Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey - Dionisios Sturis, Ewa Winnicka - ebook

Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey ebook

Dionisios Sturis, Ewa Winnicka

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

To była zwykła, kochająca się rodzina. On ciężko pracował, ona zajmowała się dziećmi. „Co się stało, że zabił?” – krzyczały pierwsze strony gazet, a obok dramatycznych tytułów pojawiały się zdjęcia atrakcyjnej blondynki i młodego mężczyzny. Mężczyzny, który tuż po niedzielnym grillu zabił nożem sześć osób, w tym dwoje swoich dzieci i jedno przyjaciół. Zbrodnia, której dopuścił się Damian Rzeszowski w piękne niedzielne popołudnie przy zacisznej ulicy Victoria Crescent, zelektryzowała nie tylko brytyjską wyspę Jersey, ale też całe Zjednoczone Królestwo. I przyznać trzeba, że nie poprawiła wizerunku polskiego emigranta.

Ewa Winnicka i Dionisios Sturis w „Głosach” próbują odpowiedzieć na to dręczące pytanie: co się stało, że zabił? Przemierzają brytyjski raj podatkowy, wyspę Jersey, na którą w poszukiwaniu lepszego życia przeprowadziła się rodzina Rzeszowskich. Rozmawiają z policjantami, znajomymi, przyjaciółmi, skrupulatnie śledzą przebieg rozprawy sądowej i przejmująco odmalowują postać zabójcy. Przede wszystkim jednak odczarowują mit emigrantów jako królów życia, pokazując to, o czym zazwyczaj się nie mówi. Cenę, jaką płaci większość wyjeżdżających: poczucie wyobcowania, egzystencję na granicy biedy, stres, choroby psychiczne, przemoc.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 249

Oceny
4,0 (406 ocen)
149
143
87
26
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZabaWberecie

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobrze się to czyta chociaz trzeba się mocno skupić przy zeznaniach psychiatrów. a teraz trochę odkryję co na końcu ksiazki: 'Damian uciekł' tlumaczenie powinno być: Damian umarł. domyslam się że chodziło o tlumaczenie slow : Damian is gone. Po angielsku można to zrozumiec na oba sposoby, po polsku trzeba użyć logiki bo on nie uciekł tylko umarł.
20
Michalina30

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna.
00
zikolcia

Całkiem niezła

Połowa książki według mnie nie potrzebna, za dużo opisów które podejrzewam miały dać obraz życia na emigracji. Dla mnie można by to zrobić krócej.
00
Virasana11

Całkiem niezła

Zbyt wiele pobocznych wątków i informacji bez znaczenia dla sprawy.
00
Stigeusz

Nie oderwiesz się od lektury

Książka do "polknięcia", wciągający początek i ciekawy rozwój akcji, opowiadający nie tylko o samej zbrodni, ale też o jej tle społecznym. Duży plus za szczegółową relację z procesu, która pozwala postawić się w roli przysięgłego i zastanowić nad oceną działania oskarżonego.
00

Popularność



Kolekcje



W serii ukazały się ostatnio:

Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (wyd. 2)

Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie (wyd. 2)

Ben Rawlence Miasto cierni. Największy obóz dla uchodźców

Dariusz Rosiak Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha

Jean Hatzfeld Więzy krwi

Aleksandra Boćkowska Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL

Barbara Seidler Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe

Ewa Winnicka Był sobie chłopczyk

Cezary Łazarewicz Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka (wyd. 3)

Paweł Smoleński Syrop z piołunu. Wygnani w akcji „Wisła”

Marcin Kącki Poznań. Miasto grzechu

Piotr Lipiński Bierut. Kiedy partia była bogiem

Tomasz Grzywaczewski Granice marzeń. O państwach nieuznawanych

Cezary Łazarewicz Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej

Zbigniew Rokita Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium

Swietłana Aleksijewicz Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości (wyd. 4)

David I. Kertzer Porwanie Edgarda Mortary. Skandal, który pogrążyłPaństwo Kościelne

Rana Dasgupta Delhi. Stolica ze złota i snu (wyd. 2)

Karolina Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet

Paweł Smoleński Królowe Mogadiszu

Rob Schmitz Ulica Wiecznej Szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj

Marek Szymaniak Urobieni. Reportaże o pracy

Ola Synowiec Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk

Jacek Hołub Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci

Marcin Michalski, Maciej Wasielewski 81 : 1. Opowieści z Wysp Owczych (wyd. 2)

Ilona Wiśniewska Lud. Z grenlandzkiej wyspy

Remigiusz Ryziński Dziwniejsza historia

Maria Hawranek, Szymon Opryszek Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju

Marcelina Szumer-Brysz Wróżąc z Fusów. Reportaże z Turcji

Mariusz Surosz Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów (wyd. 2 zmienione)

Swietłana Aleksijewicz Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka (wyd. 3)

Wojciech Górecki Buran. Kirgiz wraca na koń

Agnieszka Rybak, Anna Smółka Wieża Eiffla nad Piną. Kresowe marzenia II RP

Piotr Lipiński, Michał Matys Niepowtarzalny urok likwidacji. Reportaże z Polski lat 90.

