Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na ile echa przeszłości mogą kształtować przyszłość? Który z tych światów jest prawdziwszy?
Berenika, zdolna graficzka, pracuje w Gamedavie i tworzy przestrzenie gier komputerowych. Trochę tęskni za klasycznym malarstwem, ale nowy projekt wciąga ją całkowicie: zespół tworzy grę osadzoną w przeszłości Słowian, wśród postaci z podań i legend. Świat, w którym można mieć kilka istnień, zdobywać skarby i pokonywać zło. Kraina Wenetów powstaje w warszawskim wieżowcu i wymaga od swoich twórców odcięcia się od realnego świata… Prawdziwe życie też stawia swoje wyzwania: Berenika kocha i jest kochana, ma narzeczonego i wspaniałych rodziców, szykuje się do ślubu, ale dręczy ją niepokój. Coś nie pozwala jej ułożyć spokojnie spraw i emocji. Z kim innym mieszka, kto inny pojawia się w snach i ratuje ja z opresji. Akcja gry i życia toczą się równolegle. Różnią je realia, postacie, ale marzenia i uczucia są takie same. W obu światach trzeba dokonywać wyborów i gra zawsze toczy się o miłość. W obu odkrywają się kolejne tajemnice. Najważniejsza z nich dotyczy narodzin Bereniki i największą niespodzianką jest dla niej samej.
informacja o serii
„Seria uczuć” to cykl powieści o kobietach, które pragną miłości, wierzą w przyjaźń i mają swoje pasje. Psychologia, prawo, fotografia, gamedev … – w tym są dobre. Rzeczywistość zaskakuje je w kluczowych momentach życia – wówczas biorą sprawy w swoje ręce. Angażują emocje i podejmują grę z przygodą. Bo życie to nie tylko seria zdarzeń. To przede wszystkim seria uczuć.
w serii ukazały się:
Cień róży. Katia i sekrety prababki.
Szepty starych kamienic. Prawo Julii.
Noce nad Biebrzą. Lilka, bagna i ptaki.
Mgły nad Narwią. Anna i krąg kobiet.
Katarzyna Droga
Pisarka, dziennikarka, redaktorka. Od lat tworzy literackie portrety nietuzinkowych kobiet, jest autorką powieści biograficznych m.in. o Hance Ordonównie, Aleksandrze Piłsudskiej. Zajmują ją dzieje rodzin i dziedzictwa pokoleń, napisała podlaską sagę „Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca” i „ Pokolenia. Powrót do domu”. W „Sekretach przodków” przygląda się rodzinnym przekazom transgeneracyjnym. W latach 2008 - 2017 była redaktorką naczelną magazynu „Sens” w Wydawnictwie „Zwierciadło”. Po latach pracy w Warszawie wróciła do rodzinnego domu nad Narwią, by pisać książki bliskie współczesnym kobietom.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Berenika z gamedevu
Śnieżne chmury zgromadziły się nad Wisłą jak ciemne poduchy. Sypnęły pierzem i mosty zniknęły w zamieci. Miasto nie nastrajało optymistycznie, nie kusiło dynamiką ani stołecznym gwarem. Tego ranka nie miało nic do zaoferowania młodej kobiecie, która właśnie wróciła z białych gór do mieszkania na ósmym piętrze praskiego wieżowca. Jeszcze czuła ciepło pościeli i ramiona swojego chłopaka, który skutecznie usiłował ją zatrzymać, przedłużyć wspomnienie ferii. I przez to właśnie była spóźniona do pracy, schowana po nos w kapturze, zła na miasto, zła na burą zimę i na miłość. Przytupywała na przystanku, zerkając na komórkę. SMS od szefa przedarł się przez szum miasta: „Berenika, gdzie ty? Czekamy z odprawą, mamy to!”. Nadjechał autobus pełen pasażerów. Za dużo ludzi... Zawsze jest jakoś za dużo ludzi. Wcisnęła się za grubaskiem w uszatce. „Co on mi pisze? – myślała. – Czyżby znalazł fundusze na nowy projekt?”.
