Gra - Antczak Sara - ebook + audiobook + książka

Gra ebook i audiobook

Antczak Sara

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sześcioro bohaterów zjawia się w lesie, żeby zagrać w tajemniczą grę. Na pierwszy rzut oka nic ich nie łączy. Pochodzą z różnych środowisk, wyznają odmienne wartości, mają różne charaktery. Nikt nie spodziewa się tego, co się stanie. Gra w podchody w jednej chwili zamienia się w grę o przetrwanie.
Kto za tym stoi i jaki jest jego cel?
„Rewelacyjna! Rozgrywka na najwyższym poziomie.” Marcel Moss
„Ta historia jest jak rollercoaster. Nie wiesz, czego się spodziewać, czujesz tylko zawrotny pęd. Świetnie napisana, buzuje od emocji.” Marek Stelar

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 430

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 3 min

Lektor: Sara Antczak
Oceny
4,1 (542 oceny)
251
148
87
44
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
justa-books

Nie oderwiesz się od lektury

Ojaaaaaaaaaa zagadka goni zagadkę. Petarda. Rzućcie obowiązki domowe i czytajcie tą pozycję. Must read.
20
Izek79

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna niesamowita i trzymająca w napięciu do ostatniej strony książka. Nieprzewidywalna, wciągająca i niepowtarzalna. Gorąco polecam 🙂
20
Kazinka40

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka 👍👍
20
ludabrowski

Całkiem niezła

Jak dla mnie zakończenie naiwne i rozczarowujące.
10
BartekN1982

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna powieść. Trzyma w napięciu od początku do końca. Anna Dereszowska w roli lektora; petarda!!!
10

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Łukasza, Julii, Pauli, Tomka i Michała.

Dziękuję, że byliście ze mną w tym lesie.

Bez Was zgubiłabym drogę

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Drug opowiedział mu, co zaszło, i otrzymał dobrą radę. Niedźwiedź polecił mu upleść bajorek z czerwonych nici i zawiesić na starej wierzbie, a wieszając go o zachodzie słońca, wznieść prośbę ku Matce Ziemi, by gowspomogła. Drug uczynił, co mu poradzono.

Księga Tura, Czesław Białczyński

 

Kto mówi o zwycięstwie?

Przetrwanie jest wszystkim.

Rainer Maria Rilke

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

Czuję, jak czarna, śmierdząca, wilgotna ziemia ląduje na mojej twarzy. Nie mogę się poruszyć, nie mogę zrobić nic, żeby temu zapobiec. Całe ciało jest przysypane ziemią, unieruchomione, jakby ktoś przykrył mnie trzema ciężkimi materacami. Mam związane nogi i ręce. Słyszę tylko swój chrapliwy oddech, czuję, jak serce łomocze jak oszalałe.

Leżę na plecach w prostokątnym, świeżo wykopanym grobie, głębokim na trzy metry. W prostokącie światła nad sobą widzę cztery postacie. Mają twarze osłonięte kominiarkami. W dłoniach trzymają łopaty.

– Czekajcie! – krzyczę, ale wtedy hałda ziemi leci na moją twarz i kilka grudek wpada mi do gardła. Zaczynam się krztusić i rzęzić, a oni sypią mi na głowę ­kolejne porcje piachu.

W mojej głowie zapętlone jest tylko jedno słowo: nie.

Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie.

Odmawiam umierania na ich warunkach.

Odmawiam umierania na jakichkolwiek warunkach.

Mam jeszcze za dużo do zrobienia.

Ziemia przysypuje mi głowę, więc unoszę związane ręce, osłaniam twarz. Staram się stworzyć przestrzeń do oddychania, miejsce, w którym zatrzymam tlen. Z góry to może wyglądać, jakbym się poddawała, ale nie jestem na to gotowa. Chcę wytrzymać jak najdłużej, aż ktoś mnie znajdzie.

Leżę pod grubą, ciężką warstwą ziemi. Jestem ukryta, głucha, ślepa i niema. Przypominam sobie, co słyszałam o lawinach. Człowiek jest w stanie wytrzymać piętnaście minut pod śniegiem, a potem dusi się wydychanym dwutlenkiem węgla, zatruwa sam siebie. Ale tutaj, pod ziemią, gdzie nie ma żadnego tlenu, mam najwyżej pięć minut.

Niech ktoś to w końcu to przerwie! Niech ktoś powie: „To taki głupi żart, chcieliśmy cię tylko przestraszyć. Nie bój się, przecież to wszystko tylko zabawa, zaraz cię uwolnimy i pośmiejemy się z tego przy ognisku”. Ale w głębi serca wiem, że to nie nastąpi. To nie jest zabawa i nigdy nie była.

Będę umierać powoli, dusić się w bólu, samotności, potwornym strachu. Pewnie oszaleję, zanim to się stanie.

Chcę stracić przytomność, odlecieć, zasnąć. Niech to się okaże koszmarnym snem, przecież miewałam takie sny, właśnie takie, ktoś bez twarzy zakopywał mnie żywcem. Ale gdyby to był sen, już bym się obudziła.

To właśnie ten moment.

Połamane paznokcie uparcie ryją ziemię.

Moje ciało wciąż walczy, drży, poci się.

Myślę o niej.

Moje zniknięcie zburzy jej świat. Nigdy nie przestanie mnie szukać, wiem o tym, przyjdzie tutaj. Tak bardzo chciałabym ją ostrzec, powiedzieć, żeby nie zbliżała się do tego lasu.

To, kim jestem, zaprowadziło mnie właśnie tu, do grobu. Zaprosiłam Mrok do swojego życia. Zrobiłam to całkiem świadomie. Mrok miał ludzki kształt, wyglądał i pachniał jak człowiek, miał ludzki głos, nawet kilka głosów. A ja wpuściłam go do swojego życia, bo szukałam prawdy.

Nie mogę dłużej wstrzymywać oddechu, otwieram usta, a wtedy trochę grudek ziemi wpada mi do gardła. Jeśli kiedyś mnie znajdą, wykryją je w moich płucach i powiedzą: „Żyła, kiedy ją zakopano”.

