulę. Krótki czarny żakiet podkreślał jej zgrabną figurę. Wyglądała szykownie, ale bez przesady. Rozpięty pod szyją kołnierzyk dodawał całości odrobinę nonszalancji. Naturalne, równo przycięte blond włosy opadały na jej ramiona. Duża, workowata torebka i wygodne buty na płaskiej podeszwie kontrastowały z eleganckim stylem, ale były praktyczne i dawały więcej swobody.
Usiadł naprzeciw niej na wysłużonej wersalce. Spojrzał odruchowo na drugi, pusty, fotel stojący obok. Zuzanna zauważyła to i na chwilę odwróciła wzrok.
Cofnęła się pamięcią do dnia, kiedy przyjechała tu z Pawłem po raz pierwszy, tuż po jej przybyciu z Warszawy. Oddelegowali ją z komendy stołecznej do jednostki w Tarnobrzegu. Miała pomóc miejscowej grupie dochodzeniowej kierowanej przez komisarza Pawła Sudoła w odnalezieniu zaginionego chłopca z pobliskiego domu dziecka. Ale coś poszło nie tak...
Wyprostowała się i wróciła myślami do teraźniejszości. Nie czas na sentymenty. Choć sprawa siedmioletniego Szymka Gawrońskiego była już zamknięta, wciąż nie rozliczono winnych pedofilskiego procederu sprzed lat, który wyszedł na jaw przy okazji poszukiwań chłopca. Ani prokuratura, ani zwierzchnicy Zuzanny w policji nie chcieli rozgrzebywać starej zbrodni i wszczynać po latach dochodzenia ich zdaniem z góry skazanego na niepowodzenie. Nikt nie miał ochoty narażać kariery. Zuzanna obiecała jednak sobie i duchom z przeszłości, że nie zostawi tak tej sprawy. Nawet jeżeli będzie musiała działać sama, po cichu i wbrew przełożonym, narażając się na przykre konsekwencje. Punktem wyjścia w śledztwie stała się stara fotografia znaleziona u jednego z podejrzanych. Przedstawiała grupę myśliwych na tle drewnianego domku w lesie, gdzie miały miejsce gwałty na nieletnich. Kobieta wyjęła ją teraz z torebki i położyła na ławie przed dyrektorem domu dziecka.
- Pamięta pan, jak się nazywał lekarz, który opiekował się dziećmi w domu dziecka dwadzieścia lat temu? - zapytała. - W czasie kiedy były te przypadki molestowania? - przesunęła fotkę w jego stronę. - Jest na tym zdjęciu?
- Doktor Mikut, imienia sobie nie przypomnę. To jego zawsze wzywał poprzedni dyrektor - odparł Jakubek i wskazał palcem mężczyznę stojącego pośrodku myśliwych na fotografii. - To ten. Stoi tu obok dyrektora Gołąbka.
- Wie pan, co się z nim teraz dzieje?
- Coś mi się obiło o uszy, że jest na emeryturze, ale nie jestem pewien.
- A ta pielęgniarka, o której pan wspominał podczas tamtego śledztwa? - schowała zdjęcie z powrotem do torebki. - Jak się nazywała?
- Pani Żaneta Pieniężna. Ale ona nie ma z tym nic wspólnego - dodał stanowczo.
- Pracuje tu jeszcze?
- Tak - spojrzał na wiszący na ścianie zegar. - Tyle że dziś już jej nie ma, dyżuruje codziennie do jedenastej. Też jest na emeryturze i zatrudniamy ją na pół etatu.
Rozmowę przerwał dźwięk telefonu Zuzanny. Dostała wiadomość.
- Przepraszam - wyszeptała, zajrzała do torebki i wyjęła aparat.
To był SMS od Andrzeja Buczka - policjanta, z którym dzieliła służbowy pokój. Napisał, że szuka jej komendant. Ledwie zdążyła odczytać informację, telefon zadzwonił i wyświetlił się numer komendy.
- Nowacka, słucham - odpowiedziała. Wstała i podeszła do wieszaka.
Nie przerywając rozmowy, próbowała ręką, w której trzymała torebkę, zdjąć płaszcz. Jakubek zbliżył się i pomógł jej. Wzięła od niego ubranie i przewiesiła przez łokieć. Dyrektor otworzył jej drzwi. Kiwnęła głową w podziękowaniu i wyszła w pośpiechu.
- No gdzie się pani włóczy? - dzwonił komendant. - Jak raz jest pani potrzebna, to oczywiście pani nie ma.
Sobczyk był w złym humorze. Sytuacja musiała być nadzwyczajna, skoro zadzwonił do niej osobiście. Uważał obecność Zuzanny w tarnobrzeskiej komendzie za zło konieczne i na ogół traktował ją jak powietrze. Wciąż chował urazę; nie zapomniał jej oskarżeń sprzed kilku miesięcy. Zarzuciła mu wtedy niekompetencję i opieszałość w śledztwie, które nadzorował. To, że teraz dzwonił, nie wróżyło nic dobrego.
- Zabójstwo mamy, młodej kobiety. Ja nie wiem, co się dzieje. Do niedawna u nas to tylko ogórki z piwnicy ginęły. No, najwyżej komuś rower ukradli spod Biedronki. A odkąd pani przyjechała, to trup się ściele jak na Dzikim Zachodzie. Niedługo Danusia na sekretariacie będzie w kamizelce kuloodpornej siedzieć.
- Już jadę, będę w pańskim gabinecie za piętnaście minut - odpowiedziała, nie zwracając uwagi na jego złośliwe żarty.
