Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Anna, psycholożka i terapeutka z Warszawy, szczęśliwa żona i matka dwóch córek, może nazwać się kobietą spełnioną. Pełna energii, charyzmatyczna, empatyczna, łatwo gromadzi wokół siebie tłumy kobiet, pragnących lepszego życia.
Na spotkaniach z Anną sale nie mieszczą słuchaczek. Ulubioną metodą filmoterapii wędrują z nią przez fabuły kinowych hitów w poszukiwaniu siebie i swoich pragnień. Anna ma własne wielkie marzenie: ośrodek zatopiony w głębi podlaskiego boru. Coś tylko dla pań. Nazwa: „Krąg Kobiet”. Oferta: terapeutyczna i medyczna, bo szczęśliwie siostra Anny jest lekarką o specjalizacji ginekolog – seksuolog. Stanowią z Niną świetny duet, mogą uzdrawiać duszę i ciało. Los im sprzyja, znajdują starą siedzibę w okolicy rodzinnego domu nad Narwią. Wszystko układa się jak w familijnym filmie … do momentu, kiedy Anna dostaje pierwszy list z pogróżkami. Scenariusz komedii romantycznej zaczyna przypominać thriller: samobójstwo pacjentki, stalker, strach i labirynt zagadek. Czy historia starego domu może mieć wpływ na losy swoich nowych mieszkańców? Czy Anna zbyt mocno angażuje się w problemy swoich pacjentek? Czy Nina na pewno wie wszystko o zmysłach i uczuciach? Co robić, kiedy prawdziwa miłość spóźnia się na własne wesele? I czy życie może być jak film? Na te pytania bohaterki i czytelniczki muszą znaleźć odpowiedzi w swoich sercach. Bo każda z nas jest reżyserką tej jedynej, własnej superprodukcji i happy end zależy tylko od nas…
informacja o serii
„Seria uczuć” to cykl powieści o kobietach, które pragną miłości, wierzą w przyjaźń i mają swoje pasje. Psychologia, prawo, fotografia, gamedev … – w tym są dobre. Rzeczywistość zaskakuje je w kluczowych momentach życia – wówczas biorą sprawy w swoje ręce. Angażują emocje i podejmują grę z przygodą. Bo życie to nie tylko seria zdarzeń. To przede wszystkim seria uczuć.
W serii ukazały się:
Noce nad Biebrzą. Lilka, bagna i ptaki, Katarzyna Droga
Cień róży. Katia i sekrety prababki, Katarzyna Droga
Szepty starych kamienic. Prawo Julii, Katarzyna Droga
Katarzyna Droga
Pisarka, dziennikarka, redaktorka. Od lat tworzy literackie portrety nietuzinkowych kobiet, jest autorką powieści biograficznych m.in. o Hance Ordonównie, Aleksandrze Piłsudskiej. Zajmują ją dzieje rodzin i dziedzictwa pokoleń, napisała podlaską sagę „Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca” i „ Pokolenia. Powrót do domu”. W „Sekretach przodków” przygląda się rodzinnym przekazom transgeneracyjnym. W latach 2008 – 2017 była redaktorką naczelną magazynu „Sens” w Wydawnictwie „Zwierciadło”. Po latach pracy w Warszawie wróciła do rodzinnego domu nad Narwią, by pisać książki bliskie współczesnym kobietom.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 293
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mgła otuliła ziemię tak gęsto, że żółte światła w oknach starego domu Kołodzieja stały się kompletnie niewidoczne. Budynek utonął w bieli. Stał na kolonii za podlaską wsią, solidny, drewniany, wybudowany w latach dwudziestych XX wieku, uświęcony miłością pierwszych mieszkańców. Stary świadek narodzin i śmierci, radości i trwogi – jak to dom, który wychował kilka pokoleń rodziny. Był jak samotna wyspa, odcięty od ludzi lasem, sam sobie stanowił krainę. Z drugiej strony od wsi dzieliły go tylko dwa kilometry, od miasteczka dwanaście. Był wyposażony we wszelkie dobra cywilizacji, wodę, prąd, zasięgi dla komórek. Szutrowa porządna droga wiodła pod samą bramę i w zwykły dzień, a nawet nocą zupełnie łatwo było do niego trafić.