Na nowy projekt, czyli na grę jej pomysłu, osadzoną w realiach słowiańskich legend? W duszy Bereniki Kalinianki, graficzki, specjalistki sztuki nowych mediów, jadącej do pracy autobusem czterysta dwa pojaśniało i zakwiliły nieśmiałe fanfary. Odpisała: „W drodze. Czekajcie, plis, nic beze mnie”. W odpowiedzi dostała emotikon całusa i rozkaz: „Masz tu zaraz być. Game starts!”.
Berenika pracowała w gamedevie[1] i zdecydowanie wolała przebywać w wirtualnym świecie gier, które współtworzyła w niewielkim zespole Game Starsów, niż w zatłoczonym autobusie. Była także artystką w sensie klasycznym, po godzinach oddawała się malowaniu. Podpisywała się zawsze i przedstawiała jako Berenika Kalinianka, chociaż rodzice jej byli zwykłymi Kalinami i w dowodzie miała napisane po prostu: Beata Irena (z nich zrobiła Berenikę) Kalina. Ale „Kalinianka” brzmiało efektowniej, jakby pseudonim, jak Skarżanka, Nastulanka, przedwojenna Ordonka. Kojarzyło się z malarką bardziej niż Kalina.
Teraz jednak obchodził ją tylko „Skarb Wenetów”, taki tytuł nadała grze. Autobusem rzuciło, hamulce zapiszczały na śliskiej jezdni, ludzie, klnąc, powpadali na siebie. „Jeśli spadnie z mostu lub choćby zatrzyma się na światłach, zamorduję kierowcę” – pomyślała Berenika. Nie mogła się spóźnić, pierwszego dnia pracy w nowym roku, w nowej siedzibie i na omawianie nowego projektu. Czemu szef Starsów, Kacper Brog, przeniósł z centrum miasta siedzibę na niemal obrzeża stolicy? Koszty, koszty, koszty. Ale czemu zwołał walne kolegium wszystkich członków zespołu, wszystkich, w biurze, bez względu na wirusa – tego nie wiedział nikt. I to było bardzo ciekawe. Berenika miała radosne podejrzenia, które potwierdzał otrzymany SMS. Od jesieni pracowali nad nową grą. Istniała wprawdzie dopiero koncepcja, ale pod koniec roku Kacper wysłał dokładny konspekt, kilka lokacji i kwadrans akcji do wydawcy, i pewnie miał pierwsze oceny oraz wyniki testów na tym fragmencie. Berenikę te wyniki bardzo obchodziły, była matką pomysłu. Jako art liderka odpowiadała za wygląd świata, który miał za chwilę narodzić się i zaistnieć na ekranach komputerów i smartfonów masy odbiorców! I to ona walczyła jak lwica, by odeszli od strzelanek w kierunku baśniowej przygody osadzonej w świecie słowiańskiej legendy. Wymyśliła temat i tytuł, gwarantowała, że spodoba się graczkom, miała narysować główną postać kobiecą – w głowie już ją stworzyła. Oczyma wyobraźni widziała, jak miliony kobiet na świecie grają w jej „Skarb Wenetów”, odrywają się od garów i prasowania, wchodzą w słowiański świat i dają wciągnąć się w historię z legendy i baśni. Prawie czuła swąd przypalonego prasowania. Wiedziała też, że szef, Kacper, bardzo potrzebuje sukcesu, choćby dlatego, by ich firmę utrzymać. Po prostu – wynik testów, odpowiedź dużego wydawcy Grand Play, który kupiłby tę grę na rynek międzynarodowy, to było ich status quo. Oznaczało zamówienia i pracę na następnych kilka lat, więc Berenika niecierpliwie wypatrywała zarysu budynku wśród innych podobnych na warszawskim Mordorze. Prawda, że Kacper wybrał jakiś biegun północny tej dzielnicy. Argumentował:
– Daleko od wszystkiego. Za to nowoczesny biurowiec w industrialnej dzielnicy miasta. I tak od czasu pandemii pracujecie po domach, czego nie cierpię.