- Do trupa niech pani jedzie, nie do mnie! Weźmie pani ze sobą Buczka - ciągnął Sobczyk. - On odebrał zgłoszenie, to wie, gdzie to jest. I ruszajcie się, bo na zdarzenie jedzie też prokurator Karski. Nie chcę, żeby do mnie dzwonił i pierdolił, że czeka, a policji jeszcze nie ma na miejscu.
Jechali radiowozem drogą w kierunku Iwanisk, prowadził Andrzej. Był w doskonałym nastroju, bo przed chwilą minęli stojącego na poboczu mercedesa prokuratora Karskiego, którego zatrzymał lokalny patrol. Widzieli, jak stał obok swojego eleganckiego auta i machał rękami nad głową policjanta.
- To się porobiło! - Buczek śmiał się zadowolony. - Pana prokuratora drogówka zatrzymała! I jeszcze zamiast po obejrzeniu legitymacji na przeprosiny pocałować w dupę, to spisują!
- Co ty go tak nie lubisz? - spytała Zuza i spojrzała na nawigację w telefonie. - Za przystankiem skręć w prawo.
- Poczekaj - kiwnął głową. - Zaraz zobaczysz tego kutafona w akcji i sama się przekonasz, czy da się lubić.
Zjechali z głównej drogi i minęli tablicę z napisem „Kamieniec”. To w tej wsi miało miejsce zabójstwo. Informację dostali z komisariatu w pobliskich Iwaniskach.
Mijali kolejne zabudowania. Przejechali całą wieś i ostatnie gospodarstwa zostały za nimi. W zgłoszeniu mieli podany numer domu, ale policjant z Iwanisk poradził, żeby po prostu jechali drogą do końca. W ten sposób mieli trafić bez problemu.
- Daleko jeszcze? Asfalt się skończył - Andrzej próbował omijać radiowozem doły w kamienistej drodze. - Co za dziura! Psy dupami szczekają. Na pewno dobrze jedziemy?
- Zobacz, jak ładnie! - Zuzanna patrzyła przez okno. Przejeżdżali właśnie koło niewielkiego jeziora.
Rzeczywiście, mimo późnej już jesieni widoki robiły wrażenie. Otwarte przestrzenie aż zapierały dech w piersiach. Dzień był słoneczny, co podkreślało różnorodność otaczających ich kolorów. Pola na przemian zieleniły się, obsiane jakimiś zimowymi odmianami zbóż, i czerniły zaoranymi bruzdami. Liściaste drzewa oblane wszystkimi odcieniami czerwieni odcinały się na tle jodeł i modrzewi. Pomyślała, że nie zobaczy czegoś takiego w mieście - tam wszystkie barwy są rozcieńczone i zmieszane z szarością. Nagle przypomniała sobie, po co tu jadą, i czar prysł.
Wyjechali po łuku pod górkę, a zza zakrętu wyłoniła się grupa stojących przy płocie ludzi. Rozmawiali z mundurowym. Kilkanaście metrów dalej Zuzanna zobaczyła niebieską policyjną taśmę zagradzającą wjazd na posesję, na którą kierowała ich nawigacja. Obok otwartej bramy stał kolejny funkcjonariusz. Andrzej zatrąbił na niego z daleka. Chciał, żeby podniósł taśmę i pozwolił im wjechać.
- Nie trąb! - Nowacka szturchnęła go w ramię. - Gdzieś tutaj się zatrzymaj. Może sprawca zostawił ślady kół na podjeździe?
Minęli gromadkę gapiów. Pilnujący wjazdu policjant usłyszał klakson i wskazał im miejsce do zaparkowania. Z boku, przy stojącym już na miejscu innym radiowozie.
Wysiedli i przeszli kilka kroków w stronę drogi prowadzącej na posesję. Buczek wyjął policyjną odznakę, przełożył łańcuszek przez głowę i zawiesił blachę na szyi.
- Posterunkowy Karol Biduch - przedstawił się młody funkcjonariusz i zasalutował regulaminowo. - Sierżant kazał tu parkować, żeby śladów kół na podjeździe nie zatrzeć, zanim technicy będą.
- Ktoś jest na miejscu zdarzenia? - Zuzanna uśmiechnęła się, mile zaskoczona sprawnością lokalnej policji.
- Nie, szef zabronił wchodzić.
Policjant był młody, wysportowany i nosił dobrze dopasowany mundur. Jego twarz miała inteligentny wyraz, co zwykle jest trudne do pogodzenia ze służbową postawą i regulaminowym działaniem. Jemu się to jednak udawało.
- Rozmawia teraz z ludźmi ze wsi. O, właśnie tu idzie - dodał mężczyzna, patrząc w stronę drogi ciągnącej się do wsi.
Sierżant podszedł do nich i też przepisowo zasalutował, choć bardziej swobodnie niż jego podwładny. Był dość wysoki, dobrze zbudowany, ale nieprzesadnie barczysty. Taka postura nie była efektem ćwiczeń na siłowni, ale skutkiem jego naturalnej budowy ciała. Mógł mieć mniej więcej tyle lat co Zuzanna. Twarz miał kanciastą, trochę posągową. Ani ładną, ani brzydką. Biła od niego pewność siebie, niewynikająca jednak z arogancji, tylko z poczucia, że wie, co robi, i nie ma sobie nic do zarzucenia.
- Sierżant Rafał Widacki - powiedział i opuścił rękę.
- To ja przyjąłem zgłoszenie zabójstwa i dzwoniłem do komendy w Tarnobrzegu.
- Komisarz Zuzanna Nowacka - odpowiedziała kobieta i uśmiechnęła się ciepło. - A to aspirant Andrzej Buczek.
- Przesłuchaliście już miejscowych? - Andrzej chciał zaznaczyć swoją obecność. - Trzeba wszystko zrobić porządnie.
