Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Małomiasteczkowy horror Marcina Napiórkowskiego! Stephen King spotyka Umberta Eco.
Kiedyś Jaworski był sfrustrowanym nauczycielem historii. Dziś znany jest jako Pan Wycieczka – twórca najpopularniejszego kanału o familijnych podróżach na YouTubie. Na oczach tysięcy followersów jego rodzina przemierza polską prowincję, w pogoni za lajkami gubiąc jednak coś ważnego…
Wypad w Beskidy nieoczekiwanie zmienia się w przerażającą przygodę, która każdego z członków rodziny skonfrontuje z wypartymi traumami i zmusi do przemyślenia swojego życia. Jaworscy chronią się przed burzą w domu starszego małżeństwa, a rano odkrywają, że dotarli do idyllicznego miasteczka, które dotychczas omijali podczas swoich podróży. Uśniejów pełen jest turystycznych atrakcji, życzliwych ludzi, sielankowego spokoju i tajemnic. Każdy członek rodziny znajdzie tu dokładnie to, czego szukał. Wkrótce jednak boleśnie sobie uświadamiają, że spełniają się tu nie tylko marzenia, ale też najgorsze koszmary.
Marcin Napiórkowski – semiotyk i wykładowca uniwersytecki, autor książki Naprawić przyszłość oraz pomysłodawca i scenarzysta musicalu 1989 – po raz kolejny zaskakuje. Jego powieść to wciągająca literacka gra z najgłębszymi lękami polskich rodzin. Słowem: Gościni jest intertekstualnym małomiasteczkowym horrorem, pełnym cytatów z dzieł literackich i odniesień do popkultury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 282
1.
– Kochani, kochani! Znowu jesteśmy w drodze. Dostaliśmy mnóstwo głosów, że podobał się wam nasz objazd Podkarpacia. Dlatego mamy dla was coś specjalnego. Nie czekaliśmy do kolejnych wakacji, nie czekaliśmy do ferii. Pan Wycieczka z rodziną uprali ciuchy w rewelacyjnej pralkosuszarce Futuron firmy Eltron, przepakowali się błyskawicznie i wyruszyli na kolejną wyprawę. A mieli się do czego przepakować!
Osiem miejsc w trzech rzędach, a do tego pojemny bagażnik. Oto nasz nowy minivan. Ale ma też w sobie coś z SUV-a. Taką terenową zaciętość. Więc może powinienem go nazywać suvanem? Tak, chyba tak go będę nazywał. Suvan! Coś dla tych, którzy nie chcą wybierać między rodziną a przygodami.
Kochani, możecie mieć wszystko, i rodzinę, i przygody. Kupę miejsca i terenowy charakter. My to mamy dzięki uprzejmości sponsora tego sezonu, pana Kostery z Kostera Auto. Dostaliśmy tego pachnącego nowością suvana na dwa tygodnie do testów, ale coś mi mówi, że zostanie z nami na dłużej. Mało palący, nigdy się niepsujący: marzenie każdej podróżującej familii. Jak kolejny członek rodziny, tylko że nigdy nie marudzi...
– Do kogo to był przytyk?
– Osiem miejsc, jak już mówiłem, a w bagażniku...
– Pytam, do kogo to było o tym marudzeniu?
– Pięknie! Teraz będę musiał nagrywać od nowa. Przecież wiesz, że nie mam jak tego tutaj zmontować. A nie utnę w połowie zdania. Mieliście być cicho przez trzy minuty. Czy to takie trudne? Trzy minuty. Stać przy wozie i się uśmiechać. Albo siedzieć w środku.
– W środku jest sauna. Klimatyzacja nie działa przy wyłączonym silniku.
– Nagrywasz to szósty raz. Za pierwszym razem wszyscy się uśmiechaliśmy.
– Od godziny stoimy na parkingu przy stacji benzynowej, a ty gadasz do telefonu na kiju o tym, jaki masz fajny samochód. Ludzie się na nas gapią. Mam tego dosyć. Jedziemy w te Beskidy czy wracamy do domu?
– Czuję, że to się źle skończy. Błagam, zawróćmy, zanim będzie za późno.
2.
Od postoju na stacji benzynowej minęła godzina, wypełniona złowróżbną ciszą. Odzywał się tylko GPS udzielający lakonicznych wskazówek dotyczących kolejnych rond i zakrętów. Jego nie dało się obrazić ani wyprowadzić z równowagi. Polecenia padały coraz częściej, w miarę jak auto oddalało się od trasy ekspresowej, wplątując się w sieć rozgałęzionych dróg i dróżek oplatających górzyste tereny Małopolski.
