Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W bagażu wspomnień najbardziej ciążą te, których nie da się wymazać
Ten dzień miał wyglądać inaczej, ale zamiast śmiechu i dobrej zabawy przyniósł rozpacz i strach. Ada Rezler miała niespełna cztery lata, gdy jej nastoletni brat, Igor, zaginął podczas zabawy w chowanego. Co wydarzyło się tamtego dnia na leśnej polanie? To pytanie przez długie lata pozostawało bez odpowiedzi.
Dwadzieścia lat później wspomnienia tych tragicznych chwil wracają ze zdwojoną mocą. Zawartość tajemniczej koperty, którą Ada znajduje w drzwiach mieszkania, sprawia, że kobieta wraca do rodzinnej miejscowości, by zmierzyć się z przeszłością i poznać prawdę. Obojętnie jaka by ona była.
Ta historia jest jak rozbite lustro. Dopiero złożone fragmenty tworzą jasny obraz całości, w którym dotknięci traumą bohaterowie wciąż starają się przejrzeć. To zapis wielkiego bólu i równie wielkiej samotności. Bolesna wyprawa w przeszłość i w głąb siebie.
Opowieść o chłopaku, który zniknął, i dziewczynce, która już na zawsze została obarczona ciężarem tej nieobecności.
„Mroczna i klimatyczna opowieść, przeplatająca przeszłość z teraźniejszością i wnikająca w głowy zarówno bohaterów, jak i czytelnika. Znakomity thriller psychologiczny”.
Jędrzej Pasierski
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Przemysław Żarski, 2022
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022
Redaktorka prowadząca: Anna Rychlicka-Karbowska
Marketing i promocja: Joanna Zalewska, Greta Sznycer
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak
Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: Tomasz Majewski
Zdjęcie autora: Mikołaj Starzyński
Fotografie na okładce: © Almos Bechtold, ckturistando, Filip Zrnzević, Lasse Diercks | Unsplash
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67176-76-7
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Tacie. Wciąż się w Tobie przeglądam,
z nadzieją, że znajdę w tym odbiciu siebie.
Oto Ja was wysyłam jak owce między wilki.
Stawajcie się więc rozważni jak węże,
a prostoduszni jak gołębie.
(Mt 10, 16)
Prolog
1999
Samochód snuł się leniwie wzdłuż leśnej drogi, spijając zachłannie pierwsze promienie słońca, przeciskające się zza rozłożystych koron drzew. Krople rosy osiadały na szybach i spływały w dół, zbierając cząstkę przemijającego świata.
Chłopiec wpatrywał się w krajobraz za oknem. Obserwował porośnięte trawą przydrożne rowy, smukłe sylwetki ścigających się ku niebu drzew. Gotów był przysiąc, że dumnie strzegą schowanych w mroku tajemnic, osłaniają je przed wykręcającym korzenie wiatrem i żarem, który mimo wczesnej pory zacznie niebawem lać się z nieba i stopi układający się pod kołami asfalt.
Nie odrywał wzroku od szyby, złakniony wrażeń i kontaktu z przyrodą. Słuchał muzyki płynącej z zawieszonych nad uchem głośników i wdychał unoszący się w środku pojazdu smród potu i zapach herbaty, którą pił z nakrętki termosu.
Ukrył się w świecie myśli – tu czuł się najbezpieczniej. Kątem oka widział bosą dziecięcą stópkę, podrygującą niespokojnie w foteliku obok, i słuchał paplaniny czteroletniej siostry. Mama przygasła, odkąd wyjechali z domu.
Dostrzegł jej jasne włosy, opadające na zagłówek fotela, przymknięte powieki w lustrze nad kierownicą i owłosioną dłoń ojczyma na drążku zmiany biegów.
– Zaraz będziemy na miejscu. – Mężczyzna za kółkiem spojrzał na rozłożoną na kolanach mapę i upewnił się, że są blisko. – Gdzieś musi być jakiś parking… – Zwolnił i rozejrzał się nerwowo. Szukał miejsca do pozostawienia samochodu.
– Możesz stanąć tu, przejdziemy się kawałek – wtrąciła kobieta, usiłując rozprostować zastane kości. – Przyda nam się mały spacer. – Zerknęła na syna.
Igor zmusił się do uśmiechu.
Wyprawa do Jaskini Radochowskiej w Górach Złotych zabrała im niemal trzy godziny. Wyruszyli o świcie, chcąc uniknąć upału, i cała czwórka była już naprawdę zmęczona przedłużającą się podróżą samochodem.
Mężczyzna zjechał na wysypaną żwirem polankę, zatrzymał się i sięgnął do schowka po mapę turystyczną. Córka zaczęła płakać, jakby pracujący w trakcie podróży silnik dotąd ją uspokajał. Matka wysiadła z auta, otworzyła drzwi i wypięła dziecko z fotelika.
– No już, już – rzuciła, starając się uspokoić płaczącą dziewczynkę.
Chłopak nie kwapił się do wyjścia z pojazdu. Słyszał, że ojczym otwiera bagażnik i wyjmuje plecaki. Oparł się o podniesioną klapę i zmienił buty na trekkingowe. Igor śledził kątem oka, jak mama bierze za rękę Adę, a przy najbliższym drzewie podnosi dziecko i chwyta tak, żeby mała zdołała się wysikać.
– Masz zamiar wyjść z samochodu czy potrzebujesz pisemnego zaproszenia? – zapytał ojczym, wrzucając buty do bagażnika i podciągając suwak bluzy. – Wydawało mi się, że na coś się umawialiśmy?
Igor nie odpowiedział. Chwycił za klamkę i wyszedł z auta, rozglądając się wokół. Dostrzegł ubitą ścieżkę, która prowadziła w stronę schowanej w głębi lasu jaskini. Wziął głęboki oddech, zaciągnął się mieszanką trawy, igliwia i wilgotnej ściółki. Ich aromaty układały się na podniebieniu, niosły przyjemny posmak wolności. Tak bardzo za tym tęsknił.
Nie zorientował się, kiedy w jego stronę pofrunął rzucony przez ojczyma plecak. Odbił się od wątłej klatki piersiowej chłopca i spadł mu pod nogi. W tle Igor usłyszał, że czas się wreszcie obudzić, a nie bujać w obłokach. Zacisnął zęby.
– Coś ty tam ze sobą wziął? – zapytał mężczyzna, przyglądając mu się wnikliwie. – Nie licz na to, że będę dźwigał te graty za ciebie. – Pogroził mu palcem i ruszył przed siebie.
– Igor, jesteś głodny? – Gdzieś z tyłu rozległ się głos matki. Stała z Adą przy aucie i wyjmowała z plecaka kanapki owinięte w papier śniadaniowy. – Zjedz coś, proszę. Jesteś taki blady. – Wręczyła mu kanapkę z jajkiem i szynką, nie odrywając wzroku od córki, która wymachiwała znalezionym w trawie patykiem.