- Tak - sierżant nie przejmował się jego protekcjonalnym tonem. - Ale nic nie widzieli. Najbliższe domostwa są ponad kilometr stąd. Bardziej chciałem ich czymś zająć, żeby nie wchodzili na posesję. Ogrodzenie jest tylko z przodu. Można swobodnie wejść na podwórko od strony lasu.
- Dobrze, to chodźmy - wtrąciła Zuzanna i odwróciła się w stronę domu. Buczek ruszył za nią, Widacki został przy bramie. - Pan też, panie sierżancie. Będę potrzebowała pana pomocy.
Chociaż minę miał cały czas poważną, w oczach sierżanta pojawiła się nutka sympatii do starszej stopniem.
Przeszli długim podjazdem aż na mały parking, usytuowany z boku drewnianego garażu. Stał tam czerwony opel astra. Nowacka cały czas spoglądała pod nogi, jednak nic nadzwyczajnego nie przykuło jej uwagi. Jedyne ślady widoczne na grząskiej drodze dojazdowej prowadziły do zaparkowanego auta.
Parterowy dom nie był duży. Miał nowy dach, kryty czerwoną dachówką i odnowioną białą elewację z drewnianymi wstawkami. Całość była utrzymana w klimacie wiejskiej chaty, a niebieskie okiennice dodawały sielskiego uroku. Szyba w jednym z okien była rozbita.
- Tędy wszedł - sierżant zatrzymał się właśnie przy tym oknie. - I zostawił ślad.
Między domem a otaczającym go drewnianym tarasem był zadbany skalniak. Wśród porozrzucanych kamieni rosły trudne do rozpoznania o tej porze roku ozdobne rośliny. Tuż pod stłuczonym oknem, w wilgotnej ziemi, wśród szkła, był wyraźnie odbity ślad dużego buta.
- A jak wy weszliście do środka? - Nowacka oglądała uważnie ramę okna. - Drzwi były otwarte?
- Nie, wpuściła nas właścicielka - policjant wyjął notes i odczytał nazwisko. - Karolina Hyżyk. To ona nas wezwała. Wynajmuje ten domek turystom.
- Kto przyjeżdża na takie zadupie? - Buczek był zaskoczony. - Przecież tu nawet sklepu nie ma, żeby gorzałę kupić.
- Ma stałych klientów z większych miast - Widacki rzeczowo odniósł się do jego zgryźliwych komentarzy. - Wokół jest las, w pobliżu jezioro. Można na ryby pójść czy książkę w spokoju poczytać.
Andrzej uniósł ironicznie brwi i spojrzał na sierżanta z pobłażliwym uśmiechem. Ten zreflektował się i zmienił osobisty ton na bardziej służbowy:
- W każdym razie, jak ktoś szuka odpoczynku, to miejsce jest idealne. Wczoraj domek wynajęła kobiecie: Wandzie Skalskiej, prawdopodobnie to ona leży martwa w środku. Miała opuścić lokal dziś do jedenastej, zostawić klucze w specjalnej skrzynce i dać znać właścicielce, że domek jest wolny. Skalska to stała, zaufana klientka, więc nie musiała zdawać domku w obecności gospodyni. Nie zadzwoniła jednak i nie odbierała telefonu. Pani Hyżyk przyjechała zatem na miejsce i od razu zobaczyła rozbite okno. Nie ma śladów jej auta, bo zaparkowała przed bramą. Zła weszła do środka, otwierając swoim kluczem. Spodziewała się krajobrazu po alkoholowej libacji, a zobaczyła to... - założył gumową rękawiczkę i otworzył przed nimi drzwi domku.
Zuzanna weszła pierwsza i zatrzymała się tuż za progiem. Dwaj policjanci stanęli obok niej. Rozglądała się po domku, jednocześnie wkładając gumowe rękawiczki. Na buty wcześniej nałożyli foliowe ochraniacze.
Nie było wątpliwości, że rozegrała się tu tragedia. Ślady walki widoczne były wszędzie. Stół był wyraźnie przesunięty, obok leżało przewrócone białe krzesło z plecionym oparciem, a na podłodze poniewierało się szkło z rozbitych kieliszków. Po jasnej drewnianej podłodze ciągnęła się brunatna smuga zaschniętej krwi - wyłaniała się z drzwi po prawej stronie, żeby zniknąć w kolejnych, w głębi domu.
Ostrożnie stawiając stopy, weszli dalej. Pierwsze drzwi okazały się wejściem do łazienki. Na podłodze czerwieniła się duża plama. Na tle białych płytek robiła wstrząsające wrażenie. Zwłaszcza na Widackim, nieprzyzwyczajonym do takich widoków. Mimo że był tu już wcześniej, odruchowo odwrócił wzrok. Przez myśl przemknęło mu, że zupełnie inaczej wygląda krew na jezdni po wypadku samochodowym - tam wydaje się czymś naturalnym, jak plama oleju. Tutaj czuło się grozę sytuacji. To w łazience musiało dojść do morderstwa.
Ślady krwi zaprowadziły ich do sypialni. Sierżant został z tyłu. Tam też już był i wiedział, czego się spodziewać, wolał więc poczekać przed wejściem. Zuzanna pchnęła drzwi, które lekko uderzyły w ścianę.
- O Jezu... - Andrzej zajrzał jej przez ramię i nie był w stanie wydusić z siebie nic więcej.
Pani komisarz też zaniemówiła. Na łóżku, wokół nagiego ciała, było pełno krwi. Kuchenny nóż wystawał z różowej rozchodzącej się rany. W powietrzu unosił się trupi zapach. Odwróciła się i wyszła z domku szybkim krokiem. Musiała się przewietrzyć.