Niebo niespiesznie, ale systematycznie zaciągało się chmurami. Słoneczny poranek stawał się odległym wspomnieniem. Atmosfera w samochodzie też gęstniała i nawet nowoczesny system klimatyzacji z wentylacją foteli nie był w stanie temu zapobiec. Burza wisiała w powietrzu. Pan Wycieczka zaciskał ręce na kierownicy i pogwizdywał przez zęby jakąś zupełnie nieharmonijną melodię, co w jego przypadku stanowiło odpowiednik kłębów dymu wydobywających się z krateru wulkanu. Oczywiście tak naprawdę nie nazywał się Wycieczka. Miał na nazwisko Jaworski, ale ostatnio coraz częściej sam o tym zapominał. Wszędzie rozpoznawano go jako Pana Wycieczkę.
To pseudonim, pod którym był znany od pięciu lat. Pięć lat... Mógłby przysiąc, że znacznie dłużej. Dzień, który zmienił losy ich rodziny, wydawał mu się teraz odległy niczym poprzednie wcielenie. Pan Wycieczka jak przez mgłę pamiętał, że w tamtym innym życiu był nauczycielem historii. Historię lubił. Lubił też o niej opowiadać. Nienawidził natomiast tego, że nikt go nie słuchał.
Jego poprzednie wcielenie umarło dwudziestego czwartego czerwca, w pierwszy dzień wakacji. Z perspektywy czasu trudno było nie dopatrywać się w tym symbolu. Kolejny rok szkolny skończył się absurdalną awanturą z rodzicami uczniów z klasy, w której Jaworski miał wychowawstwo. Jak na ironię, poszło właśnie o wycieczki.
Wracał do domu załamany. Od wielu lat nie czerpał satysfakcji ze swojej pracy, ale tamtego dnia poczuł, że to, co robi, nie ma najmniejszego sensu. Zderzył się ze ścianą. Mur. Koniec. Droga dawnego życia po prostu nie prowadziła dalej.
I właśnie wtedy, kiedy był przekonany, że gorzej już być nie może, nacisnął klamkę drzwi prowadzących do dwupokojowej klitki, w której się gnieździli, i nagle uświadomił sobie, że są urodziny Marka. Zapomniał kupić prezent własnemu synowi. Jak w koszmarnym śnie.
Było już za późno, żeby zawrócić. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. W przedpokoju stał Marek. Dziś wysoki czternastolatek, wtedy rozbrajająco drobny chłopczyk w dniu swoich dziewiątych urodzin. Ojciec przywitał go zakłopotanym uśmiechem. Ale syn, zamiast dopytywać o prezent, zaczął po raz kolejny opowiadać o swoich ulubionych youtuberach i mówić, że jest już na tyle duży, żeby założyć własny kanał.
Wówczas nastąpił jeden z tych niezwykłych momentów, które bardowie opiewają w pieśniach. Przebłysk geniuszu, szczęśliwy zbieg okoliczności, interwencja życzliwych bogów. Głosem, w którym brzmiała pewność siebie, jak gdyby od początku miał taki plan, Jaworski zaproponował, że w ramach prezentu przygotują razem film. Ojciec i syn. Pojechali na wycieczkę rowerową, nagrali ją telefonem i wrzucili na YouTube’a. Ludziom się spodobało. Tak narodzili się Pan Wycieczka i jego Wycieczkowa Rodzina.
Spróbowali kolejny raz, potem następny. Okazało się, że są w tym dobrzy. Bardzo dobrzy. Wprawdzie od pewnego czasu nie mogli przemierzać długich pieszych szlaków, bo żona Jaworskiego, Natalia, miała problem z nogą, ale na rodzinnych atrakcjach znali się jak nikt.
Po pięciu latach kanał Pana Wycieczki i jego Wycieczkowej Rodziny śledziło ponad pół miliona widzów. Oznaczało to, że są najpopularniejszym polskim kanałem w segmencie lokalnej turystyki rodzinnej. Nie licząc Podróży z Bobasami. Pan Wycieczka stał na stanowisku, że ta paskudna rodzinka lokuje się raczej w niszy wideoblogów parentingowych, a to zupełnie inna dyscyplina sportu. Poza tym korzystają z nieuczciwej przewagi w postaci uroczych trojaczków. Nikt nie przebije trojaczków.
