Miasteczko Panna Maria. Ślązacy na Dzikim Zachodzie - Ewa Winnicka - ebook + audiobook

Miasteczko Panna Maria. Ślązacy na Dzikim Zachodzie ebook

Ewa Winnicka

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W poniedziałek 3 grudnia 1854 roku do portu w Galveston w Zatoce Meksykańskiej w stanie Teksas przypłynęły dwa statki pasażerskie. Wiozły czterystu osiemdziesięcioro dwoje pasażerów, w tym grupę chłopów ze wsi Płużnica Wielka na Śląsku. Przybyli na zaproszenie księdza Leopolda Moczygemby, który obiecał im, że znajdą tu raj na ziemi. Po zejściu z pokładu wyruszyli na podbój Dzikiego Zachodu, włączając się w tok amerykańskiej historii. Założyli osady Panna Maria, Cestohowa i Kosciusko, bywali kowbojami, bandytami, ranczerami, żołnierzami i milionerami. Powoli z Polaków w Teksasie zmienili się w Teksańczyków z Polski lub Teksańczyków ze Śląska, bo kwestia, co jest prawdziwą ojczyzną ich przodków, pozostaje dla wielu nierozstrzygnięta.

Ewa Winnicka opowiada niezwykłe losy śląskich osadników, wpisując je w dzieje Teksasu, największego amerykańskiego stanu, który – jak przekonują jego mieszkańcy – jest najlepszy we wszystkim, począwszy od liczby uniwersytetów po stan publicznych toalet. Tu decyduje się przyszłość Ameryki, tu hoduje się najwięcej bydła, stąd pochodzą najsłynniejsi kowboje i tu znajdują się największe złoża ropy w całych Stanach. Tu mieszkają też najwięksi patrioci. W sercach niektórych z nich jest miejsce dla starego kraju, domu prapradziadów. I to o nich jest ta historia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 321

Oceny
4,2 (79 ocen)
36
30
9
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
anpikula

Nie oderwiesz się od lektury

Przesłuchałam książkę w 1 dzień, praktycznie bez przerw. Sama pochodzę z Górnego Śląska, z miejscowości nieopodal Śląska Opolskiego. Przedziwnie jest słuchać o wioskach, które się zna, o nazwiskach, które się kojarzy. A poza tym, to opowieść o tożsamości, bardzo sprawnie napisana, fascynująca i pobudzająca wyobraźnię.
00
olivialasocka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesujące
00
JustynaMyszor

Nie oderwiesz się od lektury

Początek wolny, ale z czasem nabiera tempa. Ciekawy reportaż.
00
imaginationistheonlyobstacle

Z braku laku…

Autorzy wydawnictwa Czarne są w większości beneficjentami grantów fundowanych przez niemiecki rząd, lub niemieckie organizacje. Muszą więc realizować życzenia swoich sponsorów, co znajduje odzwierciedlenie w ich dziełach. Muszą wrzucać różne antypolskie akcenty, których wiele znalazło miejsce również w tej niezwykle nudnej książce na bardzo interesujący temat.
03

Popularność




2SERIA AMERYKAŃSKA

Lawrence Wright Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w sprawie przemocy rytualnej

Geert Mak Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki (wyd. 2)

Timothy Egan Brudne lata trzydzieste. Opowieść o wielkich burzach pyłowych

Charlie LeDuff Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje (wyd. 2)

Alex Kotlowitz Amerykańskie lato. Depesze z ulic Chicago (wyd. 2)

Piotr Jagielski Święta tradycja, własny głos. Opowieści o amerykańskim jazzie

Jan Błaszczak The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side (wyd. 2)

Woody Guthrie To jest wasz kraj, to jest mój kraj

Lawrence Wright Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę (wyd. 2 zmienione)

Sara Marcus Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl

Nick Bilton Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę (wyd. 2)

Nicholas Griffin Miami 1980. Rok niebezpiecznych dni

Nicholas D. Kristof Sheryl WuDunn Biedni w bogatym kraju. Przebudzenie z amerykańskiego snu

Richard Grant Najgłębsze Południe. Opowieści z Natchez, Missisipi

Lawrence Wright Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary (wyd. 2)

Sam Quinones Dreamland. Opiatowa epidemia w USA (wyd. 3)

Rosecrans Baldwin Los Angeles. Miasto-państwo w siedmiu lekcjach

Alex Marzano-Lesnevich Pamięć ciała. Przemoc seksualna, morderstwo i kara

William S. Burroughs Jack Kerouac A hipopotamy żywcem się ugotowały (wyd. 2)

Robert Kolker W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii (wyd. 2)

Bob Drury Tom Clavin Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia Czerwonej Chmury, wodza Siuksów (wyd. 3)

Jon Krakauer Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija (wyd. 2)

Olivia Laing Miasto zwane samotnością. O Nowym Jorku i artystach osobnych

Jenn Shapland Moja autobiografia Carson McCullers

Charlie LeDuff Praca i inne grzechy. Prawdziwe życie nowojorczyków (wyd. 2)

Patti Smith Pociąg linii M (wyd. 2)

Harry Crews O mułach i ludziach. Dzieciństwo w Georgii

Patti Smith Poniedziałkowe dzieci (wyd. 3)

John Bloom Jim Atkinson Bardzo spokojna okolica. Zbrodnia w Teksasie

Patrick Radden Keefe Imperium bólu. Baronowie przemysłu farmaceutycznego

Mary Karr Klub Łgarzy

Piotr Jagielski Grunge. Bękarty z Seattle

Hampton Sides Krew i burza. Historia z dzikiego Zachodu (wyd. 2)

Benjamin Gilmer Przypadek doktora Gilmera. Zbrodnia, medyczna zagadka i sprawiedliwość w Appalachach

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce Joseph Jaworski

Wybór fotografii Ewa Winnicka i Przemysław Pełka

Copyright © by Ewa Winnicka, 2024

Opieka redakcyjna Przemysław Pełka

Redakcja Magdalena Błędowska

Korekta Inez Kropidło / d2d.pl, Iwona Łaskawiec / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-916-6

Kazikowi i Staśkowi

Miasteczko Panna Maria, koniec lat osiemdziesiątych XX wieku

fot. Joseph Jaworski / The Polish Heritage Center at Panna Maria

I wicher pizdnął. Galveston 1854

Rejs trwał zwykle dziewięć tygodni. Ten był wyczerpujący: kilka osób zmarło i wyrzucono je za burtę do Atlantyku. I przerażający. „Jeden dzień ich pizdnął wicher, ale tak mocno ich uderzył, że się łódź nachyliła i woda się przelewała do nich. […] Ojcowie zawołali wszystkie dzieci do kupy i złączyli ręce, i mówili modlitwy, żeby się Pon Bóg zmiłował, coby się nie potopili. A te kapitany tej łodzi to tak się śmiali, […] że to się wtedy jedzie, jak się łódź chyli”1.