A potem znajdą jeszcze więcej ciał i wszyscy wpadną w panikę.

Bo przecież moja śmierć nie będzie pierwsza, nie będzie też ostatnia.

Zabiją wszystkich. Co do jednego. Nie mogę już temu zapobiec.

Myślę o słowach „ciało” i „zakopana”, a potem widzę nagłówki na portalach internetowych „Pogrzebana żywcem”. I chyba przez słowo „pogrzebana” nagle dociera do mnie, że to się dzieje naprawdę. Z moich ust wyrywa się przytłumiony wrzask, którego nikt nie może usłyszeć.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ I

PARTYZANCI I ZWIADOWCY

 

 

 

13 MARCA, ROK 2021 – TERAZ

 

WIKTORIA

Posoczyn to nie jest miejsce, w którym chcielibyście się urodzić. I z pewnością nie jest to miejsce, w którym chcielibyście żyć. Ale możecie tutaj umrzeć. Na pierwszy rzut oka to zwykłe zapomniane polskie miasteczko owiane złą sławą. Przejeżdżając główną ulicą, widzę stare zniszczone kamienice, opuszczone magazyny, nieczynne fabryki i garaże. Za miastem straszą ruiny domu dziec­ka, który został podpalony przez dwóch wychowanków. Posoczyn składa się z betonu, blachy falistej, rdzy i przemocy. Co bardzo ważne – bezkarnej. Według policyjnych statystyk odnotowano tu średnio trzydzieści sześć przestępstw na tysiąc mieszkańców. Wykrywalność przestępców jest bardzo niska, wynosi zaledwie trzydzieści siedem procent. To oznacza, że sprawcy wciąż chodzą na wolności, a mieszkańcy nie mogą czuć się bezpiecznie. Ale to niejedyny powód, dla którego większość z nich ucieka z Posoczyna. Miejscowość sąsiaduje z Puszczą Posoczyńską, którą wielu ludzi uznaje za nawiedzoną. Dziesięć lat temu grupa maturzystów świętująca zdanie egzaminu zaginęła tam bez wieści. Pomimo poszukiwań na szeroką skalę nigdy ich nie znaleziono. Przez lata zaginęło tam kilka innych osób. Przekleństwo? Klątwa? Tego właśnie chcę się dowiedzieć. Puszcza Posoczyńska to miejsce owiane mroczną legendą…

Owiane mroczną legendą? Cholera, brzmi ­strasznie tabloiodowo, a przecież pracuję w poważnej gazecie, nie jakimś szmatławcu. Wyłączam dyktafon, odkładam telefon na siedzenie pasażera i zaciskam obie dłonie na kierownicy. Powinnam się skupić na prowadzeniu, zamiast układać treść tekstu. Inaczej mogę potrącić sarnę albo miejscowego pijaka, który nagle wyskoczy na drogę.

Tak naprawdę nie wierzę w mroczne legendy ani przeklęte miejsca. Nie ma mrocznych lasów ani nawiedzonych domów, nie istnieją siły nadprzyrodzone ani zjawiska paranormalne. Wszystkie złe rzeczy, które zdarzają się ludziom, robią inni ludzie. Wszystko robimy sobie nawzajem. Taką właśnie mamy naturę.

Jadę do Puszczy Posoczyńskiej w bardzo konkretnym celu, chcę zebrać materiał do reportażu. Może wiedząc to wszystko, co już wiem, powinnam ­zawrócić samochód, uciec w przeciwnym kierunku. Ale moja ciekawość zawsze była silniejsza niż strach.

Wyjeżdżam z miasteczka i widzę już tylko ciemną ścianę lasu. Cisza mnie denerwuje, więc włączam radio. Akurat leci stary, dobry Maanam, Szare miraże. Pogłaśniam muzykę i zaczynam śpiewać z Korą.

– Tylko dlatego, że jesteś nikim, możesz pogadać z drugim człowiekiem. Życie bogate, pełne sekretów, w szarym człowieku, w szarym człowieku. Oszczędne słowa, twarze, uśmiechy, nie mów za dużo, szary człowieku. Choć jesteś nikim, takim pozostań, szare sekrety dla mnie pozostaw.

Gdy tylko wjeżdżam do lasu, widzę drewniany drogowskaz, którego na pewno nie postawił tu nikt z służby leśnej. Dwie pionowe, przekreślone, czerwone strzałki wskazujące dwa przeciwne kierunki. Wszystko zaczęło się od tego znaku i mam przeczucie, że wszystko się na nim skończy. Mój telefon wibruje. Wiem, że to Raisa. Odbieram i słyszę jej przyśpieszony oddech.

– Jesteś już tam?

– Już dojeżdżam.

– Dziękuję, że to dla mnie robisz.

– Nie ma rzeczy, której bym dla ciebie nie zrobiła.

– Wiesz, Wika… całą noc o tym myślałam. Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie. Może powinnaś jednak zawrócić?

– Nie, powiedziałam ci, że chcę to zrobić.

– Uważaj na siebie, proszę.

– Nic mi nie będzie.

Coś odpowiada, ale jej głos się zacina, a potem zanika, nie słyszę słów. Zerkam na telefon, pokazuje brak zasięgu. Raisa rozpaczliwie chciała przyjechać tutaj ze mną, ale jest w tak złym stanie, że nie przeszłaby nawet kilku kilometrów. A sprawność fizyczna może się okazać kluczowa w tej grze. W pewien sposób cieszę się, że Raisa została w mieście, bo nie muszę się o nią martwić. Mog­łaby też wszystko zepsuć, ostatnio działa zbyt impulsywnie, chaotycznie, emocjonalnie. Choć pewnie gdybym była na jej miejscu, zachowywałabym się tak samo.

Po kilkunastu kilometrach dojeżdżam do małego placyku, na którym stoi kilka samochodów. Parkuję obok wielkiego, czarnego jeepa. Obok widzę mini coopera, srebrną toyotę i czerwoną mazdę. I jeden skromny, samotny rower. Wysiadam z samochodu, wyjmuję z kieszeni telefon i robię zdjęcia rejestracjom. Nie mam pewności, czy należą do uczestników gry, ale wolę je zachować, mogą przydać się później.