Chłodne powietrze na zewnątrz pomogło jej powstrzymać mdłości. Oddychała głęboko, na plecach czuła zimny pot. Wiatr zwiewał jej włosy do otwartych ust. Ściągnęła rękawiczki, odgarnęła kosmyk i założyła go za ucho. Powoli uspokoiła przyspieszone tętno, choć wciąż miała przed oczyma rękojeść noża wystającą z nagiego ciała dziewczyny leżącego w zakrwawionej białej pościeli. W swojej karierze widziała już kilka trupów, ale nigdy czegoś takiego.
- Źle się pani czuje? - sierżant Widacki stał za nią. Obok niego Buczek opierał się brakiem o framugę drzwi i zapalał papierosa. - Wszystko w porządku?
- Tak - wyprostowała się i spięła włosy w niedbały kok gumką zdjętą z nadgarstka. - W porządku.
Nagle krótkofalówka Widackiego zaskrzeczała i usłyszeli dochodzący z niej głos posterunkowego pilnującego wejścia na posesję.
- Szefie, przyjechał facet, który twierdzi, że jest prokuratorem i nazywa się Sławomir Karski - krótkofalówka znów zaszumiała. - Nie chce pokazać dokumentów. Mam go wpuścić?
Widacki spojrzał na Zuzannę, a ta kiwnęła twierdząco głową.
- Wpuść pana prokuratora - sierżant zwrócił się do podwładnego.
Spojrzeli we trójkę w stronę bramy. Buczek wyrzucił ledwie odpalonego papierosa. Po chwili zza drzew wyłoniła się wysoka postać. Mężczyzna koło czterdziestki szedł szybkim, sprężystym krokiem. Miał na sobie ciemny płaszcz zwężany w talii, co dodawało jego sylwetce gibkości. Wąskie spodnie o doskonale dopasowanej długości zakrywały cholewki eleganckich brązowych butów. Nawet kiedy stawiał duże kroki, nie widać było skarpetek. Zapiętą pod szyję nieskazitelnie białą koszulę z modnym kołnierzykiem zdobił krawat w granatowe prążki. Prokurator miał gęste czarne włosy zaczesane do góry, z perfekcyjnie zaznaczonym przedziałkiem. Twarz o idealnych proporcjach przypominała oblicza hollywoodzkich amantów z przedwojennych filmów. Idealnie dobrane okulary dopełniały całości.
Podszedł do nich, nawet nie próbując ukrywać wściekłości. Widać było, że już nie może się doczekać, żeby odegrać się na nich za wszystkie nieprzyjemności, jakie go dzisiaj spotkały.
- Pan dowodzi tą bandą miejscowych idiotów? - bez przywitania zwrócił się do Widackiego.
- Tak jest, panie prokuratorze - służalcze słowa policjanta zupełnie nie pasowały do wyrazu jego twarzy. Malowały się na niej spokój i pewność siebie.
- No to niech pan tu zrobi porządek! - Karski nie zauważył nic dziwnego w zachowaniu sierżanta. Zresztą nawet na niego nie patrzył, przyglądał się swoim butom. Uległa postawa była tym, czego się spodziewał. Złość wciąż w nim kipiała. - Najpierw jeden zatrzymał mnie za Iwaniskami i wypisał mandat, choć mówiłem tumanowi, kim jestem.
- Markowski - wyszeptał pod nosem funkcjonariusz, wyjął notes i zapisał, choć doskonale znał nazwiska swoich podkomendnych.
- A teraz ten drugi debil - dodał Karski. Nie odwracając się, wskazał palcem wyciągniętej ręki w stronę bramy. - Nie chciał mnie wpuścić! Uparł się, żebym zostawił samochód w jakimś bagnie!
- Biduch - policjant znów zanotował. - Obaj zostaną ukarani z całą surowością.
- Ja myślę! - prokurator trochę się uspokoił, wytarł but z gliny o trawę. - Może nauczą się szacunku do urzędu.
- Oczywiście, proszę podać paragrafy artykułów, które złamali - dodał Widacki, zastygły w pozie oczekiwania z uniesionym długopisem, gotowy do notowania.
- Jakie paragrafy? - mężczyzna był zaskoczony.
- No żebym mógł wszcząć wobec nich postępowanie dyscyplinarne, z całą surowością, ma się rozumieć, muszę wiedzieć, które przepisy zostały przez nich złamane.
- Co ty sobie jaja robisz?! Ja sobie, kurwa, ciebie też zapamiętam! - Karski zrozumiał w końcu ironiczną grę sierżanta. Zwrócił się do Buczka. - Gdzie jest trup?!
- W domu - Andrzej z trudem powstrzymywał się od śmiechu, policzki lekko mu drżały.
Nie uszło to uwadze prokuratora i jeszcze bardziej podniosło mu ciśnienie. Ruszył w stronę wejścia z zaciśniętymi zębami.
- Pani komisarz, proszę za mną - warknął. - Reszta ma tu czekać na techników!
Zuzanna podała mu rękawiczki i ochraniacze na buty. Po chwili zniknęli we wnętrzu domku.
Aspirant Buczek wyjął paczkę papierosów, wysunął jednego i zaproponował Widackiemu, żeby się poczęstował. Ten odmówił, kręcąc przecząco głową. Starszy policjant przypalił papierosa i zaciągnął się z przyjemnością.
- Andrzej - rzucił i podał sierżantowi rękę.
- Rafał - odpowiedział Widacki i uścisnął wysuniętą dłoń.
Obaj się roześmiali.