I gdzie był teraz ten biurowiec? Wyłaniał się z mgły wolniej niż przesuwała się wskazówka zegarka nieuchronnie pokazująca, że jeszcze kwadrans do jedenastej, jeszcze dziesięć minut...
I zostało już tylko pięć minut. Berenika wbiegała przez obrotowe drzwi do biurowca, wyciągała w biegu identyfikator z kieszeni, przeszła zwycięsko przez dwie bramki i wskoczyła szybko do windy C, która akurat nadjechała i rozsunęła szklane drzwi. Chciała wcisnąć guziczek z cyfrą pięć, bo Game Starsi zajmowali całe piąte piętro. Ale oto nie było takiego guziczka. W ogóle nie było żadnych guziczków. Porąbana nowoczesna winda, która mogła cię zawieźć tylko tam, gdzie pozwalał identyfikator. Były tu ściana z lustrem, ekranik z cyfrą dwanaście, i tyle. Jakie dwanaście? Berenika z przerażeniem zrozumiała, że jedzie właśnie z miłymi Azjatami na apartamentowe piętro dwunaste, bo nie zidentyfikowała się sama w czytniku na parterze, rejestrując swoje piąte. Matrix, sieć poziomów ścian i szyb, te windy nigdy się nie mylą, a Azjaci zawsze się uśmiechają. Przymknęła oczy. Jeśli wyjdzie z nimi na dwunastym, nie zjedzie, bo jej karta nie jest tam zaprogramowana... Nie zejdzie, na półpiętrach są bramki. Wyjście alarmowe? Spóźni się na bank. W dodatku miewała klaustrofobiczne uczucie, generalnie nie znosiła wind i już zaczęła odczuwać lekkie duszności. „Chyba muszę poprosić tych miłych skośnych panów, żeby ktoś ze mną zjechał” – pomyślała, szykując zdania w najlepszej angielszczyźnie, na jaką było ją stać. Ale zanim zdążyła otworzyć usta, błysnęło dwunaste, jej towarzysze wysiedli, a do windy wszedł przyjemny, przystojny, zamyślony facet po trzydziestce.
– Na które piętro pan jedzie, na Boga? – zapytała nerwowo.
Mężczyzna, blondyn, a mimo to ciemnooki, uśmiechnął się i pokazał elektroniczną cyfrę, która pojawiła się w ekranie. Berenika zapragnęła go uściskać. Jechał jak ona na piąte, i tym samym ratował ją z opresji. Miała szansę wpaść w drzwi sali konferencyjnej dokładnie z wybiciem godziny jedenastej na zegarkach komórek i innych elektronicznych czasomierzy.
I dokładnie tak się stało. Nie zauważyła nawet, gdzie podział się jej przypadkowy wybawca, sforsowała kartą drzwi, zdążyła rzucić w szatni kurtkę i czapkę, zarumieniona od stresu i gorąca padła na jedyne wolne jeszcze krzesło przy owalnym stole. Marcin, drugi grafik, a przy tym genialny designer, podał jej wodę. Spotkała karcące spojrzenie szefa Kacpra, ale w końcu się nie spóźniła, a on miał tym razem ważniejsze sprawy niż nawoływanie zespołu do punktualności, co zawsze czynił z satysfakcją.
– Spóźnialska. Widzę w oczach rozpustę – syknął poufale Marcin, ale Kacper uciszył ich gestem ręki.
Berenika puściła oko do Gosi, asystentki szefa, lubiły się. Gosia była bardzo dowcipną, ale też najbardziej sprośną i bezpruderyjną dziewczyną, jaką Berenika znała, a znała takich wygadanych wariatek niemało.