Grzegorz Szymanik, Julia Wizowska Długi taniec za kurtyną. Pół wieku Armii Radzieckiej w Polsce

Barbara Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy (wyd. 2)

Paweł Smoleński Wnuki Jozuego

Dariusz Rosiak Żar. Oddech Afryki (wyd. 3)

W serii ukażą się m.in.:

Marta Madejska Aleja Włókniarek (wyd. 2)

Grzegorz Stern Borderline. Dwanaście podróży do Birmy

Jacek Hugo-Bader Biała gorączka (wyd. 4)

Dionisios Sturis, Ewa Winnicka

Głosy

Co się zdarzyło na wyspie Jersey

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w  internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i  koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka

Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce © by Matt Cardy / Getty Images

Copyright © by Dionisios Sturis i Ewa Winnicka, 2019

Redakcja Tomasz Zając

Korekta d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Skład Małgorzata Poździk / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8049-837-2

Saint Helier, niedziela, 14 sierpnia 2011, godzina 14.55

Przez otwarte okno domu na Victoria Crescent słychać krzyki. Brian wychyla się za parapet, ale widok na ulicę przesłaniają rozstawione rusztowania. Niedzielne popołudnie, myśli, mężowie mają za dużo wolnego.

Wraca na kanapę, na której wylegują się we czwórkę: Brian z kolegą Alexem i z braćmi Teddym i Philipem. Dochodzą do siebie. Wieczór spędzili w klubie w centrum.

Wreszcie ciepły dzień sierpnia.

Przyjechali na Jersey z Kenii, mieszkanie na piętrze na Victoria Crescent wynajmują od czterech lat. Ślepa, senna ulica. Po prawej dom starców, a dalej już tylko rodziny z dziećmi.

Coś dziwnego w głosie kobiety nie daje im spokoju. Jej krzyk cichnie, wzmaga się i znów cichnie. Później słyszą: „Pomocy!”.

Philip zbiega pierwszy. Na dole potyka się o ludzkie ciało i drętwieje z przerażenia. Kobieta – leży na progu wejścia do ich mieszkania. Jest młoda, ma na sobie niebieskie dżinsy i czerwony T-shirt. Krwawi. Philip podejrzewa, że się przewróciła i zraniła. Podbiega sąsiadka, pani w średnim wieku, którą chłopak widuje czasami w drodze do pracy. Jest pielęgniarką w miejscowym szpitalu, ale dziś ma wolne.

Pochyla się nad leżącą i sprawdza puls.

„Niech ktoś zadzwoni po karetkę”.

Philip jest z całej czwórki najmłodszy. Ma dziewiętnaście lat, najkrócej mieszka w Europie. Jest kucharzem w restauracji w Grouville, wyszkolonym w miejscowym Highlands College. Z rybą w panierce radzi sobie bez zarzutu, ale angielski zna na razie na trzy z plusem.

„Proszę pani, wszystko OK?” – pyta przerażony, ale nie dostaje odpowiedzi.

Dzwoni na policję.

Z mieszkania obok wybiega jeszcze jedna kobieta, w obcisłej czarnej sukience bez rękawów, z plamami krwi na odkrytych ramionach, szyi i jasnych włosach. Po niej pojawia się mężczyzna. Ma w ręku metalowe narzędzie. Bierze zamach i celuje w kobietę.

Wtedy Brian rozgląda się dokoła i chwyta pachołek drogowy, pomarańczowy w białe paski. Uzbrojony rusza w kierunku faceta, wrzeszcząc: „Co, kurwa, robisz?”. Jakby nie widział tego na własne oczy.

Mężczyzna nie zwraca na niego uwagi. Nieśpiesznie zadaje kolejne ciosy.

Brian podbiega do kobiety, a wtedy mężczyzna odwraca się i celuje w niego nożem ociekającym krwią. Mijają dwie sekundy, najgorsze w życiu chłopaka. Ale nożownik rezygnuje z ataku i rusza w kierunku mieszkania. Jest spokojny, niespanikowany. Odchodzi bez słowa.

Philip patrzy, jak idąc ulicą, mężczyzna na oślep dźga samego siebie.

Kobieta upada na ziemię. Próbuje coś powiedzieć, ale brakuje jej sił. Sąsiadka pielęgniarka jest już obok niej. Prosi, by ktoś przyniósł ręczniki – trzeba zatamować krwawienie. Chce uspokoić ranną, powtarza: spokojnie, dasz radę, wszystko będzie w porządku. Ale wie, że nie będzie, bo kobieta ma przekłute jedno płuco i sinieją jej usta.

Słychać już policję na sygnale i pierwszy ambulans.

Brian bezwiednie upuszcza pachołek.

Philipowi trzęsą się ręce.

Alex spogląda przez otwarte drzwi, za którymi zniknął napastnik, przez sekundę widzi na podłodze zakrwawione dziecko.

Na Victoria Crescent wjeżdża karetka. Pielęgniarka klęcząca przy kobiecie krzyczy do sanitariuszy: „Weźcie tlen!”. Ma wątpliwości, czy się przyda.

Z kuchennego okna na pierwszym piętrze wygląda w tym samym czasie Alexander Ure. Usłyszał hałasy. Jest wściekły, bo żona Kirsty próbowała uśpić dwuletnią córkę. Ure opiera się o zlew, żeby mieć lepszy widok. Kobieta, którą zna, spod 3A, imigrantka, zachowuje się histerycznie. Biegnie w dziwnym ubraniu, pochlapanym na czerwono.