Dwa statki – Weser oraz Ammerland – przypłynęły z Bremy w poniedziałek 3 grudnia 1854 roku. Wiozły czterystu osiemdziesięciu dwóch pasażerów, w tym grupę chłopów ze wsi Płużnica Wielka pod Strzelcami Opolskimi[1] i z okolic, z rejencji opolskiej w państwie pruskim. Z Galveston w Zatoce Meksykańskiej, w stanie Teksas, część przeprawiła się do miasta Karlshafen, właśnie przemianowanego na Indianolę, skąd bliżej było im do San Antonio.

W Galveston zarejestrowano między innymi rodziny: Moczygemba, Przybysz, Weiss, Dziuk, Gabrys, Janta, Manka, Kuhel, Bomba, Rzeppa, Kyrish, Bronder, Urbanczyk, Kniejski, Czerner, Krawiec, Snoga[2].

Na wybrzeżu szalała żółta febra. Ci, którzy mieli siłę, ruszyli pieszo na północ, wzdłuż rzek Cibolo i San Antonio, ciągnąc za sobą dobytek: pierzyny, narzędzia rolnicze, woreczki ze śląską ziemią, by udomowić nowe miejsce, oraz krzyż z kościoła parafialnego w Płużnicy. Zamożniejsi najęli wozy zaprzężone w woły.

Przybysze wzbudzali zainteresowanie i zdziwienie osadników. Najpierw pochodzących z Prus urzędników, którzy przyjmując nowych, spodziewali się chłopów mówiących po niemiecku, a nie słowiańską gwarą, w starym kraju nazywaną przez część z nich wasserpolnisch, „rozwodnionym polskim”. Potem miejscowych z Pogranicza, którzy nie widzieli dotąd tak dziwnego zjawiska. „To była jedna z najbardziej malowniczych scen mojego dzieciństwa – wspominał Lyman B. Russell, autor pamiętników drukowanych w 1932 roku na łamach „Dallas Morning News”. – Wiele spośród kobiet nosiło suknie, które uważano wówczas za bardzo krótkie, ukazujące nogi na dwa albo trzy cale powyżej kostki. Niektóre miały drewniane buty. Nosili kapelusze z szerokimi, opadającymi rondami, w żaden sposób nieprzypominające tych widywanych w Teksasie. Mieli niebieskie kubraki z ciężkiej wełny sięgające niewiele poniżej pasa, zebrane z tyłu w fałdy lamówką z tego samego materiału”2.

Rozbili obóz na prerii, na niewielkim wzgórzu. Spali na gołej ziemi, oganiając się kijami od grzechotników i dzikich kotów. „Ludzie niemalże z głodu nie marli: wprawdzie pieniądześmy mieli, ale nie było nic do kupienia; zaledwo kto z nas wyszedł z miejsca, już z biedą mógł natrafić na powrót. Kilku też od ukąszenia wężów poumierało. […] Mieszkaliśmy w jamach pokrytych chrustem i badylami. Kiedy już bieda gwałtowna poczęła dociskać, musieliśmy się rozejść w różne strony na służbę do Amerykanów; ale, mój Boże, po kilkomiesięcznej pracy, zamiast zapłaty, grozili nam rewolwerem i myśmy z niczym wracali do swoich zagród; a tu głód, nędza; dzieci płaczą i o chleb wołają. […] Na samo wspomnienie łzy oczy mącą”3.

Nic w Teksasie nie przypominało życia, które zostawili za sobą.

W listach[3] wyrażali natomiast entuzjazm, zarażając wyjazdową gorączką krewnych. Chwalili klimat, przede wszystkim brak ciężkiej zimy. Jan Gawlik z rodziną dziękował Panu Bogu, że ich „z tej niewoli i utrapienia egipskiego wyzwolić raczył, a dopomógł […] prziść do tak pięknej i wesołej ziemi amerykańskiej; w której się nie znajdują takie zdzierstwa ani oszukaństwa, ani złodziejstwa, ani zazdrości jak na Śląsku. […]. Tutaj się oni w bydle kochają, a nie w budynkach, ale życie prowadzą pańskie”4. Jan Moczygemba zauważał rozmach nowego kraju: „Jak masz pieniądze, to sobie możesz chować bydła i tysiąc, bo sam tak mają Amerykanie. […] Nie trza na paszę nic ostawiać, bo sam kędy wezdrzi, to jeno połszoł”[4]5.

Listy krążyły jak relikwie po śląskich domach. W wielu chłopach wzbudziły nadzieję na wyjście z biedy, wielu nie miało już nic do stracenia. „Chęć wyemigrowania do Ameryki rozprzestrzenia się jak zaraza”6 – narzekał landrat Schneider z Olesna w nocie do królewskiej administracji w Opolu.

W styczniu 1855 roku szesnaście rodzin ruszyło dalej na zachód, do oddalonej o ponad sto pięćdziesiąt kilometrów osady Bandera, gdzie miał działać tartak. Wśród nich: Adamietz, Anderwald, Haiduk, Jureczka, Kalka, Mazurek, Kindla, Knapik, Morawiec, Pyka, Dlugosh, Klatka. Prócz dobrze prosperującego tartaku zastali tam Komanczów i niechętnych Anglosasów. Pojedyncze rodziny próbowały szczęścia w San Antonio i w niemieckich osadach.

Między 1854 a 1870 rokiem w Teksasie osiedliło się ponad 3470 osób z Górnego Śląska. Byli częścią kolonizacyjnego planu Leopolda Moczygemby, młodego franciszkanina z Płużnicy, misjonarza w Teksasie, który namówił ich na wyprawę do innego świata.

Zaczęli go więc kolonizować.

Thomas Ruckman, kierownik poczty, bankier, kupiec i założyciel Heleny w hrabstwie Karnes, wspominał polowanie w okolicach zbiegu rzek San Antonio i Cibolo, na które wyruszył z ludźmi z miasta. Tam, gdzie dotąd była pusta preria, zauważył płonące ogniska. Kiedy podjechał bliżej, zobaczył wykopane doły pokryte darnią. W ziemiankach siedzieli wystraszeni ludzie. „Nie rozumieli ani słowa z tego, co do nich mówimy. Chowali się do dołów. O ile mogliśmy się zorientować, musieli spaść z gwiazd albo z Księżyca”7.