Słońce chowa się za chmurami, niebo wygląda jak ciemna płachta. Powietrze jest chłodne, wilgotne, ciężkie. Niewykluczone, że dziś spadnie deszcz. Mam na sobie ciemnozieloną sportową kurtkę, gruby sweter, wygodne spodnie, górskie buty. Ubranie w sam raz na wyprawę po lesie. Włosy wiążę w kucyk i upycham pod czarną wełnianą czapką. Wiem, że miedziane loki są największym atutem mojego wyglądu. Zdarzało mi się je eksponować, aby uzyskać potrzebne informacje od napalonych facetów, ale tym razem nie mam zamiaru uciekać się do tanich sztuczek. Poza tym moje włosy są charakterystyczne, a ja nie chcę ściągać na siebie niczyjej uwagi.

Pod okazałą sosną zauważam kolejny znak, wskazujący drogę do lasu. Znów ten sam czerwony symbol przekreślonych strzałek. W tym obrazku jest coś ­niezaprzeczalnie magicznego. Duch przygody, niewypowiedziana obietnica.

Wyjmuję z bagażnika plecak. Spakowałam do niego mapę, dwie butelki wody, termos, batoniki energetyczne, zapasową bluzę i spodnie, śpiwór, folię termiczną, apteczkę i notes, bez którego nigdzie się nie ruszam. Telefony bywają zawodne, tracą zasięg i wyładowują się w najmniej odpowiedniej chwili, a papier to papier. Zawsze można na niego liczyć. Oprócz tych zwykłych przedmiotów w plecaku mam też gaz pieprzowy i paralizator. Oczywiście nie zamierzam ich używać, jeśli nie będę musiała. Wolałabym obyć się bez przemocy, ale jestem gotowa na samoobronę. I doskonale przygotowana do dziec­ięcej zabawy w podchody.

 

***

 

Wilgotne powietrze pachnie mokrą ziemią. Liście, kawałki szyszek i gałązek chrzęszczą pod moimi stopami. Im dalej idę, tym bardziej otula mnie nienaturalna cisza. Drzewa rosną tu bardzo ciasno, jedno przy drugim. Miałam nadzieję, że na szlaku trafię na turystów i zadam im kilka pytań, ale nikogo nie spotykam. Las świeci pustkami. Miejscowi chyba naprawdę wierzą w legendy i przesądy. Cisza sprawia, że czuję się nieswojo. Jestem przyzwyczajona do szumu i gwaru, wielu rozmów toczących się jednocześnie, dzwoniących telefonów, obecności innych ludzi. Uwiera mnie brak zasięgu w telefonie, brak kontaktu ze światem. Zrobiłam sporo wywiadów z mordercami, wiem, że taka wielka przestrzeń jak las to idealne miejsce na ukrycie zwłok.

Ale wiem też, że już nie mogę zawrócić. Będę iść tak długo, aż znajdę to, co jest tu ukryte. Nie wycofam się, bo jestem drapieżnikiem. Hieną. Hieny mają złą opinię, ale to inteligentne, przebiegłe i niebezpieczne stworzenia. Potrafią zaadaptować się w praktycznie każdym środowisku. Na podstawie usłyszanych dźwięków umieją podjąć decyzję o ucieczce lub walce. Najpierw nasłuchują, potem działają. Tak jak ja.

Po kilkunastu metrach marszu dostrzegam pień sosny owinięty czerwoną wstążką łopoczącą na wietrze. To znak, że idę w dobrym kierunku. A potem widzę czerwone wstążki powiewające na konarach drzew, czerwoną taśmę przyklejoną na kamieniach. Naprawdę postarali się, żeby dobrze oznaczyć drogę.

 

***

 

Prosta, drewniana wiata wyłaniająca się z leśnego gąszczu wygląda jak domek z kart. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie miejsce zbiórki dla uczestników gry. Na pobliskim drzewie powiewa czarna flaga, na której czerwonym sprejem namalowano znak przekreślonych strzałek i napis „WITAMY”. Na drewnianych ławkach siedzi już kilka osób, na oko dwudziestolatków. Rozglądam się, kiwam im głową na powitanie. Niektórzy odpowiadają kiwnięciem, inni nie zwracają na mnie uwagi. To dziwna zbieranina ludzi – nikt tutaj do nikogo nie pasuje.

Najpierw zauważam Gwiazdora. W każdej grupie jest jakiś Gwiazdor, tu jest nim on – wysoki, wysportowany, przystojny brunet, który wygląda, jakby przybłąkał się tu z planu amerykańskiego serialu. Gwiazdor ma na sobie sportową kurtkę North Face i spodnie do trekkingu. Uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Odwzajemniam uśmiech.

Obok niego siedzi chudy, blady chłopak w modnych okularach i w czapce z daszkiem. Na koszulce wystającej spod rozpiętej granatowej bluzy ma napis „Poznań Game Arena 2019”, więc zaryzykuję śmiałą tezę, że jest Graczem. Jego dłoń co chwila nerwowo sięga do kieszeni, pewnie w poszukiwaniu telefonu, po czym opada bezwładnie, kiedy Gracz przypomina sobie, że w lesie nie ma zasięgu.

Kilka metrów dalej, oparta plecami o ścianę wiaty, stoi szczupła, drobna dziewczyna i pali skręcanego papierosa. Ma fioletowe włosy związane w kucyk, kolczyk w ustach i kilkanaście kolczyków w obu uszach. Jest ubrana w czarną kurtkę z kapturem, sprane czarne dżinsy i trampki. Typ Buntowniczki, która obserwuje wszystkich obojętnym, choć czujnym wzrokiem.

Pod drzewem, nieco dystansując się od całej reszty, stoi milczący, ponury, mocno zbudowany typ. Czarne dresowe spodnie, sportowe buty i czarna harringtonka z flagą Polski na ramieniu, a także ogolona głowa dopełniają obrazu Patrioty-Fanatyka. Stoi nieruchomo, z rękami założonymi na piersi, pusty wzrok wbija w przestrzeń. Swoją pozą wysyła wyraźny przekaz: nie podchodź.