We mgle jednak podejść do siedliska mógł najwyżej śmiałek, który znał na pamięć sieć dróg i ścieżek, leśniczy lub sam właściciel domu. Nikt inny nie udawał się na wędrówki w czas, gdy chmura schodzi z nieba i zmienia swoją postać, jak mówią o mgłach starsi mieszkańcy Podlasia. Twierdzą też, że ziemia tak mocno paruje, gdy kryje w sobie skarby. Dawni Słowianie wierzyli, że taka biała zasłona sprzyja demonom, plącze ścieżki ludziom dobrym, a w złych duszach wznieca pragnienie zemsty i zbrodni. Obecni nie dają wiary starym bajaniom, ale są pewni, że gęsta mgła przynosi zmiany. W pogodzie, ale też w życiu ludzi i w dziejach miejscowości.
Nad Narwią kilka jest szczególnych miejsc, gdzie wiosną mgła dziwnie mocno otula drzewa i budynki: w sercu Puszczy Knyszyńskiej, potem, idąc za biegiem rzeki, koło Tykocina i blisko Wizny, na wzgórzach, z których widać dolinę rzeki. Wjechawszy w lasy w stronę Nowogrodu, można znaleźć się przy wsiach, gdzie wciąż dziko, porządne szosy asfaltowe nagle zamieniają się w piaszczyste gościńce i błotne drogi zabójcze dla nowoczesnych aut. Nawigacja milknie na leśnych rozstajach. Potem wszystko wraca do normy, telefony znów mają zasięg, a komputery działają bez zarzutu, i toczy się zwyczajne życie. Tylko musi zejść mgła.
Tego wiosennego dnia na przełomie kwietnia i maja wstawał świt i taka właśnie wyjątkowa mgła zalała wsie, las i obejście domu na kolonii za Mikluszkami. Jego właściciel, Stefan Kołodziej, żegnał się z życiem. Był świadom tego, a może nawet był zadowolony. Tak właśnie chciał odejść, kiedy mgły kładły się rankiem na jego siedlisko jakby w tajemnicy, jakby za zasłoną od tego świata. Kołodziej był już stary, nie żył nikt z jego pokolenia, odeszli krewni i przyjaciele, także żona zmarła wiele lat temu, dzieci zaś wyjechały do miasta. Pamiętał śmierć matki, jej ostatnie słowa. Dopełnił obietnicy, ożenił się z miłości, skarbów bez potrzeby nie ruszał. Trzymał go jeszcze ten dom, bo dom bez gospodarza smutnieje. Ale Kołodziej wiedział, że taki jest bieg rzeczy i przyjdzie mu się żegnać z życiem. Nie żałował niczego, o konie zadbał, bo kochał te zwierzęta i póki miał siły, koło nich chodził, ze dwa siwki zawsze pasły się koło domu. Wziął je człowiek porządny, przysiągł, że do rzeźni nie odda.
Wiosna przyszła w tym roku wcześnie, zazieleniło się w lesie i wtedy trochę pożałował, że trzeba się zabierać, gdy wszystko rozkwita. Do setki jeszcze mu brakowało... Ale kiedy odszedł jego pies, dwudziestoletni wierny Barnaba, jego pan zrozumiał znak. Pobłogosławił w duszy tych, którzy przyjdą tu po nim, i życzył im, by powtórki losu mieszkańców dotyczyły tylko dobrych zdarzeń. Wiedział, że nie będą to jego rodzone dzieci, że dom pójdzie w cudze ręce, ale to nie było ważne. Istotne, by poczuli tę ziemię, rozumieli oddech lasu, lubili skrzypienie schodów i okiennic w domu. Zapiski żony, zdjęcia, a i stare plany niech tym przypadną, którzy wezmą i pokochają jego chałupę. Pożegnał gruszę przed domem, wiązy w bramie i bocianie gniazdo. Czekał już tylko na mgłę, a gdy przyszła, jego serce posłusznie cichło i wreszcie się zatrzymało. Stary Kołodziej usnął na zawsze. Ludzie dziwili się aż takiej mgle kwietniowej, ale wiedzieli, że kiedy się podniesie, świat znów skąpie się w słońcu. I nastąpią ważne wydarzenia, to pewne.
CZĘŚĆ I
Scenariusze marzeń
Czerwcowe popołudnie nawet w wielkim mieście było przyjemne. Słońce zapowiadało wakacje, zaglądało do okien poradni zdrowia psychicznego w jednej z zielonych dzielnic Warszawy. W gabinecie psychoterapeutki Anny Krajewskiej siedziała młoda kobieta, blondynka z koczkiem na czubku głowy, rumieńcem na policzkach. Poprawiła się w fotelu, przymknęła oczy i cichym głosem opowiadała psycholożce o swoich problemach. W jej przypadku były to sny powracające nad ranem, według niej wstydliwe.