2022. Miejski kowboj

Roy Dugosh odpina od pasa rewolwer i kładzie go przede mną na stole.

Siedzimy w budynku parafialnym kościoła Świętego Stanisława w Banderze, dokąd Roy zgodził się przyjść, żeby opowiedzieć o swojej misji.

Jest to ten sam kościół, który kamieniarz z Rozmierzy Johann Dlugosh, prapradziadek Roya, pomagał budować po tym, jak na początku 1855 roku wraz z kilkunastoma rodzinami dotarł do Bandery i wyrzucił ze swojego nazwiska „l”. Dla rodziny Johann postawił dom z piwnicą, która przetrwała do dziś i jest atrakcją historyczną, bo piwnice w Banderze należą do rzadkości. Roy, jedenasty z dwanaściorga dzieci Johna Dugosha, wciąż w tym domu mieszka.

Chwilę wcześniej ktoś włamał się do banku przy głównej ulicy, wybuchła strzelanina, były ofiary śmiertelne. Zamaskowany złodziej uciekł z łupem.

Ponieważ to właśnie Roy był złodziejem, prócz rewolweru ma przy sobie czarny wór na łupy. Ma też skórzane spodnie, kamizelkę, buty kowbojskie z nałożonymi, mimo braku konia, ostrogami, wielką klamrę do paska i znoszony kapelusz. Roy przekroczył siedemdziesiątkę i dopóki w jego uśmiechu nie błysną amerykańskie, pełne zęby, w starym kowbojskim stroju prezentuje się jak przybysz z głębokiej przeszłości.

– Postrzelaj na próbę. Jest nabity prawdziwym prochem z epoki.

Od wielu lat Roy, elektryk, niegdyś pracownik wodociągów w San Antonio, zapoznaje z miejscową kulturą dorosłych i dzieci. W soboty po południu rekonstruuje z kolegami wydarzenia z życia kowbojów. Są to przede wszystkim napady na bank, wjazdy do miasta wozem osadników i strzelaniny. Czasem – walki z Indianami. Jedna z takich rekonstrukcji zakończyła się godzinę temu. Aktorzy, większość już na emeryturze, rozeszli się do domów.

Roy Dugosh, 2023

Fot. Ewa Winnicka

To mój pierwszy miesiąc w Teksasie i nie mam pewności, czy próba strzelania pod budynkiem parafii, blisko głównej ulicy, jest najlepszym pomysłem na integrację z tutejszą społecznością.

Trzy miesiące wcześniej uzbrojony w półautomatyczną broń osiemnastolatek wszedł do szkoły w pobliskim Uvalde. Zamordował dziewiętnaścioro dzieci i dwie nauczycielki. Po tym tragicznym wydarzeniu w Stanach Zjednoczonych na nowo rozgorzała dyskusja o ograniczeniu dostępu do broni palnej. W Teksasie odebrano ją jako kolejny zamach na Drugą Poprawkę[5]. Roy nie ma wątpliwości:

– Tylko strzelając, możesz pozbyć się uprzedzeń. Ci, którzy nie umieją strzelać, są przyczyną wszystkich tragedii. Nic tak nie poprawia bezpieczeństwa jak szacunek do broni. Rodzice uczyli nas tego, odkąd odrośliśmy od ziemi. Zabieraliśmy broń do szkoły, do kościoła, wszędzie, nie było problemu.

Widząc moje wahanie, Roy wykręca numer do urzędu miasta. Jest sobotnie popołudnie, ale ktoś, kto odbiera telefon, godzi się na oddanie strzałów na rogu Szóstej Ulicy, przy cmentarzu.

Wychodzimy na zewnątrz.

Misją Roya, obecnie miejskiego kowboja, jest gruntowanie patriotyzmu, czyli popularyzowanie wizerunku mężczyzny, który jeździł konno, ujarzmiał teksańską ziemię i zwierzynę oraz żył według chrześcijańskich zasad.

– Ludzie, którzy tu przyjechali, wierzyli w Boga, a Bóg wskazał im ten kraj – tłumaczy.

– Chłopi, którzy przyjechali ze Śląska, nie byli kowbojami – mówię.

– Tu jest Teksas. Jeśli mieszkasz w Teksasie, chcesz być kowbojem. Turyści z Rumunii, którzy dzisiaj oglądali strzelaninę, przysięgali, że też by chcieli.

Zanim udaje mi się zadać następne pytanie, na plebanię wraca proboszcz, który od początku posługi w Banderze pilnuje, by na teren należący do kościoła parafianie przychodzili nieuzbrojeni. Pokazuje Royowi tabliczkę z przekreślonym rewolwerem przymocowaną do kościelnej bramy.

Roy niechętnie chowa broń do kabury. Lekcji strzelania nie będzie.

Zbliża się popołudniowa msza i przy plebanii parkuje pikap, z którego wysiada para w średnim wieku. Na zderzaku auta kolejny raz widzę nalepkę „Nie urodziłem się w Teksasie, ale przeniosłem się tutaj tak szybko, jak się dało” obok innej, z napisem „God Save Texas”.

– Roy, dlaczego wszyscy chcieliby mieszkać w Teksasie?

– Bo jesteśmy najwięksi, kochamy Boga i sąsiadów. Nie ma lepszego miejsca na ziemi.

Tak jak w połowie XIX wieku, kiedy Ślązacy opuszczali Bremę, Teksas ma najlepszy PR na świecie.

1The best

Pewnego letniego popołudnia 2022 roku wysiadłam z samolotu w San Antonio i z ekranów zawieszonych w hali przylotów dowiedziałam się, że trafiłam do najchętniej odwiedzanego miasta w Stanach Zjednoczonych, z największą liczbą baz wojskowych i najwyższym szacunkiem dla weteranów.

Pół roku później na lotnisku w Houston usłyszałam zapętloną mantrę o największym uniwersytecie, największej liczbie studentów, najbardziej zaawansowanych technologiach i najszybszym na świecie rozwoju. W Austin – o galopującym przemyśle high-tech i światowej stolicy muzyki live.

Nie wysiadałam z samolotu w Dallas-Fort Worth, ale daję głowę, że utrwalano tam informację o przyszłym największym lotnisku na świecie. W Teksasie starannie podlewa się palmę pierwszeństwa.

Teksas jest (nie licząc Alaski, a Teksańczycy niechętnie ją liczą) największym stanem w całej Unii; w 2050 roku będzie też najludniejszym.

Znajdują się tu największe złoża ropy w całych Stanach, jest najwięcej rancz, na czele z King Ranch, większym niż lądowa powierzchnia stanu Rhode Island. Jeździ najwięcej pikapów – prawie połowa wszystkich samochodów kupowanych przez Teksańczyków to półciężarówki. Każdy poważny producent samochodów ma teksański model.