Ure podchodzi do innego okna – bez kwiatów na parapecie. Kobieta próbuje uciekać, idzie tyłem. Wtedy Alexander rozpoznaje też mężczyznę, jej męża. Zbliża się do niej spokojnie, trzymając w ręku nóż z brązową rączką, chyba długi. Facet ma na sobie czerwony T-shirt i spodenki trzy czwarte, jego białe skarpetki są brudne, pochlapane czymś czerwonym, jest bez butów. Ure łapie telefon, żeby zadzwonić na policję. Nagle sytuacja się komplikuje, bo na scenę wbiega czterech wysokich Kenijczyków. Krzyczą: „zostaw ją”, ale zanim zdążą cokolwiek zrobić, mężczyzna jest już przy kobiecie i zadaje jej cztery ciosy. Kirsty podchodzi do Alexandra i widząc, co się dzieje, zaczyna głośno płakać, otwiera okno i rzuca w mężczyznę przekleństwem. On podnosi głowę, spogląda na nią przez chwilę, po czym spuszcza wzrok i dźgając się w brzuch, zmierza do domu. Nie przykłada się do dźgania, myśli Alexander. Na wszelki wypadek z szafki na narzędzia wyciąga młotek i biegnie sprawdzić, czy drzwi do mieszkania aby na pewno są zamknięte. Ure lubił narzekać, że na Jersey nic się nie dzieje. Teraz nie wierzy w to, co widzi. Chwilę temu grał na playstation, teraz ma przed oczami piekło. Zakrwawione kobiety z obcego kraju, nożownika, czterech czarnych i ryk nadjeżdżających radiowozów. Przez najbliższe miesiące będzie się budził z krzykiem.

Odtworzenie przebiegu wydarzeń sprzed godziny 15.00 na ulicy Victoria Crescent zajmie policji oraz prokuraturze jedenaście miesięcy. Co do przyczyn – pozostaną wątpliwości.

I

Koniec lata

Rano

Wracali z Polski dłużej niż zwykle i to mógł być znak – tak mówił później. Przesiedział za kierownicą dwadzieścia sześć godzin i niechętnie zgadzał się na przystanki.

Najpierw, podczas krótkiego postoju na A4, zatrzasnął w aucie kluczyki, a potem zapomniał zatankować i zignorował migającą kontrolkę. Gdy już we Francji samochód stanął na środku drogi, był wściekły.

Wkurzył się jeszcze bardziej, kiedy mechanik spod Saint-Malo kazał sobie za holowanie zapłacić prawie dwieście euro.

Do tego głosy. Dochodziły – jak twierdził później – z radia. Wydawały mu się dziwne. Nie należały do żadnego piosenkarza.

Mało rozmawiał z Izą. Kinga i Kacper, ich dzieci, spały w fotelikach przykryte kocem.

W portowym Saint-Malo na północnym zachodzie Francji świtało, zaczynał się 14 sierpnia, upalna niedziela, odmiana po deszczowym weekendzie.

Wolałby być w Nowym Sączu.

O 6.00 otworzono bramy portu.

Stanęli w kolejce, wjechali do ładowni. Prom na wyspę Jersey odpłynął o 8.00.

Już na pokładzie Iza z Kingą zasnęły w fotelach, za to Kacper był w nastroju do zabawy. Biegał z jednego piętra na drugie, a Damian za nim krok w krok. Lubił bawić się z synem. Parę razy musiał go brać na ręce i przepraszać pasażerów, których chłopiec niechcący potrącił. Gdy małemu znudziły się wyścigi, ojciec zabrał go do kącika zabaw. Kacper zajął się klockami, na wiszącym na ścianie telewizorze włączono poranne newsy.

BBC w bieżącym serwisie pokazywało relacje z pogrzebów w Norwegii. Trzy tygodnie wcześniej Anders Breivik w szaleńczym rajdzie zamordował i ranił kilkadziesiąt osób: dzieci i nastolatków. Prezenterka przypomniała, że ofiar śmiertelnych było siedemdziesiąt siedem. Sprawca ujawnił, że do czynu pchnął go nieustalony głos, który zwracał uwagę na zalew lewactwa, rasowej nieczystości i zdradę wartości.

Pokazywano zdjęcia spanikowanych nastolatków na wyspie Utøya. Norwegia, a właściwie cała Europa wciąż dochodziła do siebie.

Damianowi trudno było się skupić na oglądaniu, bo Kacper uciekał. W rękach ściskał skarpetkę, najlepszą zabawkę w swoim dwuletnim życiu. Kinga zapytała ojca, czy dostanie fantę. Nie ma mowy, odpowiedział. Za drogo.

Z okien promu widać już było brzegi rajskiej wyspy na kanale La Manche.

Prom kompanii Condor Ferries dobił do portu w Saint Helier, stolicy Jersey, o 8.20 czasu lokalnego. Rzeszowscy zjechali o 8.35 i ruszyli do domu. W centrum miasta świętowali jeszcze najbardziej zaangażowani uczestnicy Battle of Flowers, najstarszego w Europie festynu kwiatowego. Pierwsza impreza, w sierpniu 1902 roku, odbyła się z okazji koronacji Edwarda VII. W czwartek 11 sierpnia 2011 wyspa zamieniła się w karnawałowe miasteczko, ulicami przeciągnęły platformy z kwiatowymi budowlami: okrętami i pałacami. Każdy był efektem starań entuzjastów jednego z dwunastu okręgów, zwanych na wyspie parafiami. W tym roku po raz osiemnasty zwyciężyła parafia Saint Clement z instalacją o nazwie Wonderland – „zapierającą dech w piersiach fantazją o Alicji w Krainie Czarów”. Wybrano Miss Festiwalu i odpalono sztuczne ognie. W strugach deszczu zaczęło się uliczne picie.