– Przychodzi nad ranem ktoś obcy, dotyka mnie i całuje. To mnie peszy, ale też podnieca. Pragnę go, czekam na to, co zrobi, nie wiem nawet, czy to mocny sen, czy majaczenia, ale na pewno mocne doznanie erotyczne, nieprzyzwoite... Boże, sama wymyślam, co ma zrobić. Nigdy nie zdarza mi się podobne przeżycie na jawie – wyraźnie zawstydzona skubała paznokciami rękaw. – Nigdy nie umiem powtórzyć tego w małżeńskim pożyciu – dodała z nutą żalu.
Jasne ściany gabinetu Anny słyszały już podobne wyznania, nawet jeszcze bardziej intymne. Popatrzyła na klientkę z życzliwością w bursztynowych, kocich oczach.
– Dlaczego powiedziała pani „nieprzyzwoite”?
– Tak to odczuwam. Jakby wszystko we mnie czekało na ten dotyk, bez kontroli, jakbym była jakaś wyuzdana. Wstyd powiedzieć. To nie jest normalne, prawda? Dlatego zdecydowałam się na terapię...
– Myślę, że warto, aby zastanowiła się pani nad swoimi przekonaniami... – Anna patrzyła na paznokcie kobiety. Były obgryzione i zaniedbane. – Ciekawi mnie, czemu powtarza pani słowa: „wstyd”, „nieprzyzwoicie”... Ale – dodała z uśmiechem – wszystko zależy też od celu, jaki chce pani osiągnąć. Bo jeśli satysfakcję z małżeńskiego seksu, to radziłabym raczej wizytę u seksuologa. Jest tu obok.
– Nie, nie – szybko odpowiedziała klientka. – Wolę terapię, słyszałam, że stosuje pani niestandardowe metody. Seksuolog skupia się na jednym, mnie nie o to chodzi, seks nie jest przecież najważniejszy. A już na pewno nie chciałabym, żeby mnie ktoś widział w poczekalni u seksuologa. Terapia to co innego, to nawet teraz modne. – Uśmiechnęła się.
– Łączę różne metody – wyjaśniła Anna – jestem zwolenniczką dobierania strategii do potrzeb człowieka, nie odwrotnie. Jak pani do mnie trafiła?
– Znajoma mi poleciła. Była u pani na terapii grupowej z oglądaniem filmów. Marta Brant, prosiła, żeby pozdrowić.
– Ach tak. – Anna przypomniała sobie żywą brunetkę, która wciąż trafiała na niewłaściwych mężczyzn i za każdym razem powtarzała te same błędy. Zbyt uległa, zbyt nadskakująca, zbyt miła po prostu. Stanęła pewnego dnia w drzwiach Anny z książką Sherry Argov w ręku. „Dlaczego mężczyźni kochają zołzy”. Dlaczego? Kto to wie. Pracowała z nią rok. „Wypuściłam w świat niezłą zołzę” – pomyślała.
– I co u Marty?
– O, naprawdę inaczej – żywo podjęła blondynka, a koczek zawirował. – Znalazła sobie całkiem fajnego faceta. Bardzo mi polecała te sesje filmowe. Zdecydowanie chciałabym terapię...
– Może i słusznie. Wszystko ma swój początek w głowie. Bardzo pani zależy na opinii otoczenia, postaramy się przesunąć to centrum ocen do wewnątrz, do pani głowy, dobrze? Po co tak bardzo przejmować się tym, co kto o nas powie, i tak każdy mówi co innego! Hm, ale konsultację ginekologiczną też zrobimy, zgadza się pani? Nikt się nie dowie, pani doktor z gabinetu obok to moja rodzona siostra, poprosimy ją o koleżeńską opinię, dobrze, pani Izo?