– Witajcie – powiedział Kacper. Starał się mówić spokojnym głosem, ale wszyscy natychmiast wyczuli, że ledwie się powstrzymuje, by nie eksplodować wiadomościami jak fontanna strumieniami wody. Musiały być dobre, bo uszy poczerwieniały mu z przejęcia. – Witajcie: wy po urlopach i wy, co pierwszy raz na nowych śmieciach. Mam dobre wieści. Bardzo dobre. Pierwsze testy okazały się pozytywne i... Granci zaakceptowali nasz projekt!
I co z tego? Spodziewali się, że pierwsze testy, przeprowadzone wśród speców, będą niezłe. Ale co dalej? Jaka skala? Jakie pieniądze pójdą za tymi ocenami?
Kacper nabrał powietrza, napuszył się jak kogut i wyrzucił to z siebie:
– Mamy kontrakt! Mamy ogromny budżet. Nasz stały wydawca Grand Play połączył się fuzją z dużym – nomen omen – graczem, z megawydawnictwem amerykańskim, Game Times. Zdajecie sobie sprawę, jakie to daje możliwości. Jaki rynek zbytu, Amerykanki lubią grać bardziej niż Europejki! No i Timesy mają budżet. Szukali długo jakiegoś chwytu, nowego tematu, czegoś, co będzie inne niż cały świat. I tu... – Kacper popatrzył na Berenikę. – Brawo, Berenika! Podchwycili właśnie Wenetów, twój temat słowiańsko-magiczny. Nasz. Widzieli konspekt i fragment demo – trzeba sporo poprawić, wykminić od nowa, ale tak. Mamy to! Ruszamy!
– A ty chciałeś robić western – szepnęła złośliwie Berenika do Marcina. – Pif-paf w samo południe...
Czuła satysfakcję. Podniecenie ogarnęło cały team. Jeśli gra chwyci, sprzedaż pójdzie w miliony, zdobędzie wysoką pozycję w rankingu graczy, będą mogli spać spokojnie, bez strachu o pracę, kredyty i pensje, a te będą niemałe.
– I miałem rację – odciął się. – Myślisz, że babki w Kalifornii na pewno wolą słowiańskiego rybaka w onucach niż szeryfa macho, co bez pudła strzela w dziesięciocentówkę? Dobra kultura to własna kultura.
– Oj, zaraz rybaka. – Berenika ciekawa była, gdzie w wizji, od której Kacper tak pęczniał szczęściem, tkwi gorzkie źdźbło. Wiedziała, że gdzieś być musi, miała już prawie trzydzieści lat, a w świecie gamedevu istniała od ośmiu. Jako pochwalona autorka pomysłu, art liderka, miała odwagę zapytać głośno: – A gdzie ta słabsza wiadomość?
Kacper westchnął. Wiedział, że jękną chóralnie, kiedy to powie. Ceną był czas. Sam nie miał z tym problemu, był singlem, poza pracą uprawiał myślenie o pracy, znał tylko ludzi z branży i marzył o sukcesie swoich gier. Wszyscy zresztą o tym wiedzieli, jak również o tym, że Kacprem nie kierowała żądza kasy dla samej kasy: wypasionych aut, willi z basenem i tak dalej. Jedyne luksusy, jakie kochał, to drogie zegarki, ale i je oddałby za wielki sukces Game Starsów. Pożądał sukcesu, bo kochał gry. Były jego pasją, niwelowały poczucie samotności, dawały smak sprawczości. Chciał pieniędzy, pieniędzy w dużych ilościach na następne projekty, na sprzęt, na ludzi, bo w myślach już rozbudowywał zespół, zgarniał nagrody, zmieniał siedziby, zajmował pierwsze miejsca w światowych rankingach. Sukces. Gra kolekcjonerska, która zachwyci świat. Akurat to ostatnie nagle okazało się możliwe...
– Ale? – Berenika nacisnęła, czując milczące wsparcie kolegów.
– Ale musimy zrobić ją w siedem miesięcy.