No i jeszcze ta wystraszona, zdenerwowana piękność. Księżniczka, która rozgląda się po lesie, jakby sama nie wiedziała, co tutaj robi. Ewidentnie szuka kogoś, kto się nią zaopiekuje, szuka bratniej duszy. I już wiem, że to ja nią zostanę. Właśnie kogoś takiego miałam nadzieję spotkać i przez najbliższe kilka godzin będę jej przyjaciółką. Przeistoczę się w kogoś, kogo potrzebuje. Może to wyrachowane, może niemoralne – nieważne. W przeciwieństwie do niej ja jestem tu w bardzo ważnym celu, a ten cel uświęca środki.

– Cześć – witam się, podchodząc do niej. – Też zastanawiasz się, czy stąd nie uciec?

Księżniczka śmieje się nerwowo.

– Nie, ja tylko… nigdy niczego takiego nie robiłam. To trochę dziwne. Nie wiem, czego się spodziewać.

– To chyba część zabawy, nie?

– Racja. Tylko czuję się lepiej, kiedy znam plan.

W jej urodzie jest coś szlachetnego, arystokratycznego. Blada cera, wysokie kości policzkowe, prosty, mały nos, kształtne usta, wielkie, piwne oczy. Długie, brązowe włosy zaplecione w warkocz. Żółta kurtka, czerwona czapka, niebieskie legginsy. Ubrana kolorowo, jak postać z baśni. Księżniczka zagubiona w puszczy, uciekająca przed wilkami.

– Jestem Marika – mówi, wyciągając dłoń.

Ma pomalowane, zadbane paznokcie. Na serdecznym palcu błyszczy zaręczynowy pierścionek.

– Raisa – odpowiadam, zamykając jej dłoń w swojej.

– Raisa? – pyta ze zdziwieniem i przez sekundę czuję się niepewnie, chociaż ona nie może znać mojego prawdziwego imienia. Nikt w tym lesie go nie zna. – Piękne imię – mówi po chwili.

– Nawzajem.

Uśmiechamy się do siebie i atmosfera robi się bardzo miła. Już za chwilę zaczniemy sobie nawzajem zaplatać włosy i gadać o chłopakach. Doskonale.

– Wiesz może, o co chodzi w tej grze? – Marika patrzy niepewnie na czarną flagę. – Próbowałam czegoś szukać w internecie, ale nic nie znalazłam.

Nie ty jedna, myślę. Przez ostatni miesiąc bezskutecznie przeczesywałam wszystkie strony i fora poświęcone grom miejskim i terenowym, rajdom przygodowym i survivalom. Szukałam najmniejszego śladu. Z czasem to stało się moją obsesją. Założyłam fikcyjne konta na Facebooku, Instagramie i TikToku, zaczepiałam ludzi, wysłałam setki wiadomości z pytaniami o grę w podchody w Puszczy Posoczyńskiej. I nic. Brak najmniejszego efektu.

Najwyraźniej organizatorzy gry odrobili lekcję i dobrze po sobie posprzątali. Zeszłoroczna edycja raczej nie potoczyła się zgodnie z planem. Ktoś zniknął. A może właśnie tego chcieli? Ale czemu znów organizują grę? Dlaczego aż tak ryzykują? Może przez brak konsekwencji nabawili się kompleksu bogów? Może uwierzyli, że nikt ich nie szuka i nic im nie grozi? Jeśli tak, popełnili ogromny błąd.

– Czemu tu przyjechałaś? – pytam.

– Chyba po prostu chciałam się wyrwać z domu. – Księżniczka rzuca to lekko, ale na jej twarzy widzę napięcie.

– Wszyscy mamy już dość siedzenia w domu – stwierdzam. – Pandemia daje w kość.

– Nie masz wrażenia, że ta gra jest dziwnie tania? Pięćdziesiąt złotych? – Marika śmieje się nerwowo. – Zawsze myślałam, że takie gry kosztują cztery razy więcej.

– Może chcieli, żeby było nas na nią stać. Wiesz, jest kryzys, dużo ludzi straciło pracę.

– No tak. – Marika kiwa głową – Jasne, masz rację. Nie pomyślałam o tym.

– Cześć! – słyszę głos za plecami.

Odwracam się przez ramię i widzę Gwiazdora. Stoi blisko, ale nie na tyle, żeby któraś z nas mogła się poczuć niekomfortowo. Wyraźnie czeka na zaproszenie do rozmowy. Dobrze wychowany chłopak. Ciekawe, jaki jest jego mroczny sekret. Bo to, że go ma, nie ulega wątpliwości. Nikt nie jest taki doskonały.

– Nie chciałem was podsłuchiwać, ale ja też jestem tu pierwszy raz. – Chłopak uśmiecha się przepraszająco.

– Witamy – mówię, zapraszając go gestem. – Przyłącz się. Im nas więcej, tym weselej.

Ochoczo ściska moją wyciągniętą dłoń. Opuszczam wzrok, na jego nadgarstku widzę sportowy zegarek Garmina. A więc na biednego nie trafiło, odnotowuję w myślach. Pewnie to do niego należy czerwona mazda.

Mówi głośno swoje imię, Aleksander, dla znajomych Aleks. Widzę, jak Marika rozpromienia się, ściskając mu dłoń. W jej oczach zapalają się małe, ciepłe lampki jakby dostała piękny prezent. Nie winię jej. Choć dawno temu przestałam wierzyć w miłość, wciąż jeszcze pamiętam, jakie to uczucie – spotkać kogoś, dzięki komu serce zaczyna bić szybciej.

– Nie pracujesz czasem w Mordorze na Legnickiej? – pyta Aleks.

– No tak. – Marika mruga i lekko się czerwieni. – Skąd wiesz?

– Chyba minęliśmy się kiedyś przy windach. Często siedzisz w piątki do osiemnastej. Nie sądziłem, że ktoś jest tak szalony. To znaczy poza mną.

Po prawej słyszę ciche prychnięcie. Ponieważ biurowe harlequiny nieszczególnie mnie interesują, zaintrygowana rozglądam się za źródłem dźwięku. Buntowniczka z fioletowymi włosami uśmiecha się do mnie kpiąco, wyraźnie szukając porozumienia.