Blondynka Iza wychodziła od Anny Krajewskiej pocieszona, umówiona już na następną wizytę. Długo przełamywała opór, by opowiedzieć komukolwiek o swoich rozterkach. Owszem słyszała, że znajome korzystały z porad psychologów, ale niełatwo było przyjść do tego gabinetu. W dodatku w chwili, gdy miła i ładna terapeutka zapytała, co jest takie trudne – zamiast wypowiedzieć przygotowaną mowę – rozpłakała się i słynne chusteczki w gabinecie psychologa okazały się potrzebne. Dla Anny, która praktykowała od piętnastu lat taka reakcja była normą. Spokojnie podawała chusteczki i zadawała kolejne pytania, a Iza uspokajała się i odpowiadała, jak uczennica przed tablicą. Psycholożka słuchała jej uważnie. Iluż rzeczy wstydziła się ta kobieta! Ud, kolan, dużej pupy, wąskich ust, brzydko urządzonej kuchni. Niewątpliwie konsultacja ze sfery ciała też się przyda. Anna często w takich przypadkach korzystała z pomocy siostry, ginekologa z dodatkową specjalizacją seksuologiczną. Tak często, że decyzja, żeby otworzyć obok siebie dwa gabinety wydawała się strzałem w dziesiątkę, przynajmniej z marketingowego punktu widzenia. I tak w dzielnicy domków jednorodzinnych bogatej w różne usługi medyczne i kosmetyczne, obok gabinetu stomatologa, pedagoga, okulisty, rehabilitacji i klubu fitness, na ścianach sąsiadujących szeregówek zawisły szyldy: Psycholog, terapeuta mgr Anna Krajewska i Ginekolog seksuolog lek. med. Nina Krajewska. Było to cztery lata temu, a teraz siostry Krajewskie miały już swoją markę, grono stałych klientów, głównie kobiet, a Anna z sukcesem korzystała z filmoterapii, metody, która zafascynowała ją od pierwszego kontaktu na warsztatach w Poznaniu. Poważnie zastanawiała się, czy nie napisać z tego doktoratu. Włączała elementy pracy z filmem w swoje terapie i warsztaty – i uzyskiwała nadzwyczajne efekty. Pacjentki uważały, że obcując z historiami z ekranu, po prostu się relaksują, dziwiły się swoim emocjom i olśnieniom, czasem zaskakująco gwałtownym reakcjom. Dla Anny łzy czy histeryczny śmiech na sesjach nie były niczym nowym. Wierzyła w terapeutyczną moc sztuki. Kiedyś z powodzeniem pracowała z dziećmi, wykorzystując malarstwo i naturalną chęć małych pacjentów do rysunku, farb i bazgrolenia na wszystkim, co możliwe. Kiedy zaczęła pracować z kobietami, zauważyła, że często szukają luster, w których odbijałyby się ich problemy. Filmy były takimi lustrami. Anna zastanawiała się nad zamontowaniem w gabinecie dużego ekranu, ale właściwie bardziej przydałby się taki w większej sali, odpowiedniej do zajęć grupowych... No i w ogóle taka sala, duża, bo coraz więcej klientek zgłaszało chęć udziału w spotkaniach w szerszym gronie, jak na przykład terapia tańcem. Salę musiałaby wynająć.
Tymczasem od kilku dni w głowie Anny kwitł pewien pomysł. Otóż zamarzył się jej własny ośrodek, z salą do ćwiczeń i spotkań, z gabinetem masażu i relaksacji, a nawet z przestronną kuchnią, gdzie klientki mogłyby brać udział w warsztatach kulinarnych. Miała na oku taką chałupę na podlaskiej wsi, kilkanaście kilometrów od małego miasta, z dala od głównej szosy wiodącej do Białegostoku, więc zapewne niedrogo. Niedawno zmarł właściciel siedliska i akurat nadarzała się okazja, by je kupić... Idealne na piękny, rustykalny ośrodek rozwoju, taki z wiejskim klimatem. Anna wymyśliła nawet nazwę, już to widziała oczami duszy: drewniany płot, szyld nad drzwiami zawieszony na drewnianych pałąkach. Krąg Kobiet – centrum zdrowia i rozwoju dla pań, chciała bowiem zapraszać tu tylko kobiety. Odległość nie powinna stanowić problemu, bo przy dobrej reklamie w Białymstoku i w Warszawie na pewno znajdą się chętne. Akurat do obu miast jechało się koło półtorej godziny, a blisko były też Nowogród, Łomża. Postanowiła przegadać to z Niną i z mężem Zenkiem. Tego dnia blondynka Iza, która doznawała orgazmów tylko we śnie i tylko nad ranem, była ostatnią klientką, Anna zamknęła gabinet i zastukała do siostry. Często wracały razem, zachodziły do pobliskiej kawiarenki pogadać, bo mieszkały daleko od siebie i na odwiedziny w domu nie miały czasu. Nina też pożegnała już ostatnią pacjentkę, z chęcią dała się więc namówić na kawę. Kelner znał je dobrze, przyjął zamówienie: dwie kawy bez cukru, bez mleczka i mocne oraz wielką bezę z konfiturą wiśniową dla Anny.
– Sama będziesz wkrótce jak beza, już niewiele ci brakuje – docięła jej siostra.