Prokurator czuł nieodpartą potrzebę podreperowania swojego nadszarpniętego autorytetu. Chciał zaimponować Zuzannie, pokazać, kto tu jest najważniejszy. Wręczył jej czysty blankiet protokołu oględzin miejsca przestępstwa, robiąc z niej swoją prawą rękę w czynnościach. Energicznie dyrygował ekipą techników przybyłych przed chwilą na miejsce zdarzenia. Wprowadzał przy tym chaos w działania policyjnych ekspertów. Na szczęście szybko się znudził, dzięki czemu mogli zacząć pracować według swojego planu i rytmu.
Karski zmęczył się trochę tym całym zamieszaniem, postanowił więc zrobić sobie przerwę i poprawić humor, flirtując z panią komisarz. To, jak reagowały na niego kobiety, zawsze wprowadzało go w dobry nastrój.
Najczęściej wystarczyło, że tylko odpowiednio spojrzał, a już miały miękkie kolana.
Z Zuzanną było jednak inaczej, prawie nie zwracała na niego uwagi. Upatrzył ją sobie już wcześniej, podczas jednej z wizyt w tarnobrzeskiej komendzie. Wtedy nie mieli możliwości porozmawiać, a teraz nadarzyła się idealna okazja. Był tu zwierzchnikiem wszystkich, samcem alfa. To był niewątpliwie atut. Władza zawsze działa na kobiety jak afrodyzjak, a jemu nigdy nie przeszkadzało wykorzystywanie służbowych relacji do uwodzenia pań. One też się nie skarżyły, wręcz przeciwnie - zwykle czuły się wyróżnione. Nie miał skrupułów moralnych, każdy sposób był dobry, aby zaciągnąć kolejną do łóżka. Zazwyczaj nie stanowiło to problemu. Jego sława kochanka sięgała od parteru aż po dwunaste piętro olbrzymiego gmachu sądu w Tarnobrzegu. Tymczasem komisarz Nowacka była odporna na jego wdzięk i nie wodziła za nim maślanymi oczami, co tylko dopingowało go do działania. Teraz stała zamyślona przed lustrem obok kominka, wpatrzona w odbity obraz stłuczonego okna. Przechodząc, zatrzymał się przy niej niby przypadkiem.
- Byłaby z nas ładna para - skomentował i uśmiechnął się czarująco, patrząc na ich odbicie.
Zuzanna przysunęła się do niego bliżej, dotykając biodrem jego prawej dłoni.
- Teraz jest lepiej - odwzajemniła uśmiech. - Nie widać obrączki. A jak pana żona ma na imię?
- Co? Helena... - mruknął i spojrzał w stronę wejścia. - O masz... Niech ten dzień się już skończy...
W drzwiach domku pojawiła się doktor Marchwicka z zakładu medycyny sądowej. Starsza pani przywitała się oschle z Karskim. Też nie była czuła na urok osobisty prokuratora i zawsze wytykała mu błędy. Teraz chciała zobaczyć ofiarę.
- Chodźmy do sypialni - powiedział Karski i aż się skrzywił na dźwięk swoich słów. Zabrzmiało to dwuznacznie.
Stali obok siebie przy łóżku, na którym znajdowało się ciało. Prokurator w garniturze szytym na miarę, a pani doktor w starej narciarskiej kurtce, czapce z pomponem i spodniach wpuszczonych w kozaki. Trudno było uwierzyć, że oboje są przedstawicielami tego samego gatunku.
Lekarka wyjęła ze staromodnego nesesera pęsetę i zgodnie z procedurą ścisnęła wargę denatki. Cofnęła się o krok, żeby objąć wzrokiem ciało.
- Ofiara nie żyje - dyktowała z rękami w kieszeniach, a Zuzanna wypełniała protokół. - Zgon nastąpił co najmniej dwanaście godzin temu. Wskazują na to plamy opadowe, bladość ciała i poziom pośmiertnego stężenia. Prawdopodobna przyczyna zgonu to rana kłuta klatki piersiowej w okolicach serca.
- No to nas pani doktor nie zaskoczyła - Karski próbował być złośliwy. - Miałem nadzieję na jakąś bardziej specjalistyczną analizę.
- Od czarowania to pan tu jest, ja przyjechałam tylko stwierdzić zgon - odwróciła się do Zuzanny. - Daj, dziecko, ten protokół. Podpiszę i jadę. Nic tu po mnie. Denatkę do zakładu przywieźcie. Zadzwoń po karetkę, worek będą mieli. Niech tylko nie wyciągają noża.
Obudził się w kotłowni, w przybudówce domu, na starej wersalce. Dobre dziesięć minut zbierał się w sobie, zanim usiadł. Przechylił się i powoli podniósł, przeważając resztę ciała ciężarem zwisających z wersalki nóg. Nie było to łatwe, bo połamane sprężyny utworzyły na środku siedziska głęboki dołek. Zdjął wełnianą czapkę i podrapał się po swędzącej głowie, czochrając niemyte od soboty włosy. Z zewnątrz do pomieszczenia wpadały promienie słońca. Mrużąc oczy, spojrzał w górę w małe okienko. Musiało być już grubo po południu. Był to w stanie ocenić, bo często tu sypiał, jak za dużo wypił. Zwłaszcza kiedy na zewnątrz było zimno. W kotłowni miał ciepło i święty spokój. Matka nie gderała mu nad uchem. Dawno pogodziła się z tym, że pije, ale i tak ciągle narzekała. Jednakże jego męskim przywilejem było się upić, a jej świętym prawem kobiety - robić mu wyrzuty. Tak jest boży porządek świata ułożony i nic się na to nie poradzi.
Matka chyba rano podrzuciła do pieca, bo palił się w nim jeszcze ogień.
Rozsunął zamek starej, ortalionowej kurtki. Suszyło go okropnie. Wahał się, czy iść do domu, by napić się herbaty, czy odwrócić do ściany i jakoś przetrwać do wieczora. Potem pójdzie na wieś pod sklep, może Tereska da mu jakieś piwo na zeszyt.