Battle of Flowers to jedna z nielicznych okazji, kiedy wyspa ściąga na siebie uwagę światowych mediów. A przynajmniej tych z Wielkiej Brytanii, wyspy matki.

Ani Damian, ani jego rodzina nie widzieli w tych wygłupach niczego interesującego.

Po dziewięciu minutach byli na miejscu, przed wynajmowanym mieszkaniem w północnej części miasta.

Na ulicę Victoria Crescent, wygiętą w łagodny łuk, nie wjeżdżają przypadkowe samochody, ponieważ nie ma z niej wyjazdu – kończy się ceglaną ścianą. Siedem dużych domów z szarego piaskowca łączą schody prowadzące na piętra. Tak budowano długie szeregowce blisko dwieście lat temu – atrakcyjnie i solidnie. Styl późnogregoriański albo wczesnowiktoriański. Przed domami rozciąga się zielony park, do wyłącznej dyspozycji mieszkańców, z huśtawką na gałęzi starego klonu. Kiedyś mieszkali tu wyspiarscy bogacze, dziś biedniejsza klasa średnia, a nawet imigranci na dorobku. Polacy, Portugalczycy i Kenijczycy. Ci z parterów na tyłach mieszkań mają też skromne ogródki, idealne na grilla. Simon Crowcroft, burmistrz Saint Helier zamieszkały przy pobliskiej Clarendon Road, charakteryzował okolicę jako przyjacielską. Dzieci, które w czasie Halloween biegają po domach, by zbierać słodycze, nigdy nie wrócą bez worka cukierków. To, zdaniem burmistrza, najlepsza rekomendacja w dzisiejszych czasach.

Damian, Izabela, Kinga i Kacper weszli do mieszkania z grillowym ogródkiem. Wyciągnęli ze skrzynki pocztowej rachunki, ulotki i zielone druki, które rząd rozesłał mieszkańcom w ramach konsultacji na temat przyszłości publicznej opieki zdrowotnej. Od kilku lat imigranci z Nowej Europy ciągną na Jersey szeroką ławą, populacja wyspy rośnie w tempie nieadekwatnym do budżetu, co zdolniejsi lekarze wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, a służbę zdrowia morduje biurokracja. Konieczny jest nowy szpital i w ogóle gruntowna reforma systemu. Niech się ludzie wypowiedzą. Rodzina Rzeszowskich także została poproszona o zajęcie stanowiska.

Ze względu na wakacje w Polsce na razie nie zajęła.

W mieszkaniu na Victoria Crescent obudził się Marek, tata Izy, budowlaniec. Wyjechał na wyspę pięć lat wcześniej, dorobić do emerytury. Najpierw pomieszkiwał u syna Krzysztofa i jego rodziny, później przeniósł się do Izy. Chętnie pomagał przy wnukach, z zięciem się nie zaprzyjaźnił.

Zjawisko standardowe

Pod koniec lipca Michael Robinson, szef Wydziału Ceł i Imigracji, powtarzał do znudzenia dziennikarzom, że wybrzeża wyspy wymagają wzmocnionych patroli, ponieważ coraz częściej spokój zakłócają nielegalni imigranci. W 2010 roku trzydzieści trzy osoby próbowały prosić o azyl na Jersey, a w ciągu pierwszych miesięcy 2011 roku zatrzymano na morzu siedmiu kolejnych zdesperowanych mężczyzn. W lipcu pewien Jordańczyk wyprawił się z francuskiej plaży na nieodległą wyspę kajakiem – złapano go, zanim dobił do brzegu. Robinson twierdził, że dzięki współpracy policji, straży przybrzeżnej, rybaków i zwykłych obywateli, którzy czujnie obserwują wybrzeże, wszystkich nielegalnych przybyszów odesłano na kontynent – zgodnie z przepisami, według których o azyl prosi się w pierwszym wolnym kraju, do którego się dociera. Niebezpieczeństwo – tym razem – zażegnano.

Ważne, mówił urzędnik, żeby zwracać uwagę na niestandardowe zjawiska, takie jak Jordańczyk w kajaku lub Senegalczyk na plaży, zwłaszcza jeśli nie potrafią po angielsku sprecyzować powodu swojej podróży. Wyspiarze muszą być wyczuleni na intruzów.

Zgodnie z obowiązującym prawem Damiana i jego rodziny nie dotyczyły troski Robinsona. Mieli białą skórę, sprecyzowany cel podróży i już od 1999 roku możliwość legalnego zatrudnienia, choć początkowo tylko w sektorze usług (hotele, restauracje) oraz sektorze zbierania ziemniaków.

Razem z imigrantami z portugalskiej Madery i Kenii stanowili podporę obu. Byli zjawiskiem standardowym oraz trwałym. W 2011 roku stanowili już trzy procent całej populacji wyspy. W sezonie ziemniaczano-hotelowym było ich nawet osiem tysięcy.

O wspaniałych perspektywach dla Polaków na Jersey opowiadała jedynej lokalnej gazecie nauczycielka Monika Pal. Sobotni magazyn „Jersey Evening Post” poświęcił jej całą kolumnę.