Psycholożka wiedziała, że to uwaga niepozbawiona racji, ale nie chciała przejmować się dziś podobnymi sprawami. Była apetyczną blondynką o bujnej urodzie, uwielbiała dużą biżuterię i taka chciała pozostać. Nie bała się nosić paska na miejscu, gdzie powinna być talia, duży biust eksponowała głębokimi dekoltami, a włosy rozjaśniała i nosiła falą na plecach jak kobiety w latach osiemdziesiątych. Mąż, duży mężczyzna, uważał ją za najpiękniejszą kobietę świata. Anna lubiła swoje ciało, a przy problemach, z którymi spotykała się na co dzień w pracy, temat niewielkiej nadwagi naprawdę nie wydawał się jej istotny. Uśmiechnęła się szeroko do smakowitej bezy, z odrobiną współczucia do siostry, która figurę miała znakomitą, za to przyjemności w życiu mniej.
Siostry Krajewskie nie były do siebie podobne. Znajomi nie mogli uwierzyć, że tak różne kobiety łączy tak bliskie pokrewieństwo. Anna ściągała wzrok, bo była obdarzona bogatą urodą: burza włosów, duże usta i oczy, i niespożyta energia, która wprawiała w ruch świat wokół niej. Wyższa, szczupła i delikatna Nina także była blondynką, ale na tym kończyło się rodzinne podobieństwo. Skośne, zielonkawe oczy ukrywała za okrągłymi okularami, a zgrabne ciało – w sportowych ubraniach, bluzach i dresach. W pracy nosiła biały lekarski kostium. Włosy spinała zwykle z tyłu głowy, a i tak nieogarnięte kosmyki wymykały się spod kontroli spinek. Była młodsza od Anny o osiem lat. Była też rozważniejsza i tak jak jej siostra zarażała energią, tak Nina uspokajała otoczenie. Anna była mężatką od lat dwunastu, bardzo zadowoloną ze swojej rodziny, męża i dwóch córek. Nina od czterech lat mieszkała ze „swoim facetem” – kiedy opowiadała o nim koleżankom w mieście, a „narzeczonym” – kiedy rozmawiała z rodzicami w Kruszewie, miasteczku gminnym położonym sto kilometrów od Warszawy, choć czasem miała wrażenie, że odległość ta była dużo większa tak w przestrzeni, jak w czasie, który najwyraźniej zatrzymał się w Kruszewie ze sto lat temu. Sławek, jej „narzeczony do nieskończoności”, jak kpiła Anna, także był lekarzem, przystojnym i wesołym, może i chętnym do zalegalizowania związku, ale Nina uważała, że jeszcze mają czas na ślub i dzieci. Na razie wystarczały jej córki siostry, które były z nią bardzo związane. Nina miała trzydzieści dwa lata, mocno angażowała się w pracę, w sprawy swoich pacjentek, w ich kłopoty z ciążą lub jej brakiem, porodami. Nie miała czasu na własne. Rodzice boleli nad tym, bo chcieliby widzieć córkę szczęśliwą mężatką, a nie kobietą żyjącą na kocią łapę. Mimo że lekarka, mądra i miła, w mniemaniu matki i niewiast z Kruszewa z pobliskimi wsiami włącznie – przynosiła wstyd nazwisku Krajewskich. Anulka Polcia, bo na drugie starsza córka dostała Apolonia, to co innego, była ich dumą. Miała męża, gabinet, który prowadziła pod nazwiskiem ojca: mgr Krajewska, bo ładne – tak matka mówiła koleżankom.
A Anna, która nigdy nie przyznawała się do Apolonii, używała w pracy panieńskiego nazwiska, dlatego że wypracowały sobie z Ninką markę jako duet sióstr Krajewskich, a także ponieważ jej mąż był weterynarzem i nosił nazwisko znakomicie pasujące do swojej profesji – Żbik. Zdaniem Anny zupełnie nie pasowało natomiast do jej zawodu. Doktor Zenon Żbik, specjalista od zwierząt domowych – to było w porządku. Ale: „Seria spotkań terapeutycznych z panią Żbik”? Brzmiało słabo. Pozostały zatem tandemem Krajewskich i pracowały razem, kochały się bardzo, a kłóciły wprost proporcjonalnie do uczuć.
– Jak chcesz, to głoduj – powiedziała Anna, zabierając się do bezy. – Mam kilka takich pacjentek, co obrzydziły sobie wszelkie smakołyki, są chude jak szczury, a i tak widzą w lustrze pierzynę przewiązaną paskiem. Uważaj, żebym ciebie nie musiała wyciągać z anoreksji.