– Poczęstujesz mnie fajką? – Ruszam w jej stronę. – Zostawiłam swoje w samochodzie.

Kłamię, bo rzuciłam palenie, kiedy dowiedziałam się o chorobie Raisy. Ale już widzę, że udało mi się wzbudzić jej sympatię. Niewiele rzeczy łączy ludzi bardziej niż wspólny nałóg. Sojusz palaczy, zawsze i na wieki.

– Mogą być skręcane? – Buntowniczka wyciąga papierośnicę w moją stronę.

– Jasne. Dzięki – mówię, biorąc papierosa. – Ratujesz mi życie.

– Chyba raczej zabieram.

Dziewczyna znów się uśmiecha. Trzaska zapalniczka, pojawia się płomień. Odpalam i zaciągam się ­głęboko, łapczywie, jakbym nie mogła się doczekać.

– Byłaś już tu kiedyś? – pytam od niechcenia.

– Nie, to mój pierwszy raz.

– Mój też. Jestem Raisa – przedstawiam się.

Nie podaję jej ręki, bo wiem, że ta dziewczyna nie przywiązuje wagi do uprzejmości. Raczej doceni brak spoufalania się.

– Lana – mówi, podnosząc papierosa do ust. Na jej palcach widzę ślady smaru, pewnie to ona przyjechała tu na rowerze. Paznokcie są krótkie i niepomalowane. Na jej nadgarstku dostrzegam dziwny, czarny symbol. Tatuaż w takim miejscu, gdzie skóra jest cienka jak opłatek, musiał bardzo boleć. Ale skoro wybrała właśnie nadgarstek, to znaczy, że lubi ból.

– Lana to ksywa czy imię? – pytam.

– Imię. Miałam mieć na imię Laura, ale mój ojciec przyszedł pijany do urzędu stanu cywilnego. Nie mógł wymówić poprawnie słowa no i w efekcie mam na imię Lana. Beznadzieja, ale mogło być gorzej. Mogli wpisać Lala.

Uśmiecham się, ale twarz Lany pozostaje nieruchoma.

– Też uważasz, że ta gra jest podejrzanie tania? – pytam.

Lana unosi brwi.

– Ja w ogóle za nią nie płaciłam, bo zapisałam się jako pierwsza uczestniczka. Przynajmniej tak mi napisali. I lepiej, żeby to była prawda, a nie chwyt marketingowy. Bo jeśli będą chcieli, żebym zapłaciła, to stąd spadam.

Słyszę śmiech Mariki. Ładny dźwięk, jak śpiew ptaka. Chyba Aleks powiedział coś zabawnego, pewnie korporacyjny żart, którego nikt poza nimi nie mógłby zrozumieć. Lana przewraca oczami, zniesmaczona.

– Spójrz na nich. Zaraz zaczną się bzykać. Miały być podchody, a jest pieprzony Tinder w terenie.

– Nic dziwnego – stwierdzam. – Knajpy, kina i siłownie zamknięte, koncertów nie ma, trudno kogoś poznać.

– Można też spróbować być samemu – stwierdza Lana, wydychając dym.

– A ty jesteś sama?

– Tak i jest mi całkiem dobrze. Cisza. Spokój.

Twarda sztuka, myślę. Ale gdyby naprawdę lubiła ciszę i samotność, zostałaby w domu.

– Hej! – Przysuwa się do nas Gracz. – Czy wasze telefony mają zasięg? Bo mój nie.

– Mój też nie ma zasięgu – mówię. – A co, masz jakąś pilną sprawę?

– Nie, tylko żadna gra mi nie działa.

– Pewnie w tym rzecz. – Lana obrzuca go kpiącym spojrzeniem. – Musisz zagrać w ich grę, nie w swoją.

– No, najwyraźniej. – Gracz kiwa głową. – Ale zanim straciłem zasięg, zauważyłem ciekawą rzecz. Strona, na której się logowaliśmy, już nie istnieje.

– Żartujesz? – pyta Lana, marszcząc brwi.

– Nie.

– Może to jakiś błąd – mówię, choć nie wierzę w to nawet przez sekundę.

– A może chcą nas wszystkich zabić i tu pochować – stwierdza Gracz, ale nie wydaje się szczególnie zmartwiony tą perspektywą. Wręcz przeciwnie, uśmiecha się kątem ust.

– To czemu wciąż tu jesteś? – pytam. – Nie boisz się?

– Powiedzmy, że nie mam za wiele do stracenia.

– Ja też. Jestem Raisa – mówię.

– Tymon.

Tymon wyjmuje z kieszeni własną paczkę papierosów i zrywa folię. Przyglądam mu się uważnie. Nie wygląda zdrowo. Ma bladą twarz, przekrwione oczy. Chyba dawno nie widział słońca. Chcę zadać mu więcej pytań, ale wtedy podchodzi do mnie Marika. Aleks ją zostawił, więc przykleiła się do mnie.

Dziewczyna ewidentnie nie umie być sama przez pięć minut. Pewnie to wychuchana jedynaczka, chowana pod kloszem przez nadopiekuńczych rodziców, którzy starali się o nią latami, a potem traktowali jak najdroższy skarb. Przedstawiam ją Tymonowi i Lanie. To nie jest jej miejsce, jej ludzie ani jej bajka. Ale z jakiegoś powodu się tu znalazła.

Jedyną osobą, która do tej pory nie podjęła żadnej interakcji z resztą grupy, jest ten posępny, milczący Fanatyk. Wciąż gapi się w przestrzeń i chyba na coś czeka. Za to Aleks wyraźnie chce zintegrować ze sobą wszystkich, więc podchodzi do niego niczym wodzirej na weselu.

– Cześć, jestem Aleks – zagaduje. – Mieszkasz może w tej okolicy?

Fanatyk powoli odwraca głowę w jego stronę.

– Co ci do tego? – Jego niski głos epatuje wrogością.

– Ja jestem z Wrocławia, inni chyba też. – Aleks wskazuje na naszą grupę. – Może przyjdziesz do nas?

– Nie szukam przyjaciół.