Milczenie jakby zgęstniało. Długopisy zawisły nad kartkami, palce zastygły na komórkach. Ludzie wymienili spojrzenia, a Berenika zawołała:
– Siedem? Na całą grę? Kiedy mamy zrobiony tylko kwadrans z kilku godzin? I to do poprawy? Siedem miesięcy? Co to Asterix jest? Może na maj?
I wtedy nastąpił ów chóralny jęk, na który czekał Kacper. To jakby zbudować w tydzień piramidy. Jednej tylko galijskiej wiosce to się udało, w jednym tylko filmie, ale oni nie mają magicznego napoju. Na lipiec? Może na jutro? Siedem miesięcy? Nawet ciąża trwa dłużej... Piętnaście minut demo robili trzy miesiące, nie było jeszcze dokładnego gameplayu, czyli tak potrzebnej siatki rozgrywki. Mieli zaledwie prototyp, bazowy dokument, z opisem działań w grze, fabułą, przedmiotami, spisem animacji... I zaliczyli przy nim crunch[2]. To była praca, praca, praca, bez wracania do domu na noce i na weekendy, czas, w którym nie istnieje nic poza grą. Izolacja była potrzebna w pandemii, która ogarnęła świat, ale woleliby być zamknięci z bliskimi. Potem z ulgą przyjęli pracę online, ale szef wyraźnie myślał o modelu stacjonarnym. Berenika zamilkła porażona wizją tego, co przed nią: dziesiątki lokacji, minigierki, rekwizyty, postacie, wszystko trzeba narysować, sprawdzać spójność ilustracji innych, składać w całość. Silnik. Popatrzyła na programistę zwanego Liszką, potem na Wiesia od silników – nie wyglądali na zaskoczonych. Liszka zawsze mało gadał, a Wiesio, genialny informatyk na wózku, i tak prawie stąd nie wyjeżdżał. Mimo wszystko powinni być bardziej poruszeni. Czyżby Kacper powiedział im wcześniej? Co im obiecał?
– No to chyba tu zamieszkamy – powiedziała głośno z ironią i rezygnacją.
– Jestem na to przygotowany – spokojnie oznajmił Kacper. – Nie dziś, nie jutro, ale jeśli będzie trzeba, zamieszkamy... To jest ta chwila: wszystkie ręce na pokład. Może zaistnieć taka sytuacja, że odetniemy się od życia, od epidemii, od złego świata na zewnątrz. Będziemy robić „Skarb Wenetów”. Kto nie da rady, proszę o decyzję teraz. To znaczy do końca tygodnia.
– Kacper – powiedziała niby łagodnie Edyta, zdolna graficzka, specjalistka od rysowania zwierząt, samotna matka bliźniąt – chyba kpisz?
– Spoko, Edzia. – Kacper widocznie przewidział ich pytania. – Masz czynną babcię, a jakby co: weźmiesz swoich malców tutaj, zgadzam się. Myślę też o powiększeniu teamu. – Ubiegł pytanie Bereniki, która odpowiadała za organizację pracy grafików. – Ty, Goniu – zwrócił się do Gosi, której akurat najwyraźniej na chwilę zabrakło zwykłego poczucia humoru – będziesz panią tego domu. Prowiant, kawka, pizze na koszt firmy, będziemy tu jeść i spać, grać w cudze gry dla rozrywki.
– Cha, cha, cha! – Gosia wykonała grymas nie do podrobienia. Lichy, jasny koczek na czubku głowy i okrągłe okularki zachybotały razem z całą jej postacią. – Wszystko tu, szefie, będziemy robić, seksić się też będziemy tutaj, tak?
Wszyscy znali taką Gośkę, która uwielbiała pikantne teksty i gesty, nikt się nie przejął, tylko Marcin parsknął śmiechem, a Kacper machnął na nią ręką. Chciał zmienić temat i miał na co.
– Kochani, Gośka w swoim żywiole, ale to nie koniec niespodzianek... Chcę wam kogoś przedstawić. – Piknął w komórkę.