– Idziecie? W takim tempie dotrzemy tam, jak się ściemni. – Ojczym zdążył już odejść kawałek. W przebijającym się przez korony drzew świetle wyglądał jak upiór, który rzuca długi, snujący się po ścieżce cień. Igor wpatrywał się w jego ramiona, jakby się obawiał, że to straszydło złapie go w uścisku i pogruchocze mu kości.
Cała czwórka ruszyła wolno przez las, w milczeniu przerywanym tylko pytaniami Ady, na które nikt nie odpowiadał. Jej ekscytacja i zachwyt wszystkim, co spotkała na drodze, irytowały Igora i spowalniały już i tak ślimaczący się marsz, mimo to zazdrościł jej dziecięcej ciekawości świata, który z biegiem czasu jawił mu się jako coraz mniej przyjazne miejsce. Nauczył się wyłączać, uciekał w świat wyobraźni.
W trzeciej klasie był na zielonej szkole w Lądku Zdroju. Zapamiętał, że jaskinia nie jest rozległa. Zwiedzali ją z jakimś studentem w kilkuosobowej grupie, podczas gdy reszta klasy urządziła sobie piknik na polance przed wejściem i uczyła się na świeżym powietrzu. Dwa tygodnie wędrowali po okolicznych szlakach, wspinali się i spali pod namiotami. Uwielbiał to.
Teraz zszedł ze ścieżki i snuł się wzdłuż skraju lasu, wypatrując grzybów lub rzadkich roślin. Rozglądał się, jakby uczył się tego miejsca na pamięć. Czuł miękki dywan mchu pod stopami, dotyk traw i krzewin, które łaskotały skórę wokół kostek. Rozkoszował się zapachem lasu, upajał wszechobecną ciszą. Brzmiała inaczej niż ta, do której przywykł, miała w sobie coś kojącego.
Zanurzył się w niej.
Dotarli na polanę znajdującą się w pobliżu zejścia w głąb jaskini. Słońce unosiło się nisko nad horyzontem. W trakcie wakacji o tej porze grzało wyjątkowo mocno. Igor poprawił czapkę z daszkiem i zaczął szukać miejsca, w którym mógłby się przed nim ukryć.
W oddali zobaczył sylwetkę ojczyma. Mężczyzna krzyczał do mamy, aby poszła się dowiedzieć, gdzie mogą znaleźć przewodnika. W pobliżu działała studencka baza namiotowa, ale wokół nie było żywego ducha, jakby wszyscy wyszli w góry lub rozpłynęli się w powietrzu. Jedynym śladem świadczącym o tym, że ktoś tu w ogóle jest, była przyczepa kempingowa ustawiona niedaleko i rozwieszone na gałęziach pranie.
– Zostaniesz z Adą na sekundę? – Igor nie zauważył, kiedy mama stanęła obok. Wszystko działo się tak szybko, że nie poczekała na jego odpowiedź, tylko ruszyła niechętnie w kierunku Witka. Ojczym nie odpuszczał, machał do niej z końca polanki. Był zdenerwowany.
Igor zauważył wejście do jaskini. Wciąż pamiętał przyjemny chłód, który w niej panował. Teraz czuł, że drobna rączka siostry zaciska mu się na palcach.
Pociągnął ją do siebie, wzbudzając rozbawienie na twarzy czterolatki, i przeszli w stronę skraju lasu, szukając ochłody pod osłoną drzew. Rozejrzał się, sprawdzając, czy rodzice nie wracają. Zniknęli im z oczu.
Przystawił palec do ust i uśmiechnął się do niej. Zależało mu, by czuła się przy nim bezpieczna.
– Chcesz się pobawić w chowanego? Musimy być cicho, ciiii.
Zobaczył, że na samą myśl o zabawie zaświeciły jej się oczy. Ada skinęła głową i również przystawiła palec do ust, naśladując głos Igora i powtarzając po nim:
– Ciiiii.
– Musisz się schować tak, żebym cię nie znalazł, dobrze?
Cały czas prowadził ją za rękę między drzewa. Przyspieszył i dziewczynka miała trudności z dotrzymaniem mu kroku. Potykała się o wystające z ziemi korzenie i pędy krzewów. Za każdym razem ściskał jej dłoń mocniej, żeby nie upadła na ziemię. Niemal unosiła się w powietrzu, zaśmiewając się radośnie.
Zastanawiał się, ile czasu upłynęło – dwie, góra trzy minuty? Czy rodzice zorientowali się już, że ich nie ma? Czy zaczęli ich szukać? Nie słyszał z oddali ich nawoływania. Wciąż mieli przewagę.
Wreszcie znaleźli się na polance znajdującej się niedaleko szlaku prowadzącego na szczyt wzniesienia. Igor rozejrzał się, czy nikogo nie ma w pobliżu. Biegnąca przez las ścieżka była opustoszała. Słyszał tylko ciche pomruki przyrody.
Przykucnął bliżej siostry, żeby móc spojrzeć jej w oczy, i pogłaskał ją po głowie.
– Jesteśmy na miejscu, Aduś. Zobaczysz, będzie dużo śmiechu. Zamknę teraz oczy i policzę do dziesięciu, a ty się schowasz, dobrze?
Dziewczynka nadal wydawała się podekscytowana. Rwała się do biegu.
– Zaczekaj, nie tak szybko! – Zaśmiał się, łapiąc ją wpół. – Zamknę oczy i zacznę liczyć, pamiętasz? Nie chowaj się za daleko, muszę cię przecież znaleźć.
Ada już go nie słyszała. Zasłonił palcami oczy, chociaż w szparach między nimi widział, jak siostra chowa się za najbliższym drzewem. Liczył na głos. Doszedł do dziesięciu i zaczął krążyć po polance, udając, że nie ma pojęcia, gdzie się ukryła.
– Gdzie ona się podziewa? – myślał na głos. Widział jej czerwone trampki za drzewem, z trudem tłumił śmiech. – Nie znajdę cię. Jesteś świetna w znikaniu.
Podszedł bliżej, zerkając w stronę wzniesienia, i udał, że zawraca. Słyszał cichy chichot; Ada nie umiała wytrzymać za długo w ukryciu. Zamarkował, że idzie w drugą stronę, po czym złapał ją nagle i uniósł do góry, robiąc samolot. Siostra była zachwycona i śmiała się do rozpuku, imitując start podniebnej maszyny. Sam miał mieszane uczucia. Wiedział, że nie może tego przeciągać w nieskończoność.
Odniósł ją na środek polanki i spoglądał przez chwilę w jej duże, zielone oczy.
– Teraz twoja kolej. – Opuścił Adę na ziemię i strzepnął resztki ściółki przylegające do jej ubrań. – Usiądź tutaj i policz do dziesięciu; wiem, że potrafisz. Tylko nie podglądaj! – Pogroził jej palcem. – I pamiętaj, żeby nie odchodzić za daleko, dobrze? W lesie łatwo się zgubić.