A przecież jego rodzina też miała potencjał. Naprawdę miała potencjał! Choć oczywiście nie brakowało jej też problemów. Wszystkie youtubowe rodziny są do siebie podobne, ale każda jest nieszczęśliwa na swój sposób, pomyślał i rzucił szybkie spojrzenie na żonę przeglądającą Facebooka na siedzeniu pasażera. Po prawie dwóch dekadach od ślubu wciąż wydawała mu się atrakcyjna. Początek youtubowej przygody był dla nich jak drugi miesiąc miodowy. Natalii spodobała się nowa, sceniczna persona męża. I to, że wreszcie mogli żyć na poziomie. Hotele, spa, błyskawiczna spłata kredytu. Ale po roku wszystko się zepsuło. Poza kamerą coraz rzadziej rozmawiali. Przytulali się głównie na potrzeby instagramowych zdjęć.
Pan Wycieczka namierzył w lusterku siedzące z tyłu dzieciaki. W drugim rzędzie przycupnęła Marta – szesnastolatka, przez całe dnie wymieniająca wiadomości ze znajomymi, do których w realnym świecie odzywała się nie częściej niż dwa razy w tygodniu. Była szczupła, może nawet chuda, choć Pan Wycieczka nie był ekspertem od BMI ani aktualnych kanonów nastoletniej urody. Marta miała ładne jasne włosy związane z tyłu w kitkę. Chyba najmniej z rodziny lubiła rozpoznawalność, z jaką wiązało się prowadzenie najpopularniejszego kanału o rodzinnych podróżach na polskim YouTubie.
W ostatnim rzędzie rozwalił się Marek – bezpośredni sprawca całego zamieszania. W pierwszych miesiącach to on był głównym pomysłodawcą kolejnych wycieczek i filmów. Internetowa popularność błyskawicznie wyniosła go z pozycji kujona i outsidera do roli szkolnego idola. Trzeba przyznać, że odnajdywał się w niej znakomicie. Jego atrybutami stały się gwiazdorskie ciemne okulary i markowe bluzy z kapturem, spod którego wystawała starannie ułożona grzywka. Był zachwycony, że wszyscy, łącznie z nauczycielami, nie zwracają się do niego inaczej niż per Jutuber. Nieustannie planował ekspansję wycieczkowej marki. To on wymyślił pierwszy poważny kontrakt na lokowanie produktów. A potem stwierdził, że jednak chce zostać gamerem. Tak po prostu. Z dnia na dzień. Wycieczki i filmy przestały go interesować. Dalej wszędzie szukał wyzwań. Dalej całymi dniami układał i udoskonalał plany. Ale żądzę przygody przerzucił gdzie indziej. Zbierał ekwipunek, rozwiązywał zagadki, wypełniał ściśle tajne misje.
– Przecież to wszystko jest dla was – zaczął Pan Wycieczka pojednawczo.
Nikt nie podniósł wzroku znad ekranu. Marek niespiesznie sięgnął do schowka w siedzeniu, wyjął z niego kabel i podłączył go do portu w podłokietniku. Telefon cichym bzyknięciem potwierdził rozpoczęcie ładowania. Był to jedyny dźwięk, jakiego doczekał się w odpowiedzi Pan Wycieczka. Zaczęła się kolejna minuta wypełniona szumem klimatyzacji.
– Kochani... – spróbował jeszcze raz.
– Nie mów do nas „kochani” – żachnęła się żona i oderwała spojrzenie od niekończącego się łańcucha zdjęć uśmiechniętych ludzi. – Wiesz, że nie cierpię, kiedy to robisz. Już całkiem zatarła ci się granica między życiem a tymi filmami.
– Natalia... Ale to naprawdę jest dla was. Dla nas. Przecież wiesz. Robimy to razem, jako rodzina, tak jak się umawialiśmy. Widzisz przecież, o ile lepiej nam się żyje, odkąd przestałem się użerać ze szkołą, a ty z upierdliwymi klientami.
– Teraz, gdy rozliczam nasze faktury, mam więcej roboty, niż miałam przedtem przy dwudziestu klientach...
– Przecież to było nasze wspólne marzenie. – Odwrócił się, żeby popatrzeć na kobietę, którą wciąż kochał, ale coraz mniej rozumiał. Trwało to nie więcej niż trzy sekundy, lecz gdy wrócił spojrzeniem na drogę, było już prawie za późno.