– Bez obawy – mruknęła Nina. Odżywiała się zdrowo, więc na słodycze między posiłkami nie było w jej menu miejsca. – Coś nowego?
Anna opowiedziała jej o blondynce i jej erotycznych snach nad ranem, o tym, że umówiła ją na czwartek, i wreszcie o tym, że chciałaby kupić dom na wsi i urządzić tam ośrodek terapeutyczny.
– Pomyśl, Nino – mówiła z zapałem – mogłybyśmy tam organizować warsztaty, rozmaite zajęcia rozwojowe. Taka Iza, od razu ty ją badasz, ja urządzam sesję, potem proponujemy jej taniec, tantrę czy inną grupę. Pomyśl: sala z lustrami do ćwiczeń tanecznych czy pilatesu, z ekranem do wyświetlania filmów, twój gabinet oczywiście. Przez wakacje robimy remont i od września miałybyśmy piękną farmę. – Anna była entuzjastką i już widziała oczyma wyobraźni rzesze tańczących kobiet, wykłady i oczywiście seanse filmowe.
– A ja? – Nina spróbowała wkraść się w to wyobrażenie. – A gdzie tam jestem ja? Tylko gabinet?
Anna szybko dodała do swoich wizji Ninę prowadzącą szkołę rodzenia i warsztaty doskonalenia satysfakcji seksualnej.
– Widzę to – rzuciła ze śmiechem. – Leżysz z pacjentkami na materacach i ćwiczycie mięśnie Kegla. Z kulkami gejszy, jeśli chcesz. Możesz włączyć jogę i ziołolecznictwo, wiem, że cię od dawna interesuje. No, Ninko, nie kombinuj, wiesz, że byłoby super, gdybyśmy to miały... Rodzinny biznes i tak dalej. Jesteśmy duetem doskonałym, a można też wciągnąć facetów. Koszty remontu szacuję na jakieś dwieście pięćdziesiąt tysięcy.
– Remont tak, a kupno? Gdzie to jest?
– W Mikluszkach, oczywiście.
Ninka westchnęła. Mogła się tego spodziewać. Mikluszki były dużą wsią niedaleko ich rodzinnego Kruszewa, w pięknych, ale dość prowincjonalnych okolicach Nowogrodu. Z samych Mikluszek pochodził mąż Anny, Zenek Żbik. Widocznie byli z wizytą u teścia. Chwilę później Anna potwierdzała jej domysły: byli w Mikluszkach w niedzielę. Zmarł stary Stefan Kołodziej i dzieci chciały sprzedać schedę. Nina znała ten dom, ogromny, z ogrodem, na uboczu, jak mówili ludzie – na kolonii. Piękna siedziba, jednak dość daleko od szosy. Od Warszawy ponad godzinę drogi. Kto tam dotrze?
– Prawie wszystkie klientki przyjeżdżają do nas samochodami – przypomniała jej Anna, która przemyślała już szczegóły.
– Pacjentki – poprawiła Nina. Ona jako lekarz wolała mówić „pacjentki”. Anna nie szukała chorób, tylko wyzwań w psychice kobiet, sama używała słowa „klientki”, ale ustępowała siostrze w tym względzie. W końcu ona też je leczyła.
– To nie jest odległość, dobrze wiesz. A twój Sławek jest dermatologiem, sam przebąkiwał o estetyce kosmetycznej, może przy okazji...
– No, a ile chce ta rodzina Stefana? – Ninka też pomyślała o Sławku, może nareszcie zacząłby lepiej zarabiać. Tkwił w miejskim szpitalu, zamiast związać się z jakąś prywatną kliniką.
– Nie pytałam jeszcze. Najpierw gadam z tobą, nie? Ale jak się zgadzasz, to działam. Jutro się dowiem, telefony tam, o dziwo, działają, podobno Internet też śmiga. Prawie.
– Żeby Zenio nie chciał urządzić ci tresury psów – zakpiła Nina, ale Anna zamyśliła się i rzekła: – A wiesz... tresura jak tresura, ale dogoterapia... No bo konie to większa inwestycja, chociaż stajnie tam są. Ach, Ninko, uwielbiam stawiać zamki na lodzie! Mogą być stajnie i hotele na lodzie! Bo kto wie, co przyniesie przyszłość! Taka chałupa to dobra inwestycja! Zrobimy prawdziwe centrum, będziemy spotykać się w kręgu kobiet. Zobacz, jest nazwa: Krąg Kobiet, dobrze brzmi no nie?
