Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy Sunny – samozwańczy nerd i wielbiciel larpów – poznaje Cirrus, jest pod wrażeniem jej pewności siebie i luzu. Dziewczyna sądzi, że czaderski pokój z gitarami elektrycznymi i starymi plakatami należy do Sunny’ego. Chcąc jej zaimponować, chłopak nie wyjawia, że to królestwo jego starszego brata Greya, lecz oznajmia, że sam jest wokalistą rockowej kapeli… Nim się obejrzy, tkwi po uszy w kłamstwie. Przebiera się w rockowe ubrania i wymusza na przyjaciołach założenie fikcyjnego zespołu. Ale to chyba nie wystarczy, żeby tak niesamowita dziewczyna jak Cirrus zobaczyła w nim kogoś więcej niż zahukanego nerda, prawda? Sunny już ma wyjawić prawdę, kiedy Cirrus wyraża chęć posłuchania jego muzyki. Chłopak nie ma wyboru – musi wcielić się w rolę rockmana…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 358
nerdom
oraz ogólnie wszystkim, którzy próbują być sobą,
ale najpierw nerdom
Popisywanie się jest wyobrażeniem głupca o chwale.
Bruce Lee
Gdy znajdziesz fałsz, znajdziesz też prawdę.
Gary Gygax
Jaka jest najbardziej zawstydzająca rzecz, jaką zrobiliście w imię miłości?
Kiedyś pewna dziewczyna wysłała sobie samej kwiaty od nieistniejącego cichego wielbiciela po to, by zwrócić na siebie uwagę chłopaka, który jej się podobał. Zdemaskowała ją matka obiektu jej westchnień, będąca, jak się okazało, właścicielką rzeczonej kwiaciarni.
Kiedyś pewien chłopak uderzył swoim autem w samochód innego chłopaka tylko po to, by mieć pretekst do rozmowy. Nie dość, że obaj trafili do szpitala, to jeszcze winowajca został oskarżony o spowodowanie wypadku.
Kiedyś pewna nowa uczennica udawała, że mówi z francuskim akcentem, ponieważ chciała zainteresować sobą koleżankę zakochaną we Francji. Plany legły w gruzach, gdy w liceum pojawił się prawdziwy Francuz.
Kiedyś pewien chłopak ściemniał, że jest frontmanem zespołu rockowego, żeby wywrzeć wrażenie na ślicznej dziewczynie. No ale nie uprzedzajmy faktów...
POCZĄTKI
Historia każdego superbohatera ma swój początek. Historia jego największego wroga również gdzieś się zaczyna.
Także i historie nieudaczników nie biorą się z powietrza.
Wiedzieliście o tym?
Bo ja tak.
Mój sądny dzień miał miejsce w gimnazjum. Ta wiekopomna chwila przykleiła do mnie łatkę nieudacznika i zamroziła moje nieudacznictwo w bryle karbonitu.
Miałem wtedy trzynaście lat, a moja rodzina dopiero co przeprowadziła się z bardziej niż skromnego Arroyo Plato do wypasionego luksusu Rancho Ruby.
Po matematyce podszedłem do szafki i przekonałem się, że ktoś się do niej włamał. Drzwiczki były zamykane na kłódkę – jakże brakowało mi zwyczajnych wieszaków na plecaki z mojej poprzedniej, przedpotopowej szkoły oraz związanej z nimi wiary w szlachetność bliźniego – a ja trzymałem na górnej półce figurkę paladyna, którą odwiedzałem na przerwach.
Paladyn to wojownik obdarzony boską magią.
Własnoręcznie wydłubałem go w niedużej gipsowej kostce, a potem pomalowałem i spryskałem bezbarwnym lakierem, żeby zapobiec uszkodzeniom.
Miecz. Tarcza. Sygnet. Ostrogi.
Moja jedyna kopia, w tamtym czasie nie potrafiłem jeszcze przygotowywać odlewów, galwanizować, malować aerografem ani robić wielu innych rzeczy, które opanowałem później.