– Tak. – Dziewczynka pokiwała głową. – Ciiii! – powtórzyła i zakryła rączkami drobną twarz, a za moment odwróciła się w drugą stronę. – Raz, dwa, trzy…
Przedzierali się przez las, nawołując. Z każdym krokiem narastały w nich strach i obawa, że stało się coś złego. Szli obok siebie, chociaż zdawali się istnieć w dwóch równoległych rzeczywistościach, oddalonych od siebie o lata świetlne.
– Igor! Ada! – niosło się po lesie, ale oprócz świergotu ptaków, które rozsiadły się nad ich głowami i śledziły ten osobliwy spektakl, niczego nie słyszeli. Żadnego dźwięku. Każdy oddech wzmagał w nich lęk i desperację, przypominając zakleszczoną między żebrami jaszczurkę, która próbuje wyrwać się na wolność.
Gnali na oślep przez chaszcze. Niepewność i strach wiodły ich wprost w ramiona desperacji. Bali się zajrzeć jej w oczy. Bali się tego, co mogą tam zobaczyć.
Iwona Rezler przyglądała się, jak Witek znika na wzniesieniu. Nie była w stanie za nim nadążyć, dotrzymać mu kroku. W jej głowie, niczym echo, odbijały się imiona dzieci, wykrzykiwane raz po raz przez nią i jej męża.
Łzy spływały jej po policzkach. Wiedziała, że jest za wcześnie na panikę, powinna wziąć się w garść, oddychać i wierzyć w to, że wszystko skończy się dobrze. Pocieszała się, że nie mogli odejść za daleko. Straciła ich z oczu tylko na chwilę. Musieli być obok. Nie rozpłynęli się przecież w powietrzu, powtarzała do znudzenia.
Wydawało jej się, że w pobliżu rozległ się hałas przypominający zawodzenie. Zatrzymała się i oparła o pień, słysząc tylko bicie własnego serca.
– Witek! – krzyczała, ale partner zniknął za drzewem. Zostawił ją samą z wątpliwościami, które drążyły ją od środka i żłobiły kręte korytarze wyrzutów sumienia.
Szła ostrożnie, starając się na nic nie nadepnąć, co mogłoby zagłuszyć dźwięki, które tak bardzo pragnęła usłyszeć. Wstrzymała oddech. Mogłaby przysiąc, że z oddali docierał do niej płacz dziecka. Poczuła ukłucie w sercu i zerwała się do biegu. Pędziła w stronę źródła dźwięku, nie zwracając uwagi na gałęzie, które kaleczyły jej twarz i odsłoniętą skórę ramion. Instynkt macierzyński zwyciężył nad lękiem, który zaczął przejmować kontrolę nad jej ciałem.
– Słyszę cię, jestem obok! – wołała ile sił w płucach, przekrzykując zalegający w gardle strach.
Potknęła się o wystający spod ziemi korzeń i upadła, czując rwący ból w kolanie. Zacisnęła zęby i dźwignęła się na nogi; nie mogła pozwolić, żeby zatrzymała ją taka błahostka.
– Idę do ciebie, kochanie! Mama już do ciebie idzie!
Zawodzenie córki się nasilało. Iwona nie zwracała już uwagi na pulsujący pod skórą ból.
Przed sobą miała niewielką polanę z wywróconym konarem, pod którym zauważyła siedzącą na trawie Adę. Jej twarz była purpurowa od płaczu. Dziewczynka miała na sobie mokrą koszulkę i ubrudzone trawą spodnie.
Kobieta rozglądała się, szukała w pobliżu syna, jakby wierzyła, że jest blisko, że wyłoni się zza skarpy i będzie mogła go zwymyślać za stres, na który ich naraził. W tym momencie kątem oka zobaczyła, że do Ady podbiega Witek. Uniósł córkę z ziemi i mocno przytulił. Jego dziecko było bezpieczne.
Iwona Rezler przystanęła jak zahipnotyzowana; nie umiała się ruszyć i po chwili rozkleiła się zupełnie.
Ada ściskała w ręce czapkę należącą do Igora. Nie mogła jeszcze wiedzieć, że tylko ona im po nim pozostanie.
Ada
2019
Znów śniła ten sen. Utkwił w niej niczym okruch wspomnień, przyklejony do powiek.
Od zaginięcia Igora minęło dwadzieścia lat. Jego niewyraźny obraz wracał do niej niczym zjawa, która stoi w progu i nie chce odejść. Miała wtedy zaledwie cztery lata. To traumatyczne doświadczenie rosło wraz z nią, nawarstwiało się w pamięci i powracało w najmniej spodziewanych momentach.
Zapamiętała ostre słońce. Przebijało się zza koron rozciągniętych nad głową drzew, raniło jej wzrok. Czuła zapach ściółki, słyszała oddalający się głos Igora, coraz cichsze: „Nie podglądaj, Ada”. Nic więcej. Nie tęskniła za nim wtedy; nic dziwnego, będąc dzieckiem, nie rozumiała jeszcze, co oznacza jego zniknięcie. Był starszy od niej o dziesięć lat, w jej głowie zostały tylko przebłyski spędzonych wspólnie chwil. A w zasadzie ich wyobrażenia.
Dziś koszmar sprzed dwóch dekad był tylko zlepkiem przypadkowych slajdów. Ada Rezler przywykła do lęku, który gnieździł się pod skórą. Oswoiła go.
Leżała w łóżku i wpatrywała się w cienie rozmazane na suficie nad głową. Nie zapalała światła, nie chciała budzić mężczyzny, który spał w łóżku pod oknem. Odkąd wyprowadziła się jej współlokatorka, nie miała czasu zrobić porządku.
Siadła na brzegu łóżka i ściągnęła gumką jasne włosy opadające na ramiona. Wstała i ruszyła w kierunku kuchni, słysząc za plecami głos poznanego niedawno faceta. Spędzali ze sobą sporo czasu, ale spał u niej pierwszy raz. Ada czuła, że jest jej coraz bliższy. Przegadali niejeden wieczór i wciąż mieli sobie wiele do powiedzenia.
– Coś się stało? – zapytał. W półmroku dostrzegła tylko jego nagi tors i głowę, którą oparł na zgiętej w łokciu ręce.
Tamtej nocy przysiadł się do niej w klubie. Nie zwracał uwagi na to, że była tam z koleżankami i chciała się tylko dobrze bawić. Zaintrygował ją. Nie miała zaufania do znajomości z pubów i nie wierzyła w ani jedno jego słowo, mimo wszystko postanowiła dać mu szansę. Wiele razy sparzyła się na ludziach, więc uznała, że jeszcze jedna porażka nie zburzy jej poczucia klęski.
– Nie. Zaschło mi w gardle – odpowiedziała, nie odwracając się w jego stronę.
Spojrzała na wyświetlacz nad piekarnikiem. Trzecia trzydzieści. Wkrótce zrobi się jasno i będzie mogła bez skrupułów wyrzucić go za drzwi. Wciąż nie przywykła do dzielenia z nim prywatnej przestrzeni.
Do tego czasu i tak nie zmruży oka. Znów zaczęła dręczyć ją bezsenność.