Pal mówiła, że dopiero Jersey spełniło jej marzenia o godnym życiu. W Polsce godne życie młodych było prawie niemożliwe, natomiast na wyspie kobieta mogła cieszyć się małym ogródkiem. W Polsce nie spotkałaby tylu ciekawych ludzi różnych narodowości, a teraz może im pokazywać, jak bogata jest polska kultura. Od lutego dzięki wsparciu polonijnej organizacji Polska Macierz z siedzibą w Londynie Monika Pal zaczęła prowadzić sobotnią szkołę dla polskich dzieci oraz dla spragnionych wiedzy o Polsce. Nauczycielka dodała, że w wolnych chwilach tłumaczy też nowo przybywającym rodakom zasady życia na wyspie: „Miejscowi żyją inaczej i mają swoje reguły, czy nam się to podoba, czy nie”.

Zachwycona przedsiębiorczością młodej Polki dziennikarka uzupełniła, że w nadchodzącą niedzielę odbędzie się w Saint Helier Festiwal Polski – druga edycja imprezy, podczas której można poznać daleki kraj od najlepszej strony, jaką jest bigos, golonka, kapuśniak, pierogi, babka, pączki i makowce. Do tego polskie piwo, muzyka ludowa i popularno-discopolowa. Everybody is welcome, nie tylko Polacy. Organizatorzy zapraszają na Weighbridge Place przy porcie, obok popularnego wśród turystów bulodromu, rzut beretem od pomnika Wyzwolenia, odsłoniętego w pięćdziesiątą rocznicę zakończenia nazistowskiej okupacji wyspy. Siedemnaście minut spacerem z Victoria Crescent.

Z Festiwalem Polskim zbiegła się też wizyta konserwatywnego posła brytyjskiego Daniela Kawczynskiego. Ze względu na nazwisko imigranci z Polski uparcie łączyli osobę posła z nadzieją na poprawę wizerunku zarówno wśród okrzepłej klasy średniej, jak i wyższej.

Niestety, niepotrzebnie. Poseł, prywatny sekretarz ministra rolnictwa oraz środowiska i rybołówstwa, szef parlamentarnej Saudi Arabia Group oraz Arab Group przyjechał się spotkać z arabskimi finansistami oraz z rolnikami, którzy chcieliby wysyłać krowy na Wschód.

Sobotni numer „Jersey Evening Post” leżał na stole w kuchni Rzeszowskich.

Damiana i Izy nie interesowało ani pochodzenie posła, ani udział w Festiwalu Polskim. Chcieli się rozpakować i chwilę odpocząć po długiej podróży. Na wczesne popołudnie planowali rodzinnego grilla. Na smażoną kiełbasę zaprosili najbliższą przyjaciółkę Izy.

Była nią Marta de la Haye, jedna z pierwszych Polek, które znalazły męża wśród rodowitych wyspiarzy, pielęgniarka w domu pogodnej starości. Atrakcyjna wysoka brunetka, lat trzydzieści cztery. Jej mąż Craig miał dowieźć na grilla ich pięcioletnią córkę Julkę, która lubiła bawić się z Kingą. Nie mogły się doczekać powakacyjnego spotkania.

Bye, bye

Louise Vieira de Almeida, sąsiadka z Victoria Crescent, słyszała głosy przez otwarte okno łazienki. Akurat myła zęby. Była 9.00. Kobieta i mężczyzna krzyczeli na siebie po polsku.

De Almeida z łatwością rozpoznała sympatyczną parę z mieszkania obok.

Mycie i czesanie zajęło jej dziesięć minut. Kiedy wychodziła z łazienki, wciąż słyszała jedno słowo, coś jak „kurwa”. Wybierała się akurat do córki mieszkającej w pobliżu. Pamięta, że przed domem stał zaparkowany czarny ford escort. Siedział w nim starszy siwy pan – Marek. Chciał w ciszy przeczekać awanturę.

Potem głosy ucichły. Niebo się rozjaśniało.

O 12.30 escort ruszył sprzed domu. Izabela, wysoka, szczupła blondynka, i jej ojciec pojechali po Martę. Damian został z dziećmi. Po dwudziestu minutach on także wyszedł z mieszkania, zostawiając Kingę i Kacpra samych. Powie później, że dziwnie się czuł. Coś mu mówiło, że powinien pojeździć po okolicy. Widziano go w Marks & Spencer w Saint Clement, sąsiedniej parafii.

Izabela, Marek i Marta przyjechali na Victoria Crescent kwadrans później.

Tuż po nich zjawił się Craig – wysadził Julkę i odjechał. Miał własne plany na popołudnie, zwłaszcza że się posprzeczał z żoną.

Dziewczynki padły sobie w ramiona na powitanie. Było dużo śmiechu, ale i wrzasków, bo Iza wściekła się na męża za to, że zostawił bez opieki syna – dwa lata, i córkę – lat pięć i pół.

Damian wrócił po kilku minutach. Tłumaczył, że chciał się przejechać, żeby wyluzować. Kolejna awantura wisiała w powietrzu, więc zabrał Kacpra i wyszedł przed dom. Nie chciał się kłócić.

Zobaczył Kirsty Ure, sąsiadkę spod 4A. Na jej „dzień dobry” odpowiedział „hello”. Zapytała, czy miło spędzili wakacje w Polsce. O tak, bardzo miło. Wyglądał już na zrelaksowanego.