Tamtego dnia otworzyłem szafkę i uświadomiłem sobie, że figurka zniknęła, a na jej miejscu znajdowała się linia narysowana białą kredą. Prowadziła w dół szafki i była podpisana kulfonami:
tędy, sunny dae
Znałem te bazgroły, podejrzewałem że to sprawka Gunnera Schwinghammera, który przyszedł na świat jako mały-dorosły i zjednał sobie cały personel szkolny swoimi ponadnaturalnymi umiejętnościami łapania piłki oraz niezwykłą prędkością, zwłaszcza że grał w futbol amerykański z talentem godnym zawodnika ligi uniwersyteckiej. I tak jak moje grono przyjaciół nigdy nie przekroczyło dwóch – Mila i Jamala – jego stale rosło.
Rzeczywiście, gdy kierując się kredową linią, minąłem fontanny i pasaż łączący dwa budynki, zorientowałem się, że Gunner śledzi mnie wzrokiem. Z błyskiem w oku.
Postanowiłem go zignorować. Gunner ważył dwieście kilo, ja ważyłem sto gramów. On był królem szkoły, ja zaś nędznym kmiotkiem w gumiakach oblepionych cuchnącym gnojem.
Mogłem mieć tylko nadzieję, że moja figurka nie została zniszczona tak, żeby nie dało się jej już naprawić.
Kredowa linia prowadziła mnie ponad pęknięciami w chodniku, ponad krawężnikiem, wprost na nieapetyczną czerń szkolnego parkingu.
już prawie, wszo łonowa
Jak długo jeszcze miałem się tak snuć?
Minąłem ostatni samochód i wszedłem na czerwony beton okalający boisko do baseballu. Trzy stopnie w dół i znalazłem się w cieniu rzucanym przez zadaszoną ławkę rezerwowych. Tymczasem wokół mnie trwał w najlepsze kolejny cudowny poranek, słońce z namaszczeniem rozświetlało krople rosy, a w powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy, który w rzeczywistości był wonią hormonu stresu uwalnianego przez okaleczone źdźbła, rozpaczliwie pragnące się zagoić.
Kredowa linia dobiegła swojego końca w wiecznej ciemności rozpościerającej się pod trybunami z włókna szklanego.
trafiony-zatopiony
ty nerdzie pomylony
To, co ukazało się moim oczom, było znacznie gorsze niż wszystkie pogardliwe spojrzenia i szeptane komentarze razem wzięte. Wiedziałem, że cokolwiek Gunner wymyśli, nie będzie się umywało do tego widoku: czy to będą rzucane w twarz wyzwiska, przewracanie mojej tacy z jedzeniem w stołówce czy szturchanie na korytarzu – to, co miał mi serwować przez całe gimnazjum, a potem po drugiej stronie boiska, w szkole średniej.
Zobaczyłem bowiem swoje pierwsze ostrzeżenie.
Z Szarego Paladyna został tylko kikut, ponieważ Gunner wykorzystał go, żeby narysować linię, która przyprowadziła mnie na boisko.
To wyznacza koniec twojego dzieciństwa.
Zrozumiałem ostrzeżenie.
Zrozumiałem, że w Rancho Ruby moje dotychczasowe trzynastoletnie JA nie spełniało żadnych norm. Uświadomiłem sobie, że od tej chwili każdy mój dzień będzie nowym dniem w sposób najgorszy z możliwych: codziennie będę podejmował rzucone mi wyzwania i z pewnością żadnemu z nich nie sprostam.
Nie mogłem sobie pozwolić na łzy – świat stał się na to zbyt niebezpieczny – dlatego wykopałem butem dziurę w pomarańczowej ziemi, włożyłem do niej szczątki paladyna, przysypałem je i wyrównałem podłoże, żeby nikt nie zauważył żadnego śladu.
A potem wyszedłem na słońce i spojrzałem na nowy świat.
I
Ośmiornica naśladująca potrafi zmieniać kształt oraz zabarwienie ciała. Gdy się boi, przeradza się w coś zupełnie nowego.
ISKRA
Teraz miałem siedemnaście lat i uczyłem się w Rancho Ruby Senior High ‒ po drugiej stronie boiska.
Był poniedziałek. Szkoła.
Co mogłem powiedzieć o szkole?
Szafki. Dzwonki. Cała gama uczniowskich archetypów: introwertyczna artystka, głośny macho, buntownik od stóp do głów w czerni. Dasz mi ściągnąć na sprawdzianie. Kto usiądzie ze mną w stołówce. Dobry nauczyciel. Zły nauczyciel. Ostra jak brzytwa wicedyrektor z ukrytą słabością.