- Gówno da... - mruknął pod nosem.
Przypomniał sobie, że już wczoraj nie chciała mu sprzedać wina na kreskę, bo za przeszło trzydzieści złotych w tym miesiącu nabrał w ten sposób. A może to było przedwczoraj? Jajka matka pewnie też rano wyzbierała. Ale może jakieś przegapiła? Ostatnio w beczce cztery znalazł i sklepowa jedno piwo mu za nie dała. Tylko że beczka była pożyczona i ją sołtys w czwartek odebrał.
- Jebał to pies.
Pomysł szlag trafił.
Oparł ręce na brzegu łóżka i zbierał się w sobie. Nic nie poradzi - siły nie ma, a pić się chce.
Włożył jedną nogę w gumofilca, drugiego buta nie było koło wersalki. Spojrzał na stopę - przez dziurę w skarpecie wystawał ogromny paluch. Poruszył nim bezmyślnie. Podniósł obolałą głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Ból wracał przy każdym ruchu. Ale na to też nic się nie poradzi, naturalna kolej rzeczy.
Zobaczył drugi but pod ścianą dwa metry od łóżka. Musiał go wczoraj przy ściąganiu kopnąć. Usiadł na brzegu wersalki, jak ptak szykujący się do lotu, i patrzył na gumiaka przez moment. Taksował odległość, starał się wyliczyć kroki. W końcu zebrał się w sobie, wstał i chwiejąc się, ruszył w jego stronę. Był jeszcze trochę pijany. Oparł się ręką o ścianę, postawił nogą gumofilca i chwilę celował. W bucie zniknął najpierw brudny duży palec, a potem reszta stopy.
Nie odrywając ręki od ściany, powoli przeszedł w stronę wyjścia. Uchylił drzwi, do środka wpadło światło słoneczne. Dzień był wyjątkowo pogodny jak na tę porę roku. Zasłonił oczy ręką przed blaskiem. Miał już zrobić ten pierwszy, zupełnie nieważny dla ludzkości krok i wyjść na zewnątrz, kiedy poczuł, że coś ciąży mu w kieszeni kurtki. Zatrzymał się zbyt gwałtownie, przez co cofnął się o krok. Dał sobie chwilę na ustabilizowanie pionowej pozycji i sięgnął do kieszeni. Ku swojej radości wymacał dłonią znajomy kształt butelki. Wyjął flaszkę. Była pełna.
Fala dopaminy zalała mu mózg. Co prawda nie miał pojęcia, jakie procesy chemiczne zaszły w jego głowie, ale czuł się bardzo szczęśliwy. Szczery uśmiech rozpromienił mu twarz. Wrócił na wersalkę i usiadł z powrotem w wygniecionym dołku.
Pod lakiem i banderolą szyjka butelki była zatkana korkiem. Nie plastikowym, tylko takim prawdziwym.
Czarnym paznokciem zdarł banderolę, sięgnął po pogrzebacz i jednym precyzyjnym pchnięciem wcisnął korek do środka. Przyłożył butelkę do spierzchniętych ust i wychylił kilka łyków. Przez przełyk do żołądka spłynęło lekarstwo dla ciała i duszy. Świat znów był piękny, a on mógł przenosić góry. Wino było trochę cierpkie, ale nie był z tych, co z byle powodu marudzą.
Podniósł butelkę i odwrócił etykietą w swoją stronę.
- Por...tugal... - przeczytał na głos.
Nie znał marki, nigdy takiego nie pił. Odwrócił flaszkę, szukając informacji o zawartości alkoholu. Chciał sprawdzić, jakiż to trunek Tereska do GS-u zamówiła. Nie znalazł. Wszystko było napisane „po zagranicznemu”.
Pociągnął kolejny spory łyk, który w przełyku podzielił na parę mniejszych, i poczuł się już zupełnie dobrze. Pamięć i jasność umysłu zaczęły wracać. No tak, wczoraj był przecież w mieście na robocie. Powie o tym matce, to może da mu spokój. Pomalowali dwa pokoje, na razie gruntem. Raz-dwa, dobrze poszło. Chociaż ten drugi to już trochę na odpierdol. Gospodarz flaszkę postawił, to jeszcze pamiętał. Babeczka nawet chyba jakaś była. Chuda jak patyk, cycków prawie nie miała. Ale trochę pobaraszkował. Nie brzydka nawet, blondyna z długimi włosami. Chociaż Tereska toby ją jednym półdupkiem przygniotła. Wysadzili go przy głównej drodze, bo po ciemku nie chcieli przez doły jechać. Przez to musiał lasem do domu na piechotę iść, dookoła stawu, koło letniska. Ale ludzie w porządku, wino pewnie oni mu dali, bo przecież sam sobie nie kupił. W nocy sklep był zamknięty. Na chwilę się stropił, bo przypomniał sobie, że dzisiaj miał to malowanie kończyć. Ale jak się umówił? Gdzie i na którą godzinę? Nie miał pojęcia.
- A chuj z tym, dziś sobie urlop wezmę! - uśmiechnął się zadowolony z własnego żartu i podniósł butelkę. Przechylił głowę do tyłu i resztki zmartwień rozpuściły się w cierpkim trunku.
Włożył jeszcze raz rękę do kieszeni. Skoro był to taki magiczny dzień, to może i papierosy się znajdą? Pogrzebał chwilę, wsunął dłoń głębiej, bo miał w kieszeni dziurę, ale nic nie znalazł. Tylko żółtą roboczą rękawiczkę. Całą upapraną. Sprawdził drugą kieszeń. Też nic, papierki jakieś. Wyjął rękę i ku swojemu zaskoczeniu wyciągnął kilka stuzłotowych banknotów. No tego to się nie spodziewał! Otworzył ze zdziwienia usta.