– On chyba testuje siłę naszej psychiki jak w „Marines” – szepnęła Edyta – i drogą eliminacji słabych wywali na bruk. Ja nie wiem, czy to przetrzymam.
– Cii, Edzia, czekaj, to ciekawe...
Michał Borys Borylow
Sekretarka wprowadziła gościa. Mężczyzna wysoki, cały jakoś jasny, bo jasnowłosy, w jasnym garniturze, błękitnej koszuli, znakomicie ubrany, uśmiechnięty. Edyta pomyślała, że jest jak postać z włoskiego fresku i że umie trzymać kontakt wzrokowy ze wszystkimi naraz. Wiesio z zazdrością patrzył na mocne nogi i zgrabne ramiona gościa, facet musiał być wysportowany i zdrowy jak koń. Gosia zamrugała powiekami i pomyślała, że jasny, jasne, ale oczy skurczybyk ma ciemne, aż chwilami czarne, brwi i rzęsy ciemne, i przy tej ogólnej jasności robią niesamowite, szatańskie wrażenie. Przestała bawić się ołówkiem, wyprostowała się bezwiednie. A Berenika? Berenika wbiła w niego zdumiony wzrok, lekko otworzyła usta i zaniemówiła. Widziała go dziś drugi raz. To on zjeżdżał z nią z dwunastego piętra, był wybawcą Bereniki zabłąkanej pośród kondygnacji. Więc dlatego wysiadł na piątym tak jak ona, jest naszym gościem... Czekał pewnie w gabinecie Kacpra. Czyżby mieszkał na dwunastym, gdzie znajdowały się apartamenty z zielonymi tarasami?
– To nasz nowy współwydawca, dyrektor generalny Game Times, Michał Borys Borylow z Nowego Jorku.
– Welcome Mister Borylow – zwrócił się do gościa – tu wszyscy mówią po angielsku.
„Ja lepiej po rusku” – pomyślała Berenika. Mało komu mówiła, że wychowywała się przy wschodniej granicy.
– Mike, po prostu Mike. Można też mówić Borys, to jak echo dzieciństwa. – Mężczyzna nadal się uśmiechał i było to jakieś naturalne. Mówił dobrą polszczyzną, a jednak ze wschodnią nutą. – Mówcie, jak chcecie, znam polski, rosyjski i ukraiński, gdyby ktoś pragnął po francusku, to też. Przodkowie byli białymi Rosjanami, pradziadek pochodził z Petersburga, dziadek z Warszawy... Duch dziejów zafundował im wygnanie, pierwszemu po rewolucji, drugiemu po drugiej wojnie. Mama jest z pochodzenia Rosjanką, ojciec Polakiem, a ja jestem obywatelem świata i mieszkam w Stanach. Żart historii. Uprzedzam pytanie: jestem wrogiem wojny, chyba że na komputerach.
Berenika pomyślała, że to na swój sposób zabawne. Przystojny światowiec pacyfista bez problemu przyznaje się do rosyjskiej krwi i poglądów... Ale co on tu robi? Game Times mają filie w całej Europie, z Moskwy uciekł czy co?
– Mike chciał poznać zespół, zwiedza cały oddział polski Grand Play oraz firm córek, pączków, podwykonawców i tak dalej. Jest tu od miesiąca, jak mówiłem, dokonano fuzji deweloperów. Teraz pragnie zobaczyć pracę i ludzi najlepszych, czyli nas, Game Starsów. I pomysł, stan prac. Team i timing – zażartował.
– Tak, ustalimy harmonogram i zniknę – obiecał dyrektor. – Chętnie powiem o sobie i poznam team. Studiowałem w Wielkiej Brytanii, mieszkam tu i tam, jako dyrektor generalny odpowiadam za pracę firmy w Ewropie Środkowo-Wschodniej... – Mówił płynnie, ale jednak wkradło mu się to „w”. Chętnie wychwytywali drobne zaśpiewy wschodniej mowy.
– A żonaty? – zapytała Gosia bez ceregieli.