Sięgnęła po wodę. Trochę wieczorem wypili. Długo myślała o tym, co mówił, zanim odpłynął w sen. Sprawiał wrażenie kogoś, komu można ufać.
Stanęła w progu i zobaczyła, że się na nią gapi. Była zbyt zmęczona, by zwrócić mu uwagę. Usiadł na łóżku i ubierał się, sięgając po złożone na krześle spodnie. A więc domyślił się, że woli być sama. Zaczęła odzyskiwać wiarę w mężczyzn.
– Nawet jeśli się z tobą nie zgadzam, to nie znaczy, że wyrzucam cię z domu.
– Wiem przecież. – Zaśmiał się. – Masz prawo mi nie wierzyć. Udowodnię ci to.
– Niby jak?
– Przekonasz się, że mówię prawdę.
Ubrał się i spróbował ją objąć, ale Ada w ostatniej chwili zrobiła unik. Nie była wylewna. Nie pozwalała sobie na czułości w stosunku do osób, które tak słabo znała. Wstydziła się swoich blizn. Szczera rozmowa była dla niej znacznie bardziej intymna niż kontakt fizyczny. Nie pozwalała nikomu się do siebie zbliżyć. Wszyscy, przed którymi się dotąd otworzyła, boleśnie ją zranili.
Odpowiadał jej taki układ, kiedy mówili sobie wyłącznie to, co chcieli usłyszeć.
– Zasiedziałem się – rzucił przepraszającym tonem, zapinając guziki koszuli. – To był miły wieczór, jeżeli chcesz, możemy to wkrótce powtórzyć. Albo zwolnić, jeżeli to cię przerasta…
– Wiesz, że tak się nie stanie, jeśli będziesz naciskał – odparła Ada i upiła kilka łyków wody. – Potrzebuję więcej czasu. Muszę się z tym oswoić. Bądź tak miły i wpuść kota sąsiadów. Będzie się tak wydzierał, dopóki ktoś nie wstanie i nie otworzy mu tych cholernych drzwi. – Szybko zmieniła temat, by ukryć własne skrępowanie.
Odczytał aluzję. Słyszała jego kroki w korytarzu za ścianą. Miauczenie kota ucichło, pojawiła się szansa, że przestanie się wreszcie drzeć.
Ada ułożyła głowę na poduszce i usiłowała zasnąć. Bez skutku. Tkwiące pod powiekami obrazy nie pozwalały o sobie zapomnieć. Znowu była na tej polanie. Znowu musiała stawić czoła demonom, które ściągały ją w otchłań.
Zwykle zjawiała się w studiu tatuażu jako pierwsza. Przygotowywała stanowisko pracy, wprowadzała w projekcie zmiany, które sugerowali klienci, i parzyła kawę w ekspresie na zapleczu. Potrzebowała rutyny i powtarzalności. Tatuowanie pozwalało zamknąć się w świecie myśli i odciąć od codzienności, która nie miała jej za wiele do zaoferowania, poza pustką i tekturową fasadą bezpieczeństwa. Usiadła na zapleczu i czytała książkę na kindle’u.
Nie zauważyła, kiedy wszedł Kamil. Studio należało do niego. W tym fachu żyło się od projektu do projektu, mieli nienormowany czas pracy i nikt nie rozliczał jej z ośmiu godzin w grafiku. Wspólna kawa była punktem, który spinał ich rozkłady dnia.
– Hej, jak ci minął weekend? – spytał i odłożył plecak. Nie było tu wiele miejsca, ale mimo artystycznego klimatu wszędzie panował porządek. – Ze mnie wciąż schodzą procenty. Jednak polskie morze to sroga porażka.
Kamil był wysokim, chorobliwie chudym gościem przed trzydziestką, wytatuowanym od szyi aż po kostki. Bez względu na pogodę za oknem paradował w naciągniętej na czoło wełnianej czapce i dżinsowych szortach. W tunele w uszach mógł już wsunąć kciuki.
– Nie nudziłam się. Wysprzątałam chatę na błysk.
– Uważaj, bo ci uwierzę! – Roześmiał się. – Coś dziś fajnego dziarasz?
– Kończę rękaw u jednej klientki. Zostało jeszcze trochę dłubania.
– Spoko. Nie będę ci truł dupy, wpadłem tylko na chwilę. Muszę skoczyć po tusze i ogarnąć ekipę do remontu tej nory. Pamiętasz, żeby nie umawiać nikogo na następny tydzień? Koleś obiecał, że postarają się szybko uwinąć.
Wyjął papierosa elektronicznego, zaciągnął się i wydmuchał dym. Wiele razy zwracała mu uwagę, żeby przerzucił się na klasyczne fajki i nie truł ich chemicznym syfem.
– I tak miałam wziąć parę dni urlopu. Zrobić ci kawy? – Schowała czytnik.
– Nie, piłem na mieście. Bierz, ile ci trzeba. W razie czego dzwoń, ogarniemy.
– Dzięki, Kamil. Tydzień powinien wystarczyć.
Usłyszeli, że ktoś wszedł do studia. Klientka była przed czasem, ale Ada nie miała jej tego za złe. Uznała, że może uda jej się skończyć i urwać się wcześniej.
Lubiła pracować w ciszy, więc po krótkiej wymianie uprzejmości zabrała się do tatuowania. Projekt miały uzgodniony, wystarczyło odbić go kalką i przenieść na skórę studentki. Na przedramieniu zażyczyła sobie motyw z czaszką i oplatającymi ją różami, nieszczególnie oryginalny, ale Ada natrudziła się, aby zaproponować jej estetyczne i eleganckie rozwiązanie. To był najbardziej kreatywny etap. Tworzenie projektu w głowie i utrwalanie go na skórze było inspirujące i dawało jej nieskrępowaną swobodę. Wolała to niż skupiać się na świecie, który nie był dla niej wybitnie łaskawy.
Praca była formą ucieczki, odreagowania.
Charakterystyczne brzęczenie, przerywane szuraniem chusteczki, która ścierała ze skóry pozostałości tuszu i osocza, stanowiło kokon, w którym czuła się u siebie. Umówiły się na trzygodzinną sesję. Nie miała dziś innych klientów.
Zanim wróciła do domu, zrobiła zakupy. Jedzenie na mieście i mieszkanie w pojedynkę miały swoje plusy, ale ktoś musiał doprowadzić jej cztery kąty do stanu używalności. Wynajmowała lokal w kamienicy w centrum Wrocławia; duża, przestronna kawalerka na parterze była wszystkim, czego potrzebowała na tym etapie życia. Nie zamierzała wiązać się z żadnym facetem ani miejscem.
Wniosła zakupy i postawiła je na progu, szukając klucza. Jej uwagę przykuła wciśnięta między futrynę a drzwi koperta, ale nie miała czasu po nią sięgnąć. Uporała się z zamkiem i zostawiła torby z zakupami na blacie w kuchni. Na zewnątrz wciąż było gorąco, na szczęście kamienne mury wolno się nagrzewały, a ciągnący od piwnicy chłód sprawiał, że w mieszkaniu panowała przyjemna temperatura. Ada opłukała twarz i skorzystała z toalety.