Nina popukała palcem w głowę i chciała ewakuować się na swój kraniec miasta, bo Sławek właśnie wrócił z dyżuru i nawoływał ją SMS-ami. Nie czuła tak jak siostra wołania rodzinnej ziemi, raczej pociągał ją daleki świat, ale znała siłę przekonywania Anny, która właśnie zatrzymała ją jeszcze na chwilę błagalnym spojrzeniem.
– Siostrzyczko... – zaczęła i Nina już wiedziała: dziewczynki. – No, no bo mam teraz weekendowe, całodzienne warsztaty. Chcę, rozumiesz, poza sesjami na temat samoakceptacji zrobić pacjentkom seans filmoterapeutyczny. Organizuje to takie stowarzyszenie Psyche & Joy, świetnie płacą, kapitał zachodni. Nina, a może potem zaproponują mi coś więcej? Są bardzo rozwojowi. Tak bym chciała ich zainteresować tą metodą! A jak wiesz, Żbik w soboty jest zajęty bardziej niż w tygodniu, bo objeżdża stajnie i schroniska. Dziewczynki cię uwielbiają i w czerwcu mają jeszcze zajęcia...
Nina doskonale wiedziała, jakie zajęcia mają w weekendy córki jej siostry, wiedziała to lepiej niż ich matka, bo nieraz je odwoziła, przywoziła, zabierała na obiad i do kina. Dziewczynki uwielbiały ciotkę, choć zarzucały jej, że ma hyzia na punkcie zdrowego jedzenia. Na szczęście zwykle dawała się uprosić i sama zamawiała sałatę i wodę, z zazdrością patrząc, jak one pałaszują pizzę i colę.
– Wiesz, że tak – odpowiedziała. – Masz szczęście, że ja też je uwielbiam.
– A ja ciebie! – krzyknęła gwałtownie Anna, całując siostrę przez stół. Kilku panów popatrzyło z uznaniem na rowek pełnego biustu, który błysnął w dekolcie. – Do tego stopnia, że odwiozę cię teraz do Sławka na koniec miasta. Trzeba było szukać mieszkania bliżej mnie.
Ruszały z parkingu pod poradnią, zadowolone i roześmiane, kompletnie nieświadome, że ktoś je obserwuje. Samotny mężczyzna, wysoki, posępny, stał za drzewem przy parkingu i uporczywie wpatrywał się to w szybę kawiarni, to w czerwonego citroëna Anny. Nerwowo palił papierosa. Gdy wsiadały do autka, zgasił go szybko i przydeptał, zrobił kilka zdjęć. Fotografował Annę w drzwiach kawiarenki, pochyloną nad bagażnikiem, za kierownicą. Roześmianą blondynkę w ciemnych okularach uwieczniał z jawną niechęcią.
Obie siostry dotarły wreszcie do swoich mieszkań w odległych dzielnicach. Na obie oczekiwali ich mężczyźni, ale powitania były zupełnie inne. Nina przybyła szybciej, niż zakładała, odwieziona przez siostrę, która opowiadała jej po drodze o swoich klientkach, o projekcie warsztatów z cyklem thrillerów i oczywiście cały czas kusiła wizją farmy zdrowia promowanej już nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. Ona, Nina, mogłaby nawet się tam przenieść, bo Anna ze względu na edukację dziewczynek długo jeszcze nie. Ale kiedyś, za te dziesięć lat... Nina, owszem, marzyła o domu poza miastem, nawet zastanawiali się ze Sławkiem nad budową, ale przecież pod Warszawą, nie na głuchej wsi nad Narwią. Nie była też pewna, czy chce mieszkać z siostrą ściana w ścianę, kochały się, ale były różne i odległość pozytywnie wpływała na jakość siostrzanych uczuć. Toteż kiedy weszła do mieszkania, które zajmowali ze Sławkiem, i poczuła zapach czosnku, nie tylko nie zarzuciła go informacjami o siedlisku w Mikluszkach i Annie, ale wręcz o tym zapomniała. Sławek, sam był po dyżurze, pichcił w kuchni, wesoło pogwizdując. Nie tylko sexy, ale i gotować umie jak mało kto.
„Udał mi się” – przyznała w duchu Nina, zrzuciła pantofle i zajrzała przez drzwi.
Sławek obrócił się ku niej i pogroził chochlą.
– Gdzie byłaś tyle czasu, kobieto? Robię kuraka po fińsku, jeszcze kilka minut i zmarnuje mi się całkiem! Wiesz, że sos się ścina.