Historia tego stanu jest wyjątkowa: przez dziesięć lat był on niezależną republiką, a w 1846 roku dobrowolnie przystąpił do Unii. W jego konstytucji zapisano, że w każdej chwili może się od Stanów odłączyć. To argument podnoszony za każdym razem, gdy w Waszyngtonie zaczyna się dyskutować o sprawach niepodlegających w Teksasie dyskusji. Ostatnio jest to dostęp do broni.

Ma najdłuższą granicę z Meksykiem; co roku rekordowe dwa miliony emigrantów na wszystkie sposoby pragną się przez nią przedostać do Stanów Zjednoczonych. Kryzys na granicy nasilił się w ostatnich latach. Liczba przyjezdnych przekracza możliwości absorpcyjne stanu, jest też przyczyną głębokiej polaryzacji w całym kraju.

Zarejestrowano tu największą liczbę sztuk broni posiadanej przez obywateli. Według Centers for Disease Control and Prevention (CDC), agencji, która między innymi śledzi śmiertelność z powodu użycia broni palnej w poszczególnych stanach, w 2021 roku, ostatnim z zarejestrowanymi danymi w czasie, kiedy piszę tę książkę, w Teksasie zginęło w ten sposób 4613 osób, i jest to krajowy rekord. Teksańczycy tłumaczą, że są wielkim i gęsto zaludnionym stanem, i pokazują palcem odwiecznego rywala, Kalifornię, która wprowadziła restrykcyjne prawo dostępu do broni, a mimo tego w tym samym czasie zginęło tam 3576 osób8.

W 2022 roku, po uchyleniu przez Sąd Najwyższy legalizującego aborcję orzeczenia w sprawie Roe versus Wade (1973), w Teksasie zaczęły obowiązywać najbardziej restrykcyjne przepisy w Stanach: za dokonanie aborcji, która stała się teraz przestępstwem drugiego stopnia, lekarzowi grozi dożywocie i kara co najmniej stu tysięcy dolarów. Wyjątek to zagrożenie życia i zdrowia kobiety. Egzekucję zakazu aborcji powierza się również obywatelom, którzy mogą składać pozwy przeciwko osobom i instytucjom wykonującym zabiegi. Jeśli wygrają sprawę, otrzymują co najmniej dziesięć tysięcy dolarów.

Teksas jako jedyny stan w Unii korzysta z własnych źródeł energii i ma niezależną sieć energetyczną. Pod tym względem wciąż funkcjonuje niemal jak odrębne państwo. Teksańczycy lubią o sobie mówić, że są samowystarczalni. Zainwestowano tu miliardy w linie przesyłowe wysokiego napięcia przenoszące energię wiatrową z prerii do miast[6] i zredukowano niemal do zera łączność z innymi stanami. Wszystko po to, by uniknąć regulacji federalnych. Ta niezależność pokazała mniej przyjemne oblicze, kiedy w lutym 2021 roku, po atakach mrozu i burzach śnieżnych, supernowoczesne turbiny wiatrowe zamarzły. Zabrakło prądu w ponad czterech i pół milionach domów, zmarło nawet siedemset osób. Nieliczne linie przesyłowe łączące Teksas z Meksykiem i z innymi stanami były zbyt słabe, by powstrzymać katastrofę.

Prócz tego:

Teksas ma rozpoznawalną na całym świecie tożsamość, własną mitologię. Nie da się go pomylić z żadnym innym stanem.

Przez dziesięciolecia był ukochanym dzieckiem Hollywood. Na srebrnym ekranie nie reprezentował jednak realnego miejsca. Stał się symbolem nieokiełznanego Zachodu, placem zabaw, sceną, na której raz po raz odgrywano legendy Pogranicza. W filmach Johna Forda, George’a Stevensa, Williama Wylera, Howarda Hawksa czy Anthony’ego Manna „Teksas” był momentem egzystencjalnym, gdy człowiek staje twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem[7]. Siła teksańskiego mitu mogła przerażać samych Teksańczyków.

Wychowany w Dallas Lawrence Wright, pisarz i reporter „New Yorkera”, wspominał służbowy pobyt w Egipcie i wizytę w stajni, skąd chciał wypożyczyć spacerowego konia na przejażdżkę wokół piramid. Właściciel był zachwycony, kiedy się dowiedział, że Wright jest z Teksasu. „Mam dla ciebie specjalnego konia” – powiedział i zaraz trzej jego treserzy wyprowadzili z boksu wściekłego, charczącego ogiera z pulsującymi nozdrzami, na którym nikt nie jeździł od dwóch lat. „Nie byłem Johnem Wayne’em, ale żeby zachować twarz, wsiadłem na dzikusa. Wystrzelił z kopyta, minął Sfinksa i zapewne dopiero w połowie drogi do Libii udało mi się go zawrócić”9.

W czasach głęboko pionierskich w Wirginii istniały trzy kary za ciężkie zbrodnie: śmierć, uwięzienie i zesłanie do Teksasu.

Teksas nie zajmuje pierwszego miejsca w rozwijaniu transportu publicznego, więc by poruszać się po stanie, trzeba mieć samochód. Dzięki temu w New Braunfels, przy międzystanowej drodze numer 35, mogłam kupić dwa razy tańszą niż gdziekolwiek w Europie benzynę – na Buc-ee’s, stacji z największą na świecie liczbą stanowisk do tankowania. Mogłam też kupić kowbojski kapelusz w największym przystacyjnym sklepie z teksańskimi pamiątkami i szybkim jedzeniem, a następnie skorzystać z jednej z osiemdziesięciu trzech toalet, które niedawno zgarnęły tytuł najlepszych toalet na świecie. Być może z powodu zawieszonych w umywalniach obrazów olejnych przedstawiających konie. Buc-ee’s to zapewne również największa na świecie galeria sztuki urządzona w WC.

Przed stacją wisiał okolicznościowy billboard: „Dwa najważniejsze powody, żeby skorzystać z Buc-ee’s, to jedynka i dwójka. Musisz się tu załatwić, żeby uwierzyć”.

Czytałam go dwa razy.

„Teksas jest stanem umysłu”, zanotował John Steinbeck w książce Podróże z Charleyem, będącej zapisem wyprawy po Stanach Zjednoczonych. Dwadzieścia trzy lata po wydaniu Gron gniewu zapakował do półciężarówki starego pudla Charleya i ruszył, by sprawdzić, czym jest współczesna mu Ameryka. Nie mógł ominąć miejsca urodzin swojej żony.