Koperta. Wreszcie przypomniała sobie o niespodziewanej przesyłce, którą znalazła w drzwiach. Listonosz robił jej takie numery; i tak miała więcej szczęścia niż sąsiedzi z ostatniego piętra, którym zostawiał awizo w skrzynce obok piwnicy, mimo że z trudem się poruszali i rzadko wychodzili z domu. Nie chciało mu się biegać po schodach i szedł na łatwiznę.
Wzięła kopertę i obejrzała ją dokładnie. Nie znalazła danych nadawcy ani adresu odbiorcy; koperta była czysta. A więc to nie listonosz, tylko ci cholerni akwizytorzy, uznała, odkładając ją na stół.
Sięgnęła do lodówki i wyjęła butelkę wody. Wytarła usta i przebrała się w luźne ciuchy. Nie miała ochoty wychodzić z domu, wciąż odchorowywała piątkowy wieczór i nieprzespaną noc. Od tego czasu się nie widzieli.
Usiadła przy stole i przerwała kopertę.
W środku znalazła dziecięcy rysunek. Kartka była pożółkła i pomięta na brzegach, ale Ada bez trudu rozpoznała kontury pni i zatopioną w lesie polanę. Widziała też niewyraźną, zapłakaną postać dziecka, a w oddali drugą, która znika gdzieś za drzewami.
Pamiętała ten rysunek. Sama go stworzyła.
Ada
2019
Wydawać by się mogło, że jechała tą trasą wiele razy, że zna na wyrywki każdy odcinek ponad stukilometrowej drogi, pamięta każdą dziurę w jezdni i plamę na obiciu fotela w wysłużonym busie. Ale to nieprawda. Wyjechała na studia do Wrocławia kilka lat temu i od tej pory nie wracała do rodzinnej wsi – aż do teraz. Nie miała samochodu, w mieście nie był jej potrzebny. Wskakiwała na hulajnogę elektryczną lub rower i po chwili była w pracy lub na uczelni.
Siedziała w ostatnim rzędzie busa, który kursował z Wrocławia do Opola kilka razy dziennie. W Opolu należało przesiąść się do kolejnego, a resztę drogi pokonać pieszo. Pochodziła z niewielkiej wsi tuż nad Jeziorem Turawskim, która liczyła kilkuset mieszkańców. Ada była pewna, że gdyby nie jezioro i możliwości, jakie dawało, większość z nich już dawno by się stamtąd wyniosła.
W busie zalatywało stęchlizną. Obicia foteli były sztywne, kleiły się do ubrań, mimo że pojazd wydawał się czysty. Panel klimatyzacji nad głową nie działał, robił za to tyle hałasu, że Ada go wyłączyła. Wsunęła do uszu słuchawki bezprzewodowe i puściła playlistę w serwisie Spotify, wpatrując się w szybę i morze reklam rozlane wzdłuż drogi.
Oparła głowę na zagłówku fotela i zmrużyła oczy. Zastanawiała się, czy dobrze robi, wracając do domu i wspomnień, które dawno pogrzebała w pamięci.
Wciąż miała przed oczami rysunek znaleziony w drzwiach mieszkania.
Wysiadła na przystanku, poprawiła torbę i przewiązała koszulę wokół bioder. Słońce rozpychało się między postrzępionymi chmurami, łaskotało skórę twarzy i rąk, niosąc przyjemne uczucie ciepła. W liceum Ada nienawidziła tego miejsca, nie widziała tu dla siebie perspektyw i jak wielu jej rówieśników wyjechała stąd przy pierwszej nadarzającej się okazji. Potrzebowała głębszego oddechu, przestrzeni, nie chciała żyć od wakacji do wakacji i usługiwać letnikom. Marzyła, by stąd uciec.
Nie zastała mamy w domu. Furtka była otwarta, ale nikt nie otwierał drzwi.
Rozejrzała się po stojącej przy drodze, zaniedbanej posesji. Zastanawiała się, czy nie pójść do sąsiadów, zapytać ich, czy wiedzą, gdzie się podziewa Iwona. Uznała jednak, że jej powrót stanie się okazją do mnożenia domysłów i pytań. Nie zamierzała znów stać się głównym tematem plotek.
Zerknęła na zegarek i zmieniła plany. Wiedziała, gdzie może spotkać matkę o tej porze.
Usiadła w ostatniej ławie. W kościele niewiele się zmieniło, mimo że nie była w nim od czasów szkoły średniej. Znów czuła zapachy kadzidła i zbutwiałego drewna, które mieszały się z osiadającym jej w nozdrzach kurzem. Kątem oka widziała, że w pierwszej ławce, obok schodów prowadzących do ołtarza, klęczy zgarbiona kobieta. W świątyni panował półmrok, wiszące pod skośnym sufitem lampy były zgaszone.
Ada nie musiała podchodzić bliżej, by wiedzieć, że tamtą kobietą jest jej matka. Wiele razy znajdowała ją w tym miejscu. Po zaginięciu Igora i śmierci męża Iwona Rezler dzieliła czas między dom i kościół, jakby życie ograniczało się wyłącznie do tych dwóch miejsc, przenikało ich mury i zastygało w środku.
Wewnątrz Ada poczuła przyjemny chłód. Nie spodziewała się wiele po spotkaniu z matką. Odkąd opuściła dom, rozmawiały wyłącznie przez telefon; zwykle były to kilkuminutowe wywody, zimne i wymuszone.
Obie zdawały sobie sprawę, że oddaliły się od siebie, i stało się to, zanim Ada wyniosła się z domu. To przyspieszyło decyzję o wyjeździe. O ucieczce od wspomnień.
Dziwiła się matce, że wciąż wierzy w Boga po tym, co przeżyła. Dramatyczne doświadczenia umocniły w niej wiarę, którą wyniosła z domu. Kościół stał się ostatnią ostoją, spędzała tu długie godziny na modlitwie. Ada dawno przestała się łudzić, że po drugiej stronie znajdzie coś, za czym warto tęsknić.
Iwona Rezler nie chciała żyć tu i teraz, czekała na moment, w którym będzie mogła spotkać się z bliskimi. Ada wyrzucała jej, że zepchnęła ją na dalszy plan. Czuła, że stanowi dla matki bolesne przypomnienie, że życie biegnie dalej, bez względu na to, ile wycierpieliśmy. Obie zapłaciły za to wysoką cenę.
Usłyszała dźwięk skrzypiącego drewna i zobaczyła, że matka idzie w kierunku wyjścia, skulona, przybita i nieobecna. Przeszła obok córki ze wzrokiem wbitym w pustkę. Nie dostrzegała nikogo ani niczego, zmierzała jak po sznurku w otchłań przeszłości. Ada zdążyła chwycić ją za rękę.
– Cześć, mamo.