A także seksowna Artemis, która miała szafkę po sąsiedzku z moją, a która reagowała na moje wszystkie „dzień dobry” teatralnym przewracaniem oczami.
No i nerdzi, czyli ja, Milo i Jamal.
Żaden nerd nie mógł się obejść bez prześladującego go tyrana – wszak to tyrani tworzą nerdów – a moim był i miał nim zostać na zawsze Gunner. Gunner, ludzka figurka akcji z filmu Opowieść o stuprocentowym aryjczyku. Gunner (oryg. „Gunnar”, co w językach nordyckich oznacza wojownika), gwiazda drużyny Ruby High Ravagers, wielbiona za potężne mięśnie czworogłowe uda, działające jak tłoki w najprężniejszym silniku, oraz za rekordową liczbę dzikich tańców wojennych odprawianych po zdobyciu punktu.
Gunner napastował mnie w stołówce, gdzie wykradał mi czipsy, by karmić nimi swojego przydupasa-analfabetę, albo rozlewał nam napoje, jak to robił od czasów gimnazjum. Nazywał to „podatkiem od nerdów”. Nauczyłem się unikać swego tyrana i jego kumpla, demonstrując brak zainteresowania łamany przez nieukrywaną irytację, którą to mieszanką z trudem maskowałem swój strach.
Banalne, prawda?
Przyglądałem się swojej szkole sceptycznie, jak jakiemuś wyimaginowanemu tworowi, choć przecież była to placówka jak wiele innych, powtarzających te same utarte schematy w podobny sposób, od wieków, bez końca.
Na zajęciach z lekkoatletyki – w skrócie „lekkiej” – mogłem w raz z moimi najlepszymi łamane przez jedynymi przyjaciółmi obijać się w kalifornijskim słońcu, zbierając koniczynę przez prawie godzinę przed kilkuminutowym zrywem aktywności: skokiem w dal (ja), pchnięciem kulą (Milo) i skokiem wzwyż (Jamal).
W naszym liceum królował futbol amerykański, a lekka była jedynie pretekstem dla obsesyjnych treningów naszych szkolnych gwiazd sportowych o umysłach wielkości orzeszka laskowego. Nikt nie przejmował się lekkoatletyką i nikt nie brał udziału w zawodach.
Dlatego uwielbiałem te zajęcia.
Pozwalały bez większego wysiłku zaliczyć wychowanie fizyczne.
– Idzie Stary – oznajmił Jamal. Prawdziwe nazwisko Starego, czyli naszego wuefisty, brzmiało: „Mamy w nosie, jak brzmi jego prawdziwe nazwisko”. – Udawajcie, że się rozciągacie – dodał, rozpościerając ramiona i pozorując wypuszczanie niewidzialnych strzał. Jamal (Amerykanin jamajskiego pochodzenia, trzecie pokolenie mieszkające w Stanach) wyciągnął się tak mocno, że przestał przypominać człowieka.
– Ach, rozciąganie! – zawołałem.
Milo (Amerykanin gwatemalskiego pochodzenia, trzecie pokolenie mieszkające w Stanach) leżał płasko na ziemi i nieznacznie kulał się to w jedną, to w drugą stronę, miażdżąc trawę swoim umięśnionym ciałem Hulka – ciałem, którym cieszył się bez najmniejszego nakładu sił i środków i w taki sam sposób utrzymywał je w formie. Nosił nawet grube szkła w czarnych oprawkach, jakby próbował ukryć swoją prawdziwą tożsamość.
Z kolei ja, Sunny (Amerykanin koreańskiego pochodzenia, trzecie pokolenie mieszkające w Stanach), zgiąłem swoją bardzo przeciętną sylwetkę, by potrzeć energicznie mięśnie łydek, delikatne i chude jak cielęcinka.
W trójkę stanowiliśmy 42,85714286 procent całej kolorowej części grona szkolnego Ruby High. Pozostałe cztery osoby, dwie Hinduski, jedna Chinka i jedna Latynoska, były dziewczynami, a więc pozostawały poza naszym zasięgiem, jako że żaden z nas nie opanował sztuki rozmawiania z dziewczynami. W Ruby High stanowiliśmy wyspę samotności na oceanie szkolnej gawiedzi.