Teksas jest mistyką, bardzo zbliżoną do religii. […] Ludzie albo namiętnie kochają Teksas, albo go nienawidzą, i podobnie jak w innych religiach tylko niewielu ośmiela się nad nim zastanawiać, z obawy, że zagubią się w tajemnicach i paradoksach. Wszelkie moje obserwacje mogą być szybko przekreślone przez inną opinię czy kontrobserwację. Jednakże […] Teksas jest jeden. Na przekór całej olbrzymiej różnorodności terenu, klimatu i zewnętrznego wyglądu i mimo wszelkich wewnętrznych zwad, sporów i zmagań Teksas ma wielką spoistość, może silniejszą niż jakakolwiek inna część Ameryki. Bogaty, biedny, odnoga, zatoka, miasto czy wieś – Teksas jest obsesją, głównym tematem dociekań i namiętnie cenioną własnością wszystkich Teksańczyków10.

Od co najmniej dwudziestu lat z ust do ust i w lokalnych mediach krąży podniosła do granic wytrzymałości odezwa przypisywana Bobowi Wheelerowi, zmarłemu w 2017 roku politykowi, członkowi stanowej Izby Reprezentantów. Wyjaśnia, na czym polega wyjątkowość ojczyzny Teksańczyków, i nieodmiennie wzbudza ich wzruszenie.

Kiedy pytają mnie, opowiadam o dawnych i współczesnych bohaterach tego stanu, o LBJ[8], Michaelu Dellu[9], Dentonie Cooleyu[10]. Ale tak naprawdę w Teksasie najwspanialsi jesteście wy, Teksańczycy.

Mniej więcej w zeszłym miesiącu po raz pierwszy pojechałem do Europy. Nigdy tam nie byłem, ale wszyscy moi przyjaciele mówili o „czasie, który spędzili w Europie”. To była piekielnie długa podróż, i wiecie co, na widok mojego kapelusza ludzie zatrzymywali się i wołali: „Hej, kowboju, kochamy Teksas!”. Podchodzili z uśmiechem na twarzach. Wiecie dlaczego? Bo byli pewni, że będę dla nich miły. Bo jestem z Teksasu. Wtedy do mnie dotarło: znali Teksańczyków, nawet jeśli nigdy żadnego nie spotkali.

To jest tak: patrzycie na mapę Idaho lub Stambułu i mówicie: „Co to do cholery jest?”. Ale wiecie, że każdy w Idaho lub Stambule, kto widzi zdjęcie Teksasu, wie cholernie dobrze, co to jest. To nie kształt, to nie stan, to stan umysłu.

To dzięki Wam.

Jest w Was ogień, który stworzył ten naród, płonął on w każdej osobie, która założyła to wspaniałe miejsce i która przekazała ten ogień poprzez krew lub pot każdemu z Was. Jest w Was duch, który uczynił Teksas tym, czym jest, nawet jeśli nie możemy […] stanąć z bronią, aby to udowodnić. […]

Kumpel mojego taty mawia: niektórzy ludzie powstali z gorętszego ognia. Cóż, to właśnie oznacza być Teksańczykiem: być wykutym z gorętszego ognia. […] Ujawnia się to nawet wtedy, gdy widzisz, że facet przed tobą wyrzuca z okna samochodu śmieci. Trąbisz wściekle i myślisz: „Sukinsyn. Śmieci na MOJEJ autostradzie”.

Kiedy ostatni raz byłeś w domu kogoś w Nowym Jorku i widziałeś dużą mapę Nowego Jorku na jego ścianie? Nigdy. Kiedy ostatnio jechałeś przez Oklahomę i widziałeś ich flagę powiewającą na czterech firmach z rzędu? To samo. Czy możesz mi w ogóle powiedzieć, jak wygląda flaga w Luizjanie? Jestem cholernie pewien, że nie. Ale założę się o mój tyłek, że nie możesz przejechać dwudziestu minut od swojego domu i nie zobaczyć firmy, która ma dużą flagę Teksasu jako część swojego logo.

Kiedy zapytasz mężczyznę z Nowego Jorku, kim jest, odpowie, że maklerem giełdowym lub księgowym. Kiedy zapytasz kobietę z Kalifornii, poda ci swoje nazwisko lub kierunek studiów. Do diabła, każdy z nich może powiedzieć „jestem republikaninem” lub „jestem demokratą”. Kiedy zapytasz Teksańczyka, kim jest, zanim powie „jestem metodystą”, „jestem prawnikiem” lub „jestem John Smith”, powie ci, że jest Teksańczykiem.

W głębi duszy wiesz, tak jak ja, że Teksas jest po prostu trochę inny.

Gdy moi amerykańscy znajomi, nowojorczycy z wyboru i przekonania, dowiedzieli się, że będę pracować w Teksasie, na wyrywki zaczęli mnie przed tym przestrzegać i podsyłać artykuły świadczące o grozie i szaleństwie, które ogarnęły tę część Ameryki. Były to cytaty z liberalnych gazet, „New York Timesa” i „Washington Post”. Robert Nickelsberg, ceniony fotoreporter wojenny, podsunął mi tekst o politycznej zmowie nafciarzy przeciwko alternatywnym wobec kopalnych źródłom energii. Irena Grudzińska-Gross, profesorka z Uniwersytetu Princeton – o tym, że religia chrześcijańska już prawie zyskała tu status oficjalnej, a Samuel Crawford, urodzony w Teksasie emerytowany bankier, ostrzegał przed fundamentalizmem, ukrytym pod ostentacyjną galanterią, tak charakterystyczną dla mieszkańców stanu.

Laurence Wright uważa, że Teksas to pierwsze lustro, w którym przeglądają się Amerykanie. Oraz szklana kula Ameryki. „Bogaty, uzbrojony po zęby i zuchwały – […] pokazuje, dokąd zmierza kraj”11 – pisał w recenzji jego książki Ben Macintyre z „The Times”.

W 1854 roku, kiedy przerażona grupa chłopów ze Śląska kopała pierwsze ziemianki i śniła o lepszym świecie, Teksas był forpocztą Stanów, laboratorium, w którym wykuwał się brutalny mit założycielski tego kraju. Ślązacy, wyprowadzeni z Europy jak w legendzie o zaczarowanej fujarce szczurołapa, musieli wziąć w tym udział.