Iwona zmierzyła ją otępiałym wzrokiem. Jej oblicze przypominało stężałą masę, trudno było odczytać z niego emocje. Wpatrywała się w twarz córki, jakby chciała przeszyć ją na wylot i znaleźć w niej coś, za czym wciąż tęskniła.
Wyrwać jej to z trzewi.
– Przyjechałam z tobą porozmawiać – ciągnęła Ada, wychodząc za kobietą na plac przed kościołem. Dopiero teraz, w świetle dnia, zauważyła, jak bardzo matka się postarzała. Jej skórę znaczyły zmarszczki. Spięte w kok włosy były przerzedzone i widać w nich było grube pasma siwizny. – Wszystko w porządku, mamo?
– Tak – odparła kobieta. Chłodno, oschle, jakby nie zamierzała o tym mówić. – Chodźmy do domu. To nie jest miejsce na taką rozmowę – skarciła Adę.
Całą prawie kilometrową drogę milczały, żadna z nich nie miała odwagi, by pierwsza wyłożyć karty na stół. Czas nie zagoił ran. Postrzępił ledwie ich brzegi.
Ogród przed domem był zapuszczony. Ada pamiętała, że gdy była dzieckiem, matka poświęcała mu każdą wolną chwilę. Za domem rosły truskawki, wokół siatki posadziła krzewy porzeczek i uprawiała warzywa. W niewielkiej szklarni, która przypominała teraz potargane na strzępy straszydło, pięły się wiązki pomidorów. Ogród obecnie zarastały chwasty, ale mamie to nie przeszkadzało. W oknie wisiały pożółkłe firanki, smugi na szybach przypominały stępione kły.
Usiadły w kuchni. W pomieszczeniu wciąż stał ten sam stół, przykryty ceratą w kratę, i meble, które tata zdążył złożyć przed śmiercią. Wysłużona kuchenka miała dwa urwane pokrętła. Ze zlewu zalatywało resztkami jedzenia, które zatykało rury. Ada miała wrażenie, że dom skurczył się, odkąd była tu ostatnio, jakby wypiła magiczny eliksir i trafiła do domku z Alicji w Krainie Czarów. Wyjeżdżając ze wsi, zastanawiała się, czy dobrze robi, ale siedząc tu teraz, wiedziała już, że to była właściwa decyzja. Nie należała do tego miejsca. Czuła się w nim jak intruz, nieproszony gość, który wchodzi z butami i burzy spokój mieszkańców.
Nawet wówczas, kiedy ci mieszkańcy istnieją wyłącznie w wyobraźni jej matki.
– Co cię sprowadza, dziecko? – usłyszała jej zachrypnięty głos. Domyślała się, że Iwona wciąż chętnie sięga po alkohol; śledziła, jak drżą jej ręce, zauważyła czerwoną skórę wokół nosa. Uciekała wzrokiem, jakby wstydziła się swoich spostrzeżeń.
Ada nie łudziła się ani przez sekundę, że matka uwierzy w to, że przyjechała do domu bez powodu. Oddaliły się od siebie. Córka czuła się winna tego, co stało się lata temu w lesie, a Iwona nigdy nie pozwoliła jej pomyśleć, że jest w błędzie.
– Nie wiem – odparła bezradnie; tylko to przychodziło jej do głowy. Po przekroczeniu progu poczuła, że cała podróż jest pozbawiona sensu. Ale skoro zrobiła pierwszy krok, musiała iść za ciosem. – Chcę cię o coś zapytać. Nie daje mi to spokoju.
– Zjesz coś? Mam trochę fasolki w słoiku, odgrzeję ci – zadeklarowała kobieta. Nie patrzyła na córkę. Stała przy zlewie i nalewała wodę do czajnika. – Gdybym wiedziała, że przyjedziesz, ugotowałabym coś lepszego.
Ada zdawała sobie sprawę, że to unik, a matka brnie w kłamstwo i ucieka przed konfrontacją. Tak wyglądała jej sprawdzona strategia. Ada uczyła się ją rozpoznawać całe życie.
– Nie trzeba, nie jestem głodna. Martwię się o ciebie, nie wyglądasz najlepiej.
– Nie masz powodów, żeby się o mnie niepokoić – odparła stanowczo kobieta.
– Mam, wciąż jestem twoją córką.
Bez względu na to, jak bardzo chciałabyś to zmienić, dopowiedziała w myślach Ada.
Spojrzenie, którym uraczyła ją matka, było mieszanką wściekłości i bezradności. Kobieta zacisnęła szczęki i starając się zachować spokój, wycedziła przez zęby:
– A ja twoją matką. I nie podoba mi się to, co robisz ze swoim życiem. – Wycelowała w nią palec. Pierwszy raz, odkąd znalazły się w domu, powodowana złością, patrzyła córce w oczy. – Spójrz tylko na siebie. Jesteś kobietą, a ubierasz się jak… – długo szukała odpowiedniego słowa, wskazując na czarne, dziurawe jeansy, trampki i flanelową koszulę zawiązaną wokół bioder Ady – …brudas. Do tego ten kolczyk w nosie i napisy wokół nadgarstków. Pogubiłaś się, moje dziecko.
Ada powstrzymała się od pójścia na wymianę razów. Wiedziała, że jeśli da się sprowokować, wróci do siebie z niczym. Przemilczała tę uwagę.
– Masz jeszcze te pudła, do których chowałam swoje rzeczy, rysunki i zabawki z dzieciństwa? – zmieniła wątek, próbując trzymać emocje na wodzy.
Dawno pogodziła się z tym, że dla matki liczył się tylko Igor, który zaginął przez nią. Nigdy nie powiedziała jej tego prosto w twarz, jednak Ada potrafiła wyczytać to z jej łez, oziębłości i apatii, która na lata pozbawiła mamę ochoty do życia.
Ada nie pamiętała szczegółów związanych z zaginięciem brata, ani tym bardziej emocji, które towarzyszyły jej bliskim. Cień Igora przez całe dzieciństwo unosił się jednak nad domem, wił przytulne gniazdo w jego zimnych murach. Niemal czuła jego fizyczną obecność. To wszystko spowodowało, że nie chciała wracać do miejsca, które kojarzyło jej się z winą i osamotnieniem.
Nagła zmiana frontu zaskoczyła matkę. Spodziewała się konfrontacji.
– Nie wiem, wszystko jest na górze – zdołała wydusić.
Ada widziała, że w pierwszym odruchu zamierzała spytać, po co jej te graty, ale w porę ugryzła się w język. Gdy zniknęła na schodach prowadzących na poddasze, usłyszała, jak matka sięga po kieliszek i nalewa do niego wina.
A jednak coś się zmieniło, pomyślała dziewczyna. Wcześniej rzadko z niego korzystała, racząc się tańszymi trunkami, które akurat miała pod ręką.
Na górze znajdowało się użytkowe poddasze, ojciec miał je wykończyć i stworzyć tam pokoje dla dzieci. Po zaginięciu Igora ambitne plany przykryła gruba warstwa kurzu i pajęczyn. Ada mieszkała kilkanaście lat w tym surowym wnętrzu, reszta pokoi wciąż przypominała plac budowy, przechowywali tam rupiecie i nie wchodzili do środka.