Córka Kirsty przywitała się z Kacprem, którego znała z zabaw w parku. Byli w tym samym wieku. „Bye, bye” – rzuciła Kirsty i poszła z córką po gazety.

Josh Cullinane zmierzał do matki, mieszkającej na końcu ulicy. Z Damianem, który sprawiał wrażenie szczęśliwego, skinęli sobie głowami i wymienili uśmiechy.

O 13.50 Kirsty Ure zasiadała do lektury gazety. Z okien swojego mieszkania zobaczyła Rzeszowskich w ich niewielkim ogródku na tyłach budynku. Kacper zjeżdżał na zjeżdżalni i chciał, żeby wszyscy na niego patrzyli. Julia i Kinga biegały boso po trawie, a Iza z Martą siedziały przy plastikowym stole. Piły wino. Kirsty wyczuła dym.

Damian rozkładał mięso na gorącym grillu.

Cel integracyjny

Festiwal Polski przy Weighbridge Place rozkręcał się z godziny na godzinę i Magdalena Chmielewska mogła czuć się dumna. Przyjechała na wyspę w 2002 roku ze świeżo poślubionym mężem, do zakontraktowanej pracy w hotelarstwie. Ciężkiej i z początku niskopłatnej. Na szczęście był to moment, gdy potrzebowali z mężem głównie własnego towarzystwa. Po pięciu latach przejęli upadający bar w Saint Helier. Po wyspiarskiej stolicy rozniosła się wiadomość: młoda blondynka z Polski przejmuje Seven Angels. Naprawdę? Magdalena zrozumiała, że nie trzeba się bać wyrafinowanych podniebień miejscowej klasy średniej. Zaczęła serwować hiszpańskie tapas i trafiła w dziesiątkę. Sukces komercyjny oraz miły uśmiech zapewniły jej rozpoznawalność. Kolejnym krokiem biznesowym stał się festiwal, na który Chmielewska zaprosiła polskie zespoły, drobnych rzemieślników oraz polską społeczność pracującą. Dzięki inicjatywie Magdaleny rodacy mogli się raz w roku zobaczyć, napić polskiego piwa, pomalować twarze w bajkowe wzory, kupić krajowe jedzenie albo świece lecznicze, poplotkować, pośpiewać i potańczyć. Chmielewska stała w tłumie i z przyjemnością obserwowała, jak kiełbasa i bigos znikają również z talerzy miejscowej ludności. Cel integracyjny został osiągnięty.

Na Victoria Crescent było już po grillu i wszyscy przenieśli się z ogrodu do mieszkania. Dziewczynki, siedząc przy stole w salonie, poprosiły o papier do malowania i pędzle – z Kingi, chwaliła się Iza, była mała artystka.

Iza przyniosła pudełko z farbami. Kacprowi, którego usadziła na krześle, podała jego ulubioną skarpetkę. W jednej ręce trzymał skarpetkę, w drugiej małe autko.

Marta, próbując wygodnie ułożyć się na sofie, opowiadała, co wydarzyło się na wyspie pod nieobecność przyjaciółki. Nic szczególnego.

Marek wrócił do swojej sypialni i włączył telewizor.

Damian poszedł do kuchni.

Telefon alarmowy

Telefon alarmowy na biurku dyżurnego w kwaterze głównej policji przy 48 Rouge Bouillon zadzwonił o godzinie 14.58. Zaskoczony funkcjonariusz przyjął zgłoszenie i rozłączył się, by nadać bieg procedurom. Znów telefon i znów, i znów. Dzwonili mieszkańcy w sprawie szaleńca i rannej kobiety. Dwóch rannych kobiet. Dwóch rannych kobiet i zakrwawionego dziecka.

Przez miasto zaczęły przepychać się radiowozy na sygnale. Za nimi ambulanse. Niektóre musiały przejechać obok portu i wzdłuż promenady, budząc lekki niepokój wśród gości Festiwalu Polskiego i plażowiczów.

Kiedy nadkomisarz Mark Coxshall przyjechał na miejsce, ratownicy klęczeli już na ulicy, tamowali krwotoki rannym kobietom, próbowali z powrotem wpompować w nie życie. Policjanci odcinali wjazd na Victoria Crescent biało-niebieską taśmą.

Czterech czarnoskórych mężczyzn, bosych, roztrzęsionych, wskazywało palcem wejście do mieszkania 3A. Sąsiedzi wychodzili z domów, żeby sprawdzić, co się dzieje.

Coxshall zarejestrował chaos.

Na facebookowej stronie States of Jersey otworzyła się giełda plotek:

„Cześć, czy ktoś wie, co się dzieje? Moja teściowa mieszka w okolicy”.

„O mój Boże!”

„Ściągają z urlopów wszystkich pracowników szpitala”.

„Policjantów też”.

„Atak pojeba przy Victoria Crescent. Znajomy widział krew na asfalcie”.

Martyn Maguire, strażak i ratownik, wybierał się w odwiedziny do córki na północ miasta. Akurat przejeżdżał obok Victoria Crescent, kiedy córka sama zadzwoniła. Powiedziała, że był wypadek na sąsiedniej ulicy. Mąż bije żonę, jest krew, policja, karetki, sąsiedzi raportują przez social media. Maguire pojechał na miejsce zdarzenia. Wszedł do mieszkania, gdzie dwoje policjantów nachylało się nad mężczyzną w średnim wieku leżącym przy drzwiach. Próbowali go ratować.