The Frontier

Jeszcze zanim tereny na północ i południe od Rio Grande podbili Hiszpanie, miały one symboliczne znaczenie w prekolumbijskiej kulturze azteckiej. Aztekowie uważali świat za płaski, a każdemu z kierunków przypisali kolor. Północ była biała, jej kamieniem był krzemień i rósł tam biały puchowiec, drzewo obfitości. „Północ kojarzono jednak również ze śmiercią i zimą, tamtędy wiodła droga do krainy duchów”12 – notuje Ed Vulliamy, angielski reporter, który dokumentował wojny narkotykowe na granicy meksykańsko-amerykańskiej. W reportażu Ameksyka przytacza opowieść Miguela Olmosa Aguilery, kierownika Wydziału Kulturoznawstwa w El Colegio de la Frontera Norte w Tijuanie: „Pojęcie frontera zawsze miało znaczenie […] emocjonalne oraz baśniowe. Od czasów prekolumbijskich miejsce to łączyło się w wyobraźni mieszkańców Ameryki Środkowej ze śmiercią i sławą, cierpieniem i heroizmem, a także z rzeczywistością, która zabija ludzi”. Kiedy w XV wieku Europejczycy zaczęli swój krwawy rajd, to wszystko – śmierć, sława, cierpienie i heroizm – stało się na Pograniczu sprawą bardzo realną.

Konkwistadorzy badali ten obszar od 1519 roku, ale pierwsze franciszkańskie misje powstały tu po roku 1680. Dziesięć lat później otworzono misję San Antonio, która rozrosła się w miasto, ale biali osadnicy z wicekrólestwa Nowej Hiszpanii nieczęsto zapuszczali się na daleką północ.

Na początku XIX wieku tereny te, zwane już Teksasem[11], były częścią zaniedbanej prowincji Coahuila. Zamieszkiwały ją walczące ze sobą plemiona, próbujące jednak wspólnie odeprzeć hiszpańskich i anglosaskich straceńców. Centralą w stolicy państwa, Meksyku, targały wówczas niepokoje wywołane przez wojny napoleońskie w Europie oraz bunty Kreolów i Metysów, rozwścieczonych sposobem sprawowania władzy przez namiestników z Madrytu[12].

Tymczasem na północy rozwijały się Stany Zjednoczone – młode, ekspansywne państwo. Kiedy w 1803 roku USA odkupiły od Francuzów Luizjanę[13], a w 1819 wymusiły na Hiszpanach sprzedaż Florydy, ci ostatni zdali sobie sprawę, że ich kolonialne imperium jest zagrożone. Teksas był surowy, ale atrakcyjny: prerie, lasy i żyzna ziemia mogły wykarmić całe stada bydła. Europejczyków mieszkało tu niewielu, ich przyczółki tworzyło szesnaście warownych misji zakonu franciszkanów. Stanowiły one schronienie dla wojska oraz miejsce przeprogramowywania, dobrowolnego i na siłę, członków miejscowych plemion na posłusznych katolików.

Na Starym Kontynencie trwała jeszcze wojna z Napoleonem, gdy Diego Morphy, hiszpański konsul z Nowego Orleanu, wpadł na pomysł, by do Teksasu sprowadzić katolików ze wschodniej Europy. Padło na Polaków. Gdyby przyjechali, wzmocniliby prowincję, a zarazem osłabili napoleońską armię, do której wstępowali jak szaleni. Morphy obiecał transport przez Atlantyk, pas ziemi blisko Zatoki Meksykańskiej oraz autonomię, lecz odzewu nie było. Polacy okazali się emocjonalnie związani z Napoleonem – i w ten sposób stracili okazję do kolonizacji amerykańskiego Zachodu13. Morphy skierował ofertę do Niemców, ale Niemcy nie byli jeszcze gotowi. Hiszpanie na własną zgubę wezwali więc białych, spragnionych darmowej ziemi mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Ci musieli tylko przyjąć hiszpańskie obywatelstwo, przysiąc wierność wicekrólowi i nie dać się oskalpować.

Główny bohater doskonale udokumentowanej powieści Philippa Meyera Syn, opowiadającej o pięciu pokoleniach potężnej teksańskiej rodziny, w skondensowany sposób przedstawia historię tego miejsca:

Hiszpanie byli w Teksasie przez stulecia, ale nic z tego nie wyszło. Od czasów Kolumba podbijali wszystkie plemiona, które weszły im w drogę. […] Apacze ze szczepu Lipan powstrzymali starych konkwistadorów. Potem nadeszli Komancze. Ziemia nie widziała nikogo takiego od czasów Mongołów: zepchnęli Apaczów do morza, rozbili hiszpańską armię i zamienili Meksyk w targ niewolników14.

Tymczasem w wicekrólestwie wciąż trwała wojna domowa: partyzanci nie ustawali w próbach obalenia wicekróla i powołania niezależnej od Madrytu monarchii, w której zrównano by prawa Kreolów i półwyspiarzy. Krzepła świadomość narodowa. W sierpniu 1821 roku wicekról musiał abdykować, a na czele niepodległego Meksyku stanął kreolski generał Agustín de Iturbide i od razu ogłosił się cesarzem. Kraj był wyniszczony walkami wewnętrznymi oraz starciami z Apaczami i Komanczami. Rządzący nie mieli doświadczenia, ale potrzebowali nowych sił. Meyer:

Rząd meksykański […] opracował rozpaczliwy plan zasiedlenia Teksasu. Gwarantowano w nim, że każdy, kto przeniesie się na zachód od rzeki Sabine, dostanie za darmo cztery tysiące akrów ziemi. Drobny druk zapisano krwią. Stosunek Komanczów do obcych był niemal papieski w swej skrupulatności: katować i zabijać mężczyzn, gwałcić i zabijać kobiety, uprowadzać dzieci do niewoli albo do przysposobienia.

Anglosascy osadnicy przyjeżdżali ze wschodu, z Appalachów, biedni jak myszy kościelne. Wiodła ich obietnica wielkich przestrzeni i możliwości. Można się było wzbogacić – jeśli się przeżyło. Przybywali też zamożni przedsiębiorcy, tacy jak Moses Austin z synem Stephenem, którzy jeszcze z Hiszpanami wynegocjowali zgodę na założenie kolonii na żyznych brzegach rzeki Brazos. Austinowie sprowadzali kolejnych osadników. Stephen pisał do siostry i szwagra, nakłaniając ich, by przyjechali do Teksasu[14]; określał rząd meksykański jako „najbardziej hojny dla imigrantów rząd na świecie”15.