Przeciskała się teraz między starymi meblami, słyszała skrzypienie zbutwiałych desek. Nikt nie zaglądał na górę od lat. Oprócz niekompletnych mebli i zużytych sprzętów znajdowały się tu kartonowe pudła, narzędzia i puszki z zaschniętą farbą. Matka niczego nie wyrzucała, jakby wymazała to miejsce z pamięci.
Zbierała tu wszystko, co przestało jej służyć, bała się przerwać wątłą nić łączącą ją ze światem, który dawno przeminął. Ada miała wrażenie, że sama także przestała do niego pasować, o ile kiedykolwiek była jego istotną częścią.
Rozglądała się wokół, szukając pudeł oklejonych wycinkami z gazet. Trzymała w nich pamiątki z dzieciństwa, a kiedy wyjechała na studia, zostawiła te kartony na górze. Stały w rogu jednego z pomieszczeń i wyglądały na nienaruszone. Obok nich zobaczyła piętrzący się stos podręczników.
Odsunęła książki na bok i wyciągnęła zawartość na podłogę. Najpierw zabawki, kilka opakowań po puzzlach i klocki Lego. Odnalazła swój pamiętnik z podstawówki, kolorowe karteczki, którymi wymieniała się z koleżankami, i pocztówki, które przez lata zbierała. Teczka z rysunkami z przedszkola leżała na spodzie, przykryta pracami z podstawówki i dyplomami z zawodów.
Pamiętała rysunek, który znalazła na progu mieszkania. W przedszkolu wracała do trudnych przeżyć, podświadomie, jak twierdził psycholog, do którego uczęszczała po zniknięciu brata. Narysowała go w poczekalni, słysząc płacz mamy za drzwiami gabinetu. Iwona potrzebowała wsparcia dużo bardziej niż ona, choć przez całe życie wstydziła się do tego przyznać. Najbardziej przed samą sobą.
Oprócz naiwnych dziecięcych prac Ada znalazła w teczce sporo rysunków, na których rozciągał się gęsty las. Zaciskał się wokół niewyraźnych, przeciągniętych kredką postaci czarną klamrą. Jego mroczne oblicze osiadło jak szadź w jej pamięci i spływało z niej lękiem.
Większość prac została wykonana podobnie. Wszędzie dominował mrok. Oglądała je, szukając tej właściwej, ale nie zdołała znaleźć jej w pudełku. To był jej rysunek, nie mogła się pomylić.
Zrezygnowana odłożyła teczkę.
W kącie pod oknem znalazła coś jeszcze. Zieloną czapkę z wyszytym szerszeniem. Sądziła, że znajdzie ją w jednym z pudeł. Ktoś grzebał w jej rzeczach – była pewna, że schowała ją na dnie. Ściskała ją teraz w rękach, usiłując zrozumieć, dlaczego pamiątka po Igorze wciąż tyle dla niej znaczy. Był taki czas, że Ada się z nią nie rozstawała.
Wzięła głęboki wdech.
Zwróciła uwagę na wypłowiałe plamy na materiale. Ślady po zaschniętej krwi.
Igor
1999
Mrok. Ciemność w głowie. Czerń pod powiekami i wszechogarniająca pustka.
Uczył się odróżniać dzień od nocy. Oszukiwał czas, przystosował organizm do życia w pozbawionym światła pomieszczeniu. Zamurowany otwór, w którym znajdowało się wcześniej niewielkie okno, był chropowaty w dotyku i zimny jak głos człowieka, który go tu zamknął. Przez wąską szczelinę między cegłami wlewała się strużka światła. W słoneczne dni widział w niej wirujące drobinki kurzu. Zakleił otwór zmiętym w kulkę chlebem, a kiedy przychodziła noc, próbował wydrążyć paznokciami większą szczelinę w murze. Bez skutku.
Zdawał sobie sprawę, że musi być posłuszny, w innym razie nie opuści tego miejsca. Siedział w kącie i usiłował wymacać dłonią tekturowy talerz, na którym przynoszono mu posiłki. Celowo nie dostał szkła – ostatnio omal nie przebił swemu oprawcy tętnicy. Wyrzucał sobie, że pomylił się o kilka centymetrów. Ostra krawędź wbiła się w obojczyk mężczyzny. Za karę Igor spędził w swoim lochu dwie noce o chlebie i wodzie.
Mimo to było warto. Świadomość tego, że był tak blisko, dodawała mu sił. Pozwalała przetrwać trudne chwile, wyobrażać sobie, jak ten bydlak cierpi.
Zrozumiał, że drugiej szansy już nie dostanie. Czas wymyślić coś innego, przechytrzyć go i wydostać się z pułapki. Nie bał się. Chęć odwetu tłumiła lęk.
Uczył się tego miejsca na pamięć. Oswoił je. Sprawdził, że kiedy stanie w rogu pomieszczenia i wykona siedem kroków, znajdzie się w przeciwległym narożniku. Stamtąd w stronę wyjścia wystarczyło zrobić cztery. Wiedział, że w drzwiach od środka nie ma klamki, że są obite skórą i wypełnione watą albo czymś równie miękkim. Próbował wydrapać w materiale dziurę, ale nie zdołał tego zrobić, zresztą to i tak nic by nie dało.
Z zatęchłego wnętrza w piwnicy wyniesiono wszystko poza materacem, na którym spał bądź leżał w przerwach od krążenia z kąta w kąt. Miał ochotę wrzeszczeć, jednak za każdym razem, gdy zaczynał się wydzierać, włączała się głośna muzyka; nie znał jej, musiała pochodzić z czasów młodości tego śmiecia.
Zdarzało się, że Igor nie wytrzymywał, wpadał w szał, walił pięściami w ścianę. Mężczyzna bił go za karę skórzanym paskiem, dociskał mu twarz do wilgotnej ściany i go przyduszał. Igor krztusił się i pluł na betonową posadzkę.
W pomieszczeniu cuchnęło wymiocinami i odchodami. Oprawca zmuszał go, by załatwiał się do wiaderka pod ścianą. Faszerował go lekami, przez które Igor przestał być sobą. Uspokajał się, wyciszał, odpływał w twardy sen.
Kara za nieposłuszeństwo była dotkliwa. Pamiętał, jak tamten przyszedł w nocy, kazał mu się rozebrać i stanąć tyłem, a następnie z podniesionymi rękami przylgnąć do ściany. Chłopak czuł jego oddech na karku. Zamykał oczy i wyłączał się, zapominał o lodowatej wodzie ze szlaucha na skórze i o palących ranach po pasku między łopatkami. Gdy w końcu tamten odszedł, całą noc przewracał się z boku na bok, skulony na twardej posadzce. Starał się wymazać z pamięci te chwile; upchnąć je na dnie świadomości, jakby mu się jedynie przywidziały.