Odpowiedź jest krótka i mocna jak prawy sierpowy. Aleks nie wydaje się jednak zbity z tropu.

– To tylko gra i może będziemy w jednej drużynie – mówi z naciskiem. – Nie musimy się przyjaźnić, ale powinniśmy się chociaż poznać.

Wyciąga rękę do Fanatyka i patrzy mu prosto w oczy. Czuję do niego nagły przypływ szacunku. Najwyraźniej Aleks należy do tego samego gatunku ludzi co ja. Kiedy czegoś chcemy, nie akceptujemy odmowy.

Fanatyk wygląda na zaskoczonego, wyraźnie nie takiej reakcji się spodziewał. Robi krok w jego stronę. Aleks dorównuje mu wzrostem, ale Fanatyk jest od niego potężniejszy. Mimo to Aleks nie cofa się ani nie spuszcza wzroku. Widocznie rozumie, że niektórzy ludzie szanują tylko siłę. Tymon, Lana i Marika urywają rozmowę i spoglądają na nich z ciekawością. Wreszcie po długiej, pełnej napięcia chwili Fanatyk wyciąga dłoń do Aleksa.

– Daniel – mówi.

I wtedy, jak na sygnał, rozlega się odgłos kroków, chrzęst deptanych liści. W naszą stronę zmierza spora grupa ludzi. Są ubrani w ciemnozielone bluzy, beżowe bojówki i spodnie moro, wojskowe buty, glany. Wszyscy idealnie wtapiają się w tło lasu, niczym kameleony.

Rozglądam się. Daniel robi pół kroku w tył i lekko unosi ręce, jakby szykował się do obrony. Widzę, że to u niego odruchowe, niekontrolowane, czysto pierwotne. Czegoś się boi.

Marika nieznacznie przysuwa się do Aleksa, który emanuje pewnością siebie i poczuciem bezpieczeństwa. Lana i Tymon palą w milczeniu, spokojnie czekając na rozwój sytuacji.

Najpierw widzę jego. Wysokiego, brodatego mężczyznę z długimi, brązowymi włosami. Jego postać jaśnieje, sprawia, że wszyscy skupiają na nim wzrok. Nie potrafię określić jego wieku, wygląda bardzo młodo i bardzo staro jednocześnie. Ma w sobie coś z Jezusa.

– Dobrze was widzieć – wita się. – Mam na imię Ksawier i cieszę się, że razem zagramy w podchody.

Ma głęboki, uspokajający głos. W ciepłych, zielonych oczach błyszczy cała miłość świata. Ale ta miłość nie działa, nie w moim przypadku. Sięgam do kieszeni i dyskretnie włączam dyktafon w telefonie.

Mów, Charyzmatyczny Wybrańcu, myślę. Mów do woli. Jeśli dobrze pójdzie, wkrótce twoje słowa przeczyta cała Polska.

– Zawsze spóźniacie się na własną grę? – pyta cierpko Lana. – Czekamy tu na was już z piętnaście minut.

– To dobry sposób, żeby odsiać niepewnych i rozchwianych graczy – mówi Ksawier, uśmiechając się łagodnie. – Mam nadzieję, że nie macie nam tego za złe. W ramach przeprosin mamy dla was herbatę i ciastka.

Na potwierdzenie jego słów cała reszta ekipy podchodzi do nas z termosami i kartonowymi pudełkami. Do mnie zbliża się niska szatynka w zielonej bluzie z kapturem i wojskowych spodniach. Wyciąga w moją stronę pudełko i nalewa parującej herbaty do zakrętki termosu.

– Smacznego – mówi. – Musisz się wzmocnić przed grą.

Jej słowa w połączeniu z zagadkowym uśmiechem brzmią dziwnie dwuznacznie. Przypominam sobie, że dzisiaj rano ci sami ludzie zlikwidowali własną stronę internetową. Jak długo chcą nas tu trzymać? Co przygotowali?

Przestań, masz paranoję, upominam samą siebie w myślach. To ty przyszłaś do lasu z plecakiem wyładowanym bronią. Rozmawiaj z ludźmi, zadawaj pytania, zdobywaj informacje, zapamiętuj wszystko. I najważniejsze – wyłącz emocje.

Wącham herbatę, udaję, że wypijam łyk, choć usta mam zaciśnięte. Otwieram pudełko i sprawdzam zawartość. Maślane ciastko ma kształt sowy, oczy są zrobione z migdałów. Z jakiegoś powodu zaczynam myśleć o Alicji w Krainie Czarów. Jak to szło? „Zjedz mnie, wypij mnie”. Alicja najpierw zmalała, a potem urosła. Ale to była tylko metafora zaburzenia psychosensorycznego, halucynacji występujących u ludzi z ciężką migreną, na którą cierpiał autor książki. W chwilach bólu właśnie tak postrzegał rzeczywistość.

Pakuję ciastko do plecaka, a moja towarzyszka unosi brwi, wyraźnie zdziwiona.

– Ciastko zostawiam na później – wyjaśniam. – W końcu nie wiem, jak długo tu zostanę.

Przez dłuższą chwilę uparcie patrzę w jej oczy. Dziewczyna tylko kiwa głową. Nie umiem odczytać jej wyrazu twarzy, jest nieprzenikniony. Możliwe, że popełniłam błąd, przyjeżdżając tu. Może to tylko grupa nieszkodliwych świrów, która lubi grać w gry terenowe i karmić uczestników fikuśnymi ciasteczkami.

Przyglądam się im wszystkim. Oprócz mojej ciemnowłosej, troskliwej towarzyszki i Ksawiera kręci się tu jeszcze dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. Wszyscy rozdają herbatę uczestnikom gry. Ich twarze emanują dziwnym spokojem, ale w oczach czai się rozbawienie. Wyglądają jak leśne duszki, które przygotowały dla zbłąkanych wędrowców jakąś psotę. Coś ukrywają. I nie mogę się doczekać chwili, kiedy to z nich wyciągnę, ujawnię, oświetlę i ogłoszę całemu światu.