Na wielkich połaciach ziemi zakładano plantacje bawełny, którą sadzili i zbierali przepędzeni do Teksasu niewolnicy. Do 1827 roku stanowili oni jedną czwartą wszystkich nowych mieszkańców kolonii. Sprawy się skomplikowały, kiedy w 1829 roku Meksyk uchwalił abolicję. Nie można było już handlować niewolnikami, a posiadanym należało zwrócić wolność. Wśród anglojęzycznych plantatorów zawrzało. Do tej pory żyli tu wyobcowani, bez specjalnych związków z krajem, którego byli obywatelami. Teraz działania Meksyku zagroziły ich bawełnianym interesom. Nie chcieli się zgodzić na „czarny Teksas”.

W 1831 roku rząd meksykański zabronił więc hordom anglojęzycznych gringos wjazdu do kraju. Meksykańsko-amerykańskie relacje zrobiły się napięte. Mimo to aż do 1832 roku motto Stephena Austina brzmiało: „wierność Meksykowi”. Zmienił zdanie trzy lata później, po roku spędzonym w więzieniu, nękany przez meksykańskie wojsko.

Koloniści sięgnęli w końcu po broń.

Złośliwi historycy twierdzą, że niepodległa republika Teksasu jest wynikiem nieszczęśliwego małżeństwa generała Sama Houstona, urodzonego w Wirginii gubernatora Tennessee, i dziewiętnastoletniej Elizy Allen. Zanim ją poznał, Houston był polityczną gwiazdą, protegowanym prezydenta Andrew Jacksona; uważano go za prawdopodobnego następcę tego ostatniego w Białym Domu. Kariera Houstona załamała się, gdy po jedenastu tygodniach od ślubu młoda żona uciekła do rodziców. Plotki głosiły, że brzydziła się pokrytego bliznami ciała generała. W każdym razie zdesperowany Houston opuścił Tennessee i zamieszkał z Czirokezami, którzy nadali mu imię Wielki Ochlaptus. W 1832 roku, jak wielu straceńców, ruszył do meksykańskiej prowincji Teksas w poszukiwaniu nowego początku. Jako doświadczony wojskowy stanął na czele rebeliantów. Zaczęła się zwycięska dla Teksasu wojna z regularną armią Meksyku.

Po drodze zdarzyło się Alamo, beznadziejna trzynastodniowa walka rebeliantów zabunkrowanych w jednej z dawnych franciszkańskich misji w San Antonio. Zginęło dwustu żołnierzy, zamknięte z nimi kobiety, dzieci i niewolnicy. Zawołanie ginących „Remember Alamo!” („Pamiętaj Alamo!”) stało się synonimem bohaterstwa, dzielności, walki o wolność i niepodległość, teksańskim mitem formującym. I nie tylko: wyreżyserowany w 1960 roku przez Johna Wayne’a film, w którym obsadził się on w roli Davy’ego Crocketta, niezłomnego obrońcy twierdzy, interpretowano jako opowieść o starciu apologetów wolnego świata z komunistami-dzikusami.

Alamo, miejsce wyjątkowe dla teksańskiej i amerykańskiej tożsamości, było w istocie hiszpańską misją w Meksyku, nie leżało wówczas w niepodległym Teksasie, a tym bardziej w Stanach Zjednoczonych. Wojna z Meksykiem była w zasadzie wojną o prawo do utrzymania niewolnictwa.

Eli, bohater Meyera, nie ma złudzeń co do tych patriotycznych uniesień: „Spisy ludności dowodzą, że klasy wyższe – Austini i Houstoni – z ochotą pozostawały obywatelami Meksyku, jeśli tylko mogły zachować ziemię. Ich potomkowie prowadzą propagandowe wojny, żeby oczyścić honor rodów i uznać przodków za ojców założycieli Teksasu”.

Jeszcze w trakcie walk, 2 marca 1836 roku, „w ubogiej szopie nad brzegiem rzeki Brazos”, podpisano Deklarację Niepodległości, „która wyrwała Rzeczpospolitą Teksańską spod meksykańskiego jarzma” – opowiada bohater Meyera. „Połowa sygnatariuszy cierpiała na malarię, a druga połowa zjawiła się w Teksasie, uciekając przed stryczkiem”. Zaraz po zwycięstwie nad wojskami meksykańskiego generała Santa Anny Teksańczycy zagłosowali jednomyślnie za przyłączeniem do Stanów Zjednoczonych, ale Kongres USA zdecydował, by nie wzmacniać stanów niewolniczych, i nie zatwierdził akcesji. Na kolejne dziesięć lat niepodległość została więc właściwie Teksasowi narzucona, ale właściciele plantacji bawełny mogli legalnie eksploatować niewolników.

Młoda republika miała własnego prezydenta, parlament i wojsko. Francja, Holandia, Belgia i niektóre kraje niemieckie uznały niepodległość Teksasu, ale Anglia uzależniała tę kwestię od decyzji rządu w sprawie niewolnictwa.

Kiedy w listopadzie 1844 roku James K. Polk wygrał wybory prezydenckie w USA, do Kongresu wróciła sprawa Teksasu. Rosła jego niezależność od Meksyku, a Stany Zjednoczone nie ustawały w ekspansji na zachód. W lutym 1845 roku zaaprobowano rezolucję włączającą Teksas do Unii, potem jego stanową konstytucję, z zapisem, że akces jest dobrowolny, a stan, jeśli taka będzie wola obywateli, może z niej wystąpić. Pod tym warunkiem Teksas został częścią Stanów Zjednoczonych. Rząd w Meksyku uznał ten akt za bezprawny. Zaczęła się wojna amerykańsko-meksykańska.

Po trzech latach zwycięskie wojska USA zdobyły stolicę Meksyku. W lutym 1848 roku podpisano traktat, w którym ustalono granicę na rzece Rio Grande. Meksykowi przyznano piętnaście milionów dolarów w zamian za odstąpienie terenów przyszłych stanów: Nowego Meksyku, Arizony, Kalifornii, Nevady, Utah, Kolorado i Wyoming. Przygraniczne niepokoje amerykańsko-meksykańskie – pogromy, napaści, morderstwa – nie ustawały do lat dwudziestych XX wieku.

Ameryka właściwa

Tymczasem rosła legenda Pogranicza, miejsca, gdzie ścierają się cywilizacje i gdzie prawo nie ma specjalnego zastosowania. Liczą się za to upór, twardy charakter, niezłomność. I łut szczęścia. Na horyzoncie zaś jawią się bogactwo, swoboda i nowe otwarcie. Należy tylko zachować skalp na swoim miejscu.