– Rozciąganie, rozciąganie – powtarzałem.
– Odejdź stąd, odejdź. – Milo zaklinał szeptem naszego nauczyciela.
Ale Stary – siwowłosy mężczyzna o twarzy przypominającej pień magicznego drzewa nadgryziony płomieniami wojny – nie odszedł. Co więcej, podchodził coraz bliżej. Należał do grona pedagogicznego od zarania dziejów naszego liceum, co miało miejsce kilka tysięcy lat temu.
– Podoba mi się ten taniec, który tu odprawiacie – oznajmił nauczyciel. – Miles, jesteś pewien, że nie chcesz zostać końcowym w naszej drużynie? Taki silny, szybki chłopak...
– Milo, nie Miles – poprawił go mój przyjaciel.
– Ja mogę wstąpić do drużyny – zadeklarował Jamal.
Trener spojrzał z politowaniem na mojego chudego kumpla.
– To brutalny sport – powiedział.
– Toksyczna męskość – mruknął Jamal cicho.
– Co? – Stary nie krył zdumienia.
– W czym możemy panu pomóc, trenerze? – wtrąciłem.
Stary otrząsnął się z zaskoczenia, nie gasząc przy tym uśmiechu na twarzy.
– Chłopcy, czas na odprawę przed przyszłotygodniowymi rozgrywkami z Montsange High. To ma być odlot, rozumiecie?
Jeden ze znajdujących się w oddali futbolistów przyłożył dłonie do twarzy, symulując wciąganie dragów. Oczywiście, był to Gunner.
– Trenerze, czekamy na odlot – oznajmił, po czym przybrał pozycję pochylonego neandertalczyka i zerknął ku drużynie dziewczyn, by sprawdzić, czy na pewno to zauważyły. Zauważyły, gwałtownie zarzuciły swoimi długimi, przewspaniałymi włosami w odruchowej reakcji na Gunnera.
Te chodzące z wiecznie otwartymi ustami cheerleaderki zajmowały się lekkoatletyką, żeby ani na minutę nie stracić zainteresowania półgłówków z drużyny futbolowej.
– Nie jestem pewien, czy nasze umiejętności osiągną odlotowy poziom za pomocą odprawy – oznajmiłem, prostując się.
To zmyło wreszcie uśmiech z twarzy trenera.
– Wasza strata – powiedział i ruszył przed siebie.
– Oceny końcowe zależą od frekwencji, a nie od wyników! – zawołałem za nim.
– Cholerne nerdy – mruknął Stary pod nosem.
– Nie jesteśmy nerdami – zakwiliłem.
– Nerdzi – powiedział Gunner.
– Nerdzi – odezwały się niektóre z dziewczyn w oddali.
– Nerdzi – szepnął wiatr.
– Dlaczego wszyscy tak nas nazywają? – zaniepokoił się Milo, przybierając zatroskaną minę, jakby chciał zapytać: „Czy ktoś odkrył, że w wolnym czasie tworzymy gadżety fantasy?”.
Zapewne myślał o naszym kanale ScreenJunkie, na którym od trzech lat publikowaliśmy amatorskie filmiki, udowadniając, że nawet ktoś, kto ma dwie lewe ręce, może stworzyć imponujące rzeczy na kolejnego larpa, wykorzystując do tego materiały znajdujące się w każdym domu.
Larp, czyli improwizowana gra fabularna, polega na tym, że ludzie przebierają się w kostiumy i odgrywają role postaci z Dungeons & Dragons w prawdziwym życiu.
My tego nie robiliśmy. Skądże. Na tym etapie zostalibyśmy z pewnością namierzeni i zakopani żywcem pod lawiną kpin i szyderstw. Dlatego nigdy nie pokazywaliśmy na nagraniach naszych twarzy, co było moim pomysłem.
Jamal przysunął się bliżej.
– Na naszym kanale sporo ciekawego się ostatnio dzieje – powiedział cicho.
– Dawaj, Jamal! Czekamy na odlot! – wrzasnął Milo i rzucił ironiczne spojrzenie w kierunku dziewczyn, które popatrzyły na niego jak wściekłe tygrysice.