– Zasady gry są bardzo proste – mówi Ksawier. – Najpierw dzielimy się na dwie drużyny – Zwiadowców i Partyzantów. W każdej drużynie będzie po sześć osób. My, organizatorzy, jesteśmy Partyzantami, wy Zwiadowcami. Naszym zadaniem jest ukrycie się przed wami. Waszym celem jest podążanie za naszymi wskazówkami i znakami, wykonywanie zadań i ostatecznie znalezienie nas. Kiedy wam się to uda, gra się skończy.

– Dlaczego nazwaliście się Partyzantami? – odzywa się Daniel. – Partyzanci nie siedzą w ukryciu, tylko prowadzą działania przeciwko wrogowi. Czyli przeciwko nam.

Zerkam na Daniela z uznaniem. Całkiem inteligentne pytanie, chyba jednak go nie doceniłam.

Ksawier uśmiecha się szeroko.

– Kolega z wojska? A może z terytorialsów?

Daniel nie odpowiada, tylko zaciska pięści i nie spuszcza z niego wzroku.

– To tylko nazwy drużyn – mówi spokojnie Ksawier. – Nie traktuj ich tak poważnie.

– Może powinniście zmienić nazwy – mówi Daniel.

– Może. – Ksawier kiwa głową. – Jeśli wygrasz, chętnie wysłuchamy twoich pomysłów. Czy ktoś jeszcze ma uwagi?

Zapada chwila ciszy. Ksawier cierpliwie czeka, aż ktoś z zebranych się odezwie, ale wszyscy milczą.

– Okej, przejdźmy dalej – mówi Ksawier. – Zasada pierwsza. W trakcie gry nie używamy internetu. Pewnie chwilami będzie was kusiło, ale w tym lesie i tak nie ma zasięgu. Zresztą zagadki są przygotowane w taki sposób, że internet raczej wam nie pomoże. Zasada druga. Nie nagrywamy, nie robimy zdjęć, nie zapisujemy niczego, co się tutaj dzieje.

– Chwila – odzywam się. – To w jaki sposób udowodnimy wam, że zrobiliśmy zadania? Że nie oszukujemy?

Ksawier zwraca na mnie swoje niesamowite, jasne, świetliste oczy.

– Będziemy musieli po prostu wam zaufać – mówi cicho. – Nie traktujemy was jak oszustów. Jesteśmy wobec was uczciwi i zakładamy, że wy też będziec­ie.

Intensywność jego spojrzenia nie daje mi spokoju. Szybko wyjmuję dłoń z kieszeni bluzy, gdzie dyktafon nagrywa każde jego słowo.

– Zasada trzecia – mówi Ksawier. – Po skończonej grze nie upubliczniajcie w internecie niczego, co tu się stało. Wkładamy dużo trudu w przygotowanie zadań, nie ma sensu psuć zabawy kolejnym graczom. I znowu. Nie możemy tego na was wymusić, musimy wam zaufać. Ale wierzymy, że zachowacie się przyzwoicie. Zasada czwarta. W trakcie gry możecie wyrzucić kogoś ze swojej drużyny, ale musicie być w tej kwestii absolutnie zgodni. Pięć osób musi zagłosować za.

– Dlaczego mielibyśmy kogoś wyrzucać? – pyta Aleks. – W ten sposób zmniejszamy swoje szanse na wygraną.

– Czasami ludzie po prostu do siebie nie pasują – mówi Ksawier, wzruszając ramionami.

– Mówiłeś, że w lesie nie ma zasięgu. A co, jeśli komuś z nas się coś stanie? – pyta nerwowo Marika. – Jak wezwiemy pomoc?

– Musicie liczyć na pomoc kolegów. – Ksawier uśmiecha się do niej łagodnie. – Jedna osoba może w każdej chwili wyjść z lasu i kogoś wezwać. Ale nic wam nie grozi. Najgorsze, co może was spotkać, to lekkie kontuzje i pogryzienie przez mrówki.

– Jak długo trwa gra? – pyta Lana.

– Gra trwa, dopóki nas nie znajdziec­ie. Może wam się to udać w ciągu kilku godzin, może zajmie to nieco więcej czasu. Wszystko zależy od was. Oczywiście w każdej chwili możecie zrezygnować i wrócić do domu. Ale jeśli nas znajdziec­ie, mamy dla was nagrody.

– Jakie? – Pytanie wyrywa się z ust Lany chyba trochę mimowolnie, bo szybko zagryza wargi.

Ksawier uśmiecha się szeroko i robi gest, jakby wykonywał magiczną sztuczkę.

– Tego dowiecie się dopiero po wygranej. Wierzymy, że wyobraźnia jest najlepszą motywacją.

Spoglądam na otaczające mnie twarze, wszyscy wyglądają na zaintrygowanych.

– Skoro nie macie więcej pytań, to zaczynamy – ogłasza Ksawier.

Moja towarzyszka wyciąga z kieszeni czarną przepaskę i podsuwa mi ją.

– Co to? – pytam podejrzliwie.

– Przepaska do przewiązania oczu – tłumaczy dziewczyna. – Żebyście nie widzieli, w którym kierunku uciekamy.

– To konieczne? – pytam, patrząc na Ksawiera. Nie ulega wątpliwości, że on tu rządzi. A ja nie mam najmniejszej ochoty stać przed nim zupełnie bezbronna, z zasłoniętymi oczami.

– Nie – uśmiecha się Ksawier. – Nic tutaj nie jest konieczne i obowiązkowe. Ta przepaska to część gry. Widzę, że twoi koledzy z drużyny Zwiadowców nie mają z tym problemu.

Rozglądam się. Rzeczywiście, Aleks, Tymon, Marika, Lana, nawet Daniel bez sprzeciwu zakładają przepaski na oczy. Ale oni przyszli tu, żeby się zabawić. Jeśli Ksawier liczy na to, że dopadnie mnie instynkt stadny, jest w błędzie.

– Myślałam, że nam ufacie – mówię kpiąco.

Ksawier zbliża się do mnie i nieoczekiwanie kładzie mi rękę na ramieniu. Wzdrygam się. Już dawno żaden obcy facet nie dotknął mnie bez mojej zgody. Ale w tym geście nie ma dominacji ani chęci podrywu. Jest coś zupełnie innego, coś, czego nie potrafię nazwać. On patrzy na mnie tak, jakby znał mnie od zawsze.