W 1891 roku Frederick Turner, historyk z Wisconsin, sformułował tezę, że to właśnie Pogranicze, rozwijające się tak gwałtownie, gdzie pionierzy pożerają wciąż nowe ziemie, jest prawdziwą Ameryką. W żadnym razie nie są nią ewoluujące po europejsku miasta nad Atlantykiem.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy końcowe

1 Tak przeżycia swojego pradziadka relacjonuje jeden z potomków podróżników w audycji Karola Witta Polacy w Teksasie, nagranej w grudniu 1963 roku w Pannie Marii w Teksasie dla Radia Wolna Europa. Zob. Archiwum Polskiego Radia, polskieradio.pl, bit.ly/3tXOOLY, dostęp: 2.12.2023.

2 „Dallas Morning News”, 24.01.1932, cyt. za T. L. Baker, The First Polish Americans. Silesian Settlements in Texas, College Station 1996 (e-book). (Jeśli nie zaznaczono inaczej, cytaty ze źródeł w języku angielskim w tłumaczeniu autorki – przyp. red.).

3 Tak pisał jeden z osadników do misjonarza Adolfa Bakanowskiego, cyt. za: A. Bakanowski, Moje wspomnienia 1840–1863–1913, Lwów 1913, s. 29.

4 List wysłany w styczniu 1856 roku z Panny Marii, cyt. za: Listy braci Gawlików z Teksasu do rodziny, oprac. R. Sulima, „Regiony” 1976, nr 3.

5 A. Brożek, H. Borek, Jeszcze jeden list z Teksasu do Płużnicy z 1855 roku,Opole 1972, s. 7.

6 Cyt. za: A. Brożek, H. Borek, Pierwsi Ślązacy w Ameryce. Listy z Teksasu do Płużnicy z roku 1855, Opole 1967, s. 6.

7 T. Ruckman, The Census Taker. A Complete Description of the County of Karnes – In South West Texas – June 1890, Thomas Ruckman Papers, archiwum University of Texas.

8Firearm Mortality by State, cdc.gov, bit.ly/48jzwk6, dostęp: 3.01.2024.

9 L. Wright, God Save Texas. A Journey Into the Soul of the Lone Star State, New York 2018, s. 109.

10 J. Steinbeck, Podróże z Charleyem. W poszukiwaniu Ameryki, przeł. B. Zieliński, Poznań 1991, s. 220.

11 B. Macintyre, God Save Texas. A Journey Into the Future of America by Lawrence Wright – love letter to the lone-star state, „The Times”, 14.04.2018.

12 Tu i dalej: E. Vulliamy, Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy, przeł. J. Ochab, wyd. 2, Wołowiec 2022, s. 17–18.

13 M. Haiman, The Poles in the Early History of Texas, Chicago 1936, s. 20.

14 Wszystkie cytaty z tej książki: P. Meyer, Syn, przeł. J. Polak, wyd. 2, Poznań 2016, passim.

15 Cyt. za: N. Ferguson, Kolos. Cena amerykańskiego imperium, przeł. M. Hartman, B. Wilga-Wielgucka, wyd. 2 poszerz., Kraków 2014, s. 53.

Przypisy

[1] W książce posługuję się współczesnymi nazwami polskich miejscowości.

[2] Brzmienie tych nazwisk będzie się zmieniać, w zależności od tego, jak usłyszą je rejestrujący podróżnych urzędnicy. Osadnicy będą je też amerykanizować na własną rękę. Podobnie stanie się z nazwami miejscowości, które założą.

[3] Cztery listy z Teksasu, napisane w 1855 roku do rodzin w Płużnicy przez księdza Leopolda Moczygembę, jego brata Jana oraz wspólnie przez Thomasa Moczygembę i Jana Dziuka, odnalazł historyk Andrzej Brożek w dokumentach rejencji opolskiej. Znajdują się obecnie w Archiwum Państwowym w Opolu.

[4] Gwarowe: nie trzeba kupować, gdzie spojrzeć, wszędzie pasza.

[5] Według Drugiej Poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych każdy obywatel ma zagwarantowane prawo do obrony, a co za tym idzie, do posiadania i noszenia broni.

[6] Ze względu na przemysł naftowy i gazowy Teksas zużywa znacznie więcej energii elektrycznej niż jakikolwiek inny stan – sześćdziesiąt siedem procent więcej niż druga pod tym względem Kalifornia. Mimo to energia elektryczna jest tańsza niż gdziekolwiek, w nocy w niektórym miejscach nawet darmowa, jeśli wiatr jest silniejszy. W pierwszych trzech miesiącach 2017 roku jedną czwartą energii elektrycznej dostarczały elektrownie wiatrowe. Georgetown, północne przedmieście Austin, jedno z najbardziej konserwatywnych miejsc w całym stanie, korzystało z odnawialnych źródeł energii w stu procentach.

[7] Plenery w tych filmach prawie nigdy nie były jednak teksańskie. Teksas udawała Monument Valley w Arizonie i jej okolice.

[8] Lyndon Baines Johnson, polityk Partii Demokratycznej, prezydent USA w latach 1963–1969, wcześniej wiceprezydent podczas przerwanej kadencji Johna F. Kennedy’ego. Autor głębokich reform społecznych. Urodził się w Stonewall w Teksasie.

[9] Teksański biznesmen, założyciel Dell Technologies Inc., jednej z największych firm sprzedających komputery.

[10] Urodzony w Houston wybitny kardiochirurg, który w 1969 roku jako pierwszy przeprowadził operację wszczepienia sztucznego serca.

[11] Słowo „Teksas” wywodzi się od tayshas, co w języku szczepów Kaddo oznaczało „przyjaciel”. „Nawracający” tubylców misjonarze użyli tego słowa w hiszpańskim brzmieniu, nazywając swoją misję „San Francisco de los Tejas”.

[12] Najwyższą pozycję społeczną w wicekrólestwie zajmowali „półwyspiarze” urodzeni w Hiszpanii, następni byli Kreole, czyli urodzeni w Meksyku potomkowie Europejczyków. Niżej plasowali się Metysi – rasa powstała ze związków Europejczyków i tubylczej ludności. Najgorzej traktowano właśnie tę ostatnią oraz przywiezionych z Afryki czarnych.

[13] Nazwą „Luizjana” określano obszar o powierzchni ponad dwóch milionów kilometrów kwadratowych, rozciągający się od Gór Skalistych po Zatokę Meksykańską. Z terenów tych powstało, prócz dzisiejszej Luizjany, jeszcze dwanaście nowych stanów. Po tej wartej ponad jedenaście milionów dolarów transakcji USA niemal podwoiły swoją powierzchnię.

[14] Osadnicy przybywający ze Stanów Zjednoczonych musieli pisemnie zadeklarować wiarę katolicką i podległość rządowi meksykańskiemu. Był to warunek nabycia ziemi.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2024

Wydanie I