Maguire powiedział, że chce pomóc. Policjanci zgodzili się, ale dodali, że nie czują pulsu. Strażak usłyszał ciche charczenie, przykucnął przy rannym i zauważył, że z jego pleców wystaje duży kuchenny nóż. Chciał go wyjąć i położyć mężczyznę na wznak, lecz policjanci uznali, że to nie ma sensu. Maguire zrozumiał, że wyjęcie noża oznaczałoby wykrwawienie. Zaczął sztuczne oddychanie, choć podejrzewał, że jest na to za późno. Po kilku ruchach rozluźnił ręce. Nóż w plecach przestał mieć znaczenie.

Nadkomisarz Coxshall miał już niemal pewność, że doszło do morderstwa. A skoro ofiara jest jeszcze ciepła, sprawca musi być niedaleko.

Policjantką, która czuwała przy mężczyźnie, była Barbara Piskorz, jedna z czterech funkcjonariuszy polskiego pochodzenia na wyspie. Patrolowała ulice, kiedy dostała wezwanie. Na miejsce przyjechała z posterunkowym Franciskiem Blasco. Wybiegli z radiowozu, nie wyciągnąwszy kluczy ze stacyjki. Gdy Barbara weszła do mieszkania, mężczyzna był przytomny. Zaczął niewyraźnie mówić. Po polsku. Barbara odwracała wzrok od dziewczynki, która zdołała się doczołgać do mężczyzny. Sama była matką dwojga małych dzieci.

Oświadczenie prokuratora Howarda Sharpa z 24 sierpnia 2012:

„Pierwszą zaatakowaną osobą był mężczyzna w średnim wieku. Mężczyzna siedział na sofie i oglądał telewizję. Ślady DNA wskazują, że nie ruszył się z kanapy, kiedy zięć podszedł do niego uzbrojony w nóż kuchenny i zaatakował z zaskoczenia. Marek G. otrzymał kilka ciosów. Próbował wstać z kanapy i dostać się do salonu, gdzie przebywały dzieci. Udało mu się przejść do drugiej sypialni, na co wskazują ślady krwi na framudze. Tam oskarżony zadał mu kolejne ciosy. Jeden z nich był tak potężny, że nóż utkwił w kręgosłupie ofiary i poważnie uszkodził rdzeń kręgowy. Mężczyzna mógł się już tylko czołgać. Z nożem w plecach doczołgał się do progu salonu”.

Czas zgonu – 15.35.

Barbara Piskorz rozejrzała się po pomieszczeniu i na podłodze zauważyła chłopczyka. Całego we krwi, pod stołem. Miał otwarte oczy, nie ruszał się. Wzięła go na ręce. Sprawdziła puls, ale nie wyczuła. Zamarła, nie mogła się ruszyć.

Jeden z kolegów poprosił, by odłożyła dziecko na podłogę. Piskorz wyszła z mieszkania, bała się, że zwymiotuje.

Kiedy Maguire podniósł się z kolan i zajrzał w głąb salonu, zobaczył leżące na podłodze dziecko. Chłopczyka, którego przed chwilą odłożyła Barbara. Był zaskoczony, że nie ma przy chłopcu żadnego ratownika. Pochylił się nad ciałkiem, szukał pulsu. Znów za późno.

Oświadczenie prokuratora Sharpa z 24 sierpnia 2012:

„Chłopiec był następną ofiarą. To syn oskarżonego. Siedział na krześle przy stole, bawił się samochodzikami. Został ugodzony nożem w sumie trzynaście razy. Przy pierwszym ataku oskarżony zadał chłopcu pięć ciosów, uszkadzając płuca ofiary, serce, wątrobę, nerki i żołądek. Osuwając się na stół, chłopiec odsłonił plecy. Ojciec zadał mu wtedy kolejne osiem ciosów. Dziecko upadło na podłogę i chwilę później zmarło”.

Czas zgonu – 15.25.

Coxshall wydał rozkaz, by zamknąć ulicę, zabezpieczyć wejście do parku i ogródki na tyłach domu. Nikt nie miał prawa opuścić szeregowca. Do odwołania.

Maguire z policjantami weszli do drugiego pokoju. Znaleźli kolejną osobę – mężczyznę, który leżał na podłodze. Poruszał się i mamrotał. Był nagi od pasa w górę. Ubroczony krwią. Miał wiele ran kłutych na wysokości płuc oraz przecięte nadgarstki. Śmierdział alkoholem. Strażak pomyślał, że to może być sprawca. Zapytał, jak ma na imię. Mężczyzna odpowiedział. Maguire zapytał znowu, czy ktoś jeszcze jest w mieszkaniu. Tak, w sumie sześć osób. Rany na nadgarstkach – to twoja robota? Tak. W oczekiwaniu na kolejne karetki Maguire starał się utrzymać mężczyznę w stanie przytomności, a policjanci ruszyli w poszukiwaniu pozostałych ofiar.