– Udało nam się osiągnąć setkę! – zawołał Jamal.
Spojrzeliśmy po sobie z Milo. Sto subskrypcji naszego kanału, a więc krok bliżej reklamodawców i sponsorów.
– A także... – Jamal uśmiechnął się szeroko – sprzedaliśmy trzy koszulki! Trzy!
Znów wymieniliśmy się spojrzeniami, tym razem nasze usta ułożyły się w bliźniacze „O”.
– I wreszcie... – Jamal próbował ukryć swoją niekłamaną radość za bardzo długimi palcami. – Lady Lashblade polajkowała nasz odcinek pod tytułem Kapsuła napraw.
– Polajkowała moją bombę brokatową – zdumiałem się.
– Owszem.
Chwyciłem się trawy, jakby właśnie zatrzęsła się ziemia.
Wszyscy doskonale wiedzieli, jak ważna była Lady Lashblade (przyjaciółka Lady Steelsash (producentki What Kingdoms May Rise (w roli głównej Stephan Deming (mąż Elise Patel (głównej organizatorki Fantastic Faire (największego w kraju festiwalu średniowieczno-renesansowego)))))).
– Bomba! – wykrzyknął Milo.
Uścisnąłem Jamala, który wzdrygnął się, ponieważ nie przepadał za kontaktem fizycznym, a potem wyściskałem Milo, który reagował na obłapianie z wielkim – jak on sam – entuzjazmem.
– Musimy koniecznie lecieć z kolejnymi odcinkami – zauważyłem.
– Bez dwóch zdań. – Uśmiech Jamala rozciągał się teraz od ucha do ucha.
– Trzeba przeprowadzić burzę mózgów w kwestii naszego następnego gadżetu – dodałem.
Milo poprawił okulary na nosie.
– W tej chwili?
– Tak jest – potwierdził Jamal.
– Pomyślałem sobie, że gdybyśmy zrobili... – zacząłem i w tym właśnie momencie piłka odbiła się od mojej skroni.
– Trafiony! – skonstatował Gunner.
– Dupek – mruknąłem pod nosem.
– Co takiego? Jak mnie nazwałeś?
Stary zmaterializował się ponownie w cuchnącej chmurze olejku mentolowego.
– Panowie!
– To on zaczął! – rzuciłem i od razu pożałowałem, że mój głos zabrzmiał tak płaczliwie. Wskazałem na swoją skroń i na leżącą na ziemi piłkę.
– Nie obchodzi mnie, kto zaczął. Rozgrzewka! Idziemy!
– Trener powiedział, że rozgrzewka, nerdzi! – zaintonował Gunner, który zrównał się ze Starym i razem się zaśmiali.
Podniosłem się z ziemi.
– Musiał to zrobić akurat wtedy, kiedy chciałem wam przedstawić swój nowy pomysł.
– Wypierdek – powiedział Milo na tyle głośno, że Gunner się odwrócił. Milo skulił się pod jego spojrzeniem, co wyglądało tak bezsensownie, jak pitbull ustępujący przed chihuahuą. Mój kumpel był wielki i silny, gdyby zechciał, mógłby przerobić Gunnera na marmoladę.
– Ciąg dalszy nastąpi, panowie – powiedziałem i puściłem się najwolniejszym truchtem na świecie. Nadal rozmasowywałem sobie skroń. – Ciąg dalszy wkrótce nastąpi!
Ruszyłem na belkę, osiągając średni wynik trzy metry – bijąc tym samym nowy osobisty rekord najkrótszego skoku.
Milo pchnął kulę na n metrów – n, czyli wielkość, której Milo nie pamiętał i generalnie miał ją w nosie, ponieważ pchnięcie kulą było dla niego mniej więcej tak samo atrakcyjne jak gra we frisbee w ciemności ze sztywnym trupem.
Jeśli chodzi o Jamala, poprzeczka utknęła mu między nogami i obtarła mięsień sąsiadujący z prawym jądrem.
Ale kogo to wszystko obchodziło? Kto przejmował się lekkoatletyką czy Gunnerem i jego piłką? Liczyło się tylko to, że nasza DIY Fantasy FX osiągnęła punkt zwrotny. Właśnie miał zacząć się kolejny etap.