Pokazowe danie Sławka oparte na tajemniczym sosie, który trzeba mieszać bez przerwy, aż do podania na talerz, było pracochłonne, ale pyszne. Uświadomiła sobie, że mieszał pewnie od pół godziny, a szykował z precyzją godną farmaceuty odmierzającego składniki mikstury do smarowania oparzeń i odcisków. Skojarzenie nie przysporzyło jej apetytu. Przysunęła się jednak do niego i oparła policzkiem o jego plecy. Sławek był przystojnym blondynem, w którym kochały się wszystkie pielęgniarki z oddziału dermatologii. On natomiast kochał się tylko w Ninie Krajewskiej i teraz jedną ręką przyciągnął ją do siebie, drugą sięgnął po talerz. Lubił się nią opiekować, chociaż powątpiewał, czy na pewno tego potrzebowała.
– Za stół! – komenderował. – Siadaj i pałaszuj!
Nina posłusznie zajadała się fińskim kurczakiem, a Sławek przyglądał się jej z przyjemnością i opowiadał. Miał dar mówienia o codziennych sprawach w taki sposób, jakby były relacją z frontu. Dyżur, szpital, poparzenia, dziwne narośle, ktoś zaniedbał dokumentację albo sprzedał mediom dane o wstydliwej chorobie pacjenta o znanym nazwisku, wszyscy na oddziale poruszeni, bo przecież to ktoś z nas... Podobno kolorowa prasa płaci za takie rewelacje pięćdziesiąt złotych od newsa. Kto się skusił?
– Dać ci jeszcze makaronu?
Nie chciała. Obserwowała go, jak mówi, jak ładnie posługuje się sztućcami, powinien być chirurgiem. W ich związku to on mówił więcej, ona słuchała. Był bardzo dowcipny i umiał opowiadać żarty, a Nina się z nich śmiała. Miał niebieskie oczy i w ogóle podobny był do znanego amerykańskiego aktora, nie mogła sobie przypomnieć nazwiska. Jej siostra Anna podpowiedziałaby jej natychmiast: do McConaugheya, bo właśnie prowadziła terapię, posługując się filmami z jego udziałem. „Jak stracić chłopaka w 10 dni” albo „Powiedz tak”, gdzie nawet gra lekarza. Nina nie miała pamięci do nazwisk celebrytów. Sławek podobał się jej jako Sławomir Sańko i chciała, żeby Sańką został. Oparła stopy o jego kolana. Ciekawe, czy będzie miał ochotę na seks? Pewnie tak. Miał trzydzieści dwa lata i zawsze miał ochotę. Ona niekoniecznie zawsze, ale często i działała w myśl zasady wpajanej pacjentkom: słuchaj siebie i swojego ciała, unikaj rutyny, zaskakuj. I tak Sławek nigdy nie wiedział, kiedy ze strony tej zielonookiej blondynki spadnie na niego fala pieszczot, a kiedy usłyszy: „dzisiaj nie, przepraszam, nie jestem w nastroju...”. Tym razem była.
– Zabieraj mnie stąd – zażądała. – Ale już!
Roześmiał się i przeniósł ją do sypialni. Kochał się z seksuolożką, to było wyzwanie, chociaż ona kazała mu o tym zupełnie nie myśleć. Trudno było jednak zapomnieć, że ma się w ramionach ekspertkę, która codziennie doradza pacjentkom, co robić, żeby było im lepiej i jak najlepiej w łóżkowych doznaniach z partnerami. Jakim mistrzem trzeba było być, żeby jej było dobrze...
Ale najwyraźniej było, bo powiedziała czule: „udałeś mi się”, wtuliła się w poduszkę i uciekła w drzemkę. Sławkowi pozostało posprzątać w kuchni. Stanął na chwilę przy oknie i się zamyślił. Znów kochali się bez zabezpieczenia, w ogóle o to ostatnio nie dbała, mimo że jasno zadeklarowała: na razie żadnych dzieci, ślubu i tych wszystkich ceregieli. Czyżby zmieniła zdanie i zostawiła to losowi? Jeśli o niego chodziło, mógł mieć dzieci, czemu nie, mógł wziąć ślub i przejść „te wszystkie ceregiele”. Wybudować dom i zasadzić drzewo. Niemniej dziwne było jej zachowanie. Może po prostu tak dobrze znała swój organizm. A jeśli wpadną, to i dobrze, los zdecyduje za nich. Zabrał się do sprzątania kuchni.