Policjantka Daria Harasymowicz, rzeszowianka, na Jersey od sześciu lat, w policji od trzech, dojechała na Victoria Crescent kwadrans po Martynie Maguirze. Obraz chłopczyka w samym pampersie w kałuży krwi nieusuwalnie wbił się w jej pamięć. W policji mówiło się: nigdy nie zapomnisz pierwszego martwego dziecka. Spojrzała na młodego mężczyznę, który leżał na podłodze. Jego obrażenia znacząco różniły się od tych zadanych dzieciom i kobietom. Tak jakby sprawca stracił impet. Albo nie chciał zrobić sobie krzywdy.

Oświadczenie prokuratora Sharpa z 24 sierpnia 2012:

„W salonie znajdowało się jeszcze dwoje innych dzieci. Dwie dziewczynki w wieku między pięć a sześć lat. Ojciec dopadł starszą i zadał jej w sumie szesnaście ciosów: trzy w klatkę piersiową i trzynaście w plecy. Dziewczynka osunęła się na podłogę. Policjanci znaleźli ją leżącą na podłodze, między dwoma stołami. Niedaleko brata.

Obok siedziała młodsza dziewczynka, córka przyjaciół rodziny, pięciolatka. Sprawca zadał jej siedem ciosów w klatkę piersiową. Dziewczynka upadła na podłogę, ale zdołała się podnieść. Ślady krwi wskazują, że Julia chciała wydostać się z salonu. Kiedy dotarła do przedpokoju, oskarżony zaatakował ją ponownie i ugodził dziewięć razy w plecy. Nie podniosła się”.

Ratownicy wyczuli puls u obu dziewczynek. Prawdopodobnie to ich matki znajdowały się na ulicy przed domem, gdzie parkowały kolejne ambulanse. Hałas wywabił z domu mężczyznę z sąsiedniego domu. Wyszedł wprost na dwóch policjantów. Poprosili, by swoim autem zablokował wjazd na Victoria Crescent. Pobiegł do hallu po kluczyki, ale przypomniał sobie, że wypił trzy piwa. Posterunkowy Blasco w tym czasie wyniósł jedną z rannych dziewczynek do karetki. Szeptał: „Kochanie nie umieraj, zajmę się tobą”. W karetce nie było kierowcy. Razem z sanitariuszem reanimował jedną z ofiar. Blasco usłyszał głos zza pleców, to krzyczał sanitariusz: „Po prostu jedź, kurwa, prosto do szpitala, prowadź!”. Wskoczył do szoferki, ale nie potrafił wrzucić wstecznego biegu. Szarpnął skrzynią biegów. Potem znowu. „Chryste, ona umrze, bo nie potrafię obsłużyć pierdolonego samochodu”. Ruszył. W szpitalu zwoływano personel ze wszystkich placówek na wyspie. Blasco widział chaos i krzyki. Kiedy dziewczynkę zabrano na salę operacyjną, bez namysłu wskoczył do karetki, która wracała na Victoria Crescent. W mieszkaniu numer 3 wciąż pracowało kilkanaście osób, ratownicy i policjanci. Blasco wystraszył się, że mogą ślizgać się na zalanej krwią podłodze. Znalazł wiadro, mopa i zaczął sprzątać.

Oświadczenie prokuratora Sharpa z 24 sierpnia 2012:

„Nie jest jasne, w jakiej kolejności oraz w jakich pomieszczeniach zadano ciosy Izabeli i Marcie. Sprawca zaatakował żonę w salonie lub w przedpokoju. Dwukrotnie ranił ją w klatkę piersiową. Kobieta próbowała uciekać. Przez okno w łazience dostała się do ogródka. Oskarżony podążył za nią. Z ogródka nie było ucieczki, więc Izabela wspięła się przez okno, po czym ruszyła biegiem w stronę drzwi frontowych. Po drodze chwyciła telefon komórkowy, który należał do jej ojca. Chciała zadzwonić po pomoc. Przez pomyłkę wybrała 997 – numer polskiej policji, który na Jersey nie działał.

W tym samym czasie Marta próbowała uciekać. Nie wiadomo, w którym pomieszczeniu przebywała, gdy sprawca zaatakował ją nożem. Nie wiadomo, dlaczego kobieta zwlekała z wyjściem na zewnątrz. Być może próbowała pomóc dzieciom. Opuszczała mieszkanie, krzycząc. Upadła przy drzwiach sąsiadów.

Chwilę później z domu wybiegła Izabela, a zaraz po niej jej mąż. Dopadł ją i ponownie zaczął dźgać – mimo upomnień ze strony świadków. Jeden z rezydentów próbował powstrzymać oskarżonego. Sprawca skierował na niego nóż, jakby chciał się na niego zamachnąć, ale nie zaatakował. Ruszył do swojego mieszkania, a po drodze zaczął na oślep zadawać sobie rany. Izabela już się nie podniosła.

Oskarżony wszedł do sypialni i osunął się na podłogę”.

Cztery ofiary płci żeńskiej zabrano do szpitala.

Kolejną karetką pojechał człowiek, który przedstawił się jako Damian. O 16.30 przeszedł operację.

W sali obok o życie walczyła kobieta w czerwonym podkoszulku.

Lekarze z Jersey General Hospital dzwonili na wyspę matkę, ponieważ potrzebny był teraz dziecięcy patolog. Do tej pory na Jersey nie było takiego zapotrzebowania.

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Węgierska 25A, III p., 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

[email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel./fax +48 22 621 10 48

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Dział marketingu: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected]

[email protected], [email protected]

Audiobooki i e-booki: [email protected]

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, [email protected]

Wołowiec 2019

Wydanie I