- Matko Boska... Skąd tyle pieniędzy?
Pewnie ten chłop też się opił i za to malowanie aż tyle mu dał. Ale to będzie za dużo. Stówę to tak, tyle sobie zostawi. Resztę musi oddać. Jeszcze drugą stówkę da mamie; jak będzie trzeba, to odrobi. Siedemset, osiemset, dziewięćset. dziewięćset złotych. Więcej niż matki renta. Za dużo mu dał. Pójdzie pod sklep, stamtąd go chłop do malowania wziął. Przyjedzie, to mu odda. Może jest pijak, ale nie złodziej.
Zuzanna krążyła po osiedlowych uliczkach wokół bloku. Była już czwarta popołudniu, więc okoliczni mieszkańcy wrócili z pracy i wszystkie miejsca parkingowe były zajęte. Samochody stały nawet na trawniku.
Wanda Skalska mieszkała właśnie tutaj wraz z mężem. Tak wynikało z danych, które Buczek wyciągnął z policyjnego systemu. Andrzej zaoferował się, że sam powiadomi mężczyznę o śmierci żony. Zamierzał zrobić to w drodze do domu. Nowacka zdecydowała jednak, że pojedzie z nim. Nie chciała być zdana na jego relację w tak ważnym dla śledztwa aspekcie. Poza tym to ona kierowała dochodzeniem i to był jej obowiązek.
Czekała ją przykra rozmowa, pierwsza taka w jej policyjnej karierze. Owszem, brała w Warszawie udział w kilku śledztwach w sprawie o zabójstwo, ale niewdzięczną rolę informowania rodzin o tragedii zawsze brali na siebie bardziej doświadczeni koledzy - ci z „grubszą skórą”. Teraz próbowała ułożyć sobie rozmowę, przynajmniej początek, ale szło jej kiepsko. Co niby ma mu powiedzieć? Że jest jej bardzo przykro? Że jego żona była piękną kobietą i nie rozumie, jak ktoś mógł zrobić jej coś tak okropnego? Nie potrafiła wyłączyć emocji. To była jej słabość, która paradoksalnie pomagała jej w rozwiązywaniu spraw. Zawsze zastanawiała się, co czują ludzie, i to pozwalało jej widzieć więcej. Zauważać rzeczy, na które nie zwracali uwagi inni śledczy. Oni dostrzegali tylko dowody i fakty, podczas gdy Zuzanna dodawała do tego ludzkie lęki, marzenia, smutki i rozczarowania. To był jej przepis na śledztwo. Działało, była skuteczna. Niosło to jednak ze sobą efekt uboczny. Po każdej rozwiązanej sprawie w jej żołądku pojawiał się kolejny kamień, który czynił jej życie coraz cięższym. Niestety nawet jeżeli sprawy kończyły się sukcesem, to nigdy happy endem. Bo czy może dobrze zakończyć się sprawa bestialsko zamordowanej kobiety? Nawet jeśli złapią mordercę, to przecież ona nie wstanie i nie będzie żyła długo i szczęśliwie. Mogą liczyć tylko na sprawiedliwość, ale na pewno nie na szczęśliwe zakończenie.
- W tym mieście już się nie da żyć! - Andrzej przerwał jej rozmyślania. - Wszystko zajęte. Dlatego właśnie kupiłem działkę pod dom. Daleko trochę, ale przynajmniej nie będzie kłopotu z parkowaniem. Zatrzymaj się przed wejściem do sklepu - dodał i wskazał miejsce palcem. - Od razu sobie piwo na wieczór kupię, żona dziś ruskie zrobiła.
Zaparkowała bez słowa, wyszła i spojrzała na wypisane na drzwiach do klatki numery lokali. Na ławce obok wejścia siedziało dwóch ogolonych wyrostków, którzy spojrzeli na nich spode łba. Mieszkanie numer czternaście było ostatnie.
- Ja pierdolę, jeszcze czwarte piętro - Buczek westchnął ciężko i ruszył za Nowacką.
Weszli na górę. Andrzej opierał się o poręcz, ciężko oddychając, kiedy Zuzanna zapukała do drzwi. Były obite jakąś boazerią, która tłumiła dźwięk. Odczekali minutę czy dwie i policjant nacisnął guzik dzwonka. Usłyszeli w mieszkaniu odgłos naśladujący ptasi świergot. Po chwili ktoś spojrzał przez judasz, w zamku zazgrzytał klucz i drzwi uchyliły się do połowy.
W progu stanął niewysoki mężczyzna, w bluzie z kapturem i spodniach od pidżamy.
- Słucham? - Na jego twarzy widać było irytację.
- Komisarz Nowacka z miejskiej komendy policji - przedstawiła się. Jedyne, co wcześniej zaplanowała na okoliczność rozmowy, to, że nie zacznie jej od „dzień dobry”. - Pan Grzegorz Skalski?
- Tak... - irytacja ustąpiła miejsca zdziwieniu.
- Chcielibyśmy porozmawiać. Czy możemy wejść?
- Coś się stało? - spojrzał na odznakę w ręce Buczka, otworzył drzwi szerzej i odsunął się na bok, wpuszczając ich do wąskiego korytarza.
- Możemy na chwilę gdzieś usiąść? - Zuzanna zbierała myśli.
- Tutaj - powiedział, wskazując ręką kierunek.
Weszli za nim do niedużego salonu i usiedli na brzegu eleganckiej, modnej kanapy.