Nauczył się resetować. Przechodził w tryb, który nazwał hibernacją – od filmu, w którym naukowcy wydobyli spod lodu kosmiczne monstrum, które mordowało ludzi jednego po drugim na stacji polarnej gdzieś na końcu świata. Coś. Tak nazywał się ten film. Igor wierzył, że przyjdzie dzień, gdy on zrobi podobnie. Ocknie się, wyswobodzi z kokonu bolesnych traum i wyrwie z koszmaru. Wtedy zemści się za wszystko, czego tutaj doświadczył.
Jeszcze nie teraz. Na razie musiał przetrwać, a drogą do tego jest posłuszeństwo.
Zrozumiał, że popełnił błąd. Był niecierpliwy, dał się ponieść emocjom i cofnął się o kilka pól w tej nierównej grze. Wyrzucał to sobie za każdym razem, kiedy zostawał sam na sam z myślami. Cierpliwość pozwoli mu wrócić do normalnego życia. Cierpliwość i zdolność kontrolowania instynktu. Musiał opanować tę umiejętność do perfekcji, jeśli pragnął odzyskać wolność.
Miał czternaście lat, dopiero uczył się reakcji organizmu, wydostawania się z pułapek, w które nieopatrznie wpadł. Cały czas popełniał dziecinne błędy.
Umiał wyciągać wnioski. Nie da swojemu oprawcy pretekstu do ponownego zamknięcia go w tym lochu. Założy maskę. Ubierze się w wilczą skórę, a jeżeli trzeba, uśpi jego czujność. I ogra go.
Słyszał dźwięk otwieranych drzwi i wrócił na materac. Starał się przyzwyczaić wzrok do jaskrawego światła latarki, które uderzyło go w oczy.
Jasny strumień osiadł na skórze. Igor przystawił dłoń do twarzy. Znał swojego oprawcę już na tyle, by wiedzieć, że opór nic nie da. Z trudem panował nad złością, która wyrywała się z trzewi niczym wściekłe zwierzę. Wciągnął powietrze i oddychał miarowo. Wiedział, że musi współdziałać, wykonywać polecenia i liczyć na to, że ten psychol znów mu zaufa. Że Igor zdoła uśpić jego czujność i go przechytrzyć. Ostatni raz.
Ciszę przerwał spokojny, zdławiony głos mężczyzny. Wyłączył latarkę, ale Igor był pewien, że stoi przed nim. Potrafił rozpoznać w mroku zarys jego sylwetki.
– Uspokoiłeś się już czy potrzebujesz więcej czasu? – wyszeptał mężczyzna. Cały czas zwracał się do niego w ten sposób, jakby się bał, że ktoś ich usłyszy.
W ciszy, która stężała między nimi, osaczała go i atakowała zmysły, Igor wyczuł odór alkoholu. Mężczyzna nie był pijany. Nie zaryzykowałby zejścia na dół w takim stanie, nie po tym, co wydarzyło się ostatnio. Igor domyślił się, że pije po to, by dodać sobie odwagi, wyciszyć demony siedzące z tyłu głowy i przekrzykujące się nawzajem.
Nie odpowiedział. Siedział bez ruchu na posłaniu i nie patrzył mu w oczy.
– Wiesz, że nie mogę cię stąd wypuścić – ciągnął mężczyzna. – Rozczarowałeś mnie ostatnim razem. Musisz ochłonąć, być posłuszny i robić to, co ci każę. Rozumiesz, czego od ciebie oczekujemy? – powtórzył, starając się panować nad emocjami.
My. Lubił podkreślać, że to nie był tylko jego pomysł. Igor skinął głową, choć nie miał pewności, że cień, który sterczał nad nim, cokolwiek zauważył. To i tak nie miało znaczenia. Nikt nie liczył się z jego opinią.
Słyszał, że tamten stawia obok materaca butelkę i wymienia tekturowy talerz na nowy. Zaczęło go ssać w żołądku.
– Nie wiem już, jak mam do ciebie dotrzeć. – W głosie mężczyzny słyszał rezygnację. Igor zacisnął zęby, jakby fałsz wylewający się z ust tego człowieka sprawił mu ból. – Zawiodłeś mnie tyle razy. Dopóki nie zrozumiesz swego postępowania i nie zaczniesz współpracować, będziesz tkwił w tym miejscu.
Nigdy nie spędził tyle dni w zamknięciu. Na początku zapisywał mijające dni i godziny na posadzce, ale w końcu stracił rachubę czasu.
– Przemyśl swoje zachowanie – powtórzył cień. – Wrócę do ciebie jutro rano, wtedy zastanowimy się, co dalej – zakończył mężczyzna i ruszył w kierunku drzwi.
Gdy dotarł na górę, z głośnika znów popłynęły stare kawałki. Igor zawahał się, czy nie zerwać się i nie rzucić oprawcy do gardła. Uznał, że nic w ten sposób nie wskóra. Musiał zmienić strategię i przystać na jego warunki gry, a w końcu pokonać go jego własną bronią.
I zabić.
Ada
2019
Zeszła do kuchni, jednak matki już nie było. Nie spotkała jej przed domem ani w żadnym z pomieszczeń na parterze. Iwona Rezler uznała widocznie, że z odwiedzin córki nie wyniknie nic dobrego. Ada przestała się łudzić, że pomoże jej połączyć fakty i dotrzeć do prawdy, jakkolwiek boleśnie by zabrzmiała.
Jej brat nie żył od dwudziestu lat, nikt nie miał co do tego wątpliwości. Nikt oprócz matki. Ada dusiła się w tym miejscu. Uznała, że musi odetchnąć i ułożyć sobie wszystko w głowie. Wróciła w konkretnym celu, nic nie mogło jej teraz rozpraszać.
Cmentarz komunalny znajdował się w jednej z pobliskich wsi i był niepozorny, choć znacznie większy niż ten za kościołem, w którym przesiadywała matka. Ada bez trudu odszukała alejkę, w której znajdował się grób jej brata, a w zasadzie pusta piwniczka, która wciąż czekała, aż spocznie w niej jego ciało. Nikt nie wierzył w to, że tak się stanie, lecz czas pielęgnował złudzenia.
Nagrobek był zaniedbany. Przy przerdzewiałym wazonie leżał potłuczony znicz, w środku zalęgły się mrówki. Kamienną płytę porastały mech i inne paskudztwa.
Usiadła na przegniłej drewnianej ławce. Ojciec zdążył wkopać ją obok grobu, zanim sam odszedł, ale po latach nie nadawała się do użytku. Nad pomnikiem zwisały suche łodygi chwastów. Ada długo nie mogła zrozumieć, dlaczego nazwiska ojczyma i Igora nie znajdują się na jednym grobie, a nawet na jednym cmentarzu, ale skoro nie łączyły ich więzy krwi, widocznie tak było lepiej.
Matka zaglądała tu wyłącznie z poczucia obowiązku. Nie dbała o to miejsce. Odsuwała od siebie myśl, że Igor nie żyje. Nie pogodziła się z