Jadąca z naprzeciwka ciężarówka postanowiła odrobinę ściąć jeden z zakrętów drogi wijącej się pośród wzgórz i zawadziła o ich pas ruchu. Trudno ocenić, co ich uratowało: refleks kierowcy, cudowne systemy zachwalane przez pana Kosterę z Kostera Auto czy dodatkowe sześć centymetrów asfaltu, w które zdecydowały się zainwestować władze gminy Szczurowa. Ciężarówka minęła ich o milimetry. Z odgłosem niepokojąco przypominającym te wydawane przez myśliwce Imperium w Gwiezdnych wojnach, pomyślał Marek.
– Blisko było – rzucił, nie przerywając gry. – Lepiej patrz na drogę. Jeżeli rozwalimy ten wóz i zginiemy, Kostera rozkopie nasze groby, wyciągnie to, co z nas zostanie, i zamorduje ponownie. On nie wygląda na człowieka, który łatwo wybacza.
Zatrzymali się na poboczu kilkadziesiąt metrów dalej.
– Marek ma rację. Patrz na drogę! – Natalia szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w pustą przestrzeń, przed chwilą wypełnioną pędzącą masą ciężarówki.
– Byłoby mi łatwiej, gdybyś od czasu do czasu zmieniła mnie za kółkiem. – Pan Wycieczka postanowił zagrać nieczysto i szybko tego pożałował.
– To podłe, wiesz? – Natalia zamknęła oczy, ale wciąż widziała ciężarówkę. – Jak mogłeś tak powiedzieć?
– Przepraszam.
– Wiesz doskonale, że nie prowadzę nie dlatego, że mi tak wygodnie.
– Naprawdę przepraszam.
Ruszyli dalej. Tętno pasażerów powoli wracało do normy.
– Ale przygoda! – Pan Wycieczka chciał zabrzmieć dziarsko, lecz głos uwiązł mu w gardle jakoś w połowie drugiego słowa.
– Dokładnie tak, jak obiecywałeś – skomentował nastolatek z tylnego siedzenia. – Tata zawsze dotrzymuje słowa.
– Ale przecież mamy przygody. Mamy mnóstwo przygód! – Jaworski czuł, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli. Może to nie był dobry pomysł, żeby bez konsultacji z rodziną zorganizować kolejny wyjazd dwa dni po powrocie z Podkarpacia? – W Wysowej są świetne widoki. W Krynicy będziemy mieszkać w niesamowitym miejscu. Będą basen, spa, rewelacyjne jedzenie. Odpoczniecie sobie. Zostawimy tę piekielną machinę na hotelowym parkingu i pochodzimy po górach. Jeśli mama da radę, możemy nawet przejść na piechotę do tej wieży widokowej ze ścieżką w chmurach. Jest olbrzymia, mówię wam! A w Muszynie mają nowy park sensoryczny.
Cisza. Zero entuzjazmu. Przegrał to.
– Zdecydowaliśmy się na to razem! – wrzasnął wreszcie, waląc pięścią w kierownicę. (Chyba nie da się w ten sposób uruchomić poduszki powietrznej, prawda?) – Wiedzieliście, na co się piszecie!
– Pisaliśmy się na rodzinę. Na więcej czasu z rodziną. – Natalia cisnęła telefon do schowka w drzwiach i odwróciła się do męża.
– Ja na więcej czasu z wami na pewno się nie pisałam – wtrąciła córka.
– Miały być nowe wyzwania, a nie Dzień Świstaka, w którym każdy poranek zaczyna się od tej samej awantury o pakowanie walizek – zgodził się z nią Marek.
– Miałeś skończyć ze szkołą i z dwudziestoma fuchami. – Natalia odzyskała głos, gdy nastolatki ponownie zatopiły się w ekranach. – Miałeś wreszcie skupić się na nas. Zamiast tego non stop siedzisz z komputerem albo z kamerką, albo z telefonem, albo Bóg wie z czym jeszcze, co akurat jest potrzebne do nagrania nowego materiału. Jak nie nagrywasz, to montujesz. Każdy rodzinny obiad musimy powtarzać po trzy razy, bo zdjęcia są nieostre albo frytki krzywo leżały. W środę w gruzińskiej restauracji zażądałeś, żeby obniżyli żyrandol i przesadzili gości przy sąsiednim stoliku, bo miałeś za pusto w kadrze.
– Wszyscy się na to zgodzili! Z własnej nieprzymuszonej woli!
– I to jest właśnie najbardziej przerażające, nie? – odezwał się syn z tylnego siedzenia.