- Pracujemy w wydziale kryminalnym - zaczęła pani komisarz. Nie było sensu dłużej zwlekać. - Znaleźliśmy dziś rano w domku letniskowym pod Iwaniskami ciało kobiety. Ofiara, to znaczy kobieta... młoda kobieta... miała przy sobie dokumenty, w torebce i...
- I wszystko wskazuje na to, że to ciało Wandy Skalskiej, pana żony - Andrzej wszedł jej w słowo. - Będzie pan musiał z nami pojechać i zidentyfikować zwłoki.
- Bardzo nam przykro - Nowacka nie wiedziała, czy Buczkowi dziękować za pomoc, czy dać reprymendę za obcesowe przedstawienie sprawy.
Mężczyzna milczał zaskoczony. Trochę trwało, zanim dotarły do niego słowa policjantów.
- To niemożliwe. - pokręcił przecząco głową. - Moja żona jest w Warszawie, na szkoleniu z banku. Zadzwonię do niej.
Wyjął z kieszeni bluzy telefon i wybrał numer. Funkcjonariusze wymienili spojrzenia. Teraz nawet Buczek nie wiedział, co powiedzieć. Było jasne, że drugi kieliszek do wina nie był przygotowany dla męża. Dali mu chwilę, by próbował się dodzwonić, ale włączyła się skrzynka.
- Wanda, zadzwoń - nagrał wiadomość i opuścił aparat. - Ma wyłączony telefon.
- Musi pan z nami pojechać do szpitala i zidentyfikować ciało - powtórzyła Zuzanna, po czym położyła sobie torebkę na kolanach, jakby szykując się do wyjścia.
- To niemożliwe! - Skalski próbował wszystko poskładać w całość. - Wczoraj napisała mi wiadomość, że szczęśliwie dojechała. Że wszystko jest OK.
- Jedźmy, wszystko się wyjaśni - Buczek wstał, żeby przyspieszyć sprawę. - Proszę się ubrać. Poczekamy w korytarzu.
Wstali i wyszli z salonu. Czekali w przedpokoju, a mężczyzna wszedł do drugiego pomieszczenia.
Mały, wąski pokoik wyglądał zupełnie inaczej niż nowocześnie urządzony salon. Stara szafa i niepościelone pojedyncze łóżko pod oknem, obok biurko, na którym leżał laptop. Ściągnął z oparcia krzesła dżinsowe spodnie i zamknął drzwi. Policjanci czekali na niego dłuższą chwilę.
- Wanda, oddzwoń koniecznie. To pilne! - usłyszeli jego ściszony głos na moment, zanim wyszedł z pokoju.
***
Zeszli na parking, Buczek zajrzał przez witrynę do wnętrza sklepu.
- Andrzej, wsiadaj! - Nowacka zawołała go, nim zdążył powiedzieć coś głupiego, i otworzyła mężczyźnie tylne drzwi swojego samochodu. Ten wszedł do auta bez słowa.
Do szpitala było blisko, po kilku minutach szli już korytarzem w kierunku prosektorium. Całą drogę się nie odzywali. Póki Skalski nie zobaczy ciała, nie mieli o czym rozmawiać. Przez chwilę Zuzanna miała nadzieję, że może to nie jego żona. Że rzeczywiście jest na szkoleniu w Warszawie i zaraz oddzwoni. Szybko jednak wróciła na ziemię. Wiedziała, że tak się nie stanie. Zdjęcie w dowodzie nie pozostawiało wątpliwości, identyfikacja była tylko formalnością.
Zatrzymali się przed dużymi topornymi drzwiami. Buczek zadzwonił i po chwili w drzwiach prosektorium ukazała się doktor Marchwicka. Bez słowa odwróciła się i podeszła do metalowego stołu stojącego na środku dużego pomieszczenia. Cały gabinet, na ścianach i podłodze, wyłożony był jednakowymi białymi płytkami. Po przeciwnej stronie od wejścia znajdował się rząd szafek ze stali nierdzewnej. W centralnym punkcie, nachylona nad stołem, stała duża lampa, jak na sali operacyjnej; obok przenośny stolik z narzędziami. Ciało było przykryte białym prześcieradłem. Wystające spod niego kobiece stopy miały pomalowane na czerwono paznokcie.
Marchwicka zatrzymała się u wezgłowia stołu i czekała, aż wszyscy podejdą i staną wokół niego. Spojrzała na Zuzannę, ta skinęła głową, dając lekarce czytelny znak. Pani doktor uniosła prześcieradło i odsłoniła twarz martwej kobiety. Skalski i Buczek spojrzeli na blade jak papier oblicze denatki.
Zuzanna obserwowała męża ofiary, rejestrowała jego reakcję. Westchnął gwałtownie i zagryzł wargi. Mięśnie twarzy mu drżały.
- To Wanda - zacisnął oczy. Po chwili je otworzył. - To moja żona.
- Wyjdźcie na korytarz - powiedziała Marchwicka i zakryła ciało. - Chce pan szklankę wody?
- Nie. Co jej się stało? - dopytywał mężczyzna. Andrzej wziął go za ramię i delikatnie skierował do wyjścia. -Miała wypadek?
- Nie znamy jeszcze oficjalnej przyczyny zgonu - Nowacka grała na czas. Chciała mu w tej chwili oszczędzić makabrycznych szczegółów. - Ciało znaleziono w domku letniskowym koło Iwanisk. To około czterdziestu kilometrów od Tarnobrzega.
- Co ona tam robiła? Miała być w Warszawie.
- Próbujemy to ustalić - odparła zdawkowo. Też trudno było jej opanować emocje. - Dlatego właśnie chciałabym porozmawiać z panem teraz. Na komendzie. Oczywiście, jeżeli czuje się pan na siłach.
- Dobrze, tylko powiedzcie mi w końcu, co się stało.
Koniec darmowego fragmentu