– Nie, jeszcze niet. – Ukłonił się z uśmiechem w jej stronę. – Żona, dzieci to może przyszłość, jeszcze nie – poprawił się i dodał elegancko: – Ale w Warszawie, owszem, jest istotne zagrożenie. Najpiękniejsze kobiety żyją w Polsce, tak mówią nasi handlowcy, a oni jeżdżą po całym świecie.
„Dżentelmen” – zanotowały wszystkie kobiety i poprawiły się odruchowo na krzesłach. Berenika pomyślała z żalem, że przez tę poranną gonitwę nie stanowiła powalającego widoku superlaski ani w windzie, ani teraz. Wilgotne od potu włosy skręciły się jeszcze mocniej, kolorowe, bo na części trzymała się jeszcze jasna farba, ale generalnie brązowe z miedzianym połyskiem. W tej windzie przykryte były jeszcze czapką wykonaną na drutach przez ciocię Jadzię, a kurtka z second-handu była owszem ciepła i gruba, ale właśnie wydała się jej futerałem na mandolinę, a nie okryciem wierzchnim młodej kobiety z wielkiego miasta. Kraciasta spódnica i grube rajstopy przedszkolaka na szczęście kryły się pod stołem, sweterek ostatecznie mógł być, miał odważny dekolt i opinał dokładnie jej zgrabną kibić. Berenika lubiła mocne kolory, ten akurat lśnił czerwienią jak wiśnia. Szybko wysunęła kształtny biust do przodu, spięła włosy biurowym spinaczem. Facet osobiście jej nie obchodził, miała swojego Maćka, ale zawsze przed dyrektorem koncernu warto wyglądać lepiej niż gorzej! Akurat zaciekawiony wzrok Mike’a spoczął właśnie na niej. Ciemne oczy spotkały się z jej brązowym spojrzeniem.
– A to Berenika Kalinianka. – Kacper przedstawiał zespół. – Nasza art liderka i autorka słowiańskiego pomysłu. Graficzka, administratorka, moja prawa ręka.
Berenika z radością wysłuchała tych słów, nareszcie wypowiedzianych wyraźnie i głośno. A więc szef doceniał jej zaangażowanie i zmysł organizacyjny...
– A tak, my się już widzieliśmy. – Mike uśmiechnął się jeszcze radośniej, podszedł i wyciągnął do niej rękę. – Pani się zbłąkała w windzie. Princessa zagubiona na piętrach?
– Nie princessa, zwykła graficzka, ale tak, lost i panika – powiedziała z lekką goryczą. – Jak na pierwsze spotkanie sam profesjonalizm. – Oddała uścisk dłoni, a Borylow pochylił głowę i pocałował jej dłoń. Zmieszała się, ale nie wyrwała ręki, to było miłe.
Co miał w sobie taki facet, że niemodny zwyczaj całowania kobiet w rękę nie wypadał staroświecko, a uśmiech trwał niezmiennie i nie był drwiący ani głupi? „Ma teraz czarne te oczy – pomyślała – a w nich jakieś porozumienie”. Mike powiedział jeszcze:
– Kalina? Kalinina? Na wschodzie kalina ma swoje miejsce w pieśniach.
I poszedł dalej. Kacper przedstawiał mu teraz Edytę, dyrektor także ją pocałował w dłoń, dziewczyna się zarumieniła, kiedy szef wychwalał jej rysunki zwierząt, jej łabędzie i jednorożca z poprzedniej gry. Marcin designer usłyszał, że jest wirtuozem fabuł. Berenika pojęła urok faceta: wszyscy wokół niego czuli się nagle ważni i wyjątkowi. Wiesio i Liszka, którzy usłyszeli, że gość ma wielki szacunek do programistów, bo sam to raczej tyko marketing, Gosia pocałowana w rękę spąsowiała i zapomniała, że feministki się na to nie zgadzają. Nawet nie próbowała żartować z nim, jak na przykład z Kacprem. Ileż to razy podczas przemowy szefa do zespołu schowana za jego plecami przedrzeźniała go, gestykulując przy rozporku i wykonując nieprzystojne ruchy biodrami. Teraz stała spłoniona jak panienka, a Mike, patrząc na jej ognisty rumieniec, mówił, że kwiaty kwitną w tym biurowcu w zimie i że to właśnie Polska, Warszawa! Kacper przedstawiał następnych grafików, wspominał, że zespół za mały i zapraszał do obejrzenia całej siedziby. Mike pożegnał się ukłonem głowy i poszli oglądać biuro. Ludzie po spięciu wyluzowali, zaczęli gadać wszyscy naraz. Wiadomość była w zasadzie doskonała, ale czas?