Córka tymczasem zdążyła założyć wygłuszające słuchawki, które skutecznie odcięły ją od czwartej tego dnia rodzinnej awantury. Albo piątej, jeżeli liczyć standardowe spięcie o to, kto zapomniał drugiego kompletu kluczy i który komplet właściwie jest drugi.
– My już nie mamy normalnego życia – głos Natalii był cichy i spokojny. Pan Wycieczka poczuł, że to gorsze niż awantura. – Obiecywałeś nam niekończące się wakacje, ale jest praca bez przerwy. Miało być spontaniczne życie pełne przygód, a my od pięciu lat nic nie robimy spontanicznie. Od pięciu lat w naszej rodzinie nie ma miejsca na normalne uczucia. Wszystko jest zaplanowane przez ciebie albo przez naszych „starannie dobranych partnerów biznesowych gwarantujących niezapomniane doznania”.
– Czego chcesz? Czego ode mnie chcesz?! – wybuchnął, licząc na to, że ona też podniesie głos. Wolałby kolejną kłótnię niż to poważne oświadczenie, które właśnie wygłosiła.
– Chyba chcę wolności. Chcę nie wiedzieć, co przyniesie jutro. Chcę być zaskoczona czym innym niż liczbą wyświetleń nowego odcinka.
– Proszę bardzo, podwieźmy tego autostopowicza. – Pan Wycieczka zwolnił, mijając starego hipisa mocno nadgryzionego przez czas.
– Świetny pomysł. – Syn zdążył dostrzec kątem oka zarys sylwetki na poboczu. – To chyba jeden z tych gości z The Rolling Stones. Jeżeli połączymy nasze zasięgi, to wyjdzie mega kolaboracja.
Pan Wycieczka wdusił pedał hamulca, uruchamiając wszystkie możliwe systemy bezpieczeństwa. Egzotyczne trzyliterowe skróty zabłysły na tablicy rozdzielczej.
– Nie, serio. Zabierzmy go. Miał na kartce napisane „Beskid Niski”. Jedziemy w tamtym kierunku.
– Wykluczone! – Natalia krzyczała.
Pan Wycieczka uśmiechnął się pod nosem. Dopiął swego.
– A co, jeżeli to psychopatyczny morderca, jak ten facet, którego ostatnio złapali w Krakowie? – Syn postanowił jeszcze podnieść temperaturę.
– Nie zaprosisz obcego mężczyzny do samochodu z naszą rodziną!
Podziałało.
– Dobrze, już dobrze – powiedział Pan Wycieczka pojednawczo i powoli dodał gazu. Sylwetka zawiedzionego mężczyzny we wstecznym lusterku zaczęła się zmniejszać.
I wtedy nagle lunęło. Jak gdyby ktoś odkręcił prysznic. Ciężkie krople załomotały w dach suvana. Uruchomił się zaawansowany, pięciostopniowy system wykrywania deszczu. Wycieraczka zaskrzypiała najpierw na przedniej szybie, potem na tylnej. Zrobiło się dziwnie. Pan Wycieczka patrzył, jak malejąca figurka mężczyzny kuli się nieco, osłania głowę kurtką, a potem znika za kurtyną ulewy.
– Głupia sprawa – skomentował chłopak, pauzując na chwilę grę, co zwiastowało słowa najwyższej wagi. – Wygląda na to, że teraz naprawdę musimy go podwieźć.
– Zrobiliśmy mu nadzieję... – przyznała jego matka.
Wymienili z mężem porozumiewawcze spojrzenia i całkiem nieoczekiwanie uśmiechnęli się do siebie, po raz pierwszy od wielu dni.
– Otwieram rodzinną naradę – ogłosiła Natalia Jaworska poważnym tonem i odwróciła się do tylnych siedzeń. – I od razu zarządzam głosowanie.
Syn i ojciec bez słowa podnieśli ręce. Matka uśmiechnęła się znowu i zrobiła to samo. Pan Wycieczka jeszcze raz gwałtownie zahamował i wrzucił wsteczny.
– Może jednak nie jest psychopatycznym mordercą? – skomentował chłopak. – Czasem pierwsze wrażenie okazuje się mylące.
– Co się dzieje? – Marta zdjęła słuchawki, które sprawiły, że ominęły ją ostatnie minuty rozmowy. Z głośniczków wyciekał do kabiny stłumiony lament Billie Eilish. – Znowu przegapiliśmy skręt?