– To tylko zabawa – mówi cicho. – Pamiętasz te piękne chwile z dziec­iństwa, kiedy wydawało ci się, że wszystko może się zdarzyć? Możesz znowu się tak poczuć.

Ma w sobie coś z ulicznego włóczęgi, który zaczepia cię pod sklepem i zaczyna opowiadać dziwne historie, a ty z jakiegoś powodu nie umiesz mu przerwać.

Nie chcę ulegać Ksawierowi i jego nawiedzonej grupie. Nie przyjechałam tu po to, żeby czuć się jak dziec­ko, ale nie chcę też, żeby nabrał co do mnie podejrzeń. A tak właśnie się stanie, jeśli zacznę otwarcie kwestionować jego zasady. Zakładam opaskę na oczy, zawiązuję materiał z tyłu głowy. Świat momentalnie ciemnieje.

„Nie bój się”.

Czy on naprawdę wyszeptał te słowa, czy to tylko głos w mojej głowie?

Ksawier odchodzi. Słucham dźwięku oddalających się kroków i jego czar szybko przestaje działać.

Dopadnę cię, zbawicielu dusz, myślę mściwie. Radziłam sobie już z takimi jak ty. W momencie kiedy mój tekst pójdzie w świat, nie będziesz miał się gdzie ukryć.

– Posłuchajcie. – Głos Ksawiera dobiega teraz z lewej strony. – Za dziesięć minut usłyszycie dźwięk dzwoniącego budzika. Od tej chwili możecie rozpocząć poszukiwania. Ale gra zaczyna się już teraz. Nasłuchujcie. Powodzenia, Zwiadowcy.

A potem Partyzanci uciekają. Mam wrażenie, że rozbiegają się w czterech różnych kierunkach. Z lewej strony słyszę dźwięk butów miażdżących liście, z prawej szelest krzaków, przede mną skrzypi drzewo, jakby ktoś się na nie wspinał, z tyłu chrzęszczą deptane szyszki. Czuję, że ktoś muska mnie ramieniem. Zaciskam zęby, zmuszam się, żeby stać bez ruchu. Jeśli chcieli nas zmylić i namieszać nam w głowach, udało im się to pierwszorzędnie.

Po chwili odgłosy ucieczki stopniowo cichną, aż wreszcie zapada zupełna cisza. Nie wiem, ile czasu już minęło. Zastanawiam się, jak teraz wyglądamy. Szóstka ludzi stojąca pod drewnianą wiatą z zawiązanymi oczami. Grupa skazańców, którzy dobrowolnie zgłosili się po przygodę.

– Więc… – słyszę za plecami głos Aleksa. – Czy ktoś jeszcze czuje się dziwnie?

Odpowiada mu nerwowy chichot.

– Ja czuję się zajebiście – odzywa się Tymon. – Wyszedłem z domu pierwszy raz od miesiąca, nie muszę nosić maseczki na pysku. Mogę zostać w tym lesie na zawsze.

Uważaj, czego sobie życzysz, myślę ponuro.

– A właściwie dlaczego tu przyszliście? – pytam.

– Barów nie ma, kina nie ma, sport zakazany, na Netfliksie już wszystko obejrzane. Ile można czytać książki? – parska Lana.

– Mnie brakowało wyzwania – mówi Aleks.

– I wybrałeś podchody? Serio? – śmieje się Tymon.

– Ty też tu jesteś, tak?

– Tylko dlatego, że znudziły mi się gry na konsoli.

– A ja chciałam po prostu poczuć, że żyję – odzywa się cicho Marika. – Bo już od dawna tego nie czuję.

Zapada chwila ciszy. Nikt nie komentuje jej słów, ale mam wrażenie, że wszyscy się z nimi utożsamiają. Jedyną osobą, która nie odpowiada na moje pytanie, jest Daniel. Nie wiem nawet, czy wciąż tutaj jest.

Oddycham spokojnie, miarowo, odliczam w myślach sekundy. Słucham dźwięków lasu, szumu wiatru, głosu ptaków, które nagle zaczęły śpiewać. To przyjemne, relaksujące uczucie, przypominające medytację. Nie podoba mi się tylko poczucie całkowitej bezbronności. Nie wiem, co wydarzy się za chwilę.

Nagle ciszę przerywa przenikliwe, głośne terkotanie. Dźwięk budzika. Wzdrygam się i z ulgą zrywam opaskę z oczu. Światło najpierw mnie oślepia, ale obraz szybko się wyostrza. Na jednej z ławek terkocze stary, srebrny budzik.

Jak to mówił królik z Alicji w Krainie Czarów? „O rety, o rety, na pewno się spóźnię”.

Wybiła godzina czternasta. Czas zacząć poszukiwania. Daniel wyłącza budzik, Marika zakłada plecak, Tymon się przeciąga, Lana wiąże but. Aleks zatacza wzrokiem dookoła, zatrzymując go na każdym drzewie, roślinie i kamieniu.

– To dokąd idziemy? – pyta Marika.

– Idziemy za czerwonymi znakami – mówi Aleks z uśmiechem i wskazuje na sosnę w głębi lasu, poza wyznaczonym dla turystów szlakiem. Na gałęzi powiewa czerwona wstążka.

Aleks rusza pierwszy, szybkim krokiem, a ja idę za nim. Na chwilę ogarnia mnie dziwne, nostalgiczne poczucie podniecenia, wiary w to, że naprawdę wszystko może się zdarzyć. A potem to dziec­inne uczucie mija, zastąpione chłodnym gniewem. Wracam myślami do poprzedniego tygodnia i przypominam sobie, jak tu trafiłam.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Sara Antczak, 2022

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: Emotion Media

 

Zdjęcie na okładce: © Cosminxp / Adobe Stock

Logo tytułowej gry zaprojektowała: Julia Nędzyńska

 

Redakcja i korekta: Sylwia Chojecka | Od słowa do słowa

Skład i łamanie: Tomasz Chojecki | Od słowa do słowa

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-361-7

 

 

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.