– Hardkorowo! – powiedział Wiesio. – Wessie nas tutaj.
– E tam... – Gośka wracała do formy. – Cycki naprzód i do roboty.
– Ja nie mam – jęknął Liszka, wypinając pierś.
– Żałuj – odpysknęła Edyta. Jako skrzywdzona rozwódka była zła na wszystkich facetów na świecie. Za to Gosia, asystentka niepozbawiona talentu plastycznego, krzyknęła:
– Zaraz będziesz miał! – I natychmiast na tablicy z agendą zaczęła rysować Liszkę z wielkim biustem.
Berenika zostawiła ich i odnalazła swoje biurko. Zamyśliła się. Wiedziała, że teraz czeka ich wiele zebrań bardziej konkretnych. Byli naprawdę u progu roboty. Zatwierdzili dopiero główne postaci i zarys przestrzeni. Ile tego trzeba będzie zrobić w 3D? Wszystkie animacje? A jednak... Jej wyobraźnia już biegła śladem bohaterki, dziką ścieżką do jeziora, wśród tataraków i sitowia. Drobne stopy słowiańskiej Wasylii ubrane w rybackie saboty poruszały się szybko po kamieniach (ileż to będzie animacji!). Zza krzaka wyglądał święty kwiat, trzeba będzie zebrać ich dwanaście. Nie tylko wyobraźnia, ręka Bereniki miękkim rysikiem biegła już po tablecie, kawa stygła, a nad głową pięknej Wasylii pojawiały się ciemne skrzydła demona. Berenikę tak pochłonęło tworzenie twarzy prześladowcy dziewicy, że nie słyszała komórki, nie zajrzała do poczty mailowej, nie widziała nawet, że Mike przystanął za szklaną ścianą i przyglądał się jej dobrą chwilę z ciekawością. Całe szczęście, że nie podszedł bliżej i nie zerknął przez ramię artystki na jej szkice, bo demon nad Wasylią miał niezwykle ciemne oczy o znajomym kształcie i jakąś tęsknotę w spojrzeniu. To były jego oczy, czarne przenikliwe spojrzenie Michała Borysa Borylowa, obywatela świata ze wschodnią duszą.
Z amoku pracy wyrwał ją dopiero dźwięk komunikatora. „Masz wiadomość”. Od Maćka. „Bere – pisał jej chłopak – o której kolacja? Jaja na bekonie będą OK?”. „Dziewiętnasta – odpisała szybko. – Nie dam rady wcześniej. Chcę prawdziwego szampana, mam megawieści”. „Ja też. Będzie” – odpisał lakonicznie Maciek i nie wiedziała, czy też chce szampana, czy też ma wieści.
Uśmiechnęła się. Oczekiwała jeszcze tylko rozmowy z szefem o harmonogramie działań, współpracy z designerem Marcinem i o podwyżce. Dostanie, to pewne. Właściwie dobrze się zaczął ten nowy rok. I z pewnością miło się skończy ten pierwszy dzień. Ciekawe, co wymyśli Maciek, oby nie jakieś nowe seksowne smarowidło do zjadania z człowieka. Pod tym względem ciągle ją zaskakiwał, lubił kreatywność. Zniszczyła demona jednym prostym kliknięciem w delete.
Przypisy