Tydzień przyspieszył tak bardzo, że stał się wielobarwną plamą rozmazaną w czasie i przestrzeni – tak właśnie działo się zawsze, gdy skupiałem całą swoją energię na nowym projekcie. To w naszych gadżetach lubiłem najbardziej – sposób, w jaki ich tworzenie wpływało na koncepcję czasu.
Przez resztę lekcji ukradkiem szkicowałem różne pomysły, a potem pod ławką wysyłałem kumplom zdjęcia rysunków. Tak wyglądały nasze zebrania projektowe.
Materiały zbyt drogie i trudno dostępne ‒ pisał Milo.
Efekt super, ale gadżet chyba mało przydatny w normalnym życiu? ‒ pisał Jamal.
A co powiecie na to? ‒ odpisywałem, przenosząc poprzednią koncepcję do chmury, do folderu „Archiwum pomysłów”, w którym znajdowało się ponad sto notatek sięgających początków naszej przyjaźni.
W naszej trójce Milo był doradcą do spraw produkcji, Jamal marketingowcem, a ja autorem pomysłów. Na czacie nasza grupa nazywała się Gildia SuJaMi, od pierwszych liter naszych imion.
Na chemii usiedliśmy razem z tyłu klasy i rysowaliśmy w zeszytach, podczas gdy pozostali uczniowie gotowali paski balsy, czy co tam kazano robić tym wyszczerzonym lemingom.
My – ja, Milo i Jamal – byliśmy uczniami stuprocentowo czwórkowymi.
– Przepraszam – odezwała się pani Sztywna, nasza chemiczka. – Co wy tam robicie we trójkę z tyłu?
Trybiki mojego mózgu zaczęły się kręcić jak szalone.
– My... NITKĘ.
NITKA odnosiła się do czegokolwiek, co obejmowało Naukę, Inżynierię, Technologię, Kreatywność i Algebrę. Upadek z deskorolki byłby NITKĄ. Jedzenie tacos także.
Pani Sztywna zerknęła na moje bazgroły.
– Hę? – zapytała.
– NITKA – powtórzyłem z uporem.
– NITKA – przytaknął Jamal.
– Dobrze, ale...
– NITKANITKANITKA – powtórzyliśmy chórem, a wtedy zostawiła nas w spokoju.
Gdy zrywaliśmy koniczynę w słoneczne piątkowe popołudnie podczas kolejnych zajęć z lekkoatletyki, któryś z nas, ja i/lub Milo i/lub Jamal – trudno spamiętać, kto co powiedział jako pierwszy – wpadł na pomysł Iskry Raidena: elektroluminescencyjnych przewodów wyskakujących z urządzenia montowanego na nadgarstku.
– To spełnia wszystkie nasze wymagania TO-PO-BO – zauważył Milo.
– Tani – zacząłem wymieniać, wyliczając na palcach.
– Osiągalny – dodał Jamal, także posiłkując się palcami.
– Przenośny. – Milo pokiwał głową.
– Oryginalny. – Głowa Jamala również zaczęła się poruszać z góry na dół.
– Bezpieczny – rzuciłem.
– I obłędny! – zawołał Milo.
– Czyli mamy już plan, Karaanie – powiedziałem, zwracając się oczywiście do boga wszystkich wilkołaków, a potem uniosłem obie ręce, by przybić piątkę jednocześnie z Milo i Jamalem. Uderzenie Jamala było delikatne jak muśnięcie dłoni małego dziecka. Milo swoim mógł kruszyć pustaki.
– Hej tam! – wrzasnął Stary. – Ustawcie się do sprintu. Ale już!
– Zaraz! – warknąłem poirytowany.
– Matko święta, chodźcie już. – Stary machał bezproduktywnie podkładką do pisania.
Odwróciłem się do swoich przyjaciół.
– W weekend zacznę konstrukcję.
– Szybkie rozpoczęcie prac. Brawo – pochwalił mnie Milo.
– Kto rano wstaje, temu los wszystko daje, dlatego może zajadać się szczęściem, podczas gdy całej reszcie spóźnialskich zostają jedynie nieapetyczne resztki – odparłem.
Całą sobotę jeździłem na okrągło między swoim domem, sklepami Hardware Gloryhole oraz Lonely Hobby, wykorzystując do tego celu należący do mojego ojca męskoszafirowy elektryczny samochód Inspire NV, który kosztował tyle, ile przeciętny Amerykanin zarabia przez trzy lata, i stanowił niezbędny element „robienia wrażenia”. Mama miała swój własny, w kolorze kobiecoburgundowym. Ciągle jeździła z nim do serwisu, ponieważ „im droższy samochód, tym więcej trzeba mu poświęcić uwagi – ale za to zwraca na siebie większą uwagę”.
Gdy już zgromadziłem wszystko, co było mi potrzebne, zaszyłem się w swoim pokoju.
Tu czułem się bezpiecznie, tu mogłem być sobą w stu procentach. Tu mieścił się cały mój świat, pochowany w szczelnie zamkniętych białych pojemnikach.
Maczugi, tarcze i miecze. Smoki, kostki, mapy oraz cynkowane figurki pomalowane z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Na półce stały słowniki elfów i śpiewniki wróżek. Byłem wyposażony w cążki, kleje, lutownice, elektronikę i części drewniane.
Otwierałem po kolei pojemniki i wyjmowałem potrzebne narzędzia i elementy. A miałem tu wszystko. Zdecydowanie wolałem nieprzezroczyste opakowania, nie chciałem bowiem, żeby ktokolwiek widział to, co było dla mnie najcenniejsze – co stanowiło, że byłem SOBĄ – i oceniał mnie na tej podstawie.
Zsunąłem przyłbicę ochronną na twarz i zabrałem się do pracy. Lutowałem, kleiłem, testowałem na sucho i przeprowadzałem próby generalne. Robiłem notatki w swoim zeszycie laboratoryjnym. W którymś momencie zasnąłem, ale obudziłem się rano rześki i kontynuowałem od miejsca, w którym skończyłem. Wpadłem w taki trans, że nawet mama się zaniepokoiła i zrobiła sobie aż dziesięciominutową przerwę od całodobowej pracy, żeby podsunąć mi talerz prostych przekąsek i tym samym utrzymać mnie przy życiu.
Mama stuknęła w ucho, żeby wyłączyć mikrofon – ten gest wszedł jej w krew w ciągu ostatnich lat – i powiedziała:
– Nawet nerdzi muszą jeść.
Pracowała, chociaż była niedziela. Miała na sobie elegancką kremową bluzkę absolutnie niepasującą do legginsów i okropnych piankowych chodaków w kolorze pomarańczy, co wyjaśniła krótkim: „wideokonferencje odbywają się od pasa w górę”.
– Nie jestem nerdem – rzuciłem zza przyłbicy. – Jestem innowatorem dla nerdów.
– O jezu, no dobrze. – Mama uniosła ręce w geście kapitulacji.
W poniedziałek wieczorem skonstruowałem dwunastą wersję Iskry Raidena. Wyłączyłem światło, wycelowałem w drzwi, przycisnąłem guzik i wystrzeliłem pęk fluorescencyjnych kabli.
Kable popędziły w mgnieniu oka przez kamienną komnatę i owinęły się wokół stalowego hełmu Gunnera, zanim ten zdołał wydobyć swój wstrętny miecz. Moja drużyna zamarła z podziwu, gdy błyskawice omiotły zbroję na torsie Gunnera i zamieniły go w szaloną marionetkę wstrząsaną przedśmiertnymi drgawkami, niezdolną odparować bonus ataku +9 punktów magii.
Dzięki małej ręcznej korbce kable wślizgnęły się z powrotem do środka urządzenia. Gunner konał na kamiennej posadzce.
Włączyłem z powrotem światło. Podniosłem przyłbicę. Wróciłem duchem do swojego pokoju.
Otworzyłem zeszyt, który z namaszczeniem okrasiłem żelaznymi zdobieniami wzorowanymi na średniowiecznej sztuce kowalskiej.
DIY FANTASY FX – SUNNY DAE
Z miniaturowych rąk miniaturowego rycerza wyjąłem miniaturowy miecz, który w rzeczywistości był długopisem, i zanotowałem w zeszycie, mamrocząc pod nosem zapisywane słowa:
– Iskra Raidena. Sukces.